Notka! :) Proszę, przeczytajcie. :)
Rozdział dedykuję każdemu czytelnikowi tego bloga, a zwłaszcza tym, którzy zawsze komentują i tym samym sprawiają, że wiem, że moje pisanie nie idzie na marne :3
*oczami Rydel*
Poranki w tym domu zawsze bywają głośne i radosne. Bardzo często towarzyszy też im chaos i wiele napadów śmiechu. Zdążyłam się już przyzwyczaić do tego, że wraz ze wschodem słońca, cisza i spokój idą w las. Zapewne na romantyczny spacer wśród śpiewu ptaków. Stąpają po trawie, jeszcze zwilżonej od nocnej rosy. Tymczasem w naszej kuchni panują kłótnie o to, kto pierwszy może ugotować sobie jajecznicę. Lecz tym razem było inaczej.
Nastawiony na zbyt wczesną godzinę budzik dał o sobie znać, a ja mimo wielu niechęci musiałam go wyłączyć. Nie mogłam pozwolić na to, by pobudził chłopaków. Ja sama nie chciałam być obudzona. Kiedy wczorajszego wieczoru nastawiałam budzik na siódmą rano, czułam się na siłach, by wstać o tak wczesnej porze. Aktualnie, jedyne co czuję, to ogromną potrzebę dalszego snu oraz grawitację, która nieubłagalnie przyciąga moją twarz do poduszki. Moje powieki na powrót zaczęły opadać, a ja już chciałam wznowić próby dalszego snu, kiedy w całym pokoju po raz kolejny rozległ się dźwięk mojego telefonicznego budzika. Na moje obecne nieszczęście, wczoraj byłam na tyle inteligentna, by nastawić kilka pobudek. Nieudolnie nacisnęła jakiś przycisk w moim telefonie, tym samym przerywając tak znienawidzoną przeze mnie melodię. Zabawne, jak niektóre wydarzenia mogą zmienić człowieka. Jednego dnia, jakaś piosenka jest Twoją ulubioną melodią, a za tydzień, po ustawieniu jej sobie na sygnał budzika, już jej nienawidzisz. A każdy raz, kiedy leci w radiu, jest dla Ciebie koszmarem. Podniosłam się na łokciach, wzdychając cicho. Najchętniej pospałabym jeszcze z godzinę, ale wtedy nie uda mi się doprowadzić mojego planu do końca. Pomysłu, którego celem jest pokazanie Ellingtonowi, że z Rydel Lynch się nie zadziera.
Spojrzałam na naszykowane poprzedniego dnia ubrania przygryzając wargę. Wciąż nie byłam do końca pewna, czy aby na pewno postępuje dobrze, ale skoro już wstałam z łóżka, to jestem w stanie zrobić wszystko. A całkowitej pewności nie będę miała nigdy.
Podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niej pierwszą lepszą bluzę. Ubrałam ją, aby nie było mi zimno. Puchowe skarpetki zajmujące miejsce na moich stopach wsunęłam do papci, po czym weszłam do łazienki, by móc obmyć sobie twarz. To zawsze pomaga w tym, aby się rozbudzić i nie wyglądać jak zombie. Zignorowałam swój obecny wygląd, który zaprezentował mi się w lustrze. Z domu i tak nie wychodzę, a na makijaż i odświeżenie przyjdzie czas po zrobieniu śniadania.
Po wyjściu z pokoju skierowałam się na schody. Kroki stawiałam ostrożnie, nie chcąc wydać z siebie nawet najmniejszego dźwięku. Bo znając złośliwość losu, chwila nieuwagi poskutkowałaby skrzypnięciem schodów bądź zahaczeniem o jakiś mebel, co z kolei obudziłoby chłopaków, a w tym Ratliffa. A tego nie chciałam.
Będąc w pomieszczeniu zwanym kuchnią, pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam, było sprawdzenie, czy wszystko, co kupiłam poprzedniego dnia w sklepie, wciąż znajduje się w lodówce. Niestety, ale posiadając 3 wygłodniałych braci i przyjaciela, trzeba się liczyć z tym, że nie wszystko, co się kupi, następnego dnia wciąż będzie się znajdywać w chłodziarce. Moja wczesna pobudka została mi jednak wynagrodzona - każda rzecz była na swoim miejscu. Wyciągnęłam wszystko, co mogło mi się przydać do przygotowania śniadania i położyłam te rzeczy na stole. Pozostałe składniki odnalazłam w szafkach, spiżarni i na półkach.
Patrząc na te całe jedzenie, ogarnęły mnie niepewności, czy aby na pewno się wyrobię. Co prawda, nie liczyłam na to, by któryś z domowników wstał dzisiaj przed 10, ale jak to mówią: "Licho nigdy nie śpi". A nóż widelec, piszczenie piekarnika zwabiło by ich na dół.
Pierwszą rzeczą, którą się zajęłam, było wyrobienie masy na ciasteczka. Dla pewności, że nic nie zepsuję, na blacie ułożyłam otwartą książkę z przepisami kucharskimi. Wzięłam się do pracy.
Nie minęło pół godziny, a moja bluza upaćkana była mąką, dłonie całe brudne, a masa gotowa. Przelałam ją do foremek, po czym wstawiłam do rozgrzanego piekarnika. Ustawiłam odpowiednią temperaturę i czas, zgodnie z przepisem. Zamknęłam klapkę i otrzepałam dłonie. No to część roboty zrobiona. Kolejną rzeczą, jaką się zajęłam, była sałatka owocowa. Do niej nie potrzebowałam przepisu, chciałam ją przygotować według własnego uznania. Owoce umyłam, obrałam i pokroiłam, po czym wrzuciłam wszystko do miski. Następnie wsypałam też do miej garść płatków musli. Po wykonaniu tej czynności wlałam do miski butelkę jogurtu naturalnego, po czym wszystko wymieszałam. Aby jedzenie wyglądało lepiej, położyłam na nim liść mięty i dwie truskawki. Miskę włożyłam do lodówki, aby owoce się w nim znajdujące nie straciły na świeżości. Z jednej z szafek wyciągnęłam tackę, którą położyłam na stole. Dałam na nią serwetkę, a zaś na kawałku papieru położyłam nóż, widelec i łyżeczkę. Spojrzałam na piekarnik, który wskazywał, że ciastka gotowe będą za piętnaście minut. Zegar kuchenny wskazywał zaś godzinę 8:20. Biorąc pod uwagę fakt, iż chłopcy schodzą na śniadanie między 9:00, a 10:00, mam jeszcze trochę czasu.
Muszę przyznać, że z początku nie byłam zbyt chętna do zamieszkania w jednym domu z moim rodzeństwem, wyłączając Rylanda, i Ellingtonem. Mieszkanie pod jednym dachem z czterema chłopakami oznaczało wiecznie podniesioną deskę w toalecie, ograniczoną czystość domu, telewizor i PlayStation zajęte 24 godziny na dobę i zero zrozumienia dla kosmetyków. Do tego dochodziło gotowanie, sprzątanie, pranie i pomoc w wielu rzeczach. Wiedziałam, że mimo dojrzałości chłopaków, wiele obowiązków spadnie na moją głowę i nie chciałam tego. Lecz teraz nie żałuję, że podjęłam taką, a nie inną decyzję. Może to kwestia czasu, a może po prostu się myliłam, lecz w obecnym momencie mojego życia śmiało mogę powiedzieć, że lubię ten dom, wliczając współlokatorów. Możliwe, że zdążyłam się przyzwyczaić do tego, że zawsze jestem tą "jedyną" - jedyna dziewczyna w zespole, jedyna dziewczyna w rodzeństwie, a teraz jedyna dziewczyna w mieszkaniu. Patrząc na to z perspektywy tylu lat, lubię to. I wcale nie narzekam, że znalazłam się w takiej a nie innej sytuacji.
Uśmiechnęłam się, chwytając za patelnię. Uprzednio smarując ją masłem, rozbiłam kilka jajek i wlałam je do niej. Następnie, dużą łyżką zaczęłam mieszać potrawę. Do moich nozdrzy wlatywał przyjemny zapach smażonych jajek, pomieszany z ciasteczkową wonią. Biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze nic nie jadłam, miałam prawo poczuć ssanie w żołądku. Doprawiłam jajka, po czym zrobioną jajecznicę zrzuciłam na talerz. Na jego boku położyłam dwie kromki chleba, a trzecią posmarowałam masłem i zjadłam ją, wraz z tym, co zostało jeszcze na patelni. No, to pierwszy głód mam z głowy. Chociaż tyle. Talerz z gotową jajecznicą położyłam na przygotowanej wcześniej tacy. Podobnie zrobiłam też z sałatką owocową, która minutę temu zajmowała zaszczytne miejsce w lodówce. Kiedy do moich uszu dotarł charakterystyczny dźwięk, podeszłam do piekarnika. Gotowe, czekoladowe ciasteczka ostrożnie wyciągnęłam z foremek. Część z nich wsypałam do miski, którą dałam na stół, aby moi bracia niczego nie podejrzewali. Resztę ciastek ułożyłam na talerzyku, który również znalazł się na tacce. Na koniec zaparzyłam w ekspresie kawę. Postawiłam ją obok talerza z jajecznicą i zerknęłam na zegarek. 8:45. Spojrzałam na swoje dzieło, a na moją twarz wpłynął tryumfalny uśmiech. Zadowolona z siebie chwyciłam tackę w swe dłonie i ruszyłam z nią w kierunku schodów.
Prosiłam Boga o dwie rzeczy. Pierwszą z nich było to, abym się z tym jedzeniem nie wywróciła. Chyba bym sobie nie wybaczyła, gdyby po tych wszystkich przygotowaniach wszystko poszło do kosza na śmieci. Do tego moje wczesne wstawanie poszłoby na marne. Moją drugą prośbą natomiast było to, abym przypadkiem nie natknęła się na korytarzu na któregoś z moich braci. Jeszcze tego brakowałoby, żeby zaczęli zadawać niepotrzebne, zawstydzające pytania. Pewnie zdziwiłby ich fakt, że od samości zechciałam ich przyjacielowi zrobić śniadanie do łóżka. No cóż, cuda widać się zdarzają.
Stanęłam przed drzwiami do pokoju mojego przyjaciela. Już chciałam tam wejść, kiedy przypomniałam sobie o pewnym ważnym szczególe; mianowicie o tym, że wyglądam jak kot wyciągnięty spod prysznica. Nie, żebym się specjalnie przejmowała moim wyglądem, czy coś, ale w tym wypadku jest on bardzo, ale to bardzo ważny. Spojrzałam na jajecznicę, która mogła wystygnąć. Nie chciałam tego, ale obecnie nie miałam innego wyboru. Wciąż trzymając tackę, weszłam z nią do mojej sypialni, po czym odstawiłam ją na biurko. W tempie ekspresowym umyłam się, ubrałam w dziurawe dżinsy i koszulę, pomalowałam i wypsikałam się jego ulubionymi perfumami. Skąd o tym wiem? Bo zawsze, kiedy ich używam, ten nie może przestać mnie przytulać. Osobiście mogę uznać, że pobiłam rekord w prędkości porannej toalety, o ile taki istnieje. Jeśli nie, to właśnie go ustanowiłam, bo, jak na mnie, 6 minut to naprawdę dobry czas. Uniosłam swoją dłoń nad talerzem z jajkiem i na moje szczęście, buchało od niego w miarę ciepłe powietrze. Dzisiaj jest chyba mój szczęśliwy dzień. Zadowolona z siebie ruszyłam do wyjścia z pokoju, stopą zamykając za sobą drzwi. Następnie na powrót podeszłam do drzwi od sypialni Ratliffa i popchnęłam je biodrem, sprawiając tym samym, że się otworzyły.
Pierwsze, co we mnie uderzyło, to głośne chrapanie. Drugie, to nastolatek rozwalony na całej objętości łóżka. Włosy szatyna rozchodziły się we wszystkie strony świata. Aż korciło mnie, żeby się nimi pobawić, ale na to przyjdzie jeszcze czas. Kilkudniowy zarost, którego nie golił od jakiegoś czasu, mieścił się na jego twarzy. Osobiście twierdzę, iż wcale go to nie postarzało, ani nie odejmowało mu uroku, jak to jest, moim zdaniem, w przypadku Rockyego. Bo mój braciszek już dawno powinien się ogolić, ale rozmawiaj tu z takim. Ellingtonowi natomiast, trochę owłosienia dodawało męskości. A przynajmniej ja tak uważałam. Podeszłam do niego, tackę z przygotowanym śniadaniem odkładając na stolik nocny. Nieświadomie poprawiłam kołdrę, która zsunęła się z jego jednej nogi. Nagle, jakbym zapomniała, po co tu przyszłam. Nie wiedziałam nawet, kiedy mój wzrok skierował się na śpiącą twarz chłopaka. Wyglądał naprawdę... nie wiem jak to określić. Bo, śpiący Ross jest słodki, a on? Nie mam pojęcia, jakiego słowa mogłabym użyć. Ciekawe, o czym tak śni?
Z zamyślenia wyrwało mnie głośne warczenie, wydobywające się z wnętrza mojego przyjaciela.
Jeden z minusów prawie każdego faceta - chrapanie. Zapamiętać i tępić.
Podeszłam do niego powoli i przysiadłam na krańcu łóżka. Zawsze zazdrościłam chłopakom tego, że potrafią spać na brzuchu. Są płascy, więc nic ich nie boli. Właściwie, to przez całe życie to kobiety najwięcej przechodzą. Co miesiąc wylewa się z nich Niagara krwi, rodzą w bólu, mają zmiany nastrojów, a do tego są uważane za tę słabszą płeć. Pokażcie mi jednego faceta, który potrafił by nosić w sobie przez bite dziewięć miesięcy nowe życie i wytrzymał by to, a osobiście mu pogratuluję. Ale tak to już jest, że najpierw męczysz się przez tyle miesięcy, kilkanaście godzin rodzisz w bólach, a na koniec wszyscy stwierdzają, że dziecko jest podobne do ojca. I gdzie tu sprawiedliwość?
W pozie, której zazdrościłam płci przeciwnej, znajdywał się szatyn. Jedną dłoń miał podłożoną pod głową, a druga ręka ułożona była wzdłuż jego ciała. I to właśnie koło niej usiadłam. Chwyciłam za swoje rozpuszczone włosy i nachyliłam się do twarzy chłopaka z zamiarem dotknięcia swoimi ustami jego policzka. Kiedy dzieliły nas milimetry, po raz kolejny zachrapał, a ja musiałam się odsunąć. W przeciwnym razie wybuchłabym mu w twarz głośnym śmiechem, co zapewne by go obudziło, a cały plan by diabli wzięli. Uspokoiłam oddech i ponowiłam poprzednią czynność, lecz tym razem, zatrzymałam głowę z własnej woli. Zawiesiłam ją tuż nad jego twarzą.
Czy ja aby na pewno właśnie tego chcę?
Wiem, że to ma być tylko nauczka. Nie lubię, kiedy się mnie okłamuję, bądź coś przede mną ukrywa, a on to zrobił. Myślałam, że się przyjaźnimy. Nie chcę się na nim zemścić, czy coś w tym stylu. W moich zamiarach jest jedynie pokazanie mu, jak to jest, gdy ktoś zażartuje sobie z niego.
Z tą też myślą, pochyliłam się do przodu. Kiedy moje wargi dotknęły kości policzkowych Ellingtona, poczułam przeszywający mnie prąd. Ten gest sprawił, że po moim ciele rozlało się ciepło i mogę się założyć, że gdybym to ja w ten sposób została obudzona, na pewno miałabym w sobie więcej energii, niż po usłyszeniu budzika. Na szatyna widać też to podziałało, gdyż jego powieki się otworzyły, a ja speszona odsunęłam się od niego.
Głupia, przecież o to chodzi!
- Mmm? - zamruczał, odszukując mnie wzrokiem. Uśmiechnęłam się do niego zalotnie, licząc, że spodoba mu się mój wygląd.
- Dzień dobry - przywitałam się. - Zrobiłam dla Ciebie śniadanie. - Wskazałam na tackę z przygotowanym jedzeniem. Chłopak zdawał się być zdziwiony, gdy spoglądał na to, co dla niego zrobiłam. - Nie krępuj się. - Zachęciłam go. Ell poprawił się na swoim łóżku, podnosząc się do pozycji siedzącej. Upragniony przeze mnie uśmiech wreszcie wpłynął na jego twarz. Podałam mu tacę, a on umiejscowił ją na swoich kolanach.
- Wow... - szepnął, spoglądając na to, co mu przygotowałam. Punkt pierwszy, zaliczony.
- Smacznego. - Dopiero gdy się odezwałam, chłopak został wyrwany z transu. Było widać, że jeszcze dochodzi do siebie po przebudzeniu.
Nigdy nie byłam dobra we flirtowaniu. Nawet, jeśli próbowałam to robić, bałam się, że coś zrobię źle. Podczas gdy w mojej głowie wirowało tysiąc myśli, ja wypowiadałam zaledwie kilka słów, które zazwyczaj kończyły się totalnym upokorzeniem. Nie wiedziałam, jak się do tego zabrać, co robić, ani co mówić. A nawet jeśli mi to wychodziło, to i tak przez najbliższe kilka godzin myślałam o tym, czy aby na pewno nic nie zepsułam. Teraz też byłam nie pewna, kiedy moja dłoń przesunęła się po pościeli, chwytając dłoń mego przyjaciela. Splotłam nasze palce, powodując tym samym, że chłopak na nie spojrzał. Początkowo wydawał się oniemiały, jednak już po chwili, albo przyzwyczaił się do tego, albo tak genialnie udawał.
- Nie sądziłem, że aż tak weźmiesz sobie do serca ten zakład. - Zaśmiał się, biorąc pierwszego łyka kawy. Oby w trakcie tego wszystkiego nie wystygła, wszystko musiało być idealne.
- Skarbie - czy ja to powiedziałam? - To dopiero początek. A teraz wybacz, ale lecę zrobić śniadanie moim braciom. Nie bój się, już zaraz wrócę i będziemy mogli spędzić cały dzień razem. - Podkreśliłam ostatnie słowa, niechętnie puszczając dłoń Ratliffa. Podniosłam się z jego łóżka, a w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą siedziałam, utworzyło się małe wgłębienie. Już po chwili, materac zaczął z powrotem się uwypuklać, aż jego powierzchnia na powrót stała się płaska. Bo wszystko kiedyś wraca do normy. - Pamiętaj, jestem do Twojej dyspozycji. - Uśmiechnęłam się zalotnie, a przynajmniej spróbowałam uzyskać taki efekt. Przez chwilę czekałam na odpowiedź przyjaciela, ale ten nie robił nic, poza wpatrywaniem się we mnie brązowymi oczami. Nie zdejmując uśmiechu z twarzy, obróciłam się na pięcie i celowo kręcąc biodrami, opuściłam jego pokój.
Dopiero kiedy zamknęłam za sobą drzwi przypomniałam sobie o tym, że do przeżycia potrzebne mi jest oddychanie. Jeszcze nigdy się tak nie denerwowałam. Zupełnie, jakby to nie chodziło o samą idee planu, ale o osobę, przeciwko której jest on zbudowany. Oparłam się o drzwi i przygryzając dolną wargę spojrzałam do góry. Pora zacząć grę.
- Wyglądasz, jakbyś dostała orgazmu. - Słysząc te słowa, odepchnęłam się od drzwi i zawstydzona spojrzałam na szatyna. Rocky mierzył mnie wzrokiem, unosząc jedną brew.
- Jeszcze jedno słowo, a możesz zapomnieć o śniadaniu. - Spojrzałam na niego groźnie, tę minę miałam już wyćwiczoną. Chłopak, jakby nie mając żadnego lepszego pomysłu, pokazał mi język. Odwzajemniłam gest, nie mogąc być tą gorszą.
- Ell jeszcze śpi? - zmienił temat, wskazując palcem na pokój chłopaka. Spojrzałam na wskazane miejsce i z powrotem na mojego brata. Pokręciłam przecząco głową.
- Ok. Idę już na dół. - Oznajmił, przeciągając się leniwie. Odprowadziłam go wzrokiem, w tym samym czasie ocierając spocone dłonie o uda. Koniec nerwów, dam sobie radę. Jestem silną kobietą, która nie boi się nowych wyznań.
A moim najnowszym celem, jest poderwanie mojego najlepszego przyjaciela po to, aby pokazać mu, że nie lubię, kiedy coś się przede mną ukrywa. Proste? Proste.
I kogo ja próbuję oszukać...
*oczami Rossa*
Kiedy na zegarze wybiła 13, postanowiłem wybrać się do Laury. Naprawdę chciałem ją zobaczyć, przeprosić, wyjaśnić, porozmawiać. Potrzebowałem tego. Potrzebowałem tej rozmowy, a znając życie, ona też jej chciała.
- Denerwujesz się? - zagadałem do Jake'a, kiedy od domu mojej dziewczyny dzieliło nas kilkanaście metrów.
To był naprawdę piękny dzień, a przynajmniej na taki się zapowiadał. Słońce oświetlało ulicę, po której stąpaliśmy, z zamiarem porozmawiania z dziewczynami, które przyprawiają nas o zawrót głowy.
Dlaczego wszelkie książki miłosne są przeważnie kupowane przez dziewczyny? Dlaczego faceci są tymi "bezdusznymi"? Mężczyzna też może pragnąć miłości, czyjejś bliskości.
Tym kimś wyjątkowym jest dla mnie właśnie Laura. Gdyby miesiąc temu ktoś powiedział mi, że zakocham się w kimś takim jak ona, zaśmiałbym się mu w twarz. Ba! Kazałbym mu to wypluć z ust. Nie przepadaliśmy za sobą, często się kłóciliśmy. Zawsze myślałem, że prawdziwą miłość poznam przypadkiem, w jakiś deszczowy dzień, a w tle będą nam towarzyszyć dźwięki jakiejś miłosnej ballady. A tu proszę. To uczucie zaskoczyło mnie, nawet nie wiem kiedy to wszystko się stało. Ale skoro się stało, widać tak miało być, widać tak chciał los. Jestem wdzięczny życiu za to, że mam kogoś, kogo mogę kochać i kto kocha mnie. Bo to naprawdę wiele.
Jake prychnął.
Nie wiem, jak on się czuje, więc nie mogę mu szczerze współczuć. Nie oznacza to jednak, że nie współczuję mu wcale. Kochać jakąś dziewczynę tyle czasu, nie mogąc jej tego okazywać, to jest dopiero samotność i ból.
Na świecie jest wiele samotnych osób. Może i gdy są same, jest im dobrze. Mówią, że są singlami z wyboru, bo są samowystarczalni, bo tak łatwiej. Albo po prostu stwierdzają, że nie chcą w swym życiu miłości, że się jej boją. A tak naprawdę, człowiek nie boi się zakochać. Boi się, że jego uczucie zostanie nieodwzajemnione.
- Wiesz, że ona Cię lubi? - próbowałem dodać mu otuchy.
- A ja lubię brokuły, ale nie umówiłbym się z nimi na randkę.
- Ej! - zatrzymałem go ruchem dłoni. Spojrzał na mnie wkurzony, chociaż wiedziałem, że tak naprawdę wszystkie emocje, które okazuje, spowodowane są tym strachem. - Przestań myśleć o tym, co się stanie, jeśli ona nie odwzajemnia Twoich uczuć. Pomyśl o tym, co się stanie, jeśli ty też jej się podobasz. Jaki będziesz szczęśliwy. Jacy oboje będziecie szczęśliwi.
- Obecnie myślę o tym, co będzie między nami, jeśli ona widzi we mnie tylko i wyłączenie przyjaciela. Zawiśnie nad nami chmura rozpaczy a nasze stosunki już nigdy nie będą takie same. - Wyraz jego twarzy nie zmieniał się, nawet nie drgnął. Tylko patrzył na mnie w ten sam, poważny sposób. Początkowo nie byłem pewien, czy mam się śmiać, czy płakać. Wybrałem to pierwsze. - Dziękuje za wsparcie, przyjacielu. - Zironizował, przewracając oczami.
- Przepraszam, ale zabrzmiałeś naprawdę nieźle... - poklepałem go po ramieniu, a on uśmiechnął się lekko. Wtedy ruszyliśmy ponownie, coraz bardziej zbliżając się ku domowi sióstr Marano. Kiedy tam dotarliśmy, zapukałem lekko w drzwi. Po chwili jednak oprzytomniałem na tyle, aby zdać sobie sprawę, że na sto procent mnie nie usłyszą, więc wcisnąłem dzwonek. Po odczekaniu niecałej minuty, drzwi otworzyły się, ukazując nam drobną postać szatynki. Veronika uśmiechnęła się do nas lekko. Początkowo wyglądała, jakby nie wiedziała, gdzie ma nas przypasować, jednak odrzuciłem tę myśl.
- Cześć. Przyszliśmy, bo mamy kilka spraw. - Powiedziałem, kiedy weszliśmy do środka, wymownie patrząc przy tym na Jake'a. Jako dobry przyjaciel, gdyż taki pewnie by tak zrobił, powinienem był zostawić ich samych, aby na spokojnie wszystko sobie wyjaśnili. Ja jednak, jestem jego najlepszym przyjacielem, co skutkuje tym, że nie opuszczę tego pokoju, dopóki on nie wyzna jej swoich uczuć. Nie ma za co, Jake.
- Vera, mam do Ciebie pewną sprawę. - Zaczął niepewnie. Widziałem, ile kosztuje go to nerwów, ale wiedziałem też, że da radę. Byłem tego pewien.
- Posłuchaj, ja... - zaprzeczyła dziewczyna, jednak nie dane było jej skończyć.
- Nie, chociaż raz to ty posłuchaj mnie. - Przerwał jej.
Patrzyłem na Jake'a, który podchodzi do szatynki i chwyta jej dłonie w swoje. Był od niej wyższy, więc aby patrzeć na jej twarz, musiał odrobinę schylić głowę. Dziewczyna była zarówno zszokowana, jak i przestraszona. Oby podejrzenia Jake'a się nie sprawdziły.
Mój przyjaciel próbował coś powiedzieć, jednak za każdym razem, gdy otwierał usta, nie wydobywał się z nich głos.
No dajesz, stary.
Kolejne sekundy minęły mi bardzo szybko. Spodziewałem się po Jake'u wszystkiego, ale nie aż tak odważnego ruchu.
Udało mu się. Wreszcie mu się udało.
Tym razem, zostawiłem mojego przyjaciela samego z szatynką. Po cichu opuściłem hol, starając się zostać niezauważonym. Chciałem porozmawiać z Laurą, lecz nie miałem pojęcia, gdzie mogę ją znaleźć. Już miałem skierować się do salonu, skąd dobiegały do mnie odgłosy telewizora, kiedy na schodach pojawiła się ona. Szatynka ubrana była w krótkie spodenki i luźną bluzkę. Na nogach miała stopki. Włosy, ułożone w artystycznym nieładzie sprawiały, że wydawała się jeszcze piękniejsza, niż zwykle. O ile to w ogóle możliwe.
Przypominając sobie o rzeczywistości, przełknąłem ślinę.
- Możemy pogadać? - wydukałem. Ona, wciąż zszokowana moim widokiem pokiwała lekko głową, sprawiając, że włosy zabawnie opadały jej na twarz. Odwróciła się na pięcie i ruszyła po schodach na górę, więc podążyłem za nią, niczym pies za swoim właścicielem.
Kiedy znaleźliśmy się w pokoju, zamknąłem za sobą drzwi i oparłem się o nie. Spojrzałem niepewnie na dziewczynę, która ze skrzyżowanymi rękami na piersiach i głową spuszczoną w dół stała na przeciwko mnie.
Zabawne, jak trudno w ciężkich chwilach patrzeć nam w oczy ukochanej osoby.
Ale ja chciałem zobaczyć jej brązowe tęczówki. Musiałem wiedzieć, co czuje. A do tego, potrzebne mi były jej piękne oczy. Kiedyś przeczytałem gdzieś, że to właśnie one są odzwierciedleniem duszy każdej kobiety.
- Damy radę. - Szepnąłem, robiąc pierwsze kroki w jej stronę. Nawet nie drgnęła. A ja wciąż do niej podchodziłem, aż w końcu dzieliła nas na tyle mała odległość, że mogłem usłyszeć jej oddech. Wciąż nie podnosiła głowy, więc postanowiłem jej w tym pomóc. Chwyciłem ją za podbródek i skierowałem jej twarz ku sobie. Zrobiłem to najdelikatniej, jak tylko potrafiłem. Oczy miała zaszklone. - Damy radę. Odległość ani czas nas nie rozdzielą. - Powtórzyłem pewniej i głośniej, starając się ją o tym przekonać.
- Miesiąc to długi okres czasu. - Odezwała się wreszcie, po minucie milczenia. Po minucie ciszy, jaka zapadła między nami. - Wiesz, że wszystko może się zdarzyć, Ross. A ja boję się Ciebie stracić.
- Tak samo jak ja Ciebie. - Zapewniłem ją.
Tego bałem się najbardziej. Zapomnienia, straty, bólu, pożegnania. Tyle dobrych rzeczy spotkało mnie w życiu, może już wyczerpałem limit szczęścia? W ogóle, czy są jakieś ograniczenia w byciu szczęśliwym? Czy na każdą osobę przypada jakaś określona ilość, która może się wyczerpać?
- Będę na Ciebie czekać, nie stracisz mnie. Ale nie wiem, czy ty poczekasz na mnie. - Wyszeptała.
- Przepraszam, że nie powiedziałem Ci o tym wcześniej, ale bałem się, że przeze mnie będziesz cierpieć. A gdy ty cierpisz i ja nie jestem radosny. Jesteś dla mnie najważniejsza, Lau.
- Skoro tego nie chciałeś, to dlaczego mi to robisz? - istnieją pytania, na które nie znamy odpowiedzi. To do nich należy. Puściłem podbródek dziewczyny i odsunąłem się od niej o krok. Spuściłem głowę w dół i przetarłem oczy dłońmi.
- Nie wiem, Laura, nie wiem. Nie umiem wybrać między Tobą, a muzyką i zespołem, przepraszam. Wiem, że jestem idiotą, licząc na to, że podczas gdy ja będę szalał na scenie, ty będziesz tu na mnie czekać, ale nie potrafię myśleć inaczej, rozumiesz? Świadomość, że Cię stracę, jest dla mnie potworna, ale muzyka, zespół, koncerty, fani... To też jest dla mnie ważne - przyłożyłem dłoń do serca, powstrzymując się od płaczu. - Zawsze będziesz dla mnie ważna, Laura. Kocham Cię i to się nie zmieniło i nie zmieni się, ale nie mogę zostawić tak tego wszystkiego, co sprawia, że jestem sobą. Przepraszam, że nie jestem gotowy na takie poświęcenie. - Zakończyłem, a każde moje słowo wypowiedziane było z serca, a nie z umysłu. Powiedziałem prawdę. Bo choćbym kochał Laurę najbardziej na świecie, zawsze coś stanie na przeszkodzie, zawsze coś nas rozdzieli. Pytanie tylko, czy jesteśmy dość silni, aby pokonać te przeciwności. - Nie chcę wybierać. Laura, my możemy być razem. Pomyśl o tym, co będziemy czuć, gdy za ten miesiąc wreszcie się zobaczymy. - Uśmiechnąłem się lekko. - Ja wierzę w nas. A ty? - spytałem. Jestem świadomy tego, że ona mnie kocha. Ale przecież, równie dobrze może znowu mnie znienawidzić. Za to, co jej powiedziałem. Za to, że gdybym musiał wybierać, nie potrafiłbym tego zrobić. Jestem tylko człowiekiem. Zawsze będę popełniać błędy, zawsze będę zmuszony do trudnych decyzji. Czasem wybiorę złą drogę i to normalne. Więc jeśli tylko się da, nie chcę wybierać. Bo czego nie wybiorę, będzie źle. Nie chcę stracić Laury, lecz też chcę być muzykiem. Te dwie rzeczy da się pogodzić, ale wszystko w rękach dziewczyny. Nie chcę zrzucać na niej odpowiedzialności, bo wiem, że to dla niej trudne. Ale może ona da radę, może jest na to gotowa. Może.
- Wierzę. I będę czekać. - Wyszeptała, a po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Poczułem ciepło w sercu. Mamy szansę, nasz związek ma szansę. - Też Cię kocham. - Zaśmiała się cicho, a jej chichot był dla niczym jedna z piękniejszych melodii.
Uśmiechnąłem się i zmniejszyłem odległość między nami, chwytając jej twarz w dłonie. Przyciągnąłem ją do siebie, całując ją przy tym w usta.
Przylgnąłem do nich, nie kryjąc uśmiechu. Dziewczyna zatopiła swe dłonie w moich włosach. Byłem świadomy, że i ona unosi kąciki swoich ust do góry. Czułem to. Przejechałem językiem po jej wargach, gładząc jej policzek.
Nie potrafiłbym opisać tego, co czuję, kiedy ją całuję, kiedy jesteśmy blisko. Fala ciepła okrąża całe moje ciało, mając swe źródło w sercu. Moje zmysły wariują, a hormony buzują.
Kocham ją. Ja naprawdę ją kocham tak, jak jeszcze nigdy nie kochałem nikogo.
Odsunąłem się od niej, lecz nie na długo, gdyż oparłem moje czoło o jej. Dziewczyna złożyła na moim nosie krótki pocałunek, słodko przy tym się śmiejąc. Jej dłonie wciąż tkwiły w moich włosach. Czułem, jak zaplata ich pojedyncze pasma wokół swoich palców.
- Tylko o mnie nie zapomnij, dobrze? Bo nie chcę potem cierpieć. - Wyszeptała jeszcze, już poważniejąc.
- Laura, o Tobie nie da się zapomnieć.
- A jeśli kogoś poznasz? A jeśli coś się stanie?
- Nie zdradzę Cię, kochanie. Póki mam świadomość, że w Los Angeles mieszka moja miłość, zawsze będę tu wracać. - Powiedziałem, ani na chwilę nie otwierając oczu.
*oczami Rydel*
- Poradzisz sobie. - Zapewnił mnie szatyn, lecz wcale nie byłam tego taka pewna.
Po zjedzeniu śniadania uznał, że chce się uwolnić spoza czterech ścian i skorzystać ze słonecznej pogody w Los Angeles, zanim wyruszymy w trasę. Początkowo byliśmy w parku, gdzie bardzo dorośle straszyliśmy gołębie, później poszliśmy do kawiarni na lody, a na koniec wybraliśmy się do kina. W każdym z tych miejsc, próbowałam wysyłać chłopakowi jakieś znaki, czy coś w tym stylu. Podczas filmu, złączyłam nasze dłonie. Nie uszło mojej uwadze, że Ell co jakiś czas przenosił wzrok z ekranu właśnie na nie. Kiedy byliśmy w parku, zdarzało mi się 'przypadkiem' otrzeć o siebie nasze ramiona. Uznałabym to za zepsuty pomysł, jednak za każdym razem, gdy nasze skóry się ze sobą stykały, mięśnie na jego plecach się napinały, co mogłam zobaczyć dzięki temu, że ubrany miał na sobie podkoszulek. Za to, że w lodziarni kupił mi lody otrzymał buziaka w policzek. Oprócz tego wszystkiego, starałam się z nim flirtować na tyle, na ile potrafiłam.
A najgorsze w tym wszystkim było to, że nasza bliskość nie przeszkadzała mi. Mogłabym wręcz do niej przywyknąć. Podobało mi się, kiedy chcąc mnie rozśmieszyć narysował sobie wąsy bitą śmietaną. Trzymanie się za ręce było czymś, czego nie chciałam przestawać robić. Naprawdę sprawiało mi to przyjemność. Nigdy nie myślałam o tym, by spojrzeć na Ratliffa inaczej niż na najlepszego przyjaciela moich braci i mnie, a tymczasem próbując grać zakochaną w nim, poczułam się, jakbym naprawdę była w nim zakochana. Albo jestem aż tak dobrą aktorką, albo, choć nie potrafię o tym myśleć, rzeczywiście coś jest na rzeczy. A może po prostu, nasza przyjaźń jest aż tak mocna, że nie przeszkadzają mi te... zbliżenia?
Po jakimś czasie Ellington zaproponował basen, a ja się zgodziłam. Wróciliśmy do domu po torby i stroje kąpielowe, po czym udaliśmy się w wybrane przez nas miejsce. Kiedy jedynie pływaliśmy, było w porządku. Niestety, następnym pomysłem chłopaka, było wybranie się na zjeżdżalnię wodną. Była to taka duża, niebieska rura, cała pozakręcana. Kiedy w niej byłeś, nieuniknione było, abyś nie zadławił się wodą. Ta pełna adrenaliny przejażdżka kończyła się wpadaniem do wody, a więc ponownie traciłeś oddech. Bosko. Nie bałam się takiej atrakcji, skądże znowu! Nie oznacza to jednak, że wizja zjazdu prezentowała się mi wspaniale.
Poprawiłam mokre włosy, które przylepiły mi się do pleców.
- Wiem o tym. - Zapewniłam chłopaka, wchodząc na platformę. Jednak, kiedy tylko postawiłam na niej swoją stopę, ponownie znieruchomiałam. Chciałam wymyślić jakiś dobry tekst, aby skutecznie wyrzucić Ratliffowi wizję zjeżdżalni z głowy, a zarówno nie wyjść na tchórza, jednak nic nie przychodziło mi do głowy. Wtem, poczułam na swojej skórze, jak jakieś pojedyncze krople skapują na mnie. Przerażona odwróciłam głowę do tyłu, tym samym widząc przed sobą twarz bruneta.
- Chodź, zjedziemy razem. Będzie Ci raźniej. - Uśmiechnął się, chwytając mnie w pasie. Przeszedł mnie dreszcz, zapewne spowodowany zimnymi dłońmi chłopaka.
- Ale tu nie można zjeżdżać we dwójkę! - zaczęłam panikować, kiedy chłopak usadowił mnie między jego nogami, zaraz po tym, jak usiedliśmy.
- Tym bardziej musimy się pośpieszyć. - Kąciki jego ust ponownie powędrowały do góry, tak samo jak i brwi. Nim zdążyłam jakkolwiek zareagować, Ell odepchnął się od dna rury, sprawiając tym samym, że pojechaliśmy.
O swoim krzyku przekonałam się dopiero po chwili. Byłam zbyt skupiona na tym, aby opanować jakoś tę sytuację, by móc zwracać uwagę na takie rzeczy. Ważniejszą dla mnie sprawą był fakt, że jestem przyczepiona do chłopaka niczym pijawka, a on opiekuńczo przytrzymuje mnie w pasie.
Woda była dosłownie wszędzie, a ja oprócz błękitu rury, nie rozróżniałam wokół siebie żadnego koloru. Skręcaliśmy, mknęliśmy w dół i śmialiśmy się w nieba głosy. Świadomość, że mam przy sobie przyjaciela, naprawdę sprawiła, że ten zjazd stał się przyjemniejszy. W jednej sekundzie mym oczom ukazał się wylot zjeżdżalni. lecz nie zdążyłam nawet wziąć głębokiego wdechu w płuca, gdyż rura się skończyła, a ja wylądowałam w wodzie. Początkowo straciłam jakąkolwiek orientację, jedyne, co widziałam, to woda, woda i jeszcze raz woda. W jakiś sposób odnalazłam stopami dno, od którego momentalnie się odbiłam. Wyłoniłam się spod tafli basenu, biorąc głęboki wdech. Palcami przetarłam powieki, tym samym odzyskując widoczność. Moje oczy oślepione zostały przez słoneczny blask, a uszy ogłuszone przez wrzask radosnych dzieci i nastolatków, którzy wraz z ich rodzinami ostatni tydzień wakacji postanowili spędzić nad basenem. I wtedy dotarło do mnie, że nie czuję już na sobie niczyich dłoni, żadnego dotyku, po prostu nic. Nerwowo zaczęłam rozglądać się dookoła siebie, ale, jak na złość, nigdzie nie mogłam dojrzeć mego przyjaciela. Świadomość, że jestem na publicznym basenie wcale mi nie pomagała. I tak się o niego bałam.
Nagle, moje przemyślenia zostały przerwane przez pociągnięcie w dół. Ktoś chwycił mnie za stopę i wciągnął pod wodę, nie zdążyłam nawet krzyknąć, a co dopiero wziąć oddechu. Zaczęłam się szarpać, aż ten ktoś mnie puścił. Czym prędzej wypłynęłam ponad wodę, zaczynając się krztusić. Poczęłam mocno kaszleć, próbując pozbyć się wody z płuc. Kiedy w miarę odzyskałam przytomność, spojrzałam przed siebie. Mym oczom ukazała się postać Ellingtona. Mokre włosy miał całkowicie rozczochrane, ale wyglądał naprawdę uroczo. Oczami świdrował moją postać, a usta śmiały się. Kiedy zdałam sobie sprawę, kto przed chwilą pociągnął mnie ku dnu, uśmiechnęłam się szeroko. Następnie, wściekła rzuciłam się na chłopaka, który złapał mnie w pasie. Ja natomiast, splotłam palce na jego szyi.
Zaśmiałam się głośno, odchylając głowę do tyłu. On też się śmiał. Opuściłam twarz, spoglądając na niego. Jako, że utrzymywał mnie nad sobą, aby móc patrzeć mu w oczy, musiałam pochylić głowę. Tym samym spowodowałam, że moje mokre włosy opadały delikatnie na jego twarz, rozchodząc się po jej dwóch stronach. I nagle, kiedy posłał mi ten piękny uśmiech, zapomniałam o całym moim planie dania mu nauczki. Patrząc tak w jego oczy, jedyne, o czym mogłam marzyć, to o tym, by złączyć nasze usta. Zaczęłam się więc powoli nachylać do chłopaka. Mimo początkowego zdziwienia, Ellington nie odsunął się, a wręcz przeciwnie. On również zaczął zmniejszać odległość między nami. Rozum podpowiadał mi, że pragnienie posmakowania ust własnego przyjaciela jest złe, ale nie mogłam zapanować nad dłońmi, które ciaśniej objęły szyję szatyna, nad twarzą, która się do niego zbliżała, nad sercem, które zaczęło walić jak szalone i nad żołądkiem, w którym pojawił się ścisk. Sama sobie nie wierzyłam, ale ja naprawdę tego chciałam. Chciałam go pocałować. I pewnie do tego by doszło, gdyby nie dźwięk gwizdka. Momentalnie odsunęłam się od chłopaka, puszczając go. A on puścił mnie.
- Tu się zjeżdża! - warknął na nas ratownik. Dopiero w tej chwili zdałam sobie sprawę, że stoimy koło wylotu zjeżdżalni i w każdej chwili ktoś może nas stratować. Mogło się tak stać. Przynajmniej nie doszło by do tego, co przed chwilą miało miejsce.
- Przepraszamy... - wydukałam.
- Już sobie idziemy. - Dodał Ell, posyłając mężczyźnie przepraszające spojrzenie. Ratownik przewrócił oczami, po czym oddalił się od brzegu.
Nie obdarzając przyjaciela najmniejszym spojrzeniem, podpłynęłam do krawędzi basenu. Wsparłam się na niej i uważając na to, by nie zsunął się ze mnie strój, wyskoczyłam z wody. Tylko tego brakowało, aby ludność Los Angeles podziwiała mój biust. Kiedy znalazłam się na brzegu, odszukałam wzrokiem leżak, na którym jakąś godzinę temu wraz z Ratliffem zostawiliśmy swoje rzeczy. Podeszłam do niego i sięgnęłam po ręcznik, którym momentalnie się okryłam, gdyż mimo ciepłej temperatury, po wyjściu z basenu zrobiło mi się zimno. Po chwili, obok mnie znalazł się szatyn, który wykonał dokładnie tę samą czynność, co ja. Owijając się ręcznikiem, nie obdarzył mnie ani jednym spojrzeniem. Rozbawienie zniknęło z mojej twarzy, kiedy zobaczyłam jego poważny wyraz twarzy.
- Coś się stało? - spytałam głupia. Chłopak przestał przeszukiwać swoją torbę i westchnął cicho. Następnie łaskawie odwrócił na mnie wzrok, lecz to, co zobaczyłam, sprawiło, że i ja przestałam się uśmiechać. Był zły.
- Kto Ci powiedział? - spytał prosto z mostu. Nie wiedziałam za bardzo, o co mu chodzi.
- Ale o czym? - zmarszczyłam brwi.
- Nie udawaj głupiej. - Przewrócił oczami. Wściekłość, jaka od niego biła, była dla mnie czymś nowym. On nigdy nie był na mnie zły. - Kto Ci powiedział o moich uczuciach do Ciebie?
Kiedy to pytanie padło z jego ust, nie wiedziałam za bardzo, co mogę zrobić. Zdziwił mnie i to bardzo. Po prostu, nie mogłam uwierzyć własnym uszom.
- Rozumiem, że może ty nie jesteś we mnie szaleńczo zakochana, ale nie musiałaś się tak mną zabawiać. - Warknął, a mnie zatkało.
Czyli, kiedy rozmawiał wczoraj z Rockym o tej tajemnicy, chodziło mu o to, że...
Cholera.
- Wiesz, nie łudziłem się, że kiedykolwiek odwzajemnisz moje uczucia. - Głos mu się załamał, a żal kryjący się w jego oczach, przeszywał moje serce na wskroś. Zdecydowanie wolałam, kiedy był na mnie zły. O wiele bardziej wolałam widzieć, jak krzyczy i się wścieka, niż rozkleja. To było jak nóż wbity w plecy. - Jeśli cały dzień spędzony ze mną... Jeśli ten zakład aż tak bardzo Cię wkurzył, to mogłaś powiedzieć, a nie robić to wszystko. Myślisz, że nie zorientowałem się, że te wszystkie słowa i gesty, którymi mnie cały dzień obdarzałaś, nie były wymuszone? A ten pocałunek? Co byś zrobiła, gdyby do niego doszło? Zaśmiała mi się w twarz i powiedziała, jaki to jestem naiwny? Jeśli chciałaś w ten sposób mi coś udowodnić, jeśli chciałaś mnie zranić - przymknął oczy - to gratuluję. Udało Ci się. - Pokręcił z niedowierzaniem głową. Każde jego słowo uderzało we mnie niczym grom z jasnego nieba. - Przepraszam, że się w Tobie zakochałem.
Chłopak przez chwilę wyglądał, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, jednak ostatecznie powstrzymał się, kończąc swój wywód tymi słowami. Słowami, które dotarły do mnie najbardziej.
Kiedy zorientowałam się, co się stało, było już za późno na jakąkolwiek reakcję. Ratliff wziął swoje rzeczy i zakładając uprzednio podkoszulek i szorty, zaczął się oddalać. Chciałam za nim pobiec, chciałam krzyknąć, chciałam go zatrzymać, ale nie wiedziałam, co mogłabym powiedzieć. Gdy dotarło do mnie, że prawdopodobnie w tej chwili straciłam przyjaciela, moja twarz spowiła się mgłą, a do oczu zaczęły napływać łzy.
Ellington, gdybym tylko wiedziała, co do mnie czujesz, to wszystko wyglądałoby inaczej.
O, Ell, gdybym tylko wiedziała...
*oczami Veroniki*
Wyszłam z pokoju, w zamiarach mając udanie się do kuchni i zjedzenie pysznego śniadania. Obecnie, zbytnio nie przejmowałam się tym, że jest już południe. Obiad na śniadanie to zawsze dobry pomysł.
Victoria spała dzisiaj w pokoju dla gości. Nie spodziewałam się jej wizyty, ale mile mnie zaskoczyła, naprawdę. Tak to już jest. Człowiek coś traci i przyzwyczaja się do życia bez tej rzeczy, bez tej osoby. Lecz kiedy ponownie spotyka ją na drodze swojego życia, wszystko wraca. Wszystkie wspomnienia przelatują Ci w głowie, niczym sceny w Twoim osobistym filmie. Słyszysz piosenki, które kojarzą się z tym kimś. Zdajesz sobie sprawę, że przebywanie w ciszy może być miłe, kiedy ta osoba jest przy Tobie. Bo to ona nadaje Twemu życiu sens.
Możecie to wpisać to zbiorniczka moich porannych przemyśleń, może jeszcze kiedyś się przyda.
Przechodząc obok drzwi do sypialni młodszej Marano, usłyszałam głos Rossa oraz jakieś śmiechy.
Och, chyba się pogodzili. To dobrze. Mam nadzieję, że Laura nie będzie przybita przez ten jego wyjazd. No, a jeśli będzie, to już moja w tym głowa, żeby sprowadzić uśmiech na jej twarz.
Stawiałam przed sobą nowe kroki, aż dotarłam do schodów. Stąpanie po stopniach jest zbyt mainstreamowe, takie fajne osoby jak ja muszą być bardziej oryginalne. Z tą myślą usiadłam na barierce i modląc się, by nie spaść, bezpiecznie zsunęłam się z niej na sam dół schodów. Nie chcąc wyrżnąć twarzą w dywan, co zdarzało się już wiele razy, na jej końcu wykonałam mały podskok, bezpiecznie lądując na dwóch nogach. Kąciki moich ust uniosły się ku górze, a ja przybiłam sobie samej piątkę w myślach. Następnie pełna dobrej energii skierowałam się do kuchni, po drodze mijając hol. Kojarzycie ten moment w filmach, kiedy jakaś postać idzie sobie ulicą, zauważa coś i idzie dalej, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, co zobaczyła, a potem wrzuca wsteczny bieg i cofa się? Mniej więcej w ten sposób wyglądałam teraz ja. Kiedy znalazłam się u progu wejścia do holu, przystanęłam i wybałuszyłam oczy na parę stojąca w nim. Na całującą się parę. Chociaż nie wiem, czy można to nazwać całowaniem, gdyż podczas gdy blondyn trzymał twarz dziewczyny dłońmi z przymkniętymi powiekami, ona ręce opuszczone miała wzdłuż pasa, a jej oczy wpatrywały się z przerażeniem w twarz, która znajdywała się tuż przy niej. Się chłopak wczuł, nie ma co.
Moja dolna szczęka opadła w dół, kiedy zorientowałam się, że patrzę na moją siostrę i Jake'a. Wiem, że chłopak zawsze ją lubił, ale żeby aż tak ucieszył się na jej widok?!
O nie. Nie będę tolerowała takich zachowań w moim domu. No, nie do końca moim, ale główna idea jest. Podeszłam szybko do pary i wciskając między nich moje ręce, odessałam ich od siebie. Spojrzałam z wyrzutem najpierw na Victorię, a potem na zdezorientowanego Jake'a. To na nim zatrzymałam swoje spojrzenie.
- Możecie mi wyjaśnić, co tu się do jasnej ciasnej wyprawia?!
***
Bum! :D
Zastanówmy się, dlaczego ta notka jest ważna? A no tak. Bo jest przyczepiona do 50 rozdziału! ^^
Wiecie... Cieszę się, że wytrwałam aż do tego momentu. Pisanie tego bloga jest dla mnie czystą przyjemnością i mam nadzieję, że jeszcze się mną nie znudziliście ;p
Rozdział miał pojawić się wcześniej, ale ze względu na to, że jest taki milenijny, chciałam, by był długi i dopracowywałam go przez kilka dni. c: Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni z efektów. c:
Przed nami jeszcze około 20 rozdziałów. Aby do końca trzymać Was w napięciu, mam na nie pomysł, który, mam nadzieję, uda mi się doprowadzić do końca. :3 Tak więc - wszystko przed Wami! :D Powiem tylko, że mam zamiar trochę namieszać u Rossa i Laury oraz rozwiązać kilka wątków, między innymi związanych z przeszłością bohaterów. :3 Spoiler!
No cóż... Jeśli chodzi o bliźniaczkę Veroniki, to trochę przejrzeliście moje zamiary. ;p A jeśli ktoś byłby tym zainteresowany, to o swojej siostrze Veronika wspominała w 40 rozdziale, podczas balkonowej rozmowy z Jake'iem. :)
Kurde, jestem uzależniona od ściągania gifów. Btw, to ten ze sceną w basenie pochodzi z filmu "Love, Rosie" - może ktoś widział? ^^ Bo ja jedynie czekam, aż pojawi się w internetach żeby móc go obejrzeć jeszcze raz xd
Chciałam Was poprosić, abyście skomentowali ten rozdział, bo jest on dla mnie ważny. Wiecie, cieszę się, że dotarłam do takiej liczby i chciałabym zobaczyć, co o nim sądzicie. Zwłaszcza, że rozwinęłam w nim wątek kilku paringów ;p Byłoby mi miło, gdyby pod tym rozdziałem pojawiło się więcej komentarzy, gdyż ostatnio chyba wszyscy poznikali z bloggera i nikt nie komentuje ;-; Sama innym mówię, żeby się komami nie przejmować, a teraz o nich mówię ;p Ach, ta skomplikowana dusza. c':
I już nie narzekam. Tylko jeszcze raz dziękuję tym, którzy zawsze komentują i są ze mną, bo dzięki nim na mojej twarzy pojawia się uśmiech oraz wiem, co robię dobrze, a co źle i mogę się poprawić. A przynajmniej staram się to robić. :)
Dlaczego moje notki zawsze są takie długie? A no tak. Bo zawsze mam Wam tyle do powiedzenia.
Mam nadzieję, że ktokolwiek to przeczytał. Pozdrawiam tych, którzy tu dotarli i życzę miłego tygodnia :)
~JuLien :3
3 Doors Down - When I'm Gone
Love Rosie -Świetny film i książka też.
OdpowiedzUsuńRozdział super.Mam nadzieję że podczas trasy Ross nie zrobi czegoś czego będzie żałował
O kobieto twoje "Bum" jest już tak rozpoznawalne, że jak tylko to widzę to się uśmiecham (nie żeby to coś złego ;D) Do rzeczy zajebiaszczy rozdział... O matko to już 50!!! o.O Szacun za to, że dotarłaś tak daleko, no słowo. Mi to by się chyba nigdy nie udało, ale nie mówimy o mnie tylko o Tobie ;)
OdpowiedzUsuńHu hu popłynęłaś dzisiaj kochana. Po pierwsze megga długi, [tak między nami ile Ci to stron w Wordzie zajęło co?? Bo napewno ponad 10...] Do rzeczy, Wierna, do rzeczy...
Rydellington o matko coś ty narobiła masz mi to naprawić w trybie NOW kapujesz!? o.O Nie wyobrażam sobie ich pokłóconych. Co za biedactwa no ludzie przecież tutaj ewidentnie miętę i rumianek czuję. O Boże on myśli, że ona sobie z niego żartuje, a ona że... OMG. No nie, musisz coś z tym zrobić (kto nażarł się za dużo czekolady? Mua!! ;D xD) Także ten teges, nie wiem co zrobisz, ale wiem, że coś zrobisz (ta... mądra Wierna nie ma co... -,-)
Kolejny raz o mój Boże coś ty zrobiła z Jake' iem. Znowu niszczysz moje marzenia. Słońce wiesz jak ja cię kocham, ale tego nie ścierpie!!!! Ty potworze, no poważnie!! Jak możesz spikać Jake'a z Vicky nosz kurde jego mać. Biedny chłopak, ja mu z całego serca współczuję. Nie dość, że biedak nie mógł się odważyć, to jeszcze pomylił się i pokazał to nie tej siostrze co trzeba. Ciesz się, że nie wiem gdzie mieszkasz, bo tak to kapilica -,-
Jedyny plus to nasza kochana Raura, której wielka miłość nigdy nie zawodzi. Cieszę się, że ich znów spiknęłaś. Ale, ale, ale, (ksandra, ale ale ładna xD ~sorry takie skojarzenie ;D xD) stop, wróć.. Co ty mi tu insynuujesz (hahaha Wierna i skomplikowane słowa hahaha ;D) co? No ja się pytam? Nie dość, że ty zły człowieku niszczysz szczęście prawie wszystkich par, to jeszcze bardziej chcesz wszytkich pogrążyć i dokopać Raurze?? No nie, kolejna rzecz, której nie przeżyję. Masz coś z tym zrobić, bo nie ręczę za siebie... ;>
Dobra uff... teraz modlitwa żeby kochany blogger tego nie usunął --,-- Tak więc Słońce ty moje ;) Wiesz jakie jest podejście ludzi do komentarzy. Wiem jakie to ważne dlatego komentuję, ale pamiętaj (jak to ty mówisz) komentarze nie są najważniejsze i nie trzeba się nimi aż tak przejmować. Blogger to ostatnio bardzooo leniwe środowisko wię się cudów nie spodziewaj, ale pamiętaj, że na mnie zawsze możesz liczyć ;)
Aaaa i jeszcze jedno pamiętasz naszą rozmowę i twoją poradę? Nie? Tak? Trudno, zaraz se przypomnisz xD No więc korzystając z twojej rady urządzam Ci SPAM pod rozdziałem tak więc:
ZAPRSZAM DO SIEBIE: long-is-the-road-to-happiness.blogspot.com MAM NADZIEJĘ, ŻE WPADNIECIE, A MOŻE WAM SIĘ SPODOBA I ZOSTANIECIE NA DŁUŻEJ? SERDECZNIE ZAPRASZAM DO WYRAŻANIA SWOICH OPINII O BLOGU, RODZIALE, O MNIE (;D) jak wolicie xD PRZYJMUJĘ WSZYSTKIE OPINIE NAWET TE KRYTYCZNE WIĘC NIE KRĘPUJCIE SIĘ ZAPRASZAM ;D
Tak, JuLien skończyłam ;D Mam nadzieję, że się za ten mały króciutki spamik nie gniewasz co? ;>
Tak więc, działaj. Sklejaj te nasze pary do kupy, bo coś się im posypało. Pamiętaj, że ja chcę widzieć the end na końcu ;)
No to buźka pozdresy, czekam na nexta i trzym się
~ Zawsze WIERNA w oddawniu komentarzy Pesymistka ;* ~
O jejciu cudny rozdział! Tylko jak ty mogłaś skłócić Rydellington, co? No jak?! Mam nadzieję, że ich pogodzisz :) Love Rosie - jak ja kocham ten film! Wspominałaś coś, że czekasz, aż będzie w internecie więc podpowiem, że już jest dostępny za darmo na cda.pl sama oglądałam ^^ No i co jeszcze? A tak: Gratuluję dojścia, aż do 50 rozdziału! To teraz czekam na next! ^^
OdpowiedzUsuńNo kurde, no. I że Veronikę nie ruszył ten pocałunek Victorii i Jake'a?! Co to ma być?! Chyba jej nie zależy... ;_;
OdpowiedzUsuńRaura pogodzona, prawdopodobnie nie na długo, ale jednak. :D #ZawszeKtośZawszeCoś Przynajmniej... Nie wiem, co XD Straciłam wątek.
Słabo u Rydellington... Teraz Rydel musi to jakoś odkręcić. Szczerze życzę jej powodzenia! C:
Gratuluję 50 rozdziału! :D Nie dość, że rozdziały długie, to jeszcze treść jest arcymistrzowska. ^^ Uwielbiam tego bloga i Ciebie również. Jesteś naprawdę wspaniała! <3
Do następnego ;3
HA! WIEDZIAŁAM! :D O tak, oł yeah! Dobra stop! XD Wiedziałam, że pomyli Vicky z Verą, co nie zmienia faktu, że to jest nie do przyjęcia, proszę mi to natychmiast wyjaśnić i nich Jake w końcu będzie szczęśliwy ;)
OdpowiedzUsuńRaura się pogodziła, słodko, ale boję się co ty znowu namieszasz, oni już się dość nacierpieli ok?
RYDELLINGTON O MATKO! Tak strasznie szkoda mi Ellingtona, szczególnie, że Rydel nie wiedziała co do niej czuje, prawie się pocałowali dkjwwjfjweoif Tylko błagam, niech oni sobie wszystko wyjaśnią, bo tego nie przeżyję.
Jak zobaczyłam gif z "Love, Rosie", to ogarną mnie mały moment fangirlingu XD Czytałam książkę, oglądałam film, wszystko jest perfekcyjne, a Lily Collins jest śliczna :D A no i film już dostępny w internetach, sama oglądałam ;)
Nie mogę uwierzyć, że to już 50 rozdział, strasznie szybko to minęło, dlatego boję się jak szybko przeleci te kolejne 20, nawet nie chcę o tym myśleć.
W każdym razie, rozdział świetny, czekam na next :)
Super rozdział :*
OdpowiedzUsuńAle i tak muszę jeszcze raz przeczytac :)
Czekam na next <3
Jejku, tak dlugo mnie nie bylo. Ale gdy w koncu zdecydowalam sie wrocic to pierwsze co to zabralam sie na zalegle rozdzialy na twoim blogu. Bardzo sie wystraszylam ta cala sytuacja z wyjazdem Rossa, ale na szczescie jest dobrze :) Bardzo mi sie podoba rozdzial pisany w wiekszosci z perspektywy Rydel. Tylko szkoda, ze tak kiepsko sie porobilo miedzy nia, a Ellem. Trzymam za nich goraco kciuki. Nie wiem, czemu ale mam mieszane uczucia co do Victorii, od tego rozdzialu. Czyzby chciala poderwac Veronice "chlopaka"? Albo to Jake mysli,ze rozmawia z Veronika. Przerwalas w takim momencie, ze teraz bede zyc w niepewnosci pff obrazam sie.
OdpowiedzUsuńOczywiscie, ze zartuje :) Nie umiem sie na ciebie denerwowac, a co do Love, Rosie to przecudny film i na internecie go znajdziesz. Ja ogladalam na cda z napisami, jest tez na seansiku tylko nie wiem czy napisy, czy lektor :)
Koncze swoj komentarz tu i teraz. Pozdrawiam :))
Świetny rozdział. Jestem zachwycona i wgl i jeśli ty, zrobisz coś co zniszczy Raure to ja cie znajdę. Za cholerę nwm jak. Liczy sie sam fakt że znajdę. By the way, próbowałam sie wczuć w sytuację Rydel jak Ell jej to wszystko powiedział. Matko, ja bym się załamała. Co dopiero Ellington...Co do Veroniki.... Czyżby zazdrosna? Jestem ciekawa czy Jake jej powie to co miał czy sie jakos wykręci. Huh. Wierd. We will see. Pozdrawiam i gratuluję z okazji 50 ;P P.S Brzmi jakbyś kończyła 50 lat... Ale dalej gratuluje!
OdpowiedzUsuńGenialny rozdział, bardzo podoba mi się perspektywa Rossa. Nawet dla mnie to było całkiem słodkie i wzruszające ;o Mam dobrą wiadomość Love,Rosie mozna juz obejrzeć w internecie ;)
OdpowiedzUsuńBiedny Jake.Ciekawe jak się wytłumaczy Veronice.Rydel i Ratliff-słodziaki:):)<3
OdpowiedzUsuńRaura...rozpływam się
Cudo ! Rozdział zarombisty, normalnie genialny. Skąd ty masz taki talent... ? Daj troszeczkę, tylko tyle -> | | może troszkę więcej :D Gratuluje 50 rozdziału ! Szacunek. DLACZEGO TYLKO 20 ROZDZIAŁÓW . Co potem, co ja zrobię, CO ?!! Nie rób mi tego proszę napisz jeszcze 50 albo 100 lub 1 000 000 . Będę HAPPY :D Błagam....
OdpowiedzUsuńSuper rozdział!!!
OdpowiedzUsuńDopiero dzisiaj pierwszy raz wpadłam na twojego bloga, bo mi go poleciłaś. Już mi się podoba mimo, że przeczytałam tylko ten rozdział i muszę teraz wszystkie rozdziały, żeby skumać, o co mniej więcej chodzi. ♥
A co o rozdziału to wyszedł ci genialnie. Raura taka sweet. Za to Rydellington się trochę popsuło. Mam nadzieję, że Rydel wszystko wyjaśni Ell'owi. Tak więc po woli biorę się za czytanie całego twojego bloga.
Z niecierpliwością czekam na next.
Ps. Gratuluję dojścia do 50 rozdziału.:)
Rozdział wspaniały:)
OdpowiedzUsuńGratuluje ci 50 Rozdziałów!!! Ja chyba do tąd nie dojde, ale nie o mnie przeciesz mówimy(taa pati jak zwykle mądra)
Biedny Jake:) Pomylił siostre :)
Mam nadzieje że naprawisz Rydellington? Bo jak nie to ......(sama nie wiem coXD)
Tak!! Przynajmniej Raura razem!!! I znów za szybko się ciesze, bo chcesz u nich namieszać. Eh........
Dobra, to tyle. Życze weny i czekam na nexta<3
Julka, co ty robisz z czytelnikami. W jednym rozdziale tyle wątków i tyle akcji:D
OdpowiedzUsuńPierwsze Rydel i Ell. Przecież ona wcale nie zabawia się nim;-; No, jak to tak. Mam nadzieję, że to odkręci jakoś:p
Potem Ross i Lau i tutaj też mam nadzieję, co do słów Rossa, że on naprawdę ją kocha i tego jestem pewna, że nie przygrucha sobie innej przez ten miesiąc. No, ale znając naszego JuLiena, to co innego przytrafi się naszej parce:p I na koniec ta nieszczęsna pomyłka, no ale może to czegoś nauczy Veronicę i w końcu obudzi się, że kocha
Jake'a ;] No chyba, że Jake'owi się odwidzi i zagustuje w Victorii, hm...
Ogólnie rozdział powala na kolana i gratuluję dobicia do 50 i powinno być pod tym rozdziałem 50 komentarzy:D
Proszę na koniec o dobicie do 50 w komentarzach!
Pozdrawiam, Pati:)
Ja wiedziałam! Ja wiedziałam że ten gif to z Love, Rosie, ale nie byłam tak całkiem do końca pewna ;P Ale dziewczyno noo.. jak mogłaś zrobić to Ellowi!? Tosz to smutne. Strasznie przeżyłam ten rozdział. Ale tak jak już pisałam ci wcześniej, potrafisz w czytelniku rozbudzić emołszyn. Ni ma co :D
OdpowiedzUsuńMam nadzieje że Ross nie zdradzi Laury, bo inaczej w pyśka bedzie. : o O tak, Kruche się burzy. Ale wgl tak jakoś zauważyłam, że z rozdziału na rozdział coraz więcej ukrywasz w nich swoich myśli. Podoba mi się to. Naprawdę mi się to podoba. One są takie.. życiowe. Nie no, super!
Co by tu jeszcze... a tak! Ty wiesz że ja dopiero teraz zaczaiłam że Jake to Ciacho Ryan! No wisz ty co!
Dobra, kończę już lepiej. Także.. gratuluję ci milenijnego rozdziału i życzę zarazem ażebyś dotarła do tej swej 70 :D Weny też!