- Jego o to spytaj. - Prychnęła moja siostra, a ja przeniosłam na nią wzrok. - Wiesz, otworzyłam mu drzwi, a on się na mnie rzucił. W Anglii mówią na to pedofilia, nie żeby coś. - Zaśmiała się, jakby ta cała sytuacja mogła być jednym wielkim żartem. Dla mnie nie była.
- Ale... - zaciął się blondyn.
- Widzę, że zapomniałeś jak się mówi. Nie bój się. Z tego co zobaczyłam, twoje usta radzą sobie o wiele lepiej w innych sprawach! - warknęłam.
Byłam wściekła i to bardzo. Nawet nie wiem dlaczego. Po prostu... Od rana miałam taki dobry humor, a teraz zobaczyłam to, co się stało i jakby mój świat został staranowany przez stado pędzących słoni. Kipiałam złością i nie miałam zamiaru tego kryć, ani się z tego tłumaczyć. To oni powinni wyjaśnić mi, o co tu chodzi. Widząc, że chłopak aktualnie nie jest zbyt rozmowny, zwróciłam się do Victorii:
- To może ty mi powiesz, co tu się stało? - spytałam, starając się trzymać nerwy na wodzy. Moja siostra jedynie wzruszyła ramionami. Super.
- Czekaj czekaj... Victoria? - ocknął się Jake, a moja siostra pomachała do niego, kąciki mając skierowane ku górze.
- Trzymajcie mnie, bo zaraz mu przywalę... - przetarłam twarz dłonią. On sam się prosi o to, żeby dostać w twarz, zadając tego typu pytania. - To była przenośnia, a ty mnie nie dotykaj! - powiedziałam najpierw do Vicky, a potem do Jake'a. - Skoro nie masz na tyle odwagi, żeby mi wyjaśnić, co tu się stało, to lepiej stąd idź. - Głos mi zadrżał, ale prawie nie słyszalnie. Patrząc w oczy blondyna wskazałam dłonią na drzwi.
Co mi stuknęło do głowy?
Chłopak otworzył usta, lecz ponownie nie dał rady nic powiedzieć. Westchnął więc cicho i ze spuszczoną głową skierował się do drzwi.
- Ty nie! - zatrzymałam dłonią moją siostrę, widząc, jak i ona zmierza w kierunku wyjścia. Serio ludzie, ja też jestem taka głupia?
Kiedy dłoń Jake'a zetknęła się z klamką, odwrócił głowę, by na mnie spojrzeć. Nawet ja mogłam dostrzec smutek w jego oczach. Chciałam go zatrzymać i przeprosić, ale nie zrobiłam tego. Już podjęłam decyzję. A na rozmowę z nim przyjdzie pora dopiero wtedy, kiedy ja ochłonę, a on będzie na tyle męski, żeby potrafić wyznać mi prawdę.
Może nie musiałam go wyrzucać. Ale kierowały mną złość i zdenerwowanie, nie potrafiłam trzeźwo myśleć. No cóż, wybrałam tę opcję i nic nie mogę już zrobić.
Blondyn spuścił głowę, a usta zacisnął w wąską linię. Następnie otworzył drzwi i opuścił dom.
Naprawdę zrobiło mi się go żal. Jakaś cząstka mnie kazała mi za nim pobiec, ale zdusiłam ją w sobie z dwóch powodów. Pierwszym był fakt, że nie zrobiłam nic złego. To on zawinił. A przynajmniej tak próbowałam sobie wmówić. Drugim, było spostrzeżenie, że w holu zostałam sama.
- Victoria! - wydarłam się na całe gardło i szybko opuściłam pomieszczenie, chcąc znaleźć moją siostrę.
Niech Cię tylko dorwę, idiotko, to ruski rok popamiętasz.
*oczami Laury*
- Victoria! - stłumiony krzyk przerwał naszą rozmowę. Ross spojrzał na mnie pytająco, lecz machnęłam dłonią.
- Siostra Very do nas przyjechała i pewnie naraziła jej się czymś. Nic ważnego. - Wzruszyłam ramionami, bawiąc się końcówkami włosów. Mięśnie twarzy Rossa napięły się, a ten spojrzał na mnie uważniej. Siedzieliśmy na ziemi, opierając się o łóżko.
- Czekaj, chodzi Ci o tę Victorię? Bliźniaczkę Veroniki? - podkreślił niektóre słowa, nadając swojej wypowiedzi odpowiedni wyraz.
Bałam się, że kiedy nadejdzie czas wyjaśnień, to stanie się coś złego. Że nie będziemy mogli ze sobą normalnie rozmawiać, bo trasa koncertowa R5 przez cały czas będzie siedziała nam w głowach. Ale tak nie było. Ja obiecałam, że poczekam. Zawsze będę na niego czekać, bo jest tego wart. Nie kłamałam, mówiąc, że wierzę w nas. Naprawdę mam nadzieję, że uda nam się przetrwać tę rozłąkę. Oczywiście, wciąż pojawiają się jakieś niepewności, wciąż się boję. Przecież wszystko jest możliwe. Ale dopóki jest we mnie ten ostatni płomyczek nadziei na powodzenie, mogę na niego czekać.
- No, tak. - Odpowiedziałam, nie wiedząc o co mu dokładnie chodzi.
- A wiesz może, która z nich szła nam otworzyć drzwi? - wciąż zadawał pytania, a ja nie wiedziałam, do czego zmierza.
- Biorąc pod uwagę fakt, że do nie dawna Vera była jeszcze w łóżku, to zakładam, że Victoria. Minęłam się z nią na korytarzu, gdy zmierzała ku schodom zaraz po usłyszeniu dzwonka. - Moje słowa widocznie były znaczące, gdyż chłopak wydał mi się przestraszony. Kiedy jego dolna szczęka opadła w dół, zakrył usta dłońmi.
- O nie, o nie, o nie... - szeptał, a ja zaczęłam się martwić nie na żarty.
- Ross, co się stało?
- Czyli to dlatego nas nie rozpoznała... Ugh, tylko nie to! - warknął pod nosem, jakby zapomniał o mojej obecności. Zdawał się być głuchy na to, co robię i mówię.
- Opanuj się! - krzyknęłam, potrząsając nim. Tym samym sprowadziłam go do świata żywych. - Możesz mi powiedzieć, czym się tak zmartwiłeś?
Nie odpowiedział. Wpatrywał się we mnie, jakby zastanawiając się, czy może mi powiedzieć prawdę. I w tym momencie, zaczęłam się obawiać nie na żarty.
Ironią sekretów jest to, że gdy ty jakiś posiadasz, to wszystko jest w porządku, lecz kiedy ktoś inny coś przed Tobą ukrywa, od razu się irytujesz. Tak było i teraz.
- Ross! - ponagliłam go.
- Laura... - westchnął. - Nie mogę Ci powiedzieć... - widziałam, że jest mu przykro, ale obecnie nie zwracałam na to uwagi. Fakt, że nie ufa mi na tyle, by powierzyć mi jakiś sekret, był dla mnie na tyle straszny, że nie potrafiłam myśleć o niczym innym, jak o tym, czym sobie na to zasłużyłam. Przecież, jeszcze nigdy nie rozgadałam niczyjego sekretu. Jeśli ktoś mi coś mówił, to wpadało do mnie niczym do studni bez dna i już w niej pozostawało.
- Myślałam, że sobie ufamy.
- Ufam Ci, ale to nie chodzi o mnie... Po prostu... Możliwe, że przez przypadek Jake pocałował nie tę dziewczynę, co trzeba. - Starał się ostrożnie dobierać słowa.
Co oznacza; "Nie tę dziewczynę, co trzeba"? Jak można kogoś niechcący pocałować? Te pytania nie dawały mi spokoju. Dopiero po chwili skojarzyłam wszystkie fakty. Czyli, że...
- Jake zakochał się w Veronice?! - krzyknęłam, uśmiechając się szeroko. Zakończyło się to tym, że blondyn przyłożył swoją dłoń do mojej buzi. Nie pozostawało mi nic innego, jak uspokojenie się. - Jake zakochał się w Veronice? - powtórzyłam już ciszej.
- Ale nie mów jej, okay?
- Ale ona powinna się dowiedzieć! Chodzilibyśmy wtedy na podwójne randki, mogłabym z nią Was obgadywać... Ej! - zmarszczyłam brwi, kiedy wsadził palce między moje żebra.
- Z nikim masz mnie nie obgadywać. A po drugie, zapomniałaś o pewnym drobnym szczególe.
- Jakim?
- Że żeby ten plan się udał, ona musiałaby odwzajemniać jego uczucia. - Zaśmiał się.
- Aaa... No tak... - cały mój zapał szybko się ulotnił. Fakt, żeby związek mógł istnieć, definitywnie dwie osoby muszą odwzajemniać swoje uczucia. Tak, to zdecydowanie odkrycie roku.
Nigdy nie rozumiałam miłości. Skoro już jest, to niech będzie i niech uszczęśliwia, a nie rani. Dlaczego zakochujemy się w niewłaściwych osobach? Dlaczego nie potrafimy dostrzec, że ktoś kocha nas? Dlaczego kochamy bez wzajemności? O ile świat byłby piękniejszy, gdyby nasze uczucia zawsze pozostawały odwzajemnione. Lecz, czy wtedy nasze życie nie stałoby się szare? Niczego byśmy się nie nauczyli, a ciągłe powodzenia stałyby się przytłaczające. Nie może wiecznie być dobrze, bo żeby istniało dobro, musi też istnieć zło. Inaczej nie potrafilibyśmy odróżniać, co jest dobre. A miłość? Niech już jest. Ale, niechaj da się ją czasem wyleczyć, gdyż nikt nie potrafi zbyt długo cierpieć.
- Mam podobne zdanie do Ciebie, Lau. Ale pozwólmy im samym rozwiązać swoje sprawy uczuciowe, okay? Zajmijmy się sobą, bo chcę się Tobą nacieszyć. - Wymruczał, zaczynając składać pojedyncze pocałunki na mojej szyi. Zaśmiałam się cicho, ujmując jego twarz, jednak nie odsuwając jej od mojego ciała.
- Uczuciom czasem trzeba pomóc. - Stwierdziłam, po czym z mojego gardła wydobył się cichy pisk. Spowodowany był on tym, że blondyn wkładając dłonie pod moje nogi i plecy podniósł mnie do góry. Tym razem, jego wargi spoczęły na moim dekolcie. Położył mnie ostrożnie na łóżku, po czym nachylając się nade mną potarł swoim nosem o mój. Wywołało to kolejny chichot z mojej strony.
- Nie można za kogoś załatwić czyiś spraw - spojrzał na mnie, opierając ciężar swojego ciała na przedramionach, ułożonych po dwóch stronach mojej głowy - bo nie będziemy później za niego kochać.
Tym razem to ja go pocałowałam. Dłonie włożyłam w jego włosy, czochrając je jeszcze bardziej. Uwielbiałam to robić. On natomiast, wsunął swe ręce pod moje plecy i palcami zaczął po nich jeździć. Luźna bluzka, którą miałam na sobie, jedynie ułatwiała mu dostęp do mojej skóry.
- Co nie oznacza, że nie można kogoś naprowadzić czasem na dobrą ścieżkę. - Oderwałam się od niego.
- Kochać powinno się samemu - powiedział stanowczo, ponownie łącząc nasze wargi. Uśmiechnęłam się lekko, gdy poczułam trzepot motyli w brzuchu. I to jest właśnie miłość, której powinien doświadczyć każdy, chociażby jeden raz w życiu.
- Można pomóc uczuciom... - wymruczałam w jego wargi.
- Samemu.
- Z pomocą.
- Samemu.
- Z pomocą! - powiedziałam stanowczo, zrzucając go z siebie. Tym razem to ja znalazłam się nad nim. Usiadłam na nim okrakiem i spojrzałam na niego z wyższością, co wywołało jego śmiech. - Mów co chcesz, ale ja i tak im pomogę. - Stwierdziłam, a widząc moją zawziętość, Ross przewrócił oczami. Skapitulował jednak. Zsunęłam się więc z niego, kładąc tuż po jego lewej stronie. Głowę oparłam na jego sercu i przymknęłam oczy, rozkoszując się tą chwilą.
Poczułam, jak Ross całuje czubek mojej głowy, a jego ręka czule mnie obejmuje i przyciska do siebie.
- Musisz mi tylko obiecać jedno.
- Co takiego? - spytałam, nie zmieniając swojej pozycji.
- Jake nigdy nie dowie się, że wiesz o tym wszystkim ode mnie. W przeciwnym razie, twarz Twojego chłopaka może już nigdy nie być aż tak piękna, jak jest teraz. - Zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam.
Będzie mi tego brakowało. Tej bliskości. Ale zawsze będę mogła do niej powracać we wspomnieniach. Czymś, czego nie jest w stanie odebrać mi nikt.
*oczami Veroniki*
- Przestań mnie ignorować! - po raz kolejny wydarłam się do ucha mojej siostry. Ta, jak gdyby nigdy nic, siedziała sobie na kanapie, w spokoju oglądając telewizję. Głupkowaty uśmieszek na jej twarzy świadczył o tym, że doskonale wie, jak jej totalny brak poszanowania dla mojej osoby mnie wkurza. Co za niewychowane dziecko, kim są jej rodzice?
- O co Ci chodzi? - dopiero uderzenie jej w głowę poduszką jakoś podziałało. Łaskawie wyłączyła sprzęt i spojrzała na mnie.
- O co mi chodzi? Jesteś aż tak głupia, czy aż tak arogancka? - zmęczona tą złością opadłam bezradnie na sofę, tuż obok mojej siostry. - Ugh! - walnęłam się w twarz poduszką.
- Wow. Musisz naprawdę go lubić.
- Że niby co? - spytałam, unosząc jedną brew do góry i odlepiając twarz od poduszki.
- Pstro. Mówię, że musisz nieźle go lubić. - Powtórzyła.
- Że niby Jake'a? - upewniłam się, a ona przytaknęła głową. - No tak, lubię go.
- A ponoć to ja jestem ta niekumata. Lubić, w sensie, że on Ci się podoba.
Zapewne, gdybym teraz piła wodę, wyplułabym ją. Gdybym była postacią z kreskówki, wybuchłaby mi głowa. Gdyby to było możliwe, oczy wyszłyby mi z orbit. Ale jestem jedynie prostym, niezwykle przystojnym, człowiekiem. Więc po prostu wybuchłam niepohamowanym śmiechem. Śmiałam się tak bardzo, że spadłam z kanapy. Chwyciłam się za brzuch i zaczęłam turlać po ziemi, podczas gdy moja siostra wpatrywała się we mnie z poważną miną.
Już prędzej świnie nauczyłyby się latać, niż ja pomyślałabym, że mogę spojrzeć na Jake'a inaczej niż na przyjaciela. Już prędzej słońce przestałoby świecić, niż ja pomyślałbym, że Jake może mi się podobać. Już prędzej stałabym się normalna, niż powiedziała komuś, że darzę tego chłopaka jakimś uczuciem. Choć w sumie, jakby na to nie spojrzeć, nigdy się nad tym nie zastanawiałam...
- Że niby co? - uniosłam brwi do góry i spojrzałam na nią spod byka. Przewróciła oczyma.
- Serio? Na kilometr widać, że jesteś zazdrosna.
- Niby o co?
Moje pytanie powinno raczej brzmieć: "Czy Ciebie do końca pogrzało?", lub coś w tym stylu.
- O pocałunek. - Powiedziała z tryumfem w głosie, a ja miałam ochotę odgryźć jej palec. Przynajmniej ten głupkowaty uśmiech zniknąłby jej z twarzy. Chociaż w sumie, to wtedy prawdopodobnie otrułabym się bądź zachorowała na bardzo poważny przypadek porażenia całkowitej głupoty. Wypowiadając te słowa, przypomniała mi o tym wydarzeniu, a ciśnienie kolejny już raz mi się podniosło. Jak tak dalej pójdzie, będę musiała zacząć brać jakieś tabletki - na nadciśnienie i na uspokojenie.
- Nie jestem zazdrosna o żaden kiczowaty pocałunek, tak? - odburknęłam, podnosząc się z ziemi. Dla pokazania mojego oburzenia, skrzyżowałam ramiona na piersi.
- Jesteś. I to bardzo. - Przynajmniej jedna z nas zdawała się być opanowana w zaistniałej sytuacji.
Chociaż nie. Po krótkim namyśle mogę śmiało stwierdzić, że Victoria nie była opanowana. Była rozbawiona.
- Nie wmówisz mi tego, nie ważne ile razy zaprzeczysz. - Przewróciłam oczami.
- Mogłabym Ci powiedzieć to samo. - Stwierdziła.
- Wiesz co? Ta rozmowa zaczyna mnie nudzić. Gdybyś mnie potrzebowała, to nie przychodź do mojego pokoju, bo i tak Cię tam nie wpuszczę. - Warknęłam.
Szczerze? Już zapomniałam, jakie to zabawne uczucie kłócić się ze swoją siostrą. Tęskniłam za tym, zdecydowanie.Większość naszych kłótni kończyła się tym, że zapominałyśmy, o co się kłóciłyśmy. Mogłyśmy się droczyć w nieskończoność, ale nigdy nie pozwoliłybyśmy komuś na obrażanie którejś z nas. Bo w takim wypadku, choćby nie wiem, jak bardzo byłybyśmy na siebie obrażone, to i tak stawałyśmy w swojej obronie.
Szczerze? Już zapomniałam, jakie to zabawne uczucie kłócić się ze swoją siostrą. Tęskniłam za tym, zdecydowanie.Większość naszych kłótni kończyła się tym, że zapominałyśmy, o co się kłóciłyśmy. Mogłyśmy się droczyć w nieskończoność, ale nigdy nie pozwoliłybyśmy komuś na obrażanie którejś z nas. Bo w takim wypadku, choćby nie wiem, jak bardzo byłybyśmy na siebie obrażone, to i tak stawałyśmy w swojej obronie.
Lecz tym razem nie chodziło o jakąś błahostkę. Chodziło o pocałunek. Nie chodzi o sam fakt, że to się stało, co nie oznacza, że nie poruszyło mnie to. Chodzi o to, że to nie jest normalne, aby tak po pierwszym spotkaniu chłopak i dziewczyna już się całowali! Chciałam wiedzieć, co jest na rzeczy, dlaczego to się stało. Musiałam znać powód.
I wcale nie chodziło o to, że widząc Jake'a całującego się z jakąś dziewczyną potwornie się wkurzyłam, skąd. W żadnym wypadku nie chodziło o to, że poczułam się odsunięta od niego. Wcale nie chodziło o to, że przez jedną, krótką chwilę to ja chciałam być na miejscu Victorii. Przecież to byłby absurd.
- Czyli nie chcesz wiedzieć, jak on całuje?
- A jak? - wypsnęło mi się, nim zdążyłam ugryźć się w język.
Głupia, głupia, głupia.
- Dlaczego po prostu nie przyznasz, że on Ci się podoba? Veronika! To widać na kilometr, że coś jest na rzeczy! - uśmiechnęła się lekko, wyrzucając ręce do góry. Nie miała nawet pojęcia, jak bardzo się myliła.
- Ugh! Bo on mi się nie podoba, a ja nie mam zamiaru kłamać tylko po to, żeby Twojego ego poczuło się lepiej! Tym razem, nie masz racji. - Westchnęłam.
- Dopóki się do tego nie przyznasz i to do Ciebie nie dotrze, nie powiem Ci, co tak naprawdę się stało. - Wzruszyła ramionami, po czym odwróciła twarz do telewizora, włączając go.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam czymś aż tak zirytowana.
- Też Cię kocham! - usłyszałam za sobą krzyk, który wywołał obrót moich gałek ocznych.
Zdecydowanie zasłużyłam na tabliczkę czekolady. Kij z kilokaloriami, spalę je podczas wykopywania grobu dla Victorii. Najlepiej podwójnego, żeby Jake się jeszcze zmieścił. Przynajmniej będą mogli się tam całować do woli, nie bojąc się, że przypadkiem ktoś taki jak ja ich przyłapie.
Ależ ja jestem dobroduszna, nie ma co.
*oczami Laury*
*oczami Rydel*
- Dasz radę... - szepnęłam do siebie. Jak jakaś idiotka stałam już od dłuższego czasu przed drzwiami do pokoju mojego przyjaciela. No, obecnie pokłóconego ze mną przyjaciela. Czułam strach na samą myśl o tym, co on może mi jeszcze powiedzieć, ale musiałam z nim porozmawiać. Musiałam mu wyjaśnić, że nie zrobiłam tego specjalnie. Musiałam udowodnić, że ten niedoszły pocałunek nie był częścią planu. Musiałam się dowiedzieć, czy on naprawdę jest we mnie zakochany...
Tyle czasu szukałam prawdziwej miłości, nie zdając sobie sprawy, że jest ona tuż pod moim nosem. Nie chwytam się Ratliffa jako ostatniej deski ratunku. Po tym wszystkim, nie potrafiłabym udawać do niego uczuć, żeby 'było mu miło'. Ja... Ja naprawdę coś do niego poczułam. Zawsze był mi bliski, tego dnia czułam już niepewność, a jego wyznanie tylko potwierdziło mnie w moich przekonaniach. A byłam na tyle głupia, żeby zauważyć to dopiero teraz, kiedy on jest na mnie wściekły.
Wilgotne jeszcze włosy zebrałam na ramieniu, biorąc głęboki wdech. Zapukałam delikatnie do drzwi, a po usłyszeniu cichego "proszę", weszłam do środka.
Ellington leżał na łóżku. Wpatrzony w sufit zdawał się nie oddychać. Powieki były nieruchome, podobnie jak i jego dłonie i stopy. O tym, że jest żywy, potwierdziła mnie jedynie jego powoli unosząca się i opadająca klatka piersiowa.
- Płakałeś? - spytałam, widząc jego zaczerwieniałe oczy.
- Nie. Zazwyczaj, gdy kłócę się z ludźmi, idę do wesołego miasteczka. Tak dla większej uciechy. - Nie spojrzał na mnie ani przez moment. Słysząc chłód w jego głosie, palce moich dłoni zaczęły niespokojnie drżeć, a oczy ponownie się zaszkliły. - Dlaczego przyszłaś?
- Bo chciałam Cię przeprosić. I wyjaśnić coś. - Szepnęłam. Zdziwiony szatyn odwrócił ku mnie swoją twarz.
- Płakałaś. - Zauważył. Nie wiedziałam, czy w tej chwili próbuje sobie ze mnie zażartować, czy naprawdę się tym przejął.
- Nie wiedziałam nic o Twoich uczuciach.
- Jasne. - Przewrócił oczami i ponownie spojrzał na sufit. - To dlaczego się tak zachowywałaś? Nigdy wcześniej nie robiłaś podobnych rzeczy. Nigdy wcześniej mnie nie podrywałaś. Nigdy wcześniej nie trzymałaś mnie za rękę. Nigdy wcześniej nie próbowałaś mnie pocałować.
Wraz z jego słowami, powróciły wszystkie te chwile, każdy moment. A ja ponownie mogłam poczuć dotyk jego chłodnych dłoni na moich plecach, znowu zaparło mi dech w piersiach. Przed oczami miałam jego twarz, do której się zbliżałam. Chciałam pocałować mojego najlepszego przyjaciela. Ach, więc tak to się kończy, gdy w miejscu przyjaźni pojawia się miłość. Powinnam żałować tego, co zrobiłam, powinnam chcieć cofnąć czas i nie dopuścić do tej sceny w basenie, a jest zupełnie inaczej. Bo najchętniej powtórzyłabym to wszystko jeszcze raz.
- Ell, ja... - szepnęłam.
- Nie. - Przerwał mi. - Czegokolwiek nie powiesz, to nie wytłumaczy tego, dlaczego to zrobiłaś.
- Może dlatego, że ja też coś do Ciebie czuję?! - krzyknęłam, wyrzucając ręce do góry. Pierwsza łza spłynęła po mojej twarzy, ciągnąć za sobą kolejne. Nie byłam w stanie kryć płaczu, po prostu było tego za wiele. Moje dłonie się trzęsły, serce bolało, a głos drżał niemiłosiernie.
- Nie musisz udawać. - Powiedział spokojnie.
On... On mi nie wierzy?
- Nic nie udaję! Może z początku chciałam dać Ci nauczkę, ale nie miałam pojęcia, że jesteś we mnie zakochany! I wiesz co? Do nie dawna nie miałam nawet pojęcia, że też Cię kocham! Kiedy prawie się pocałowaliśmy, nic nie udawałam! Ja naprawdę tego chciałam! - krzyknęłam.
Nie sądziłam, że dam radę powiedzieć coś takiego. Zazwyczaj wyznawanie uczuć nie przychodziło mi z taką łatwością. Lecz teraz wiedziałam, że nie mam nic do stracenia. Postawiłam wszystko na jedną kartę i nie jestem na siebie zła. Kiedy powiedziałam to, co leżało mi na duszy, od razu poczułam się lżejsza o kilogram.
Chłopak spojrzał na mnie. Świdrował mnie dokładnie wzrokiem, jakby próbując sprawdzić, czy mówię prawdę. Albo po prostu wyglądałam tak żałośnie, że nie mógł przestać mi się przyglądać.
- Kłamiesz. - Przymknął oczy, jakby próbując zapewnić o tym bardziej siebie samego siebie, niż mnie. A ja? Stałam na środku pokoju z rozłożonymi rękami, jak idiotka. Bo nią byłam. Nie docierało do mnie, że on mi nie uwierzył. Poczułam, jak rozpadam się na tysiąc kawałków, niczym coś ze szkła. Słowa szatyna rzuciły mną o ścianę, a ja roztrzaskałam się. Moje szczątki natomiast upadły na ziemię, a ja już nigdy miałam się z niej nie podnieść.
- Naprawdę? - szepnęłam, cicho łkając. - Dobrze. Nie wierz mi. Ale ja wiem, że nie kłamię. Kocham Cię, nie ważne, jak bardzo jestem na Ciebie wściekła. Chociaż w sumie, to już nie ma znaczenia. Skoro sam nas przekreśliłeś, to ja nie będę próbowała tego zmieniać. Po prostu nie mam na to siły.
Po moim policzku spłynęła ostatnia łza. Skapnęła na ziemię, zostawiając po sobie mokry ślad. Przymknęłam oczy. Wzięłam głębszy wdech, chociaż moje gardło drżało. Oddech miałam niespokojny i przerywany. Przetarłam oczy i spojrzałam na chłopaka. Przez chwilę myślałam, że do mnie podjedzie. Widziałam, że wahał się, czy nie wstać. Nie podejść do mnie, nie pocieszyć mnie. Wiedziałam to. Za dobrze go znałam. Jednak cierpienie w jego oczach nie pozwalało mu na to. Cierpienie, które wywołałam ja. Dotarło to do mnie. Czegokolwiek bym nie zrobiła, on mi już nigdy nie uwierzy, bo zawsze będzie widział tę, która próbowała zabawić się jego uczuciami. Nie ważne, ile w tym było prawdy, a ile nieporozumienia. To był koniec. Odwróciłam się na pięcie, przykładając dłoń do twarzy. Chcąc jak najszybciej opuścić jego pokój, naparłam na drzwi. Nie miałam zamiaru pozwolić na to, aby ktokolwiek mnie zobaczył, a tym bardziej któryś z moich braci. Udałam się więc do swojego pokoju, gdzie w spokoju miałam zamiar się wypłakać. Bolało, to tak bardzo bolało. I nie mogło przestać. A ja już nic nie mogłam zrobić.
*oczami Laury*
Wsłuchiwanie się w bijące serce Rossa zostało przerwane przez sygnał dzwoniącego telefonu.
- Nie można w spokoju nacieszyć się swoją dziewczyną? - westchnął markotnie chłopak. Nie widziałam jego twarzy, ale mogę się założyć, że przetarł ją dłońmi. Podniosłam się do pozycji siedzącej, wzrokiem odszukując telefon. - Nie odbieraj...
- To może być coś ważnego. - Podniosłam się z łóżka i podeszłam do biurka, na którym dojrzałam moją komórkę. - To Maia. - Powiedziałam zdziwiona, wciskając zieloną słuchawkę. - Halo?
- Laura? - kiedy usłyszałam jej pogodny głos, wszystkie ciemne chmury z nieba został rozwiane. Ten ton, tak dawno go nie słyszałam, tak bardzo za nim tęskniłam... - Cześć! I co tam u Ciebie?! - pisnęła.
- Wszystko ok. - Wciąż dochodziłam do siebie. - Lepiej powiedz, co sądzisz o Australii? - zmieniłam temat. Nie miałam zamiaru zajmować jej teraz moimi dołującymi opowiadaniami na temat tego, jak to cierpię z powodu wyjazdu mojego chłopaka w trasę.
- No cóż... Jest naprawdę genialnie! Cały czas jest ciepło. A! No i na przesłuchaniu poszło mi całkiem dobrze... Powiem Ci, że nie wiele się zmieniło. To jest kraj, który pamiętam z czasów dzieciństwa. - Słyszałam, że jest szczęśliwa. Ale to dobrze, przynajmniej ma pewność, że podjęła dobrą decyzję. Cieszę się, że ma szansę spełniać swoje marzenia. Tęsknie za nią i to bardzo, ale chociaż wiem, że dzielą nas kilometry, to świadomość, że ona jest radosna, przybliża mnie do niej. I nie ważne, czy mieszkałybyśmy od siebie 5 metrów, czy 5000 kilometrów. Moja przyjaciółka cieszy się życiem i to w tej chwili jest dla mnie najistotniejsze.
- Czyli mam rozumieć, że wszystko w porządku?
- Tak. Co prawda, brak mi Was, ale przez naukę scenariusza nie mam nawet czasu na zaszycie się w kącie i płakanie. To bardzo nie fair, wierz mi. - Zaśmiała się, a ja jej zawtórowałam.
- My też za Tobą tęsknimy. - Kąciki moich ust powędrowały do góry, mimo iż wiedziałam, że ona tego nie widzi.
- Już nie długo Was odwiedzę, tylko muszę poczekać aż wszystko się tu ułoży. Miałam teraz chwilę wytchnienia, więc zadzwoniłam, ale z tego co widzę, to będę musiała już powoli kończyć... Przepraszam Cię... - po drugiej stronie słuchawki usłyszałam jakieś głosy.
- Spokojnie, rozumiem. To trzymam za Ciebie kciuki i pozdrawiam!
-Nawzajem! - dziewczyna powiedziała ciepło, po czym rozłączyła się. Odłożyłam telefon na biurko, po czym skierowałam wzrok na Rossa, który leżąc w moim łóżku przyglądał mi się podczas całej tej krótkiej rozmowy.
- I jak tam u niej? - spytał.
- Wszystko okay, ale jest bardzo zapracowana. - Powiedziałam. Blondyn chciał jeszcze o coś spytać, ale przerwało mu skrzypnięcie drzwi. Obydwoje zwróciliśmy nasze twarze ku wejściu do sypialni. Stała w nich drobna szatynka, uśmiechając się szeroko.
- Dlaczego nikt mi nie powiedział, że moja siostrzyczka jest zakochana? - spytała Victoria, z widocznym oburzeniem. Spojrzałam z rozbawieniem na Rossa. Sądząc po jego minie, tak jak i ja nie miał pojęcia, o co chodzi dziewczynie. - Przy okazji przekaż koledze, żeby następnym razem najpierw zagadał, a potem się na mnie rzucał.
- Ugh... On myślał, że ty to Vera... - westchnął Ross, zakrywając twarz dłońmi.
- Domyśliłam się. - Uśmiechnęła się lekko. - Wiele razy zdarzało się, że ludzie nas mylili, więc w normalnym przypadku bym to zignorowała - zaczęła mówić, wchodząc do pokoju i zamykając drzwi, o które się oparła - ale nie tym razem. Mówię Wam, kiedy Veronika nas zobaczyła, myślałam, że zaraz wydłubie nam oczy! Jeszcze nigdy nie widziałam jej tak wkurzonej. A znam ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, kiedy jest szczęśliwa, kiedy zakochana, a kiedy... zazdrosna. - Poruszyła brwiami.
Spodobał mi się jej tok myślenia, nie powiem.
- Do czego zmierzasz? - spytałam.
- Moja siostrzyczka nie często się zakochuje, nie licząc oczywiście zauroczeń. A ja chcę, żeby była szczęśliwa. Trzeba coś zrobić, żeby uświadomić jej, że ona jest w nim zakochana. I to po uszy. Normalnie bym się nie wtrącała, ale tego nie można tak zostawić! A ona zachowuje się, jakby bała się do tego przyznać. - Westchnęła, przygryzając dolną wargę.
- Zgadzam się z Tobą, Vicky. Czyli co... Trzeba będzie trochę sobie pogadać z naszą Veroniką... - zatarłam niecnie ręce.
- No! Wreszcie ktoś mówi w moim języku! - zaśmiała się dziewczyna, po czym przybiłyśmy sobie piątkę.
- Nigdy nie zrozumiem kobiet. - Westchnął Ross, chowając twarz w pościel. Wywołało to chichot z mojej strony.
Nie mogę w to uwierzyć. Bo jeśli to, co mówią Ross i Victoria jest prawdą, to trzeba działać!
Ja naprawdę twierdzę, że miłości trzeba czasem pomóc. Los nie zawsze jest nam przychylny, więc zdarzają się sytuacje, kiedy trzeba brać sprawy w swoje ręce. A ta, należy do jednej z nich.
***
Bum! :D
Za szybkie wyrobienie się z tym rozdziałem dostanę jakiegoś Nobla, czy coś? Nie? No nic. Jakoś przeboleję c:
Rydel zakochała się w Ell'u, ale jest na niego wściekła, Vera obraziła się na Jake'a, a JuLien wszystko psuje. Tylko Raura trzyma się kupy. Jeszcze. ^^
Dziękuje za komentarze pod poprzednim rozdziałem, wszystkie były naprawdę wspaniałe :D
Weekend. Weekend. Weekend. Radujcie się człowiekowi, it's party time. :3
Mam dla Was jeszcze... z jednej strony chyba dobrą, a z drugiej strony chyba złą wiadomość... Zinterpretujcie ją jak chcecie ;p Łącznie z tym powyżej, czeka na Was jeszcze równe 15 rozdziałów, a nie 20. A teraz wszyscy krzyczymy: buu! Nie no. I tak wiem, że nikt nie krzyknie. Plusem, mam nadzieję, że plusem, jest to, iż że ponieważ zakończenie tego bloga będzie równoznaczne dla rozpoczęcia nowego :D A teraz wszyscy krzyczymy: woho! c: Hahaha i tak wiem, że już macie mnie dość ;p
Nom. Dziś trochę, nie wiem jakim cudem, krócej. Zostawiajcie komentarze z opiniami misie i cieszcie się z weekendu, słodkiej soboty i wspaniałej niedzieli. Mniam.
~JuLien :3
Guns N' Roses - "November Rain"
czyli jeden z piękniejszych utworów tego zespołu :3