Rozdział chciałam zadedykować Słodkiej Czekoladce z racji tego, że w piątek miała urodziny... Ale nie zrobię tego, gdyż treść jest nieodpowiednia do tego, by komuś ją dedykować :x Tak więc... Jedynie jeszcze raz chciałam Ci życzyć wszystkiego najlepszego! I pisz rozdział na bloga, bo już nie mogę się doczekać! ^^
Ha! Widzisz? Tylko ja jestem na tyle fajna, żeby składać życzenia po kilku dniach. Ma się to wyczucie.
*oczami Laury*
Ha! Widzisz? Tylko ja jestem na tyle fajna, żeby składać życzenia po kilku dniach. Ma się to wyczucie.
*oczami Laury*
- Żebyś zrozumiała naszą postawę, musisz najpierw poznać pewną historię - rozpoczęła moja mama, kiedy we trójkę usiedliśmy w salonie.
Vanessa miała rację; naprawdę bałam się tej rozmowy. Nie wiem nawet, dlaczego aż tak bardzo. Może podświadomie lękałam się tego, że moi rodzice nie mieli słusznego powodu, by mnie tu zostawiać, nie mieli słusznego powodu, by zakazać mi być aktorką? Bo jeśli ich tłumaczenie nie było by dla mnie czymś słusznym, to cały ich pierwowzór, który miałam w głowie od dziecka, zostałby zachwiany. Już nie byliby dla mnie tymi dobrymi i kochającymi ludźmi, których kochałam w dzieciństwie. Może bałam się, że tak naprawdę obraz rodziców, jaki widziałam w młodości, tak naprawdę nie był prawdziwym obrazem rodziców, tylko ich szklanym odbiciem. Zakodowałam sobie w głowie, jak powinni wyglądać i za takich ich uważałam. I było mi z tym dobrze. Może po prostu bałam się stracić te swoje wyobrażenie? Bałam się spojrzeć na to z perspektywy dorosłej osoby? Ale mogłam się mylić. Bo istniała też opcja, że to ja zachowałam się źle i niedojrzale, nie dając im szansy na wyjaśnienia. Byłam głucha na słowa siostry i przyjaciół, gdy chcieli dla mnie dobrze. Złość mną zawładnęła i nie potrafiłam myśleć trzeźwo, lecz może rzeczywiście przyszedł czas na zapomnienie o przeszłości? Może rzeczywiście muszę przestać patrzeć na siebie, muszę spróbować zrozumieć innych. I dać im szansę.
- Laura, masz prawo być na nas zła. Bez wyjaśnienia wyjechaliśmy w poszukiwaniu pracy i od tak kazaliśmy ci zapomnieć o swoim ukochanym mieście, o przyjaciołach, o marzeniach... Ale, wierz mi lub nie, to wszystko spowodowane było troską - wyszeptała kobieta łamiącym się głosem. Tata nie odzywał się ani słowem, a jedynie trzymał swoją żonę za dłoń dodając jej otuchy. Ja również milczałam chcąc dać im szansę na wyjaśnienie tego wszystkiego. - Nie wiem, dlaczego nie powiedziałam ci tego przed naszym wyjazdem, może się bałam? Naprawdę nie wiem...
- Wciąż nie rozumiem, czego takiego mi nie powiedziałaś - odparłam z przekąsem. Kobieta wzięła głęboki wdech, chcąc się uspokoić i spojrzała mi w oczy.
- Miałam czternaście lat i tak jak ty, interesowałam się aktorstwem. Nie pamiętam dokładnie, jak to się stało, że ktoś mnie zauważył, ale w szybkim czasie stałam się bardzo rozpoznawalna. Początkowo grałam w teatrze, później dostawałam drobne role drugoplanowe w serialach, aż zagrałam w swoim pierwszym filmie. Byłam młoda i uważałam to, co mnie spotyka, za szczęście i dar zesłany z niebios. Gdy patrzę na to teraz, wiem, że to było przekleństwo. Przyjęłam przezwisko sceniczne, Elina. Podobało mi się to. Ale z czasem, zaczynała ciążyć na mnie coraz większa presja. Nie mogłam wyjść z domu, bo wszyscy się na mnie rzucali. Nie mogłam chodzić do szkoły, bo nie traktowano mnie tam normalnie. Zresztą, i tak nie miałam na to czasu. Cały dzień spędzałam na planie, a w nocy uczyłam się scenariuszy i obgryzałam paznokcie, ze stresu. Początkowo granie sprawiało mi przyjemność. Potem, przerodziło się w obowiązek i uzależnienie. To mnie wyniszczało, Laura. - Przerwała na chwilę by wziąć głębszy oddech. W trakcie tej krótkiej chwili badawczo mi się przyglądała, by zobaczyć moją reakcję. Nie byłam pewna, co jest w stanie wyczytać z mojej twarzy, ale w jednej chwili w mojej głowie zaczęły się kotłować wspomnienia.
Moja pamięć powróciła do początku wakacji, kiedy to uciekając przed burzą, całą paczką schowaliśmy się w domu staruszki, która "adoptowała" Veronikę. Zdjęcie, które zerwałam ze ściany, na którym widniała ta młoda dziewczyna przypominająca mi kogoś. Wiedziałam, że skądś ją znałam. Przypomniałam sobie historie tej starszej pani oraz napis z datą widniejący na fotografii - Elina.
Nie byłam pewna, co mogę o tym wszystkim myśleć. Oznaczało to, że moja mama była kiedyś... aktorką? Ale dlaczego nam tego nie powiedziała?
- To trwało pięć lat - kontynuowała mama. - Nie dawałam sobie rady z presją, nie umiałam tak żyć. To mnie po prostu przerosło. Boję się nawet myśleć, co by ze mną się stało, gdybym nie poznała waszego ojca. On mi pomógł. Rzuciłam aktorstwo i skupiłam się na życiu. Znalazłam pracę, wyszłam za mąż i byłam szczęśliwa. Laura... Po prostu, kiedy obwieściłaś nam, że chcesz zostać aktorką, wystraszyłam się, że może cię spotkać podobny los, co mnie. Nie chciałam cię narażać, Vanessa była starsza i wiedziałam, że da sobie radę. Ale kiedy ty zaczęłaś grać, miałaś ledwo 16 lat. Po prostu nie chciałam, żeby spotkało cię to, co zdarzyło się mi. Zapomniałam, że ty nie jesteś mną. I z tego, co widzę, świetnie sobie radzisz. - Uśmiechnęła się lekko.
- Ale... - chciałam o coś spytać, ale tym razem przerwał mi tata:
- Oglądamy twój serial. Jesteś świetna. - Mrugnął do mnie.
- I silna. Już wiem, że ty nie jesteś mną i potrafisz sobie dać z tym radę. Przepraszam, że zrozumiałam to tak późno. Od teraz już zawsze będziemy cię wspierać i z powrotem będziemy tak blisko, jak kiedyś... Jeśli nam, oczywiście, wybaczysz. Naprawdę nie chcieliśmy cię zranić i cały czas kierowaliśmy się twoim dobrem, musisz nam uwierzyć.
- Wierzę - odparłam bez chwili namysłu, ale szczerze. Ja naprawdę im wierzyłam. - I wybaczam.
Nie mam pojęcia dlaczego, ale z wypowiedzeniem tych słów poczułam się jakoś tak... lżej? Dosłownie. Czułam, że mogę skakać, biegać i latać! Po moim ciele rozlała się fala przyjemnego ciepła, a ja pozwoliłam emocjom wziąć nade mną górę. Podniosłam się z krzesła i rzuciłam w objęcia rodziców.
Bardzo brakowało mi ich ciepła, ich miłości, ich widoku, po prostu ich całych. Nie sądziłam, że aż tak mocno.
Wciąż to do mnie nie docierało. W życiu bym nie pomyślała, że po jednej rozmowie wszystko wróci do normy, że wszystko będzie dobrze. Mogło być tak już dawno, gdybym chociaż na chwilę zapomniała o dumie i zechciała z nimi porozmawiać, zadzwonić do nich, odwiedzić ich. Vanessa miała rację. Kłótnie niszczą ludzi. Są jak drzazgi, które wbite w skórę sprawiają okropny ból. Im dłużej w niej tkwią, tym bardziej. Czasami wyciągnięcie ich jest trudne i nieprzyjemne, ale kiedy już ci się to uda, to jesteś szczęśliwa. A z czasem rana się goi. A ty zapominasz, że w ogóle w niej coś było.
Po moim policzku spłynęła łza, kiedy dłonie rodziców czule gładziły moje plecy. Moja mama też płakała. Ze szczęścia.
- Rodzinny uścisk! - usłyszałam za sobą głos Vanessy. Nie musiałam długo czekać na poczucie za mną czyjegoś ciała. Siostra przyłączyła się do nas i teraz w czwórkę trwaliśmy w uścisku. Byliśmy spójną jednością, której nie było w stanie rozdzielić nic. Bo taka właśnie jest rodzina.
*oczami Veroniki*
Wraz z Jakiem minęliśmy salon, z którego dobiegały różne głosy. Radosne głosy - całej rodziny Marano. Widok szczęśliwej rodziny bardzo często wywołuje uśmiech na naszej twarzy. Może dlatego, że każdy z nas chciałby tak mieć?
- Jeszcze raz dziękuję, że wpadłeś. I że wszystko sobie wyjaśniliśmy. - Uśmiechnęłam się lekko i oparłam ramieniem o ścianę. Chłopak nie spojrzał na mnie, gdyż szukał swoich butów i bluzy. Dopiero po chwili zorientował się, że przecież te rzeczy ma na sobie, bo do domu dostał się przez okno.
- Nie do końca wszystko - stwierdził, chwytając za zamek bluzy. Zmarszczyłam brwi.
- Nie?
- Wciąż mi nie powiedziałaś, dlaczego byłaś zazdrosna. - Skrzyżował ramiona, unosząc brwi do góry.
Każda okazja jest dobra, żeby powrócić do wstydliwego dla mnie tematu.
- Bo nie byłam - rzuciłam, po czym zrobiłam krok do przodu. Rozszerzyłam ramiona i przytuliłam chłopaka na pożegnanie.
Lubię się przytulać. Zawsze lubiłam. Ale tylko wtedy, jeśli chodziło o chłopaków. I nie mam teraz na myśli tego, że zachowywałam się jak jedna z tych pustych dziewczyn, która wykorzystuje każdą możliwą okazję, żeby tyko zbliżyć się do obiektu swoich westchnień. Takie zagrania, jeśli mam być szczera, po prostu mnie irytowały i sprawiały, że czułam niechęć do rodu żeńskiego. Ale nie każdy tak myśli. Z czasem zdałam sobie sprawę, że muszę to zaakceptować. Lubiłam się przytulać do chłopaków, bo nie lubiłam tego robić z dziewczynami. Nigdy nie rozumiałam, jak dwie przyjaciółki mogą witać się ze sobą przez pocałunek w policzek, czy przytulenie, bo wtedy te gesty traciły na wartości. Bo jeśli obejmujesz kogoś za każdym razem, gdy go widzisz, to ten gest przestaje mieć dla Ciebie jakiekolwiek znaczenie - po prostu się do niego przyzwyczajasz. A ja zawsze chciałam, żeby takie czułe gesty zachowywały się na wyjątkowe okazje.
Pożegnanie z Jakiem, dla kogoś z zewnątrz, mogłoby się wydawać zwyczajną sytuacją. Ale dla mnie ona taka nie była. Bo znajdując się w jego ramionach, czułam, że nasza zgoda została przypieczętowana, że znów wszystko jest okay, że ponownie się przyjaźnimy. I że znów jesteśmy blisko.
- Veronika, przecież wiem, że mnie lubisz. - Spróbował ponownie przemówić do mojego rozsądku, szepcząc te słowa do ucha. Chyba nie był świadomy, że abym posłuchała własnego rozsądku, musiałabym go najpierw mieć.
- Lubię cię, Jake. Jesteśmy przyjaciółmi - odparłam. Nie miałam najmniejszego zamiaru dać mu wygrać. Wiedziałam, że próbuje się ze mną droczyć.
A przynajmniej tak mi się wydawało.
- Na pewno? - spytał, odsuwając się ode mnie nieznacznie i spoglądając w moje oczy. Jego wzrok był na tyle przenikliwy, że przez chwilę nie byłam pewna, czy wciąż żartujemy. Szybko jednak odrzuciłam od siebie myśl, że mógłby mówić poważnie. To by było niemożliwe.
Zupełnie jak otworzenie parasolki w tyłku.
Moje ręce wciąż zaplecione były na jego ciele, ale teraz zjechały z karku na plecy. Wpatrywałam się w chłopaka, mając nadzieję, że moje spojrzenie wystarczy. Myślałam, że jestem pewna swego i opanowana. Ale się myliłam.
Bo kiedy Jake położył dłoń na moim policzku, nie byłam pewna czy lepiej się odsunąć, czy może lepiej zająć własnym sercem, którego bicie stało się szybsze i głośniejsze. A gdy blondyn się uśmiechnął, byłam prawie pewna, że jego rytm jest tak wyrazisty, że chłopak je usłyszy. Nie wiedziałam, co wywołało moje odruchy, podobnie jak nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Gdzie się podziała moja pewność siebie? I swoboda?
Nie lubiłam w sobie tych dziewczyńskich odruchów. Towarzystwo chłopaków, a w tym Jake'a, było dla mnie o tyle przyjemne, że z nimi zawsze umiałam się dogadać i nigdy się z nimi nie nudziłam. Lubiłam mieć kolegów. Sama zachowywałam się przy nich jak facet. Ale teraz, gdy od blondyna dzieliło mnie kilka centymetrów, poczułam się jak krucha, drobna istota. Jak zwykła dziewczyna, która potrafi cokolwiek czuć. To było zupełnie tak, jakby poprzez dłoń na policzku, rozlewał po całym moim ciele ciepło, które stopniowo rozpuszczało moje serce. Nie wiem, czy mi się to podobało, bo nie miałam czasu o tym myśleć. Aktualnie skupiałam się na twarzy Jake'a, która z każdą sekundą stawała się dla mnie piękniejsza. A on nic nie robił. Po prostu stał bardzo blisko, wpatrując się we mnie i mając szczery uśmiech na ustach, od którego, choć sama w to nie wierzę, moje kolana drżały. I przeciwko całej mojej godności i dotychczasowym wierzeniom - podobało mi się to. Bardzo mi się to podobało.
Nawet nie wiem, kiedy zrobiłam krok w tył modląc się, żeby nie zetknąć się ze ścianą. Nie miałam zamiaru wyjść na dziewczynę z taniej komedii romantycznej, chociaż dokładnie tak się czułam. A przynajmniej moja podświadomość kazała mi się tak czuć, podczas gdy ona zajadając popcorn, śmiała się ze mnie w nieba głosy.
Dlaczego się odsunęłam? Dlaczego dałam mu tę satysfakcję? Toster dla tego, kto zna odpowiedź. Chętnie się o nią go spytam. I sama wręczę nagrodę!
Podczas gdy moje tętno wracało do normy, Jake zdawał się być szczerze rozbawiony całą sytuacją. Podobnie jak moja podświadomość. Powinnam ich ze sobą umówić. Świetnie by się ze sobą dogadali. Obydwoje uwielbiają sobie ze mnie żartować!
- Ha. Ha. Ha. Bardzo zabawne - warknęłam, starając się brzmieć naturalnie. Nie jestem pewna, czy mi to wyszło, gdyż w uszach wciąż dudniły mi uderzenia mojego serca. Były tak głośne, że naprawdę zaczynam się bać, że on mógł je usłyszeć. Wtedy, moje upokorzenie sięgnęło by zenitu, a ja sama wyjechałabym do Meksyku i zmieniła imię na Stefano. Albo zostałabym ninja. Ninja są fajni.
- Możesz tę sytuację wpisać do pamiętnika, jako najpiękniejszy moment twojego życia! - W powietrzu narysował tęcze, a ja miałam ochotę wydłubać mu oczy łyżką.
Jeśli sekundowy zawał można nazwać najpiękniejszym momentem mojego życia, to jestem ciekawa, jakie imię przyjmie moja śmierć. "Dzika impreza zakonnic na Bahamach"?
- Ten termin zarezerwowany jest dla dnia, w którym poślubię Króla Juliana - prychnęłam.
Wreszcie, po kilku głębszych i dyskretnych wdechach doszłam do siebie. Chwała mi!
Jake przewrócił oczami, które jeszcze przed chwilą budziły stado motyli do życia w moim żołądku.
- Dobra. Skoro już udało mi się udowodnić ci moją rację - powiedział z dumą w głosie - to mogę już iść.
- Przyszedłeś tu tylko po to, żeby udowodnić mi swoją rację, która, swoją drogą, jest całkowicie bezpodstawna i mylna? - Uniosłam brwi do góry, krzyżując ręce na piersiach i przybierając minę numer 18; "Jeśli życie ci miłe, to spadaj na bambus zbierać kokosy". Pomińmy fakt, że w Los Angeles nie rosną te rośliny. I pomińmy fakt, że kokosy na bambusie są raczej mało prawdopodobnym widokiem.
Udawałam. I, sądząc po minie chłopaka, dobrze mi to wyszło. Ale warto było przez chwilę zagrać kapryśną księżniczkę, żeby zobaczyć to przerażenie małego chłopca w jego oczach.
Wybuchłam śmiechem. Tak po prostu. Zdezorientowany Jake dopiero po chwili zorientował się, że tylko żartowałam. Wciągnął powietrze do płuc, położył dłonie na biodrach i pokręcił z niedowierzaniem głową.
Ze mną nie ma łatwego życia, skarbie.
Po krótkim zastanowieniu dochodzę do wniosku, że nawet w moich myślach zabrzmiało to dziwnie.
Po krótkim zastanowieniu dochodzę do wniosku, że nawet w moich myślach zabrzmiało to dziwnie.
- Nie mogłam się powstrzymać.
- Podejrzewam.
- Wyglądałeś jak przerażony chomik.
Widziałam takie! Moja siostra nie jest za dobrą opiekunką do zwierząt. Podobnie jak i ja. No w końcu bliźniaczki, co nie?
- Okay... - westchnął. - Naprawdę muszę już iść.
- Nie zatrzymuję cię. - Wzruszyłam ramionami. - To ty nie umiesz mnie zostawić.
Zabawne jest to, że sytuacja przedstawiała się całkowicie odwrotnie. Bo gdyby nie moja duma, to już dawno przylgnęłabym do przyjaciela i poprosiła, żeby został na kolacji. Stęskniłam się za nim przez te kilka tygodni, brakowało mi spędzania z nim czasu, lecz nie chciałam go zatrzymywać. I tak poświęcił już 3 godziny swojego życia, na spędzenie ze mną czasu. Jestem świadoma tego, jak bardzo jestem czasem wkurzająca. Nie jestem z tego dumna. Wiem, że mam trudny charakter. Ale dla tych, którzy chcą dać mi szansę, naprawdę staram się być miła. Czasem.
Staram się godzić mnie samą z jakimiś normami, bo z jednej strony, nie chcę mieć przyjaciół, którzy lubią fałszywe wyobrażenie "mnie". Chcę otaczać się ludźmi, którzy akceptują mnie taką, jaką jestem. Ale z drugiej strony, karaluchy też są akceptowane przez społeczeństwo, bo i tak się ich nie pozbędziemy. Czasem trzeba więc nie tyle co zmienić się, jak zastosować do pewnych norm.
Staram się godzić mnie samą z jakimiś normami, bo z jednej strony, nie chcę mieć przyjaciół, którzy lubią fałszywe wyobrażenie "mnie". Chcę otaczać się ludźmi, którzy akceptują mnie taką, jaką jestem. Ale z drugiej strony, karaluchy też są akceptowane przez społeczeństwo, bo i tak się ich nie pozbędziemy. Czasem trzeba więc nie tyle co zmienić się, jak zastosować do pewnych norm.
Dosyć skomplikowane, ale takie jest życie. Trudne, skomplikowane i pogmatwane. I dlatego jest piękne i ciekawe.
- W sumie, to nie mam pojęcia, jakim cudem wytrzymałeś ze mną przez tyle czasu - wypaliłam nagle, zanim zdążyłam zastanowić się nad swoimi słowami. Jedną z moich przypadłości jest to, że kiedy się odzywam, to albo mówię wprost to, co myślę, albo najpierw mówię, a potem myślę. - Naprawdę jeszcze nie masz mnie dość?
Nauka na dziś: czasem warto ugryźć się w język.
- Veronika. - Obdarzył mnie pobłażliwym spojrzeniem. Uśmiechnął się lekko, a ja spojrzałam nad niego spod rzęs. - Chyba naprawdę nie jesteś świadoma tego, jak bardzo cię lubię.
- A jak? - spytałam drżącym głosem.
Oficjalnie stwierdzam, że nie mam pojęcia, skąd się u mnie wzięły te odruchy... wrażliwości. Wcale mnie one nie zadowalają.
- Tak bardzo, że mógłbym spędzić z tobą cały dzień, a wciąż byłoby mi mało. Nigdy się nie nudzę w twoim towarzystwie, bo jesteś super dziewczyną. Pamiętaj o tym, okay? - spytał.
Nie byłam pewna, jak do tego doszło, ale po raz kolejny przez moje ciało przeszła fala ciepła. Wcześniej, posłużył się dotykiem. Teraz wystarczyły słowa.
- Okay. - Uśmiechnęłam się i podeszłam do niego. Przytuliłam go krótko i odsunęłam się. Już drugi raz, ale pomińmy ten fakt. - Ty też jesteś niczego sobie. - Poruszyłam brwiami. Uznajmy to za komplement.
- Wyjdziemy gdzieś w tym tygodniu? Lynchowie i Ell wracają dopiero za trzy czy dwa dni. Możemy w tym czasie wyskoczyć gdzieś - rzucił luźno. - We dwoje - dodał już mniej pewnie.
Spojrzałam na niego, a w moich oczach kryły się skaczące chochliki. Wizja spędzenia dnia z Jakiem wydawała mi się bardziej radosna niż kiedykolwiek wcześniej.
Kurde, jestem uparta, ale muszę przyznać, że taki przyjaciel jak Jake, to skarb. Ogromny skarb, który zawsze wie, jak mnie rozbawić. I który ma najpiękniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałam.
Dzisiejszego dnia pobiłam osobisty rekord w długości bycia miłą i empatyczną. Nie jestem pewna, czy wpłynęła tak na mnie radość z pogodzenia się z przyjacielem, czy może jakiś inny czynnik, ale jest to dla mnie nowość. A może po prostu zbliża mi się okres? No bo w sumie, to jakby się zastanowić, większość dziewczyn kiedy nadchodzą TE dni mają wahania nastrojów i zazwyczaj są bardziej humorzaste i nie miłe. Ja jestem wredna przez resztę roku, więc może w moim przypadku działa to na odwrót?
Kocham mój tok myślenia. Podczas gdy Jake stoi przede mną, czekając na odpowiedź, ja zastanawiam się nad takimi sprawami. Gratuluję samej sobie.
- Z chęcią gdzieś z tobą wyjdę - powiedziałam, wyrzucając z głowy poprzednie myśli.
- To do zobaczenia - pożegnał się blondyn, po czym odwrócił ode mnie. Zrobił kilka kroków przed siebie, aż stanął przy drzwiach. Otworzył je i już miał wychodzić na dwór, kiedy nagle się zatrzymał. Nie ściągając dłoni z klamki, odwrócił się w moim kierunku. Miał zmarszczone brwi, kąciki ust uniesione do góry i zamyślone oczy. Opis pierwsza klasa.
- Ale... To będzie takie spotkanie, czy może... No wiesz... - gubił się w słowach, nie wiedząc, jak ująć to coś w zdanie. Pomogłabym mu, ale naprawdę nie miałam pojęcia, o co mogło mu chodzić.
Chociaż w sumie, to nie jestem pewna, czy bym mu pomogła. Zakłopotany Jake, to zabawny Jake.
- Chodzi mi o to, czy spotykamy się tak po prostu, jak przyjaciele, czy może to będzie coś w rodzaju... - zaciął się. Znowu. Uznałam więc, że zachowam się jak człowiek, który posiada jakiekolwiek uczucia i mu pomogę.
- No pewnie, luźne spotkanie przyjacielskie. - Uśmiechnęłam się, żeby dodać mu otuchy. Ale nie wyglądał na kogoś, komu ulżyło. W pewnym sensie był chyba zawiedziony. Nie wiem, czy mną, moją odpowiedzią, czy może samym sobą.
- Pewnie. To do zobaczenia - powiedział po chwili, posłał mi uśmiech i wyszedł. Przekręciłam kluczyk w zamku i oparłam się o ścianę.
I w tym momencie, zaczęłam snuć podejrzenia. Nie powinnam tego robić i byłam tego w pełni świadoma, tyle że jego zachowanie wydało mi się dziwne. No bo... Najpierw próbował się do mnie zbliżyć, co ja uznałam za droczenie się, a potem to pytanie, na które mu odpowiedziałam, ale chyba nie koniecznie tak, jak on by tego oczekiwał. Przez mój pogmatwany umysł przeleciało pewne rozwiązanie, jednak odrzuciłam je szybko. Nie mogło mu chodzić o randkę. Przecież się przyjaźnimy, tak? Między nami nigdy nie było niczego więcej, zresztą, jak taki chłopak, mógłby poczuć coś do takiej osoby, jak ja? Co prawda jestem niezaprzeczalnie bardzo przystojna, inteligentna, zabawna i skromna, a przede wszystkim to ostatnie, ale nie sądzę, aby ktokolwiek mógłby się zakochać w takim wybryku natury. A tym bardziej Jake. Jeśli jednak o to mu chodziło, chociaż szansa na to jest jedna na milion, to jedną swoją odpowiedzią wszystko schrzaniłam.
Nie. Na pewno nie chodziło o to. Zapewne był ciekaw, jak ma to traktować, bo sam się w tym wszystkim pogubił. Nie dziwię mu się. Moja psychika i zachowanie są trudne do zrozumienia dla mnie, a tym bardziej dla kogoś innego.
A ja po prostu nie potrzebnie snuje teorie. Jest dobrze, tak jak jest. Dopiero co się z nim pogodziłam i przyjaźnimy się. Tak jest dobrze. Jak ja w ogóle mogłam myśleć o innym rozwiązaniu? Przecież, między nami nigdy wcześniej nic się nie działo. A to, że podczas dzisiejszego incydentu z jego ręką na moim policzku ugięły się pode mną kolana, może świadczyć również o tym, że w moim organizmie jest za mało magnezu. A co posiada magnez? Czekolada.
Po moich dogłębnych przemyśleniach, analizie dobrych i złych opcji a także wielu niepewnościach dochodzę do wniosku, że muszę zjeść tabliczkę czekolady. I to natychmiast.
- Veronika. - Obdarzył mnie pobłażliwym spojrzeniem. Uśmiechnął się lekko, a ja spojrzałam nad niego spod rzęs. - Chyba naprawdę nie jesteś świadoma tego, jak bardzo cię lubię.
- A jak? - spytałam drżącym głosem.
Oficjalnie stwierdzam, że nie mam pojęcia, skąd się u mnie wzięły te odruchy... wrażliwości. Wcale mnie one nie zadowalają.
- Tak bardzo, że mógłbym spędzić z tobą cały dzień, a wciąż byłoby mi mało. Nigdy się nie nudzę w twoim towarzystwie, bo jesteś super dziewczyną. Pamiętaj o tym, okay? - spytał.
Nie byłam pewna, jak do tego doszło, ale po raz kolejny przez moje ciało przeszła fala ciepła. Wcześniej, posłużył się dotykiem. Teraz wystarczyły słowa.
- Okay. - Uśmiechnęłam się i podeszłam do niego. Przytuliłam go krótko i odsunęłam się. Już drugi raz, ale pomińmy ten fakt. - Ty też jesteś niczego sobie. - Poruszyłam brwiami. Uznajmy to za komplement.
- Wyjdziemy gdzieś w tym tygodniu? Lynchowie i Ell wracają dopiero za trzy czy dwa dni. Możemy w tym czasie wyskoczyć gdzieś - rzucił luźno. - We dwoje - dodał już mniej pewnie.
Spojrzałam na niego, a w moich oczach kryły się skaczące chochliki. Wizja spędzenia dnia z Jakiem wydawała mi się bardziej radosna niż kiedykolwiek wcześniej.
Kurde, jestem uparta, ale muszę przyznać, że taki przyjaciel jak Jake, to skarb. Ogromny skarb, który zawsze wie, jak mnie rozbawić. I który ma najpiękniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałam.
Dzisiejszego dnia pobiłam osobisty rekord w długości bycia miłą i empatyczną. Nie jestem pewna, czy wpłynęła tak na mnie radość z pogodzenia się z przyjacielem, czy może jakiś inny czynnik, ale jest to dla mnie nowość. A może po prostu zbliża mi się okres? No bo w sumie, to jakby się zastanowić, większość dziewczyn kiedy nadchodzą TE dni mają wahania nastrojów i zazwyczaj są bardziej humorzaste i nie miłe. Ja jestem wredna przez resztę roku, więc może w moim przypadku działa to na odwrót?
Kocham mój tok myślenia. Podczas gdy Jake stoi przede mną, czekając na odpowiedź, ja zastanawiam się nad takimi sprawami. Gratuluję samej sobie.
- Z chęcią gdzieś z tobą wyjdę - powiedziałam, wyrzucając z głowy poprzednie myśli.
- To do zobaczenia - pożegnał się blondyn, po czym odwrócił ode mnie. Zrobił kilka kroków przed siebie, aż stanął przy drzwiach. Otworzył je i już miał wychodzić na dwór, kiedy nagle się zatrzymał. Nie ściągając dłoni z klamki, odwrócił się w moim kierunku. Miał zmarszczone brwi, kąciki ust uniesione do góry i zamyślone oczy. Opis pierwsza klasa.
- Ale... To będzie takie spotkanie, czy może... No wiesz... - gubił się w słowach, nie wiedząc, jak ująć to coś w zdanie. Pomogłabym mu, ale naprawdę nie miałam pojęcia, o co mogło mu chodzić.
Chociaż w sumie, to nie jestem pewna, czy bym mu pomogła. Zakłopotany Jake, to zabawny Jake.
- Chodzi mi o to, czy spotykamy się tak po prostu, jak przyjaciele, czy może to będzie coś w rodzaju... - zaciął się. Znowu. Uznałam więc, że zachowam się jak człowiek, który posiada jakiekolwiek uczucia i mu pomogę.
- No pewnie, luźne spotkanie przyjacielskie. - Uśmiechnęłam się, żeby dodać mu otuchy. Ale nie wyglądał na kogoś, komu ulżyło. W pewnym sensie był chyba zawiedziony. Nie wiem, czy mną, moją odpowiedzią, czy może samym sobą.
- Pewnie. To do zobaczenia - powiedział po chwili, posłał mi uśmiech i wyszedł. Przekręciłam kluczyk w zamku i oparłam się o ścianę.
I w tym momencie, zaczęłam snuć podejrzenia. Nie powinnam tego robić i byłam tego w pełni świadoma, tyle że jego zachowanie wydało mi się dziwne. No bo... Najpierw próbował się do mnie zbliżyć, co ja uznałam za droczenie się, a potem to pytanie, na które mu odpowiedziałam, ale chyba nie koniecznie tak, jak on by tego oczekiwał. Przez mój pogmatwany umysł przeleciało pewne rozwiązanie, jednak odrzuciłam je szybko. Nie mogło mu chodzić o randkę. Przecież się przyjaźnimy, tak? Między nami nigdy nie było niczego więcej, zresztą, jak taki chłopak, mógłby poczuć coś do takiej osoby, jak ja? Co prawda jestem niezaprzeczalnie bardzo przystojna, inteligentna, zabawna i skromna, a przede wszystkim to ostatnie, ale nie sądzę, aby ktokolwiek mógłby się zakochać w takim wybryku natury. A tym bardziej Jake. Jeśli jednak o to mu chodziło, chociaż szansa na to jest jedna na milion, to jedną swoją odpowiedzią wszystko schrzaniłam.
Nie. Na pewno nie chodziło o to. Zapewne był ciekaw, jak ma to traktować, bo sam się w tym wszystkim pogubił. Nie dziwię mu się. Moja psychika i zachowanie są trudne do zrozumienia dla mnie, a tym bardziej dla kogoś innego.
A ja po prostu nie potrzebnie snuje teorie. Jest dobrze, tak jak jest. Dopiero co się z nim pogodziłam i przyjaźnimy się. Tak jest dobrze. Jak ja w ogóle mogłam myśleć o innym rozwiązaniu? Przecież, między nami nigdy wcześniej nic się nie działo. A to, że podczas dzisiejszego incydentu z jego ręką na moim policzku ugięły się pode mną kolana, może świadczyć również o tym, że w moim organizmie jest za mało magnezu. A co posiada magnez? Czekolada.
Po moich dogłębnych przemyśleniach, analizie dobrych i złych opcji a także wielu niepewnościach dochodzę do wniosku, że muszę zjeść tabliczkę czekolady. I to natychmiast.
*oczami Laury*
Minęło kilka dni. Osobiście mogę stwierdzić, że te kilka było najlepszymi dniami w ciągu całego tego popapranego miesiąca. Schodząc rano do salonu, od razu wyczuwałam zapach popisowego omleta mojej mamy, którego jadłam z cieknącą ślinką w ustach. Wraz z tatą wybraliśmy się na wycieczkę rowerową. Nie obyło się bez wielu przezabawnych sytuacji oraz chwil, które na sto procent zapamiętam jeszcze przez długi czas. Wieczorami wszyscy siadaliśmy przed telewizorem i rzucając w siebie popcornem oglądaliśmy różne filmy. A przynajmniej staraliśmy się to robić. Bo w towarzystwie wspaniałych ludzi, nie da się po prostu patrzeć na ekran - trzeba komentować głupie zachowanie bohaterów, beznadziejne wybory w miłościach, niemożliwe w prawdziwym świecie sytuacje i nadnaturalne moce niektórych postaci, takie jak zdolność do znalezienia o tej samej porze i w tym samym miejscu z obiektem w twoich westchnień w co drugą scenę w filmie. Nie każdy seans taki jest, ale trzeba przyznać, że w obecnych czasach nie łatwo o jakiś dobry. Kolejnym miłym aspektem tych dni był fakt, że Veronika (wreszcie) pogodziła się z Jakiem. Z tego co kojarzę, to byli raz nawet na mieście. Z tego wypadu moja przyjaciółka wróciła z uśmiechem na ustach, zdartym kolanem i przemoczonym ubraniem i włosami. Skutkiem tych ostatnich zawisk było to, że ponoć wraz z blondynem zaczęli się ze sobą przepychać i droczyć w parku, co skończyło się tym, że wpadli do fontanny. Kogoś mogłoby to dziwić, ale nie mnie. Za długo znam tę dziewczynę, żeby nie wiedzieć, że z nią wszystko jest możliwe. Vanessa też była bardziej radosna. Po części powodem jej szczęścia było moje pogodzenie się z rodzicami, a po części fakt, że R5 dokładnie jutro wraca z trasy. Spędzając czas z rodzicami i próbując przyswoić sobie wszystkie zdobyte informacje, jakie od nich uzyskałam, nie zauważyłam, kiedy zleciał ten czas. Naprawdę. I przestałam się przejmować Rossem. Nie chodzi mi o to, że całkiem go zignorowałam, skądże! Chyba jeszcze nigdy nikogo aż tak mi nie brakowało, ale uznałam, że nie ma sensu na siłę do niego wydzwaniać. Przecież i tak nie odbierał. Zrezygnowałam też z prób wyciągnięcia jakiś informacji na jego temat od Rydel, czy reszty przyjaciół - wykręcali się bądź sprytnie zmieniali temat, a ja nie chciałam ich zadręczać własnymi problemami. Jeśli z Rossem byłoby coś nie tak, to dałby mi znak. A może po prostu szykuje dla mnie jakąś niespodziankę? Wszystko może się zdarzyć. Nie chciałam naciskać i postanowiłam poczekać. Dowiem się wszystkiego, gdy wróci. A to wydarzy się już za kilka godzin.
Spojrzałam na zegarek wiszący na ścianie. 7:33. Czyli, z tego co wiem od Rydel, w mieście powinni się pojawić za jakąś godzinę.
Pomimo mojej dotychczasowej cierpliwości, tej nocy nie zmrużyłam prawie wcale oczu. Spałam, może z dwie godziny? Mimo to, nie czułam zmęczenia. Bardziej podniecenie, mieszające się z ciekawością i lekkim niepokojem, bo chociaż nie chciałam osądzać Rossa to i tak bałam się tego, co może się wydarzyć. Całą noc rozpatrywałam wszystkie możliwe opcje - od tych najgorszych, do najlepszych. Nie powinnam tego robić, wiem. Ale nie mogłam się powstrzymać. Moje myśli zerwane ze smyczy biegły własnym tempem, a ja nie mogłam za nimi nadążyć. Zresztą, na koniec skończyłam tam, gdzie zaczęłam, czyli w ciemnej dziurze. Bo choćbym nie wiem jak długo się zastanawiała, nigdy nie będę miała całkowitej pewności co do zachowania Rossa. Tylko on zna prawdę. I tylko on może mi ją wyznać.
Rodzice wyjechali wczoraj. Nie chciałam, żeby ponownie nas zostawili, ale byłam świadoma tego, że jest to nieuniknione. W końcu, wyjechali dlatego, że w Nowym Jorku dostali pracę. Nie mogli z niej zrezygnować, zwłaszcza że urlop, który wzięli specjalnie dla nas, trwał i tak dostatecznie długo. Patrząc na to realnie, czułam się szczęśliwa, że mogłam spędzić z nimi aż tyle czasu. Ale spoglądając na te wydarzenia ze strony córki stęsknionej za rodzicami, byłam wściekła. Bo najchętniej spędziłabym z nimi kolejne miesiące. Albo lata. Najzabawniejsze jest to, że jeszcze kilka dni temu nie chciałam ich widzieć na oczy. Ani w głowie mi się śniło z nimi rozmawiać. A teraz? Chciałabym ich przytulić i nigdy nie puszczać. Ludzie często używają tego stwierdzenia. Dlaczego? Bo wyraża wiele uczuć. Czasami, gdy przytulimy kogoś - poczujemy czyjeś ciepłe ramiona na sobie, wsłuchamy się w bicie jego serca, poczujemy bijące od niego ciepło... Wtedy wszystko ma znaczenie i jest na swoim miejscu. Zdarza się, że takie przytulenie jest dla człowieka ważniejsze od wszystkich innych czułości - czasem milsze nawet od pocałunku.
Minęła kolejna godzina bezczynnego wpatrywania się w sufit i powoli zaczynałam mieć tego dość. Może nie należałam do bardzo niecierpliwych osób, ale dzisiaj czas ciągnął mi się niewyobrażalnie! Bałam się, to prawda. Ale, jak napisała kiedyś Becca Fitzpatrick; "Prawda jest straszna, ale niewiedza jeszcze gorsza".
Nie mogąc wytrzymać dłużej tej bezczynności, podniosłam się z łóżka. W szafie wybrałam jakieś ubrania, składające się na za dużą bluzę i leginsy, ponieważ pogoda za oknem była dosyć niemrawa - na niebie pojawiły się chmury i wiał wiatr. W łazience wykonałam wszystkie konieczne czynności, po czym ubrałam się. Następnie, już gotowa, zbiegłam do kuchni.
Nie spodziewałam się tu kogoś zobaczyć. Prawdę mówiąc, bardziej zdziwiłabym się obecnością Very lub Vanessy. Było bardzo wcześnie, moje współlokatorki spokojnie spały. One nie musiały się o nic bać - ja wręcz przeciwnie. Zrobiłam sobie kanapkę, którą popiłam kubkiem wody. To prawda, stresowałam się, ale to nie zmieniało faktu, że musiałam coś jeść. Od bardzo dawna naprawdę byłam głodna i miałam zamiar to wykorzystać. Usiadłam przy stole i skierowałam wzrok na okno. Drogi były puste - kto normalny jest na nogach o 8 rano? Nie licząc oczywiście tych, którzy ćwiczą. Podziwiam takich. Kiedyś próbowałam regularnie rano wstawać i biegać, ale to nie dla mnie. Jeśli już miałabym ćwiczyć to tylko wieczorem.
Po krótkim zastanowieniu doszłam do wniosku, że moje dzisiejsze zajęcia niewiele się zmieniły. Przed chwilą leżałam na łóżku, wpatrując się w sufit, teraz siedziałam w kuchni, badając skład szyby kuchennej. Różnica polegała na tym, że mój brzuch był pełny, a pragnienie ukojone.
Zjadłam kanapkę, więc zrobiłam sobie jeszcze jedną. Naprawdę poczułam głód. Albo mój brzuch po miesięcznej "diecie" zażądał ode mnie jedzenia w ramach powrotu przyjaciół z trasy koncertowej? Jakby na to nie patrzeć, zawsze byłam słaba z biologii.
Minęło kolejne pół godziny, spędzone na przeżuwaniu, czekaniu, wpatrywaniu się na zmianę w zegar i okno oraz myśleniu, z czego to ostatnie nie było w tej chwili moim atutem. Byłam tego świadoma, ale mój mózg postanowił odstawić jakiś głupi strajk i robił wszystko, byleby działo się na przekór mnie. A ja wciąż myślałam. O Rydel, która ma dla nas wszystkich jakąś niezwykłą niespodziankę. O Rikerze, który obiecał Vanessie, że w pierwszych minutach pobytu w Los Angeles przyjdzie ją odwiedzić. O Ellingtonie, bo byłam ciekawa, czy po powrocie jego żarty wciąż będą tak mnie śmieszyć. O Rockym i o tym, czy jego włosy wciąż są tak długie. O Rossie i o tym, czy powinnam się martwić lub bać. O zachowaniu mojego chłopaka i pobudkach, jakie nim kierowały. O Veronice, która wreszcie pogodziła się z Jakiem, ale która wciąż nie zauważała jaką miłością on ją darzy. O Van, która w tej chwili weszła do kuchni.
Chwila, cofnij.
Vanessa?
- Dzień dobry! - powiedziała radośnie. Powinnam raczej użyć określenia: wykrzyczała, jakby chcąc pokazać całemu światu jak wielkie szczęście się w niej tli.
W przeciwieństwie do mnie, dziewczyna ubrała się w ładną bluzkę i obcisłe spodnie. Włosy natomiast uczesała i lekko pofalowała. Ja spięłam je w zwykłego kucyka. Na ustach Vanessy widniał szeroki uśmiech - na moich okruszki chleba i grymas. A może niepewność? Nie wiem. Ja naprawdę przestałam już odróżniać te wszystkie uczucia...
- Cześć - odparłam smętnie, karcąc się w myślach za taki ton. Mogłam spróbować podzielić jej radość chociaż w dziesięciu procentach, ale nie udało mi się to. Niestety. Dlaczego ona ma tracić humor, bo ja jestem przygnębiona. To samolubne. A ja nie jestem egoistką.
- Myślałam, że gdy cię zobaczę, to będziesz się cieszyć. Hej! Nasi przyjaciele wracają dzisiaj z trasy i wreszcie ich zobaczymy! - oznajmiła wesoło, próbując mnie pocieszyć.
I byłam jej za to wdzięczna.
- Mhm, nie sądzę, abyś wyszykowała się tak specjalnie dla Rocky'ego. - Uniosłam brwi do góry. Mnie nie oszukasz, siostrzyczko.
- Oj tam... - Przewróciła oczami i machnęła ręką. - Nie mam zamiaru kryć się z tym, że tęsknie za Rikerem i już chciałabym się z nim zobaczyć. I ty też powinnaś się cieszyć. Bo cokolwiek się wydarzy, to pamiętaj, że Ross to dobry chłopak. Jest dojrzały, ale nawet on czasem się gubi w swoim postępowaniu.
- Ty coś wiesz. - Spojrzałam na nią podejrzliwie, a ona wyglądała dokładnie tak, jakby teraz do niej dotarło, że powiedziała za dużo.
- Ja tylko próbuję przygotować cię na każdą możliwość i zrozumieć, dlaczego Ross się nie odzywał. Poza tym...
- Nie oszukuj mnie, Van. Proszę - powiedziałam, a za żałosny miałam ochotę porządnie uderzyć się w głowę.
Świetny pomysł, Laura. Pokaż całemu światu, jak ci źle! Bądź tą głupią egoistką!
Zacisnęłam pięści, ale nie było to skutkiem złości na Van. Byłam wściekła, to prawda. Lecz jedynie na siebie.
- Laura, ja naprawdę... - Vanessa zaczęła coś mówić, lecz ponownie coś jej przerwało. Tym razem, nie byłam to jednak ja, a dzwonek do drzwi.
Moje serce przyśpieszyło, a głowa obróciła się w kierunku wyjścia z kuchni. Nie obchodził mnie fakt, że na ganku mógł stać głupi listonosz. Liczyło się to, że to mógł być on.
Wraz z siostrą wymieniłyśmy się jeszcze spojrzeniami, po czym obydwie rzuciłyśmy się w kierunku drzwi. Vanessa, jako że stała w progu, miała bliżej do holu, więc to ona pierwsza dopadła klamkę. I zapewne wpadłabym na nią, gdyby nie wystawiła w moim kierunku dłoni, z którą się zderzyłam.
Ała.
Moja siostra przypomniała sobie o wyglądzie, kulturze i opanowaniu, więc poprawiła włosy i naciągnęła bluzkę na spodnie. Następnie przybrawszy na twarz jeden ze swoich lepszych uśmiechów, nacisnęła na klamkę i otworzyła drzwi.
Moje serce wykonało salto i dopiero wtedy mogłam spojrzeć na osobę stojącą w drzwiach.
Lynch. Przystojny. Blondyn. Tylko, że nie ten.
Westchnęłam cicho, lecz uśmiechnęłam się lekko. Widok Rikera naprawdę mnie uszczęśliwił, ale nie mogłam ukrywać, że nie tak jak Rossa. Moja siostra natomiast była wręcz wniebowzięta. Ponownie zapomniała o kulturze osobistej i wyglądzie i rzuciła się na chłopaka stojącego w progu. Riker w ostatniej chwili zorientował się, jakie zamiary kierują Nessą i mocno chwycił ją w pasie. Dziewczyna zawisła w powietrzu po to, by już po chwili znajdywać się w czułych ramionach swojego chłopaka. Wyglądali uroczo, nawet wtedy, gdy wiatr zawiał a włosy brunetki znalazły się w oczach blondyna. Ale on zdawał się tego nie zauważyć, nie przeszkadzało mu to. Przymknął powieki i z kącikami uniesionymi ku górze obkręcił się kilka razy wokół własnej osi. Na pierwszy rzut oka wyglądało to, jak scena wyciągnięta z jakiejś komedii romantycznej, ale gdy ktoś znał tych ludzi tak jak ja, to wiedział, że nie widzieli się prawie cały miesiąc, a kochają się i zwyczajnie za sobą tęsknili. Moja siostra, ta tykająca bomba zdolna do tego, by w każdej chwili zmasakrować twoją twarz, w ramionach blondyna wyglądała jak krucha istota, w każdej chwili zdolna do tego, by się rozpaść. A ona po prostu była zakochana. Scena, którą miałam przed oczami, utwierdziła mnie w tym ostatecznie.
- Miło cię wi... - nie skończyłam. Przyczyną tego, był pocałunek. Stęskniony i silny, a przy tym delikatny. Riker i Vanessa zapominając o oddechu, zatracili się w swoich uczuciach.
Wycofałam się więc z holu i skierowałam do kuchni, bo po pierwsze, nie chciałam im przeszkadzać, a po drugie - poczułam ukłucie w żołądku. Bo dopiero gdy zobaczyłam Rikera i Vanessę dotarło do mnie, jak bardzo tęsknie nie tylko za Rossem, ale za jego bliskością.
Dlaczego Rik już tu jest, a on nie? Co go powstrzymało? Co jeśli naprawdę coś mu się stało? A może rzeczywiście ma mnie dość?
Przyłożyłam dłoń do ust, powstrzymując jęk. Łzy miały za chwilę wypłynąć z moich oczu, więc zacisnęłam powieki. Udało mi się powstrzymać płacz, ale skurcze żołądka paraliżowały cały mój organizm. To bolało, to tak bardzo bolało. I nic nie mogłam z tym zrobić.
- Laura?
Słysząc za sobą czyiś szept, odwróciłam się gwałtownie.
- Wszystko okay? - Riker ponowił swoje pytanie. Chłopak stał w progu pomieszczenia, obejmując w pasie moją siostrę. Wyglądali razem uroczo, więc uśmiechnęłam się lekko. Spowodowane było to również widokiem przyjaciela, za którym naprawdę się stęskniłam.
- Cześć, Riker - powiedziałam, obejmując się ramionami. Chciałam być szczęśliwa i szczerze się cieszyć, ale nie potrafiłam, bo w mojej głowie wciąż widniał obraz Rossa. Musiałam się dowiedzieć, co się stało. A jeśli nie od niego samego, to skieruję się do innych osób. - Nie. Nic nie jest dobrze.
Nie chciałam wykorzystywać Rikera ani wprawiać go w poczucie winy, ale musiałam się dowiedzieć. Martwiłam się o Rossa. I martwiłam się o nas. Gdyby chłopakowi stało się coś poważnego, a ja nie zainteresowałabym się tym, chyba nigdy bym sobie tego nie wybaczyła.
Blondyn odwrócił twarz w stronę swoje dziewczyny, a ego wzrok był smutny i zmartwiony. Vanessa przygryzła dolną wargę, a ja domyśliłam się, że ona wie. I że jednak to coś poważnego.
- Riker, Vanessa... Proszę, nie okłamujcie mnie już dłużej. Chcę poznać prawdę! Zniosę wszystko, ale nie mogę już dłużej żyć w niepewności. - Wyrzuciłam ręce do góry. Mój głos drżał, ale byłam przy tym spokojna. Jeszcze. - Boję się o niego, Riker. Proszę, powiedz mi, co się stało. Proszę.
- Laura, zanim cokolwiek powiesz, musisz zrozumieć, że mu jest naprawdę ciężko - zaczął Lynch z wahaniem. W końcu jednak zrobił kilka kroków w moją stronę i biorąc głęboki wdech, zaczął mówić dalej:
- Czegokolwiek się nie dowiesz, pamiętaj, że on cię kocha. I to bardzo mocno. Inaczej tak by teraz nie cierpiał. - Zrobił krótką przerwę, jakby czekał na moją reakcję. Natomiast ja, zamiast powiedzieć cokolwiek, milczałam, wpatrując się w blondyna i analizując po kolei wszystkie jego słowa. - On... Kiedy byliśmy w Nowym Jorku... Gdy zwiedzaliśmy miasto, to my... Poznał kogoś - wydusił w końcu.
W tej jednej sekundzie poczułam, jak moje ciało rozpada się - kawałek po kawałku. Jakby było zrobione z jakiejś kruchej masy i wystarczyłby jeden zły ruch, żeby je zburzyć. Przełknęłam cicho ślinę.
- Laura, nie miej mu tego za złe, bo on naprawdę nie zrobił nic złego. Nie zbliżył się do niej! A właściwie, to nie zbliżył się do nikogo. On cię kocha. I dlatego tak cierpi, bo nie może znieść myśli, że pojawił się ktoś jeszcze. Laura, proszę, cokolwiek się stanie, nie miej mu tego za złe. On nie zrezygnował z ciebie i nie chce bawić się w jakieś głupie wybieranie, ale naprawdę jest mu ciężko. Cierpi. Musisz go zrozumieć. on... Ross bardzo cię kocha, wierz mi. To mój brat i widzę to. Jeszcze nigdy nie żywił takich uczuć do żadnej dziewczyny. On nie chce cię stracić, bo jesteś jedną z najważniejszych osób w jego życiu. Nawet nie wiesz, jak on to przeżywa - powiedział, starając się zarówno nie urazić mnie, jak i obronić brata.
To, czego się dowiedziałam, wciąż do mnie nie docierało. On się... zakochał. Albo zauroczył. Albo poczuł coś do kogoś, ale czy to ważne? Czy można w ogóle czuć coś do dwóch osób?!
Początkowo byłam wściekła i zła. Chciałam odepchnąć Rikera, chociaż w niczym nie zawinił. Przeklinałam w myślach wszystkich kłamliwych, zdradzieckich i fałszywych mężczyzn, którzy kiedykolwiek pojawili się na tej ziemi. Jak on mógł?! Wiedziałam, że ta trasa tak się skończy. Odległość niszczy wszystko, niszczy ludzi i ich relacje. On zniszczył wszystko. Chociaż obiecał. Obiecał, że wszystko będzie dobrze. Że cierpię, ale gdy wróci, to będziemy się cieszyć. Oboje! A tymczasem, co? Tymczasem cierpię. Zupełnie tak samo, jak cierpiałam przez cały ten cholerny miesiąc! I co z tego mam? Nic. Kompletną pustkę.
Przyłożyłam dłonie do twarzy, a uczucia rozrywały mnie od środka. Chciałam krzyczeć, ale głos uwiązł mi w gardle. Chciałam płakać, ale moje oczy były suche jak pustynia. Chciałam coś uderzyć, ale zabrakło mi sił. To wszystko sprawiło, że schyliłam głowę i chwyciłam się mocno za włosy. Pociągnęłam je z całych sił, tak jakby miało mi to pomóc. Nie pomogło. W mojej głowie myśli krzyczały i wirowały, a sama zdawałam się sobie z tym nie radzić. Czułam się fatalnie. Ta sytuacja była fatalna. On był fatalny. Wyprostowałam się i spojrzałam w zatroskane oczy Rikera i Vanessy. I wtedy, cała początkowa złość się ze mnie ulotniła. Zastąpił ją smutek. I głęboki żal.
Ross wcale nie był fatalny i zły. Po prostu był człowiekiem i do tego jednym z najlepszych, jakich poznałam. Bo gdyby tak nie było, obecny ból nie rozrywałby mnie tak od środka.
Smutek w oczach pary dostrzegałam jeszcze przez krótką chwilę, bo potem obraz zaczął mi się rozmazywać. Do moich oczu zaczęły napływać łzy, których przed sekundą mi brakowało. Odczucia zmieniały się jak w kalejdoskopie, od niepewności i zakłopotania, po złość, aż do smutku. Bolało mnie serce. I niech zamkną się wszyscy, którzy twierdzą, że taki ból jest tylko cholerną metaforą. To nie jest cholerna metafora. To jest ból. Prawdziwy, cholerny ból.
Kurde.
Nie panując nad sobą, przylgnęłam do torsu Rikera. Chwyciłam go za koszulkę i oparłam się o niego czołem. Zaniosłam się głośny szlochem, gdy chłopak objął mnie ramionami, przygarniając do siebie. Pocałował mnie w czubek głowy i nachylił się do mojego czoła, szepcząc jakieś słowa. Nie wiem, co mówił dokładnie. Naprawdę tego nie słyszałam. Nie jestem nawet pewna, czy to dlatego że tak głośno szlochałam, czy może dlatego że nie docierało do mnie kompletnie nic.
Kocham go. Czuję ból i boję się, ale nie potrafię przestać go kochać. Może powinnam? Nie można, nie da się od tak przestać coś do kogoś czuć! To nie jest takie proste. Zupełnie tak, jak przyjęcie do wiadomości, że miłość twojego życia kocha ciebie i kogoś innego.
Spojrzałam na zegarek wiszący na ścianie. 7:33. Czyli, z tego co wiem od Rydel, w mieście powinni się pojawić za jakąś godzinę.
Pomimo mojej dotychczasowej cierpliwości, tej nocy nie zmrużyłam prawie wcale oczu. Spałam, może z dwie godziny? Mimo to, nie czułam zmęczenia. Bardziej podniecenie, mieszające się z ciekawością i lekkim niepokojem, bo chociaż nie chciałam osądzać Rossa to i tak bałam się tego, co może się wydarzyć. Całą noc rozpatrywałam wszystkie możliwe opcje - od tych najgorszych, do najlepszych. Nie powinnam tego robić, wiem. Ale nie mogłam się powstrzymać. Moje myśli zerwane ze smyczy biegły własnym tempem, a ja nie mogłam za nimi nadążyć. Zresztą, na koniec skończyłam tam, gdzie zaczęłam, czyli w ciemnej dziurze. Bo choćbym nie wiem jak długo się zastanawiała, nigdy nie będę miała całkowitej pewności co do zachowania Rossa. Tylko on zna prawdę. I tylko on może mi ją wyznać.
Rodzice wyjechali wczoraj. Nie chciałam, żeby ponownie nas zostawili, ale byłam świadoma tego, że jest to nieuniknione. W końcu, wyjechali dlatego, że w Nowym Jorku dostali pracę. Nie mogli z niej zrezygnować, zwłaszcza że urlop, który wzięli specjalnie dla nas, trwał i tak dostatecznie długo. Patrząc na to realnie, czułam się szczęśliwa, że mogłam spędzić z nimi aż tyle czasu. Ale spoglądając na te wydarzenia ze strony córki stęsknionej za rodzicami, byłam wściekła. Bo najchętniej spędziłabym z nimi kolejne miesiące. Albo lata. Najzabawniejsze jest to, że jeszcze kilka dni temu nie chciałam ich widzieć na oczy. Ani w głowie mi się śniło z nimi rozmawiać. A teraz? Chciałabym ich przytulić i nigdy nie puszczać. Ludzie często używają tego stwierdzenia. Dlaczego? Bo wyraża wiele uczuć. Czasami, gdy przytulimy kogoś - poczujemy czyjeś ciepłe ramiona na sobie, wsłuchamy się w bicie jego serca, poczujemy bijące od niego ciepło... Wtedy wszystko ma znaczenie i jest na swoim miejscu. Zdarza się, że takie przytulenie jest dla człowieka ważniejsze od wszystkich innych czułości - czasem milsze nawet od pocałunku.
Minęła kolejna godzina bezczynnego wpatrywania się w sufit i powoli zaczynałam mieć tego dość. Może nie należałam do bardzo niecierpliwych osób, ale dzisiaj czas ciągnął mi się niewyobrażalnie! Bałam się, to prawda. Ale, jak napisała kiedyś Becca Fitzpatrick; "Prawda jest straszna, ale niewiedza jeszcze gorsza".
Nie mogąc wytrzymać dłużej tej bezczynności, podniosłam się z łóżka. W szafie wybrałam jakieś ubrania, składające się na za dużą bluzę i leginsy, ponieważ pogoda za oknem była dosyć niemrawa - na niebie pojawiły się chmury i wiał wiatr. W łazience wykonałam wszystkie konieczne czynności, po czym ubrałam się. Następnie, już gotowa, zbiegłam do kuchni.
Nie spodziewałam się tu kogoś zobaczyć. Prawdę mówiąc, bardziej zdziwiłabym się obecnością Very lub Vanessy. Było bardzo wcześnie, moje współlokatorki spokojnie spały. One nie musiały się o nic bać - ja wręcz przeciwnie. Zrobiłam sobie kanapkę, którą popiłam kubkiem wody. To prawda, stresowałam się, ale to nie zmieniało faktu, że musiałam coś jeść. Od bardzo dawna naprawdę byłam głodna i miałam zamiar to wykorzystać. Usiadłam przy stole i skierowałam wzrok na okno. Drogi były puste - kto normalny jest na nogach o 8 rano? Nie licząc oczywiście tych, którzy ćwiczą. Podziwiam takich. Kiedyś próbowałam regularnie rano wstawać i biegać, ale to nie dla mnie. Jeśli już miałabym ćwiczyć to tylko wieczorem.
Po krótkim zastanowieniu doszłam do wniosku, że moje dzisiejsze zajęcia niewiele się zmieniły. Przed chwilą leżałam na łóżku, wpatrując się w sufit, teraz siedziałam w kuchni, badając skład szyby kuchennej. Różnica polegała na tym, że mój brzuch był pełny, a pragnienie ukojone.
Zjadłam kanapkę, więc zrobiłam sobie jeszcze jedną. Naprawdę poczułam głód. Albo mój brzuch po miesięcznej "diecie" zażądał ode mnie jedzenia w ramach powrotu przyjaciół z trasy koncertowej? Jakby na to nie patrzeć, zawsze byłam słaba z biologii.
Minęło kolejne pół godziny, spędzone na przeżuwaniu, czekaniu, wpatrywaniu się na zmianę w zegar i okno oraz myśleniu, z czego to ostatnie nie było w tej chwili moim atutem. Byłam tego świadoma, ale mój mózg postanowił odstawić jakiś głupi strajk i robił wszystko, byleby działo się na przekór mnie. A ja wciąż myślałam. O Rydel, która ma dla nas wszystkich jakąś niezwykłą niespodziankę. O Rikerze, który obiecał Vanessie, że w pierwszych minutach pobytu w Los Angeles przyjdzie ją odwiedzić. O Ellingtonie, bo byłam ciekawa, czy po powrocie jego żarty wciąż będą tak mnie śmieszyć. O Rockym i o tym, czy jego włosy wciąż są tak długie. O Rossie i o tym, czy powinnam się martwić lub bać. O zachowaniu mojego chłopaka i pobudkach, jakie nim kierowały. O Veronice, która wreszcie pogodziła się z Jakiem, ale która wciąż nie zauważała jaką miłością on ją darzy. O Van, która w tej chwili weszła do kuchni.
Chwila, cofnij.
Vanessa?
- Dzień dobry! - powiedziała radośnie. Powinnam raczej użyć określenia: wykrzyczała, jakby chcąc pokazać całemu światu jak wielkie szczęście się w niej tli.
W przeciwieństwie do mnie, dziewczyna ubrała się w ładną bluzkę i obcisłe spodnie. Włosy natomiast uczesała i lekko pofalowała. Ja spięłam je w zwykłego kucyka. Na ustach Vanessy widniał szeroki uśmiech - na moich okruszki chleba i grymas. A może niepewność? Nie wiem. Ja naprawdę przestałam już odróżniać te wszystkie uczucia...
- Cześć - odparłam smętnie, karcąc się w myślach za taki ton. Mogłam spróbować podzielić jej radość chociaż w dziesięciu procentach, ale nie udało mi się to. Niestety. Dlaczego ona ma tracić humor, bo ja jestem przygnębiona. To samolubne. A ja nie jestem egoistką.
- Myślałam, że gdy cię zobaczę, to będziesz się cieszyć. Hej! Nasi przyjaciele wracają dzisiaj z trasy i wreszcie ich zobaczymy! - oznajmiła wesoło, próbując mnie pocieszyć.
I byłam jej za to wdzięczna.
- Mhm, nie sądzę, abyś wyszykowała się tak specjalnie dla Rocky'ego. - Uniosłam brwi do góry. Mnie nie oszukasz, siostrzyczko.
- Oj tam... - Przewróciła oczami i machnęła ręką. - Nie mam zamiaru kryć się z tym, że tęsknie za Rikerem i już chciałabym się z nim zobaczyć. I ty też powinnaś się cieszyć. Bo cokolwiek się wydarzy, to pamiętaj, że Ross to dobry chłopak. Jest dojrzały, ale nawet on czasem się gubi w swoim postępowaniu.
- Ty coś wiesz. - Spojrzałam na nią podejrzliwie, a ona wyglądała dokładnie tak, jakby teraz do niej dotarło, że powiedziała za dużo.
- Ja tylko próbuję przygotować cię na każdą możliwość i zrozumieć, dlaczego Ross się nie odzywał. Poza tym...
- Nie oszukuj mnie, Van. Proszę - powiedziałam, a za żałosny miałam ochotę porządnie uderzyć się w głowę.
Świetny pomysł, Laura. Pokaż całemu światu, jak ci źle! Bądź tą głupią egoistką!
Zacisnęłam pięści, ale nie było to skutkiem złości na Van. Byłam wściekła, to prawda. Lecz jedynie na siebie.
- Laura, ja naprawdę... - Vanessa zaczęła coś mówić, lecz ponownie coś jej przerwało. Tym razem, nie byłam to jednak ja, a dzwonek do drzwi.
Moje serce przyśpieszyło, a głowa obróciła się w kierunku wyjścia z kuchni. Nie obchodził mnie fakt, że na ganku mógł stać głupi listonosz. Liczyło się to, że to mógł być on.
Wraz z siostrą wymieniłyśmy się jeszcze spojrzeniami, po czym obydwie rzuciłyśmy się w kierunku drzwi. Vanessa, jako że stała w progu, miała bliżej do holu, więc to ona pierwsza dopadła klamkę. I zapewne wpadłabym na nią, gdyby nie wystawiła w moim kierunku dłoni, z którą się zderzyłam.
Ała.
Moja siostra przypomniała sobie o wyglądzie, kulturze i opanowaniu, więc poprawiła włosy i naciągnęła bluzkę na spodnie. Następnie przybrawszy na twarz jeden ze swoich lepszych uśmiechów, nacisnęła na klamkę i otworzyła drzwi.
Moje serce wykonało salto i dopiero wtedy mogłam spojrzeć na osobę stojącą w drzwiach.
Lynch. Przystojny. Blondyn. Tylko, że nie ten.
Westchnęłam cicho, lecz uśmiechnęłam się lekko. Widok Rikera naprawdę mnie uszczęśliwił, ale nie mogłam ukrywać, że nie tak jak Rossa. Moja siostra natomiast była wręcz wniebowzięta. Ponownie zapomniała o kulturze osobistej i wyglądzie i rzuciła się na chłopaka stojącego w progu. Riker w ostatniej chwili zorientował się, jakie zamiary kierują Nessą i mocno chwycił ją w pasie. Dziewczyna zawisła w powietrzu po to, by już po chwili znajdywać się w czułych ramionach swojego chłopaka. Wyglądali uroczo, nawet wtedy, gdy wiatr zawiał a włosy brunetki znalazły się w oczach blondyna. Ale on zdawał się tego nie zauważyć, nie przeszkadzało mu to. Przymknął powieki i z kącikami uniesionymi ku górze obkręcił się kilka razy wokół własnej osi. Na pierwszy rzut oka wyglądało to, jak scena wyciągnięta z jakiejś komedii romantycznej, ale gdy ktoś znał tych ludzi tak jak ja, to wiedział, że nie widzieli się prawie cały miesiąc, a kochają się i zwyczajnie za sobą tęsknili. Moja siostra, ta tykająca bomba zdolna do tego, by w każdej chwili zmasakrować twoją twarz, w ramionach blondyna wyglądała jak krucha istota, w każdej chwili zdolna do tego, by się rozpaść. A ona po prostu była zakochana. Scena, którą miałam przed oczami, utwierdziła mnie w tym ostatecznie.
- Miło cię wi... - nie skończyłam. Przyczyną tego, był pocałunek. Stęskniony i silny, a przy tym delikatny. Riker i Vanessa zapominając o oddechu, zatracili się w swoich uczuciach.
Wycofałam się więc z holu i skierowałam do kuchni, bo po pierwsze, nie chciałam im przeszkadzać, a po drugie - poczułam ukłucie w żołądku. Bo dopiero gdy zobaczyłam Rikera i Vanessę dotarło do mnie, jak bardzo tęsknie nie tylko za Rossem, ale za jego bliskością.
Dlaczego Rik już tu jest, a on nie? Co go powstrzymało? Co jeśli naprawdę coś mu się stało? A może rzeczywiście ma mnie dość?
Przyłożyłam dłoń do ust, powstrzymując jęk. Łzy miały za chwilę wypłynąć z moich oczu, więc zacisnęłam powieki. Udało mi się powstrzymać płacz, ale skurcze żołądka paraliżowały cały mój organizm. To bolało, to tak bardzo bolało. I nic nie mogłam z tym zrobić.
- Laura?
Słysząc za sobą czyiś szept, odwróciłam się gwałtownie.
- Wszystko okay? - Riker ponowił swoje pytanie. Chłopak stał w progu pomieszczenia, obejmując w pasie moją siostrę. Wyglądali razem uroczo, więc uśmiechnęłam się lekko. Spowodowane było to również widokiem przyjaciela, za którym naprawdę się stęskniłam.
- Cześć, Riker - powiedziałam, obejmując się ramionami. Chciałam być szczęśliwa i szczerze się cieszyć, ale nie potrafiłam, bo w mojej głowie wciąż widniał obraz Rossa. Musiałam się dowiedzieć, co się stało. A jeśli nie od niego samego, to skieruję się do innych osób. - Nie. Nic nie jest dobrze.
Nie chciałam wykorzystywać Rikera ani wprawiać go w poczucie winy, ale musiałam się dowiedzieć. Martwiłam się o Rossa. I martwiłam się o nas. Gdyby chłopakowi stało się coś poważnego, a ja nie zainteresowałabym się tym, chyba nigdy bym sobie tego nie wybaczyła.
Blondyn odwrócił twarz w stronę swoje dziewczyny, a ego wzrok był smutny i zmartwiony. Vanessa przygryzła dolną wargę, a ja domyśliłam się, że ona wie. I że jednak to coś poważnego.
- Riker, Vanessa... Proszę, nie okłamujcie mnie już dłużej. Chcę poznać prawdę! Zniosę wszystko, ale nie mogę już dłużej żyć w niepewności. - Wyrzuciłam ręce do góry. Mój głos drżał, ale byłam przy tym spokojna. Jeszcze. - Boję się o niego, Riker. Proszę, powiedz mi, co się stało. Proszę.
- Laura, zanim cokolwiek powiesz, musisz zrozumieć, że mu jest naprawdę ciężko - zaczął Lynch z wahaniem. W końcu jednak zrobił kilka kroków w moją stronę i biorąc głęboki wdech, zaczął mówić dalej:
- Czegokolwiek się nie dowiesz, pamiętaj, że on cię kocha. I to bardzo mocno. Inaczej tak by teraz nie cierpiał. - Zrobił krótką przerwę, jakby czekał na moją reakcję. Natomiast ja, zamiast powiedzieć cokolwiek, milczałam, wpatrując się w blondyna i analizując po kolei wszystkie jego słowa. - On... Kiedy byliśmy w Nowym Jorku... Gdy zwiedzaliśmy miasto, to my... Poznał kogoś - wydusił w końcu.
W tej jednej sekundzie poczułam, jak moje ciało rozpada się - kawałek po kawałku. Jakby było zrobione z jakiejś kruchej masy i wystarczyłby jeden zły ruch, żeby je zburzyć. Przełknęłam cicho ślinę.
- Laura, nie miej mu tego za złe, bo on naprawdę nie zrobił nic złego. Nie zbliżył się do niej! A właściwie, to nie zbliżył się do nikogo. On cię kocha. I dlatego tak cierpi, bo nie może znieść myśli, że pojawił się ktoś jeszcze. Laura, proszę, cokolwiek się stanie, nie miej mu tego za złe. On nie zrezygnował z ciebie i nie chce bawić się w jakieś głupie wybieranie, ale naprawdę jest mu ciężko. Cierpi. Musisz go zrozumieć. on... Ross bardzo cię kocha, wierz mi. To mój brat i widzę to. Jeszcze nigdy nie żywił takich uczuć do żadnej dziewczyny. On nie chce cię stracić, bo jesteś jedną z najważniejszych osób w jego życiu. Nawet nie wiesz, jak on to przeżywa - powiedział, starając się zarówno nie urazić mnie, jak i obronić brata.
To, czego się dowiedziałam, wciąż do mnie nie docierało. On się... zakochał. Albo zauroczył. Albo poczuł coś do kogoś, ale czy to ważne? Czy można w ogóle czuć coś do dwóch osób?!
Początkowo byłam wściekła i zła. Chciałam odepchnąć Rikera, chociaż w niczym nie zawinił. Przeklinałam w myślach wszystkich kłamliwych, zdradzieckich i fałszywych mężczyzn, którzy kiedykolwiek pojawili się na tej ziemi. Jak on mógł?! Wiedziałam, że ta trasa tak się skończy. Odległość niszczy wszystko, niszczy ludzi i ich relacje. On zniszczył wszystko. Chociaż obiecał. Obiecał, że wszystko będzie dobrze. Że cierpię, ale gdy wróci, to będziemy się cieszyć. Oboje! A tymczasem, co? Tymczasem cierpię. Zupełnie tak samo, jak cierpiałam przez cały ten cholerny miesiąc! I co z tego mam? Nic. Kompletną pustkę.
Przyłożyłam dłonie do twarzy, a uczucia rozrywały mnie od środka. Chciałam krzyczeć, ale głos uwiązł mi w gardle. Chciałam płakać, ale moje oczy były suche jak pustynia. Chciałam coś uderzyć, ale zabrakło mi sił. To wszystko sprawiło, że schyliłam głowę i chwyciłam się mocno za włosy. Pociągnęłam je z całych sił, tak jakby miało mi to pomóc. Nie pomogło. W mojej głowie myśli krzyczały i wirowały, a sama zdawałam się sobie z tym nie radzić. Czułam się fatalnie. Ta sytuacja była fatalna. On był fatalny. Wyprostowałam się i spojrzałam w zatroskane oczy Rikera i Vanessy. I wtedy, cała początkowa złość się ze mnie ulotniła. Zastąpił ją smutek. I głęboki żal.
Ross wcale nie był fatalny i zły. Po prostu był człowiekiem i do tego jednym z najlepszych, jakich poznałam. Bo gdyby tak nie było, obecny ból nie rozrywałby mnie tak od środka.
Smutek w oczach pary dostrzegałam jeszcze przez krótką chwilę, bo potem obraz zaczął mi się rozmazywać. Do moich oczu zaczęły napływać łzy, których przed sekundą mi brakowało. Odczucia zmieniały się jak w kalejdoskopie, od niepewności i zakłopotania, po złość, aż do smutku. Bolało mnie serce. I niech zamkną się wszyscy, którzy twierdzą, że taki ból jest tylko cholerną metaforą. To nie jest cholerna metafora. To jest ból. Prawdziwy, cholerny ból.
Kurde.
Nie panując nad sobą, przylgnęłam do torsu Rikera. Chwyciłam go za koszulkę i oparłam się o niego czołem. Zaniosłam się głośny szlochem, gdy chłopak objął mnie ramionami, przygarniając do siebie. Pocałował mnie w czubek głowy i nachylił się do mojego czoła, szepcząc jakieś słowa. Nie wiem, co mówił dokładnie. Naprawdę tego nie słyszałam. Nie jestem nawet pewna, czy to dlatego że tak głośno szlochałam, czy może dlatego że nie docierało do mnie kompletnie nic.
Kocham go. Czuję ból i boję się, ale nie potrafię przestać go kochać. Może powinnam? Nie można, nie da się od tak przestać coś do kogoś czuć! To nie jest takie proste. Zupełnie tak, jak przyjęcie do wiadomości, że miłość twojego życia kocha ciebie i kogoś innego.
*oczami Rydel*
Dopiero gdy do czegoś wracasz, zdajesz sobie sprawę, jak bardzo ci tego brakowało. Dokładnie tak się czułam, kiedy idąc ulicami Los Angeles widziałam to wszystko, tych ludzi, te miejsca - to miasto. Koncerty, a w tym muzyka, fani i radość, są wspaniałe, ale powrót do Los Angeles jest równie cudowny. Energia przepełniała mnie od środka, powodując, że w drodze do pizzeri musiałam się powstrzymywać, żeby nie zacząć podskakiwać z tego całego szczęścia. Powstrzymywały mnie od tego dwie rzeczy. Pierwszą z nich okazała się dłoń Ellingtona, której palce splecione były mocno z moimi. Druga z nich to fakt, że widząc smutek i strach Rossa, nie mogłam do końca się cieszyć. Podejrzewałam, co chłopak musi czuć w środku. Bał się spotkania z Laurą twarzą w twarz, ale to było nieuniknione. Riker już rozmawiał z Marano, ale to nie zmienia faktu, że mój młodszy brat musiał sam jej wszystko wyjaśnić. On był tego świadomy, ale i tak się bał, jak każdy normalny człowiek. Każdy z nas odczuwa strach.
Wraz z Ratliffem i moimi braćmi weszliśmy do środka pizzeri, w której było dosyć sporo osób, jednak na tyle mało, że bez problemu dostrzegliśmy naszych przyjaciół. Zajmowali jeden ze stolików, a właściwie kilka połączonych, stojących pod ścianą w głębi lokalu. Podeszliśmy tam razem, a podniecenie we mnie wzrastało. Gdy dostrzegłam Vanessę, Laurę, Veronikę i Jake'a, puściłam Ella i podbiegłam do nich z szerokim uśmiechem na ustach. Mimo iż nie było to możliwe, spróbowałam przytulić wszystkich naraz. Już po chwili dołączyli do mnie chłopcy i wszyscy zaczęliśmy się ze sobą witać. Byliśmy głośni i było nas dużo, więc zajmowaliśmy sporą część pizzeri, ale żadne z nas zbytnio się tym nie przejmowało. Liczyło się tylko to, co rosło między nami - przyjaźń, tęsknota i radość.
- Jak ja za Wami tęskniłam! - spróbowałam przekrzyczeć pozostałych, a usta same z siebie wygięłam w szerokim uśmiechu.
Kiedy w miarę wszyscy się uspokoili i w miarę nacieszyli wzajemnym widokiem, zajęliśmy miejsca. Kątem oka spojrzałam na Laurę, która ze spuszczoną głową usiadła po przeciwnej stronie stolika niż Ross. Nie mam pojęcia, jak musiała się w tej chwili czuć. Z zewnątrz wydawała się zagubiona, czego skutkiem okazały się sprzeczne uczucia - z jednej strony szczerze cieszyła się, że wreszcie znów się spotkaliśmy, a z drugiej była po prostu zmarnowana i przeraźliwie smutna. A załamania nie zamaskował nawet dobry makijaż, który miała na sobie. Współczułam jej, naprawdę. Zwłaszcza, że skoro w ten sposób prezentowała się na zewnątrz, to nie chcę wiedzieć, co musiało dziać się w jej środku. A zwłaszcza w sercu i duszy.
Kiedy każde z nas zajęło swoje miejsce, ponownie rozpoczęliśmy niezwykle żywiołową rozmowę. Sytuacja ta wydała mi się dosyć komiczna, gdyż wyglądała mniej więcej w ten sposób, że najpierw każdy przekrzykiwał każdego, potem przejrzeliśmy karty, następnie ponownie się wydzieraliśmy, po czym złożyliśmy zamówienia, a na koniec znowu rozpoczęliśmy konwersację. Każe z nas miało tyle do opowiedzenia, że czasem odzywały się dwie osoby naraz. Nie wiedziałam wtedy, na czyich wspomnieniach się skupić. W takich chwilach obawiałam się jednej rzeczy; bo skoro po jednym miesiącu nieobecności mieliśmy tyle do powiedzenia, to jak będzie wyglądać nasze spotkanie z Maią po sześciu?
- Czekaj, bo chyba się pogubiłam - powiedziała Veronika, przełykając gryza swojej pizzy z kurczakiem i kukurydzą. - Czyli, że wy jesteście razem już od ponad tygodnia? - spytała szczerze zdziwiona, ale w pozytywnym znaczeniu tego słowa.
- Coś koło tego. - Szatyn uśmiechnął się do niej, jednak kątem oka patrzył się na mnie.
- Kto by to liczył - prychnęłam. Pomińmy fakt, że dokładnie wiedziałam ile czasu jesteśmy już razem.
- W sumie, to można się było tego spodziewać. Pasujecie do siebie - dodała od siebie Vanessa, mrugając do nas porozumiewawczo.
Muszę przyznać, że nie usłyszałam tego pierwszy raz. Kiedy wraz z Ratliffem ogłosiłam moim braciom, że oficjalnie się lubimy, ich reakcje były różne. Ross mimo swoich problemów i ogólnego podłamania psychicznego, szczerze się cieszył. On naprawdę przez te kilka sekund zdawał się być rozchmurzony, zupełnie tak, jakby moje szczęście było dla niego ważniejsze, od jego samopoczucia. Riker z całe trójki najbardziej się zdziwił. Nie sądził, że wpychając nas do łazienki w celu pogodzenia nas, aż tak bardzo poprawi naszą relację. Lecz mimo początkowego zdziwienia i niepewności, w końcu nas pobłogosławił. Najlepsza sytuacja była z Rockym, który początkowo ucieszył się, krzycząc na cały hotel, że wiedział, że jest prorokiem, i że spodziewał się naszego związku odkąd pierwszy raz zobaczył nas razem. Potem przeżywał zewnętrzne załamanie, spowodowane strachem o to, że ukradnę mu przyjaciela, a oni oddalą się od siebie. Po długich zapewnieniach, że nasz związek nie zagrozi ich związku, szatyn urządził Ellowi wykład na temat tego, co się z nim stanie jeśli mnie skrzywdzi. Swoją drogą, choć nie przyznałabym tego na głos, było to całkiem słodkie. Na koniec znowu zaczął się cieszyć jak małe dziecko (co też było całkiem słodkie).
- To wspaniałe - podsumowała Laura. - I mam nadzieję, że będziecie szczęśliwi - dodała. Dopiero po chwili dotarło do niej, że mogło to mieć jakikolwiek podtekst, bo szeroko otworzyła oczy. - Ja... Zaraz wracam - rzuciła, po czym szybko wstała od stołu i zostawiając niedojedzoną pizzę, pobiegła w kierunku toalet.
Moje oczy, podobnie jak i reszty towarzystwa, zwróciły się w kierunku Rossa. Chłopak nie patrzył na nas, a głowę spuszczoną miał w dół. Dopiero po chwili zorientowałam się, że blondyn miał przymknięte powieki. I dłonie zaciśnięte w pięści.
Następnie wszystko potoczyło się bardzo szybko. Gwałtowanie odsunął krzesło od stołu i podniósł się z niego.
- Zaraz wracam - oznajmił szybko, po czym skierował się w miejsce, w które poszła Laura. Nie zdziwiło mnie to.
Ciężka atmosfera przez chwilę unosiła się między nami. Kłopoty naszych przyjaciół nie były przykre tylko dla nich - nam też było ciężko. Tak to już jest, kiedy jest się z kimś blisko.
- Chyba pójdę domówić sobie czegoś do picia - szepnął mój chłopak, nachylając się do mojego ucha. - Idziesz ze mną? - spytał, a ja skinęłam głową.
Powiadomiliśmy przyjaciół o naszych zamiarach, po czym skierowaliśmy się do lady, przy której stała jakaś kelnerka. Szłam krok za Ratliffem, starając się nie wpaść na inną osobę. Kiedy znaleźliśmy się przy ladzie, chłopak złożył zamówienie, obdarzając kelnerkę ciepłym uśmiechem. Następnie odwrócił się do mnie, a ja utonęłam w jego oczach. I muszę przyznać, że nie był to pierwszy raz. Uwielbiałam wpatrywać się w jego oczy nawet wtedy, gdy jeszcze nie byliśmy razem.
Właściwie, to czasem się zastanawiam, co tak naprawdę zmieniło się w moim życiu w ciągu tego tygodnia. Nie czułam się jakoś inaczej, co nie oznacza, że byłam tym faktem zawiedziona. Po prostu, my chyba od zawsze byliśmy ze sobą blisko, więc fakt, że jesteśmy razem, nie wprowadził w nasze życie wielu zmian. Oprócz tego, że mogłam go oficjalnie nazywać swoim chłopakiem, a większe czułości nie równały się uszczypliwym uwagom moich braci. Chociaż, jeśli chodzi o czułości, to... Bałam się. Przytulanie go, czy całowanie w policzek było dla mnie czystą przyjemnością, ale nie byłam pewna, jak się zachować w razie poważniejsze sytuacji. Bo w sumie, to my jeszcze nie zrobiliśmy TEGO - nie pocałowaliśmy się. Jeśli mam być szczera, to nie przeszkadzało mi to aż tak bardzo. Przecież, to nie jest najważniejsze. Ale z drugiej strony... Chciałabym wiedzieć, jak to jest. Jak to jest zatracić się w swoich uczuciach, móc wplątać swoje palce w jego włosy, poczuć jego ciepłe wargi...
- Delly? - Chłopak wyrwał mnie z zamyślenia, a ja lekko potrząsnęłam głową, próbując dojść do siebie.
- Tak? - spytałam, powoli uspokajając niespokojne uderzenia serca. Wciąż dochodziłam do siebie.
- Wszystko okay? - spytał, unosząc brew do góry i uśmiechając się lekko.
- Pewnie. - Wzruszyłam ramionami i odwzajemniłam gest, unosząc kąciki ust do góry. - Dlaczego pytasz?
- Bo od minuty patrzysz się na moje wargi - zaśmiał się, a ja poczułam, jak na moje policzki wkradają się dwa rumieńce. Było mi tak głupio, że najchętniej zapadłabym się pod ziemię. Niestety było to niemożliwe, więc jedynie schyliłam głowę w dół i zakryłam twarz dłonią.
- Mógłbyś o tym zapomnieć? - zapytałam z nadzieją, śmiejąc się przy tym cicho i spoglądając na chłopaka przez palce.
Ale, ku mojemu zdziwieniu, Ellington nie wyśmiał mnie. Tak, był rozbawiony, ale nie kpił ze mnie.
- Niekoniecznie - odparł, chwytając moje dłonie i oddalając je od twarzy. Spojrzałam na niego zdziwiona, ale już po chwili to uczucie ustąpiło miejsca innemu. Kiedy chłopak nieznacznie zbliżył nasze twarze, wciąż trzymając moje dłonie, poczułam szybsze uderzenia serca. Powodem tego była zarówno bliskość chłopaka jak i fakt, że jeszcze nigdy się nie całowałam. Zważając na to, że mam 21 lat, może się to wydawać dziwne, ale to prawda. Nigdy w życiu nie doświadczyłam tego magicznego momentu, o które zabiega się większość nastolatek. Wiele było tego przyczyn. Może chodziło o to, że chciałam zrobić na złość wszystkim dziewczynom w klasie, które o niczym innym nie gadały? A może po prostu nie potrzebowałam tego aż tak bardzo? Właściwie, to nigdy nie rozumiałam tego całego szumu wokół "pierwszego pocałunku". To powinna być magiczna chwila, a nie coś, co jest do odhaczenia na twojej liście przygód w szkole. Im stawałam się starsza, tym bardziej zaczynali interesować mnie chłopcy. Lubiłam ich towarzystwo, a wraz z tym wszystkim, coraz częściej zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, że nigdy się nie całowałam. Ale nigdy będąc z jakimś chłopakiem w związku, nie myślałam o tym. Aż do momentu, w którym próbując dać nauczkę Ellingtonowi, kilka dni przed trasą wybraliśmy się na basen.
Chociaż czekałam na tę chwilę od dłuższego czasu i wiele razy rozpatrywałam jej bieg, czułam niepokój. Bałam się, że coś zrobię źle albo wygłupię się.
Ellington uśmiechnął się lekko i nachylił do mnie, a ja instynktownie przymknęłam oczy.
- Pańskie zamówienie. - Słysząc głos kelnerki, odskoczyłam od chłopaka. Poczułam się tak, jakbyśmy mieli zrobić coś złego, co było całkowicie głupie.
- Dziękuję - powiedział chłopak, po czym chwycił szklankę i spojrzał na mnie. - To co... Wracamy? - spytał nieśmiało.
- Mhm - mruknęłam. Chciałam się odwrócić, ale Ell nachylił się do mnie i pocałował mnie w czoło, a ja uśmiechnęłam się lekko. Następnie odsunęłam się od niego i skierowałam do stolika, przy którym siedzieli nasi przyjaciele.
Nie miałam zamiaru kolejny raz pokazywać mu moich rumieńców, które pojawiały się za każdym razem, gdy był blisko. To uczucie przyprawiało mnie o zakłopotanie. Ale muszę przyznać, że mimo tego, lubiłam je. Lubiłam wiedzieć, że mam przy sobie osobę, którą darzę głębszym uczuciem. I że ona darzy też nim mnie.
*oczami Laury*
Przetarłam twarz dłońmi i spojrzałam w lustro. Moje odbicie nie przypominało mi mnie, a przynajmniej nie mnie sprzed jeszcze kilku dni. Zmieniłam się. On mnie zmienił.
Ludzie mówią, że zawsze "warto dmuchać na zimne". Ja tak zrobiłam. Bałam się o ten wyjazd, bo myślałam, że on coś zmieni. W mojej głowie pojawiały się przypuszczenia, że on może zapomnieć o mnie i o naszych relacjach, może kogoś poznać, może mu się coś stać... Ale w głębi duszy naprawdę miałam nadzieję na to, że wszystko będzie w porządku, że gdy wróci, to rzucę mu się w ramiona, a on będzie się śmiał, że nie potrzebnie się martwiłam. Chciałabym, żeby tak było, ale życie to nie koncert życzeń. I z każdym dniem, coraz bardziej się do tego przekonuję.
Kiedy długo o kimś myślisz, wszystkie twoje słowa i czyny kręcą się wokół tej osoby. Nie miałam zamiaru wypowiadać tych słów ani do niczego nimi nawiązywać. Chciałam życzyć Rydel i Ratliffowi szczęścia, a tymczasem wyglądało to tak, jakby coś sugerowała. Dlatego wybiegłam. Zamiast stawić czoła swoim uczuciom i spojrzeć przyjaciołom w oczy wolałam schować się do łazienki. Stchórzyłam. I między innymi za to byłam na siebie wściekła.
Kolejne minuty spoglądania na swoje odbicie stawały się coraz to bardziej uciążliwe. Uciekłam wzrokiem od lustra i spojrzałam na dłonie. Opłukałam je w zimnej wodzie, po czym wytarłam papierowym ręcznikiem. Zaciskając zęby, starałam się powstrzymać łzy. Najdziwniejsze było to, iż ich powodem nie był żal kryty do chłopaka za to, że mnie zdradził, a smutek spowodowany jego stratą. Świadomość samotności i zranionej miłości była czymś potwornym.
Ktoś zapukał do drzwi.
Początkowo chciałam odkrzyknąć "Zajęte!", ale ostatecznie uznałam, że nie mogę cały wieczór chować się w toalecie. Najchętniej w ogóle nie pojawiłabym się na tym spotkaniu. Wolałam spokojnie użalać się nad sobą we własnym pokoju. Miałam zamiar odciąć się od świata i nie obchodziło mnie, jak bardzo tchórzliwe i żałosne byłoby moje zachowanie. Potrzebowałam spokoju. Niestety lub wręcz odwrotnie, moja siostra i Veronika nie pozwoliły na to, żebym została sama. Kazały mi się przebrać i pocieszały mnie, aż w końcu uległam i wyszłam z nimi z mieszkania. W sumie, miały trochę racji - spotkanie przyjaciół mogło mi pomóc. Ale jego widok? Już niekoniecznie.
Ostatni raz przetarłam oczy dłonią, uważając, by makijaż nie rozmazał się. Nie miałam zamiaru wyglądać jeszcze potworniej.
Położyłam dłoń na klamce i otworzyłam drzwi. Chciałam schylić głowę w dół i szybko minąć osobę stojącą przede mną, ale postanowiłam na nią spojrzeć. I to był mój błąd.
Umarłam. A przynajmniej tak się poczułam. Okazało się jednak, że wciąż zajmuje miejsce wśród żywych, o czym uświadomiło mnie mocne tętno i przyśpieszone uderzenia serca. W moich żołądku natomiast, pojawił się ten sam nieprzyjemny ścisk, który poczułam, gdy dziś rano odwiedził nas Riker.
- Cześć - powiedział ochryple Ross, po czym pożałował swoich słów. Szukał odpowiednich, ale jak na złość nie potrafił nic z siebie wydusić.
- Cześć - odparłam. Jego zdziwienie mnie zaskoczyło. Może myślał, że mam zamiar urządzić mu scenę złości w miejscu publicznym? Bez przesady, aż tak źle ze mną nie jest.
Podczas gdy on zastanawiał się nad tym, co może powiedzieć, ja zaczęłam się mu przyglądać. Na pierwszy rzut oka każdy mógłby uznać, że prawie w ogóle się nie zmienił. Jedynie włosy urosły mu na tyle, że zakładał je za uszy, by nie leciały mu na twarz. To było jednak powierzchowne myślenie. Bo każdy, kto choć w najmniejszym stopniu go znał, potrafił dostrzec smutek w jego oczach, garbiąca się postawę i bezradność wymalowaną na twarzy. Cierpiał. I współczułam mu, bo dokładnie wiedziałam, jak on się musi czuć. Ponieważ ja czułam się dokładnie tak samo.
- Laura, naprawdę nie wiem, co mógłbym w tej chwili powiedzieć. Chciałbym ci to wyjaśnić, ale nie potrafię - szepnął łamiącym się głosem, a jednak moje imię w jego ustach wciąż brzmiało pięknie. Tylko on umiał je tak wypowiadać.
- Może wyjaśnij, dlaczego mnie okłamałeś? - prychnęłam. Byłam smutna, ale wolałam mu pokazać, że jestem zła. Sama nie wiem, dlaczego. Być może w ten sposób chciałam jakoś odreagować emocje kłębiące się w moim ciele? - Mówiłeś, że wszystko będzie dobrze. OBIECAŁEŚ, że mnie nie zdradzisz! - powiedziałam podniesionym tonem. Wzięłam więc wdech i opanowałam się. - Obiecałeś...
- I nie złamałem słowa. - Słysząc to, miałam ochotę ponownie wybuchnąć. Jak on śmie kłamać mi tak w żywe oczy? Czy nie dość już zepsuł? - Nie zdradziłem cię, Laura. Nie potrafiłbym. A to, że ją poznałem... - odparł, ostatnie słowa słowa wypowiadając mniej pewnie. - To prawda, czuję się zagubiony, bo nie wiem, jak kochając kogoś, można coś poczuć do kogoś innego, nie przestając kochać tej pierwszej osoby. Wiem, co o mnie myślisz, ale nie zdradziłem cię. Nie jestem potworem.
Wypowiadał te słowa tak dobitnie, że musiałam w nie uwierzyć. W pewnym stopniu, poczułam ciepło na sercu. Nie zdradził mnie. I wciąż mnie kocha. Ale czy to ma jakieś znaczenie? Czy to ma jakiś sens?
- Nie wiesz, co o tobie myślę - oznajmiłam. Przez chwilę miałam wrażenie, że żadne z nas nie mruga. - I nie uważam cię za potwora - dodałam już ciszej, ale usłyszał, o czym świadczył błysk w jego oku.
Nie nienawidzę go. Zranił mnie, ale nie potrafię go znienawidzić. Tak by było prościej i może lepiej, ale nie potrafię. Od zawsze miałam tendencję do utrudniania sobie życia.
- Nie chciałem cię zranić - powiedział po chwili ciszy.
Chciałam go spytać o tyle rzeczy. Chciałam mu tyle powiedzieć. Chciałam wyjaśnić tyle spraw.
Równocześnie byłam świadoma, że dzisiaj żadne z nas nie jest w stanie podjąć żadnej decyzji. Mimo to, jedną rzecz musieliśmy sobie powiedzieć. Nie mogłam tego tak zostawić.
- Czego ty tak naprawdę chcesz, Ross? Przychodzisz do mnie i mówisz mi, że mnie kochasz, ale czujesz też coś do innej dziewczyny, którą niedawno poznałeś. I co? Mam czekać, aż podejmiesz decyzję? A może wolałbyś spróbować szczęścia u boku innej, a jeśli się Wam nie uda, to wrócisz do mnie? - prychnęłam. Ross nie należy do chłopaków, którzy bawią się uczuciami. Przez te słowa chciałam chyba mu pokazać, jak to bardzo mnie boli. I chciałam, żeby zrozumiał, jak bardzo przez niego cierpię.
- Laura, ja nie wiem, dobrze? Masz pełne prawo być na mnie wkurzona, ale... Nie chcę cię stracić. Ale nie chcę cię też ranić. Sam nie wiem, czego chcę.
- Ułatwię ci to. Nie musisz wybierać między mną, a nią - powiedziałam, zdając sobie sprawę, że nawet nie znam jej imienia.
- Co masz na myśli? - spytał wystraszony. Dobrze wiedział, o co mi chodzi. I albo nie chciał przyjąć tego do wiadomości, albo był na tyle zdziwiony moją decyzją, że nie mógł w to uwierzyć.
- Ross... Nie chcę budzić się każdego ranka z myślą, że być może ty myślisz o kimś innym. Nie chcę być dla ciebie obciążeniem, nie chcę się czuć jak kula u nogi, bo jeśli kochasz ją prawdziwie, to będąc ze mną będziesz ranił sam siebie. A ja nie chcę, żeby ktokolwiek cię zranił. Ani ja. Ani ty. Ani nikt inny. - Schyliłam głowę i wzięłam głębszy wdech. - Myślę, że powinniśmy dać sobie czas. Odpocząć od siebie. Ty będziesz mógł pomyśleć, a ja... Ja jakoś sobie poradzę.
Kłamstwa. Ludzie tak często kłamią z miłości.
- Co?! Laura, ja nie...
- Nie utrudniaj tego, Ross. - Przerwałam mu.
Wpatrywaliśmy się w siebie przez kilka sekund. A może i minut? Jego oczy były zaszklone, a spojrzenie smutne. Podejrzewam, że wyglądałam podobnie. W pewnym momencie, blondyn drgnął. Przez chwilę miałam wrażenie, że chce się do mnie nachylić i mnie pocałować, ale nie zrobił tego. Z powrotem się wyprostował.
Nie potrafiłam dłużej tak bezczynnie stać, bo czułam, że każda sekunda czyni tę chwilę jeszcze trudniejszą. Starając się już nie patrzeć na chłopaka, minęłam go. Z trudem powstrzymywałam się, żeby nie odwrócić się i nie spojrzeć na niego jeszcze jeden raz, ten ostatni raz... Ale co by to dało? Przemknęłam po cichu między stolikami, nie chcąc, by moi przyjaciele mnie zauważyli. Jak najszybciej opuściłam lokal i ruszyłam przed siebie, w stronę domu. Zatrzymałam się dopiero wtedy, gdy byłam w bezpiecznej odległości od pizzeri. Oparłam się o słup ulicznej latarni i wyciągnęłam telefon z kieszeni. Napisałam do Vanessy sms, w którym wyjaśniłam, że poszłam do domu. Nie miałam zamiaru jej martwić.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, co przed chwilą miało miejsce.
Widziałam się z Rossem. Nie wyjaśniliśmy sobie prawie nic. I zerwałam z nim.
W głowie przetwarzałam wszystkie informacje, powoli dochodząc do siebie. A gdy wszystko do mnie dotarło, po prostu się rozpłakałam.
Kocham Cię, Ross. I dlatego płaczę. Bo nie mogę uwierzyć, że to wszystko tak po prostu się skończyło.
***
Bum! :D
Witajcie, moi drodzy czytelnicy, którzy prawdopodobnie mają teraz ochotę zadźgać mnie patykiem ^^ No w sumie, to się Wam nie dziwię. Nie dość, że wyszła ta komplikacja z Rossem i Lau, to jeszcze rozdziału nie było tyle czasu i do tego... Tak w sumie, to ja na Waszym miejscu przygrzmociłabym mi patelnią. Przynajmniej głowa przestałaby mnie boleć. Może.
Przepraszam, że tak długo nic się nie pojawiało. Pobiłam osobisty rekord w czasie pisania jednego rozdziału (chwała mi c':), ale z drugiej strony, jest to też chyba najdłuższy rozdział, jaki napisałam c:
Złożyło się na to wiele czynników, między innymi święta, załamanie i choroba, ale... Mam nadzieję, że dalsze rozdziały będzie mi się pisać łatwiej. :)
I jak tam u Was? Ja to się cieszę, bo z racji testów gimnazjalnych mam aktualnie wolne. :3 Od wtorku do czwartku - logika (y)
Jeśli chodzi o tą całą akcję z przeszłością mamy Laury... Wymyśliłam to na początku bloga i teraz uważam to za głupi pomysł, ale musiałam już doprowadzić do końca ten wątek.
Btw, jestem zakochana w disneyowskim (shit, jak to się odmienia?!) odcinku DWTS, a zwłaszcza tańcem Rikera. *-*
*przerwa na nucenie He's A Pirate*
Nie wiem, kiedy następny rozdział. Z racji tego, że nauczyciele są w fazie "koniec roku, zróbmy Wam więcej testów!" nie mam za wiele czasu, ale, jak już pisałam w notce pod spodem, POSTARAM SIĘ, żeby w każdym tygodniu pojawił się jeden rozdział. :)
Trzymajcie się, misie!
~JuLien :3
Sinead O'Connor - "Nothing Compares 2 U"
(wiem, że w oryginale to jest piosenka Prince'a, ale jej wykonanie bardziej mnie porusza c:)
Cudowny rozdział!!! ♥♥♥♥♥♥♥
OdpowiedzUsuńCzy ty wiesz, jakie ja miałam uczucia podczas czytania tego rozdziału? Na początku cieszyłam się, że Laura pogodziła się z rodziacmi, Veronika i Jake byli słodcy, R5 w koncu przyjechali z trasy, a Rydel i Ell są ze sobą szczęśliwi. Jednak najgorsze zaczęło się, gdy Ross mówił Laurze, że spotkał inną dziewczynę, a Laura z nim zerwała. Gdy tylko nadszedł ten moment w moich oczach pojawiły sie łzy. Tak płakałam, bo Raura nie jest razem. Jeśli chidzi o taki rzeczy to jestem bardzo wrażliwa. Nadal nie mogę się pogodzić z tym faktem, że oni nie są razem. Musisz mi ich pogodzić i to natychmiast! Jeśli nie to normalnie zatłukę cię patelnią, ale nie moglabym tego zrobić, bo nie dowiedziałabym się, co będzie dalej.
Z ogromną niecierpliwością czekam na next'a i czekam na RAURĘ. Życzę ci DUŻO WENY!!! :*
Nie spodziewałam się że Ross pokocha inną.Nie mogę w to uwierzyć.Biedna Laura.Przeżywać będzie teraz piekło...
OdpowiedzUsuńA i mam nadzieję,że w następnym rozdziale pojawi się coś z perspektywy Ross'a
UsuńPrzepraszam, ale muszę to powiedzieć ; WRESZCIE !!!
OdpowiedzUsuńBoże, gdy za każdym razem wchodziłam na bloga i nie widziałam nowego rozdziału to mnie trzęsło... Przepraszam taki odruch.
Ross Ty tęposzczale, na miejscu Laury był go szczeliła i dobrałam bym inne słowa... ale oki to ja mam ostatnio fazę.
A RYDELLINGTON jest takie SWEET <3 że normalnie Aww *.*
KOCHAM CIĘ ZA CYTAT BECCY... tym bardziej że miałam go ostatnio na tapecie ... hehe przypadek ? Nie sądzę xD
Co tam jeszcze ?
Aa też uwielbiam ten odcinek z Disneyowskimi (???) postaciami.
I te ręce bosze robiłam tak cały dzień... Hahah nawali mi móżdżek... ZA DUŻO RUMU ... xD Ciii to ma logika.
Co jeszcze? Nie pamiętam -,- Aaaa (histeria )
Aa wolne jest wolne,a za rok my!!! ZA CO ?!!
I głupie to od wtorku do czwartku wolne A PONIEDZIAŁEK I PIĄTEK TO CO ?!! DUCH ?!!
Dobra Ciii za dużo żelków... xD
Czekam na next no i wena i ten to ten... ten tego . O.o znaczy Pa i weny i żelków iiii wytrwałości w szkole ... No... to ... NARKA XD
AAA I TA PIOSENKA, właśnie jej słuchałam . I LOVE YOU <3
Usuńjejku, to jest takie smutne ;c
OdpowiedzUsuńpopłakałam się czytając końcówkę
mam nadzieję, że rozdział pojawi się dość szybko bo nie wytrzymam ;cc
Omg! Jestem w totalnym szoku,na końcu rozdziału poryczałam się.A u mnie to naprawdę to żadkość,jedyny film na jakim płakałam to zostań jeśli kochasz.Ale wracając do tematu,Rydellington było takie urocze,czytaliście że podczas filmu przyznali że naprawdę są razem?Też mam wolne niestety jeszcze tylko jt.No to do nexta, życzę dużo weny i mało nauki.
OdpowiedzUsuńSzczerze nie spodziewałam tego.Jak mogłaś uśmiercić Raurę ja się pytam.mam nadzieję że dodasz niedługo next bo ja MUSZĘ wiedzieć co będzie w kolejnym rozdziale
OdpowiedzUsuńDobra Słodka wchodzi do akcji...a ty chyba wiesz co się z tym wiąże.
OdpowiedzUsuńEkhem...muszę przyznać, że jak tylko otworzyłam rozdział szczerzyłam się do tego biednego ekranu jak idiotka, której wypadł ząb (nie nie wypadł mi ząb pacanie). Już jak czytałam o życzonkach i 'dedykacji' to chciałam ci odwalić pół koma o tym jak cię kocham i nie ważne w ogóle było dla mnie to co znajdę, a raczej przeczytam w rozdziale.
Ale wiesz co, zaskoczę cię. Od tak...(wyobraź sobie że pstrykam ci palcami przed oczami) zmieniłam zdanie.
OD TAK...
Wiesz czemu? Czy może mam ci wyjaśnić. Ale wiec, że to wcale nie będzie miłe, a tym bardziej delikatne, O!
Może zacznę tak...
CO TY ODWALASZ?! JA TU JUŻ POWOLI OKRESU DOSTAWAŁAM Z POWODU TEGO ŻE NIE MA ROZDZIAŁU, A TY MI NISZCZYSZ ŻYCIE TYM TYM...BOSSZZZ. Przez ciebie przeżywam wewnętrzną i zewnętrzną tragedię, O! Normalnie za chwilę, cię utopie w czekoladzie a sama się potnę masłem.
Co ty na milkę oreo wyprawiasz ja się pytam? Bo tego happy end'em NA PEWNO nie można nazwać. Nie dość że czytając to dostawałam 5 razy zawału (jak nie więcej), a ty tylko oczekujesz że zadźgamy cię patykiem? Ohhh kochana...mało powiedziane (przynajmniej w moim przypadku).
Oj ciesz się że jednak nie dałaś mi dedyk, bo teraz właśnie byś miała defiladę na twój grób, O!
Ja tu kilkanaście dni się zastanawiam co na kurczaki wymyśli twoja przytępawa główka, a tu już po moich urodzinach chcesz żebym wylądowała pod ziemią i wąchała kwiatki od spodu?! O nie, najpierw to ja ci muszę ukraść króla Juliana, wysadzić cały zapas czekolady w twoim mieście a potem zakopać cię żywcem w dziurze, w której wysadziłam tą całą czekoladę.
Palpitacje mi się zbliżają!!!
Jedna rzecz jaka mnie cieszy z tego rozdziału? Hmmm...NIC. No chociaż może kilka rzeczy by się znalazło (tak jestem niezdecydowana). Na pewno Rydellington (i to jeszcze w real life...wiedziałam), Rikessa no i Jake i Vera, ale wiesz co liczyłam na całus. Mam nadzieję, że odzyskasz dobrą wenę do tworzenia związków, bo jakoś nie wydaje mi się żeby ci dobrze szło...oj ty wiesz o co mi chodzi!!! Bardzo dobrze...
RAURE!!!!!!!!!!!
Widziałaś kiedykolwiek wybuch bomby atomowej, tak? Bo właśnie moja głowa tak wybuchła!!!
Ja wiedziałam, że jest źle. Nawet bardzo źle ale żebyś od razu niszczyła mi moją piękną parę? Jeśli pamiętam to oni chodzili niespełna miesiąc? Jak nie...rujnujesz moje życie.
Jak to się mówi wdech wydech...
Aaaa wiesz co (uwaga zmiana nastroju u Słodkiej jest błyskawiczna) dopiero w urodziny się skapłam, że mam BIRTHDAY w tym samym dniu co Ryland i od tamtej pory jestem święcie przekonana, że to mój zaginiony brat bliźniak. Co z tego że jest trochę straszy, pomylili się w kartach i tyle. Choć i tak jedyną bliźniaczką Słodkiej jesteś ty. Tak moja twin*, którą pragnę przytulić, a potem roztrzaskać twoją głowę o ścianę za głupie pomysły, wylać na ciebie czekoladę, żebyś się w niej utopiła a potem ZROBIĆ CI EPOPEJE NA TEMAT 'Czego nie powinno się pisać, by nie doprowadzić Słodkiej do ataku serca'.
Jestem przekonana, że to już dawno planowałaś, ale naprawdę nie musiałaś od razu doprowadzać do BREAK UP...
FUCK. Nie zmieściłam się...
UsuńJestem w cholere z ciebie dumna, że napisałaś taki długi wspaniały rozdział, że tyle w nim opisałaś, że zawarłaś tyle wątków, że znów dodałaś tam swoje chore przemyślenia (przepraszam nasze wspólne chore przemyślenia). Ale koniec...BOSZZZ. Może nic nie powiem, bo mi żyłka pęknie. Muszę zjeść czekoladę. A co tam, cukier podskoczy i dobrze przynajmniej będę wreszcie spokojna, O!
Sama król Julian byłby na ciebie zły. Oj nie przejmuj się ja już go przekabace na swoją stronę, ty nie dobre dziecko czekolady.
Wiesz czemu wciąż oddychasz tym samym powietrzem co ja? Wiesz czemu wciąż chodzisz po tej ziemi pełnej czekolady? Wiesz czemu w ogóle będziesz mogła jeszcze przeczytać ten kom? Wiesz? Ja wiem i sama nie wiem czemu w ogóle się na to godzę. Odpowiedź jest prosta. Bo takiego debila mi by brakowało. Ale pamiętaj, że jeśli nie naprawisz Raury, to będę za tobą chodzić jak cień z siekierą z czekolady, żeby ci walnąć w łeb.
Tak więc ten tego...pracuj nad nowym rozdziałem, a ja idę robić moją jakże potrzebną siekierę, BUHAHAH!!! Znaczy idę czytać book...o siekierze nic nie wiesz, czaisz? No...
Kocham cię cwelu, ale osobiście z ręką na sercu mówię, że najchętniej bym cię udusiła. Ale wiesz jestem zbyt przystojna żeby zdechnąć w pudle z powodu braku czekolady...
Czekam na rozdział. DOBRY rozdział.
~Twój Cień Śmierci/Sweety~
Super rozdział.
OdpowiedzUsuńZaskoczyłaś mnie. Szczególnie z Rossem.
Ciekawe co będzie dalej...
Czekam na next <33
Nienawidzę cię za ten rozdział. Kurwa, wiedziałam, że jest inna, wiedziałam i ślepo wierzyłam, że ty mi tego nie zrobisz ;-; Nie dość, że przez cały miesiąc nie robię nic tylko ryczę, bo kończy się A&A, to jeszcze ty mi tu z takim czymś wyskakujesz ;-;
OdpowiedzUsuńJak można kochać dwie osoby na raz? To nie jest możliwe. Albo kocha jedną, albo drugą. Gdyby kurwa kochał Laurę, to by na inną nie spojrzał. Jak ja nienawidzę takich chłopaków. Może być kurwa słodki i pieprzyć, że jej nie zdradził, a jednak zrobił to, bo się zakochał w innej. A zapewniał ją, że jest dla niego ważna. No i jasne, pojechał sobie i już, inna. Na miejscu Laury to nie tyle co bym z nim zerwała, ale rzuciła się z pięściami, cholera.
Żałuje, że wybrałam sobie taki moment i czytałam to po północy. Mój błąd :")
Przepraszam za przekleństwa. Wyżywam się na wszystkich po kolei c:
Nie pozdrawiam :')
Nie wiem jak ty to odkręcisz (bo zakładam, że masz zamiar, chyba, że chcesz wąchać kwiatki od spodu w tak młodym wieku), powodzenia :))
Zgadzam się z Żelko Jadkiem..Czemu musiałaś nam to zrobić.Ja tutaj płacze codziennie bo A&A się kończy.Normalnie w depresje popadam z rozpaczy,a ty mi tutaj z takim rozdziałem wyskakujesz? No kobieto tak się nie robi. Wgl gdyby Ross kochał Laurę to nie zakochał by się w innej,no! Jak tak można.Ja jestem po prostu zbulwersowana i lepiej,żebyś jakoś to naprawiła bo jak nie to znajdę cie,zrobie wjazd na chate i pobije moją Tośką,czytaj siekierą.Zrozumiano?
UsuńVeronica i Jake byli przez słodcy. Takie słodziaki w rozdziale. No, ale jak mogłaś rozwalić raure. Jak Ross mógł zakochać się w innej.No, bo bądź my szczerzy jeśli się kogoś kocha to nie można zakochać się w kimś innym.No bo, cytuję,, Jeśli kochasz dwie osoby jednocześnie wybierz tą drugą, bo gdybyś kochał tą pierwszą nigdy byś nie pokochał tej drugiej'', ale on nie może wybrać innej. Ma być z Laurą. A ty w następnym rozdziale masz ich pogodzić. Tak to jest rozkaz. Bo jak to wystrzelę cię z mojej katapulty!
OdpowiedzUsuńWiesz co? (Nie wiesz, bo skąd ^.^ ta moja logika)
OdpowiedzUsuńNajpierw chciałam cie wyściskać, bo pogodziłaś Lau i jej rodziców i że Rydellington są razem.(normalnie aż zaczełam skakać pod sufit) A potem chciałam cie walnąć patelnią, bo Ross zakochał się w innej a Lau z nim zerwała:( (normalnie płakałam) A tak wogule to świetny Rozdział:)
A i nominowałam cie do TB więcej informacji na moim blogu :
my-history-about-raura-and-r5.blogspot.de
Chyba o niczym nie zapomniałam. Hm...chyba nie.
Pozdrawiam pati♥
Witam!
OdpowiedzUsuńNominowałam cię do TB ;3
Szczegóły:
http://just-give-me-a-reason-raura-r5.blogspot.com/2015/04/one-shot-tb.html
ps: Pod One Shotem mojego autorstwa ;)
Świetny rozdział!
OdpowiedzUsuńOł yeah xd Laura pogodziła się z rodzicami, jest Rikessa i Rydellington! Juuupi! :3
Tak, mam wielką ochotę zadźgać Cię patykiem, bo mi Raurę zniszczyłaś, no! Ja się pytam jak tak można!?
Ross musiałeś się w niej zakochać, musiałeś?!
Yhh... dobra, muszę się uspokoić, dlatego kończę ten komentarz, ale masz mi naprawić Raurę!
Czekam ma next! ^^
Tu znowu JA! Taaa pewnie nawet nie wiesz, że ja tu ci komentuje rozdziały. Ale co tam! Ostatni komentarz napisałam 2 dni temu? Dlatego, że ten rozdział jest tak długi, że czytałam go przez te dwa dni. Oczywiście z dużymi przerwami ale co tam. xd
OdpowiedzUsuńWspominałam, że głupio się czuję pisząc te rozdziały? Wspominałam i wciąż tak się czuję. Ale co tam, w dupie z tym... Ważne, że coś piszę! xd
Ten rozdział - kompletny zaskok! Podsumujmy Laura pogodziła się z rodzicami, R5 wrócili i Raura się rozpadła! A co jest najdziwniejsze te ostatnie wydarzenie strasznie mi się podoba! Dobrze, że ze sobą zerwali. To dodało opowieści trochę dramatyzmu. I dzięki temu blog nie jest taki przesłodzony. Bo wcześniej, choć opowieść mi się podobała to zaczęło mnie już mdlić od tej słodyczy. Ale może dlatego tak uważam bo nie jestem fanką Raury, aczkolwiek lubię blogi o niej, ale to dlatego bo autorki tych blogów mają wielki talent. No nie ważne... Za bardzo się rozpisałam, dlatego się żegnam.
Idę dalej czytać!
Ups. Malutka poprawka... Pisząc te komentarze*
OdpowiedzUsuńLucky Club - UK casino site - Lucky Club
OdpowiedzUsuńLucky Club is a UK-facing online casino founded in 2015. It offers slots, luckyclub.live table games, video poker, bingo, blackjack, live dealer, poker and bingo.