-Ej ludzie... - zaczęłam niepewnie,
przełykając gulę w gardle. Gdy upewniłam się, że wszystkie spojrzenia są
skierowane na mnie, wzięłam głęboki wdech. - Znalazłam Vanessę. -
wybełkotałam wciąż wpatrzona w moją siostrę.
-Gdzie..?!
- wszyscy poderwali się z miejsca i zatoczyli wokół mnie krąg. Chciałam
odpowiedzieć, ale nie potrafiłam. Za bardzo zaskoczył mnie ten widok.
Po prostu, zaniemówiłam... Podniosłam więc ku górze drącą dłoń,
wskazując palcem miejsce na dachu domu Lynchów, gdzie leżała Nessa.
Wszystkie spojrzenia powędrowały w miejsce, które wskazałam. Reakcja
moich przyjaciół była podobna, co moja. Dosłownie szczęki im opadły.
A zapowiadał się taki miły dzień...
-Jak ona się tam znalazła?! - zawył Jake.
-I co ona tam robiła?!
-I jak ją ściągniemy?!
-Co będzie, jak spadnie?!
-No cóż... Jeśli spadnie, to raczej będzie ją bolało. - podsumował Ell chwytając się za brodę.
-To jest chyba oczywiste! - wkurzyłam się na niego.
-Nie konieczne... Zawsze może spaść do basenu... Ewentualnie nie będzie nic czuła, bo nie wiadomo, czy ona śpi, czy po prostu...
-Skończ! - przerwała wywód Rockyego. Przecież ona żyje, niech przesadza...
Ale wizja śmierci mojej jedynej siostry, wydała mi się na tyle straszna, że wolałam do niej nie wracać.
-Dobra ludzie, trzeba skombinować drabinę. - podsumował Riker. Jako jedyny zachował chyba trzeźwy umysł. - No... I trzeba by było ją obudzić.
-Racja. - zgodził się Ross.
-Macie w domu jakąś drabinę?
-Powinna być gdzieś w ogrodzie, ale sama jej nie tu nie dam rady przynieść... - westchnęła Rydel.
-No to chodźcie. - pośpieszyłam ich, a wszyscy skierowaliśmy się w miejsce, ku któremu podążała blondynka. Wtem, coś jakby mnie tchnęło. Odwróciła się do tyłu, i gestem dłoni zatrzymałam Rikera. Chłpak nic nie rozumiejąc, zmarszczył brwi.
-Ktoś musi jej pilnować, żeby nic się nie stało. Mógłbyś przy okazji ją obudzić. - zaproponowałam.
-Zgoda. - chłopak kiwnął głową, i odwracając się uprzednio na pięcie, skierował się z powrotem w stronę basenu. Ja natomiast, pognałam za resztą moich przyjaciół, aby wziąć drabinę. Aby zdjąć moją siostrę z dachu. Aby nic się jej nie stało. Prościzna, co nie?
-Jak ona się tam znalazła?! - zawył Jake.
-I co ona tam robiła?!
-I jak ją ściągniemy?!
-Co będzie, jak spadnie?!
-No cóż... Jeśli spadnie, to raczej będzie ją bolało. - podsumował Ell chwytając się za brodę.
-To jest chyba oczywiste! - wkurzyłam się na niego.
-Nie konieczne... Zawsze może spaść do basenu... Ewentualnie nie będzie nic czuła, bo nie wiadomo, czy ona śpi, czy po prostu...
-Skończ! - przerwała wywód Rockyego. Przecież ona żyje, niech przesadza...
Ale wizja śmierci mojej jedynej siostry, wydała mi się na tyle straszna, że wolałam do niej nie wracać.
-Dobra ludzie, trzeba skombinować drabinę. - podsumował Riker. Jako jedyny zachował chyba trzeźwy umysł. - No... I trzeba by było ją obudzić.
-Racja. - zgodził się Ross.
-Macie w domu jakąś drabinę?
-Powinna być gdzieś w ogrodzie, ale sama jej nie tu nie dam rady przynieść... - westchnęła Rydel.
-No to chodźcie. - pośpieszyłam ich, a wszyscy skierowaliśmy się w miejsce, ku któremu podążała blondynka. Wtem, coś jakby mnie tchnęło. Odwróciła się do tyłu, i gestem dłoni zatrzymałam Rikera. Chłpak nic nie rozumiejąc, zmarszczył brwi.
-Ktoś musi jej pilnować, żeby nic się nie stało. Mógłbyś przy okazji ją obudzić. - zaproponowałam.
-Zgoda. - chłopak kiwnął głową, i odwracając się uprzednio na pięcie, skierował się z powrotem w stronę basenu. Ja natomiast, pognałam za resztą moich przyjaciół, aby wziąć drabinę. Aby zdjąć moją siostrę z dachu. Aby nic się jej nie stało. Prościzna, co nie?
*oczami Rikera*
Zawróciłem pod basen, skąd najlepiej było widać Vanessę. Jakim cudem ona się znalazła na tym dachu?! Zresztą, i tak się pewnie tego nie dowiemy...
Ustawiłem się tuż koło ściany, na taką odległość, aby wciąż widzieć dziewczynę. Nawet, jeśli znajdowała się na dachu, to śpiąc, wciąż wyglądała tak słodko... I bezbronnie... A promienie słońca tak cudownie oświetlały jej cerę...
STOP! Riker, ogarnij się!
Wciąż nie mogę uwierzyć, jak mogłem być takim idiotą, żeby odtrącać Vanessę. Przecież, ona zawsze była dla mnie taka ważna... Jak mogłem tak długo być takim ślepym, na moje uczucia do niej?! Co najzabawniejsze! Dopiero po zerwaniu z moją dziewczyną, zrozumiałem, że szukałem miłości u innych, bo wiedziałem, że u Nessy nie mam szans! Jestem skończonym głupkiem...
Dobra! Później będzie czas na użalanie się nad sobą! Teraz muszę się skupić, żeby obudzić jakoś czarnowłosą... Tylko jak?
-Vanessa! Van! Obudź się! - zacząłem wołać, mając nadzieję, że to podziała. Ona jednak, jedynie lekko drgnęła i obróciła się na drugi bok. Spróbowałem więc jeszcze raz, tym razem głośniej:
-Van!!! Van, wstawaj! - zawołałem, jednak ponownie - zero reakcji.
Dobra... Muszę się skupić. Zebrałem w sobie całą siłę, na jaką było mnie stać i biorąc głęboki wdech, wykrzyczałem to jedno, jakże ważne dla mnie imię:
-VANESSA!!!
Zadziałało! Dziewczyna gwałtownie otworzyła oczy i podniosła się, do pozycji siedzącej. Na mojej twarzy wykwitł szeroki uśmiech, jednak nie trwał on długo. Vanessa, nie wiedząc, gdzie się znajduje, zaczęła nerwowo się kręcić. Wtem, jej ręk osunęła się, a ona sama zaczęła zsuwać się po dachu. Źrenice moich oczu momentalnie się rozszerzyły, a ja sam impulsywnie zrobiłem kilka kroków przed siebie, aby w razie czego ją złapać. Szatynka już miała spaść z dachu, już miała zaliczyć upadek, gdy w ostatniej chwili, chwyciła się rynny. Jej ciało bezwładnie opadło w dół, a ona sama ledwo co utrzymała się o na własnych rękach. Ale nie spadła. Nic się jej nie stało.
Na szczęście.
Gdyby przeze mnie coś sobie zrobiła, chyba bym sobie nie wybaczył. Przecież jest moją przyjaciółką! Jakże dla mnie ważną...
-Vanessa! Nic Ci nie jest?! - zapytałem przerażony, stając tuż pod nią. Grawitacja spowodowała, że luźne spodnie brunetki osunęły się nieco w dół, odsłaniając jej nagi brzuch. Wziąłem głęboki wdech i spróbowałem zapanować nad własnymi emocjami. Nad swoimi myślami. Jakże zboczonymi myślami...
-A wiesz... Lubię sobie tak czasem powisieć... To mnie odpręża. - odparła z ironią w głosie.
-Serio?! - spytałem zdziwiony, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z własnej głupoty.
-Gdyby nie moja obecna sytuacja, pacnęłabym się w czoło! - zawołała do mnie. a ja uśmiechnąłem się pod nosem. Nawet w takiej chwili, potrafi mnie rozbawić.
-Pomóż mi! Nie utrzymam się tak długo... - westchnęła, a ja zobaczyłem, jak palce dziewczyny powoli zaczynają zjeżdżać z rynny...
Myśl Riker, myśl!
Spojrzałem w dół, a następnie ponownie na dach, próbując ocenić odległość dziewczyny od ziemi. Było tu może... z jakieś 10 metrów? Powinienem dać radę...
-Skacz! - zawołałem pewnie do dziewczyny, wyciągając ręce przed siebie.
-Zwariowałeś? - mimo, iż dziewczyna krzyczała, to i tak dało się słyszeć to napięcie w jej głosie. Tę niepewność...
-Złapie Cię! - zapewniłem ją.
-Najlepiej od razu walnij mi patelnią w łeb i wsadź do grobu! Nie dasz rady!
-Vanessa...
-Zabiję się...
-Van! Ufasz mi? - zapytałem z nadzieją w głosie. Vanessa nic nie odpowiedziała. Jedyne co, to jedna z jej rąk osunęła się z rynny... - Van, zaufaj mi!
-Boję się... - poraz pierwszy usłyszałem, żeby jej głos wydał mi się taki sparaliżowany... Taki strachliwy... Taki obcy...
-Van, zaufaj mi... Proszę... - mimo, iż ostatnie słowa wyszeptałem, dziewczyna i tak je usłyszała. Zauważyłem, że przymknęła lekko. Jeszcze bardziej wyciągnąłem ręce przed siebie, aby na pewno ją złapać. Aby nic jej się nie stało...
Puściła się. Jej ciało spadało w dół, a włosy były targane ku górze. Napiąłem wszystkie mięśnie swojego ciała. Musiałem ją złapać. Ta chwila, w rzeczywistości trwała niecałą sekundę, a dla mnie, dłużyła się wieczność.
Kiedy dziewczyna, wpadła w moje ramiona i skuliła się bezbronnie, moje serce wykonało salto. Poczułem ulgę... Udało się. Naprawdę się udało! Gdyby nie fakt, że na rękach trzymam Vanessę, pewnie uniósłbym je ku niebu i latał po ogródku wykrzykując, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Ale nie musiałem tego robić. Bo i tak się nim czułem, mając w objęciach najwspanialszą ze wszystkich dziewczyn na ziemi. Wpatrywałem się tak w szatynkę, widząc, jak niepewnie otwiera oczy. Rozejrzała się wokoło, jakby nie wierząc, że nic jej nie jest. Jej wzrok wreszcie zatrzymał się na moich oczach. I wtedy mogłem zobaczyć w nich ulgę, wdzięczność i... szczęście. Tyle, że nie wiem, czy było ono spowodowane tym, że ją złapałem, czy tym, że byliśmy tak blisko sie... A zresztą nieważne.
-Nom, aniele. Bolało, jak spadłaś z nieba? - zapytał z chytrym uśmiechem na ustach, a dziewczyna przewróciła teatralnie oczami. Mimo to kąciki jej ust uniosły się ku górze.
-Gdyby nieobecna sytuacja, pewnie dostałbyś za taki tekst w pyśka. Ale... Tym razem Ci daruję. - powiedziała, jeszcze bardziej przybliżając się do mnie i zaplatając ręce wokół mojej szyi, jakby chciała upewnić się, że na pewno jej nie upuszczę.
-Wiesz... Jeśli mam być szczera... To nie sądziłam, że mnie złapiesz. - zachichotała cicho i schyliła głowę w dół, aby ukryć rumieńce.
-Zawsze Cię złapie, kiedyś będziesz upadać. - wyszeptałem, a ona spojrzała na mnie zdziwiona.
-To cytat Lauren Kate. Czytałeś "Upadli"?!
-Wiesz... Pewnego wieczoru nudziło mi się, a drzwi do pokoju Rydel były otwarte... I tak jakoś wyszło, że grzebiąc w jej rzeczach, natrafiłem na tę książkę. Gdybym nie był facetem, uznałbym, że całkiem niezła. - wzruszyłem ramionami, a Van ponownie cichutko, wręcz niesłyszalnie zaśmiała się. Kiedy tak się w nią wpatrywałem, słowa jakby same popłynęły z moich ust...
-Gdybyś umierała, ja też bym umierał, abyśmy leżeli razem w grobie.
Gdybyś mnie kochała, ja też bym Cię kochał, bo zależy mi na Tobie...
-Nie kojarzę... - zmarszczyła brwi. - Czyje to?
-To akurat moje. - posłałem jej ciepły uśmiech, który ta odwzajemniła. I wtem, zobaczyłem w jej oku małą iskierkę... Zaledwie mały błysk... Mały błysk, który dał mi tyle szczęścia, tyle radości, tyle nadziei... Nadziei w nas. Nadziei, że ona jest jeszcze w stanie mnie pokochać.
Nadzieja. To ona, jest światłem w tunelu, które nie gaśnie do końca. Nie gaśnie, dopóki sam jej nie zdmuchniesz. A czasami potrzeba kogoś, kto na nowo zapali tę świeczkę. Kto na nowo da Ci nadzieję.
Chciałbym móc się teraz do niej nachylić i po prostu ją pocałować. Tak bez żadnych wyrzeczeń, czy przeciwności... Ale nie mogłem. To okropne uczucie, że w ten sposób, mogę ją skrzywdzić, nie pozwalało mi na to. Chciałbym ją pocałować. Jak ja strasznie chce ją pocałować! Ale... Ona ma chłopaka. I nie mogę zmuszać jej do zdrady. Wtedy, zachowałbym się jak... dupek. Po prostu. Nie mógłbym na siebie patrzeć. A tym bardziej na nią. I nie zrobię tego. Nie pocałuję jej, dopóki ona się na to nie zgodzi. Będę czekał. Bo warto. Naprawdę, warto...
Wtem, moje przemyślenia przerwał głośny huk. Odwróciłem momentalnie głowę, aby sprawdzić, co jest jego powodem.
-Rocky ty tępaku! Jak ja idę przodem, to ty nie idź przodem, bo pójdziemy w dwie różne strony i oboje pójdziemy tyłem!
-Ale to ja miałem iść z przodu! I muszę iść przodem, bo inaczej się nie da!
-Chyba ja wiem lepiej!
-No chyba nie!
-Ty się nie znasz!
-Kto im dał do niesienia drabinę?! - wkurzyła się Veronika, widząc poczynania mojego młodszego brata i Ell'a.
-Dobra! Zostawcie tą drabinę! - rozkazał Ross, patrząc na kłócących się przyjaciół. Oni, jak na zawołanie, puścili ją, powodując tym, że szczeble uderzyły o stopę mojego młodszego brata. Jego twarz zrobiła się od razu czerwona. Początkowo, z bólu, lecz potem, bardziej ze złości...
-Już. Po. Was!!! - krzyknął wkurzony Ross i począł gonić dwójkę przerażonych brunetów.
Muszę przyznać, że ta sytuacja wyglądała dosyć komicznie... W pewnym momencie, bruneci równocześnie obrócili się, aby sprawdzić, jak daleko za nimi znajduje się nastolatek, powodując tym samym, że nie zauważyli rozpoczynającego się basenu. No... I po prostu do niego wpadli.
Głąby jedne. Ale i tak ich kocham.
-Hahaha! Dobrze Wam tak! - Ross zaczął się zwijać ze śmiechu, zresztą, nie on jeden... W podobnej sytuacji była i reszta naszych znajomych.
-Ej! Dobra spokój! Trzeba ściągnąć Vanessę z dachu! - zakomenderowała Laura i w tym samym czasie, obróciła się w moją stronę - Ooo...
Widząc zdziwienie i... rozbawienie na twarzach mojego rodzeństwa i przyjaciół, momentalnie speszony puściłem Van.
-Ała! - zawyła i poczęła rozmasowywać obolałe miejsce.
-Ale jak... Ale kiedy...? Ty byłaś... ..tam.. a jesteś.. tutaj.. - zaczęła wskazywać na różne miejsca zdezorientowana Maia.
-Długo by opowiadać... - machnąłem obojętnie ręką i podałem szatynce dłoń, aby pomóc jej się podnieść.
-Dobra... Nie wnikam. - zaśmiał się Jake.
Kiedy dziewczyna, wpadła w moje ramiona i skuliła się bezbronnie, moje serce wykonało salto. Poczułem ulgę... Udało się. Naprawdę się udało! Gdyby nie fakt, że na rękach trzymam Vanessę, pewnie uniósłbym je ku niebu i latał po ogródku wykrzykując, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Ale nie musiałem tego robić. Bo i tak się nim czułem, mając w objęciach najwspanialszą ze wszystkich dziewczyn na ziemi. Wpatrywałem się tak w szatynkę, widząc, jak niepewnie otwiera oczy. Rozejrzała się wokoło, jakby nie wierząc, że nic jej nie jest. Jej wzrok wreszcie zatrzymał się na moich oczach. I wtedy mogłem zobaczyć w nich ulgę, wdzięczność i... szczęście. Tyle, że nie wiem, czy było ono spowodowane tym, że ją złapałem, czy tym, że byliśmy tak blisko sie... A zresztą nieważne.
-Nom, aniele. Bolało, jak spadłaś z nieba? - zapytał z chytrym uśmiechem na ustach, a dziewczyna przewróciła teatralnie oczami. Mimo to kąciki jej ust uniosły się ku górze.
-Gdyby nieobecna sytuacja, pewnie dostałbyś za taki tekst w pyśka. Ale... Tym razem Ci daruję. - powiedziała, jeszcze bardziej przybliżając się do mnie i zaplatając ręce wokół mojej szyi, jakby chciała upewnić się, że na pewno jej nie upuszczę.
-Wiesz... Jeśli mam być szczera... To nie sądziłam, że mnie złapiesz. - zachichotała cicho i schyliła głowę w dół, aby ukryć rumieńce.
-Zawsze Cię złapie, kiedyś będziesz upadać. - wyszeptałem, a ona spojrzała na mnie zdziwiona.
-To cytat Lauren Kate. Czytałeś "Upadli"?!
-Wiesz... Pewnego wieczoru nudziło mi się, a drzwi do pokoju Rydel były otwarte... I tak jakoś wyszło, że grzebiąc w jej rzeczach, natrafiłem na tę książkę. Gdybym nie był facetem, uznałbym, że całkiem niezła. - wzruszyłem ramionami, a Van ponownie cichutko, wręcz niesłyszalnie zaśmiała się. Kiedy tak się w nią wpatrywałem, słowa jakby same popłynęły z moich ust...
-Gdybyś umierała, ja też bym umierał, abyśmy leżeli razem w grobie.
Gdybyś mnie kochała, ja też bym Cię kochał, bo zależy mi na Tobie...
-Nie kojarzę... - zmarszczyła brwi. - Czyje to?
-To akurat moje. - posłałem jej ciepły uśmiech, który ta odwzajemniła. I wtem, zobaczyłem w jej oku małą iskierkę... Zaledwie mały błysk... Mały błysk, który dał mi tyle szczęścia, tyle radości, tyle nadziei... Nadziei w nas. Nadziei, że ona jest jeszcze w stanie mnie pokochać.
Nadzieja. To ona, jest światłem w tunelu, które nie gaśnie do końca. Nie gaśnie, dopóki sam jej nie zdmuchniesz. A czasami potrzeba kogoś, kto na nowo zapali tę świeczkę. Kto na nowo da Ci nadzieję.
Chciałbym móc się teraz do niej nachylić i po prostu ją pocałować. Tak bez żadnych wyrzeczeń, czy przeciwności... Ale nie mogłem. To okropne uczucie, że w ten sposób, mogę ją skrzywdzić, nie pozwalało mi na to. Chciałbym ją pocałować. Jak ja strasznie chce ją pocałować! Ale... Ona ma chłopaka. I nie mogę zmuszać jej do zdrady. Wtedy, zachowałbym się jak... dupek. Po prostu. Nie mógłbym na siebie patrzeć. A tym bardziej na nią. I nie zrobię tego. Nie pocałuję jej, dopóki ona się na to nie zgodzi. Będę czekał. Bo warto. Naprawdę, warto...
Wtem, moje przemyślenia przerwał głośny huk. Odwróciłem momentalnie głowę, aby sprawdzić, co jest jego powodem.
-Rocky ty tępaku! Jak ja idę przodem, to ty nie idź przodem, bo pójdziemy w dwie różne strony i oboje pójdziemy tyłem!
-Ale to ja miałem iść z przodu! I muszę iść przodem, bo inaczej się nie da!
-Chyba ja wiem lepiej!
-No chyba nie!
-Ty się nie znasz!
-Kto im dał do niesienia drabinę?! - wkurzyła się Veronika, widząc poczynania mojego młodszego brata i Ell'a.
-Dobra! Zostawcie tą drabinę! - rozkazał Ross, patrząc na kłócących się przyjaciół. Oni, jak na zawołanie, puścili ją, powodując tym, że szczeble uderzyły o stopę mojego młodszego brata. Jego twarz zrobiła się od razu czerwona. Początkowo, z bólu, lecz potem, bardziej ze złości...
-Już. Po. Was!!! - krzyknął wkurzony Ross i począł gonić dwójkę przerażonych brunetów.
Muszę przyznać, że ta sytuacja wyglądała dosyć komicznie... W pewnym momencie, bruneci równocześnie obrócili się, aby sprawdzić, jak daleko za nimi znajduje się nastolatek, powodując tym samym, że nie zauważyli rozpoczynającego się basenu. No... I po prostu do niego wpadli.
Głąby jedne. Ale i tak ich kocham.
-Hahaha! Dobrze Wam tak! - Ross zaczął się zwijać ze śmiechu, zresztą, nie on jeden... W podobnej sytuacji była i reszta naszych znajomych.
-Ej! Dobra spokój! Trzeba ściągnąć Vanessę z dachu! - zakomenderowała Laura i w tym samym czasie, obróciła się w moją stronę - Ooo...
Widząc zdziwienie i... rozbawienie na twarzach mojego rodzeństwa i przyjaciół, momentalnie speszony puściłem Van.
-Ała! - zawyła i poczęła rozmasowywać obolałe miejsce.
-Ale jak... Ale kiedy...? Ty byłaś... ..tam.. a jesteś.. tutaj.. - zaczęła wskazywać na różne miejsca zdezorientowana Maia.
-Długo by opowiadać... - machnąłem obojętnie ręką i podałem szatynce dłoń, aby pomóc jej się podnieść.
-Dobra... Nie wnikam. - zaśmiał się Jake.
*oczami narratora*
-Ej! Ale wciąż nie rozwiązaliśmy najważniejszej sprawy! - obudził się nagle Rocky, podczas osuszania się, po wyjściu z basenu.
-Jakiej? - zaciekawiła się Maia.
-No... Wciąż tej lamy nie ma, co nie? - odpowiedział, jakby to było oczywiste.
-Może chociaż pijany byłeś na tyle mądry, żeby ją do zoo odprowadzić. - zaśmiała się dziewczyna, po czym została obdarzona gniewnym spojrzeniem ze strony bruneta.
-Ej ludzie! - powiedziała nagle Vanessa, wstając z leżaka basenowego.
-Co jest?
-Zobaczcie sobie to... - powiedziała odwracając w ich stronę swój telefon kierunkowy. - Mam chyba z milion zdjęć z wczorajszej imprezy... O mój Boże... - chwyciła się za głowę przeglądając kolejne to fotografie.
-Pokaż!!! - wykrzyknęli wszyscy naraz, doskakując do dziewczyny. Im oczom, ukazał się przeróżne zdjęcia, które uchwyciły mnóstwo momentów.
Zdjęcia, ukazywały takie rzeczy, jak szalone tańce Rydel i Jake'a, wspólna gra w karty, najstarszy śliniący się do ściany, przejażdżki na lamie, śpiąca Maia pod stołem, selfie ze sprzedawcą w sklepie, włam do jubilera, wygibasy na ulicy, Rocky łapiący autostop, próby wspięcia się Veroniki na drzewo, wystrzeliwanie czarnowłosej z trampoliny na dach, picie szampana, bawienie się Rikera w barmana i robienie gościom "drinków", zjeżdżanie w oponie po schodach, Ross niosący pijaną Laurę do swojego pokoju, a także o wiele więcej. Jednak, to właśnie ostatnie zdjęcie najbardziej zafascynowało, a raczej ucieszyło jednego z przyjaciół. Przedstawiało one bowiem altankę w ogrodzie, w której ewidentnie odbywał się ślub. Jakaś śliczna dziewczyna miała na sobie białą suknie, z lekka podartą, ale to nie ważne. Panem młodym był oczywiście Jake. Lecz powodem radości, była osoba, która udzielała tego obrzędu. Ta osoba, nie miała prawa tego robić, i to nic nie znaczy. A tym kimś, był oczywiście Rocky.
-Bum! Jest!!!!!! Nieeeee jeeeeestem żonaaaaty!!! - wykrzykiwał z radością Jake, biegając po całym ogródku i wymachując do góry rękami. Z tego całego szczęścia, biorąc długi rozbieg, przeskoczył kilku metrowy basen, a następnie zdjął z palca "obrączkę" i rzucił ją chen przed siebie. Następnie wciąż uradowany podbiegł do Rockyego i począł go obcałowywać po rękach i dłoniach.
-Kocham Cię stary! - wykrzyknął, a następnie podskoczył wysoko, wyładowywując resztki swojej dobrej energii.
-O... Ciesz się ciesz... Póki możesz! - warknęła Veronika. - Nie myśl, że zapomniałam, że obiecałeś mi nie stracenie mojej kasy... - dodała i z morderczym spojrzeniem, poczęła się zbliżać ku chłopakowi.
-Emm... Jake? - szepnął do chłopaka Ross.
-Taaak? - wybełkotał drżącym głosem, nachylając się do chłopaka.
-Radziłbym Ci zacząć uciekać. - wyszeptał do jego ucha. W tym samym momencie, Vera rzuciła się na przerażonego Jake, który w ostatniej chwili rzucił się do ucieczki. W ten sposób, to brunetka i chłopak gonili się teraz po ogródku Lynchów. Veronika, krzyczała słowa, które można by było uznać za groźby karalne. Jake natomiast... po prostu wrzeszczał wniebogłosy...
-O... Ciesz się ciesz... Póki możesz! - warknęła Veronika. - Nie myśl, że zapomniałam, że obiecałeś mi nie stracenie mojej kasy... - dodała i z morderczym spojrzeniem, poczęła się zbliżać ku chłopakowi.
-Emm... Jake? - szepnął do chłopaka Ross.
-Taaak? - wybełkotał drżącym głosem, nachylając się do chłopaka.
-Radziłbym Ci zacząć uciekać. - wyszeptał do jego ucha. W tym samym momencie, Vera rzuciła się na przerażonego Jake, który w ostatniej chwili rzucił się do ucieczki. W ten sposób, to brunetka i chłopak gonili się teraz po ogródku Lynchów. Veronika, krzyczała słowa, które można by było uznać za groźby karalne. Jake natomiast... po prostu wrzeszczał wniebogłosy...
***
Bum!
Witajcie moi kochani ^^ Nawet nie wiecie jak się za Wami stęskniłam :( No... I stęsknie się znowu, bo następny rozdział dopiero w przyszłym tygodniu. Długo, ale muszę poukładać nieco spraw u siebie :/
Bo żeby najnowsze rozdziały były mega smutne chyba nie chcecie ;p
Ale koniec o mnie! Nie chcę Was przytłaczać moimi sprawami ^^ I jak tam Wam minął tydzień? :)
Z góry przepraszam za wszelkie błędy w tym czymś u góry, ale nie mam sił sprawdzać ;p
Kilka osób pytało mnie, jak się bawiłam na Słowacji i muszę przyznać... Tak jak nie chciałam tam jechać, tak teraz już chcę tam wracać ^^ Było wspaniale :)
Kilka osób pytało mnie, jak się bawiłam na Słowacji i muszę przyznać... Tak jak nie chciałam tam jechać, tak teraz już chcę tam wracać ^^ Było wspaniale :)
Nom... Od następnego rozdziału startujemy na ostro z Raurą, tak więc... Szykujcie się ;>
Na dziś się żegnam :) I love you everyone! <3
PS. Na moim drugim blogu jutro new rozdział :)
~MiLka <3
Jak to szybko leci....
OdpowiedzUsuńDobra mniejsza... Rozdział boski... czekam na ostrą Raurę.... :)
I wpadaj do mnie... na IX rozdział.
rauraeasylove.blogspot.com
Czekam...
świetny rozdział :D Czekam na masaż Laury xDD :D
OdpowiedzUsuńCiekawe co Raura będzie robić:)
OdpowiedzUsuńAaa WRÓCIŁAŚ <3
OdpowiedzUsuńNie mogę doczekać się Raury ;d
Rozdział ŚWIETNY !
jak zawsze z resztą kochana ;x
czekam na kolejny ;)
Nawet nie wiesz ile ja czekałam na ten rozdział :) Mam nadzieję, że wyjazd ci się udał, odpoczełaś itp. Oczywiście jak wszyscy czytelnicy tego bloga czekam Raurę :)
OdpowiedzUsuńNie wiesz jak ja się stęskniłam za tobą i twoimi rozdziałami :D NARESZCIE! Rozdział jak zwykle świetny <3 Czekam na obiecany masaż Raury, nie, ja nie zapomniałam XD
OdpowiedzUsuńCzekam na next :)
Super!!!
OdpowiedzUsuńIch przygody są naprawdę crazy :P
Czekam na next i Raurę!!!!!
Super rozdział <3
OdpowiedzUsuńCzekam na next :)
Super rozdział :**
OdpowiedzUsuńxD
Czekam na next <33
Jezu jak ja tęskniłam za tymi rozbrajaczami no i tobą...serio!! Ponownie śmieję się wniebogłosy....a łzy szczęścia same lecą.
OdpowiedzUsuńWiem że to tylko w sumie tydzień c'nie?? Ale i tak to dłużyło się w nieskończoność. Forever Alone..hahah
Kochana rozdział...zarąbisty. W sumie co się dziwić. Nie ma czym. Ale muszę przyznać Rikessa była tak słodka....a te słowa o zaufania....OMG...Ale rosspłynęłam się totalnie jak opisałaś uczucia Rika od Van. Really i love it!!!
Nasz Jake nie ma śubu...ostatnie mnie mnie rozwaliło. Te ganianie po ogrodzie. Vera ma za dużo energii...hahah.
Ubóstwiam rozdział...bo jest świetnie napisany. Moja pisarka...<3
Wiem dziś taki krótki kom...ale jakoś wena mnie opuściła. Mogę powiedzieć jedno...czekam na nexta...w końcu ma być DUŻO RAURY...tak więc czekam NIECIERPLIWIE...Życzę Weny...buziaczki<3
Ps. Następnym razem weź mnie też na Słowację....hahah <3
Genialne.. Ja też chce tam wrócić :'( o nieee znowu zaczynam beczeć... Oki a tak poza tym to nie umiem się doczekać Raury<3
OdpowiedzUsuńhahah, no i wyjaśniło się! Vanessa na dachu, a to dopiero cyrk! :D no i ten słodki moment uniesienia między nią, a Rikerem <3 na chwilę zapomniałam, że muszę Cię zabić za brak gorących scenek pomiędzy Raurą! czekam na następny :*
OdpowiedzUsuń#neverletmegiveup
Super rozdział i jestem MEGA ciekawa co będzie się działo z Raurą! :))
OdpowiedzUsuń