*oczami Laury*
- O nie, to ty masz mnie posłuchać.
Veronika skrzyżowała swoje ręce i spojrzała wyzywająco na sprzedawczynię. Była to studentka, może o rok młodsza od naszej dwójki. Kiedy po podejściu do kasy chciałyśmy zapłacić za nasze zakupy, dziewczyna obrzuciła nas znudzonym spojrzeniem. Już wtedy knykcie Veroniki poczerwieniały, ale moja przyjaciółka trzymała nerwy na wodzy. Natomiast, kiedy kasjerka skasowała nasze bluzki w początkowych cenach, mimo iż na metkach były przeceny, szatynka nie wytrzymała. Jej pierwsza uwaga była spokojnym wyjaśnieniem, lecz gdy dziewczyna zaczęła się z nią wykłócać, nie było szans na spokojne dokonanie zakupu.
- Rozumiem, że może nie lubisz tej pracy. Wolałabyś się wylegiwać swoim spasłym tyłkiem na plaży i korzystać z ostatnich dni wakacji, ale widać inaczej ci było pisane. Tak więc, ja nie jestem winna temu, że musisz stać za tą głupią kasą. Ostatni raz proszę, abyś poświęciła nam trochę swojego głupiego czasu, skasowała wreszcie te głupie zakupy w tych głupich przecenach i dała nam święty spokój, zgoda? - moja przyjaciółka uśmiechnęła się sztucznie. Powiało słodyczą.
Nie miałam dziś ochoty na żadne kłótnie. Chciałam po prostu miło spędzić popołudnie w towarzystwie przyjaciółki, ale wyszło jak wyszło. Chociaż patrząc na kłótnie Veroniki z kasjerką, nie mogę zaprzeczyć, że uśmiechałam się pod nosem. Ta sytuacja była naprawdę komiczna.
- Wiesz co? Przekaż swojemu szefowi, że właśnie straciłyście dwie klientki. Niemiłego dnia życzę! - warknęła szatynka i nim zdążyłam zaprotestować, chwyciła mnie za nadgarstek i pociągnęła w kierunku drzwi wyjściowych. - Ugh, co za wstrętna dziewucha! - warknęła, kiedy znalazłyśmy się na zewnątrz. - Teraz za każdym razem, chcąc zrobić tu zakupy, będę musiała uważać, żeby na nią nie trafić.
- Myślałam, że już tam nie wrócisz. Tak przynajmniej powiedziałaś - zauważyłam.
- Oj, chciałam tylko wzbudzić w niej poczucie winy. Nie pozwolę jakiejś niedoświadczonej smarkuli decydować o tym, gdzie spędzam czas.
- Jesteś świadoma tego, że ta "smarkula" - zrobiłam cudzysłów w powietrzu - była od nas może o rok młodsza, o ile nie miała tyle lat, co my? - uniosłam kąciki ust i brwi do góry.
- Eee tam. - Dziewczyna machnęła dłonią, po czym zwróciła spojrzenie przed siebie.
Torebka przewieszona przez ramię podskakiwała z każdym moim krokiem, zabawnie obijając się o biodro. Moje dłonie trzymały torby zakupowe, w których znajdywały się różne ubrania, akcesoria itp. Nie było ich zbyt wiele, lecz zawsze coś. Mój umysł natomiast pełen był myśli, na temat wszystkiego.
Ciekawiło mnie, jak moi przyjaciele bawią się w trasie. Zastanawiałam się, czy Maia radzi sobie na planie filmowym. Byłam również ciekawa relacji Rikera i Vanessy, bo naprawdę chciałam, żeby im się udało być szczęśliwie razem. Miałam również nadzieję, że u Rossa wszystko w porządku. Jedyne, co mogłam robić, to się domyślać. Nic więcej. Oczywiście, sprawa Veroniki i Jake'a także pozostawała nie wyjaśniona. I to o niej miałam zamiar porozmawiać teraz z przyjaciółką.
- Mam do ciebie pytanie - oznajmiłam.
Poczekałam aż dziewczyna skupi na mnie swoją uwagę, po czym kontynuowałam:
- A właściwie, to chciałabym z tobą o czymś porozmawiać.
- W takim razie, może dasz się zaprosić na lody? Hmm? - spytała i zatrzymała się obok wejścia do jednej z wielu kawiarń, które znajdywały się w centrum handlowym. Uśmiechnęłam się zadziornie.
- Z wielką chęcią.
- Świetnie! W takim razie, ja stawiam - wskazała na siebie - a ty płacisz. - Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, dziewczyny już przy mnie nie było. Przewróciwszy oczami, popchnęłam szklane drzwi kawiarni i, idąc śladami szatynki, weszłam do środka.
Był to niewielki lokal, a królowały w nim barwy pastelowe. Kelnerki ubrane były w spódniczki i białe fartuszki a na ich twarzach gościły uśmiechy. I tak powinna wyglądać dobra obsługa! Przy jednej z przeszklonych lad, zza których można było obserwować przeróżne desery, stała Veronika. Miałam wrażenie, że jedynie cudem powstrzymuje się od oblizania sobie warg. Uśmiechając się lekko, podeszłam do przyjaciółki i położyłam dłoń na jej ramieniu.
- Przyszłyśmy na lody, nie na ciasto.
Mogę się założyć, że powierzchnia jej oczu zwiększyła się dwukrotnie. Była urocza, niczym Kot ze Shreka albo Król Julian.
- Aleee... - zajęczała. - Ale ta panna cotta się do mnie uśmiecha! No spójrz! - Wskazała palcem na deser.
- Przecież...
- Laura! - przerwała mi. - Ona jest z malinowym sosem! No nie daj się prosić...
- Przecież możesz sobie zamówić co chcesz. I tak jesteś chuda jak szczypawica, więc zajadaj się do woli.
Myślałam, że za sekundę mnie przytuli. Widząc euforię Veroniki jestem pewna, że tym samym pozbawiłaby mnie oddechu. Byłaby to najpiękniejsza śmierć, jaką kiedykolwiek sobie wyobraziłam.
Po złożeniu zamówienia na włoski deser i szarlotkę z lodami waniliowymi, skierowałyśmy się do wolnego stolika, tuż przy szklanej ścianie. Było zza niej widać najbliższe sklepy oraz ludzi, którzy radośnie spacerowali po alejkach centrum. Nasze zamówienia otrzymałyśmy po kwadransie oczekiwania. Widząc te pyszności i ja cudem powstrzymałam cieknącą ślinkę. Nie czekając ani chwili dłużej, wbiłam łyżeczkę w ciasto. Kiedy deser znalazł się na moim języku, poczułam się jak w siódmym niebie.
- Teraz mogę umierać - oznajmiła Veronika, rozkładając się na fotelu. Zaśmiałam się, jednak musiałam to przyznać: jedzenie tu mieli znakomite. - To o czym chciałaś pogadać? - spytała, powracając do jedzenia. Przełknęłam kęs szarlotki i przetarłam usta wierzchem dłoni.
- Nie wściekaj się - zaczęłam spokojnie - ale chodzi mi, znowu, o Jake'a.
Spodziewałam się wszystkiego po tej WYBUCHOWEJ dziewczynie, ale nie tego, iż spojrzy na mnie ze smutkiem w oczach. Przez chwilę myślałam nawet, że coś mi się wydaje, jednak ona wciąż pozostawała przygnębiona.
- Dobra, skoro nie nakrzyczałaś na mnie, to coś musi być na rzeczy. - Poprawiłam się na krześle.
- Bo jest... - westchnęła. Przekrzywiłam głowę i czekałam na jej wypowiedź.
Chciałam pokazać, że jestem w stanie jej wysłuchać.
- Bo ja... Ja tylko... Ja po prostu... - nie potrafiła się wysłowić. - Tęsknie za nim, no... - przewróciła oczami, jakby przed chwilą wypowiedziała najgorsze ze wszystkich możliwych słów na świecie.
- Nie rozumiem, dlaczego sprawia ci to przykrość. Przecież się przyjaźnicie - zauważyłam.
- Bo to jest dla mnie coś nowego, rozumiesz? Jeszcze nigdy przenigdy nikogo mi tak nie brakowało. Powinnam być na niego zła, to on zawinił, a tymczasem czuję się tak, jakbym to ja była wszystkiemu winna. - Wpatrzona w stolik znajdujący się między nami, wyrzuciła ręce do góry. - To jest zupełnie tak, jakbym chciała go przeprosić za wszystkie jego winy, żeby tylko móc z powrotem go mieć przy sobie.
I w tej oto chwili żałowałam, że nie mam przy sobie żadnego zeszytu, bo to były najpiękniejsze słowa, jakie kiedykolwiek usłyszałam z ust szatynki.
- Nie wierzę... - wyszeptałam.
- No ja też nie - zaśmiała się.
- Nie, nie chodzi o to. Nie wierzę, że on ci się podoba - wyjaśniłam. Dopiero teraz ujawniła się prawdziwa twarz mojej przyjaciółki, którą tak kochałam. W oczach miała furię, jej dłonie drżały, a usta gotowe były do wyzwania mnie od najgorszych istot chodzących po ziemi. Mimo to, opanowała emocje i spoglądając na mnie całkiem poważnie, odezwała się:
- Czy ciebie do końca pogrzało? Ta uwaga była równie inteligentna, co sprzęt zwany zmywarką. Cud nad cudami. - Zmrużyła oczy. - Gdybym wiedziała, że połączysz moją wypowiedź z czymś takim, w życiu bym się nie odezwała - oznajmiła, zanurzając łyżeczkę w swoim deserze.
Miałam w nosie to, jak bardzo jest na mnie zła. Aktualnie jedynym, co się dla mnie liczyło, były uczucia Veroniki. Byłam świadoma tego, że im dłużej będzie dusić to w sobie, tym gorzej z nią będzie.
- Długo jeszcze będziesz udawać, Veronika? Przejrzyj na oczy. On nie jest ci obojętny. Nie rozumiem, po co zaprzeczasz. Jesteśmy przyjaciółkami, możesz mi zaufać. Powiedz w końcu, co leży ci na sercu.
- Na sercu nie leży mi nic, za to coś mam w sercu.
Gdy wypowiedziała te słowa, spojrzałam na nią żywiej.
- Dokładniej mówiąc, ten deser. Jest wprost przepyszny - powiedziała, oblizując łyżeczkę. Uwaga ta poskutkowała tym, że przewróciłam oczami. Następnie, nie wypowiadając ani słowa, sięgnęłam do mojej torebki i zaczęłam w niej szperać. Kiedy moim oczom ukazała się klapka telefonu, zadowolona wyciągnęłam sprzęt. Komórkę Veroniki położyłam na stole, tuż przed jej właścicielką.
- Mów co chcesz, ja i tak wiem swoje. - Zapięłam torebkę i z powrotem spojrzałam na Veronikę. Dziewczyna niczym zaklęta wpatrywała się w komórkę. - W porządku, to twój przyjaciel. Nie zmienia to jednak faktu, że powinnaś z nim porozmawiać.
Posiadanie daru czytania w myślach rozwiązałoby wiele moich problemów. Zaspokoiłoby też moją ciekawość, która w momentach takich jak te osiągała szczytowe wyniki.
Szatynka wciąż nie wykonała ruchu, jedynie wpatrywała się w leżący przed jej twarzą telefon. Było widać, że się waha i że nad czymś poważnie myśli. Może źle czuła się z poczuciem, że sprzeciwi się samej sobie? A może nie chciała ulegać? Była uparta, to na pewno. Skutkowało to jej niechęcią do wyciągnięcia dłoni do zgody. Lecz czasem, trzeba spojrzeć ponad własne słabości. Tak też zrobiła Veronika. Wyciągnęła powoli dłoń przed siebie i położyła ją na stoliku. Z każdą sekundą odległość między jej palcami a sprzętem zmniejszała się. Szatynka zachowywała się tak, jakby urządzenie miało ją poparzyć lub porazić prądem. W końcu jednak, z przekąsem wzięła telefon do ręki i schowała go w kieszeni spodni. Następnie, nie obdarzając mnie spojrzeniem. schyliła głowę w dół i wzięła w dłonie resztki swojego deseru. Następnie ponownie rozpoczęła posiłek. Ja natomiast, wpatrywałam się w jej poczynania z tryumfalnym uśmiechem na ustach. Nie wiem dlaczego, ale Veronika zachowywała się tak, jakby przegrała jakąś walkę, jakby ktoś ją pokonał. Ona nie rozumiała, że każdy potrzebuje czasem pomocy, a uleganie nie oznacza zawsze przegranej. Taką już miała naturę. Rzadko prosiła o pomoc, za to sama chętnie jej udzielała. Nie lubiła sytuacji, gdy ktoś jej pomagał albo, co gorsza, wyręczał ją. Czuła się wtedy skołowana i pokonana. Nawet jeśli wcale tak nie było.
- Postępujesz dobrze - zapewniłam ją, opierając się przy tym ramionami o kant stołu.
A Veronika wciąż na mnie nie spoglądała. Jedynie wpatrywała się w talerzyk po swoim deserze, który aktualnie był już pusty. W tym samym momencie zorientowałam się, że podczas gdy ona jadła, ja jedynie ją obserwowałam. Wzięłam więc widelczyk do ręki i ponownie rozpoczęłam jeść moją szarlotkę. Wtem, usłyszałam dźwięk swojego telefonu. Odsunęłam się od stołu i niczym poparzona zaczęłam szukać w otchłani torebki swojej komórki. Jak na złość, nie potrafiłam jej odnaleźć. Akurat teraz, gdy może Ross do mnie dzwoni?
Kiedy w mojej głowie pojawiła się ta myśl, a w sercu nadzieja, przyśpieszyłam ruchy swoich dłoni. Wreszcie, na dnie bocznej kieszonki, odnalazłam zgubę. Wyciągnęłam szybko komórkę i spojrzałam na ekran, chcąc jak najszybciej odebrać. Zaniechałam jednak tego działaniu, kiedy zorientowałam się, czyje nazwisko widnieje na wyświetlaczu. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam pytająco na moją przyjaciółkę, która aktualnie coś przeżuwała.
- Po co do mnie dzwoniłaś? - spytałam. Na twarzy Veroniki pojawił się głupi uśmieszek. Potrzebowałam kilku sekund żeby się zorientować, co się stało. Przerażone spojrzenie skierowałam na mój, pusty już, talerz. - Osz ty mendo - warknęłam. Dla lepszego efektu zmrużyłam oczy, jednak nie przestraszyło to dziewczyny. Ba! Wydawała się niesamowicie rozbawiona tym faktem.
Idiotka, ugh.
Wlepiłam w nią swój wzrok, starając się jakkolwiek wpłynąć na jej sumienie. Zakończyło się to jednak tym, że wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się szerzej, ukazując resztki mojego ciasta ukrytego między jej zębami.
I pokaż się tu z taką publicznie.
Posiadanie daru czytania w myślach rozwiązałoby wiele moich problemów. Zaspokoiłoby też moją ciekawość, która w momentach takich jak te osiągała szczytowe wyniki.
Szatynka wciąż nie wykonała ruchu, jedynie wpatrywała się w leżący przed jej twarzą telefon. Było widać, że się waha i że nad czymś poważnie myśli. Może źle czuła się z poczuciem, że sprzeciwi się samej sobie? A może nie chciała ulegać? Była uparta, to na pewno. Skutkowało to jej niechęcią do wyciągnięcia dłoni do zgody. Lecz czasem, trzeba spojrzeć ponad własne słabości. Tak też zrobiła Veronika. Wyciągnęła powoli dłoń przed siebie i położyła ją na stoliku. Z każdą sekundą odległość między jej palcami a sprzętem zmniejszała się. Szatynka zachowywała się tak, jakby urządzenie miało ją poparzyć lub porazić prądem. W końcu jednak, z przekąsem wzięła telefon do ręki i schowała go w kieszeni spodni. Następnie, nie obdarzając mnie spojrzeniem. schyliła głowę w dół i wzięła w dłonie resztki swojego deseru. Następnie ponownie rozpoczęła posiłek. Ja natomiast, wpatrywałam się w jej poczynania z tryumfalnym uśmiechem na ustach. Nie wiem dlaczego, ale Veronika zachowywała się tak, jakby przegrała jakąś walkę, jakby ktoś ją pokonał. Ona nie rozumiała, że każdy potrzebuje czasem pomocy, a uleganie nie oznacza zawsze przegranej. Taką już miała naturę. Rzadko prosiła o pomoc, za to sama chętnie jej udzielała. Nie lubiła sytuacji, gdy ktoś jej pomagał albo, co gorsza, wyręczał ją. Czuła się wtedy skołowana i pokonana. Nawet jeśli wcale tak nie było.
- Postępujesz dobrze - zapewniłam ją, opierając się przy tym ramionami o kant stołu.
A Veronika wciąż na mnie nie spoglądała. Jedynie wpatrywała się w talerzyk po swoim deserze, który aktualnie był już pusty. W tym samym momencie zorientowałam się, że podczas gdy ona jadła, ja jedynie ją obserwowałam. Wzięłam więc widelczyk do ręki i ponownie rozpoczęłam jeść moją szarlotkę. Wtem, usłyszałam dźwięk swojego telefonu. Odsunęłam się od stołu i niczym poparzona zaczęłam szukać w otchłani torebki swojej komórki. Jak na złość, nie potrafiłam jej odnaleźć. Akurat teraz, gdy może Ross do mnie dzwoni?
Kiedy w mojej głowie pojawiła się ta myśl, a w sercu nadzieja, przyśpieszyłam ruchy swoich dłoni. Wreszcie, na dnie bocznej kieszonki, odnalazłam zgubę. Wyciągnęłam szybko komórkę i spojrzałam na ekran, chcąc jak najszybciej odebrać. Zaniechałam jednak tego działaniu, kiedy zorientowałam się, czyje nazwisko widnieje na wyświetlaczu. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam pytająco na moją przyjaciółkę, która aktualnie coś przeżuwała.
- Po co do mnie dzwoniłaś? - spytałam. Na twarzy Veroniki pojawił się głupi uśmieszek. Potrzebowałam kilku sekund żeby się zorientować, co się stało. Przerażone spojrzenie skierowałam na mój, pusty już, talerz. - Osz ty mendo - warknęłam. Dla lepszego efektu zmrużyłam oczy, jednak nie przestraszyło to dziewczyny. Ba! Wydawała się niesamowicie rozbawiona tym faktem.
Idiotka, ugh.
Wlepiłam w nią swój wzrok, starając się jakkolwiek wpłynąć na jej sumienie. Zakończyło się to jednak tym, że wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się szerzej, ukazując resztki mojego ciasta ukrytego między jej zębami.
I pokaż się tu z taką publicznie.
*oczami narratora*
Szatynka spacerowała po australijskich ulicach, korzystając z przerwy na planie. W dłoniach trzymała jogurt kupiony nie dawno w jakiejś budce, który swoim chłodem orzeźwiał ją. Czuła się naprawdę przyjemnie i, o dziwo, była szczęśliwa. Maia bała się, czy ten wyjazd będzie dla niej korzystny, ale nie potrzebnie. Bo okazał się nawet lepszy. Poznała wielu nowych ludzi i odwiedziła rodzinę. Odnalazła swoje miejsce na ziemi, które kiedyś musiała opuścić. Jeśli chodzi o jej przyjaciół, którzy aktualnie, częściowo, przebywali w Los Angeles, to oczywiście tęskniła za nimi. Nawet bardzo. Ale wiedziała też, że ich rozłąka nie jest wieczna, że już wkrótce się zobaczą. A teraz może spełniać swoje marzenia, w miejscu, które niesie ze sobą tak wiele wspomnień. Dziewczyna zdała sobie sprawę, że gdzie się nie uda lub czego nie zrobi, zawsze kojarzy jej się to z dzieciństwem. Z chwilami, kiedy jeszcze mieszkała na tym kontynencie i gdy była małą dziewczynką. Wtedy świat wydawał jej się taki ogromny, a teraz? W jednej chwili jest się tam, w innej tu, a w kolejnej gdzieś indziej. Życie się toczy wraz z naszą historią a my musimy się w nią wpasować. Nie możemy stać w miejscu, bo po prostu za nią nie nadążymy. I to czuła Maia będąc tutaj. Czuła, że potrzebowała tej zmiany, która okazała się być dobrą. Nawet jeśli niosła ze sobą konsekwencje. Szatynka była tak pochłonięta rozmyślaniami, że kiedy weszła na pasy, nie zauważyła nadjeżdżającego samochodu. Kiedy do jej uszu dotarł dźwięk klaksonu było za późno na jakikolwiek ruch. Nie miała szans. Już widziała, jak pojazd w nią wjeżdża. Wszystkie mięśnie jej ciała napięły się, a powieki opadły. Szykowała się do zderzenia i paraliżującego bólu, ale... One nie nadeszły. Zamiast tego, poczuła na biodrach czyjeś dłonie, które mocno nią szarpnęły. Odsunęła się w bok, a raczej została w niego popchnięta, w ostatniej sekundzie unikając zderzenia z rozpędzonym samochodem.
Maia złapała się za klatkę piersiową, czując jak serce wali jej z niewyobrażalną prędkością. Oddech również miała niespokojny. Starała się uspokoić i opanować przerażenie.
Minęła minuta zanim w miarę się opanowała. Dopiero w tym momencie zdała sobie sprawę, że ktoś koło niej stoi. Był to jej wybawca.
- Musi pani bardziej uważać - zaśmiał się ciepło, ale nie było w tym żadnej kpiny. Mężczyzna zdawał się być całkiem miły. Jego głos wywołał jednak u Mai kolejny zawał serca. Z przerażeniem spojrzała na stojącego koło niej chłopaka, po czym rozchyliła swoje wargi. Nie mogła uwierzyć. On, patrząc w jej oczy, dopiero po chwili zorientował się, komu przed sekundą ocalił życie. Blondyn był równie zdziwiony co dziewczyna.
- Max? - spytała jakby dla upewnienia się, że to na pewno on. Nie musiała tego robić. Wszędzie rozpoznała by ten głos, który przypominał jej o dzieciństwie. Tych oczu nie mogła pomylić z żadnymi innymi oczami, a ten uśmiech był typowy dla niego. Uśmiech, w który układały się pełne wargi. Mimo, że minął ponad miesiąc od tego wydarzenia, Mitchell wciąż pamiętała wieczór, kiedy to Max ją pocałował, wtedy w parku. Pamiętała, jak motyle trzepotały w jej brzuchu a ona chociaż wiedząc, że robi źle, nie mogła przestać go całować. Mimo wielkiej złości, jaką go wtedy obdarzyła, jakaś cząstka niej wciąż nie mogła o nim zapomnieć. I to właśnie ta cząstka dała o sobie znać w tej chwili.
- O mój Boże, Maia! - ucieszył się blondyn. - Co ty tutaj robisz?
- Ciebie mogłabym zapytać o to samo - oznajmiła oschle. Nie chciała, by to tak zabrzmiało, ale nie mogła nic na to poradzić. Wiedziała, że wystarczy chwila nieuwagi, jeden błąd, a cała podda się chłopakowi. Nie była pewna, czy to przez więź jaka łączyła ich w dzieciństwie, czy może przez sam fakt, że bardzo lubi Maxa, ale nie mogła się mu oprzeć. Nawet, jeśli bardzo tego chciała.
- Ja... Wróciłem do Australii, bo tęskniłem za tym miejscem. - Chłopak był na tyle zszokowany widokiem dawnej przyjaciółki, że nie zwrócił uwagi na jej srogi ton. Wpatrywał się w nią, niczym w obrazek. Najpiękniejszy obraz, jaki kiedykolwiek widział na własne oczy. - Chciałem zacząć od początku, a więc: o to i jestem. - Zabawnie wzruszył ramionami, co sprawiło, że Maia stała się trochę potulniejsza.
Co nie zmieniało faktu, że nie zapomniała o tym, co blondyn zrobił jej przyjaciółce.
- A ty? - spytał, po czym widząc pytający wzrok dziewczyny, dodał:
- Co ty tutaj robisz?
- Nagrywam film - odparła bez chwili namysłu.
Maia nie miała pojęcia, jakim cudem na tak ogromnym świecie musiała trafić akurat na tego chłopaka. Zastanawiała się, czy zderzenie z samochodem nie byłoby mniej bolesne od rozmowy z nim. Zarówno miała ochotę wydrapać mu oczy jak i przytulić się do jego umięśnionej klatki piersiowej. Spoglądając na odsłonięte przez podkoszulek silne ramiona Max'a, Maia marzyła tylko o tym, że znaleźć się w ich objęciach. Kiedy zorientowała się, że przypatruje się mięśniom blondyna, na jej twarzy pojawił się różowy rumieniec. Postanowiła przerwać tę niezręczną ciszę.
- Dziękuję za ratunek, a teraz przepraszam, ale muszę już iść - oznajmiła odwracając się na pięcie. Chciała odejść, jednak poczuła, jak Max chwyta jej dłoń i ciągnie w swoją stronę. Maia odwróciła się, sprawiając tym, że wpadła na chłopaka. Blondyn chwycił jej nadgarstki, które uniosła na wysokość jego płuc, po czym obydwoje zaczęli się wpatrywać w swoje oczy. Widzieli tę nostalgię, która nimi zawładnęła. Te głęboko utkwione uczucia sprawiły, że nie mogli przestać na siebie patrzeć. Maia nie miała pojęcia, jak bardzo brakowało jej obecności Max'a, dopóki na niego pierwszy raz od tak dawna nie spojrzała.
Wiedziała, że źle robi, jednak nie potrafiła się od niego odsunąć. Wpatrywanie się w jego oczy sprawiało jej tyle radości, iż najchętniej w ogóle nie odrywała by swojego wzroku od jego spojrzenia. Stojąc tak, jakaś część jej ciała domagała się czegoś więcej niż zwykłego patrzenia. W obawie przed tym, co mogłoby się wydarzyć, szatynka odsunęła się od chłopaka. I on wydał się speszony.
- Coś chciałeś? - zapytała, mając na myśli to, że nie pozwolił jej odejść.
- Pomyślałem, że może... Może dałabyś się zaprosić na kawę? Albo lody? To znaczy, nie o takie mi chodzi, tylko pomyślałem, że może byśmy powspominali stare czasy i nieco się bliżej poznali, bo dawno się nie widzieliśmy a ja naprawdę cię lubię i wiem, że wcześniej w Los Angeles zachowałem się jak dupek, ale wierz mi, iż zmieniłem się i może dałabyś mi jednak szansę i spróbowalibyśmy się zaprzyjaźnić? - wypowiedział na jednym tchu.
Maia była naprawdę zdziwiona postawą chłopaka. Nie sądziła, że on potrafi być przestraszony i niepewny... I to jeszcze przy niej. Trochę jej to schlebiało. Aby rozluźnić atmosferę, powiedziała:
- Chętnie się z tobą spotkam. Potrzebujesz dobrego nauczyciela angielskiego.
- Dlaczego? - zmarszczył brwi.
- Żeby nauczył cię, kiedy powinno się stawiać kropki w zdaniach. Rany, jak ty szybko mówisz! - zachichotała, a blondyn jej zawtórował. Już po chwili, ramię w ramię zmierzali w kierunku jakiejś kawiarni, rozpoczynając nieśmiałą rozmowę.
Żadne z nich budząc się dzisiaj nie spodziewało się, że spotka tę drugą osobę. Nie spodziewali się też, że to będzie dzień, który na zawsze odmieni ich życia.
*oczami Veroniki*
Siedziałam w pokoju tempo wpatrując się w swój telefon. Gdyby ktoś wszedł teraz do sypialni, zapewne mój widok szczerze by go rozbawił. Moje zachowanie było komiczne nawet dla mnie. Nie rozumiałam, jak mogę być tak uparta. Ktoś normalny wziąłby teraz ten telefon, zadzwonił do swojego przyjaciela i powiedział mu co czuje, ale nie, ja tak nie umiem. No cóż, w końcu ja nie jestem do końca normalna. Nie usprawiedliwia to jednak mojego zachowania, czego jestem w pełni świadoma.
Najłatwiej by mi było, gdyby on do mnie po prostu zadzwonił, jak robił to przez ostatnie kilka tygodni. Lecz niebiosa zbytnio mnie nie lubią, żeby podarować mi taki prezent. Nie dziwię im się. Wiele razy się naraziłam, więc teraz płacę za swoje.
I w tym momencie, jakby chcąc mi coś udowodnić, owe niebiosa zesłały mi podarunek. Odwróciłam zdziwione spojrzenie w kierunku okna balkonowego, kiedy do moich uszu dotarł stukot. Poraziły mnie promienie słońca, więc zmrużyłam powieki. Z początku nie mogłam zobaczyć twarzy mojego gościa, jednak już po chwili rozpoznałam jego sylwetkę. Przełykając ślinę podniosłam się z łóżka i podeszłam do balkonu. Musiałam mieć pewność, że to on. Z każdym krokiem jego twarz stawała się wyraźniejsza, aż w końcu widziałam ją całą. Blond włosy, jakby nie do końca uczesane, wyglądały naprawdę dobrze. Oczy obserwowały mnie dokładnie, czekając na mój ruch. Czoło miał zmarszczone, jakby ze skruchy, a wargi zamknięte; nie wyrażały żadnych emocji.
To był on.
Jedna z moich rąk zwisała luźno wzdłuż pasa, a drugą obejmowałam swoje ramię. Nie wiedziałam, na co czekam, skoro sama przed chwilą chciałam z nim pogadać. Wpatrywałam się w jego oczy, jakby bojąc się, że już nigdy ich nie zobaczę. Jedyne, czego mi brakowało, to ujrzenie jego uśmiechu. Zawsze miałam do niego słabość, a nie widziałam go już tak dawno. Teraz też pozostawał mi odległy. Mogłam więc jedynie skupić się na jego oczach.
Po cichym westchnięciu i dogłębnym przemyśleniu kilku spraw, uniosłam dłoń, puszczając tym samym swoje ramię. Nim się obejrzałam, otwierałam już drzwi balkonowe, a blondyn wchodził do mojego pokoju. A moje serce waliło jak szalone.
Jake zrobił kilka kroków przed siebie, po czym przystanął na środku pokoju. Jego spojrzenie ilustrowało mój cały pokój, jakby musiał sobie przypomnieć jego wygląd. Mogło to być spowodowane też tym, że po wczorajszym dniu zostawiłam ubrania na fotelu, wraz z czarnym stanikiem na samej górze tego stosu. Przypominając sobie o tym, miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Jake zdawał się to jednak zignorować albo po prostu tego nie zauważył. Podejrzewam, że druga opcja jest bardziej wiarygodna. W końcu jest facetem. Innym niż wszyscy jakich znam, ale jednak facetem.
Stałam w tym samym miejscu od jakiejś minuty. Nie zamierzałam się ruszać. W końcu jednak wysiliłam się na zamknięcie drzwi balkonowych, o które się oparłam. Przypatrywałam się umięśnionym plecom chłopaka, gdyż wciąż stał do mnie odwrócony tyłem.
Powiedzieć o tej chwili, że była niezręczna, to bardzo delikatne określenie. I wcale mi się to nie podoba.
- Kurde - warknął, co całkowicie zbiło mnie z tropu. Jake przyłożył dłonie do twarzy i przetarł ją. W tym samym czasie odwrócił się do mnie. Spowodował tym samym to, że nasze spojrzenia znowu się spotkały. - Cały dzień przygotowywałem mowę, którą wygłosiłbym w razie, gdybyś mnie nie wpuściła do środka. Nie pomyślałem o tym, co mogę powiedzieć, kiedy jednak pozwolisz mi wejść do pokoju. - Zawstydzenie malowało się na jego twarzy i mieszało z rozbawieniem. Zapewniał mnie o tym lekki uśmiech jak i przymrużone lewe oko.
Parsknęłam śmiechem. Nie mogłam się powstrzymać.
Wszystkie moje komórki skakały jednak z radości, że chłopakowi tym jednym zdaniem udało się rozpętać widmo złej atmosfery. A ja znowu poczułam się pewnie. I szczęśliwie.
- Musisz się postarać z tą przemowa, jeśli chcesz uzyskać moje przebaczenie - powiedziałam zadziornie.
Mogę przysiąc, że widziałam, jak chłopak oddycha z ulgą.
Między nami znów zapadła cisza, ale była inna niż ta sprzed kilku ostatnich minut. Nie przeszkadzała mi aż tak. Można wręcz powiedzieć, że była przyjemna.
- Mam coś dla ciebie - oznajmił po chwili namysłu, zaczynając szperać w kieszeni swoich spodni.
Przekupstwo zawsze pozostanie dobrą taktyką.
Z kącikami ust uniesionymi do góry wpatrywałam się w poczynania chłopaka, nie kryjąc zaciekawienia. Po chwili Jake wyciągnął coś, co prawdopodobnie do nie dawna było kwiatkiem. Widząc zmięte płatki rośliny i złamaną łodygę, nie mogłam powstrzymać śmiechu.
- Gdy wyrywałem to z waszego ogródka wyglądało lepiej... - zadumał, czym sprawił, że mój śmiech stał się jeszcze głośniejszy.
- Coś słabo ci idą te przeprosiny - stwierdziłam.
- Z tym kwiatkiem to żartowałem - zapewnił mnie. I wtedy sięgnął do drugiej kieszeni, wyciągając z niej tabliczkę czekolady. Nie pytajcie mnie, jak ona się tam zmieściła, bo nie mam zielonego pojęcia.
- To też znalazłeś w naszym ogródku?
- To akurat kupiłem - oznajmił, robiąc nieśmiały krok w moją stronę. Wyglądał, jakby się mnie bał. Albo jakby bał się tego, co zrobię.
- Nie musiałeś, wystarczyły...
- Ale chciałem - przerwał mi, stając tuż przede mną.
Uniosłam głowę do góry, gdyż - niestety - chłopak był ode mnie wyższy. Wpatrując się w jego oczy, zdałam sobie sprawę, jak blisko siebie jesteśmy. Speszyło mnie to, więc zrobiłam mały krok w tył. Jake zdawał się tego jednak nie zauważyć i wciąż uśmiechał się do mnie. I to było to, za czym tak tęskniłam. Brakowało mi całego Jake'a, oczywiście że tak. Lecz nie mogę nic poradzić na to, jak działa na mnie jego uśmiech.
Chłopak wręczył mi czekoladę wraz z kwiatem. A raczej z pozostałościami roślinki. Spojrzałam na etykietkę słodyczy powodując tym samym, że pasma włosów opadły na moją twarz.
- Przepraszam. - Spojrzałam na niego ponownie, gdy wypowiedział te słowa. - Przepraszam za to, co zobaczyłaś, wierz mi, że naprawdę nie chciałem tego. I przepraszam, że nie potrafiłem ci tego wtedy wyjaśnić. Ale teraz wreszcie wiem, że mogę to zrobić. Nie ważne, jakie to będzie trudne dla mnie. I dla ciebie - oznajmił.
Ciekawość zżerała mnie od środka, ale wiedziałam, że nie mogę mu tego zrobić. Skoro wtedy to było dla niego takie ciężkie, nie chcę, by musiał się przeze mnie męczyć i teraz. Nie potrafiłabym kazać mu się mi zwierzać. Skoro nie chciał powiedzieć prawdy, miał ku temu konkretne powody. Jake jest moim przyjacielem i wierzę, że nie oszukałby mnie. Ufam mu i teraz.
- Jake, wybaczam ci. Mi też jest głupio, że tak długi czas cię męczyłam. Skoro ta sprawa nas poróżniła, to nie chcę do niej wracać. Nie mówmy już o tym, co było, dobrze? - spytałam z nadzieją w oczach.
Miałam wrażenie, że Jake się nad czymś waha. Po chwili jednak jego twarz z powrotem spotulniała, a on uśmiechnął się. Czułam, że jest dobrze.
- Tęskniłam za tobą - oznajmiłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. - Zapamiętaj ten moment, bo szybko czegoś takiego ode mnie drugi raz nie usłyszysz - dodałam, pokazując mu język. Przewrócił oczami.
- Podejrzewam. I ja też za tobą tęskniłem.
Staliśmy tak, wpatrując się w siebie i nie wiedząc, co zrobić dalej. Nie chodzi o to, że było nieswojo, ale odczuwałam jakąś pustkę. Czegoś brakowało.
- Chyba powinniśmy się teraz przytulić - palnęłam pierwsze co mi przyszło do głowy. - Przynajmniej tak robią na filmach.
Ku mojemu zdziwieniu, Jake nie zdawał się być tą prośbą oburzony, czy zdziwiony. Wręcz przeciwnie. Rozłożył swe ręce i przyciągnął mnie do siebie. Nie zdążyłam nic zrobić i już znalazłam się w jego objęciach. Nie byłam pewna, czym pachniał, ale podobał mi się ten zapach. Czułam jak chłopak chowa twarz w mojej szyi, więc postanowiłam jakoś zadziałać. Uniosłam ręce do góry i oplotłam nimi kark chłopaka, przyciskając go do siebie. Albo siebie do niego. Przytulanie go było na tyle miłym uczuciem, że pozwalając sobie na chwilę zapomnienia, przymknęłam oczy. Byłam tak cholernie szczęśliwa, że go odzyskałam, że wreszcie byliśmy blisko siebie, że znowu wszystko jest okay.
- Dobra! Dosyć tych przyjemności! - oznajmił Jake, więc niechętnie się od niego odsunęłam. Nie pokazałam tego jednak po sobie, przybierając obojętny wyraz twarzy. - Przejdźmy do ważniejszych spraw, a mianowicie: ilu chłopaków przede mną widziało twój stanik?
A jednak zauważył.
W tej chwili dziękuję losowi, że nie jestem zwolenniczką staników w koronkę. Bo gdyby zauważył taki, nie powstrzymałabym rumieńców.
- Jesteś pierwszy.
- Cóż za zaszczyt! - ucieszył się, jak dziecko. Zabawne dziecko.
- No ba - prychnęłam, kierując się na swoje łóżko. Wskoczyłam na nie, po czym poklepałam miejsce obok siebie, pokazując chłopakowi, że może sobie usiąść. Jake wykonał moje polecenie, kładąc się na brzuchu i wlepiając we mnie ogromne ślepia. Uśmiechnął się lekko, co momentalnie odwzajemniłam.
- Dziękuję, że mi wybaczyłaś.
- Dziękuję, że do mnie przyszedłeś - odpowiedziałam szczerze.
Wam niebiosa też dziękuję, bez was zapewne wciąż wpatrywałabym się jak głupia w telefon.
- Wiesz na co mam ochotę? - spytałam. Modliłam się w duchu, aby nie odnalazł w tym żadnego podtekstu.
- Zapewne zaraz się dowiem - odparł, z trudem powstrzymując śmiech. Doceniam intencje.
- Na czekoladę. Otwieramy i nie patrząc na to ile ma kalorii, zjadamy całość. Wchodzisz w to? - spytałam i uśmiechnęłam się chytrze. Na odpowiedź nie musiałam długo czekać.
- Z tobą zawsze.
*oczami Laury*
Czasem jedyne co chcesz i potrafisz robić, to wpatrywać się w sufit. I ja musiałam spróbować. Zrozumiałam, że kiedy leżysz tak na ziemi i wlepiasz oczy w ścianę pomalowaną farbą, w twojej głowie myśli zaczynają się pojawiać same z siebie. I nie potrafisz nad tym zapanować.
Lubię myśleć i odkrywać nowe rzeczy, ale w moim obecnym stanie nie mogę sobie na to pozwolić. Nie mam zamiaru nie potrzebnie się zadręczać i wymyślać niestworzonych historii na temat tego, co się dzieje z Rossem (bo to głównie o nim myślałam przez ostatnie kilkanaście dni). Gdyby działo się coś złego, to by mi o tym powiedział. Skoro nie dzwoni, to oznacza, że dobrze się bawi i wszystko u niego w porządku. U mnie też tak powinno być. Nie mam się więc czym przejmować.
Podniosłam się do pozycji siedzącej a moje spojrzenie padło na torby z zakupami. Jakoś nie miałam ochoty ich teraz przeglądać, więc zostawiłam tę czynność na dzisiejszy wieczór albo jutrzejszy poranek. Zależy od tego, na co pozwolą mi chęci i siły.
Leniwie podniosłam się ziemi i obrzuciłam spojrzeniem łóżko. Najchętniej położyłabym się teraz na nim i odpłynęła do krainy marzeń, lecz nie pozwala mi na to kilka rzeczy. Pierwszą z nich jest fakt, że jest już 19 i wypadałoby zjeść jakąś kolację. Nie mam zamiaru zmieniać się w anorektyczkę tylko dlatego, że tęsknie za chłopakiem. Drugim argumentem był fakt, że kładąc się do łóżka mój umysł miałby nieograniczoną możliwość do rozmyślań, a na to nie mogłam pozwolić.
Musiałam przestać myśleć.
Wyszłam więc z pokoju i skierowałam się do kuchni z zamiarem zrobienia sobie kolacji. Głodna specjalnie nie byłam, więc pewnie wyląduje przy stole z jakimś jogurtem albo twarogiem. Wszystko mi jedno, ważne, żebym cokolwiek zjadła i stwarzała wygląd na pozór szczęśliwej osoby.
Kroki stawiałam powoli, podczas gdy moja dłoń sunęła po barierce schodów. Czułam się jak księżniczka, która znajdując się w sali balowej skupia na sobie spojrzenia wszystkich gości. Wszyscy mnie obserwują, niektórzy z podziwem, inni z zazdrością, a jeszcze inni z radością. Na suficie wisi ogromny żyrandol, światło księżyca wpada do środka przez ogromne szyby, a w tle rozbrzmiewa muzyka, grana przez orkiestrę. Ja jednak nie zauważam tych wszystkich rzeczy, gdyż moje spojrzenie utkwione jest w chłopaku stojącym u dołu schodów. Czeka właśnie na mnie, uśmiechając się pięknie i wyciągając ku mnie dłoń. Wszystko jest jak w bajce, dopóki książe nie znika. Goście też znikają, piękny żyrandol opada na ziemię, a blask księżyca zostaje przyćmiony przez burzowe chmury. Mój książe się oddala, zostawiając mnie samą. A ja mam ochotę jedynie się rozpłakać.
Moje przemyślenia zostały przerwane przez dźwięk dzwonka do drzwi. Potrząsnęłam głową, próbując wybić sobie z głowy poprzednie głupie myśli. Nie powinnam w ten sposób marzyć. Czy istnieje w ogóle coś takiego, jak złe marzenia? I czy one zawsze zostają przerwane w ten sam brutalny i smutny sposób?
Starając się chociaż na chwilę dać odpocząć głowie, skierowałam się do holu w celu sprawdzenia, kto przyszedł.
- Otworzę! - krzyknęłam w przestrzeń, chcąc powiadomić siostrę i przyjaciółkę o swoich czynach.
Podeszłam do drzwi i nacisnęłam na klamkę, nie sprawdzając nawet przez wizjer, kto zaszczycił nas swoją obecnością.
I w tym momencie moje serce podskoczyło do gardła, z którego wydobył się cichy jęk. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom w to, kogo zobaczyłam na progu domu. Zaniemówiłam a moje życzenie wreszcie się spełniło - w tej jednej sekundzie wszelkie myśli uleciały z mojej głowy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
***
Bum! :3
Och, wreszcie nastał czwartek. Jeszcze jeden dzień i piątek świętować czas. ^^ Tak tylko mówię c:
Jeśli chodzi o song z tytułu, to osobiście jestem w niej zakochana i jak głupia gwałcę replay wciąż to słuchając jej na youtube. Filmu nie widziałam, ale piosenka bardzo mi się podoba (o dziwo, zważając na mój gust muzyczny :3). Pod spodem możecie sobie jej posłuchać, jak zwykle, chociaż i tak podejrzewam, że wszyscy ją już słyszeli. I to nie jeden raz. Peszek. c:
Dziękuje Wam z całego serducha za komentarze pod poprzednim rozdziałem, tak jak i za wszystkie poprzednie. One naprawdę sprawiają, że przyjemniej się pisze. :)
Dobra. JuLien leci zakuwać na hiszpański (jaka ja pilna c':) a Wam przesyłam multum wirtualnych uścisków! Takich podpadających pod uduszenie, ale to dlatego, że tak Was uwielbiam ^^
Bum! :3
Och, wreszcie nastał czwartek. Jeszcze jeden dzień i piątek świętować czas. ^^ Tak tylko mówię c:
Jeśli chodzi o song z tytułu, to osobiście jestem w niej zakochana i jak głupia gwałcę replay wciąż to słuchając jej na youtube. Filmu nie widziałam, ale piosenka bardzo mi się podoba (o dziwo, zważając na mój gust muzyczny :3). Pod spodem możecie sobie jej posłuchać, jak zwykle, chociaż i tak podejrzewam, że wszyscy ją już słyszeli. I to nie jeden raz. Peszek. c:
Dziękuje Wam z całego serducha za komentarze pod poprzednim rozdziałem, tak jak i za wszystkie poprzednie. One naprawdę sprawiają, że przyjemniej się pisze. :)
Dobra. JuLien leci zakuwać na hiszpański (jaka ja pilna c':) a Wam przesyłam multum wirtualnych uścisków! Takich podpadających pod uduszenie, ale to dlatego, że tak Was uwielbiam ^^
~JuLien :3
Ellie Goulding - "Love Me Like You Do"
Świetny rozdział!!!
OdpowiedzUsuńTo Ross??/Wątpie. To zbyt oczywiste.Ciekawa jestem kto to
OdpowiedzUsuńBoski :] Nie mogę się doczekać następnego.
OdpowiedzUsuńO boże też kocham tą piosnkę chociaż film nie przypadł mi go gustu.A co do rozdziału to kogo zobaczyła Laura.Czy to Ross?Czekam z niecierpliwością na nexta :3
OdpowiedzUsuńSuper rozdział!!!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Veronka i Jake pogodzili się i mam nadzieję, że kiedyś wkońcu będą razem. Pisz szybko kolejny rozdział, bo ja nie mogę się już doczekać, togo kogo zobaczyła Laura za drzwiami. Byłabym bardzo happy, gdyby był to Ross, ale nie mam pojęcia, co się szykuje w twojej głowie. Tak, więc z niecierpliwością czekam na next'a.
Ps. Widziałaś moją nominację do LBA w pytaniach?
Tak widziałam i na pytania odpowiem jak znajdę chwilę wolnego czasu :3 I dziękuję za nią ^^
UsuńSuper rozdział :*
OdpowiedzUsuńCzekam na next < 3
Kobito jesteś genialna !!! To jest genialne, OMG co ty ze mną robisz? :D Twój blog jest moją najlepszą lekturą... I ta piosenka, kocham Cię za to <3 Wiesz jak poprawić zepsuty humor.
OdpowiedzUsuńKto staĺ za drzwiami? Rossi? Jakiś były Laury (tak na spontanie wymyśliłam)? Rodzice Lau? No nie wiem! Kiedy next? :3
OdpowiedzUsuńgenialny, czekam na kolejny.
OdpowiedzUsuńRany, to jest takie aww i sweet, i ochy i achy, i miód malina, no po prostu YAY! Mało czasu, więc napiszę tylko - wow.
OdpowiedzUsuńLecę czytać następny ;3
Ok coś dziwnego się stało... Bo zamierzałam opublikować komentarz, a tu bum...
OdpowiedzUsuńNie dało się... Musiałam odświeżyć stronę i straciłam komentarz... Taaa, te moje szczęście... Tak więc, zupełnie mi się nie chce odnowa pisać komentarza, dlatego będzie krótki i zwięzły zresztą jak wszystkie następne. No to tak...
Rozdział jest super. Naprawdę fajny. Veronika i Jake się pogodzili... To bardzo dobrze.
Lubię ich... Są naprawdę słodcy.
Ok ja się nie rozpisuję...
Idę czytać następny rozdział by się dowiedzieć kto stoi za drzwiami.