Wpadajcie tu:
i tu, na epilog:
Opłaca się ^^
-Ałć... - syknął już po raz kolejny Riker. Mimo to, dziewczyna nie odsunęła zmoczonego wacika od jego rozciętej brwi. Rana, ciągnęła się od jej początku aż po kawałek czoła. Natomiast w okolicy lewego oka, skóra przybrała siny kolor.
Vanessa nie chciała, aby przez taki błahy incydent komuś coś się stało.
Błahy... W głębi duszy cierpiała. Czuła, że między nimi ostatnio się nie układało. Początkowo Garrett wydawał się jej fajnym facetem, ale jak widać, to nie był ktoś przeznaczony dla niej. Lecz mimo tylu minusów, nie podejrzewała, że chłopak znajdzie sobie kogoś innego. Albo miał już kogoś przed nią, nie wnikała. Bolało ją to, ale twierdziła, iż ta sprawa nie była warta bólu Rikera. No a gdy ten głupi bohater uderzył Claytona, nie mogło się to skończyć inaczej, niż bójką.
-Jesteś na mnie zła? - spytał.
-Nie.
Nie przerywała oczyszczania jego twarzy. Z uwagą zamoczyła wacik w jakiejś cieczy, po czym przyłożyła go do twarzy Lyncha. Czarnowłosa włożyła palce do słoiczka z kremem, który stał na stole kuchennym. Następnie, jak najdelikatniej, wtarła maź w sine miejsce na twarzy blondyna. Starała się, aby jej palce lekko naciskały na jego polik. Nie chciała sprawiać mu jeszcze większego bólu. Gdy skończyła smarować jego skórę, wstała z krzesła. Podeszła do zlewu i opłukała dłonie. Po wytarciu ich w ręcznik, z powrotem zajęła miejsce na przeciwko Rikera, który nie spuszczał z niej wzroku. Rozciętą brew blondyna zakleiła plastrem, a po wykonaniu tej czynności, wszelkie kremy, bandaże i lekarstwa zaczęła wkładać do apteczki.Po chwili jednak przerwała tę czynność i niepewnie spojrzała na chłopaka. Widząc jego okaleczoną twarz, poczuła ukłucie, gdzieś w sobie.
Wiedziała, że to przez nią. A przynajmniej w ten sposób się obwiniała.
-Boli Cię coś jeszcze? - spytała. Blondyn zacisnął usta w wąską linię, jakby się nad czymś zastanawiał. Nad tym, czy ma powiedzieć prawdę. Czy pokazywać jej kolejne rany. W końcu przymknął powieki i opierając się dłonią o stół, wstał na równe nogi. Zacisnął palce na rantach swojej koszulki, po czym powoli uniósł ją do góry, tym samym coraz to bardziej odsłaniając swój tors. Oczy dziewczyny powędrowały na zaczerwienienie, znajdujące się po lewej stronie klatki piersiowej jej przyjaciela. Jej źrenice się powiększyły, a dłonie powędrowały ku apteczce, z której wyciągnęła mokre waciki.
No tak. Przecież Garrett go tam uderzył.
Pochyliła się do przodu, nie schodząc z krzesła.Tak było jej łatwiej sięgnąć do rany. Ostrożnie przyłożyła wacik do skóry chłopaka, a kiedy chłodny okład się z nią zetknął, z ust Rikera wydobył się syk. Zacisnął powieki.
-To nie boli aż tak mocno, jak źle wygląda. - Próbował pocieszyć Vanessę, a również i samego siebie. I tak mu nie uwierzyła. Wiedziała, jaki te rany sprawiają ból chłopakowi.
Po otarciu skaleczenia, nasmarowania go żelem i zawiązania bandaża, czarnowłosa ponownie umyła swoje ręce.
-Jesteś na mnie zła? - spytał chłopak, który jak dotąd nie ruszył się ze swojego miejsca. Wciąż stał przy stoliku kuchennym, opierając się o niego jedną ręką.
-Nie jestem. Już Ci to mówiłam. - Odparła, zakręcając kran.
-To dlaczego nic nie mówisz? - Vanessa oparła się o blat dłońmi i przymknęła oczy. Nie umiała na niego spojrzeć. Wciąż się obwiniała za to, co mu się stało. Nie umiała patrzeć na jego rany.
-Dlaczego go uderzyłeś? - spytała, ale wciąż nie umiała się odwrócić. Po prostu, najzwyczajniej w świecie się bała. Twarda, wybuchowa Vanessa bała się spojrzeć w oczy chłopaka, który przez nią ucierpiał.
-Bo sobie na to zasłużył.
-Ale ty nie zasłużyłeś sobie na to, aby oberwać. A to wszystko się stało przeze mnie. - Odpowiedziała łamiącym się głosem. Usłyszała za sobą kolejne syknięcie, spowodowane bólem. Momentalnie się odwróciła. Twarz Rikera była wykrzywiona, ale mimo to nie poddawał się. Uważając na każdy bolesny krok, spowodowany raną na piersi, podszedł do dziewczyny tak, że dzieliło ich kilkanaście centymetrów.
-Spójrz na mnie. - Poprosił, kiedy czarnowłosa wbijała wzrok w swoje stopy. Nie potrafiła. -Vanessa, spójrz na mnie. - Ponowił swoją prośbę, lecz tym razem bardziej stanowczo. Po kilku sekundach, twarz dziewczyny uniosła się do góry. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, czarnowłosa zatonęła w brązowych tęczówkach chłopaka. Zatraciła się w oczach, które tak kochała. I nawet, jeśli sama się do tego nie przyznawała, podobnym uczuciem darzyła ich właściciela.
-Przepraszam. - Wyszeptała. Blondyn uśmiechnął się, chcąc ją zapewnić, że wszystko jest dobrze. Nie podziałało. - Nie chciałam, żeby się tak skończyło, Riker. Przeze mnie odczuwasz ból, przeze mnie ucierpiałeś. Nie mówiąc już o tym, że u osoby siedzącej w show-biznesie, wygląd jest bardzo ważny.
-Van... - westchnął, uśmiechając się lekko. Chwycił ją za dłonie, a ona się nie opierała. Wiedział już, co ma zrobić. Wiedział, że to jego szansa. Wiedział, że jeśli teraz tego nie powie, do końca życia nie będzie miał takiej szansy. - Jesteś tego warta. - Powiedział, jakby to było oczywiste. - Jesteś warta tych wszystkich ran, bo kiedy myślę o tym, że każda z tych ran była zadana z Twojego powodu, to one aż tak nie bolą. - Zapewniał ją, a z każdym jego słowem, ilość bić serca dziewczyny się zwiększała. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Na samą myśl, że blondyn trzyma jej pocące się dłonie w swoich, robiło jej się głupio. Trzepot skrzydeł motyli w jej brzuchu nie pozwalał o sobie zapomnieć. A kolana były jak z waty. Czuła, jak jej język zaczyna się plątać. Czuła się, jak po znieczuleniu. Nic nie powiedziała. I tak by nie potrafiła. - Nie zadręczaj się tak. Bo wierz mi, że jesteś warta tego wszystkiego. - Zaśmiał się. - Przecież wiesz, co do Ciebie czuję. - Ostatnie słowa wyszeptał, a rysy jego twarzy zaostrzyły się.
Byli tak dorośli, a czuli się tak młodo. Jak dzieci. Jak dzieci, które wstydzą się każdego zetknięcia dłoni, które nie wiedzą, co czują. Jedyną różnicą było to, że oni doskonale wiedzieli, co do siebie czują.
-Ja... - wykrztusiła, kiedy zorientowała się, że powoli zbliża się ku blondynowi. Nawet nie wiedziała, kiedy wspięła się na palce.
-Kocham Cię. Pamiętaj o tym. - Powiedział chłopak. Okazywał jej już to tyle razy, a jednak za każdym tak samo bał się jej reakcji. Chciałby, żeby była jego. Żeby swoich uczuć nie musiał dusić w sobie, a spokojnie je okazywać. Mieścił w sobie tyle miłości, którą chciał móc komuś dać. A ten ktoś stał tuż na przeciwko niego. Ich twarze były blisko siebie, lecz co chwilę któreś z nich się cofało. Ze strachu. Niepewności. Niewiedzy.
Ten moment został przerwany przez Vanessę, która schyliła głowę ku podłodze i zrobiła krok do tyłu, tym samym opierając się o blat.
-Muszę z nim pogadać. - Stwierdziła twardo. Blondyn westchnął i schylił głowę w dół. Kilka myśli przeleciało przez jego głowę, uśmiech pojawił się na twarzy, uniesionej na powrót ku górze.
-Rozumiem. Poczekam tutaj. - Oznajmił siadając na krześle.
Dziewczyna nie ruszyła się z miejsca. Stała wciąż przy blacie, opierając się o niego dłońmi i patrząc gdzieś przed siebie. Może układała sobie w głowie jakiś scenariusz, a może dodawała sobie otuchy.
Jej przemyślenia zostały przerwane przez zdyszaną blondynkę, która wpadła do pomieszczenia.
-Garrett ma podbite oko, rana na ramieniu jest dosyć spora i jest trochę poobijany. I chce z Tobą pogadać. - Oznajmiła Rydel, patrząc w oczy Vanessy. Czarnowłosa skinęła głową, lecz wciąż nie ruszyła się z miejsca. - Iść z Tobą?
-Nie trzeba. - Uśmiechnęła się, dziękując tym samym Delly za jej prośbę. - Muszę to załatwić sama. - Odepchnęła się od blatu i pewniejszym już krokiem ruszyła do przodu. Już miała przekroczyć próg pokoju, ale o czymś sobie przypomniała. Odwróciła się w kierunku Rikera, który cały czas ją obserwował.
-Jeszcze jedno. - Uśmiechnęła się lekko. - Dziękuję.
*****
-Zwariowałeś. Całkowicie zwariowałeś. - Brunetka wciąż stała w rogu, z niedowierzaniem wpatrując się w swojego przyjaciela. Ten jednak, zdawał się być całkiem pewny swego.
-Czyli, że wygrywam walkowerem? - Jake uniósł jedną brew do góry, wręcz wyzywająco. To podziałało na dziewczynę, niczym pchnięcie czyiś ramion. Powolnym krokiem weszła do pomieszczenia, rozglądając się po jego kątach. W jednym miejscu stała olbrzymia sztanga oraz odpowiednio ułożone pod nią łoże. Pod ścianą stał rowerek, nad którym wisiał zegar. Oprócz tego, walały się tu różne maty, obciągniki itp.
-Nie sądziłam, że masz tu swoją własna siłownię. Częściej bym wpadała. - Zaśmiała się Veronika, siadając na małej ławeczce. Starała się panować nad nerwami, które zżerały ją od środka. Ale przecież nie mogła pokazać, że się boi.
-Kupiłem to wszystko za pieniądze z komunii. Usiądź po turecku. - Chłopak obdarzył nastolatkę równie szerokim uśmiechem, po czym zaczął pocierać swoimi dłońmi o siebie nawzajem.
-Z komunii...
-Uzbierałem jakoś, no. Ale warto było.
-Podejrzewam - zebrała wszystkie swoje włosy na jedno ramię.
-Dobra, a więc uznajmy, że jeśli uniosę Cię 5...
-10. - Wtrąciła się Veronika, z chytrym uśmiechem. Jeśli już się bawić, to na całego.
-Zgoda, 10, to przyznasz, że jestem wysportowany. Co ty na to? - Jake położył się jednej z mat, którą wsunął pod ławeczkę, na której siedziała Vera. Dziewczyna niepewnie skierowała swój wzrok na chłopaka, widząc, jak każdy mięsień jego twarzy i nie tylko się napina.
-A jeśli nie dasz rady, to pomarudzimy, że jesteśmy grubasami i zamówimy sobie na pocieszenie pizzę. What do you think? - uśmiechnęła się uroczo.
-Jestem za. - Przytaknął, po czym przyłożył swoje dłonie do dolnej części deski. Spiął w sobie całą siłę, po czym pchnął ławeczkę do góry. Veronika siedząca na ławeczce zakołysała się lekko, jednak w porę złapała równowagę i mocniej złapała się końców deski.
-Mayday, mayday, spadam! - krzyknęła, zaciskając swoje jedynki na dolnej wardze. Wystarczyło jedno mocniejsze zaciśnięcie zębów, a z jej ust poleciała by krew.
-Spokojnie, wiem co robię... - wydusił chłopak, upuszczając ławeczkę w dół.
-Przepraszam, ale nie uważasz, że napis: "Kolega upuścił ławeczkę, na której siedziała", jest słabym tekstem nagrobkowym?
-Nie rozśmieszaj mnie, bo Cię upuszczę! - warknął, mimo uśmiechu, na już zaróżowiałej twarzy. Uniósł ją do góry i upuścił drugi raz. - Lepiej licz - dodał.
-Dwa - wymamrotała, zaciskając oczy. Poczuła jak ponownie idzie do góry i w dół - trzy - i w górę i w dół - cztery - i ponownie w górę i w dół. - Pięć... Aaaa! - pisnęła, kiedy będąc u góry ławeczka się zachwiała, a ona prawie z niej zjechała. Zdyszany i czerwony chłopak w porę jednak podtrzymał deskę, ponownie upuszczając ją w dół.
-Sześć... - głos jej się załamał. A oczy wciąż były zamknięte. - Dwanaście...
-Siedem! - warknął Jake, z trudem powstrzymując się od śmiechu. Na jego czole pojawiły się krople potu, podobnie jak i na dłoniach, co sprawiało, że coraz trudniej utrzymać mu było ławeczkę.
-A, sorki, Jake. Czasem mi się myli. - Zaśmiała się dziewczyna, ale mimo to wciąż nie otworzyła swoich oczu. Musiała to przyznać, była pod wrażeniem. Nie sądziła, że chłopakowi uda się ją podnieść chociażby z dwa razy, a tutaj proszę. - No to osiem... - szepnęła czując, jak i jej dłonie stają się mokre. Tyle, że ona nie zalewała się potem ze zmęczenia, jak jej przyjaciel, ale raczej ze strachu. - Dasz radę! - zachęciła chłopaka czując, jak jej pozycja się nie zmienia. Jake zacisnął oczy i zęby. Tak niewiele dzieliło go od wygranej. Od radości. Od jej uznania...
Na drżących rękach uniósł ławeczkę wraz z Veroniką do góry i wtedy, ogarnął go przeraźliwy ból w obydwóch mięśniach. Palce zaczęły się ślizgać na desce, a ręce coraz bardziej trząść. Nie wytrzymał. Jego ramiona się zgięły, tym samym sprawiając, że ławeczka opadła na ziemię. Na szczęście prosto.
-I... dziewięć. - Powiedziała Veronika, otwierając jedno oko. Musiała się upewnić, że jest już bezpieczna. - Ja żyję! - ucieszyła się, po czym zeskoczyła z deski i klękając na podłodze, schyliła się ku niej i oparła o nią policzkiem. - Ja żyję! - powtórzyła, ale już z mniejszym entuzjazmem, za to ze spokojem. Dopiero po chwili zwróciła uwagę na czyjeś głośne sapanie. Ostatni raz odetchnęła z ulgą, po czym podniosła się do klęku. Odwróciła głowę przez ramię po to, by ujrzeć jak jej przyjaciel, czerwony i mokry przyjaciel, próbuje złapać oddech.
-Tak mało brakowało... - wysapał, na wpół do siebie, na wpół do dziewczyny. Był na siebie zły. Nie lubił, kiedy coś mu nie wychodziło, a tym bardziej, kiedy do sukcesu brakowało mu tak niewiele.
-Ej... Jeśli to Cię pocieszy, to na początku nie sądziłam, że w ogóle mnie uniesiesz. Szacunek, nie powiem. - Uśmiechnęła, chociaż on tego nie zauważył. Wciąż wpatrywał się w sufit, a jego klatka piersiowa unosiła się, po czym na powrót opadała, coraz wolniej, coraz spokojniej. Serce i tak waliło mu jak oszalałe.
-To przyznasz, że jestem wysportowany? - spytał z nadzieją, podnosząc się do siadu. Patrzyli sobie w oczy, a dzielił ich metr.
-Nie no, bez przesady, nie ma tak dobrze! - zaśmiała się. - Umowa to umowa. - Pokazała mu język. Spodziewał się tego. Jedyne co mógł zrobić, to uśmiechnąć się lekko i spuścić głowę w dół. Jakie było jego zdziwienie, kiedy poczuł na swoim policzku jakiś dotyk. Momentalnie uniósł wzrok.
Twarz dziewczyny, była tak blisko jego twarzy, a jej usta spoczywały na jego policzku. Te dwie sekundy, mogłyby się ciągnąć dla niego w wieczność. Nie wierzył. Po prostu to do niego nie docierało.
-Co nie oznacza - uśmiechnęła się lekko, kiedy się od niego odsunęła - że nie zasługujesz na nagrodę. A teraz ty idź się przebrać, a ja zamówię nam pizzę. - Uśmiechnęła się szeroko, po czym w radosnych podskokach wybiegła z pokoju.
Usta Jake'a, wbrew jego woli, uchyliły się lekko. Dłoń, której również nie kontrolował, powędrowała na policzek, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowały się wargi Veroniki. Nie docierało to do niego. Ten zwykły, najzwyklejszy gest, dostarczył mu więcej adrenaliny, niż przejażdżka kolejką górską. Nie miał czucia w żadnej części ciała, zupełnie, jakby coś zażył. Pierwszy raz w życiu, pocałowała go. Co z tego, że w policzek. Dla niego to było wiele. Pierwszy pocałunek tej jednej, jedynej osoby zawsze jest dla nas, jak narkotyk. Tego nie da się opisać.
Jake nie potrafił się uśmiechnąć. Czując się, wręcz idiotycznie, z trudem cofnął palce od miejsca ucałowanego przez brunetkę. Chciał wstać, ale nie potrafił, chociaż wiedział, że nie może tu tak siedzieć. Ta dziewczyna doprowadzała go do szaleństwa. Tak po prostu.
*****
Stojąc w progu od domu drzwi swojego eks, Vanessa czuła się conajmniej dziwnie. Niby uśmiechnęła się na pożegnanie, niby uścisnęła mu dłoń, bo rozstali się w przyjaźni. Chociaż przyjaźń była całkowitym przeciwieństwem tego, co aktualnie czarnowłosa czuła do Garretta. Najgorsze było to, że chciałaby znienawidzić dziewczyny, z którą ja zdradził. Tyle, że ona wydawała się całkiem miła. I nie miała o niczym pojęcia, a Vanessa nie chciała jej wyprowadzać z błędu. Po co miała krzywdzić kolejną osobę? A zwłaszcza, gdy dowiedziała się, że Garrett jest z tą nastolatką już ponad pół roku?
Drań. Przebrzydły drań, tyle. Tacy też muszą chodzić po świecie, abyśmy bardziej doceniali to, co mamy. Żebyśmy bardziej doceniali te osoby, którymi się otaczamy, które są dla nas wszystkim.
Dziewczyna weszła na swój ganek i westchnęła cicho. Może i była twarda, ale nawet ona odczuwa coś takiego, jak ból. Naprawdę go polubiła. Ale on jest przeszłością. Teraz pora zacząć nowe życie, z nowymi doświadczeniami. Już nie popełni tego samego błędu.
W jej głowie, kotłowała się jeszcze jedna myśl. Zależało jej na kimś, nawet wtedy, kiedy była z Garrettem. Nawet wtedy, kiedy się do tego nie przyznawała. Nawet wtedy, gdy on ją wkurzał. Zawsze czuła coś do Rikera. Ale chyba potrzebowała czasu, aby zdać sobie sprawę z tego, jak bardzo jest do niego przywiązana. Jak jest dla niej ważny. Jak bardzo go kocha.
Los nie zawsze snuje dla nas takie scenariusze, jakie chcielibyśmy przeżyć. Nie zawsze dostajemy to, na co jesteśmy przygotowani. Nie zawsze dostajemy to, co sprawiedliwe. Bo to jest piękno życia. Nie może być idealne, bo stałoby się nudne.
Może blondyn nie będzie jej księciem z bajki, ale ona takiego nie potrzebuje. Ma świadomość, że sama nie jest księżniczką. Ale jeśli jest szansa, nawet najmniejsza, to będzie o nich walczyć.
Tak jak on, robił to dotychczas, za nich oboje.
Jedyne, czego się w tej chwili bała, to odrzucenia. W końcu, dlaczego miałby chcieć być z nią, po tym wszystkim, co mu zrobiła. Może się mu znudziła. Nie wiedziała. I dlatego się bała. Niewiedza i samotność, to jedne z najgorszych uczuć, które mogą spotkać człowieka.
Nacisnęła na klamkę i weszła do środka. Wychodząc do Garretta nie zamknęła domu, bo wiedziała, że w środku jest rodzeństwo Lynch. Zdjęła swoje buty i odstawiła je pod ścianę. Tworząc w głowie kolejne scenariusze, ruszyła w kierunku kuchni.
-Jak to Ross nie powiedział Laurze o trasie?
-Po prostu. - Usłyszała jakieś głosy z kuchni.
-Przecież my za kilka dni wyjeżdżamy, kiedy on chce to zrobić?! - wrzasnęła Rydel w tym samym czasie, kiedy starsza Marano weszła do kuchni.
-Jaka trasa? - zapytała, przeskakując spojrzeniem od blondyna, aż po jego siostrę. Ci natomiast, nie spodziewając się, że tak szybko wróci, spojrzeli na siebie wystraszeni. - Jaka trasa? - powtórzyła wyraźniej.
-Mieliśmy Wam powiedzieć, ale... Jakoś tak, zawsze, kiedy mieliśmy to zrobić, to pojawiało się jakieś zamieszanie, potem ten wyjazd Mai... Nie było okazji. - Zaczęła się tłumaczyć Rydel, wyrzucając z siebie słowa, niczym torpeda.
-Spokojnie, nie jestem zła. Tylko mi wytłumacz, bo wciąż nie rozumiem, o czym mówimy. - Powiedziała, o dziwo, ze spokojem czarnowłosa, podchodząc do swoich przyjaciół i siadając na stole, między Rikerem a blondynką.
-Za tydzień w piątek R5 zaczyna miesięczną trasę koncertową. - Westchnął Riker.
-To dlaczego się nie cieszycie? Przecież to super wiadomość! Chyba najlepsza, tego dnia. - Zaśmiała się dziewczyna, a rodzeństwo spojrzało na nią, jak na kosmitkę.
-Nie jesteś zła? Bo my jesteśmy trochę zaniepokojeni, bo baliśmy się Waszej reakcji...
-Przestań! - zaśmiała się. - Na pewno wszyscy zrozumieją.
-Laura też? - Lynch uniósł brew do góry. W tym samym momencie, cały entuzjazm wyparował z dziewczyny, niczym powietrze z przekłutego balonika.
-Ojć...
-No właśnie.
-Chcieliśmy nawet zaproponować, żeby się zabrała z nami, ale... Jakby to ująć... Nie jest to możliwe. - Westchnęła Rydel, drapiąc się po karku.
-Nie tylko z Waszej strony. - Powiedziała Vanessa, patrząc gdzieś przed siebie, w odległy punkt. - Ona nie może jechać. Nie teraz. To zbyt ważne. Nie pytajcie, bo i tak Wam nie powiem. - Od razu zaprzeczyła, widząc zainteresowane spojrzenia swoich przyjaciół. - Ale natłukcie temu Rossowi do głowy, bo im później on jej to powie, tym gorzej. Dla nich obojga... - westchnęła.
-My to wiemy. - Odparł Riker, wpatrując się w czarnowłosą. Nie uszło to uwadze Rydel, która wzrokiem przeskakiwała z zamyślonej Vanessy, aż po wpatrzonego w nią blondyna. Poczuła ciepło, takie w środku. Ona sama chciałaby mieć przy sobie chłopaka, który tak by się o nią starał, który by o nią walczył, który pokazywałby jej, jak bardzo ją kocha. Może i chce od życia za wiele, ale ona od zawsze o tym marzyła - o spotkaniu tej jedynej, prawdziwej miłości, jak z filmu, czy powieści. Co z tego, że taka miłość jest wręcz niemożliwa. Od tego są przecież marzenia, żeby chcieć rzeczy nieosiągalnych i zmieniać je w realne.
-To ja może Was zostawię, chyba musicie sobie wyjaśnić kilka spraw. - Blondynka uśmiechnęła się pod nosem, po czym bezszelestnie wstała z krzesła i udała się do salonu. Para nie zwróciła na to większej uwagi. Vanessa przebywała aktualnie w świecie swoich myśli, które całkowicie nią zawładnęły. A Riker? Badał każdy fragment twarzy dziewczyny, mimo, że znał ją wręcz na pamięć. A mimo to, za każdym razem, gdy na nią patrzał, odkrywał ją na nowo. Dopiero po chwili, dziewczyna się jakby ocknęła. Kiedy zorientowała się, że Rydel znikła, odwróciła głowę ku drugiemu z rodzeństwa. Ich spojrzenia się spotkały, a ona uśmiechnęła się lekko. Zeskoczyła ze stołu i zajęła miejsce na przeciwko chłopaka, na krześle.
-Ty i Garrett...
-Zerwaliśmy. - Powiedziała szybko, przerywając mu.
-To dobrze... To, znaczy nie! Nie dobrze, bo pewnie jesteś smutna, ale dobrze, bo może ty i on, to... - miotał się w słowach, a jego policzki się lekko zarumieniły, co wywołało kolejny cichy chichot ze strony dziewczyny.
-Riker, wiem, o co chodzi. I spokojnie. Też twierdzę, że zerwanie było dobrym rozwiązaniem. - Przekrzywiła głowę w bok, patrząc głęboko w oczy blondyna. Szukała w nich oznak, uczuć, czegokolwiek, co sprawiłoby, że stałaby się pewniejsza.
Ale wciąż czuła się jak małe dziecko, które boi się zagadać do drugiej osoby na placu zabaw.
-Posłuchaj... - zaczął chłopak, łapiąc czarnowłosą za dłoń i kładąc ich ręce na stole. Spojrzał na ich splecione palce, jakby chcąc dodać sobie otuchy i ponownie spojrzał na swoją przyjaciółkę.
-Nie, teraz to ty posłuchaj. - Przerwała mu twardo. Przełknęła ślinę. To jest ten moment. - Riker, lubię Cię. I to bardzo - uśmiechnęła się - i wiem, że nie zawsze to okazywałam, ale... Jeśli nadal Ci na mnie zależy, to może... - zabrakło jej śliny w ustach. A on jej to ułatwił.
-Zostaniesz moją dziewczyną? - wypalił prosto z mostu. - Van, zawsze Cię kochałem, a z każdym dniem jeszcze bardziej. Czuję się teraz jak małolat, który pierwszy raz w życiu prosi dziewczynę o to, by stworzyli związek, ale nie mogę nic na to poradzić. - Pokręcił głową, uśmiechając się lekko. - Kocham Cię i żadne Twoje słowa tego nie zmienią. - Skończył. Mógłby jeszcze długo mówić, ale czasem gesty są ważniejsze, od słów. Puścił jej dłoń po to, aby móc chwycić jej twarz, którą przybliżył ku sobie.
Pocałował ją. Po raz pierwszy, w prawdziwy sposób. Bez zobowiązań. Bez strachu. Z miłości.
A kiedy ona uśmiechnęła się lekko, oddając pocałunek, poczuł się jeszcze lepiej. Dziewczyna, nie wiedząc kiedy, znalazła się na jego kolanach i wplotła palce w jego włosy.
Ile razy chciała już to zrobić. Ile razy on chciał ją dotknąć. Ile razy chcieli się chwycić za dłoń. Ile razy, skradali swoje spojrzenia. Ile razy o sobie śnili. Ile razy, mieli poczucie winy.
A teraz, wreszcie, czuli się wolni.
Vanessa odsunęła się lekko od chłopaka i spojrzała w jego oczy. Rozbiegane źrenice, które nie umiała znaleźć dla siebie miejsca.
-Tak. - wyszeptała, po czym ponownie wpiła się w jego usta. - Muszę się Tobą nacieszyć, skoro wyjeżdżasz. - Szepnęła, całując jego dolną wargę.
-Jestem za. - Uśmiechnął się chłopak, po czym ponownie złączył ich usta.
A w progu kuchennym, znajdowała się blondynka, która widząc tę scenę, nie mogła powstrzymać uśmiechu. Pewnie, że była zazdrosna. Też by tak chciała. Ale o wiele bardziej cieszyła się ich szczęściem, a to piękny dar. Szczęściem swojego brata i swojej przyjaciółki.
*****
-Jak tu jest pięknie... - westchnęła Laura, opierając głowę o ramię swojego chłopaka. Oboje siedzieli w parku, na rozłożonym kocu, wpatrując się w swoje oczy. Otaczały ich kwiaty, w przeróżnych barwach. Atmosfera była równie cudowna, co widoki. Nie było tu wielu ludzi, a Ci, którzy od czasu do czasu spacerowali po alejce, mieli szerokie uśmiechy na twarzach. Od czasu do czasu gdzieś potoczyła się piłka, bądź przeleciał jakiś ptak. Słońce świeciło, a jak przystało na lato, temperatura była dosyć wysoka.
-Czyli Ci się podoba? - uśmiechnął się blondyn, przyciskając do siebie dziewczynę. Ta pokiwała głową, przytakując mu. Była szczęśliwa. Siedzieli tu już, może z godzinę. Nie czuli tego. Nawet się nie zorientowali, kiedy ten cały czas minął.
-Chyba pora się zbierać. Późno już, ale wiesz co, Ross? To była najlepsza randka na jakiej kiedykolwiek byłam. - Powiedziała dziewczyna, całując Rossa w policzek.
-Miło mi to słyszeć. - Zaczęli się zbierać. Podczas gdy Laura poprawiała swoją sukienkę, chłopak składał koc. Wsadził go sobie pod ramię, a drugą ręką chwycił Laurę za dłoń. Oboje ruszyli przed siebie.
Szli chodnikiem, delektując się panującą między nimi ciszą. W pewnym momencie, Laura zatrzymała się, po czym wskazała ręką na jeden budynek.
-Ross, a to przypadkiem nie jest blok, w którym mieszka Jake?
-Tak, to tutaj.
-A może do niego wpadniemy, co ty na to? W końcu, dzień jeszcze młody. - Uśmiechnęła się lekko. Lynch od razu przytaknął na tę propozycję, a już po chwili para znajdywała się przy drzwiach. Chłopak wybrał odpowiedni przycisk na domofonie. Po chwili oczekiwania, do uszu nastolatków dotarł charakterystyczny brzdęk, popchnęli drzwi. Już po chwili wspinali się po klatce schodowej. Nie obyło się bez bieganiny i głośnych śmiechów. W końcu dotarli pod odpowiednie drzwi i wciąż zdyszani po ściganiu się między piętrami, zapukali do nich. Ku ich zdziwieniu, nie ujrzeli przed sobą ich przyjaciela, a przyjaciółkę. A ściślej mówiąc, przed nimi stała Veronika, z ustami po brzegi wypchanymi serem z pizzy.
-Veronika? - zdziwiła się brunetka.
-Nie, Hugo Kołłątaj. - Dziewczyna przewróciła oczami, przełykając jedzenie.
-Co ty tutaj robisz? - Ross także nie krył zdziwienia.
-Was mogłabym spytać o to samo. - Wzruszyła ramionami, po czym zniknęła we wnętrzu mieszkania. Para obdarzyła się zdziwionymi spojrzeniami, a następnie i oni weszli do środka. Kiedy zdjęli buty, skierowali się do pomieszczenia, z którego dochodziły odgłosy kłótni.
-Ej! To moje! - warknęła Veronika, zasłaniając oczy chłopakowi. Jake siedział przy stole, w rękach trzymając ostatni kawałek pizzy. Brunetka natomiast stała za nim, wymachując mu przed nosem dłońmi i próbując odebrać jedzenie. - To nie fair! Już wiem, dlaczego miałam iść otworzyć drzwi!
-Nie możesz tyle jeść, bo utyjesz!
-No tak, bo ty masz tyle ciała, że Tobie to już obojętne, tak? - warknęła, próbując odebrać chłopakowi ostatni kawałek. Nawet nie zwrócili uwagi na Rossa i Laurę, którzy stali w progu kuchni i z wielkimi oczami wpatrywali się w zaistniałą sytuację.
-My na pewno dobrze trafiliśmy? - szepnęła Marano, nie odwracając wzroku od swoich przyjaciół.
-Właśnie też nie jestem pewien... - również ściszył głos.
-Osz ty uparciuchu! - zaśmiał się Jake, po czym wepchnął sobie do ust cały kawałek. Nie roztrząsajmy, w jaki sposób to zrobił.
-Ugh! Jak mogłeś? - oburzyła się dziewczyna, po czym odeszła od Jake'a i klapnęła na jednym z krzeseł. - A wy co? Będziecie tak stać w tym progu? - Vera zwróciła się do pary.
-Ile wy macie lat? - zaśmiał się blondyn.
-I co nas ominęło? - dodała Laura.
-Wy po prostu nie umiecie się bawić. - brunetka pokazała im język, po czym uśmiechnęła się do Jake'a. - Nie, żebym się nie cieszyła, ale po co przyszliście?
-Właśnie, mieliście być na tej swojej... randce. - Jake poruszył kilkakrotnie brwiami.
-Byliśmy i postanowiliśmy do Ciebie wpaść. Nie mówiłaś, że wybierasz się do Jake'a! - oburzyła się Laura, krzyżując ręce na piersi.
-Bo mamy romans, przecież nie mogłam Ci o nim powiedzieć. - Dziewczyna wzruszyła ramionami, wpatrując się w stół. Nie zwróciła uwagi na Laurę, która zachłysnęła się powietrzem. Ani na Jake'a, który prawie zadławił się własnym sercem, które podskoczyło mu do przełyku.
Przeżyliście kiedyś kilkusekundowy zawał? To takie uczucie, kiedy masz wrażenie, że Twoje serce staje, a mimo to wciąż żyjesz.Właśnie czegoś takiego doświadczył chłopak.
Veronika spojrzała na swoich, nawiasem mówiąc, przerażonych przyjaciół, po czym przewróciła oczami.
-Wyczujcie ten sarkazm. - Wtem, zorientowała się, że ktoś kładzie coś na jej ramieniu. Normalnym, a przynajmniej normalnym dla niej, odruchem, byłoby zrzucenie tego czegoś z siebie, ale zorientowała się, że jest to ręka jej przyjaciela. - Łupież mi strzepujesz?
-Już zapomniałaś o naszej miłości? - smutek Jake'a, podniosły niczym w telenoweli, sprowadził uśmiech na twarz dziewczyny.
-Jakże bym mogła? - posłała mu buziaka, po czym on udał, że łapie go i chowa do kieszeni.
-Zapamiętać: nigdy nie zostawiać Was samych na okres dłuższy, niż jest to konieczne. - skwitował Ross.
Przyjaźń damsko - męska istnieje? Oczywiście. Ale równie często zdarza się, że dziewczyna, bądź chłopak, zdają sobie sprawę, że jego przyjaciel jest dla niego najważniejszą osobą w życiu. I wtedy miłość przyjacielska, zmienia się w prawdziwe uczucie.
Przyjaciół trzeba kochać i zawsze się to robi.
Podobnie było w przypadku Jake'a i Veroniki. Ona uwielbiała chłopaka, chciała spędzać z nim czas, bo wiedziała, że czuje się przy nim dobrze. A on traktował ją jak swoją królową, zachowując pozory przyjaciela, a w środku umierając z powodu uczucia, które rozrywało jego duszę.
-A właśnie! Wiesz już, ile dokładnie będzie trwała ta Wasza trasa? - zapytał chłopak, całkowicie zmieniając temat. Nie zrozumiał groźnego spojrzenia blondyna. Dopiero po chwili zorientował się, o co chodzi.
-Ugh... - Veronika pacnęła się w czoło.
-Co? - zdziwiła się Laura, która jako jedyna nie wiedziała, co się dzieje. Bo, przecież Ross nie zdążył jej powiedzieć.
-O co chodzi? - rozejrzała się po nich podejrzliwie. Milczeli. Każdy bał się zacząć ten temat. - Ross? - spojrzała wymownie na swojego chłopaka, który robił wszystko, aby tylko nie zerknąć na nią. A gdy już to zrobił, mógł jedynie westchnąć.
-Zostawicie nas na chwilę samych? - spytał, zwracając się do Veroniki i Jake'a. Kiwnęli głowami, posyłając przyjacielowi pokrzepiające uśmiechy.
-Sorry stary, myślałem, że już...
-Spoko. - przerwał chłopakowi Ross. - To i tak musiało nastąpić, to nie Twoja wina. - pocieszył przyjaciela tuż przed tym, jak ten opuścił kuchnię. Nie chciał obwiniać go o swoje błędy. Bo to on nie powiedział Laurze, co jest grane. To on zataił przed nią wyjazd. To on stchórzył.
Zostali we dwoje.
-A więc? - dopytywała się Marano. Była trochę zestresowana, zwłaszcza, że nie miała bladego pojęcia, o co może chodzić. Blondyn wziął głęboki wdech, po czym odwrócił się na krześle w ten sposób, że był skierowany ku dziewczynie. Ujął jej dłonie w swoje, chcąc dodać sobie pewności. Nie chciał jej ranić, nie taki był jego zamiar.
Wiedział, że może wyolbrzymił ten problem, mógł być z nią od razu szczery. Ale kiedy ktoś jest dla nas wszystkim, boimy się każdej rzeczy, która chociażby w minimalnym stopniu może go skrzywdzić.
Tak było w wypadku Rossa i Laury.
Wciąż to odwlekał ten moment, nawet w tej chwili. Zamrugał kilkakrotnie i otworzył usta, aby wreszcie ośmielić się. Aby wreszcie jej wszystko wyjaśnić.
***
Bum! :D
I tym oto akcentem, kończymy ten rozdział. :3
No. Chciałam Wam zostawić przed moimi feriami, jakiś fajny rozdział, udało się? ^^
No i wreszcie pojawiła się Rikessa! :D Długo na nią czekaliście, ale w końcu jest ^^ Ostatnio się zorientowałam, że to już 48 rozdział, a ja jak na razie połączyłam tylko jedną parę i rozwinęłam połowę wątków o.O Ach, ten refleks. c':
Coś się to wlecze, ale cóż poradzić? Lubię się rozpisywać i potem jeden dzień toczy się przez kilka rozdziałów ;p
Wiecie... Tak sobie siedzę dziś, już w domu i nagle takie: "Kurde, przecież wolne mi się zaczęło!" *o* I takie zdziwienie i niepohamowana radość, przy okazji bliskie spotkanie z uchwytem od piekarnika - czyli z cyklu, dziwne życie MiLki. c':
To co, zostawicie mi długą listę komentarzy, żeby jeszcze bardziej umilić mi moje ferie? ^^ Pfff, każdy powód jest dobry ;p
Czyli, że widzimy się za dwa tygodnie. Jak ja wytrzymam tyle bez pisania? o.O
Wezmę se na wyjazd jakiś zeszyt, to może coś popiszę. Ta wyższa inteligencja, nikt by na to nie wpadł ;p
Wezmę se na wyjazd jakiś zeszyt, to może coś popiszę. Ta wyższa inteligencja, nikt by na to nie wpadł ;p
A więc... Tym, co kończą ferie, życzę w miarę normalnego powrotu do szkoły (wyrazy współczucia, łącze się z Wami w bólu :c), tym, co mają ferie za dwa tygodnie życzę tego samego, a tym, co ferie dziś zaczęli (tak Słodka, mówię między innymi o Tobie twin^^) życzę szaleństwa! A cytując 90% moich nauczycieli: Bądźcie, kochani, ostrożni, żebyście bezpiecznie do tej szkoły po wolnym wrócili". c': Wolne żarty, już to widzę ;p
Pozdrawiam i do zobaczenia! :D
Kurde, napisania. Głupie przyzwyczajenia.
~MiLka <3
Christina Perri - "Jar of hearts", czyli moje kolejne uzależnienie c':