piątek, 30 stycznia 2015

48. Remember how to put back the light in my eyes...

 Wpadajcie tu: 
i tu, na epilog:
Opłaca się ^^

-Ałć... - syknął już po raz kolejny Riker. Mimo to, dziewczyna nie odsunęła zmoczonego wacika od jego rozciętej brwi. Rana, ciągnęła się od jej początku aż po kawałek czoła. Natomiast w okolicy lewego oka, skóra przybrała siny kolor.
Vanessa nie chciała, aby przez taki błahy incydent komuś coś się stało.
Błahy... W głębi duszy cierpiała. Czuła, że między nimi ostatnio się nie układało. Początkowo Garrett wydawał się jej fajnym facetem, ale jak widać, to nie był ktoś przeznaczony dla niej. Lecz mimo tylu minusów, nie podejrzewała, że chłopak znajdzie sobie kogoś innego. Albo miał już kogoś przed nią, nie wnikała. Bolało ją to, ale twierdziła, iż ta sprawa nie była warta bólu Rikera. No a gdy ten głupi bohater uderzył Claytona, nie mogło się to skończyć inaczej, niż bójką.
-Jesteś na mnie zła? - spytał.
-Nie.
Nie przerywała oczyszczania jego twarzy. Z uwagą zamoczyła wacik w jakiejś cieczy, po czym przyłożyła go do twarzy Lyncha. Czarnowłosa włożyła palce do słoiczka z kremem, który stał na stole kuchennym. Następnie, jak najdelikatniej, wtarła maź w sine miejsce na twarzy blondyna. Starała się, aby jej palce lekko naciskały na jego polik. Nie chciała sprawiać mu jeszcze większego bólu. Gdy skończyła smarować jego skórę, wstała z krzesła. Podeszła do zlewu i opłukała dłonie. Po wytarciu ich w ręcznik, z powrotem zajęła miejsce na przeciwko Rikera, który nie spuszczał z niej wzroku. Rozciętą brew blondyna zakleiła plastrem, a po wykonaniu tej czynności, wszelkie kremy, bandaże i lekarstwa zaczęła wkładać do apteczki.Po chwili jednak przerwała tę czynność i niepewnie spojrzała na chłopaka. Widząc jego okaleczoną twarz, poczuła ukłucie, gdzieś w sobie.
Wiedziała, że to przez nią. A przynajmniej w ten sposób się obwiniała.
-Boli Cię coś jeszcze? - spytała. Blondyn zacisnął usta w wąską linię, jakby się nad czymś zastanawiał. Nad tym, czy ma powiedzieć prawdę. Czy pokazywać jej kolejne rany. W końcu przymknął powieki i opierając się dłonią o stół, wstał na równe nogi. Zacisnął palce na rantach swojej koszulki, po czym powoli uniósł ją do góry, tym samym coraz to bardziej odsłaniając swój tors. Oczy dziewczyny powędrowały na zaczerwienienie, znajdujące się po lewej stronie klatki piersiowej jej przyjaciela. Jej źrenice się powiększyły, a dłonie powędrowały ku apteczce, z której wyciągnęła mokre waciki.
No tak. Przecież Garrett go tam uderzył.
Pochyliła się do przodu, nie schodząc z krzesła.Tak było jej łatwiej sięgnąć do rany. Ostrożnie przyłożyła wacik do skóry chłopaka, a kiedy chłodny okład się z nią zetknął, z ust Rikera wydobył się syk. Zacisnął powieki.
-To nie boli aż tak mocno, jak źle wygląda. - Próbował pocieszyć Vanessę, a również i samego siebie. I tak mu nie uwierzyła. Wiedziała, jaki te rany sprawiają ból chłopakowi.
Po otarciu skaleczenia, nasmarowania go żelem i zawiązania bandaża, czarnowłosa ponownie umyła swoje ręce.
-Jesteś na mnie zła? - spytał chłopak, który jak dotąd nie ruszył się ze swojego miejsca. Wciąż stał przy stoliku kuchennym, opierając się o niego jedną ręką.
-Nie jestem. Już Ci to mówiłam. - Odparła, zakręcając kran.
-To dlaczego nic nie mówisz? - Vanessa oparła się o blat dłońmi i przymknęła oczy. Nie umiała na niego spojrzeć. Wciąż się obwiniała za to, co mu się stało. Nie umiała patrzeć na jego rany.
-Dlaczego go uderzyłeś? - spytała, ale wciąż nie umiała się odwrócić. Po prostu, najzwyczajniej w świecie się bała. Twarda, wybuchowa Vanessa bała się spojrzeć w oczy chłopaka, który przez nią ucierpiał.
-Bo sobie na to zasłużył.
-Ale ty nie zasłużyłeś sobie na to, aby oberwać. A to wszystko się stało przeze mnie. - Odpowiedziała łamiącym się głosem. Usłyszała za sobą kolejne syknięcie, spowodowane bólem. Momentalnie się odwróciła. Twarz Rikera była wykrzywiona, ale mimo to nie poddawał się. Uważając na każdy bolesny krok, spowodowany raną na piersi, podszedł do dziewczyny tak, że dzieliło ich kilkanaście centymetrów.
-Spójrz na mnie. - Poprosił, kiedy czarnowłosa wbijała wzrok w swoje stopy. Nie potrafiła. -Vanessa, spójrz na mnie. - Ponowił swoją prośbę, lecz tym razem bardziej stanowczo. Po kilku sekundach, twarz dziewczyny uniosła się do góry. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, czarnowłosa zatonęła w brązowych tęczówkach chłopaka. Zatraciła się w oczach, które tak kochała. I nawet, jeśli sama się do tego nie przyznawała, podobnym uczuciem darzyła ich właściciela.
-Przepraszam. - Wyszeptała. Blondyn uśmiechnął się, chcąc ją zapewnić, że wszystko jest dobrze. Nie podziałało. - Nie chciałam, żeby się tak skończyło, Riker. Przeze mnie odczuwasz ból, przeze mnie ucierpiałeś. Nie mówiąc już o tym, że u osoby siedzącej w show-biznesie, wygląd jest bardzo ważny.


-Van... - westchnął, uśmiechając się lekko. Chwycił ją za dłonie, a ona się nie opierała. Wiedział już, co ma zrobić. Wiedział, że to jego szansa. Wiedział, że jeśli teraz tego nie powie, do końca życia nie będzie miał takiej szansy. - Jesteś tego warta. - Powiedział, jakby to było oczywiste. - Jesteś warta tych wszystkich ran, bo kiedy myślę o tym, że każda z tych ran była zadana z Twojego powodu, to one aż tak nie bolą. - Zapewniał ją, a z każdym jego słowem, ilość bić serca dziewczyny się zwiększała. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Na samą myśl, że blondyn trzyma jej pocące się dłonie w swoich, robiło jej się głupio. Trzepot skrzydeł motyli w jej brzuchu nie pozwalał o sobie zapomnieć. A kolana były jak z waty. Czuła, jak jej język zaczyna się plątać. Czuła się, jak po znieczuleniu. Nic nie powiedziała. I tak by nie potrafiła. - Nie zadręczaj się tak. Bo wierz mi, że jesteś warta tego wszystkiego. - Zaśmiał się. - Przecież wiesz, co do Ciebie czuję. - Ostatnie słowa wyszeptał, a rysy jego twarzy zaostrzyły się. 
Byli tak dorośli, a czuli się tak młodo. Jak dzieci. Jak dzieci, które wstydzą się każdego zetknięcia dłoni, które nie wiedzą, co czują. Jedyną różnicą było to, że oni doskonale wiedzieli, co do siebie czują. 
-Ja... - wykrztusiła, kiedy zorientowała się, że powoli zbliża się ku blondynowi. Nawet nie wiedziała, kiedy wspięła się na palce. 
-Kocham Cię. Pamiętaj o tym. - Powiedział chłopak. Okazywał jej już to tyle razy, a jednak za każdym tak samo bał się jej reakcji. Chciałby, żeby była jego. Żeby swoich uczuć nie musiał dusić w sobie, a spokojnie je okazywać. Mieścił w sobie tyle miłości, którą chciał móc komuś dać. A ten ktoś stał tuż na przeciwko niego. Ich twarze były blisko siebie, lecz co chwilę któreś z nich się cofało. Ze strachu. Niepewności. Niewiedzy.
Ten moment został przerwany przez Vanessę, która schyliła głowę ku podłodze i zrobiła krok do tyłu, tym samym opierając się o blat. 
-Muszę z nim pogadać. - Stwierdziła twardo. Blondyn westchnął i schylił głowę w dół. Kilka myśli przeleciało przez jego głowę, uśmiech pojawił się na twarzy, uniesionej na powrót ku górze. 
-Rozumiem. Poczekam tutaj. - Oznajmił siadając na krześle. 
Dziewczyna nie ruszyła się z miejsca. Stała wciąż przy blacie, opierając się o niego dłońmi i patrząc gdzieś przed siebie. Może układała sobie w głowie jakiś scenariusz, a może dodawała sobie otuchy. 
Jej przemyślenia zostały przerwane przez zdyszaną blondynkę, która wpadła do pomieszczenia. 
-Garrett ma podbite oko, rana na ramieniu jest dosyć spora i jest trochę poobijany. I chce z Tobą pogadać. - Oznajmiła Rydel, patrząc w oczy Vanessy. Czarnowłosa skinęła głową, lecz wciąż nie ruszyła się z miejsca. - Iść z Tobą?
-Nie trzeba. - Uśmiechnęła się, dziękując tym samym Delly za jej prośbę. - Muszę to załatwić sama. - Odepchnęła się od blatu i pewniejszym już krokiem ruszyła do przodu. Już miała przekroczyć próg pokoju, ale o czymś sobie przypomniała. Odwróciła się w kierunku Rikera, który cały czas ją obserwował. 
-Jeszcze jedno. - Uśmiechnęła się lekko. - Dziękuję. 
*****

-Zwariowałeś. Całkowicie zwariowałeś. - Brunetka wciąż stała w rogu, z niedowierzaniem wpatrując się w swojego przyjaciela. Ten jednak, zdawał się być całkiem pewny swego.
-Czyli, że wygrywam walkowerem? - Jake uniósł jedną brew do góry, wręcz wyzywająco. To podziałało na dziewczynę, niczym pchnięcie czyiś ramion. Powolnym krokiem weszła do pomieszczenia, rozglądając się po jego kątach. W jednym miejscu stała olbrzymia sztanga oraz odpowiednio ułożone pod nią łoże. Pod ścianą stał rowerek, nad którym wisiał zegar. Oprócz tego, walały się tu różne maty, obciągniki itp.
-Nie sądziłam, że masz tu swoją własna siłownię. Częściej bym wpadała. - Zaśmiała się Veronika, siadając na małej ławeczce. Starała się panować nad nerwami, które zżerały ją od środka. Ale przecież nie mogła pokazać, że się boi.
-Kupiłem to wszystko za pieniądze z komunii. Usiądź po turecku. - Chłopak obdarzył nastolatkę równie szerokim uśmiechem, po czym zaczął pocierać swoimi dłońmi o siebie nawzajem.
-Z komunii...
-Uzbierałem jakoś, no. Ale warto było.
-Podejrzewam - zebrała wszystkie swoje włosy na jedno ramię.
-Dobra, a więc uznajmy, że jeśli uniosę Cię 5...
-10. - Wtrąciła się Veronika, z chytrym uśmiechem. Jeśli już się bawić, to na całego.
-Zgoda, 10, to przyznasz, że jestem wysportowany. Co ty na to? - Jake położył się jednej z mat, którą wsunął pod ławeczkę, na której siedziała Vera. Dziewczyna niepewnie skierowała swój wzrok na chłopaka, widząc, jak każdy mięsień jego twarzy i nie tylko się napina.
-A jeśli nie dasz rady, to pomarudzimy, że jesteśmy grubasami i zamówimy sobie na pocieszenie pizzę. What do you think? - uśmiechnęła się uroczo.
-Jestem za. - Przytaknął, po czym przyłożył swoje dłonie do dolnej części deski. Spiął w sobie całą siłę, po czym pchnął ławeczkę do góry. Veronika siedząca na ławeczce zakołysała się lekko, jednak w porę złapała równowagę i mocniej złapała się końców deski.
-Mayday, mayday, spadam! - krzyknęła, zaciskając swoje jedynki na dolnej wardze. Wystarczyło jedno mocniejsze zaciśnięcie zębów, a z jej ust poleciała by krew.
-Spokojnie, wiem co robię... - wydusił chłopak, upuszczając ławeczkę w dół.
-Przepraszam, ale nie uważasz, że napis: "Kolega upuścił ławeczkę, na której siedziała", jest słabym tekstem nagrobkowym?
-Nie rozśmieszaj mnie, bo Cię upuszczę! - warknął, mimo uśmiechu, na już zaróżowiałej twarzy. Uniósł ją do góry i upuścił drugi raz. - Lepiej licz - dodał.
-Dwa - wymamrotała, zaciskając oczy. Poczuła jak ponownie idzie do góry i w dół - trzy - i w górę i w dół - cztery - i ponownie w górę i w dół. - Pięć... Aaaa! - pisnęła, kiedy będąc u góry ławeczka się zachwiała, a ona prawie z niej zjechała. Zdyszany i czerwony chłopak w porę jednak podtrzymał deskę, ponownie upuszczając ją w dół.
-Sześć... - głos jej się załamał. A oczy wciąż były zamknięte. - Dwanaście...
-Siedem! - warknął Jake, z trudem powstrzymując się od śmiechu. Na jego czole pojawiły się krople potu, podobnie jak i na dłoniach, co sprawiało, że coraz trudniej utrzymać mu było ławeczkę.
-A, sorki, Jake. Czasem mi się myli. - Zaśmiała się dziewczyna, ale mimo to wciąż nie otworzyła swoich oczu. Musiała to przyznać, była pod wrażeniem. Nie sądziła, że chłopakowi uda się ją podnieść chociażby z dwa razy, a tutaj proszę. - No to osiem... - szepnęła czując, jak i jej dłonie stają się mokre. Tyle, że ona nie zalewała się potem ze zmęczenia, jak jej przyjaciel, ale raczej ze strachu. - Dasz radę! - zachęciła chłopaka czując, jak jej pozycja się nie zmienia. Jake zacisnął oczy i zęby. Tak niewiele dzieliło go od wygranej. Od radości. Od jej uznania...
Na drżących rękach uniósł ławeczkę wraz z Veroniką do góry i wtedy, ogarnął go przeraźliwy ból w obydwóch mięśniach. Palce zaczęły się ślizgać na desce, a ręce coraz bardziej trząść. Nie wytrzymał. Jego ramiona się zgięły, tym samym sprawiając, że ławeczka opadła na ziemię. Na szczęście prosto.
-I... dziewięć. - Powiedziała Veronika, otwierając jedno oko. Musiała się upewnić, że jest już bezpieczna. - Ja żyję! - ucieszyła się, po czym zeskoczyła z deski i klękając na podłodze, schyliła się ku niej i oparła o nią policzkiem. - Ja żyję! - powtórzyła, ale już z mniejszym entuzjazmem, za to ze spokojem. Dopiero po chwili zwróciła uwagę na czyjeś głośne sapanie. Ostatni raz odetchnęła z ulgą, po czym podniosła się do klęku. Odwróciła głowę przez ramię po to, by ujrzeć jak jej przyjaciel, czerwony i mokry przyjaciel, próbuje złapać oddech.
-Tak mało brakowało... - wysapał, na wpół do siebie, na wpół do dziewczyny. Był na siebie zły. Nie lubił, kiedy coś mu nie wychodziło, a tym bardziej, kiedy do sukcesu brakowało mu tak niewiele.
-Ej... Jeśli to Cię pocieszy, to na początku nie sądziłam, że w ogóle mnie uniesiesz. Szacunek, nie powiem. - Uśmiechnęła, chociaż on tego nie zauważył. Wciąż wpatrywał się w sufit, a jego klatka piersiowa unosiła się, po czym na powrót opadała, coraz wolniej, coraz spokojniej. Serce i tak waliło mu jak oszalałe.
-To przyznasz, że jestem wysportowany? - spytał z nadzieją, podnosząc się do siadu. Patrzyli sobie w oczy, a dzielił ich metr.
-Nie no, bez przesady, nie ma tak dobrze! - zaśmiała się. - Umowa to umowa. - Pokazała mu język. Spodziewał się tego. Jedyne co mógł zrobić, to uśmiechnąć się lekko i spuścić głowę w dół. Jakie było jego zdziwienie, kiedy poczuł na swoim policzku jakiś dotyk. Momentalnie uniósł wzrok.
Twarz dziewczyny, była tak blisko jego twarzy, a jej usta spoczywały na jego policzku. Te dwie sekundy, mogłyby się ciągnąć dla niego w wieczność. Nie wierzył. Po prostu to do niego nie docierało.
-Co nie oznacza - uśmiechnęła się lekko, kiedy się od niego odsunęła - że nie zasługujesz na nagrodę. A teraz ty idź się przebrać, a ja zamówię nam pizzę. - Uśmiechnęła się szeroko, po czym w radosnych podskokach wybiegła z pokoju.
Usta Jake'a, wbrew jego woli, uchyliły się lekko. Dłoń, której również nie kontrolował, powędrowała na policzek, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowały się wargi Veroniki. Nie docierało to do niego. Ten zwykły, najzwyklejszy gest, dostarczył mu więcej adrenaliny, niż przejażdżka kolejką górską. Nie miał czucia w żadnej części ciała, zupełnie, jakby coś zażył. Pierwszy raz w życiu, pocałowała go. Co z tego, że w policzek. Dla niego to było wiele. Pierwszy pocałunek tej jednej, jedynej osoby zawsze jest dla nas, jak narkotyk. Tego nie da się opisać.
Jake nie potrafił się uśmiechnąć. Czując się, wręcz idiotycznie, z trudem cofnął palce od miejsca ucałowanego przez brunetkę. Chciał wstać, ale nie potrafił, chociaż wiedział, że nie może tu tak siedzieć. Ta dziewczyna doprowadzała go do szaleństwa. Tak po prostu.
*****

Stojąc w progu od domu drzwi swojego eks, Vanessa czuła się conajmniej dziwnie. Niby uśmiechnęła się na pożegnanie, niby uścisnęła mu dłoń, bo rozstali się w przyjaźni. Chociaż przyjaźń była całkowitym przeciwieństwem tego, co aktualnie czarnowłosa czuła do Garretta. Najgorsze było to, że chciałaby znienawidzić dziewczyny, z którą ja zdradził. Tyle, że ona wydawała się całkiem miła. I nie miała o niczym pojęcia, a Vanessa nie chciała jej wyprowadzać z błędu. Po co miała krzywdzić kolejną osobę? A zwłaszcza, gdy dowiedziała się, że Garrett jest z tą nastolatką już ponad pół roku?
Drań. Przebrzydły drań, tyle. Tacy też muszą chodzić po świecie, abyśmy bardziej doceniali to, co mamy. Żebyśmy bardziej doceniali te osoby, którymi się otaczamy, które są dla nas wszystkim.
Dziewczyna weszła na swój ganek i westchnęła cicho. Może i była twarda, ale nawet ona odczuwa coś takiego, jak ból. Naprawdę go polubiła. Ale on jest przeszłością. Teraz pora zacząć nowe życie, z nowymi doświadczeniami. Już nie popełni tego samego błędu.
W jej głowie, kotłowała się jeszcze jedna myśl. Zależało jej na kimś, nawet wtedy, kiedy była z Garrettem. Nawet wtedy, kiedy się do tego nie przyznawała. Nawet wtedy, gdy on ją wkurzał. Zawsze czuła coś do Rikera. Ale chyba potrzebowała czasu, aby zdać sobie sprawę z tego, jak bardzo jest do niego przywiązana. Jak jest dla niej ważny. Jak bardzo go kocha.
Los nie zawsze snuje dla nas takie scenariusze, jakie chcielibyśmy przeżyć. Nie zawsze dostajemy to, na co jesteśmy przygotowani. Nie zawsze dostajemy to, co sprawiedliwe. Bo to jest piękno życia. Nie może być idealne, bo stałoby się nudne.
Może blondyn nie będzie jej księciem z bajki, ale ona takiego nie potrzebuje. Ma świadomość, że sama nie jest księżniczką. Ale jeśli jest szansa, nawet najmniejsza, to będzie o nich walczyć.
Tak jak on, robił to dotychczas, za nich oboje.
Jedyne, czego się w tej chwili bała, to odrzucenia. W końcu, dlaczego miałby chcieć być z nią, po tym wszystkim, co mu zrobiła. Może się mu znudziła. Nie wiedziała. I dlatego się bała. Niewiedza i samotność, to jedne z najgorszych uczuć, które mogą spotkać człowieka.
Nacisnęła na klamkę i weszła do środka. Wychodząc do Garretta nie zamknęła domu, bo wiedziała, że w środku jest rodzeństwo Lynch. Zdjęła swoje buty i odstawiła je pod ścianę. Tworząc w głowie kolejne scenariusze, ruszyła w kierunku kuchni.
-Jak to Ross nie powiedział Laurze o trasie?
-Po prostu. - Usłyszała jakieś głosy z kuchni.
-Przecież my za kilka dni wyjeżdżamy, kiedy on chce to zrobić?! - wrzasnęła Rydel w tym samym czasie, kiedy starsza Marano weszła do kuchni.
-Jaka trasa? - zapytała, przeskakując spojrzeniem od blondyna, aż po jego siostrę. Ci natomiast, nie spodziewając się, że tak szybko wróci, spojrzeli na siebie wystraszeni. - Jaka trasa? - powtórzyła wyraźniej.
-Mieliśmy Wam powiedzieć, ale... Jakoś tak, zawsze, kiedy mieliśmy to zrobić, to pojawiało się jakieś zamieszanie, potem ten wyjazd Mai... Nie było okazji. - Zaczęła się tłumaczyć Rydel, wyrzucając z siebie słowa, niczym torpeda.
-Spokojnie, nie jestem zła. Tylko mi wytłumacz, bo wciąż nie rozumiem, o czym mówimy. - Powiedziała, o dziwo, ze spokojem czarnowłosa, podchodząc do swoich przyjaciół i siadając na stole, między Rikerem a blondynką.
-Za tydzień w piątek R5 zaczyna miesięczną trasę koncertową. - Westchnął Riker.
-To dlaczego się nie cieszycie? Przecież to super wiadomość! Chyba najlepsza, tego dnia. - Zaśmiała się dziewczyna, a rodzeństwo spojrzało na nią, jak na kosmitkę.
-Nie jesteś zła? Bo my jesteśmy trochę zaniepokojeni, bo baliśmy się Waszej reakcji...
-Przestań! - zaśmiała się. - Na pewno wszyscy zrozumieją.
-Laura też? - Lynch uniósł brew do góry. W tym samym momencie, cały entuzjazm wyparował z dziewczyny, niczym powietrze z przekłutego balonika. 
-Ojć...
-No właśnie.
-Chcieliśmy nawet zaproponować, żeby się zabrała z nami, ale... Jakby to ująć... Nie jest to możliwe. - Westchnęła Rydel, drapiąc się po karku.
-Nie tylko z Waszej strony. - Powiedziała Vanessa, patrząc gdzieś przed siebie, w odległy punkt. - Ona nie może jechać. Nie teraz. To zbyt ważne. Nie pytajcie, bo i tak Wam nie powiem. - Od razu zaprzeczyła, widząc zainteresowane spojrzenia swoich przyjaciół. - Ale natłukcie temu Rossowi do głowy, bo im później on jej to powie, tym gorzej. Dla nich obojga... - westchnęła.
-My to wiemy. - Odparł Riker, wpatrując się w czarnowłosą. Nie uszło to uwadze Rydel, która wzrokiem przeskakiwała z zamyślonej Vanessy, aż po wpatrzonego w nią blondyna. Poczuła ciepło, takie w środku. Ona sama chciałaby mieć przy sobie chłopaka, który tak by się o nią starał, który by o nią walczył, który pokazywałby jej, jak bardzo ją kocha. Może i chce od życia za wiele, ale ona od zawsze o tym marzyła - o spotkaniu tej jedynej, prawdziwej miłości, jak z filmu, czy powieści. Co z tego, że taka miłość jest wręcz niemożliwa. Od tego są przecież marzenia, żeby chcieć rzeczy nieosiągalnych i zmieniać je w realne.
-To ja może Was zostawię, chyba musicie sobie wyjaśnić kilka spraw. - Blondynka uśmiechnęła się pod nosem, po czym bezszelestnie wstała z krzesła i udała się do salonu. Para nie zwróciła na to większej uwagi. Vanessa przebywała aktualnie w świecie swoich myśli, które całkowicie nią zawładnęły. A Riker? Badał każdy fragment twarzy dziewczyny, mimo, że znał ją wręcz na pamięć. A mimo to, za każdym razem, gdy na nią patrzał, odkrywał ją na nowo. Dopiero po chwili, dziewczyna się jakby ocknęła. Kiedy zorientowała się, że Rydel znikła, odwróciła głowę ku drugiemu z rodzeństwa. Ich spojrzenia się spotkały, a ona uśmiechnęła się lekko. Zeskoczyła ze stołu i zajęła miejsce na przeciwko chłopaka, na krześle.
-Ty i Garrett...
-Zerwaliśmy. - Powiedziała szybko, przerywając mu.
-To dobrze... To, znaczy nie! Nie dobrze, bo pewnie jesteś smutna, ale dobrze, bo może ty i on, to... - miotał się w słowach, a jego policzki się lekko zarumieniły, co wywołało kolejny cichy chichot ze strony dziewczyny.
-Riker, wiem, o co chodzi. I spokojnie. Też twierdzę, że zerwanie było dobrym rozwiązaniem. - Przekrzywiła głowę w bok, patrząc głęboko w oczy blondyna. Szukała w nich oznak, uczuć, czegokolwiek, co sprawiłoby, że stałaby się pewniejsza.
Ale wciąż czuła się jak małe dziecko, które boi się zagadać do drugiej osoby na placu zabaw.
-Posłuchaj... - zaczął chłopak, łapiąc czarnowłosą za dłoń i kładąc ich ręce na stole. Spojrzał na ich splecione palce, jakby chcąc dodać sobie otuchy i ponownie spojrzał na swoją przyjaciółkę.
-Nie, teraz to ty posłuchaj. - Przerwała mu twardo. Przełknęła ślinę. To jest ten moment. - Riker, lubię Cię. I to bardzo - uśmiechnęła się - i wiem, że nie zawsze to okazywałam, ale... Jeśli nadal Ci na mnie zależy, to może... - zabrakło jej śliny w ustach. A on jej to ułatwił.
-Zostaniesz moją dziewczyną? - wypalił prosto z mostu. - Van, zawsze Cię kochałem, a z każdym dniem jeszcze bardziej. Czuję się teraz jak małolat, który pierwszy raz w życiu prosi dziewczynę o to, by stworzyli związek, ale nie mogę nic na to poradzić. - Pokręcił głową, uśmiechając się lekko. - Kocham Cię i żadne Twoje słowa tego nie zmienią. - Skończył. Mógłby jeszcze długo mówić, ale czasem gesty są ważniejsze, od słów. Puścił jej dłoń po to, aby móc chwycić jej twarz, którą przybliżył ku sobie.
Pocałował ją. Po raz pierwszy, w prawdziwy sposób. Bez zobowiązań. Bez strachu. Z miłości.
A kiedy ona uśmiechnęła się lekko, oddając pocałunek, poczuł się jeszcze lepiej. Dziewczyna, nie wiedząc kiedy, znalazła się na jego kolanach i wplotła palce w jego włosy.
Ile razy chciała już to zrobić. Ile razy on chciał ją dotknąć. Ile razy chcieli się chwycić za dłoń. Ile razy, skradali swoje spojrzenia. Ile razy o sobie śnili. Ile razy, mieli poczucie winy.
A teraz, wreszcie, czuli się wolni.
Vanessa odsunęła się lekko od chłopaka i spojrzała w jego oczy. Rozbiegane źrenice, które nie umiała znaleźć dla siebie miejsca.
-Tak. - wyszeptała, po czym ponownie wpiła się w jego usta. - Muszę się Tobą nacieszyć, skoro wyjeżdżasz. - Szepnęła, całując jego dolną wargę.
-Jestem za. - Uśmiechnął się chłopak, po czym ponownie złączył ich usta.
A w progu kuchennym, znajdowała się blondynka, która widząc tę scenę, nie mogła powstrzymać uśmiechu. Pewnie, że była zazdrosna. Też by tak chciała. Ale o wiele bardziej cieszyła się ich szczęściem, a to piękny dar. Szczęściem swojego brata i swojej przyjaciółki.
*****

-Jak tu jest pięknie... - westchnęła Laura, opierając głowę o ramię swojego chłopaka. Oboje siedzieli w parku, na rozłożonym kocu, wpatrując się w swoje oczy. Otaczały ich kwiaty, w przeróżnych barwach. Atmosfera była równie cudowna, co widoki. Nie było tu wielu ludzi, a Ci, którzy od czasu do czasu spacerowali po alejce, mieli szerokie uśmiechy na twarzach. Od czasu do czasu gdzieś potoczyła się piłka, bądź przeleciał jakiś ptak. Słońce świeciło, a jak przystało na lato, temperatura była dosyć wysoka.
-Czyli Ci się podoba? - uśmiechnął się blondyn, przyciskając do siebie dziewczynę. Ta pokiwała głową, przytakując mu. Była szczęśliwa. Siedzieli tu już, może z godzinę. Nie czuli tego. Nawet się nie zorientowali, kiedy ten cały czas minął.
-Chyba pora się zbierać. Późno już, ale wiesz co, Ross? To była najlepsza randka na jakiej kiedykolwiek byłam. - Powiedziała dziewczyna, całując Rossa w policzek.
-Miło mi to słyszeć. - Zaczęli się zbierać. Podczas gdy Laura poprawiała swoją sukienkę, chłopak składał koc. Wsadził go sobie pod ramię, a drugą ręką chwycił Laurę za dłoń. Oboje ruszyli przed siebie.
Szli chodnikiem, delektując się panującą między nimi ciszą. W pewnym momencie, Laura zatrzymała się, po czym wskazała ręką na jeden budynek.
-Ross, a to przypadkiem nie jest blok, w którym mieszka Jake?
-Tak, to tutaj.
-A może do niego wpadniemy, co ty na to? W końcu, dzień jeszcze młody. - Uśmiechnęła się lekko. Lynch od razu przytaknął na tę propozycję, a już po chwili para znajdywała się przy drzwiach. Chłopak wybrał odpowiedni przycisk na domofonie. Po chwili oczekiwania, do uszu nastolatków dotarł charakterystyczny brzdęk, popchnęli drzwi. Już po chwili wspinali się po klatce schodowej. Nie obyło się bez bieganiny i głośnych śmiechów. W końcu dotarli pod odpowiednie drzwi i wciąż zdyszani po ściganiu się między piętrami, zapukali do nich. Ku ich zdziwieniu, nie ujrzeli przed sobą ich przyjaciela, a przyjaciółkę. A ściślej mówiąc, przed nimi stała Veronika, z ustami po brzegi wypchanymi serem z pizzy.
-Veronika? - zdziwiła się brunetka.
-Nie, Hugo Kołłątaj. - Dziewczyna przewróciła oczami, przełykając jedzenie.
-Co ty tutaj robisz? - Ross także nie krył zdziwienia.
-Was mogłabym spytać o to samo. - Wzruszyła ramionami, po czym zniknęła we wnętrzu mieszkania. Para obdarzyła się zdziwionymi spojrzeniami, a następnie i oni weszli do środka. Kiedy zdjęli buty, skierowali się do pomieszczenia, z którego dochodziły odgłosy kłótni.
-Ej! To moje! - warknęła Veronika, zasłaniając oczy chłopakowi. Jake siedział przy stole, w rękach trzymając ostatni kawałek pizzy. Brunetka natomiast stała za nim, wymachując mu przed nosem dłońmi i próbując odebrać jedzenie. - To nie fair! Już wiem, dlaczego miałam iść otworzyć drzwi!
-Nie możesz tyle jeść, bo utyjesz!
-No tak, bo ty masz tyle ciała, że Tobie to już obojętne, tak? - warknęła, próbując odebrać chłopakowi ostatni kawałek. Nawet nie zwrócili uwagi na Rossa i Laurę, którzy stali w progu kuchni i z wielkimi oczami wpatrywali się w zaistniałą sytuację.
-My na pewno dobrze trafiliśmy? - szepnęła Marano, nie odwracając wzroku od swoich przyjaciół.
-Właśnie też nie jestem pewien... - również ściszył głos.
-Osz ty uparciuchu! - zaśmiał się Jake, po czym wepchnął sobie do ust cały kawałek. Nie roztrząsajmy, w jaki sposób to zrobił. 
-Ugh! Jak mogłeś? - oburzyła się dziewczyna, po czym odeszła od Jake'a i klapnęła na jednym z krzeseł. - A wy co? Będziecie tak stać w tym progu? - Vera zwróciła się do pary.
-Ile wy macie lat? - zaśmiał się blondyn.
-I co nas ominęło? - dodała Laura.
-Wy po prostu nie umiecie się bawić. - brunetka pokazała im język, po czym uśmiechnęła się do Jake'a. - Nie, żebym się nie cieszyła, ale po co przyszliście?
-Właśnie, mieliście być na tej swojej... randce. - Jake poruszył kilkakrotnie brwiami.
-Byliśmy i postanowiliśmy do Ciebie wpaść. Nie mówiłaś, że wybierasz się do Jake'a! - oburzyła się Laura, krzyżując ręce na piersi.
-Bo mamy romans, przecież nie mogłam Ci o nim powiedzieć. - Dziewczyna wzruszyła ramionami, wpatrując się w stół. Nie zwróciła uwagi na Laurę, która zachłysnęła się powietrzem. Ani na Jake'a, który prawie zadławił się własnym sercem, które podskoczyło mu do przełyku.
Przeżyliście kiedyś kilkusekundowy zawał? To takie uczucie, kiedy masz wrażenie, że Twoje serce staje, a mimo to wciąż żyjesz.Właśnie czegoś takiego doświadczył chłopak.
Veronika spojrzała na swoich, nawiasem mówiąc, przerażonych przyjaciół, po czym przewróciła oczami.
-Wyczujcie ten sarkazm. - Wtem, zorientowała się, że ktoś kładzie coś na jej ramieniu. Normalnym, a przynajmniej normalnym dla niej, odruchem, byłoby zrzucenie tego czegoś z siebie, ale zorientowała się, że jest to ręka jej przyjaciela. - Łupież mi strzepujesz?
-Już zapomniałaś o naszej miłości? - smutek Jake'a, podniosły niczym w telenoweli, sprowadził uśmiech na twarz dziewczyny.
-Jakże bym mogła? - posłała mu buziaka, po czym on udał, że łapie go i chowa do kieszeni.
-Zapamiętać: nigdy nie zostawiać Was samych na okres dłuższy, niż jest to konieczne. - skwitował Ross.
Przyjaźń damsko - męska istnieje? Oczywiście. Ale równie często zdarza się, że dziewczyna, bądź chłopak, zdają sobie sprawę, że jego przyjaciel jest dla niego najważniejszą osobą w życiu. I wtedy miłość przyjacielska, zmienia się w prawdziwe uczucie.
Przyjaciół trzeba kochać i zawsze się to robi.
Podobnie było w przypadku Jake'a i Veroniki. Ona uwielbiała chłopaka, chciała spędzać z nim czas, bo wiedziała, że czuje się przy nim dobrze. A on traktował ją jak swoją królową, zachowując pozory przyjaciela, a w środku umierając z powodu uczucia, które rozrywało jego duszę.
-A właśnie! Wiesz już, ile dokładnie będzie trwała ta Wasza trasa? - zapytał chłopak, całkowicie zmieniając temat. Nie zrozumiał groźnego spojrzenia blondyna. Dopiero po chwili zorientował się, o co chodzi.
-Ugh... - Veronika pacnęła się w czoło.
-Co? - zdziwiła się Laura, która jako jedyna nie wiedziała, co się dzieje. Bo, przecież Ross nie zdążył jej powiedzieć.


-No... W sensie trasa Waszej randki... - próbował się bronić, zakłopotany Jake. Na próżno. Brunetka nie należała do głupich osób. A widząc zachowanie swoich przyjaciół, od razu się domyśliła, że coś jest nie tak.
-O co chodzi? - rozejrzała się po nich podejrzliwie. Milczeli. Każdy bał się zacząć ten temat. - Ross? - spojrzała wymownie na swojego chłopaka, który robił wszystko, aby tylko nie zerknąć na nią. A gdy już to zrobił, mógł jedynie westchnąć.
-Zostawicie nas na chwilę samych? - spytał, zwracając się do Veroniki i Jake'a. Kiwnęli głowami, posyłając przyjacielowi pokrzepiające uśmiechy.
-Sorry stary, myślałem, że już...
-Spoko. - przerwał chłopakowi Ross. - To i tak musiało nastąpić, to nie Twoja wina. - pocieszył przyjaciela tuż przed tym, jak ten opuścił kuchnię. Nie chciał obwiniać go o swoje błędy. Bo to on nie powiedział Laurze, co jest grane. To on zataił przed nią wyjazd. To on stchórzył.
Zostali we dwoje.
-A więc? - dopytywała się Marano. Była trochę zestresowana, zwłaszcza, że nie miała bladego pojęcia, o co może chodzić. Blondyn wziął głęboki wdech, po czym odwrócił się na krześle w ten sposób, że był skierowany ku dziewczynie. Ujął jej dłonie w swoje, chcąc dodać sobie pewności. Nie chciał jej ranić, nie taki był jego zamiar.
Wiedział, że może wyolbrzymił ten problem, mógł być z nią od razu szczery. Ale kiedy ktoś jest dla nas wszystkim, boimy się każdej rzeczy, która chociażby w minimalnym stopniu może go skrzywdzić.
Tak było w wypadku Rossa i Laury.
Wciąż to odwlekał ten moment, nawet w tej chwili. Zamrugał kilkakrotnie i otworzył usta, aby wreszcie ośmielić się. Aby wreszcie jej wszystko wyjaśnić.

***

Bum! :D 
I tym oto akcentem, kończymy ten rozdział. :3 
No. Chciałam Wam zostawić przed moimi feriami, jakiś fajny rozdział, udało się? ^^ 
No i wreszcie pojawiła się Rikessa! :D Długo na nią czekaliście, ale w końcu jest ^^ Ostatnio się zorientowałam, że to już 48 rozdział, a ja jak na razie połączyłam tylko jedną parę i rozwinęłam połowę wątków o.O Ach, ten refleks. c':
Coś się to wlecze, ale cóż poradzić? Lubię się rozpisywać i potem jeden dzień toczy się przez kilka rozdziałów ;p 
Wiecie... Tak sobie siedzę dziś, już w domu i nagle takie: "Kurde, przecież wolne mi się zaczęło!" *o* I takie zdziwienie i niepohamowana radość, przy okazji bliskie spotkanie z uchwytem od piekarnika - czyli z cyklu, dziwne życie MiLki. c':
 To co, zostawicie mi długą listę komentarzy, żeby jeszcze bardziej umilić mi moje ferie? ^^ Pfff, każdy powód jest dobry ;p 
Czyli, że widzimy się za dwa tygodnie. Jak ja wytrzymam tyle bez pisania? o.O
 Wezmę se na wyjazd jakiś zeszyt, to może coś popiszę. Ta wyższa inteligencja, nikt by na to nie wpadł ;p 
A więc... Tym, co kończą ferie, życzę w miarę normalnego powrotu do szkoły (wyrazy współczucia, łącze się z Wami w bólu :c), tym, co mają ferie za dwa tygodnie życzę tego samego, a tym, co ferie dziś zaczęli (tak Słodka, mówię między innymi o Tobie twin^^) życzę szaleństwa! A cytując 90% moich nauczycieli: Bądźcie, kochani, ostrożni, żebyście bezpiecznie do tej szkoły po wolnym wrócili". c': Wolne żarty, już to widzę ;p
Pozdrawiam i do zobaczenia! :D
Kurde, napisania. Głupie przyzwyczajenia. 
~MiLka <3

Christina Perri - "Jar of hearts", czyli moje kolejne uzależnienie c':

piątek, 23 stycznia 2015

47.You live for the fight when it's all that you've got!

Jak obiecałam, chciałam Wam polecić blogi Mary Jane :) Wiem, że pewnie większość z Was go czyta, ale i tak wstawię linki:
naughtyboyandcutegirl-raura.blogspot.com 
zapisane-w-gwiazdach-raura.blogspot.com 
A kto tam jeszcze nie był hańba mu! ;p I niech lepiej szybko tam zaglądnie ^^
No to teraz... Miłego czytania! :D
 
*oczami Veroniki*

Kiedy usłyszałam na korytarzu czyjeś kroki, momentalnie skuliłam się w pozycji embrionalnej. Otaczały mnie białe ściany, pasma mych włosów się plątały. Światło było przygaszone, sprawiając, że jeszcze bardziej się bałam. Gdzieś w oddali, dało się słyszeć kapanie wody. Słyszałam też go. Szedł po mnie. I nie wiedziałam, co się ze mną stanie, kiedy mnie znajdzie. 
A mówiąc normalniej - siedziałam w wannie, chowając przed Jakiem, który chciał mnie zawalić poduszką na śmierć. W razie czego wyryjcie mi to na nagrobku. 
-I tak Cię znajdę! - dało się słyszeć krzyk chłopaka, a sądząc po tym, jak głośno go słyszałam, był naprawdę blisko. Prawdopodobnie pod drzwiami łazienki. I w tym samym momencie w pomieszczeniu zapaliło się światło. Równocześnie moje serce przyspieszyło swoje bicia, jak powieki się zmrużyły, co wywołane było nagłą jasnością. Wiedziałam, że zaraz mnie znajdzie i umówi moją twarz z jego poduszką, ale nie miałam zamiaru się poddać. Nie weźmie mnie żywcem. Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, była słuchawka od wanny. Chwyciłam ją w swoje ręce i przycisnęłam do klatki piersiowej, tym samym szykując się do ewentualnego skoku. 
-Mam Cię! - krzyknął Jake, nachylając się nade mną. Teraz, wszystko potoczyło się szybko. Chłopak już wziął zamach, aby uderzyć mnie poduchą, jednak wyprzedzając go o pół sekundy, odkręciłam wodę i skierowałam słuchawkę w twarz chłopaka. Momentalnie wystrzelił z niej strumień wody. Muszę przyznać, że Jake się tego nie spodziewał. Zdziwiony zrobił kilka kroków w tył, tracąc przy tym równowagę. Aby nie upaść, zaczął wymachiwać rękami, aż w końcu uderzył jedną z nich z lustro, sprawiając, że pękło. Przerażona wyłączyłam korek, przerywając tym samym lecącą wodę. Spojrzałam na chłopaka, którzy, po przewróceniu się, leżał na ziemi, ręka podtrzymując się o umywalkę. 
-Muszę przyznać, że baletnica z Ciebie niezła. - Powiedziałam po chwili milczenia, wychodząc z wanny. Jake spojrzał na mnie spod byka. Mokre włosy przykleiły się mu do czoła, a krople wody spływały po jego szyi, docierając do koszulki, która pod wpływem cieczy przylgnęła do jego ciała.
Wdech, wydech, wdech, wydech on wcale nie jest aż tak bardzo umięśniony.
Kogo ja oszukuję.
I tak zaraz zacznę się ślinić. 
-Nie, nic mi nie jest, dziękuję, że pytasz. - Powiedział z wyczuwalnym sarkazmem, przecierając swoje oczy dłońmi. A szkoda. Z kroplami wody na rzęsach wyglądał całkiem słodko. 
-Polecam się na przyszłość. - Zasalutowałam, uśmiechając się szeroko. 
-Pomożesz mi wstać? - spytał, wyciągając w moim kierunku dłoń. I on myśli, że się na to nabiorę?
-Chciałeś mnie pociągnąć, żebym upadła na ziemię, co nie?
-Nie dość, że mi lustro stłukłaś, to jeszcze mi nie pomożesz. Me serce krwawi. - Powiedział z udawaną urazą, przykładając dłoń do serca. Prawie mi się zrobiło go żal. A prawie, robi wielką różnicę. 
-Sam stłukłeś to lustro. Będziesz miał siedem lat nieszczęścia. - Zmarszczyłam brwi. - Chyba muszę przestać się z Tobą zadawać... - westchnęłam i już zmierzałam do wyjścia, kiedy poczułam, jak ktoś chwyta mnie za dłoń, równocześnie podcinając mi stopę. Upadłam. Albo raczej ktoś sprawił, że zaliczyłam glebę. No prawie. Bo zamiast poczuć zimny chłód kafelek, który zagwarantowałby mi tygodniowego siniaka, ja wylądowałam na czymś miększym. 
Na klatce piersiowej Jake'a. 
Czy ja biorę udział w jakiejś komedii romantycznej? 
-Lecisz na mnie. - Uniosłam swoją twarz ku górze po to, by ujrzeć jak brwi mojego przyjaciela unoszą się w górę i w dół, w górę i w dół. Podobnie jak jego tors, na którym leżałam. 
-Lubisz się ze mną droczyć, co nie? - zaśmiałam się. Może i nie ważyłam zbyt dużo, lecz podejrzewałam, że, chociaż nie wyglądał na zmęczonego, trochę ciążyłam chłopakowi. Położyłam więc moje ręce po dwóch stronach głowy chłopaka i podparłam się na przedramionach. 
-I vice versa, jak sądzę. - Również się uśmiechnął. Ilustrowałam jego twarz, dokładnie ją badając. Miałam do tego sposobność, ze względu na to, że dzieliło nas może kilkanaście milimetrów. Na jego brodzie widniał delikatny zarost. Mimo, iż zwykle tego nie lubię, to jemu to pasowało. Z wciąż mokrymi włosami przyklejonymi do czoła wyglądał niczym świeżo umyty kot. Widziałam takiego! Uśmiech, który tak lubiłam, zamieszkał na jego twarzy i nie miał zamiaru z niej zniknąć. Źrenice jego oczu, co chwilę zmieniały swoje położenie, błądząc po tęczówkach. Oznaczało to, że i on przygląda się mojej twarzy. 
Kurde. A co, jeśli rozmazał mi się makijaż? 
-Nie jest Ci ciężko przypadkiem? 
-A skąd ten pomysł? - odpowiedział. 
-Niech no pomyślę... Bo oddech masz niczym pies a na Twoim czole widnieją krople potu? - no to mu dowaliłam. O tak, jestem mistrzynią dobijającej szczerości. Chłopak przewrócił oczami i pokazał mi język.
-A co ty myślisz, że trzymając na sobie takiego hipopotama będę pełen energii? - wyczułam tę ironię, przyjacielu. 
I za to właśnie uwielbiałam Jake'a. Kiedy rzucałam mu w twarz jakąś obelga, nie ważne czy szczerą, czy też nie, on nie robił mi wyrzutów, nie obrażał się, nie zamykał w sobie. Rzucał mi w twarz równie dobijającą obelgą, rozpoczynając tym samym kolejną z naszych inteligentnych rozmów. 
-Słoń się odezwał. Mam więcej mięśni na twarzy niż ty w rękach. - Uniosłam brwi do góry, po czym z powrotem je opuściłam. Czyli mina 34, przekształcona w 35. Jestem specjalistą.  
-Taka jesteś tego pewna? Zakład? - uhu, uwielbiam wyzwania! I on o tym wie. Czasami mnie przeraża to, ile moi przyjaciele o mnie wiedzą. Mogą to wykorzystać przeciwko mnie. Przerażające. 
-Przyjmuję wyzwanie! - dlaczego się zgodziłam? A no tak. Bo jestem głupia. 
-W takim razie chodź ze mną. - Powiedział chłopak, zamierzając podnieść się z ziemi. Zanim zdążyłam go ostrzec czym to się skończy, już się z niego sturlałam, tym razem razem lądując na twardych kafelkach.
-Gratuluję pomysłu!
-Ależ dziękuje. - Odparł mi z uśmiechem na ustach.
-Użyłam sarkazmu.
-Ja też. Ale i tak wiem, że po prostu jest Ci przykro, że musiałaś opuścić moją klatę. - Stwierdził dumny z siebie, wstając na równe nogi. Wolne żarty!
-Za takim bojlerem się nie tęskni. - Pokazałam mu język i nim zdążyłam zaprotestować, Jake chwycił mnie pod pachami i podniósł do góry. Teraz ponownie staliśmy koło siebie, w mokrej łazience z rozbitym lustrem.
-Zaraz się przekonamy. - Posłaliśmy sobie uśmiechy. Następnie mój przyjaciel chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął za sobą na korytarz.
Wydawał się być pewnym swojej wygranej. Ciekawe tylko, dlaczego?
A może on skrywa drugą tożsamość?! A co, jeśli jest Supermanem i zaraz wyskoczy mi tu w rajstopkach?
Mózgu, uspokój się. Powoli zaczynam się Ciebie bać.
Problemy współczesnej nastolatki, odcinek 56, czyli: "Co robić, kiedy Twoja podświadomość Cię przeraża?"
Starając się poskromić buzujące we mnie emocje, weszłam za Jakiem do jakiegoś pomieszczenia.

*oczami narratora*

Blond włosy chłopak zaraz po wejściu do samochodu, za cel obrał sobie dom jego przyjaciółki. Nie wiedział dokładnie, po co tam jedzie, ani co się takiego stało, że jego przyjaciółka chce zabić swojego chłopaka. 
Nie, żeby mu to przeszkadzało. Wręcz przeciwnie! Rozwiązało by to wiele jego problemów. 
Lecz, nie czas był teraz myśleć o sobie. Wyjechał z podjazdu, po czym bezpiecznie włączył się do ruchu drogowego. Podróż nie zajęła mu zbyt dużo czasu, niecałe 5 minut. Samochód zaparkował przy krawężniku, po czym opuścił pojazd, kluczyki wsadzając do kieszeni od spodni. 
Spojrzenie swych czekoladowych oczu pokierował na dom od znienawidzonego przez siebie chłopaka. Pod jedną z ścian, ujrzał dziewczynę, która nieudolnie podskakując do okna, próbowała zajrzeć przez nie do środka. Uśmiechnął się lekko i ruszył przed siebie. Spokojnie, wręcz bezszelestnie podszedł do dziewczyny i nachylając się do jej ucha, szepnął:
-Ładnie to tak podglądać?
-Riker! - krzyknęła wystraszona Vanessa, tym samym odrywając swoje ciekawskie oczy od szyby okien. - Co ty tutaj robisz?
-Pierwszy zadałem pytanie. - Przeskakiwał wzrokiem z jednego jej oka, na drugie. 
-Mam swoje powody, żeby to robić. Teraz Twoja kolej. - Marano szła w zaparte, a żeby podkreślić swoje oburzenie, skrzyżowała ramiona. 
-Zastanawiam się, dlaczego moja przyjaciółka podgląda swojego chłopaka, zamiast spokojnie z nim porozmawiać i ewentualnie sprać za to, co zrobił. Bo z tego co słyszałem, masz w planach go zabić. 
-A ty skąd niby o tym wiesz? - wciąż się dziwiła. 
-Od Delly. - Odparł bez chwili namysłu. Czarnowłosa wbiła wzrok w swoje buty, po czym szepnęła kilka słów pod nosem. - To jak będzie? Pójdziesz z nim pogadać? - dodał blondyn, patrząc się na nią wyczekująco. Tak właściwie, to obserwował czubek jej głowy, gdyż dziewczyna wzrok wciąż miała utkwiony w swoich stopach. 
-Czemu Ci tak na tym zależy? - westchnęła, wreszcie odważając się na to, by ponownie spojrzeć w oczy chłopaka. Oczy, które zawsze tak ją uspokajały, a zwłaszcza, gdy się śmiały, podobnie jak teraz. 
-Nie zależy mi na tym, zależy mi na Tobie. - Powiedział zaciskając usta, po czym nim Vanessa zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, jej przyjaciel już ruszył się z miejsca. Blondyn podszedł pod drzwi domu Garretta i wcisnął dzwonek do drzwi. 
-Co ty robisz?! - krzyknęła czarnowłosa, podbiegając do niego. 
-Pomagam Ci w rozwiązaniu Twoich problemów, a jak to wygląda?
-Nawet nie wiesz, co jest grane, wiesz jak chcesz mi pomóc? - uniosła brwi do góry, czekając na reakcję przyjaciela. 
Z początku była zła. Teraz sama już nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Nawet jeśli Garrett miał jakieś wady, to dziewczyna zdążyła obdarzyć go jakąś sympatią. Czy miała ochotę na niego nawrzeszczeć? Oczywiście. Czy miała ochotę go ukatrupić? Bezsprzecznie. Bała się ujrzeć jego chłopaka z kimś innym? Tak. I to było najgorsze. Bo nawet jeśli był draniem, to świadomość, że cał czas spotykał się z kimś innym była dla niej nie do zniesienia. Spojrzała na swoją dłoń, na której zawieszona była bransoletka, którą dostała od bruneta. Czy on naprawdę potrafiłby ją zdradzić?
-W takim razie mi powiedz. Co on, prysznic bierze? - niecierpliwił się Lynch, po raz kolejny przyciskając dzwonek. 
-Albo robi coś innego... - Mruknęła dziewczyna, czując, jak serce i samokontrola powoli się sypią. 
-To powiesz mi, za co jesteś na niego taka zła? Pamiętaj, że wbrew temu, co do Ciebie czuję, wciąż jestem Twoim przyjacielem i możesz mi zaufać. - Wpatrywał się w jej trzęsące się dłonie. Tak bardzo pragnąłby je teraz uścisnąć, móc je trzymać i nigdy nie puścić. Móc je ogrzewać i całować. Ale nie mógł. Bo wciąż byli tylko przyjaciółmi. 


-Chyba... On chyba cały czas, kiedy był ze mną... Spotykał się jeszcze z kimś innym... - Wymamrotała, powstrzymując się od łez. Ale jej chęć płaczu nie była spowodowana smutkiem, a złością. Wtem, drzwi od domu się otworzyły. Stanął w nich Garrett, którego włosy były rozczochrane, a spodnie ubrane... Tył na przód. Kiedy Riker to zobaczył i spojrzał na Vanessę, której wargi się rozchyliły, nie wytrzymał. Całą złość, która w nim buzowała, zebrał w swoich pięściach i z całej siły... Uderzył Garretta w twarz.

*oczami Laury*

-Podobno poszedłeś nam zamówić koktajle, a nie koktajl. - Podkreśliłam ostatnie słowa, widząc jak blondyn podchodzi do naszego stolika, a w ręce niesie tylko jedną szklankę z waniliową cieczą oraz dwie słomki. Czy to jest to, o czym myślę? 
-To tak na przyszłość, żebyś przypadkiem sobie nie pomyślała, że nie potrafię być romantyczny. - Pokazał mi język, siadając na swoim krzesełku. Napój postawił na stoliku, w równej odległości między każdym z nas, po czym do środka włożył obydwie słomki. - Ta da!
Równo nachyliliśmy się do siebie, po czym chwytając ustami rurki zaczęliśmy pić. Muszę przyznać, że sam koktajl był bardzo smaczny, ale smakowałby mi nawet wtedy, jeśli byłby paskudny. A to dlatego, że nic nie mogło zniszczyć tej chwili. Czułam się naprawdę wspaniale, tak, jak jeszcze nie czułam się nigdy. Mój żołądek łaskotały skrzydła motyli, które nie wiadomo skąd się w nim wzięły. Nie mogę nic poradzić na to, jak działa na mnie Ross. Czegokolwiek nie robi, ja i tak kocham go coraz bardziej. 
-Nigdy nie zaprzeczałam temu, że jesteś romantyczny. - Skwitowałam, opierając się o oparcie krzesła. - Wręcz delikatny, bym to ujęła. Ale tylko czasami, bo chwilę potem zachowujesz się jak wiewiórka z okresem. - Zaśmiałam, a chłopak, widocznie oburzony, zmrużył oczy. - No co? Taka prawda! - tym razem to ja pokazałam mu język. 
-Odezwała się ta, co po żelkach ma owsiki w pupie! - krzyknął, nie zwracając uwagi na to, że tą jakże inteligentną obelgę usłyszała cała restauracja. Pięknie.
-Było to powiedzieć głośniej. - Szepnęłam. - Nawet o tym nie myśl! - szybko zaprzeczyłam, widząc jego rzucające mi wyzwanie spojrzenie. Wiedziałam, że byłby do tego zdolny.
Po krótkiej rozmowie, Ross zapłacił za nasz rachunek i opuściliśmy lokal. A szkoda, bo był naprawdę przyjemny.
-To gdzie idziemy teraz, Ross? - spytałam, chwytając blondyna za dłoń.
Kocham to robić.
-A która godzina? - spytał, a ja uniosłam dłoń do góry, w celu spojrzeniu na swój zegarek.
-Po 16.
-To jeśli masz ochotę, możemy się wybrać na Diabelski Młyn. A potem zabiorę Cię w jeszcze jedno miejsce, ale to już będzie niespodzianką.
-Tak jakby wesołe miasteczko nią nie było.
-Oj tam oj tam... Zobaczysz, będzie Ci się podobać!
-W to nie wątpię. - uśmiechnęłam się lekko.
Już po niecałej minucie staliśmy w kolejce do ostatniej atrakcji. Podczas tych kilku minut oczekiwania, zaczepiła nas jakaś grupka przyjaciółek, która chciała zrobić sobie z nami zdjęcie. Muszę przyznać, że to miłe, w sensie, posiadanie fanów... To oni sprawiają, że nawet po ciężkiej, wielogodzinnej pracy na planie człowiekowi chce się uśmiechać, bo wie, że to co robi nie idzie na marne. Bo ma świadomość, że są ludzie, dla których warto to robić. Mimo, iż nie znam wielu osób, które mnie w jakiś sposób lubią, to każda z nich jest dla mnie bardzo ważna. To oni dają mi napęd i chęć do grania. Są dla mnie po prostu bardzo ważni.
Kiedy wreszcie przyszła nasza kolej, jakiś mężczyzna sprawdził nasze bilety. Już po chwili siedzieliśmy w wagoniku, na szczęście, udało nam się być tylko we dwójkę. Początkowo siedziałam bardzo blisko Rossa, jednak zmieniło się to, kiedy wznieśliśmy się na większą wysokość. Rozejrzałam się po panoramie Los Angeles, która była wprost cudowna! Nie dziwię się, że nadano temu miejscu miano 'miasta aniołów'. Tak zatraciłam się w tych przepięknych widokach, że zapomniałam o bardzo ważnej rzeczy; moim lęku wysokości. Niechybnie wyjrzałam z wagonika. Mój wzrok spotkał się z ziemią, a ja ponownie doświadczyłam tego uczucia, które towarzyszy mi zawsze, kiedy lecę w samolocie, wychodzę na balkon jakiegoś wieżowca, czy jestem w górach. Wydawało mi się, że spadam. Obraz nagle stał się rozmyty, a ja nie mogłam powstrzymać potu napływającego na moje dłonie. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Nieświadomie, zacisnęłam ręce na ściankach wagonika, jakby to miało mi pomóc. W mojej głowie przewijały się wszystkie możliwe niebezpieczeństwa, jakie łączyły się z pobytem na tej atrakcji. Bałam się.
-Spokojnie... - od moich uszu odbiło się ciepłe powietrze, a wraz z nim dotarły do mnie słowa, wypowiedziane szeptem. Mimo wszystko, to nie dało mi poczucia bezpieczeństwa. Przymknęłam oczy, chciałam się uspokoić, ale nie potrafiłam. - Jestem tu, już dobrze... - blondyn pogłaskał mnie po głowie, oplatając drugą ręką w pasie. Szybkim ruchem przyciągnął mnie do siebie, a ja wpadłam wprost na jego kolana. Wagonik się zachwiał, a ja się zatrzęsłam.
-Przepraszam, nie chciałam, żeby tak było... - westchnęłam, chowając twarz w jego szyi.
-Nie martw się, jest dobrze. Każdy z nas się czegoś boi, to nic złego. I nie masz się czego wstydzić. - odparł. Chciałam zobaczyć jego twarz, bo byłam pewna, że się uśmiecha. A ja tak kocham jego uśmiech. Ale strach zawładnął mną całą. Nie potrafiłam rozerwać powiek, tak jakby były czymś złączone. Palce zacisnęłam na koszulce Rossa, a on to chyba zauważył, bo wyczułam jego opuszki na mojej dłoni. - Nie musisz otwierać oczu.
-Dziękuje... - szepnęłam.
-Nie masz za co.
-Za ten dzień, Ross. Jest wspaniale, naprawdę. - Mimo lęku, wysiliłam się na uśmiech. Taki lekki. Głowę miałam schyloną, przed oczami wciąż ciemność. Dziwiła mnie ta cisza, a jedyną pewność, że obok mnie wciąż znajduje się Lynch, świadczyło ciepło, które od niego biło.
I nagle poczułam coś na swoich ustach. Coś miękkiego, delikatnego.
To był Ross. Pocałował mnie. A ja się nie opierałam.
Oddałam się tej chwili bezpowrotnie. Ręce zarzuciłam na szyję chłopaka, a on osłaniając mnie swoim ciałem, zacisnął swe dłonie na moich biodrach, abym nie spadła z jego kolan.
Rozchyliłam trochę wargi, po czym bardziej nacisnęłam na usta chłopaka. Czułam, jak moje serce łomocze mi w piersi, jakby zaraz miało wyskoczyć. Kiedy jedna dłoń chłopaka dotknęła mojego policzka, na sekundę otworzyłam oczy. Twarz blondyna była tak blisko mojej, że mogłabym policzyć jego długie rzęsy. Miał zamknięte oczy. Jak podczas snu. Bo na najpiękniejsze rzeczy spogląda się sercem, a nie oczami. Z powrotem przymknęłam powieki, zatracając się w tej chwili.
Chłopak oparł swoje czoło o moje, a ja przesunęłam dłonie na jego kark. Zaczęłam delikatnie jeździć po nim palcami, pod którymi wyczuwałam, jak po kolei każdy mięsień jego ciała się napina.
Blondyn pocałował mnie, krótko i delikatnie, po czym ponownie się ode mnie odsunął, na kilka milimetrów. Uśmiechnęłam się lekko.
Chyba czekał, aż otworzę oczy. 
-Zasłużyłem? - kiedy z jego ust padło to pytanie, zaśmiałam się cicho i uniosłam swoje powieki do góry. Ross też się śmiał. Nachyliłam się do niego i delikatnie skubnęłam jego wargę, a on ponownie mnie pocałował.
Laura, 0. Ross, 1000.

***

Bum! :D
Witajcie moi drodzy ^^ I jak tam Wam minął tydzień? Macie już ferie, czy, jak ja, zaczynacie je dopiero za tydzień? ^^ Już nie mogę się ich doczekać! :D 
 Rozdział rozdział rozdział... Jako tako zadowolona jestem :D Mam nadzieję, że i Wam się spodobał ^^ 
Buuu a MiLka znowu nie może ćwiczyć, tym razem se coś z kolanem zrobiłam c': Nie ma co, ja to mam talent. Jeszcze nigdy nie opuściłam tylu wf w szkole. :c 
ADHD mi się udziela. 
Help me. Please. 
Ołłł hef łej deeer łooooo liwin on e prejer... 
Wam też się udzieli ta piosenka, jak jej posłuchacie. Podpowiem: umieściłam teledysk na samym dole ^^
A teraz gwałćcie replay. No już. Wiem, że chcecie. 
W przyszłym tygodniu dodam jeszcze jeden rozdział (jakby co, to to będzie 48 ^^). W weekend przysiądę i go dokończę, bo inaczej się nie wyrobię. MiLka na nic nie ma czasu. Ach, to szerokie życie towarzyskie. c': Wracając, bo to Was może zainteresować (^^), 31.01. zaczynają mi się ferie i nie będę miała dostępu do kompa, bo na narty i snowboard jadę... Więc ogłaszam wszem i wobec, że rozdział 49 pojawi się...
 *przerwa na sprawdzenie kalendarza*
 O! Mam! 15.02 (niedziela) lub 16.02 (poniedziałek), bo wtedy będę już w domu ^^ Mam nadzieję, że się na mnie nie pogniewacie :x 
I love you so much, remember it!
~MiLka <3

Bon Jovi - "Livin' On A Prayer"
 

sobota, 17 stycznia 2015

46. And you'd give anything to get what's fair, but fair ain't what you really need

 Ważna notka, a zwłaszcza dla Mary Jane. :)

-Jake, co to za pytanie! Oczywiście, przecież jesteśmy przyjaciółmi! - Odwróciłam do niego głowę, a na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. To ja tu się boję, że może on rzeczywiście coś do mnie poczuł, a tu się okazuję, że mu chodzi tylko o przyjaźń? - Jak możesz pytać o takie rzeczy! Nie powiem, narobiłeś mi niezłego stresa... - odetchnęłam, po czym uśmiechnęłam się szeroko.
-Czemu stresa?
-Mówi się dlaczego. - Poprawiłam go. Tak automatycznie. Uśmiechnął się pod nosem, jednak z niewiadomych powodów wciąż był spięty. Coś tu nie gra.
-No więc? - ponowił pytanie.
Słyszałam, że ponoć prawda jest najlepsza. A skoro już wiem, o co chodziło, to myślę, że mogę mu ją wyjawić. Uśmiechnęłam się lekko i przymknęłam lewe oko. Albo prawe. Nigdy nie jestem pewna, które to które.
-Nie śmiej się, ale przez chwilę myślałam, że może ty poczułeś do mnie coś więcej niż przyjaźń... - wyznałam. O dziwo już nie bałam się jego reakcji. Cały stres ze mnie uleciał. Wreszcie poczułam się jak ja. Prawdziwa ja.
Oczy chłopaka rozszerzyły się, na kilka sekund. Nigdy dotąd nie widziałam czegoś takiego. To w ogóle możliwe? Jake przygryzł dolną wargę, uśmiechając się przy tym. Następnie schylił głowę w dół.
-Na serio tak myślałaś? I dlatego się tak stresowałaś?
-Wiem, to było głupie... - westchnęłam, chowając twarz w dłoniach.
-Tak, to było głupie... - szepnął, jakby sam chciał się o tym zapewnić. Uderzyłam go w ramię powodując tym samym, że skierował na mnie swój wzrok.
-Przecież miałeś się nie śmiać! Przepraszam, ale mój umysł często mi płata figle i potem wymyślam takie różne rzeczy...


-Spoko, przecież rozumiem. - odparł, jakby chcąc zakończyć ten temat. A ja nie chciałam go drążyć. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, Jake ze spuszczoną głową wpatrywał się w podłogę, a ja wpatrywałam się w niego. Zastanawiałam się, nad czym myśli. Ciekawe, czy inni ludzie też mają takie pokręcone podświadomości, jak ja. Byłoby miło wiedzieć, że nie jest się jedynym.
-To... Co chciałbyś porobić? - zapytałam w końcu. Wprost roznosiła mnie dobra energia. Musiałam ją jakoś rozładować, a pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, była wielka poduszka, z symbolem hiszpańskiego klubu. Chwyciłam ją w obie ręce i klękając za Jakiem, z całej siły uderzyłam go w głowę.
-Ej! - oburzył się, kiedy odwrócił się w moją stronę. On stał, a ja wiłam się na jego łóżku niczym chora psychicznie. Do tego śmiałam się na pół miasta. Musiałam wyglądać wprost komicznie.
Ale, gdybyście widzieli jego minę, sądzę, że zareagowalibyście tak samo jak ja.
-Takie to zabawne? - zapytał.
-Jakby nie było zabawne, to bym się nie śmiała!
-No to zobaczymy. - Podjął się wyzwania, chwytając za poduszkę. Chciałam uciekać. Chciałam też znaleźć sobie jakąś broń. Chciałam się bronić. Ale najzwyczajniej w świecie, nie mogłam przestać się śmiać. Skończyło się to tym, że oberwałam po twarzy poduszką.
Jeden, dwa, trzy razy. O i jeszcze czwarty. Jak miło.
Pierzę sprawiło, że spojrzałam na chłopaka trzeźwiej. Stał na przeciwko mnie, bacznie obserwując moje ruchy. Ponownie klęknęłam, oceniając moją sytuację. Mogłam rzucić się na niego z poduszką, spróbować nad nim przeskoczyć i prawdopodobnie złamać sobie kręgosłup, lub przebiec mu pod nogami. Wybrałam tę najbardziej zboczoną opcję. Nim Jake się zorientował, co zamierzam zrobić, ja prześlizgnęłam się pod jego nogami, po czym na czworakach uciekłam z jego pokoju. Następnie prawie tracąc równowagę, podniosłam się z ziemi i pognałam gdzieś w głąb mieszkania.

*oczami Laury*

-Mogę Ci zadać jedno pytanie? - zapytałam się mojego chłopaka, kiedy wreszcie dotarliśmy na miejsce. Przypatrywałam się wielkim konstrukcjom, a zwłaszcza jednej, z którą wiązało się pewne wspomnienie. Wspomnienie, które kiedyś by mnie zawstydziło, ale teraz, na samą myśl o tym wydarzeniu, kąciki mych ust uniosły się ku górze.
-Już to zrobiłaś. - Zaśmiał się, a ja jedynie przewróciłam oczami. Głupia gra słówek. 
-Przecież wiesz, o co mi chodzi. - Sprzedałam mu kuksańca w bok. - Dlaczego wybrałeś to miejsce? - naprawdę byłam ciekawa. Miał tyle miejsc do wyboru. A on zabrał mnie do wesołego miasteczka. Nie to, że jestem zawiedziona, bo tak naprawdę to się cieszę. A zwłaszcza, że to tutaj pierwszy raz się pocałowaliśmy. Nie licząc chwil kręcenia Austina i Ally oraz tego na meczu koszykówki. Tutaj, na kole młyńskim, po raz pierwszy pocałowaliśmy się tak naprawdę. Byłam ciekawa, czy blondyn też o tym pamięta. 
-Wybrałem to miejsce, ponieważ to tutaj zdałem sobie sprawę z tego, co do Ciebie czuję. - Szepnął Ross, obejmując mnie od tyłu. Staliśmy tak chwilę, wpatrując się w widok tego miejsca. Roześmiane twarze, czy to rodzin, czy przyjaciół. Pary obejmujące się ciasno, jakby bali się, że coś ich rozdzieli. Beztrosko biegające dzieci. Dorośli, którzy z niedowierzaniem kręcą głową, widząc te małe urwisy. Przecież one tylko się bawią, nie rozumiem, jak można być złym na dziecko. Pracownicy ośrodka, z rękoma pełnymi roboty. I w tym całym zamieszaniu, ja i mój świat, do którego należy Ross. 
Czułam, jak chłopak chowa twarz w moich włosach, rozkoszując się ich zapachem. Tym samym oddech, który uciekał z jego, jak podejrzewam, uchylonych ust, muskał mój kark. Tak bardzo chciałam się teraz odwrócić i połączyć nasze usta. Ale muszę być silna. Sama postawiłam warunki, więc teraz muszę się ich trzymać. 
-A więc chodźmy. - Powiedziałam, odwracając się do chłopaka. Uśmiechnęłam się do niego i chwyciłam go za dłoń, następnie z powrotem się odwróciłam, ciągnąc go w stronę kolejki. O dziwo, nie była zbyt wielka. Już po kilku minutach staliśmy przy kasie, a Ross niczym prawdziwy gentleman zapłacił za nas oboje. Taki mały gest, a tak cieszy. 
-To gdzie idziemy najpierw? - zapytałam, nie kryjąc podniecenia. Może byłam trochę zbyt podekscytowana, ale każda normalna dziewczyna zachowywałaby się w ten sposób na swojej pierwszej randce z takim chłopakiem. 
-A gdzie masz ochotę iść? - zapytał, a mój wzrok od razu, niczym spuszczony ze smyczy, powędrował ku wielkiemu kołu, zwanemu Diabelskim Młynem. Ross, chyba to zauważył, gdyż dodał: - Tam idziemy na koniec. 
-Dlaczego?
-Bo najlepsze zostawia się na koniec. - Uśmiechnął się szeroko. 
-W takim razie, co powiesz na filiżanki? - zaproponowałam. Nie miał nic przeciwko. Już po chwili oboje siedzieliśmy w wielkiej szklance. Chłopak objął mnie, za co został obdarzony uśmiechem. 
Atrakcja ruszyła. Już po dwóch pełnych okrążeniach, dziękowałam niebiosom, że nie jadłam jeszcze obiadu. Inaczej na pewno w tempie ekspresowym by ze mnie wyszedł. Nie powiem, czułam, jak wzrasta we mnie adrenalina, ale poczucie bezpieczeństwa dawało mi ramię Rossa, które trzymało mnie przy nim. Kiedy spojrzałam ze strachem w oczach na chłopaka, ten zaczął się wygłupiać i robić głupie miny, które sprawiły, że już po chwili wybuchłam śmiechem. Nie umiałam się opanować, a blondyn, który również zaczął się śmiać wcale mi nie pomagał. Muszę przyznać, bawiłam się wspaniale! A zważywszy na to, że kiedy musieliśmy już wysiąść, to blondyn pokazał prowadzącemu tą atrakcję mężczyźnie język sądzę, iż mu też się to podobało. Następnym miejscem, które tym razem wybrał blondyn, była budka ze zdjęciami. Chcieliśmy jakoś upamiętnić te chwile. Na pierwszym zdjęciu oboje się uśmiechnęliśmy, na drugim natomiast, blondyn obdarzył mnie pocałunkiem w policzek. Na trzecim zdjęciu chłopak mnie objął, a ja ułożyłam z mych rąk serduszko, a na ostatnim każde z nas zrobiło jakąś głupią minę. Otrzymaliśmy dwie pary tych fotografii, tak więc każde z nas otrzymało jeden pasek. Później wybraliśmy się na statek. Oczywiście Ross zachęcał mnie, abym poszła z nim na sam tył tej ogromnej huśtawki, a kiedy się nie zgodziłam po prostu chwycił mnie w pasie i zaniósł do tego rzędu, do którego chciał. Krzyczeliśmy wniebogłosy, unosząc nasze ręce do góry. W pewnej chwili wiatr zawiał tak mocno, że moje włosy rwane były we wszystkie strony świata. Jedną z tych stron, okazała się buzia blondyna. Wybraliśmy się także na wodny rollercoaster, poszliśmy do domu strachu oraz jeździliśmy autkami. Na każdej z tych atrakcji bawiłam się naprawdę wspaniale!
W pewnej chwili, kiedy Ross kupił mi watę cukrową, poczułam się wręcz jak mała dziewczynka. Miło tak czasem przestać się wszystkim zamęczać, jak to mówią, wyłączyć myślenie i po prostu się dobrze bawić.
-Dajesz Lau, jeszcze trochę! - dopingował mnie Ross, kiedy z pistoletu na wodę celowałam w buzię clowna. W tym samym czasie, kiedy rozbrzmiał gong, ja dokończyłam swoje zadanie, tym samym wygrywając jakiś gwizdek, czy inny gadżet.
-Brawo! - zaklaskał Ross, przytulając się do mnie. Zaśmiałam się cicho.
-Nom. To co teraz? - spytałam, czując, jak rozpiera mnie wewnętrzna radość. Chłopak przewrócił oczami, lecz cały czas był uśmiechnięty.


-Jak to możliwe, że w takiej drobnej dziewczynie kryje się tyle energii?
-Nie moja wina, że tak wspaniale się bawię! - krzyknęłam ucieszona, rzucając się chłopakowi na szyję. Ten w odpowiedniej chwili mnie złapał, a ja objęłam go najmocniej jak mogłam, wtulając się w niego. 
Ale przecież to było zbyt piękne. Tą jakże magiczną chwilę zepsuł pewien warkot, dochodzący z wnętrza mojego ciała. Tak dokładniej, z żołądka. Tak dokładniej, byłam głodna. Ross odstawił mnie na ziemię, po czym spojrzał na mnie z jednym z tych swoich pięknych uśmiechów.
-Głodna?
-Trochę... - przyznałam mu rację. 
-To mam pomysł. Teraz, zaproszę Cię na romantyczny obiad, a później...
-A co z Diabelskim Młynem? - przerwałam mu, robiąc minę smutnego pieska. 
-Nie dałaś mi dokończyć. - Puścił mi oczko. - A po obiedzie zaliczymy tę atrakcję, co ty na to?
-Ale jak tu wrócimy? Można tak?
-Spokojnie, tak się składa, że w środku tego ośrodka jest bardzo fajna knajpka. 
-No to w takim razie ruszajmy. - Uśmiechnęłam się do niego. Już po chwili oboje zmierzaliśmy ramię w ramię w kierunku restauracji, w której zamierzaliśmy zjeść posiłek. 

*oczami Rydel*

-I tak to mniej więcej wygląda. - Zakończyłam moją historię. Patrzałam w oczy Vanessy, próbując się w nich odszukać czegokolwiek, jakiegoś znaku. Chciałam wiedzieć, co czuła. Chciałam móc ją wesprzeć, otrzeć łzy, bądź, jeśli zajdzie taka potrzeba, pomóc ukryć zwłoki. Nigdy nie chciałam, aby któreś z moich przyjaciół cierpiało, ale czułam, że robię źle, nie mówiąc Marano o tym, co widziałam. Ona uzna, co z tym zrobić. Ja nie chcę, żeby potem się zawiodła. Muszę przyznać, że kiedy wreszcie opowiedziałam Vanessie o Garrett'cie, poczułam się jakoś tak... lżej. I nie dlatego, że wreszcie się komuś wygadałam. Dlatego, że wiedziałam, iż nie oszukuję teraz mojej przyjaciółki, nie zatajam przed nią prawdy. 
-Ale jesteś pewna? - zapytała Van, przygryzając dolną wargę. Miała smutne spojrzenie. Nic więcej nie udało mi się wyczytać z jej twarzy. 
-Posłuchaj, Van. Może to nie jest to, co myślimy. Może to jego siostra, albo ktoś w tym rodzaju. Ale... Sądziłam, że powinnaś wiedzieć... - westchnęłam. Spojrzałam na swój talerz, na którym wciąż leżało pół kawałka mojego sernika. Nagle straciłam cały apetyt. 
-Kiedy Garrett przyszedł do mnie pewnego wieczoru - zaczęła mówić, schylając głowę w dół - co chwilę wychodził z pokoju i odbierał jakieś telefony. Po jednym z nich powiedział, że musi wracać do domu. To było tego samego dnia, kiedy widziałaś u niego tę dziewczynę. - Głos zaczął jej się łamać. Nie chciałam tego. Chwyciłam jej dłoń, która leżała na stole, powodując tym samym, że przyjaciółka spojrzała na mnie. Posłałam jej ciepły uśmiech i pogłaskałam wierzch jej dłoni. 
-Nie przejmuj się takim idiotą. Nie warto. 
-A wiesz co jest najgorsze? - spytała, lecz teraz nie była już smutna. Była zła. - Że podczas gdy ja myślałam, co będzie z naszym związkiem, kiedy on wyjedzie na te swoje lekarskie studia, on prawdopodobnie obściskiwał się z jakąś laską. Ugh! Jak mogłam być taka zaślepiona! - warknęła, po czym wyjęła dłoń z mojego uścisku i zaciskając ją w pięść walnęła nią o stół. Sprawiła tym, że większość klientów lokalu się na nas spojrzała. 
-Co zamierasz z tym zrobić? - zaciekawiłam się, ignorując pozostałych klientów. Najchętniej powiedziałabym im coś 'przyjemnego', ale uznajmy, że jestem kulturalna. 
-Spiorę go. - wzruszyła ramionami. 
-Ale tak od razu? Nie lepiej to wyjaśnić? - próbowałam jakoś wpłynąć na moją przyjaciółkę, jednak na próżno. Wiedziałam, jak wybuchowy temperament ma Vanessa. Była jak tykająca bomba - jeden zły ruch i wybuchnie. 
-Tu nie ma co wyjaśniać. Poza tym, ostatnio myślałam trochę na jego temat. Nie mogłabym być z kimś, kto nie lubi moich przyjaciół. Do tego w pewnym momencie zaczęłam myśleć nad tym, czy on w ogóle poważnie mnie traktuje. Bo z naszej ostatniej rozmowy wynika jasno, że myślał o nas jak o letnim romansie. - Powiedziała beznamiętnie. 
-Czekaj, Garrett nas nie lubił? - nie powiem, zabolało. 
-Nie przejmuj się Delly, to pacan. 
-Van, ja na Twoim miejscu nie załatwiałabym tak tego od razu. Poza tym, widziałaś się z nim dziś i wszystko było ok, co nie? - chciałam jakoś załagodzić tę sprawę, jednak chyba coś mi nie wyszło, gdyż Vanessa przewróciła oczami. 
-No spotkać to się mieliśmy. Jednak coś mu 'wypadło' i nie przyszedł. - Zrobiła cudzysłów w powietrzu. - Rydel, nawet nie wiesz, jak potrzebowałam kogoś, kto by mnie przytulił. Cały czas miałam przed sobą twarz Mai i może to żałosne, ale chciałam się komuś wyżalić. A on był zajęty. Rozumiesz to? Powiedziałam mu, że go potrzebuję, a on na to, że mam nie wydziwiać i że dam sobie radę. Byłam przybita. A teraz, słyszę od Ciebie, że ten drań mnie prawdopodobnie zdradza. Powiedz mi, co ty być zrobiła na moim miejscu?
-Kupiła sobie coś na uspokojenie? - powiedziałam pierwsze, co mi przyszło na myśl. Dziewczyna westchnęła cicho. 
-Może i masz rację. Poszłabyś mi zamówić jeszcze jedną herbatę? - zapytała dziewczyna, a ja uśmiechnęłam się lekko. 
-Oczywiście. - odparłam, podnosząc się z krzesełka. Wzięłam ze sobą portfel, po czym skierowałam się do lady, za którą stała kelnerka. Zamówiłam jedną zieloną herbatę, po czym zapłaciłam. 
Współczuję Vanessie. Garrett naprawdę wydawał się miły. No cóż... Widać pozory mylą. Nie rozumiem, jak można kogoś tak skrzywdzić? Albo kogoś okłamać? Ja bym tak nie potrafiła. Nie mówię, że nie zdarza mi się czasem jakieś drobne kłamstewko, czy przewinienie, bo idealna nie jestem. Ale żeby specjalnie kogoś tak ranić?
Kiedy niewiele starsza ode mnie kobieta podała mi moje zamówienie, podziękowałam jej z uśmiechem na ustach. Następnie odwróciłam się w kierunku stolika, przy którym jeszcze przed chwilą siedziała Vanessa. Ale teraz jej tam nie było. 
Kurde. Jak ja mogłam ją tak zostawić?
Nie myśląc nad tym dłużej, odstawiłam filiżankę z herbatą na pierwszy lepszy stolik, po czym poprawiając torebkę na moim ramieniu wybiegłam z kawiarni. Nie mogę czekać na taksówkę, ani autobus, a muszę działać. Postanowiłam, że najlepszym sposobem będzie mały sprint. Mając nadzieję, że dogonię Vanessę, szybkim tempem ruszyłam w kierunku domu sióstr Marano. W końcu Garrett to ich sąsiad, a jak podejrzewam, właśnie do niego udała się czarnowłosa. Minęłam kolejne skrzyżowanie, a Vanessy jak nie było, tak nie ma. Stanęłam na środku chodnika i poczęłam się rozglądać. Dostałam niezłej zadyszki od tego biegu mimo, iż nie mam najgorszej kondycji. Musiałam coś wymyślić. I to szybko. 
Wyciągnęłam z torebki telefon, wykręcając numer do Laury. Odczekałam kilka sygnałów, jednak odezwała się poczta. No tak. Mogłam się tego spodziewać. Przecież Lau ma obecnie randkę z moim młodszym braciszkiem, co oznacza, że żadne z nich nie odbierze. Wykręciłam do Veroniki, może chociaż ona jest w domu i powstrzyma Vanessę. Kto wie, do czego ta dziewczyna jest zdolna? Dla odmiany telefon Very albo był wyłączony, albo rozładowany. 
Pięknie.
Do Ell'a ani Rockyego nie zadzwonię, bo póki co jestem na nich zła. Jake ma za daleko. Cała nadzieja w Rikerze. Wybrałam numer do mojego brata, po czym zaczęłam się modlić w duchu, aby chociaż on odebrał. 
-Halo? - kiedy usłyszałam głos brata po drugiej stronie, spadł mi kamień serca. 
-Riker, czerwony alarm! Vanessa zamierza zabić Garretta!
-A co w tym złego? - braciszku, nie czas na żarty. 
-Ale Rik, ja mówię całkiem poważnie! Rusz swoje cztery litery z domu i jedź do niej, albo będziesz miał do czynienia ze mną! - warknęłam. 
-Dobra, nie gorączkuj się tak. Już jadę. Wiesz, że jeśli chodzi o Van, to ja zawsze pomogę. - Zakończył. Nie zdążyłam nic powiedzieć, gdyż blondyn się rozłączył. Odetchnęłam z ulgą. Co jak co, ale wolałabym się widywać z Vanessą w kawiarni niż w więzieniu. Chwyciłam się za biodro, po czym westchnęłam głośno. Chyba też powinnam tam dotrzeć.
Ruszyłam więc ponownie przed siebie, lecz tym razem po prostu przyśpieszyłam swój chód, zamiast biec. Teraz cała nadzieja w Rikerze.

*oczami Laury*

Siedziałam przy stoliku, oczekując na powrót Rossa. Chłopak poszedł po karty dań. Aby jakoś zabić mijający czas, zaczęłam się rozglądać po całym lokalu. Był on niewielki, ale przytulny. Cała restauracja miała kształt koła. Jej ściany, w kolorze ciepłego brązu miło komponowały się z pomarańczowymi i czerwonymi dodatkami. Po jednej stronie był bar, przy którym przyjmowane były zamówienia. To właśnie do niego udał się Ross, w celu przyniesienia nam menu. Na ścianach wisiały obrazy, namalowane w ciepłych barwach. Za pozostały wystrój wnętrza posłużyły szafki, na których stały różne rośliny, kartki oraz zdjęcia. Stolik, przy którym siedziałam wykonany był z drewna i leżał na nim czerwony obrus. Na jego środku stał niewielki wazonik, serwetki oraz przyprawy. Ogólnie, to sceneria tego miejsca wyglądała niczym wyciągnięta z jesiennego krajobrazu. 
-Przyjemnie tu. - Pochwaliłam to miejsce, kiedy dołączył do mnie blondyn, podając mi jedną kartę dań.
-Masz rację. - Powiedział, rozglądając się po całej knajpce. - Zaraz sprawdzimy, czy równie dobrze gotują. - Usiadł na swoim miejscu. Obydwoje otworzyliśmy nasze menu i rozpoczęliśmy czytanie. Na zupę nie miałam ochoty, więc od razu przewróciłam stronę na dania główne. Mimo, iż wiele potraw brzmiało smacznie, żadna nie przykuła mojej uwagi, zwłaszcza, że miałam ochotę na coś słodkiego. Znając życie, odnalazłam zakładkę z deserami. Jedną z pozycji były naleśniki. Osobiście tego nie rozumiem. Ja tą słodką potrawę traktuję, jak normalny obiad, a w prawie każdej restauracji jest ona wypisana w deserach. Jestem ciekawa, czy istnieją ludzie którzy po zjedzeniu sytego obiadu potrafią sobie zamówić naleśniki na deser. Uniosłam oczy znad karty, aby spojrzeć na blondyna. Wydawał się skupiony. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że nasze dłonie są złączone. Uśmiechnęłam się lekko i powróciłam do czytania. 


Po chwili pojawił się kelner i mogliśmy złożyć zamówienie. Kiedy z uśmiechem na twarzy odszedł od naszego stolika, oparłam się łokciami o stół i położyłam głowę na moich dłoniach. Westchnęłam cicho, wpatrując się w brązowe oczy mojego chłopaka, które ilustrowały mnie dokładnie.
-Czemu się uśmiechasz? - zapytał, widząc mój wyraz twarzy. 
-Jestem szczęśliwa. - Odparłam bez zastanowienia. - Najlepsza pierwsza randka na jakiej byłam. 
-Ona się jeszcze nie skończyła. - Blondyn poruszył brwiami, przybierając tę samą pozę co ja. Nasze twarze oddalone były od siebie o zaledwie kilka centymetrów. Nie rozumiem ludzi, którzy uważają okazywanie sobie publicznie uczuć za obleśne. Moim zdaniem, to słodkie. 
Chociaż nie. Pamiętam, jak kiedyś wybrałam się z Veroniką na koncert. Nie dość, że nie jestem zbytnio wysoką osobą i miałam ograniczone pole widzenia, to jeszcze gdzieś tak w połowie imprezy wepchnęła się przed nas jakaś para. Kiedy zaczęli się całować, o zgrozo, wyglądali, jakby zaraz mieli się pożreć. Pamiętam to dokładnie. I to było nie miłe wspomnienie. Ale trzymanie się za ręce, nawet kradzież jednego pocałunku nie jest czymś złym.
-Myślałam, że pójdziemy jeszcze tylko na ten Diabelski Młyn... - przekrzywiłam głowę w bok. 
-No co ty! Mamy cały dzień! Mogę Ci zagwarantować, że za wcześnie to ty do domu dziś nie wrócisz. - Uśmiechnął się chyrze. Muszę przyznać, że jakkolwiek tego nie robił, zawsze miałam nogi jak z waty. Ross ma naprawdę piękny uśmiech. Hipnotyzujący wręcz. 
-Kto powiedział, że w ogóle muszę wracać. - zaśmiałam się, a mój wzrok na ułamek sekundy powędrował na drzwi wejściowe. Stała w nich ładna dziewczyna, o specyficznej urodzie i brązowych włosach. Nie wiem dlaczego, ale od razu zaczęłam rozmyślać o Mai. Ciekawe, jak mija jej podróż? I czy myśli o nas? Za ile będzie lądować? Na pewno miło jej będzie zobaczyć się z rodziną, przecież ostatni raz widzieli się chyba w święta Bożego Narodzenia. A kiedy my się z nią zobaczymy? Może odwiedzimy ją za miesiąc? A może w ogóle nie znajdziemy czasu? W końcu za miesiąc wracamy na plan Austina i Ally. Tak bardzo chciałabym z nią teraz porozmawiać, spytać co u niej, czy się stresuje przed przesłuchaniem... Ale wiem, że nie mogę. Obiecała, że da znać, kiedy wyląduje i tylko znajdzie chwilkę czasu. Pozostaje mi czekać. Lecz, dlaczego ona musi być tak daleko... 
-W sumie, to nikt. - Odpowiedział mi Ross, a ja milczałam. Myślami byłam daleko stąd, przy mojej przyjaciółce. Po chwili podszedł do nas kelner, przynosząc nam nasze zamówienie. Wzięłam widelec do ręki i zaczęłam wpatrywać się w moje naleśniki z serem i truskawkami. Jak ja po tym nie będę o kilogram cięższa, to to będzie cud. 
-Smacznego. 
-Nawzajem. 
Posiłek spędziliśmy w ciszy. Widziałam, że Ross chciał coś mi powiedzieć, ale albo się bał, albo nie wiedział od czego zacząć. Po chwili wziął głębszy wdech. 
-Lau, co Cię trapi? Bo tak nagle posmutniałaś... Powiedziałem coś nie tak? - zmartwił się. 


-Nie, to nie Twoja wina. Ta randka jest wspaniała i ty jesteś... Po prostu najlepszy. Ale... Ja nie mogę przestać myśleć o Mai. Zawsze kiedy za kimś tęsknie, czuję się, jakbym straciła jakąś część ciała, jakąś cząstkę siebie, rozumiesz? - zapytałam. O dziwo pokiwał głową na tak. Nie chcę być dziewczynką, która użala się nad sobą. Nie chcę być słaba. Ale jestem tylko człowiekiem i mam uczucia. Moje serce nie jest z kamienia, więc gdy kogoś tracę, po prostu czuję ten ból. 
-Wiem, ja też za nią tęsknie. Ale spójrz na to z innej strony - próbował mnie pocieszyć. 
-A jest jakaś inna strona? - głos mi się załamał, chociaż tego nie chciałam. Dlaczego wciąż popełniam te same błędy?
-Lau, ona może teraz spełniać marzenia i nie zniknęła z naszego życia na zawsze. Nie myśl o tym, że nie będziesz się z nią widzieć przez 6 miesięcy. Myśl o tym, że już za pół roku się zobaczycie. 
-A to nie jest to samo?
-Nie. Wszystko zależy od podejścia. A teraz uśmiechnij się, bo nie kupię ci deseru. No już! I want to see you smile! - zaśpiewał na całą restaurację, a ja się zaśmiałam. Miałam w nosie, czy komuś przeszkadzamy. - No i o to chodzi! A teraz szerzej, no już, wiem, że potrafisz! - dopingował mnie Ross, a ja śmiałam się coraz głośniej. - No. Powiedzmy, że zasługujesz na shake'a. Na jaki smak masz ochotę? - spytał. 
-Waniliowy. 
-To poczekaj tu, a ja lecę nam zamówić po shake'u. - Powiedział, a już po chwili go nie było. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Mogłabym kolejny już dziś raz rozprawiać nad temat tego, jaki Ross jest wspaniały, ale chyba wyczerpał mi się limit słów, którymi mogłabym go określić. 
Czy gdy jesteśmy zakochani, zawsze się tak czujemy? Wyolbrzymiamy zalety, a ignorujemy wady? Chyba na tym polega miłość. Na akceptacji, zrozumieniu i wspólnym szczęściu. 
Miłość może ranić. Może prowadzić do żalu, łez, nieprzespanych nocy i kłótni. Do bólu.
Ale czasami, gdy odnajdziesz tę jedyną, odpowiednią osobę, to choćby świat stanął do góry nogami, ty nadal pozostajesz taki sam. A wiesz dlaczego? Bo wiesz, że jest tu ktoś, dla kogo warto się nie zmieniać. Bo on chcę Cię taką, jaką jesteś. To naprawdę wspaniałe uczucie, mieć świadomość, że ktoś taki jest, ktoś, kto będzie Cię wspierał, ktoś, kto będzie Cię kochał, nie ważne gdzie i kiedy. I że Cię nie opuści, aż do śmierci.

***

Bum! :D
A więc zacznijmy może od powodu, dla którego ta notka jest ważna. A więc ostatnio pisałam, że zbliża się pewna okrągła liczba w ilości komentarzy na blogu... Dokładniej chodziło o 1000 komentarzy. :) Postanowiłam, że osoba, której komentarz będzie tysięcznym, będzie miała możliwość przeczytania kolejnego rozdziału szybciej + pod kolejnymi 3 rozdziałami polecę jej bloga. :) A więc pod ostatnim rozdziałem pojawił się ten oto 1000 komentarz, a osobą, która go napisała, była właśnie Mary Jane (do nie dawna Patka Cher ^^). Gdybyś mogła mi w komentarzu napisać, czy pasowałoby Ci, żebym 47 rozdział wysłała Ci na maila, byłabym wdzięczna :)
Dobra! A więc jakże inteligentna MiLka ostatnio się zorientowała, że to już 46 rozdział *o* Nawet nie wiem, kiedy to zleciało... 
Oznajmiam Wam, że rozdział na moim drugim blogu pojawi się jutro. :D 
Kurde, jak ja słodzę tej Raurze. Ale co ja poradzę, chciałam ich związek pokazać w ten sposób. Zresztą, musi trochę poświecić słońce, zanim nadejdą burzowe chmury ;> 
Przypominam o ankiecie, znajdziecie ją po lewej stronie. (chyba lewej, mam słabą orientację). ^^
A co sądzicie o new wyglądzie bloga? Bo nie umiem się zdecydować i co chwilę zmieniam kolory... Ach, to niezdecydowanie. No cóż. Tak bywa. 
Życzę miłego weekendu ^^
~MiLka <3
OneRepublic - "Stop and Stare"



niedziela, 11 stycznia 2015

45. You may say I'm a dreamer, but I'm not the only one.

*oczami Rydel*

Uśmiech na twarz, cycki do przodu, ramiona do tyłu i mogę wychodzić. Jeszcze tylko buty wypadałoby założyć. Zapięłam więc moje sandałki, a kluczyki od domu wsadziłam do torebki. Zajrzałam do niej, aby sprawdzić, czy wzięłam wszystko co będzie mi niezbędnie potrzebne. I jak to zwykle jestem taka zabiegana, że zapomniałabym telefonu. Pacnęłam się dłonią w czoło, po czym skierowałam na schody, aby wbiec do mojego pokoju. Rozejrzałam się po wszystkich białych meblach, które, moim zdaniem, idealnie komponowały się z różowymi ścianami i dodatkami. Takie moje prywatne królestwo. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę 14:30. Świetnie. Nie ma to jak być spóźnionym, a nawet nie zdążyć jeszcze wyjść z domu. Przekopałam wszystkie szafki, ale nigdzie nie znalazłam komórki. Z lekka poddenerwowana zbiegłam na dół. Sprawdziłam kuchnię i łazienkę, ale go tam nie było.
-Salon. - Powiedziałam sama do siebie i skierowałam się do wspomnianego pomieszczenia. Kiedy znalazłam się w salonie, moim oczom ukazały się sylwetki dwójki chłopaków - Rockyego i Ellingtona. Obydwoje siedzieli na kanapie, pochylając się do przodu i mając wlepione oczy w telewizor. W dłoniach dzierżyli kontrolery, co oznaczało, że grali w jakąś grę. Chwila, czy oni nie mrugają?
-Widzieliście może mój telefon? - zapytałam, głupia, mając nadzieję, że mi odpowiedzą. - Halo, ja tu jestem!
Nie lubiłam, kiedy chłopcy mnie ignorowali, tylko dlatego, że grali w jakieś gry. Rozumiem, że oni przywiązują do tego taką wagę, jak ja do zakupów, ale bez przesady. Pewnie nie przeszkadzało by mi to aż tak bardzo, gdyby nie to, że prawie codziennie musiałam oglądać podobną tego typu scenę. Mieszkanie z czterema chłopakami - nie polecam, Rydel Lynch. Zwłaszcza, gdy troje z nich to Twoi bracia.
-Dość tego dobrego. - Warknęłam, po czym starając się opanować moją chęć mordu, stanęłam między chłopakami, a telewizorem.
O tak. Możecie nazwać mnie odważną.
-Co ty robisz?! - oburzył się Ellington.
-Zwariowałaś?! - zawtórował mu mój brat.
Faceci. Nigdy ich nie zrozumiem.
Już chciałam na nich wybuchnąć, lecz wzięłam głęboki wdech, przyodziałam różowe okulary na nos i uśmiech na twarz. To drugie w sensie metaforycznym.
-Widzieliście mój telefon? - zapytałam najmilej, jak tylko potrafiłam.
-Naprawdę... - westchnął widocznie rozczarowany Rocky.
Wdech, wydech, życie jest piękne.
-Jest w kuchni.
-Nie ma, sprawdzałam tam. - Odparłam.
-O co zakład, że tam jest? - zapytał Ellington. Przewróciłam oczami. Zaraz się spóźnię... To znaczy, już jestem spóźniona, ale zaraz spóźnię się jeszcze bardziej.
-Nie ma go tam. - Wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
-W takim razie uznajmy, że jeśli w kuchni będzie Twój telefon, to jutro spędzasz ze mną cały dzień i będziesz robić to, czego chcę. Co ty na to? - uniósł brew ku górze. Nie powiem, trochę zdziwiła mnie jego propozycja. Ale w sumie, w życiu trzeba ryzykować, prawda? Zresztą, tego telefonu i tak tam nie ma, a nawet gdyby i był, to co mi szkodzi? Gdyby się dłużej nad tym zastanowić, to Ellington to mój przyjaciel. A ten zakład może się okazać ciekawy...
-Zgoda. A jeśli ja wygram, to telewizor jest mój. Na tydzień. - Powiedziałam, po czym uścisnęłam chłopakowi dłoń.
-No to chodźmy. - Powiedział pewny siebie brunet, po czym wstał z kanapy i udał się do kuchni.
-No nie Ratliff, chyba sobie żartujesz! - zawył Rocky, po czym wbił się twarzą w kanapę. Zaśmiałam się cicho, po czym odwróciłam się na pięcie, w celu dojścia do kuchni.
Moje zdziwienie osiągnęło zenitu, kiedy z pomieszczenia wyszedł chłopak, w dłoni trzymając mój telefon. Powiem szczerze - szczęka mi opadła.
-Leżał na blacie. - Odparł na luzie, po czym z powrotem rozsiadł się na kanapie. - Właśnie. Liczę na śniadanie do łóżka o 9, a co dalej już będzie niespodzianką. - Powiedział uśmiechając się szeroko, a ja wciąż miałam rozwartą buzię.
-Ok... - wykrztusiłam, bo na nic więcej nie było mnie stać. Powolnym krokiem ruszyłam do drzwi, nie mając pojęcia, skąd chłopak wziął ten telefon. Przecież przed chwilą byłam w kuchni, sprawdzałam wszystko dokładnie. Wciąż zdziwiona opuściłam dom. Kiedy stanęłam na chodniku, zorientowałam się, że nie mam na sobie butów. Szybko wróciłam więc do domu. Nim zdążyłam zamknąć drzwi, do moich uszu dotarły głosy, dochodzące z salonu. Normalnie bym to zignorowała, ale usłyszałam swoje imię. Grzecznie by było wyjść teraz z domu, ale przecież nie można być grzecznym przez całe życie. Podeszłam więc powoli do przejścia, z którego mogłam obserwować salon.
-Skąd tyś wziął ten telefon? - zapytał Rocky, nie odrywając wzroku od telewizora.
-Miałem go w kieszeni. Wiem, że to Twoja siostra, a moje zachowanie było trochę nie fair, ale...
-Ale? - dopytywał Rocky.
-Ale musiałem wygrać ten zakład. - Zaśmiał się Ellington. O czym on mówi?
-Czyli mam rozumieć, że specjalnie zwinąłeś jej telefon, żeby zmusić ją do spędzenia dnia z Tobą? - zdziwił się mój brat. Nie tylko on był zdziwiony.
-Początkowo to miał być tylko taki głupi żart... Ale potem jakoś tak wyszło z tym zakładem. Zobaczysz, jeszcze jej się spodoba jutrzejszy dzień. - Oznajmił pewnie Ratliff. Nawet jeśli nie widziałam jego twarzy to i tak byłam pewna, że porusza brwiami.
-Stary... Gdybym nie wiedział o Tobie tego, co wiem, to spuściłbym Ci łomot. Ale jesteśmy przyjaciółmi, a do tego staram się Ci pomóc więc... Masz moje pozwolenie. - Zaśmiał się, w czym zawtórował mu Ratliff. Nie chciałam tego dłużej słuchać. Wkurzona opuściłam mój dom, tym razem pamiętając o ubraniu butów.
W mojej głowie pojawiło się mnóstwo pytań. Jak zwykle, gdy nie jestem czegoś pewna.
Wprost cudownie. Dlaczego to właśnie mnie, osobę, która stara cieszyć się życiem, dręczą takie rzeczy? Najpierw ta sprawa z Vanessą, teraz Ellingtonem...
I mój umysł może eksplodować. Nie dość, że nie jestem pewna co do tego, jaki jest Garrett, teraz mój własny przyjaciel i brat coś przede mną ukrywa.
Może wyolbrzymiam niektóre problemy, ale tak to już ze mną jest. Zawsze chcę, żeby wszystko było dobrze, żeby wszyscy byli dobrzy. A potem, gdy pojawia się choćby najmniejsza niepewność, ja robię z niej wielki problem. Przełknęłam cicho ślinę.
Nie. Nie dam się tak wodzić za nos. Ellington chce spędzić ze mną cały dzień? Proszę bardzo. Sprawię, że to będzie dzień, o którym on nigdy nie zapomni.
Ponownie ruszyłam przed siebie. Starałam się przyśpieszyć kroku, aby zdążyć na to spotkanie jak najszybciej.
Dopiero po chwili zorientowałam się, po jakiej ulicy idę. Momentalnie zaczęłam się gorączkowo rozglądać, aż ujrzałam ten dom. Promienie słońca idealnie na niego padały, co sprawiało, że był jeszcze piękniejszy. Dom Mai. Rzecz materialna, a przywołuje tyle wspomnień...
Wbrew pozorom, to nie przedmioty, czy miejsca są dla nas ważne, ale osoby, które nam się z nimi kojarzą.
Mai nie ma z nami niecały dzień. A ja tak za nią tęsknię. Muszę przyznać, że była wspaniałą przyjaciółką. Będzie mi jej bra... Co ja gadam. Już mi jej brakuje. Naszych rozmów. Żartów. Wypadów na miasto. Uwag. Rad. Jej śmiechu. Jej oczu. Jej głosu. Jej.
Poczułam, jak łzawią mi oczy. Starłam szybko pojedynczą łzę, która zdążyła spłynąć po moim policzku. Schyliłam głowę ku ziemi. Następnie ponownie ruszyłam przed siebie.
Podczas całego mojego spaceru, w mojej głowie przewijały się jedynie myśli i wspomnienia, związane z Australijką.
W końcu, moim oczom ukazała się fioletowo-waniliowa kawiarenka, czyli cel mojego spaceru. Uśmiechnęłam się lekko i ruszyłam w jej kierunku. Kiedy dotarłam do szklanych drzwi, pchnęłam je lekko. Już po chwili znalazłam się w środku kawiarni i otoczyły mnie przeróżne, wspaniałe zapachy. Zaczęłam się nimi napawać. Lubię takie miejsca. Zwłaszcza, kiedy kelnerki są uśmiechnięte, wtedy tworzy się tu rodzinna atmosfera. Lody, ciastka, ciasteczka, kawa i inne smakowite rzeczy, które nie tylko są pyszne i wspaniale pachną, lecz także cudownie wyglądają. Wystrój także jest ważny, wpływa na nasze samopoczucie. To wszystko sprawiło, że na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Odszukałam wzrokiem moją czarnowłosą przyjaciółkę, która zajmowała miejsce przy jednym ze stolików. Ruszyłam w jej kierunku. To będzie miłe południe.
Nie wliczając faktu, że jeden dzień temu moja przyjaciółka wyjechała do Australii. I mój brat i przyjaciel mają przede mną jakiś sekret. I częścią tego miłego południa, będzie wyjawienie Vanessie, że prawdopodobnie jej chłopak ją zdradza.
Tak. To będzie "miłe" południe.

*oczami Veroniki*

-Dziękuje i miłego dnia. - Pożegnałam się taksówkarzem tuż przed tym, jak wysiadłam z samochodu. Mężczyzna obdarzył mnie grymasem, który chyba miał posłużyć jako uśmiech. Nie miałam pewności. 
Jak mam być szczera, współczuję takim ludziom. Nie dość, że większość swojego życia spędzą w aucie, to jeszcze muszą się stykać z przeróżnymi ludźmi, którzy nie zawsze są, jakby to ująć, normalni. Nie chodzi mi o ocenianie kogoś, ale nawet będąc tolerancyjnym, nie da się znieść niektórych rzeczy. Nie wiem jak inni, ale mi w sobotę wieczorem nie chciałoby się jeździć w kółko po całym mieście, wysłuchując krzyków zlanych nastolatków, którym jedynie w głowie imprezowanie. 
Nie biorąc pod uwagę tego, że właśnie taką nastolatką jestem ja. 
Spojrzałam na budynek, przed którym się znajdywałam. 
Wzięłam głęboki wdech, połykając gulę rosnącą w moim gardle. Przecież przyjaźnie damsko męskie się zdarzają. To, że mój kolega zaprosił mnie do swojego domu, kilkakrotnie zaznaczając, że ma to być spotkanie tylko we dwójkę, wcale nie oznacza, że nasze stosunki mają się zmienić. 
Czym ja się stresuję? 
Przekrzywiłam głowę w bok i spojrzałam na blok, przed którym stałam. Czy aby na pewno nie pomyliłam adresów? Mimo młodego wieku zdarza mi się mieć sklerozę. To całkiem normalne. 
Na drżących nogach podeszłam do drzwi od budynku, przykładając palec do odpowiedniego przycisku na domofonie. 
Ludzie, czy tak trudno koło numerków dopisać nazwiska? A co, jeśli się pomylę? A co, jeśli on zapomniał i nie ma go w domu? A co, jeśli się wyprowadził i na jego miejscu zamieszkał jakiś obleśny maruder? A co, jeśli ktoś go porwał i kazał mu do mnie zadzwonić, żeby mnie zwabić w pułapkę? 
Kiedy zorientowałam się, że od pięciu minut stoję pod drzwiami z ręką uniesioną koło domofonu, miałam ochotę pacnąć się w czoło. Wzięłam głęboki wdech i wreszcie nacisnęłam odpowiedni przycisk. Dlaczego ja to zrobiłam? 
Mam tego dość. Czego ja się tak boję? Przecież to mój przyjaciel, zawsze dobrze się dogadywaliśmy. To zwykłe spotkanie, pewnie nie chciał siedzieć sam i mu się nudziło. Po co ja snuję te wszystkie podejrzenia? I przede wszystkim - co się ze mną dzieje? Jeszcze nigdy nie czułam się tak zdenerwowana. Nigdy. Nie chcę się tak czuć. Jak inni ludzie dają sobie radę ze... O mój Boże. Ja się stresuję. I wcale mi się to nie podoba. 
Moja głupia podświadomości, dzięki której jestem taka głupia i pewna siebie - gdzie się podziałaś? Proszę, wróć.
Do moich uszu doszło brzęczenie. Wyciągnęłam z torebki telefon, ale ekran był czarny. Zmarszczyłam brwi. Dopiero po chwili zorientowałam się, że to 'brzęczenie' to nic innego jak dźwięk otwierającego się zamka od drzwi. Szybko chwyciłam za klamkę i pociągnęłam ją ku sobie. 
To wciąż stres, czy czysta głupota? I czy jest jakaś różnica? 
Weszłam do środka bloku i skierowałam się na schody. Muszę dojść na 3 piętro. Obym nie pomyliła się w liczeniu. 
Zaczęłam powoli wchodzić po schodach, rozglądając się po ścianach bloku. To nie było biedne przedmieście, o czym świadczyły mieszkania ludzi mieszkających tu. Ale muszę przyznać, że pozostała część bloku była nieco... Zaniedbana? Tak, to dobre słowo. Szare ściany, nie zmienne od dłuższego czasu. Kamienica ta była już wielokrotnie odnawiana, więc obecnie była dosyć luksusowa. No, a przynajmniej jej większa część. Bo o klatce schodowej, za wiele dobrych słów powiedzieć nie można. Gdy byłam mała, wraz z rodzicami i moją siostrą mieszkaliśmy w bloku. Nie znajdywał się on w centrum miasta, ani nie był jakoś specjalnie luksusowy, ale mi to wystarczyło. Mi żyło się tam dobrze, lubiłam to miejsce. Za to sąsiedzi nie lubili mnie. Głównie dlatego, że gdy tylko wracałam ze szkoły odpalałam mój laptop i puszczałam wszystkie z moich ulubionych utworów, a ja nie wyznaję cichego słuchania muzyki. Reszta mieszkańców bloku miała inne zdanie na ten temat. No cóż. Life is brutal. 
Nie byłam pewna, ile pięter już przeszłam, ale chyba wystarczająco dużo. Wow. Jak zaczynam myśleć, to na całego. Podeszłam do drzwi, które należały do mojego przyjaciela. Zapukałam do nich kilkakrotnie, po czym zrobiłam krok w tył. 
Nie kontrolowałam moich palców, które przeczesały włosy. 
Oraz guli, która zaczęła rosnąć w moim gardle.
I tętna, które przyśpieszyło. 
Do diaska, co ze mną? 
Kiedy usłyszałam kroki, przyodziałam na twarz uśmiech. Przecież muszę chociaż stwarzać pozory normalnej, co nie? 
Drzwi się uchyliły. Początkowo uśmiechnęłam się szerzej, jednak już po chwili, moje usta ułożyły się w kształt litery "o". Szczerze? W obecnej sytuacji po prostu nie miałam pojęcia, co zrobić. A tym bardziej, o czym mam myśleć.

*oczami Laury*

Stąpałam po drodze, wpatrując się w swoje obuwie. Nie wiedziałam, gdzie Ross zamierza mnie zabrać, ale od jakiegoś czasu po prostu szliśmy. Nie pytałam o nic. Chciałam, żeby to, gdzie się wybieramy, było dla mnie niespodzianką. 
Zresztą, podejrzewam, że nawet jeśli bym o to spytała, chłopak i tak by mi o tym nie powiedział. 
Słońce świeciło aktualnie w swoim najwyższym punkcie, sprawiając, że cały świat wydawał się być kolorowy. Dla mnie był. Lubiłam swoje życie, cieszyłam się, że dostałam od losu tak wiele. 
Potrafię czuć. Mogę podziwiać świat. Słuchać piosenek, lub po prostu czyjegoś pięknego głosu. Mam co wsadzić do ust, nie chodzę głodna. Swój czas wolny spędzam ciesząc się każdą chwilą. A niektórzy nie mają nawet tego. 
-O czym myślisz? - zapytał mnie blondyn, tym samym przerywając ciszę panującą między nami. Cały czas patrzałam przed siebie, zatrzymując wzrok na bawiących się dzieciach, czy lecącym ptaku. 
-O niesprawiedliwości świata. - Odparłam bez namysłu. 
-Naprawdę? - zdziwił się. Potrząsnęłam jedynie głową. O nic więcej nie pytał. 
Że też nie mam o czym myśleć na naszej pierwszej, oficjalnej randce. Na pewno uznał mnie za dziwaczkę. Ja to potrafię zepsuć atmosferę. 
-Przepraszam... 
-Za co? - zdziwił się. Schyliłam głowę ku dołowi. 
-Za moją głupią odpowiedź. Nie wiem, co mnie naszło. 
-Nie przepraszaj za swoje myśli. - Uśmiechnął się lekko, chcąc mnie rozweselić. Odwzajemniłam gest, po czym wtuliłam się w blondyna. On od razu mnie objął, a my ruszyliśmy dalej.
Najwspanialsze w tym naszym spacerze, oprócz samego towarzystwa, było chyba to, że mimo iż każde z nas jest w miarę rozpoznawalne, nie natchnęliśmy się na żadnego fotografa, czy dziennikarza. Kiedy zostałam aktorką, zyskałam fanów, nowych przyjaciół, pracę, radość ze spełniania marzeń. To wszystko jest dla mnie bardzo ważne. Ale kiedy się na to zdecydowałam, musiałam się liczyć z tym, że stracę coś równie ważnego. A mianowicie prywatność. 
To jest naprawdę smutne. W obecnych czasach, czasach internetu, telewizji i technologii, nie można liczyć na coś takiego, jak prywatność. A zwłaszcza osoby, które są bardziej rozpoznawalne od pozostałych. Dziennikarze, paparazzi oraz wydawcy tych wszystkich szmatławców zarabiają na życiu innych. Czekają na jakiś skandal, bądź Twój jeden błąd i od razu pojawia się o tym wzmianka w jakimś artykule. Nie ważne, czy jest to prawda, czy nie. Przecież liczy się zysk. Co z tego, że ktoś może mieć prawdziwy talent? Innych i tak będzie interesowało, co jadł rano na śniadanie, ile par butów sobie ostatnio kupił, bądź komu wskoczył do łóżka. 
Smutna prawda. Albo szara rzeczywistość. 
-Cieszę się, że Cię mam. - Wyznałam. Nie wiem, co mnie do tego tak nagle skłoniło. Tak, jakbym chciała w tym popapranym świecie znaleźć sobie punkt uczepienia. 
Tym punktem był Ross. 
Chłopak przystanął, a ponieważ obejmował mnie ramieniem i ja stanęłam. Obróciłam się do niego przodem i uniosłam twarz ku górze, aby móc na niego spojrzeć. Uśmiechał się. A padające na niego promienie słońca czyniły go jeszcze przystojniejszym. 
-A ja się cieszę, że jesteś moja. I nie mam zamiaru się z nikim dzielić takim skarbem. - Nie sądziłam, że to możliwe, ale uśmiechnął się jeszcze szerzej. 
-Długo musiałeś szukać? 
-Trochę mi to zajęło. Ale się udało. - Powiedział. 
Znam go tak długo. Tyle razem przeszliśmy. Czasem się kłóciliśmy. Czasem sobie pomagaliśmy. Czasem płakaliśmy. Czasem łapaliśmy wzajemnie spojrzenia. 
Od niedawna jesteśmy razem. I wiem, że to za wcześnie, żeby mówić o zakochaniu, ale jak inaczej nazwać to, co się dzieje?
Jak nazwać moje nogi jak z waty, kiedy nie jestem pewna, co mam dalej robić? Jak nazwać moje obawy, kiedy nie wiem, czy go dziś zobaczę? Jak nazwać czas, który poświęcam na myślenie o nim i zastanawianie się, czy on też o mnie myśli? Jak nazwać pot na moich dłoniach, który pojawia się, gdy on się do mnie zbliża? Jak nazwać te chwile, gdy jedyne co chciałabym zrobić to wpić się w jego usta? Jak nazwać ten stan, kiedy doświadczę jego bliskości? 
Mój Boże, czy to ma jakąś nazwę?! Wiele razy byłam kimś, zauroczona. Wiele razy ktoś mi się podobał. A nigdy nie czułam tego, co czuję przy Rossie. On jest wyjątkowy. Wyjątkowy dla mnie. 
Nie obchodzi mnie zdanie innych. Mam ich w nosie. 
Kocham Rossa Lyncha. Nie boję się tego powiedzieć. I nie mam zamiaru go stracić. 
-Obiecaj mi, że nic nas nie rozdzieli. - Szepnęłam. Nieświadomie zaczęłam liczyć sekundy, które mijały, kiedy czekałam na odpowiedź chłopaka. Potrzebowałam to usłyszeć. Potrzebowałam usłyszeć, że on chce być dla mnie tym jedynym. Bo ja chcę być tą jedyną dla niego. Jestem tego pewna. 
-Obiecuję. 

*oczami Veroniki* 

-Szukasz czegoś? - Stałam jak wryta. Pewnie wyglądałam jak idiotka, ale jak miałam wyglądać, kiedy zobaczyłam przed sobą pół nagą kobietę? 
No nie całkiem. Jako tako miała na sobie szlafrok, ale taki skąpy, że aż w niektórych miejscach raziło po oczach. 
-Ja... - wydusiłam z siebie. Blondynka stojąca w drzwiach przekrzywiła głowę. - Chyba pomyliłam drzwi. - Powiedziałam w końcu, zaczynając się wycofywać. 
-Następnym razem, sprawdź dwa razy do jakich drzwi pukasz. Nie każdy, komu przeszkodzisz w czymś ważnym, będzie taki miły jak ja. - Odpowiedziała posyłając mi mordercze spojrzenie. Szukałam w jej głosie krzty sarkazmu, jednak go nie znalazłam. 
Albo ona była taka głupia, albo ja przedawkowałam płatki śniadaniowe. 
Albo jedno i drugie.
-Zapamiętam. - Uśmiechnęłam się lekko. Chciałam jeszcze coś dodać, ale babsztyl zamknął mi drzwi przed nosem. Ludzie są nietolerancyjni. Przecież każdy może pomylić piętra, prawda? Uznajmy, że tak. Wciąż oniemiała zaczęłam schodzić po schodach. Jako, że grawitacja i zdziwienie grały w jednej drużynie, musiałam nawiązać sojusz z barierką, aby się nie przewrócić. A macie, głupie schody! 
Kiedy dotarłam na niższe piętro, poczęłam zmierzać ku kolejnym schodom w dół. Wtem, usłyszałam jak jakieś drzwi się za mną otwierają. Z obawy przed ujrzeniem kolejnej ciekawej osobistości, wyczujcie ten sarkazm, nawet się nie odwróciłam. Wolałam czmychnąć na stopnie, jednak coś mnie zatrzymało. 
-Vera, jeszcze nie weszłaś, a już uciekasz? - ten znajomy głos. Przymknęłam oczy i mogę się założyć, że moje serce na sekundę przestało bić. Odwróciłam się na pięcie, po czym uśmiechnęłam lekko. 
-Cześć. - Przywitałam się. Uznałabym to za przeznaczenie, gdyby nie to, że chłopak trzymał w dłoni worek ze śmieciami. Czyli zwykły przypadek. Przeznaczenie nie istnieje. Sprawy się nie ułożą, dopóki się ich nie weźmie w swoje ręce.
-Wejdź do środka, ja zaraz wrócę, tylko pójdę to wyrzucić. - Zaśmiał się chłopak, unosząc przy tym czarny worek ku górze. - Czuj się jak u siebie w domu. 
-O to nie musisz się martwić! - zaśmiałam się. Czyżby moja osobowość wróciła? Zaraz się okaże. Wyminęłam chłopaka, kierując się do środka jego mieszkania. Zamknęłam za sobą drzwi, po czym zaczęłam zdejmować buty. Następnie ruszyłam wąskim korytarzem, próbując sobie przypomnieć, jakie jest umiejscowienie pokoi w tym domu. 
Muszę przyznać, że dawno tu nie byłam. Trzeba to zmienić. Ale nawet czas nie jest w stanie sprawić, że zapomni się o niektórych rzeczach. Na przykład to, gdzie Jake trzyma nutellę. 
Uśmiechnęłam się pod nosem, po czym ruszyłam do kuchni. Z jednej z półek wyciągnęłam łyżeczkę do kawy. Po chwili jednak się opamiętałam i sięgnęłam po łyżkę do zupy. Następnie wspinając się na palce, otworzyłam środkową szafkę, która wisiała nad piecem. Odszukałam wzrokiem brązowy słoik i jednym ruchem ręki ściągnęłam go. Już po chwili siedziałam na kuchennym blacie, zajadając się nutellą. 
Ta chwila w raju trwałaby dłużej, gdyby nie to, że usłyszałam, jak drzwi się otwierają. Następnie kroki. Coraz głośniejsze. 
-Gdzie jesteś? - do moich uszu dotarł stłumiony krzyk. Przełknęłam jedzenie, które znajdywało się w moich ustach i odkrzyknęłam:
-W Twojej sypialni! 
Zeskoczyłam z blatu i w ekspresowym tempie wrzuciłam łyżeczkę do zlewu. Następnie słoik odłożyłam z powrotem do półki, po czym odwróciłam się w kierunku wejścia do pomieszczenia. W tym samym czasie do kuchni wszedł chłopak. 
-Mówiłaś, że jesteś w sypialni. - zmarszczył brwi, lecz jego wargi wygięte były w podkówkę. Ale taką odwróconą do góry, uśmiechniętą. 
-A to to nie jest sypialnia? - udawałam głupią. Nie do końca musiałam udawać. 
-Nie, to jest kuchnia. 
-A no tak. Mój błąd. - wzruszyłam ramionami i zachichotałam. 
Kupił to?
-I tak wiem, że wyjadałaś moją nutellę. - Oznajmił chłopak. 
Nie kupił tego. 
-Jestem aż tak przewidywalna? - uśmiechnęłam się lekko podchodząc do niego. 
-Nie, ale masz brązowe kąciki ust. - Zaśmiał się, po czym uniósł dłoń do góry i zaczął przybliżać ją do mojej twarzy. 
Nie zrobi tego, nie zrobi tego, nie zrobi tego...
Shit. Zrobił to. 
-I już. - Powiedział zadowolony, kiedy, jak podejrzewam, moja twarzy była czysta. 
No świetnie. To ja tu przeżywam wewnętrzne piekło, bo nie wiem na czym stoję, cały dzień mam obawy i się stresuje, a ten pacan się cieszy, bo otarł moje wargi z czekolady. Tak, gratuluję. 
Tak, obliż teraz te palce, poczułam się jeszcze lepiej. 
-Próbujesz ze mną flirtować? - powiedziałam kokieteryjnym głosem, a tak naprawdę w środku mi kipiało. Muszę wiedzieć, po co mnie zaprosił. Mówił, że ma do mnie jakąś ważną sprawę. 
Chyba za długo z nikim nie byłam i potencjalnie podejrzane zachowanie mojego przyjaciela, zaczynam odbierać jako wykraczające poza granice przyjaźni. 
Tak. Możecie mnie wysłać do psychiatryka. 
-Zależy, czy tego chcesz. - Odpowiedział tym samym głosem, po czym zaczął się do mnie przysuwać. 
Nim się zorientowałam, już stałam na drugim końcu kuchni i wymachiwałam przed sobą rękoma, krzycząc:
-Strefa osobista! 
-Przecież wiesz, że żartuję, tak? - zaśmiał się. 
Śmiej się. A ja tu przeżywam wewnętrzną rozterkę. 
Odkąd dostałam telefon od Jake'a, coś jest ze mną nie tak. To znaczy, na początku było normalnie, ale kiedy zaczął poważnie mówić, o czymś ważnym, co chce mi powiedzieć, że to nie jest sprawa na telefon i nie wie, jak ja to przyjmę, to sama nie wiem, co się ze mną stało. 
Może tylko przesadzam, ale kiedy chłopak mówi dziewczynie takie rzeczy, to świadczą one o jednym, prawda?
Tak, mam 19 lat. Tak, tak bardzo znam się na życiu. Kolejny sarkazm. Chyba pobiłam rekord guinnessa na używanie sarkastycznych myśli na jeden dzień. Gdzie moja nagroda? 
-Sorki, ale jakoś tak się dziwnie dziś zachowuję. Nie tylko przy Tobie. - Westchnęłam. 
-Może jesteś w ciąży? - zaproponował. 
-Może jesteś głupi? - zasugerowałam, jednak już po chwili oboje się śmialiśmy. 
-Wiesz, ja naprawdę nie znam nikogo takiego jak ty. - Powiedział, po czym uśmiechnął się do mnie w taki sposób, w jaki jeszcze nie uśmiechał się do mnie nigdy. Mówiłam już, że kocham jego uśmiech? Albo, że mam do niego słabość? Do tego uśmiechu oczywiście. 
-Ja też nie znam nikogo takiego jak ja. - Pokazałam mu język. - To po co chciałeś się spotkać? - wypaliłam prosto z mostu. Nie ukrywałam swojej ciekawości. Nie należę do cierpliwych osób. I do tego jestem ciekawska. No cóż, taka już moja natura. 
-Właśnie. - On się speszył. Jake. Najfajowszy chłopak, jakiego znam. Wiem, że nie ma takiego słowa. Użyłam go, bo dla mnie nie ma drugiego takiego chłopaka, jak Jake. Jedyny chłopak, z którym mogłam luźnie rozmawiać. Jedyny chłopak, który podzielał moje poczucie humoru. Jedyny chłopak, przy którym mogłam być sobą. Nie chcę stracić takiego przyjaciela. - To może ty idź do mojego pokoju, a ja przygotuję herbatę. 
-Nie za ciepło na herbatę? - wypaliłam. 
-Myślałem, że lubisz herbatę... - chyba jest smutny. 
-Bo lubię. - Tak, Veroniko, na pewno nie wychodzisz w tym momencie na idiotkę. 
-Trochę się pogubiłem... 
-Żeby tylko ty... - westchnęłam. Chwila. Ja to powiedziałam na głos? 
-Vera, na pewno wszystko z Tobą w porządku? - zapytał. Dobra, musiałam się uspokoić. Jestem zbyt nerwowa. Odetchnęłam, wpuszczając świeże powietrze do moich płuc. Następnie uśmiechnęłam się lekko i uniosłam brwi do góry. 
-Czy ze mną kiedykolwiek cokolwiek było w porządku? - spytałam, na co Jake się uśmiechnął. Wróciłam. I widocznie go to ucieszyło. 
Chyba żadnemu z nas nie odpowiadała ta nerwowa atmosfera. 
-To jeśli chodzi o tą herbatę, to...
-Poproszę miętową. - Przerwałam mu, ale nie wydawał się zły. Następnie nie obdarzając go już ani jednym słowem, skierowałam się do pokoju chłopaka. 
Pchnęłam drewniane drzwi, by już po chwili przekroczyć próg sypialni Jake'a. Ściany miały kolor niebieski, a wszelakie meble wykonane były z czarnego materiału. Stało tu łóżko, biurko, średnich rozmiarów szafa oraz kilka roślinek. Oraz szafka nocna. Nic się nie zmieniło. Nie namyślając się dłużej, wzięłam krótki rozbieg po czym wskoczyłam na łóżko. Następnie zaczęłam się po nim turlać, w lewo, w prawo, w lewo, w prawo, w lewo...
-Co ty robisz? - zaśmiał się Jake, stając w drzwiach z dwoma kubkami. 
-Już wiem, dlaczego psy to tak lubią. A za pościel z Barcy dostajesz ode mnie plusik. - Stwierdziłam, obracając się na brzuch w ten sposób, że mogłam teraz widzieć chłopaka. 
-Myślałam, że uznasz ją za dziecięcą. - Podszedł do biurka i położył na nim kubki. Następnie usiadł na skraju łóżka, tuż obok mnie. Skorzystałam z okazji i przeturlałam się plecy, kładąc głowę na jego kolana. Patrzałam na niego z dołu.
-Czy dziewczyna, która na swojej pościeli ma Smerfetkę, mogłaby komukolwiek zarzucić, że jest dziecinny? - uniosłam jedną brew do góry. Zignorowałam to, że chłopak odgarnął z mojej twarzy kilka pasm włosów. - To o czym chciałeś porozmawiać? - przełknęłam gulę w gardle. 
Drodzy państwo, dziewczyna marząca o skoku ze spadochronem boi się porozmawiać ze swoim przyjacielem. Czekam na brawa. 
Na moje szczęście, lub wręcz odwrotnie, Jake również wydawał się być zakłopotany. 
Proszę, oby nie chciał powiedzieć tego, o czym myślę. 
Proszę, przecież jestem grzeczną dziewczynką. 
-Vera, a powiesz mi prawdę? - zaczął. 
Dobra. Teraz to już się boję na całego. Głupi stres. O wiele łatwiej żyło mi się bez niego. 
Zdając sobie sprawę z powagi sytuacji, podniosłam się do pozycji siedzącej. Nasze nogi zwisały bezwładnie z łóżka, a ramiona prawie się stykały. Obydwoje patrzeliśmy gdzieś przed siebie. 
Nigdy nie umiałam mówić o uczuciach. Myśleć o nich, to co innego, ale rozmawiać? A zwłaszcza o swoich? Co prawa, że w swatkę się bawić lubiłam, nie ma co. 
-Postaram się. - Szepnęłam w końcu. 
-Czy ty mnie lubisz?

***

Bum!
Witam Was w ten niedzielny południoranek ^^ Tym razem jakoś tak szybciej uwinęłam się z pisaniem rozdziału i wstawiam go dziś. Miał być dopiero wieczorem, ale jako że skończyłam go wcześniej, a wieczorem mnie w domu nie będzie, to dodaję go teraz ^^ 
Btw jutro poniedziałek. Tak. Właśnie teraz zdałam sobie z tego sprawę.
 Czy tylko u mnie nadeszło 'ocieplenie', że tak to nazwę? No plucha jest, no! Jak już piździ nie powiem jak, no to niech chociaż śnieg jest, a nie, że jedna noc na plusie, a potem znowu zimno i to, co pozostało z śniegu -.- Tak. Moje życie jest takie ciężkie. 
Wracając, proszę Was, abyście nadal głosowali w ankiecie, oczywiście te osoby, które dotąd tego nie zrobiły :) 
A teraz Was zaskoczę: I jak Wam się podobał rozdział? Nie spodziewaliście się tego pytania, prawda? Spodziewaliście? No trudno. I tak chciałam, o to spytać. c:
Odwołując się do wcześniejszego pytania zadanego przez mua, komentujcie, jak coś się nie podoba, to piszcie śmiało, jak co się podoba, to tym bardziej piszcie! ^^ Chętnie poczytam sobie Wasze opinie :D Jak zawsze zresztą c:
No więc, pamiętajcie, co złego to nie ja, a co dobrego tym bardziej. 
Miłej niedzieli, spędźcie ją z rodziną, bo, moim zdaniem, jest to taki rodzinny dzień ^^ :D
A! No i mi się prawie zapomniało. W komach pisaliście, że podoba Wam się pomysł z wstawianiem teledysków utworów, od kórych pochodzą cytaty z tytułów, tak więc proszę bardzo! <3 
~MiLka <3
John Lennon - "Imagine"