A więc, jak wskazuje tytuł posta, na nowym blogu pojawił się prolog, a ja jestem głupia xd Cóż, najpierw pomyliłam rok premiery, że tak to pięknie nazwę, a potem miesiąc xd Albowiem sierpień to 8, nie 9 miesiąc, teraz już będę wiedzieć. xd Nie przedłużając; wchodźcie na mojego nowego bloga, o którym już wiecie, na prolog, którego datę pomyliłam, po prostu serdecznie zapraszam, mając nadzieję, że tam wpadniecie i trzymając kciuki za szczere opinie! Czyli po prostu; komentujcie lub piszcie do mnie na gg i twitterze, co o tym sądzicie, będę wdzięczna :D
Jeżeli chociaż trochę mnie szanujecie, to proszę, przeczytajcie notkę. Wiem, że długa. Ale proszę. To dla mnie ważne.
Miłego czytania. :)
Nie powinnam się zgadzać. Nie powinnam zamykać oczu. Nie powinnam mu ufać. - Rossie Shorze Lynchu, jeśli zaraz nie wrócimy na dół, to przyrzekam, że osobiście cię zabiję! Chłopak nic sobie nie robił z moich zastrzeżeń. Miał mnie kompletnie gdzieś, wciąż z dumą wpatrywał się w ziemię, od której byliśmy coraz dalej. - Ross! - A co będę z tego miał? - spytał, z typowym dla niego aroganckim uśmiechem. Przez ostatnie dwa lata jego charakter nieco się zmienił - stał się pewniejszy i jego samoocena wzrosła, ale ja wciąż widziałam w nim tego niewinnego dziewiętnastolatka. Zresztą, wciąż był niesamowicie romantyczny, zawsze optymistyczny i przede wszystkim zakochany we mnie do szaleństwa. Z wzajemnością, należy dodać. Słysząc jego słowa, przypomniała mi się pewna scena z tych pamiętnych wakacji, podczas których zmieniło się całe moje dotychczasowe życie. - Em... Ross?
- Czego chcesz?
- Czy ja zawsze muszę czegoś chcieć? - Starałam się brzmieć wiarygodnie, ale i tak
mi nie uwierzył. - Dobra. Podwieziesz mnie do ciebie? Van, Vera i Maia
już tam są. Dzwoniły do mnie, żebym też wpadła.
- Hmm, a co z tego będę miał? - Oczywiście, czego ja się mogłam spodziewać? Faceci i ta ich bezinteresowność.
- A czego chcesz?
- Czekaj. Muszę to przemyśleć... Laura Marano chce coś dla mnie zrobić,
taka sytuacja może się szybko nie powtórzyć! - zażartował sobie ze
mnie. Najchętniej zdrapałabym mu ten uśmieszek z twarzy, ale potrzebuję
podwózki. Po chwili namysłu powiedział:
- Wiesz, co? Uznajmy, że masz u mnie dług wdzięczności. Kiedyś to wykorzystam. Wtedy jeszcze się nie lubiliśmy, a i tak wspominam to z uśmiechem na ustach. Przez kilka sekund byłam radosna, lecz po chwili moje ciało znowu ogarnął niekończący się gniew, bo przypomniałam sobie, gdzie się znajduję. - Przecież wiesz, że mam lęk wysokości. - Wiem. Dlatego cię tu zabrałem. - Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Widocznie bawiła go świadomość, że zaraz popłaczę się ze strachu. Może przesadzam i wiele osób by mnie wyśmiało, ale nic nie poradzę na to, że zwyczajnie boję się takich wysokości. Kiedy spoglądam w dół, a ziemia jest tak daleko ode mnie, zaczynam wyobrażać sobie upadek. Moje ciało opada bezwładnie na ziemię, a ja albo duszę się w trakcie lotu, albo łamię sobie kręgosłup przy mocnym zderzeniu z ziemią. I umieram. Wszystko, czego jeszcze nie doświadczyłam, się kończy. Zostawiam tu wspaniałych przyjaciół, rodzinę, chłopaka, a oni płaczą nad moim martwym ciałem, pogrążając się w żałobie. Cierpią przeze mnie, a ja nic nie mogę z tym zrobić. - Kiedyś bardziej mi współczułeś - zarzuciłam mu. Momentalnie odsunęłam się od krawędzi i przysiadłam obok Rossa. Z całej
siły chwyciłam się siedzenia i przymknęłam oczy. Zaczęłam głośno
oddychać. Czułam, że serce zaczyna mi szybciej bić. - Co jest? - Usłyszałam czyiś ciepły głos. Należał on do Rossa. - A jak Ci powiem, to nie będziesz się śmiał? - Obiecuję. - No więc ja... Ja... Mam lęk wysokości - wyznałam. - Dlaczego
miałbym się śmiać? Lau... Każdy z nas się czegoś boi i to jest
normalne. Spokojnie. Póki jestem przy Tobie, nic ci się nie stanie. Problem polega na tym, że wtedy siedzieliśmy w wagoniku koła młyńskiego. Równie mocno się bałam, lecz miałam świadomość, że konstrukcja jest dosyć stabilna i czułam się chociaż w najmniejszym stopniu bezpieczna. A teraz, siedziałam w jakimświelkim koszyku przyczepionym do wielkiego balonu, który unosi się za pomocą wielkiego ognia, który w każdej chwili może zrobić wielką dziurę w materiale, a my możemy bardzo szybko spaść na ziemię. O tak, zdecydowanie czuję się bezpiecznie. - Laura, nie bez powodu cię tu zaprosiłem - westchnął, wkładając dłoń do kieszeni spodni, jakby chciał coś sprawdzić. Albo wytrzeć spocone dłonie. - Zaprosiłeś?! - krzyknęłam, nie mogąc uwierzyć w to, co powiedział mi chłopak. - Kazałeś mi zamknąć oczy, bo mówiłeś, że masz dla mnie jakąś niespodziankę! A już po chwili znalazłam się kilkanaście metrów nad ziemią, chociaż wiesz, jak ja boję się przebywać na jakichkolwiek wysokościach! - Byłam bliska płaczu. Chciałam znowu zacząć na niego krzyczeć, ale przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Trzymał moją twarz w dłoniach, a ja położyłam dłonie na jego klatce piersiowej. Nie wiem, czy o to mu chodziło, ale zapomniałam o lęku wysokości i całym strachu. Liczyliśmy się tylko my, zatracający się w pocałunkach, w które wlewaliśmy całą naszą miłość do siebie. - Kocham cię, Laura. Nie pozwolę, aby stała ci się jakaś krzywda - obiecał, składając na mych wargach ostatni pocałunek. Następnie odsunął się ode mnie i ponownie zaczął obsługiwać wszystkie liny i pokrętła, dzięki którym unosiliśmy się w powietrzu. Czasem, gdy leżę wieczorem w łóżku, a wszystkie myśli zrywają się ze smyczy, zastanawiam się, dlaczego chłopak się we mnie zakochał. Co we mnie zobaczył, co sprawiło, że zwrócił na mnie uwagę, co ja takiego w sobie mam. Boję się, że nigdy nie będę dla niego dość dobra. Z tego, co pamiętam, od zawsze miałam takie wrażenie. Zależy mi na nim tak bardzo, że po prostu boję się, że on kiedyś mnie zostawi, a tego bym nie zniosła, bo po prostu nie wyobrażam sobie życia bez tego chłopaka. Pamiętam nawet, jak na jednej z naszych pierwszych randek, kiedy zabrał mnie do wesołego miasteczka, zamiast cieszyć się wspólnie spędzanym czasem, ja miałam wątpliwości. Ross jest wspaniały, ale chyba wyczerpał mi się limit słów, którymi mogłabym go opisać.
Czy
gdy jesteśmy zakochani, zawsze się tak czujemy? Wyolbrzymiamy zalety, a
ignorujemy wady? Chyba na tym polega miłość. Na akceptacji, zrozumieniu
i wspólnym szczęściu.
Miłość może ranić. Może prowadzić do żalu, łez, nieprzespanych nocy i kłótni. Do bólu. Ale
czasami, gdy odnajdziesz tę jedyną, odpowiednią osobę, to choćby świat
stanął do góry nogami, ty nadal pozostajesz taki sam. A wiesz, dlaczego?
Bo masz świadomość, że jest tu ktoś, dla kogo warto się nie zmieniać. Bo on chcę
Cię taką, jaką jesteś. To naprawdę wspaniałe uczucie, mieć świadomość,
że ktoś taki jest, ktoś, kto będzie Cię wspierał, ktoś, kto będzie Cię
kochał, nie ważne gdzie i kiedy. - Ja... Wybrałem to miejsce nie bez powodu - wyznał w końcu chłopak, spoglądając na mnie brązowymi oczami. Muszę przyznać, że są naprawdę piękne. Chyba od zawsze je uwielbiałam. - Chciałem cię o coś zapytać, a pomyślałem, że jeśli się nie zgodzisz, to mogę cię tu trzymać, dopóki nie zmienisz zdania - zaśmiał się. Chciałam mu zawtórować, ale nie miałam pojęcia, o czym opowiada. Możę nawdychał się helu? - Co się dzie... - A teraz, proszę, nie przerywaj mi, bo szykowałem tę przemowę od dłuższego czasu, a nie chcę nic zepsuć, ani się pomylić - powiedział na jednym tchu, spoglądając na mnie wystraszonym wzrokiem. Nie mam pojęcia, czego się tak bał. Odkąd pierwszy raz, po imprezie urodzinowej Rydel, wyznał mi swoje uczucia, byłam pewna, że jeszcze nie jeden raz zaskoczy mnie czymś tak pięknym. - Laura. Wiem, że byłaś pijana. Wiem, że może nic nie pamiętasz. Wiem, że
nie panowałaś nad sobą. Ale to, co wczoraj się wydarzyło, dało mi do
myślenia. Mimo tych wszystkich sprzeczności, coś tobą kierowało. Coś, co
kryje się w Tobie bardzo głęboko. I ty dobrze o tym wiesz. Ale sama
boisz się do tego przyznać - powiedział, a jego ton głosu stawał się
coraz spokojniejszy. Tonęłam w jego oczach, w których skakały dwie
iskierki, nie wiadomo, czym spowodowane. - Wiesz, co tobą kierowało? -
spytał, a ja pokręciłam lekko, przecząco głową. - Uczucia. Możesz
zaprzeczać, ale i tak nie ukryjesz tego, że coś między nami się dzieje.
Czułaś to na meczu koszykówki, w wesołym miasteczku, a nawet wczoraj. I
czujesz to teraz. Może byliśmy wrogami. Może nie umieliśmy na siebie
patrzeć. Ale teraz wiem, że od zawsze coś nas do siebie ciągnęło. W
końcu, nienawiść i miłość są obliczami tego samego, nieprawdaż? Gdy
mnie wczoraj pocałowałaś... Ja to też zrozumiałem. Nie wiem, czy to, co
Ciebie czuję, to miłość, ale wiem, że gdy przy tobie jestem, wszystko
inne przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Gdy na ciebie patrzę, nie
mogę powstrzymać uśmiechu. I tej radości, że mogę nazwać Cię moją
przyjaciółką. A chciałbym móc nazywać cię kimś więcej. - Laura, odkąd pierwszy raz cię pocałowałem, wiedziałem, że nie jesteś mi obojętna. Kłóciłem się sam ze sobą, bo nie potrafiłem pojąć tego, co się we mnie dzieje. A kiedy w tamte pamiętne lato wybrałaś się ze mną do wesołego miasteczka i pocałowałaś mnie na diabelskim młynie...Wtedy dotarło do mnie, że ja nie jestem w tobie zauroczony, tylko zakochany. A z każdym dniem, zatracałem się w tym wszystkim coraz bardziej. Wiem, że wiele razy wszystko psułem, kazałem ci cierpieć i czekać. Wiele razy myślałem, że może zasługujesz na kogoś lepszego, a ja nie jestem dość dobry. Lecz mimo tych wszystkich moich ułomności ty wciąż przy mnie byłaś - wspierałaś, wybaczałaś, kochałaś. I teraz to ja chciałbym ci udowodnić, że cię kocham, bo zasługujesz na to. Jesteś najlepszą kobietą, którą kiedykolwiek miałem okazję poznać. Na równi z Rydel, oczywiście - zaśmiał się, a ja wraz z nim. - I jestem pewien, że już nie spotkam nikogo tak wyjątkowego. Kocham cię, Lauro. Chcę mieć pewność, że już na zawsze będziemy razem, że już na zawsze będziesz moja, że już zawsze będę mógł darzyć cię swoimi uczuciami. I dlatego cię tu zaciągnąłem. Bo chciałem spytać - powiedział klękając na jedno kolano i wyciągając z kieszeni spodni pierścionek - czy ożenisz się ze mną? - spytał, a ja miałam wrażenie, że zaraz sama upadnę z tego zdziwienia. W najskrytszych snach nie wyobrażałam sobie, że on kiedyś mi się oświadczy, że przypieczętuje naszą miłość i rzeczywiście wyzna, że to ze mną chce spełnić resztę życia. Byłam równie zdziwiona, co w dniu, kiedy zorganizował dla mnie niespodziankę i śpiewając piosenkę Queen, wyznał mi ponownie miłość. - Co ty wyprawiasz? - zachichotałam, kiedy chłopak wziął mnie na ręce i
przeskakując po kilka stopni wniósł po schodach. Następnie wprowadził
mnie do swojego pokoju i dopiero tam postawił na ziemi. Dawno tu nie
byłam. Rozejrzałam się po wszystkich ścianach i kątach, lecz mój wzrok
zatrzymał się na oknie. Podeszłam do niego powoli, a moim oczom ukazał
się ogródek, w którym jeszcze przed chwilą Ross zorganizował dla mnie
niespodziankę. To wszystko, co się tam działo... To wciąż do mnie nie
docierało. To nie mogła być prawda, tylko piękny sen, a nie chciałam
tego. Bałam się, że jeśli chociaż na chwilę zamknę oczy, to po ich
otworzeniu obudzę się we własnym pokoju. (...) -Kocham cię - powiedział i wlepił we mnie smutne oczy. Ostatni
raz przemyślałam jego słowa. Nie miałam wątpliwości co do tego, że go
kocham i chcę z nim być, ale musiałam usłyszeć, jak on mówi mi to samo.
Może to egoistyczne, ale naprawdę dopiero teraz mogłam odetchnąć z ulgą.
Ogarnęło mnie poczucie bezpieczeństwa i bezgranicznego szczęścia. Szczęście.
Nie wiem, ile razy już powtórzyłam dzisiaj to słowo. Nie mogę nic na to
poradzić. Bo to słowo opisuje dokładnie to, co czułam w tej chwili. Kiedy uśmiechnęłam się szeroko, twarz Rossa zaczęła promienieć radośnie. - Też cię kocham. Zdziwienie przekształciło się w bezgraniczną radość. Chłopak klęczał przede mną, pytając, czy chcę spędzić z nim resztę swojego życia. Wyznał mi miłość i powiedział, że ma takie same wątpliwości co ja. I czekał. A ja, zamiast od razu mu coś odpowiedzieć, rozmyślałam nad tym, jaka to jestem szczęśliwa. - Kocham cię, Ross! - wykrzyknęłam uradowana i rzuciłam się na chłopaka, który śmiejąc się głośno, bo wreszcie przestał się przejmować, przytulił mnie do siebie. - Oczywiście, że chcę się z tobą ożenić! - Chyba wyjść za mnie za mąż. - A jest jakaś różnica? - Machnęłam lekceważąco ręką, po czym go pocałowałam. Następnie przytuliłam się do niego tak mocno, że gdy wstał, aby zmienić kurs balonu, ja wciąż się go trzymałam. Nie wierzyłam, że to wszystko dzieje się naprawdę. Ludzie mogą mówić, co chcą, mogą być samotni i szczęśliwi, mogą nienawidzić innych. Ale będąc samemu, nigdy nie będziesz w pełni szczęśliwy! To ludzie, którzy cię otaczają, sprawiają, że możesz w pełni cieszyć się życiem! Rodzina, chłopak, przyjaciele, a nawet sąsiadka, która macha do ciebie każdego ranka, gdy wychodzisz do pracy. Najgorszą karą ludzkości jest samotność i świadomość, że nie masz po co ani dla kogo żyć. Jestem wdzięczna losowi, że postawił na mojej drodze Rossa, Veronikę, Rikera, Vanessę, Rydel, Ratliffa, Maię i te wszystkie inne osoby, dzięki którym mam siłę się uśmiechać. Pamiętaj o przeszłości i czerp z niej nauki, ale nie pozwól, aby
przysłoniła ci to, co jest teraz. Pamiętaj o tym, że przyszłość
nadejdzie, ale nie trać na nią teraźniejszości, bo chwila, w której
obecnie się znajdujesz, już nigdy nie wróci. I przede wszystkim, a to najważniejsze, nie bojąc się i ciesząc tym, co masz, po prostu żyj, jakby jutra miało nie być. Każde z nas ma tylko jedno życie, więc nie nie wolno go marnować. Ciesz się każdą najmniejszą chwilą. Żadna się już nie powtórzy, więc nie marnuj ani jednego momentu. Poznawaj nowych ludzi. Nie ufaj wszystkim, bo nie każdy na to zasługuje, ale bądź otwarty na różne znajomości. Niektóre z przypadkowo poznanych osób mogą się okazać przyjaciółmi na całe życie. Nie oceniaj innych po wyglądzie, bo on nic nie znaczy. Ważne jest to, co kryje się w środku i to nie są zwykłe brednie. Każde z nas ma wiele masek, które często przyodziewa, więc aby naprawdę się dowiedzieć, jaki ktoś jest, musisz go lepiej poznać. Zawsze bądź sobą. Nie zapominaj o własnych zasadach i kieruj się nimi. Troszcz się o bliskich, bo oni są w stanie oddać za ciebie życie nawet wtedy, gdy sam myślisz, że jesteś nic nie wart. Idź z szerokim uśmiechem przez życie i walcz z przeciwnościami losu. Nie odbieraj sobie radości życia, bo jest ono naprawdę cenne. Niektórzy nie mogą go doświadczyć, więc ty nie zmarnuj tej wspaniałej szansy. I w tym wszystkim nie zapominaj o tym, co w nim najważniejsze, nie trać go na nic nie warte zapychacze czasu. Człowieku, zrób coś, co sprawi, że poczujesz szczęście. Czasem to wszystko daje ci w kość. Może to próba, może musisz ją przejść, aby doznać prawdziwej radości? Bądź panem własnego losu i rób więcej rzeczy, które sprawią, że się uśmiechniesz. I nie zmarnuj szansy, którą dał Ci Bóg. Żyjesz. A to najpiękniejszy dar, jaki mogłeś od niego otrzymać.
***
Bum! :D
Moi drodzy, misie, wspaniali czytelnicy - oto i epilog, czyli ostatni post na tym kilkudziesięciorozdziałowym blogu. Dokładnie pamiętam dzień, w którym założyłam tego bloga, pamiętam pisanie pierwszych rozdziałów, bo pisałam je dokładnie w tym samym miejscu, w którym znajduję się obecnie. Brzmi to dosyć ckliwie, ale, cholera jasna, czuję w sobie pewne wzruszenie i nie wiem, czym jest ono spowodowane.
Nie jestem pewna, czy takiego epilogu się spodziewaliście, ale kiedy pojawiła się przede mną wizja wplecenie w niego scenek z poprzednich rozdziałów, od razu pokochałam ten pomysł. Mam nadzieję, że Wam także się spodobał. :)
To teraz może powiem Wam coś o blogu. Zdradzę kilka małych ciekawostek, odnośnie fabuły i bohaterów, dobrze? I tak nie macie wyjścia i musicie mnie wysłuchać, dziękuję za uwagę, by the way xd
Początkowo chciałam dotrwać w tej historii do 100 rozdziałów, ale po rozplanowaniu fabuły jakośtak wyszło, że jest ich 65. Bywa.
Zakładając bloga nie miałam zamiaru w którymś tam momencie rozwalać Raury, ale przez dosyć niemiłe przeżycia z września ubiegłego roku, swój żal i tęsknotę przelałam na Laurę, która ubolewała nad rozstaniem z Rossem. W listopadzie wszystko już było ze mną okay, ale wszystkie wątki dotyczące wyjazdu wprowadziłam - nie mogłam więc zmienić nagle decyzji i doprowadziłam do końca ten niekoniecznie przemyślany wątek.
Nawet nie wiecie, z iloma chłopakami chciałam połączyć Veronikę. Na początku, miałam ją zeswatać z Jakiem, potem napomknął mi się Rocky między myślami. Po drodze wpadłam też na pomysł rozwalenia Rydellington i połączenia jej z Ellem, ale uznałam, że jednak opowiadanie zakończy się na jej związku z Jakiem. Z dedykiem do pewnej osoby, która męczyła mnie o nich i ich pocałunek od naprawdę długiego czasu xd Siema, Niewi (y)
I przy okazji, jeszcze jedna, ważna sprawa. Jeśli mam być szczera... Nie jestem do końca zadowolona z tej historii. Dumna tak, ale nie do końca usatysfakcjonowana. Szok, no nie? ;p Chodzi o to, że znalazłoby się kilkanaście wątków, które były całkiem bez sensu, większość bohaterów nie miała swoich charakterów (z czego z Rocky'ego zrobiłam epizodycznego klauna, który do czasu do czasu zje kilka żelków -.-) i byli po prostu nijacy, fabuła nie trzymała się kupy, połowa rzeczy prawdopodobnie nie wydarzyłaby się w prawdziwym świecie i zapomniałam o połowie najważniejszych detali. Dopiero przy 50 rozdziale się w miarę ocknęłam. A dlaczego jestem dumna? Bo kiedy zakładałam bloga, to myślałam, że potrafię dobrze pisać. Kurde, jaka ja byłam głupia :'D Jestem dumna, bo dzięki pisaniu tego bloga nauczyłam się wielu rzeczy, tj. układanie dialogów, planowanie fabuły, zwracanie uwagi na wszystkich bohaterów i nie dawanie przecinków przed łącznikami "lub" i "albo" c: Z drugiej strony, nie jestem zła, że napisałam tę historię. :) Była naprawdę bardzo pozytywna i pisząc niektóre fragmenty, mogłam szczerze uśmiechnąć się do komputera. Pisząc tego bloga naprawdę świetnie się bawiłam. ^^
Okay, to teraz, po wyjaśnieniu kilku spraw, chciałam powiedzieć jedną, najważniejszą rzecz: BARDZO BARDZO BARDZO DZIĘKUJĘ WAM WSZYSTKIM. Za czytanie historii, motywowanie mnie, poprawianie, kiedy popełniłam gafę, komentowanie, wspieranie i doprowadzanie do tego, że szczerzyła mi się japa do ekranu. :D Jestem Wam wszystkim naprawdę wdzięczna zwyczajnie za to, że czytaliście tę historię bo bez Was zapewne pisałabym jedynie do szuflady i zrezygnowała z blogowania po jakimś czasie. A teraz, naprawdę wkręciłam się w pisanie blogów i możecie być pewni, że w najbliższej przyszłości nie zamierzam tego rzucić. ;)
Okay... Zapowiadałam, że mam dla Was kilka niespodzianek i opowiem Wam o nich przy epilogu... Tak więc oto i one. 1. Hip hip, hura, zakładam nowy blog! Nie wiem, czy osiągnie on taki sam sukces jak ten, ale mam nadzieję, że jednak większość z Was ze mną zostanie. :) Ten nowy blog nie będzie o jednej parze miłosnej, a o zespole, który jest dla mnie naprawdę bardzo ważny. Oczywiście, chodzi mi o R5. :) Zapewne wielu z Was będzie zawiedzione pewnym faktem, ale mam nadzieję, że nie sprawi on, że od razu mnie skreślicie, a mianowicie; w blogu nie pojawi się Laura. Od razu naprostuję; nie chodzi o to, że już nie wierzę w Raurę, jako parę, czy coś podobnego! (Swoją drogą, dopóki oboje są szczęśliwi, to i ja się cieszę ^^) Chodzi mi po prostu o to, że w tej historii chcę się w pełni skupić na opowieści o R5, bo to oni są dla mnie najważniejszymi idolami i to im pragnę poświęcić tę nową historię. Co nie oznacza, że Laury także nie uwielbiam xd Blog będzie opowiadał przede wszystkim o życiu. Pojawią się także wątki miłosne, o to możecie być spokojni. :) Nie zdradzając już więcej; serdecznie zapraszam na mojego nowego bloga! W życiu bowiem istnieją rzeczy, o które warto walczyć do samego końca Od razu zaznaczam, że prolog pojawi się 28.08.15r. :) Możecie jednak już tam zajrzeć w celu przejrzenia zakładek, zapoznania się z wszystkim i ewentualnego zaobserwowania. ^^ Serdecznie zapraszam! 2. Drugą niespodzianką jest one shot, który w najbliższym czasie pojawi się na tym blogu. Nie będzie miał nic wspólnego z fabułą tego bloga, nie będzie miał nic wspólnego z fabułą nowego. Głównymi bohaterami, będą natomiast Ross i Laura. :) Do końca wakacji powinien się pojawić :)
Cóż... To chyba na tyle. Jeszcze raz dziękuję Wam wszystkim za czytanie tej historii, do każdego z Was przesyłam internetowego przytalasa! Poczuliście tę miłość? c: Ostatnie, zanim się podpiszę. Ostatnie słowa epilogu nie były napisane tylko po to, żeby ładnie zabrzmiały. Chciałam w pewien sposób dotrzeć do każdego z Was. Może nie każdy to przeczyta, może większość zignoruje, może niektórzy nie wezmą sobie tego do serca... Ale jeśli znajdzie się chociaż kilka osób, które zastanowią się nad tymi słowami, to będzie to mój powód do radości. Naprawdę, życie jest jedno, nie marnujcie go na jakieś głupoty. Chwytajcie chwile, cieszcie się z małych rzeczy i doceniajcie to, czego dotąd nie dostrzegaliście. Nie wiecie, ile będziecie mieć jeszcze szans, ile to Wasze życie potrwa. Nikt tego nie wie. Dlatego należy się bawić i uśmiechać. I po prostu żyć, jakby jutra miało nie być.
~JuLien
PS. Ciekawostka. Cała notka (poza treścią prologu) była pisana w trakcie oglądania A&A. Ni z gruszki, ni z pietruszki, mam z tego zaciesz i się pochwalić chciałam. c:
Każdy z nas w swoim życiu spotyka różnych ludzi. I nie ważne, czy są dla nas mniej lub bardziej ważni - wszyscy nas czegoś uczą. Uczą nas kochać oraz znosić to, co jednostronne. Pokazują na czym polega prawdziwa przyjaźń i zaufanie. Są też tacy, co służą jedynie do trenowania na nich swoich ciętych ripost i wyzwisk. Niektórzy ludzie potrafią porządnie skopać tam tyłek i zranić serce, ale dzięki temu za każdym kolejnym razem jest ono trwalsze i odporniejsze na ból. Uświadamiają nas, dlaczego tak naprawdę opłaca się chodzić po tym zakichanym świecie. Udowadniają, że dla niektórych osób jesteśmy ważni, że mamy dla kogo żyć. Bo najgorszym ze wszystkich uczuć tego świata jest samotność. Świadomość, że nie mamy już nikogo. Nikogo, dla kogo warto by było żyć.
Laura była moją przyjaciółką odkąd tylko pamiętam, czyli od pamiętnego meczu siatkówki, kiedy to w piękny sposób wyperswadowałam szowinistom ze starszych klas, co to znaczy być kobietą z jajami. I choć początkowo była to tylko zwykła przyjaźń typu: jesteś spoko, usiądźmy razem w ławce, to teraz spokojnie mogę nazwać dziewczynę moją najlepszą przyjaciółką. Dźwigamy ze sobą wór doświadczeń, które nauczyły nas, jak żyć, jak polegać i ufać sobie, jak cieszyć się najmniejszymi rzeczami, jak to jest mieć przyjaciela. Zresztą, przeżyłyśmy razem tyle dziwnych i pogrążających sytuacji, że gdybyśmy teraz o sobie, o zgrozo, zapomniały, to nasze towarzyskie życia z pewnością byłyby skończone. Laura nauczyła mnie przyjaźni. Takiej prawdziwej, w której gdy jedna z nas spada w dół, druga najpierw śmieje się i robi zdjęcia, aby mieć co wspominać na starość, a potem nie pozwala jej spaść albo pogrąża się z nią w tym bagnie. Jak na przysiędze małżeńskiej; "i że cię nie opuszczę, dopóki śmierć nas nie rozłączy". No, może nie do końca. Bo ja nie opuszczę jej nigdy. Nawet po śmierci. gdy już będziemy duchami, które są tak lekkie, że nie przejmują się zbędnymi kilogramami, będziemy straszyć ludzi zza grobu.
Z Ellingtonem i Rockym połączyła mnie inna przyjaźń. Mogłam na nich liczyć w każdej możliwej sytuacji, ale z chłopakiem nie pogadasz o swoim rozmiarze stanika. Chociaż, nie. Z tego, co pamiętam, zaistniała między nami taka rozmowa, kiedy musiałam iść na zakupy, a żadna z dziewczyn nie miała czasu... Ale, tak czy siak, Rocky i Ratliff są dla mnie również bardzo ważni. Wiecie, od zawsze byli dla mnie takimi towarzyszami broni. Mogłam z nimi konie kraść z pewnością, że mnie nie wydadzą, a jeśli już trafię do więzienia, to albo zaplanują niezłe włamanie, aby mnie stamtąd wyciągnąć, albo zrobią wszystko, żeby trafić do tej samej celi, co ja.
Ross był moją pierwszą miłością. Ale co o miłości może wiedzieć para trzynastolatków? Mimo wszystko, tamten związek nauczył mnie, że nie wszystko, co nie kończy się happy endem, jest złe. Blondyn to mój przyjaciel, całkiem bliski. I zdecydowanie jestem szczęśliwsza, niż będąc z nim w związku. Ale nie ma co, całować to on umiał...
Apropo całowania. Chciałam opowiedzieć o jeszcze jednej osobie, moim chłopaku i najlepszym przyjacielu - Jake'u. Ten palant chyba wciąż boi się, że coś zepsuje. No jak tak można! Okay, sama mam obiekcje, nie chcę niczego zepsuć i tak dalej, ale czego on się niby boi? Przybliżamy twarze, wymieniamy się śliną, odrywamy, mówimy miłe słowo i jest super. Nie możemy mieć tego za sobą? Jake to na ogół wesoły chłopak, nie da się go nie lubić. Jest równie przystojny, co głupi. Do tego często przeczy sam sobie. Jego charakter jest dosyć skomplikowany, chociaż z początku każdy uważa go jedynie za dobrego kumpla. Wystarczy jednak spędzić z nim kilkanaście godzin, by zobaczyć, jak bardzo jest skomplikowany. Jake jest nieogarnięty, raz wstydliwy, raz pewny siebie, zboczony i niesamowicie upierdliwy. Na wyznanie mi uczuć zbierał się prawie dwa lata. Pomylił mnie z moją siostrą i całował się z nią. Spędziłam z nim noc na balkonie. Co chwilę się z nim drażnię, kłócimy się nieustannie i często mam go po prostu dość.
A, i jeszcze jedno. Jestem w nim bezgranicznie zakochana. I nawet jeśli każda chwila spędzona w jego towarzystwie jest wkurzająca, to wiem, że bez niego wszystko inne mnie irytuje i po prostu traci cały sens.
Myślę, że te kilka osób wniosło najwięcej do mojego życia. Nauczyli mnie przyjaźni, miłości, radzenia sobie z trudnościami losu, akceptowaniem samej siebie i tego, jak najłatwiej upokorzyć się w miejscu publicznym. Ach, nie zapominajmy też o Vanessie, która przygarnęła mnie pod dach i dzień w dzień gotowała jedzenie. Zdecydowanie, ta dziewczyna również wiele dobrego (jedzenia) wniosła do mojego życia.
- Ile można łazić po sklepach? - spytał umęczony Jake, wchodząc ze mną i Laurą do obuwniczego. Zazwyczaj nie chodzę do tego rodzaju sklepów, bo mi na cały rok wystarczą dwie pary trampek i adidasy, ale Laura uznała, że koniecznie musi sobie kupić sandałki. Nie wiem po co, skoro i tak po zobaczeniu niespodzianki Rossa spadną jej kapcie.
To nie było śmieszne. Ale należy mi się piąteczka za pomysłowość. To nie było pomysłowe. Ej, jak to nie? To było żałosne. Oj, daj już spokój, tak jak ładnemu we wszystkim ładnie, tak fajna osoba myśli o samych fajnych rzeczach.
Uwielbiam ten moment w moich przemyśleniach, kiedy moje wewnętrzne Ja mnie poniża. Zawsze mam wtedy ochotę przybić sobie samej piątkę. W twarz. Krzesłem.
Okay, to było śmieszne. Ale wzięte z internetu.
- Ciesz się, że jestem na tyle samowystarczalna, że nie musisz nosić za mnie toreb z zakupami.
Pomińmy fakt, że mam jedną torbę, z czego znajdują się w niej dwie rzeczy - nowe, krótkie spodenki i tabliczka czekolady. Na potem.
- Chciałem za ciebie ją ponieść, ale się nie zgodziłaś! - oburzył się mój chłopak.
- Faceci zawsze lubią czuć się potrzebni - prychnęła Laura, idealnie podsumowując tę sytuację.
Pomińmy fakt, że Jake to usłyszał. I nie wydał się zbytnio zadowolony.
- Tak to się kończy, jak człowiek próbuje być miły... - mruknął widocznie zły, po czym odwrócił się i opuścił sklep.
- Ciekawe, co go ugryzło. - Wzruszyłam ramionami, spoglądając na Laurę.
- Może jest zły za to, że wprosiłam się na waszą randkę? - zaniepokoiła się szatynka.
- Słodka jesteś. - Przekrzywiłam głowę w lewo, formując ze swoich ust dzióbek. - Ale nie o to chodzi, wierz mi.
- Wiesz... Chłopcy zazwyczaj nie lubią chodzić po sklepach, a my go po nich ciągamy już dobre trzy godziny - stwierdziła inteligentnie Laura. Nie wiem, czy to prawda, ale wiem, że Jake i Ross są najlepszymi przyjaciółmi. Skoro Ross poprosił, żebyśmy zajęli Laurę przez najbliższe sześć godzin, to choćby mój chłopak musiał się czołgać ze zmęczenia po ziemi, to i tak spełni prośbę przyjaciela. Ogólnie, niezły zbieg okoliczności. Dwie najlepsze przyjaciółki mają chłopaków, którzy również są najlepszymi przyjaciółmi. Musimy kiedyś się wybrać na podwójną randkę. - Po prostu jest zmęczony, a nasze uwagi mu nie pomagają.
Jaka ona jest irytująco dobra i mądra. Też tak chce. Zapewne przez to ona ma więcej przyjaciół.
- Nie sądzę. Jake zna się na żartach, zapewne zaraz tu przyjdzie i przeprosi nas za swoje zachowanie. - Machnęłam lekceważąco dłonią. Laura westchnęła cicho, jakby za chwilę miała coś tłumaczyć małemu dziecku.
- Vera, dlaczego to on ma zawsze przepraszać ciebie? - spytała. Już chciałam zaprzeczyć lub coś powiedzieć, ale dodała: - Idź i z nim pogadaj. Niech zobaczy, że on też jest dla ciebie ważny. Bo jest, prawda?
Nie odpowiedziałam. Miała rację, ale nie potrafiłam wypowiedzieć tego na głos.
Świadomość, że to ty się pomyliłeś lub ktoś wypomniał ci (słusznie) twój własny błąd, jest dosyć wkurzająca.
- A co z tobą?
- I tak nie lubisz sklepów obuwniczych. Poszukam czegoś i albo do was dołączę, albo wy przyjdziecie po mnie.
- A jak się znajdziemy? Nie wiem, jak daleko poszedł Jake.
- Mamy dwudziesty pierwszy wiek. Zakładam, że istnieje coś takiego jak telefon - zaśmiała się dziewczyna, pobłażliwie klepiąc mnie po ramieniu.
- Ej, sarkazm to moja działka! - oburzyłam się, na co przewróciła oczami.
- Idź już. - Chcą dodać mi odwagi i pokazać, że jest ze mną, uśmiechnęła się szeroko. Odwzajemniłam to, po czym odwróciłam się na pięcie i wyszłam ze sklepu.
Próbowałam znaleźć Jake'a w najbliższej okolicy; na różnych ławkach, opierającego się o ścianę, oglądającego jakąś sklepową wystawę, ale nigdzie nie mogłam go dostrzec. Byłam pewna, że gdy wyjdę, od razu ujrzę jego uśmiechniętą twarz. Trochę się podrażnimy i już. Naprawdę się obraził?
Postanowiłam się przejść po najbliższej okolicy, by go znaleźć. Mijałam różne stoiska z ubraniami, biżuterią, gadżetami komputerowymi i gastronomią, ale nigdzie nie mogłam dostrzec chłopaka. Zrobiło mi się głupio. Przecież już nie raz bardziej go obrażałam (dla żartów, oczywiście, zawsze się drażnimy), nie zrobiłyśmy z Laurą nic aż tak strasznego, dlaczego akurat teraz był zły? Próbowałam wmówić sobie, że tylko wymyślam, a on zapewne stoi gdzieś obok i śmieje się z mojego strapienia, ale to nic nie dawało. Co z tego, że, zresztą jak zawsze, próbowałam zwalić na niego całą winę? I tak się martwiłam. Może rzeczywiście to ja jestem ta zła?
Po dziesięciominutowym bieganiu, bo teraz już biegłam, po galerii, zatrzymałam się. Zdecydowanie, w najbliższej okolicy Jake'a nie było. Zawróciłam więc z powrotem do obuwniczego, żeby powiedzieć Laurze, co się stało i móc go z nią poszukać. Kiedy zbliżałam się do sklepu, postanowiłam spróbować ostatniej rzeczy. Z kieszeni krótkich spodenek wyciągnęłam komórkę i wybrałam numer blondyna. Zwolniłam tempa, teraz spokojnie szłam. Po trzecim sygnale naprawdę zaczęłam się martwić, lecz nagle, niczym grom z jasnego nieba, z korytarza, którzy znajdował się dwa sklepy od naszego i prowadził do toalet, wyszedł Jake. Moje serce wykonało salto za dziesięć punktów, a ja upuściłam torebkę z zakupami i niczym wystrzelona z procy podbiegłam do Jake'a. Zderzyłam się z nim i od razu go przytuliłam.
- Yyy, coś mnie ominęło? - spytał zdziwiony, nie odwzajemniając miśka. Wisiałam więc na nim, przykładając głowę do jego klatki piersiowej. Po chwili jednak odsunęłam się od niego i spojrzałam mu w oczy.
- Gdzie ty, cholera jasna, byłeś?! - wydarłam się na niego.
Chciałam przeprosić. Chciałam powiedzieć coś miłego. Chciałam wyjaśnić, że się martwiłam. A wyszło, jak wyszło, czyli jak zwykle - beznadziejnie.
Sh. Liczą się chęci.
- No w toalecie... - odpowiedział zmieszany.
- Tyle to wiem! - prychnęłam, uderzając go w ramię.
- To o co pytasz?
- Nigdy tak nie znikaj! - Z każdym kolejnym słowem, uderzałam palcem w jego klatkę piersiową. - Martwiłam się o ciebie, pacanie! Następnym razem ostrzegaj, że idziesz skorzystać! Szukałam cię w prawie całym centrum handlowym, głupku! Nawet nie wiesz, jak się zdyszałam!
- Czekaj, czekaj. - Chwycił mnie za dłoń, którą dźgałam go w tors i uśmiechnął się szeroko. Jak koń. - Ty martwiłaś się o mnie?
- Jesteś... Jesteś moim chłopakiem! - wrzasnęłam, chyba po raz pierwszy nazywając Jake'a w ten sposób. Był równie zaskoczony, co szczęśliwy i na swój sposób... Dumny? No chyba, że mi się przywidziało. - Oczywiście, że się o ciebie martwię - dodałam już spokojniej.
- Przecież nie było mnie kilka minut.
- Ale bałam się, że jesteś zły i się obraziłeś - przyznałam się, czego już po chwili pożałowałam. Odsłoniłam się przed nim i teraz to on ma przewagę.
- Naprawdę? - zdziwił się.
Zabolało.
- Tak cię to dziwi? Jestem aż takim potworem? - spytałam, starając się uśmiechnąć, by zabrzmiało to jak żart. Nie wyszło.
Wiem, że nie jestem empatyczna. Nie często otwarcie komplementuję innych, jestem szczera do bólu i nie umiem okazywać uczuć, a przynajmniej tych dobrych. To nie znaczy jednak, że mi nie zależy.
- Vera... - westchnął Jake.
Nie wiem skąd, ale w moich oczach pojawiły się łzy. Nie byłam smutna, ale zdenerwowana. Zawsze gdy się wkurzam, nawet, gdy na samą siebie, to płaczę. Taka głupia przypadłość, mam ją od dzieciństwa. Mogę być nie wiadomo jak smutna, nie uronię łzy. A gdy się zdenerwuję lub na coś (częściej kogoś) wkurzę, to momentalnie z moich oczy wypływa morze łez. Jest to równie zawstydzające, co beznadzieje i denerwujące.
Teraz też nie było mi przykro. No, może trochę. Ale bardziej byłam wkurzona. Na siebie i swój perfidny charakter, przez który mój własny chłopak i najlepsza przyjaciółka uważają mnie za potwora.
Zawstydzona schyliłam głowę.
- Vera, nie płacz... - powiedział ciepło blondyn, przytulając się do mnie.
- Nie jest mi przykro, tylko jestem...
- Zdenerwowana. Tak, wiem - przerwał mi. Nie widziałam go, ale mogę przysiąc, że rozbawiony szeroko się uśmiechnął.
- Na siebie. Bo jestem taka okropna. - Próbowałam powstrzymać płacz, ale to działało na odwrót. Coraz mocniej płakałam, wkurzając się o to na siebie, co powodowało więcej łez.
- Wcale nie jesteś okropna, dlaczego tak myślisz?
Bo ciągle krzywdzę innych? Bo nimi pomiatam? Bo nie potrafię ci powiedzieć, jak ważny dla mnie jesteś?
- Zostaw, to nie pomaga... - Mruknęłam, odsuwając się od chłopaka. Pocieszanie mnie i przytulanie, zazwyczaj tylko pogarsza sprawę i zaczynam jeszcze mocniej płakać. Nienawidzę płakać. To oznaka słabości, a ja nie jestem słaba.
- Veronika, nie jesteś potworem. Pewnie, że chciałbym czasem usłyszeć, że jednak chociaż trochę mnie lubisz albo że jestem niesamowicie przystojny - westchnął, a ja głośno się zaśmiałam - ale to nie jest mi aż tak potrzebne do szczęścia. Bo do tego, potrzebna jesteś mi ty. Masz trudny charakter, jesteś niesamowicie wkurzająca i sarkastyczna, kiedy chciałbym od ciebie usłyszeć coś prawdziwego, ale to w takiej tobie się zakochałem. I taką cię akceptuję. A jeśli moje zdanie ci nie wystarcza, to pomyśl o innych ludziach na świecie. Seryjnych mordercach, prześladowcach, pedofilach. Ty przy nich to pikuś, tak mi się przynajmniej wydaje. - Wzruszył ramionami i pogładził mnie po policzku, a ja uśmiechnęłam się szeroko. Uwielbiam te momenty, w których on próbuje mnie rozbawiać. Zwłaszcza, że zazwyczaj się mu to udaje.
- Dziękuję, pomogło - szepnęłam, uśmiechając się do niego.
Poczułam to. Tę magię chwili, kiedy serce przyśpiesza, a dłonie się pocą. To ten moment. Może on się wreszcie odważy.
- Veroniko, kocham cię. Jesteś dla mnie bardzo ważna i mam nadzieję, że ja też zajmuje chociaż małe miejsce w tym twoim pokręconym umyśle - zaśmiał się, łapiąc moją twarz w dłonie. Zrobiło się niesamowicie romantycznie, więc chciałam to przerwać. Ale uznałam, że chociaż ten jeden raz, mogę zapomnieć o swoich uprzedzeniach i po prostu cieszyć się chwilą. Mogłam więc powiedzieć, że Jake zajmuje naprawdę wiele miejsca w mojej głowie. Postanowiłam jednak milczeć i zobaczyć, jak dalej się to wszystko potoczy. - I jeśli jeszcze raz powiesz mi, że jesteś potworem, to inaczej sobie porozmawiamy - zagroził mi, a ja ponownie się uśmiechnęłam.
Chłopak przymknął oczy i oparł swoje czoło o moje. Zrobiłam to samo. Czując na sobie jego oddech, bo byliśmy naprawdę blisko, mój żołądek się skurczył. Miałam ochotę krzyczeć ze szczęścia i skakać pod sufit centrum handlowego, byłam taka radosna! Okay, całowanie się nie jest w związku najważniejsze. Zaufanie, pomoc, wsparcie i te wszystkie inne bzdety są potrzebne, nie mówię, że nie, ale, do diaska, mam dziewiętnaście lat. Normalne nastolatki w moim wieku po pierwszej randce lądują razem w łóżku. Patrząc na to w ten sposób, uważam, że nie ma nic złego w chęci pocałowania swojego chłopaka. I kiedy już myślałam, że to się stanie... Nie wydarzyło się nic.
Otworzyłam oczy i napotkałam spojrzenie Jake'a. Wystraszone spojrzenie Jake'a.
- Wiesz, twoje oczy...
- Jeśli palniesz mi tu teraz tekstem o moich oczach i o tym, jakie są piękne i głębokie z bliska, to obiecuję, że ci przywalę - ostrzegłam go. Mam już tego dość. Niech on przestanie być takim pantoflem! Czasem jest to przydatne, ale nie teraz. Nie w najpiękniejszej chwili mojego życia, którą tak skutecznie i nieświadomie staram się zepsuć.
- Próbuję być romantyczny. - Uśmiechnął się pewnie, odsuwając ode mnie.
I to na tyle jeśli chodzi o całowanie i skakanie pod sufit.
- Skoro nie jestem potworem, to dlaczego nie chcesz mnie pocałować?! - warknęłam, nim zdążyłam się powstrzymać. Jakoś tak wyszło. Nie chciałam, ale się stało. I teraz mogę jedynie liczyć na to, że tym razem Jake na serio się nie obrazi.
- Ja... - zawiesił się, jak telewizor podczas burzy i przełknął ślinę. - Przepraszam.
- Nie przepraszaj, tylko wytłumacz, czego tak się boisz. Myłam rano zęby, to ci mogę zagwarantować. Jesteśmy w miejscu publicznym, ale myślę, że to aż tak wielki problem nie jest. Wprawę też masz, dobrze wiem, że nie jestem twoją pierwszą dziewczyną. A jeden pocałunek nie oznacza, że chcę cię zaciągnąć do łóżka - stwierdziłam twardo.
Ktoś mi kiedyś powiedział, że najbardziej lubi we mnie tę bezgraniczną bezpośredniość. Nie jestem pewna, czy był wtedy całkowicie świadom swoich słów.
Chyba jednak trochę przesadziłam.
- Ale tamte dziewczyny nie były tobą... - westchnął, widocznie zawstydzony.
Okay, tego się nie spodziewałam. Wiem, że Jake jest dosyć skomplikowany, ale skąd u niego ostatnio ten romantyzm?
- Co?
- Po prostu... Zależy mi na tobie, a boję się, że gdy cię pocałuję to... - ponownie się zawiesił. Chyba ma dziś słaby sygnał.
Ha, ha, nieśmieszne. Coś mi słabo dzisiaj wychodzą sarkastyczne uwagi.
- To..?
- To nic nie poczujesz. Wiem, to głupie, mogłem się do tego nie przyznawać i pewnie teraz masz mnie za jakiegoś idiotę, ale... - Trajkotał bez opamiętania, a ja przewróciłam oczami. Skoro już taką feministką jestem, to idąc zgodnie z własnymi przekonaniami o równouprawnieniu wezmę sprawy w swoje ręce i to ja wykonam pierwszy ruch.
Chwyciłam jego twarz w dłonie i przyciągnęłam do siebie. Jako że chłopak wciąż mówił, to trochę mnie popluł, ale postarałam się to zignorować. I pocałowałam go, dopiero po chwili orientując się, że nie zamknęłam oczu. Jake w ogóle nie miał zamiaru tego robić. Kiedy go pocałowałam, aż mu się rozszerzyły! Było to gwałtowne, przez co trwało niecałe pięć sekund, ale jeśli dzięki temu Jake stanie się śmielszy, to i tak jestem szczęśliwa.
- Jesteś idiotą - stwierdziłam, kiedy odsunęliśmy się od siebie. - I co, było tak strasznie?
- A poczułaś coś? - spytał.
I w tym momencie zorientowałam się, że nie zwróciłam na to uwagi. Przez cały czas myślałam tylko o tym, żeby pomóc Jake'owi, a przez to zapomniałam o sobie.
Może jednak nie jestem takim potworem.
Było mi głupio przyznać się do tego, więc ponownie przyciągnęłam go do siebie. Tym razem nie był to dla niego taki szok, więc automatycznie przeniósł dłonie na moje szerokie biodra i przysunął mnie do siebie. W tym samym momencie przymknęliśmy oczy.
To nie był mój pierwszy pocałunek. Pierwszy tak wyjątkowy. W centrum handlowym. Wśród ludzi. W korytarzu z toaletami.
Ale wyjątkowość dało mu nie miejsce i okoliczności, ale osoba, z którą go dzieliłam. Z Jake'iem.
Chciałam skupić się na tym, co mówi mi serce, ale biło zbyt szybko, bym mogła cokolwiek zrozumieć. Trzepot motyli w żołądku także nie pomagał. Głośna muzyka, lecąca z głośników centrum handlowego zagłuszała wszystko.
I wtedy zrozumiałam, że muszę wyłączyć myślenie logiczne. Te wszystkie czynniki, to wszystko, co działo się we mnie, tak naprawdę było nie do opisania. Czułam się wspaniale i gdybym tylko mogła, trwałabym w tym pocałunku do końca życia.
Zakochałam się w tym idio...
Stop.
Zakochałam się w Jake'u. A to, że jest idiotą, to już zupełnie inna sprawa.
Ośmielony chłopak zjeżdżał dłońmi coraz niżej, aż natrafił na mój tyłek. Widocznie zapomniał o wczorajszej rozmowie. Normalnie jestem przeciwna takim rzeczom, ale zwalmy to na męskie hormony i pozwólmy chłopakowi cieszyć się chwilą. Nie pozostając mu dłużna, wplotłam palce w jego włosy. Naprawdę lubię to robić, zawsze gdy widzę podobną scenę na filmach, zazdroszczę aktorkom.
Po krótkiej chwili odsunęliśmy się od ciebie. Jake spojrzał na mnie niepewnie, zsuwając dłonie z mojej pupy, lecz ja nie miałam zamiaru puszczać jego włosów. Nie byłabym sobą, gdybym przez chwilę nie potrzymała go w niepewności. Zrobiłam więc niepewną minę, udając, że myślę. Przerażenie w oczach chłopaka zdecydowanie było tego warte. Nie wytrzymałam i uśmiechnęłam się szeroko.
- Coś chyba jednak poczułam, wiesz? - zaśmiałam się, a Jake mi zawtórował. - Zwłaszcza twoje dłonie w pewnym ciekawym miejscu.
- Naprawdę? - Udał zdziwienie, po czym krótko mnie przytulił. Urocze.
- Powiedz mi, jak to możliwe, że raz jesteś taki wystraszony i romantyczny, a już po chwili zamieniasz się w zabawnego, wyluzowanego nastolatka, któremu tylko jedno siedzi w głowie? - spytałam, unosząc brew do góry. Naprawdę mnie to frapowało.
- Ty tak na mnie działasz, kochanie - powiedział, co było naprawdę najprostszym tekstem, jaki mógł wymyślić. Trudno. To było na swój sposób romantyczne, więc uśmiechnęłam się lekko. Ale przewróciłam też oczami. Niech sobie nie myśli, że kupi mnie takim tanim tekstem.
- Okay. Skoro wszystko sobie wyjaśniliśmy - zaczęłam, chwytając go za spoconą dłoń - to możemy już iść po Laurę. Jeszcze tylko z trzy godziny łażenia po sklepach i zobaczymy, jak się ta nasza relacja Raury skończy.
- Raury? - zdziwił się, kiedy zmierzaliśmy w kierunku sklepu.
- Jakiś ty zacofany - prychnęłam. - To skrót ich imion.
- Ach, rozumiem. - Pokiwał głową. Kiedy znajdowaliśmy się już przy wejściu do sklepu, chłopak puścił moją dłoń. Początkowo zdziwiłam się, po co to robi, ale już po chwili zrozumiałam.
Objął mnie jednym ramieniem, przyciągając tak blisko siebie, że prawie potknęłam się o jego nogi.
- Kocham cię - powiedział, a ja schyliłam głowę i uśmiechnęłam się lekko.
- Ja ciebie też - dodałam, po czym przystanęłam na chwilę i ostatni raz, krótko go pocałowałam. - I tego się trzymajmy - zaśmiałam się, w czym chłopak mi zawtórował.
Od zawsze zastanawiałam się, jak wygląda prawdziwe szczęście. Teraz wiem, że nie ma jednego, konkretnego rodzaju. Można być szczęśliwym z przyjacielem, zwierzątkiem, jedząc lody, słuchając muzyki, uprawiając jakiś sport lub (najrzadszy przypadek) ucząc się. A jak poznać, że jest się szczęśliwym?
Kiedy uśmiech wkrada się na twoje usta, masz ochotę wyśpiewać całemu światu, jak wspaniale się czujesz, rozpiera cię energia i jesteś rozpromieniony... To wiedz, że spotkało cię szczęście. Nie zmarnuj tego, bo to nie jest aż tak częste uczucie. A szkoda. Każdy z nas powinien móc cieszyć się życiem. Bo przecież po to się rodzimy, prawda? Żeby być szczęśliwi. I spełniać swoje marzenia.
*oczami Rydel*
- Okay, musimy powiesić trochę więcej tych lampek w ogrodzie, żeby był lepszy efekt, gdy wejdzie.
- Rydel...
- I może jakieś dodatkowe światło?
- Ale Rydel...
- Och, lepiej nie. Będzie romantyczniej bez dodatkowego naświetlenia.
- Rydel!
- A może by jeszcze wysypać coś na ziemię?
- Rydel, jasna cholera! - wrzasnął Ellington i dopiero wtedy zwróciłam na niego uwagę.
- Co? - spytałam, nie obdarzając go spojrzeniem, za to lustrując wzrokiem cały nasz ogródek. Ross miał rację, biorąc światełka w jednym kolorze, a nie w wielu, jak to chciałam na początku.
- Możemy chwilę pogadać?
- Nie widzisz, że jestem zajęta?
- Ale...
- Jestem zajęta! - przerwałam mu hardo, ignorując jego kolejne komentarze.
Tym razem chłopak nic nie powiedział. Przewrócił jedynie oczami w tak ostentacyjny sposób, że nawet ślepy by to zobaczył. Następnie szemrając pod nosem słowa, które nie doszły do moich uszu, ruszył do domu.
I dobrze. Przynajmniej teraz w spokoju dokończę przygotowania, nie bojąc się, że ktoś mi przerwie.
Przeszłam do dalszej części ogródka, sprawdzając, czy wszystko jest ustawione tam, gdzie miało stać. Musiałam być naprawdę uważna, nic nie mogło ujść mojej uwadze. Ten wieczór miał być wyjątkowy dla Laury i mojego braciszka, a jeśli coś pójdzie nie tak, to nigdy sobie tego nie wybaczę.
- Rydel, co się stało Ellingtonowi? - spytał Riker, wnosząc do ogródka monitor i swój laptop.
- Nie wiem, a dlaczego pytasz? Coś z nim nie tak? - spytałam, ukradkiem sprawdzając godzinę. Zostało czterdzieści siedem minut. Tak mało czasu.
- Wyglądał na nieźle wkurzonego, a zważając na to, że jesteś jedyną osobą w ogrodzie, z którego on wychodził, wywnioskowałem, że o coś wam poszło. - Wzruszył ramionami, ustawiając sprzęt obok altanki.
- Jak to jestem jedyną osobą w ogrodzie? - Zmarszczyłam brwi i rozejrzałam się wokół siebie. Rzeczywiście, nikogo tu nie było. Przez to całe roztargnienie nie zorientowałam się, że wszyscy sobie poszli. - Gdzie ich wywiało?
- Rocky poprawia coś na tej płachcie, bo nie pasowała do stojaka, Ellingtona minąłem przed chwilą, Vanessa siedzi w moim pokoju, nawet nie wiem, co robi, ja jestem tutaj z tobą, a Ross ćwiczy melodię na gitarze. Chce, żeby wszystko wyszło idealnie. Wiesz, jaki z niego perfekcjonista. Jeśli choćby pomyli jeden akord, od razu się wścieknie i nici z całego planu. W tym jesteście do siebie w sumie podobni - zaśmiał się, widząc, jak po raz dziesiąty poprawiam kabel od lampek.
- Wcale nie jestem perfekcjonistką! - oburzyłam się.
Ostatni raz poprawiłam kabel. To nie moja wina, że ciągle krzywo się układa.
- W takim razie dlaczego jesteś tu, a nie przy swoim przyjacielu, który potrzebuje pocieszenia?
Minęła chwila, zanim dotarło do mnie, o kim mówił.
- Ellington to mój chłopak.
- Wiem, wybacz, ale minie trochę czasu, zanim całkowicie do tego przywyknę. - Posłał mi szeroki uśmiech.
Riker przyglądał mi się bacznie i czekał, aż coś zrobię. Aż sobie stąd wreszcie pójdę i skupię na Ellingtonie. Ale przecież nie wiem nawet, o co on ma pretensje. I do kogo. Jak mam mu więc pomóc? Poza tym, to Ross jest dzisiaj najważniejszy.
- Coś mi się wydaje, że przejmujesz się tym wszystkim trochę za bardzo.
Wyrzuciłam ręce do góry, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
- Rydel, wrzuć na luz. Też ma zależy na Rossie i chcę, żeby mu wyszło, ale nie możemy go całkowicie wyręczyć. Przecież to on ma się postarać, tak?
- Ale te lampki... - Wskazał dłonią na kabel, który z powrotem się skręcił, co naprawdę zaczynało działać mi na nerwy.
- Laura i tak będzie wpatrzona w Rossa. No już, idź. Pogadaj z Ratliffem.
- Ale...
- Rydel - powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu, na co przewróciłam oczami, co natomiast go rozbawiło.
Ha, ha, bardzo zabawne.
- Nie nabijaj się z moich nastrojów. Akurat zbliżam się do pewnego okropnego czasu w życiu każdej kobiety, więc mam prawo wrzeszczeć, ile chcę, kłócić się z kim chcę, jeść, ile chcę i robić to, co chcę.
- Jaka szkoda, że ja jestem facetem - skwitował to.
- Nie zapominaj, że miałeś być dziewczynką. - Wzruszyłam ramionami, po czym skierowałam się do domu.
A co, jeśli o czymś zapomniałam? Zawiodę nie tylko samą siebie, ale też Rossa. A to wszystko przez głupie humory Ellingtona.
- Mogę wejść? - spytałam, wychylając głowę zza drzwi pokoju Ratliffa. Nikt mi jednak nie odpowiedział. Weszłam do środka i rozejrzałam się po sypialni mojego chłopaka. Trochę się tu ostatnio zmieniło. Co prawda, gdzieniegdzie wciąż walały się zbędne graty, ale na podłodze nie była porozrzucana bielizna. Na biurku także panował schludny porządek. Nad łóżkiem chłopaka, goła dotychczas ściana, teraz zapełniła się przeróżnymi zdjęciami. Ratliff wygłupiający się z chłopakami, podczas koncertu lub z jego rodzicami. W większości były to jednak nasze wspólne zdjęcia; zrobione z zaskoczenia, upozowane, w trakcie żartów, na koncertach. Było ich naprawdę wiele. Między tymi wszystkimi niesamowitymi fotografami, odnalazłam jedną, która zdecydowanie wyróżniała się od pozostałych. Zdjęcie zostało zrobione kilka dni temu, na sofie, w naszym salonie. Chłopak siedzi prosto, a ja leżę, kładąc głowę na jego kolanach. Mam na twarzy szeroki uśmiech i wpatruje się w niego. On natomiast jedną dłonią trzyma mnie za dłoń, a drugą bawi się moimi włosami. Wpatruje się we mnie nie tylko z radosnym uśmiechem - on patrzy na mnie wręcz z uwielbieniem. Podeszłam bliżej ściany i jeszcze raz spojrzałam na wszystkie fotografie. Ostatecznie mój wzrok zatrzymał się na tej jednej, wyróżnionej.
- Co tu robisz? - Odskoczyłam przerażona, słysząc czyiś głos.
Nie wiem, dlaczego, ale poczułam zawstydzenie. Zupełnie tak, jakbym pogwałciła jego prywatność, a przecież tylko oglądałam zdjęcia.
- Ja... - jęknęłam, wciąć zaskoczona pojawieniem się Ellingtona. To jego pokój, idiotko. - Nie wiedziałam, że je wydrukowałeś - powiedziałam w końcu, wskazując na zdjęcie, które tak bardzo mi się spodobało.
- Ross mi je wywołał, przy okazji, gdy przedwczoraj był u fotografa ze swoimi. Poprosiłem go - odparł na luzie, przyglądając mi się uważnie. Zachowywał się dziwnie. - Po co przyszłaś?
- Myślałam, że tu będziesz.
- Ross poprosił mnie o radę w sprawie piosenki.
- Aha.
Nastrój, jaki zapadł między nami, był dosyć dziwny. Jak dotąd zawsze świetnie się dogadywaliśmy w swoim towarzystwie, co się z nami dzisiaj dzieje? I dlaczego mam wrażenie, że chłopak jest na mnie zły?
- Chciałam pogadać - oznajmiłam w końcu, nie mogąc dłużej znieść tej okropnej ciszy.
- Po tygodniu wreszcie znalazłaś czas? - prychnął, krzyżując dłonie na piersi.
Nie do końca zrozumiałam, o co chodziło. Co ja takiego zrobiłam? Myślałam, że między nami wszystko okay.
- Chwila, co? - Zmarszczyłam brwi, na co on odwrócił wzrok. Wolałam, żeby patrzył na mnie, kiedy rozmawiamy, dopóki tego nie zrobił. Wbił we mnie tak smutne spojrzenie, że to aż zabolało.
- Ostatnio w ogóle nie masz dla mnie czasu - powiedział oskarżycielskim tonem.
- Co? A wczoraj? To wyjście do parku to nie było spędzanie czasu? - broniłam się.
Najpierw chciałam na niego nawrzeszczeć, że zarzuca mi takie rzeczy, które są, przy okazji, całkowicie mylne. Potem miałam nadzieję, że to może jest jakiś głupi żart, a on zaraz zaśmieje się głośno, przytuli mnie i powie, że wszystko jest dobrze. Na koniec zrozumiałam jednak, że on tę sytuację traktuje całkowicie poważnie. Do tego był smutny. Nienawidzę widzieć, gdy ktoś jest smutny. A zwłaszcza moi bliscy.
- Ta wczorajsza godzina była najpiękniejszą godziną w ciągu ostatnich kilkunastu dni.
- Jak możesz twierdzić, że nie spędzam z tobą czasu? Przecież widzimy się prawie cały dzień!
- Racja, między szykowaniem niespodzianki dla Laury i interesowaniem się wszystkim, tylko nie moją osobą, znajdujesz czas żeby zjeść obiad ze mną i twoimi braćmi. Przepraszam, że nie wziąłem tego pod uwagę! - Prawie wrzasnął. Ironia w jego głosie uderzyła we mnie z siłą rozpędzonej ciężarówki.
Zaczęłam się zastanawiać nad słowami chłopaka. Czy ja naprawdę ostatnio go zaniedbywałam? Cały czas myślałam jedynie o Rossie, nie zwróciłam nawet uwagi na to, ile i jak spędzam czas z resztą moich bliskich.
Widząc, że nie odpowiadam, Ellington westchnął i wymijając mnie, usiadł na łóżku. Zwiesił głowę w dół i więcej nic nie powiedział.
Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie lepiej go zostawić i wyjść z pokoju. Poczułam się niezręcznie. I podczas gdy ja wciąż się wahałam, nie mając pojęcia, co zrobić, Ellington zwyczajnie mnie ignorował. A przynajmniej takie odnosiłam wrażenie. Wlepiłam wzrok w swoje buty. Chyba jednak nie jestem tu mile widziana. Już chciałam wyjść, ale przez chwilę się zawahałam. Ellington nie rozwiązuje problemów w samotności, myśląc. On potrzebuje ludzi, rozmowy, bliskości. Co jednak miałam poradzić, skoro widocznie mnie tu nie chciał?
Ostatni raz na niego spojrzałam, po czym odwróciłam się i skierowałam do drzwi.
- Rydel - jęknął chłopak, kiedy chwyciłam klamkę. Odwróciłam się zdziwiona, a jednocześnie szczęśliwa, co próbowałam kryć. Nie mogłam dać mu przewagi. Z tego, co widziałam, to i tak się nad czymś zastanawiał. Przez chwilę miałam wrażenie, że coś mi powie. Zawahał się, po czym jedynie smutno we mnie wpatrywał. W końcu jednak wziął się w garść i powiedział: - Nie wychodź.
- Myślałam, że jesteś zły.
- Bo jestem, ale... - westchnął. - Bardziej byłbym zły na siebie, gdybym teraz pozwolił ci odejść.
A ja wciąż nie mogę uwierzyć, że on wywiera na mnie taki wpływ.
Podeszłam powoli do jego łóżka, nie będąc pewna: usiąść, czy nie? Mogę? Niepewnie zajęłam miejsce obok szatyna; na tyle blisko, by móc go mieć przy sobie, ale na tyle daleko, że nasze ciała nie stykały się.
- O co ci chodzi? Najpierw się złościsz, potem smucisz, następnie nie chcesz, żebym wychodziła i znowu się smucisz.
Próbował ułożyć w głowie jakieś słowa, które pasowałyby do tej sytuacji, a ja wciąż czekałam na jego szczerą wypowiedź.
- Po prostu... Z jednej strony wiem, że nie możesz być przy mnie cały czas; masz przyjaciół, braci, nawet kolegów... Ale boję się, że cię stracę. Dlatego tak się wkurzyłem. Nie dość, że ostatnio zaczęłaś mnie ignorować, to jeszcze nie zwróciłaś na to uwagi. Nie chcę, żebyś się oddalała, bo boję się, że w końcu całkowicie się ode mnie odsuniesz i o mnie zapomnisz. A ja nie chcę cię stracić - wyznał, a mnie odebrało mowę. Nie postrzegałam tego w ten sposób, nawet nie miałam pojęcia, że tyle dla niego znaczę. Powiedział to, co go tak męczyło do kilku dni, a ja siedziałam, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. To dlatego tak się zezłościł, gdy ta dziewczyna poprosiła nas o wspólne zdjęcie. Tak bardzo go zaniedbałam, że gdy wreszcie zapomniałam o problemach mojego brata i zgodziłam się gdzieś z nim wyjść, to nie chciał tracić ani minuty. Żadne słowa nie mogły wypłynąć z moich ust, bo miałam świadomość, że żadne nie będą na tyle dobre, by dorównać jego wyznaniu. Nie panowałam nad zmysłami, które zaczęły mną targać. Nagle odległość między nami osiągnęła kilometr, a nie skrawek pościeli. - Chyba trochę się od ciebie uzależniłem - dodał, uśmiechając się lekko. A ja wciąż milczałam, z delikatnie rozchylonymi ustami. - No powiedz coś, bo zwariuję... - jęknął.
- Od jak dawna byłeś we mnie zakochany? - spytałam w końcu.
- Pamiętasz może, jak kiedyś na początku wakacji przyszedłem do ciebie do pokoju, chcąc ukryć się przed Rockym? - spytał, bez krótkiej chwili namysłu. Nie sądziłam, że będzie wiedział to aż tak dokładnie. Kiwnęłam twierdząco głową. - Śpiewaliśmy piosenkę, która leciała z twojego telefonu. W pewnym momencie zaczęłaś się głośno śmiać. Po prostu spojrzałem wtedy na ciebie i uczucie uderzyło we mnie, niczym grom z jasnego nieba. Myślę, że już wcześniej coś do ciebie czułem, ale wtedy zdałem sobie sprawę, że bez opamiętania jestem w tobie zakochany. A z każdym dniem, kiedy traktowałaś mnie jak zwykłego przyjaciela, szalałem za tobą coraz bardziej i zdychałem z nieodwzajemnionych uczuć. Skoro już mamy popołudnie szczerych wyznań. - Wzruszył ramionami.
To nie fair, że jemu te słowa przychodzą z taką łatwością. Ja, żeby powiedzieć mu, że go kocham, zbieram się dobre kilka minut. A on bez namysłu ofiarował mi najpiękniejsze wyznanie, jakie w życiu otrzymałam od kogokolwiek.
Ratliff wpatrywał się we mnie z wyczekiwaniem. Chciał się dowiedzieć, co ja na to. Albo po prostu wpatrywał się w moją twarz, korzystając z chwili.
On naprawdę się we mnie zakochał. To nie była niewinna miłość, która równie szybko kończy się, co zaczyna. A najpiękniejsze w tym wszystkim było to, że zaczynaliśmy jako przyjaciele. Znaliśmy się przez tyle czasu, spędzaliśmy razem czas, mieszkaliśmy pod jednym dachem. Nasza historia przypomina mi czasem jakąś dobrą książkę, co napawa mnie jeszcze większą radością. Nie każdy trafia w życiu na prawdziwą miłość. A ja poznałam Ellingtona, który bezpodstawnie oddał mi swoje serce.
Nie mogłam dłużej dusić w sobie tych wszystkich uczuć, które rozlały się po moim ciele i skutecznie blokowały jakiekolwiek myślenie. Zapomniałam o Rossie i jego niespodziance, o moich braciach, Laurze i wszystkich osobach, którym zawsze starałam się pomóc. Teraz, liczył się tylko Ratliff i ja. Chociaż tę jedną chwilę pragnęłam egoistycznie poświęcić nam.
Nachyliłam się w stronę chłopaka i ujmując jego twarz w swoje dłonie, przylgnęłam do jego jak zawsze ciepłych warg. Chciałam przelać w ten pocałunek to wszystko, czego nie potrafiłam ubrać w słowa. Pragnęłam pokazać mu, jak bardzo mi na nim zależy i jak bardzo go kocham. Byłam pewna tego, co chciałam zrobić. Ellington początkowo zdziwił się moją gwałtowną reakcją, w końcu jednak objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Usiadłam mu na kolanach i ponownie pocałowałam; najpierw szyję, potem ucho, następnie skroń, policzek, kącik ust, aż w końcu natrafiłam na wargi. Chłopak wciąż trzymał dłonie na moich biodrach. Postanowiłam więc usiąść na nim okrakiem. Kiedy to zrobiłam, popchnęłam go na łóżko i nachylając się nad nim, ponownie zaczęłam go całować. Zupełnie tak, jak jeszcze nigdy tego nie robiłam.
- Rydel, nie sądzę, że to jest dobry pomysł - jęknął Ellington, doskonale odgadując moje zamiary.
- Pragnę cię - powiedziałam, nim zdążyłam się ugryźć język. Niestety, nie było tak jak w każdej dobrej książce. Moje słowa go nie podnieciły, a rozbawiły. Zrobiło mi się głupio. Zanim zdążył więc skwitować moje słowa jakąś ciętą uwagą, pocałowałam go szybko, zderzając się z nim czołem. To już chyba pozostanie naszym zwyczajem.
Ellington wsunął dłonie pod moją koszulkę. Przez chwilę poczułam strach, gdy jego dłonie przesuwały się coraz wyżej, w kierunku klamerki od mojego stanika. W końcu jednak zrozumiałam, że sama tego chciałam. I, ku mojemu zdziwieniu, wcale nie miałam zamiaru przestać. Jak się okazało, chłopak chciał jedynie położyć dłonie na moich plecach.
Wplatając palce we włosy swojego chłopaka, zastanawiałam się, co ja właściwie robię i do czego zmierza to, co akurat się między nami działo. Jakiś głupi głos w mojej głowie (zwany popularnie zdrowym rozsądkiem) przypomniał mi o otwartych drzwiach, upływającym czasie i braciach, którzy mogli w każdej chwili się tu pojawić. Uznałam go jednak za przeszkadzający i zignorowałam.
Ellington rozpiął guzik w moich dżinsach, a ja zsunęłam z niego koszulkę. Kiedy ubranie wylądowało na ziemi, ponownie oprzytomniał i odchylił głowę do tyłu, zaniechując tym samym kolejnym pocałunkom z mojej strony.
- Rydel, kocham cię, ale nie mogłaś wybrać sobie gorszej pory na to, do czego zmierzasz - jęknął.
Postanowiłam go zignorować. Było to dziwne, bo zazwyczaj to ja byłam tą najrozsądniejszą w domu. Widać nie tylko moje towarzystwo działa źle na Ellingtona. On także doprowadza mnie do szaleństwa.
Jako że wciąż miał odchyloną głowę do tyłu, pocałowałam go w szyję. Ze względu na to, że ten pacan ma łaskotki dosłownie wszędzie, ponownie się zaśmiał.
- Rydel... - Znowu chciał coś powiedzieć, ale przerwałam mu to, przywierając do niego wargami. Kreśląc kółka na jego klatce piersiowej zdałam sobie sprawę, że jeszcze nikt tak pięknie nie wypowiadał mojego imienia.
- Nie mam prezerwatyw - bronił się, ale ja wciąż nie dopuszczałam do siebie myśli, że coś może przerwać tę chwilę. Zdawała się być idealna.
- Drzwi nie są zamknięte na klucz.
Pocałowałam go i z trudem tego nie odwzajemnił.
- Twoi bracia mnie zabiją, gdy się dowiedzą.
Spojrzałam na niego błagalnie. Wahał się. Widziałam to. W końcu jednak postawił na zdrowy rozsądek i dodał:
- Kocham cię, ale nie dzisiaj. Przepraszam, nie mogę.
I teraz zrobiło mi się wstyd, bo zdałam sobie sprawę, że prawie siłą zaciągnęłam go do łóżka. Co mi strzeliło do głowy?! Natychmiast wygramoliłam się z łóżka i podając Ellingtonowi bluzkę, zapięłam guzik w spodniach.
- To ja przepraszam - szepnęłam, wpatrując się we wszystko, tylko nie w niego. Po tym wszystkim nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy. - Nie powinnam cię zmuszać. Nie wiem, co we mnie wstąpiło.
- Delly, chyba źle mnie zrozumiałaś - powiedział i podszedł do mnie, chwytając moje dłonie. - To nie chodzi o to, że ja tego nie chcę. Kocham cię w każdy możliwy sposób i gdybym tylko mógł, siedziałbym w tym pokoju z tobą całe dnie i robił te wszystkie mniej lub bardziej romantyczne rzeczy, o których czytasz w książkach. Po prostu uważam, że to nie był najlepszy moment. Nie dość, że twoi bracia są w domu, to jeszcze za jakieś pół godziny przyjdą tu dziewczyny z Jakiem.
Odważyłam się podnieść wzrok, by spojrzeć w jego radosne oczy.
- Kocham cię i tak czy siak, przepraszam - powtórzyłam. Mimo jego zapewnień, wciąż czułam się głupio.
- Ej, nie bądź dla siebie taka surowa, głuptasie. - Potarł dłonią mój policzek i chwycił za podbródek. Następnie pocałował mnie krótko, ale delikatnie i wciąż niesamowicie. Emocje wziąć nie opadły. - Nie zapominaj, że to ja kochałem cię pierwszy.
Oboje się zaśmialiśmy. Wtuliłam twarz w jego dłoń, zdając sobie sprawę, że to najprzyjemniejsze uczucie, jakiego człowiek może doznać.
- A jeśli wciąż się przejmujesz, to pamiętaj, że chyba zbliża ci się okres, co nie? A wtedy hormony działają trochę inaczej. Zwal na to.
- Skąd ty niby wiesz, kiedy wypada mi... No ten...
- Mam swoje źródła - odparł tajemniczo, a ja wybuchłam śmiechem. - Śmiej się, śmiej. Pogadamy jutro i za tydzień, i za miesiąc, i za pięć lat, gdy dzień w dzień będę ci przypominał, jak udając uwodzicielski ton szeptałaś mi, jak to mnie pragniesz - szepnął, na co ja ponownie poczerwieniałam. - Żartuję przecież! Będę miał co wspominać na stare lata i wiesz, co? - spytał, całując mnie w policzek i przytulając do siebie.
- Co? - szepnęłam, wtulając się w niego jak najmocniej potrafiłam.
- To będzie zdecydowanie jedno z najcudowniejszych moich wspomnień.
*Laura*
Po kilkugodzinnym chodzeniu po sklepach, postanowiliśmy wrócić do domu. Złapaliśmy jakąś taksówkę i wsiedliśmy do środka. Oczywiście Jake, zachowując się niczym prawdziwy gentleman, otworzył drzwi przede mną i Veroniką i wpuścił nas do środka. Podał kierowcy jakiś adres, a już po chwili jechaliśmy tłoczną drogą.
- Jake! - oburzyła się Veronika, kiedy jej chłopak ścisnął ją za kolano, tym samym wywołując napad śmiechu ze strony mojej przyjaciółki.
Odkąd para się pogodziła i wrócili, należy zaznaczyć, że przytuleni do siebie, razem do sklepu, nie przestają się uśmiechać. Ciągle śmieją się, nawet z najbłahszych rzeczy, droczą i przytulają. Powoli stawało się to nie tyle wkurzające, co dziwne. I w ogóle do nich niepodobne. Gdy patrzę, jak sobie słodzą, w kółko się przytulają i trzymają za dłonie, dochodzę do wniosku, że wolałam, gdy się kłócili.
- Laura, wszystko okay? - zaniepokoił się Jake.
- Pewnie, dlaczego pytasz? - rzuciłam luźno, a przynajmniej starałam się, żeby to tak zabrzmiało.
- Bo wyglądasz, jakbyś miała zaraz się na nas rzucić. Albo zwymiotować. Nie jestem pewna, która z tych dwóch opcji - odparła Veronika, przeszywając mnie swoim spojrzeniem na wskroś.
- Ona jest chyba zazdrosna, nie sądzisz, Veronika? - spytał Jake tak wkurzającym tonem, że miałam ochotę wydłubać mu oczy, wsadzić do słoika i postawić na stoliku nocnym obok mojego łóżka.
- Chyba masz rację, Jake - odpowiedziała mu tym samym tonem moja przyjaciółka, po czym oboje wybuchnęli śmiechem.
- Wcale nie jestem zazdrosna! - oburzyłam się i odwróciłam gniewnie do okna, co świadczyło o tym, że mają kompletną rację. Wymienili się dumnymi spojrzeniami, jakby specjalnie się tak zachowywali. Przynajmniej takie odniosłam wrażenie.
Zupełnie innym faktem jest to, że mieli całkowitą rację. Patrząc na to, jak wreszcie doskonale się dogadują, czułam zazdrość. Problem polegał na tym, że doskonale wiedziałam, dlaczego się tak czułam. Nie byłam zazdrosna o to, że są razem i mogą robić te wszystkie rzeczy, które robią zakochani ludzie. Nie złościłam się o to, że jestem samotna. Byłam zazdrosna, bo patrząc na nich zdawałam sobie sprawę, jak cholernie brakuje mi Rossa.
- Ej, nie złość się tak, to był tylko żart - szepnęła Veronika, dźgając mnie palcem w ramię.
- Nie jestem zła.
- Właśnie widzę.
- Naprawdę nie jestem zła - westchnęłam, wciąż wpatrując się w okno.
- Za jakąś godzinę z dumą ci to wszystko wyjaśnię. Wtedy zrozumiesz. I zobaczysz, jeszcze mi podziękujesz - powiedziała pewnie, czego już nie skomentowałam. Naprawdę chciałabym się dowiedzieć, o co jej chodziło, ale zapewne i tak by tego nie zrobiła. Mogę się założyć, że świetnie się bawi, widząc, jak ciekawość zżera mnie od środka.
Okay, muszę przystopować. Od kilku dni mam naprawdę podły humor i chodź moja uwaga dotycząca Veroniki była całkowicie słuszna i prawdziwa, nie powinnam się wściekać na wszystkich o dosłownie każdy błąd. To nie jest sprawiedliwe. Dokładnie tak samo, jak niesprawiedliwe jest to, że tak łatwo zrezygnowałam z blondyna. Mogę wyładowywać swoją złość na każdego wokół siebie, ale w tym wszystkim winna jestem tylko ja. I choćbym broniła się przed tym nogami i rękami, nie przestanę o nim myśleć. Stał się częścią mojego życia z chwilą, w której pierwszy raz go ujrzałam. Potem wszystko było z górki. Atmosfera między nami zawsze była specyficzna, wahała się o kilometry - raz potrafiliśmy sobie pomagać, w innej wyzywać od najgorszych. Jestem świadoma tego, że nie jestem idealna. W jednej chwili wariuję i biegam po całym domu tylko po to, żeby już po chwili zaszyć się gdzieś w kącie i cicho płakać. Obarczam swoimi problemami wszystkich bliskich, a im bardziej mi na kimś zależy, tym częściej się na nim wyżywam, bo pozwalam sobie na za wiele. Moja ciekawość zaprowadzi mnie kiedyś do piekła. Jestem wścibska, często nie do zniesienia i niekonsekwentna. Do tego w kółko użalam się na swoim istnieniem, chociaż w rzeczywistości mam życie, którego wielu mi zazdrości. Nigdy nie powiedziałam, że przebywanie ze mną jest łatwe, ale jeśli istnieje najmniejsza szansa na to, że on chociaż w najmniejszym stopniu czuje do mnie coś, co nie jest odrazą, to chcę walczyć o to, by z powrotem zajmował ważne miejsce w moim życiu. Bo cholernie mi na nim zależy i nie zniosę ani jednej sekundy w tej dziwnej separacji, na którą nas naraziłam.
- Veronika, Jake? - spytałam, zwracając na siebie uwagę moich przyjaciół.
Już nie było szansy na odwrót. Podjęłam decyzję i zrobię wszystko, żeby mi się udało. Żebym wreszcie odzyskała Rossa. Zrobię wszystko. Żyje się raz.
- Co jest?
- Wiem, że może mieliście jakieś plany, ale możemy nie jechać do naszego domu, tylko do Lynchów? - spytałam, kiedy taksówka się zatrzymała.Wyjrzałam przez okno, a moim oczom ukazał się dom, do którego chciałam pojechać.
Zdziwiona spojrzałam na przyjaciół, którzy wymienili się dziwnymi spojrzeniami. Powoli przestawałam rozumieć, co się tutaj dzieje.
- Właściwie i tak mieliśmy tu przyjechać. Zostawiłam u nich wczoraj bluzę, więc chciałam ją po drodze odebrać - odparła Veronika. Sięgnęłam pamięcią do wczorajszego wieczoru. Nic sobie takiego nie przypomniałam.
- Przecież wczoraj było ciepło, miałaś na sobie podkoszulek!
- Oj, nie zagłębiaj się w szczegóły, tylko wyłaź z tego samochodu. - Veronika wypchnęła mnie z taksówki, a jej chłopak zapłacił za przejazd. Okay to powoli stawało się dziwne. Jake wpisał coś w klawiaturę swojego telefonu, po czym schował go do kieszeni.
- Okay, co jest grane? Sama chciałam tu przyjechać, ale powoli zaczynam się bać.
- No właśnie, sama chciałaś tu przyjechać, więc już chodź - oznajmiła Veronika, ciągnąc mnie i Jake'a za dłoń w kierunku drzwi wejściowych. Zadzwoniliśmy, aby nam otworzyli. Nikt się jednak nie pojawił.
- Może ich nie ma?
- Albo są w ogródku - odpowiedział mi Jake. - Sprawdźmy.
Jak powiedział, tak zrobiliśmy. Kiedy myślałam o tym wszystkim w taksówce, byłam jakoś pewniejsza. Teraz, nie dość, że czułam się zagubiona i spłoszona, to jeszcze nie miałam pojęcia, co tu się dzieje. Kiedy weszłam do ogródka, od razu wiedziałam, że coś nie gra. Moim oczom ukazał się sznur małych lampek, takich, jak te, co wiesza się w święta na choince.
- Co się tu dzieje? - spytałam przyjaciół, jednak kiedy się odwróciłam, nikogo już nie było. Veronika i Jake po prostu zniknęli.
Chciałam zawrócić, bo naprawdę się wystraszyłam, że coś im się stało. Jednak w momencie, w którym ruszyłam się, do moich uszu dotarł stłumiony dźwięk gitary. Zdziwiona odwróciłam się w kierunku ogródka i zaczęłam powoli iść przed siebie. Doskonale znałam tę melodię, ponieważ była wstępem do piosenki jednego z moich ulubionych zespołów - Queen. Im głębiej do ogródka wchodziłam, tym więcej lampek pojawiało się przed moimi oczami. Były dosłownie wszędzie! Ktoś porozwieszał je w całym ogrodzie; na dachu, wśród drzew, ciągnęły się nawet po ziemi, tworząc prowizoryczną drogę! To wszystko wyglądało naprawdę wspaniale! W chwili, gdy weszłam do głównej części ogrodu, zobaczyłam altankę, która w pełni była pokryta świecącymi lampkami. W jej środku stał Ross, z gitarą w ręku. Był równie skupiony, co przestraszony. Ale też w jakimś stopniu szczęśliwy. Obok altanki, między dwoma słupami, rozwieszona była biała płachta, a na niej, za pomocą monitora, wyświetlane były przeróżne filmiki. Na wszystkich byłam ja i Ross. Wyświetlane filmiki przedstawiały nas w dzieciństwie, z przyjaciółmi, w trakcie kręcenia serialu, ale także podczas ostatniego miesiąca, kiedy byliśmy już razem. W lampki zaplątane było chyba milion zdjęć, wszystkie nasze wspólne. Wyglądało to naprawdę przepięknie. Widząc to wszystko, poczułam, jak w moim oku pojawia się łza. I kiedy myślałam, że to wszystko jest po prostu wspaniałe, chłopak zaczął śpiewać. Wsłuchując się w słowa utworu "I Was Born To Love You", myślałam, że zaraz całkowicie się rozpłynę. Gdybym tylko mogła, słuchałabym jego głosu w nieskończoność. Nie mogłam uwierzyć, że tysiąc fanek przychodzi na koncerty tylko po to, żeby posłuchać, jak śpiewa, a ja mogę go słuchać, gdy robi to tylko i wyłącznie dla mnie. I gdybym tylko mogła, robiłabym to do końca swojego życia. Lecz teraz, patrząc, jak cały w nerwach stara się, pokazując, ile dla niego znaczę, nie mogłam stać bezczynnie. Nim dotarł do połowy utworu, podbiegłam do niego i z całej siły go przytuliłam, uderzając przy tym w jego gitarę.
Początkowo zdziwił się moją nagłą reakcją. Chyba nie spodziewał się, że od tak do niego podbiegnę i po prostu się przytulę. Minęła chwila, nim on także mnie objął.
- Laura, nawet nie wiesz, jak za tobą tęskniłem - wyszeptał, chowając twarz w moje włosy.
- Ja bardziej... - odpowiedziałam, czując, jak w moich oczach zbierają się łzy. Nie mogłam uwierzyć, że to było takie proste, a zarazem wspaniałe. Już dawno mogło tak być, gdybym chociaż na chwilę zapomniała o własnym ego i przyznała, że wciąż coś do niego czuję.
- Przepraszam za wszystko. Zrobię wszystko, żebyś tylko była ze mną szczęśliwa. - Oparł swoje czoło o moje, wciąż szepcząc. - Obiecuję.
- Ja też przepraszam. Kocham cię, Ross.
- Ja ciebie też - wyznał, po czym mnie pocałował. I teraz nie mogłam już powstrzymać szerokiego uśmiechu, który wkradł się na moją twarz. Chłopak ujął moją twarz w dłonie tak delikatnie, że miałam wrażenie, jakby robił to ze strachem. Jakby się bał, że zaraz zniknę albo roztopię pod wpływem jego dotyku. Dopiero kiedy mnie pocałował, zdałam sobie sprawę, jak bardzo za nim tęskniłam. Wiedziałam, że było mi go brak, ale nie sądziłam, że aż tak.
- Przepraszam - wyszeptałam, po raz kolejny czując, że to wszystko było tylko i wyłącznie moją winą. Chłopak jednak nie pozwolił mi na kolejne słowa, po raz kolejny zamykając mi usta pocałunkiem. Byłam szczęśliwa. Nareszcie byłam w pełni szczęśliwa.
- Hura! - usłyszałam wesoły krzyk Rydel, po czym oderwałam się od chłopaka. Na balkonie stali dosłownie wszyscy nasi przyjaciele. Brakowało jedynie Mai.
- Rydel! - warknęła Vanessa, wpatrując się w nas z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Staliście tu cały czas, prawda? - zaśmiał się Ross, przytulając mnie do siebie ramieniem.
- Chyba nie myślałeś, że pomożemy ci to wszystko przygotować, a potem tak łatwo odpuścimy! - powiedział Rocky, opierając się dłońmi o blat stołu.
- Kazałeś im sobie pomóc w przygotowaniu tego wszystkiego? - zapytałam rozbawiona, nie mogąc uwierzyć, że zrobił to wszystko specjalnie dla mnie.
- Tylko troszeczkę. A podobało ci się?
- Bardzo - przyznałam, całując go w policzek.
- W takim razie było warto - odparł, uśmiechając się szeroko.
Nie dochodziło do mnie, że to dzieje się naprawdę. On tu był, byli nasi przyjaciele i wszystko było takie wspaniałe! Wciąż nie mogłam uwierzyć, że zorganizował to wszystko tylko po to, żeby mnie odzyskać. Zabawne, że i bez tego prezentu byłam w stanie do niego wrócić.
- Okay, pora świętować! - wykrzyknęła Veronika, wskakując swojemu chłopakowi na plecy. Jake nie wydał się zbytnio zaskoczony, prędzej szczęśliwy.
- O nie - zaprzeczył Ross, chwytając mnie za dłoń. Splatając moje palce z jego, poczułam radość i dumę, że spośród tylu chłopaków na świecie, on wybrał właśnie mnie. Przecież nie jestem wyjątkowa, ani specjalna. I nigdy w życiu nie dam rady pokazać mu, jak bardzo jest dla mnie ważny. - Teraz, mam zamiar spędzać czas z Laurą.
- Ej! A co z nami? - spytał, wyraźnie zraniony odpowiedzią brata, Riker.
- A wy sobie poradzicie - odparł pewnie, wzruszając ramionami. Następnie nie puszczając mojej dłoni, wprowadził mnie do domu, ignorując wścibskie uwagi rodzeństwa i przyjaciół.
- Co ty wyprawiasz? - zachichotałam, kiedy chłopak wziął mnie na ręce i przeskakując po kilka stopni wniósł po schodach. Następnie wprowadził mnie do swojego pokoju i dopiero tam postawił na ziemi. Dawno tu nie byłam. Rozejrzałam się po wszystkich ścianach i kątach, lecz mój wzrok zatrzymał się na oknie. Podeszłam do niego powoli, a moim oczom ukazał się ogródek, w którym jeszcze przed chwilą Ross zorganizował dla mnie niespodziankę. To wszystko, co się tam działo... To wciąż do mnie nie docierało. To nie mogła być prawda, tylko piękny sen, a nie chciałam tego. Bałam się, że jeśli chociaż na chwilę zamknę oczy, to po ich otworzeniu obudzę się we własnym pokoju.
Ross podszedł do mnie i obejmując od tyłu, pocałował mnie w czubek głowy.
- Mogę wziąć te zdjęcia? - spytałam. - Sam je drukowałeś?
- Fotograf mi je wywołał. I jeśli chcesz, to mogę ci je oddać, ale najpierw je sobie skopiuję i oprawię w jakieś ramki. A przynajmniej większość. Resztę mogę wsadzić do albumu. Jakiegoś grubego, aby zmieściło się w nim więcej zdjęć, które zrobimy w przyszłości.
- Ross, ja... - Przez chwilę zastanowiłam się nad tym, co chcę powiedzieć. Odwróciłam się przodem do chłopaka, a on, wystraszony, położył ręce na parapecie, tym samym odgradzając mi jakąkolwiek drogę ucieczki. Ale ja nie chciałam go opuszczać, nawet przez sekundę o tym nie pomyślałam. Bardziej się bałam, że to on zniknie. - Ross, to się dzieje naprawdę?
- Mnie o to pytasz? Sam się boję, że zaraz znikniesz. I nie wierzę, że jednak mi wybaczyłaś.
- Wybaczyłam ci już dawno - powiedziałam, patrząc w jego wielkie, brązowe oczy. - Jedynie bałam się, że jeżeli znowu się do ciebie za szybko zbliżę to mogę ponownie cię szybko stracić - wyznałam, mówiąc mu pół prawdy. Dokładnej sama nie znałam. Nie miałam pojęcia, dlaczego przez tyle czasu próbowałam tłumić w sobie uczucia do niego i teraz tego żałowałam. W końcu każdy jest mądry dopiero po fakcie.
- Żałujesz?
- Nie, broń Boże! - zaprzeczyłam. - Ross, nie potrafię sobie wyobrazić, że z kimś innym mogłabym żyć, że z kimś innym miałabym się całować, że miałabym pokochać kogoś innego. Nie potrafię też znieść myśli, że może kiedyś znajdziesz sobie kogoś lepszego i znowu mnie zostawisz - dodałam cicho, siląc się na spokojny ton. Chciałabym się cieszyć, ale w obecnej chwili nie potrafiłam. Kochałam Rossa i mimo że naprawdę i szczerze mu wybaczyłam, nic nie mogłam poradzić na te wątpliwości. - Po prostu boję się, że cię stracę, a kolejny raz bym tego nie zniosła.
Westchnął smutno.
- Rozumiem, że możesz mieć wątpliwości. Podczas tamtej trasy zachowałem się jak kretyn, nie powinienem w ogóle patrzeć na inne dziewczyny, a co dopiero mieć wątpliwości. Ale teraz, po tym wszystkim, co razem przeszliśmy, wiem więcej. I jestem świadom tego, że nie potrafię już bez ciebie żyć. Nie mogę ci obiecać, że zawsze będę perfekcyjnie idealny, ale za to daję ci słowo, że postaram się, abyś była szczęśliwa. W zamian po prostu bądź przy mnie, bo to jedyne, co jest potrzebne do szczęścia mi. Kocham cię - powiedział i wlepił we mnie smutne oczy.
Ostatni raz przemyślałam jego słowa. Nie miałam wątpliwości co do tego, że go kocham i chcę z nim być, ale musiałam usłyszeć, jak on mówi mi to samo. Może to egoistyczne, ale naprawdę dopiero teraz mogłam odetchnąć z ulgą. Ogarnęło mnie poczucie bezpieczeństwa i bezgranicznego szczęścia.
Szczęście. Nie wiem, ile razy już powtórzyłam dzisiaj to słowo. Nie mogę nic na to poradzić. Bo to słowo opisuje dokładnie to, co czułam w tej chwili.
Kiedy uśmiechnęłam się szeroko, twarz Rossa zaczęła promienieć radośnie.
- Też cię kocham.
Chłopak wziął mnie w ramiona i ponownie pocałował, a ja wplotłam palce w jego włosy. Były teraz znacznie dłuższe, niż ostatnio, a to sprawiło, że jeszcze przyjemniej było mi je owijać wokół palców.
Ross delikatnie głaskał mnie po plecach, ramionach, policzkach - całym ciele. Zachowywał się tak, jakby chciał na nowo mnie sobie przypomnieć, na nowo mnie poznać. Nie miałam mu tego za złe, zwłaszcza, że w każdym miejscu, które dotykał, pojawiała się gęsia skórka.
Czułam te wszystkie uczucia i pasję, którą chłopak wkładał w pocałunki. Starałam się je oddawać, ale nie mogłam za nim nadążyć.
Kochałam go. A on kochał mnie. I mimo tych wszystkich powikłań; kłótni, walki, zerwania, smutku, zazdrości i innych przeciwności losu, w końcu nam się udało. Obydwoje odnaleźliśmy prawdziwą miłość. Czasem zastanawiam się, czym sobie na to wszystko zasłużyłam. Ross jest dla mnie za dobry. Zawsze będzie. A ja zawsze będę starała się mu dorównać, bo zależy mi na nim. Zawsze będą się też pojawiać nowe przeszkody. Tym razem nie mam zamiaru się tak łatwo poddawać i udawać, że wszystko jest dobrze. Póki mamy siebie, jestem pewna, że przejdziemy przez to wszystko razem. Nie wiem, co będzie kiedyś. Czy w przyszłości nasz związek będzie idealny, czy nasza miłość będzie łatwa. Wiem jednak, że razem to przetrwamy. Bo dla kilku krótkich chwil, w których jesteśmy razem, mogę poświęcić nawet miesiące cierpienia. A to, czego naprawdę nauczyłam się przez ostatnich kilka miesięcy, to pewna nauka. Nie poddawaj się. Zawsze walcz o swoje. Kochaj bliskich, wybaczaj wrogom. Nie zwracaj uwagi na to, co mówią ludzie i zawsze pozostawaj sobą. Idź przez życie z uśmiechem na ustach, a wszystko stanie się piękniejsze. Pamiętaj o przeszłości i czerp z niej nauki, ale nie pozwól, aby przysłoniła ci to, co jest teraz. Pamiętaj o tym, że przyszłość nadejdzie, ale nie trać na nią teraźniejszości, bo chwila, w której obecnie się znajdujesz, już nigdy nie wróci.
I przede wszystkim, a to najważniejsze, nie bojąc się i ciesząc tym, co masz, po prostu żyj, jakby jutra miało nie być.
***
Bum!
Wiecie, że to przedostatnie "bum" na tym blogu? :') Jeszcze kilka dni temu myśląc o tym opowiadaniu, nie czułam się tak, jak czuję się teraz. Bo obecnie, pisząc ostatnie słowa tego rozdziału, poczułam pewną nostalgię. I cieszę się, że mogłam pisać tę historię.
Cóż, nie zrobię typowego "podsumowania", bo nie jest ono potrzebne. Całkowicie pożegnam się też z Wami przy epilogu, który dodam, prawdopodobnie wieczorem, w sobotę (ha, 15.08 ;p).
Cóż, co sądzicie o rozdziale? Mam nadzieję, że się Wam podoba, bo ja uważam, że wyszedł dobrze. Rozwiązałam w nim kilka wątków i przede wszystkim połączyłam Rossa i Laurę, na co sama czekałam. Ich historia miała wyglądać zupełnie inaczej, a dlaczego zrobiłam jak zrobiłam, wyjawię Wam w sobotę. Pod epilogiem pojawi się długa notka, ale mam nadzieję, że wszyscy ją przeczytacie.
Jeszcze jedno. Przeczytałam ostatnio "Piękna katastrofa", Jamie McGuire. Początkowo stwierdziłam, że akcja rozwija się za szybko. Następnie, że wiele rzeczy jest łatwe do przewidzenia. Po drodze stwierdziłam także, że książka jest bardzo stereotypowa i podobna do wszystkich innych. Cholera, nie wiecie, jak bardzo się pomyliłam. Książka naprawdę jest wspaniała, czytałam ją przedwczoraj do drugiej w nocy i wciąż nie mogę ochłonąć. Ludzie, serdecznie polecam Wam przeczytanie tej historii, bo wierzę, że większości z Was się na pewno spodoba. Czytam naprawdę wiele książek i wśród tylu, ta z pewnością trafia na listę moich ulubionych.
W rozdziale błędów być nie powinno, mam też nadzieję, że wciągnęła Was lektura.
Ze względu na to, że należę do blogerek, którym zależy na opiniach czytelników, to proszę, skomentujcie ten rozdział. Możecie też napisać, co sądzicie o całym blogu. Może to być krytyka, może pochwała, może nauczka, może wyróżnienie czegoś - po prostu wyraźcie swoją opinię. Jestem ciekawa, czy ktoś ma podobne zdanie co do tej historii, co ja, ale moją opinię poznacie w sobotę.
Ach, jeszcze jedno. Chodzi o tytuł posta. Bloga zakładałam w czasie mojej fazy na tę piosenkę z albumu Louder (dlatego taki, a nie inny link bloga), stąd też nie mogłam się powstrzymać, by cytatu z niej nie dać w ostatnim rozdziale. Tyle ode mnie. c:
Czekająca na koncert R5, ich płytę w jakimkolwiek sklepie i wiadomość, że wakacje jakimś cudem zostaną przedłużone o kolejny miesiąc,
Moi drodzy, dzisiaj opowiem Wam o podwójnym święcie, którym są czyjeś urodziny. Jednych się domyślacie, drugich zapewne nie, bo ja sama o nich zapomniałam i są spóźnione o dwa miesiące. (y)
To najpierw może o tych bardziej spodziewajkowych, co? ^^
A więc... Nasza księżniczka ma dzisiaj urodziny! :D Rydel kończy 22 lata, a ja niesamowicie się z tego powodu cieszę :D Pamiętam, jak dokładnie rok temu pisałam na tym blogu podobny post, tyle że wtedy miała 21 lat. I powiem coś, co mówią wszyscy, więc jest to trochę irytujące, ale kij z tym - ale ten czas szybko leci! :') Po prostu nie mogę się doczekać, aż przytulę się do niej (i chłopaków, przy okazji :3) we wrześniu na koncercie! ^^
Z tej okazji, zrobiłam dla naszej Rydel krótki, amatorski filmik, wstawiony jest na YouTube, a jeśli chcecie go zobaczyć, to wstawiam go także tutaj. :) A jeśli nie... Po prostu zjedźcie niżej xd
(zignorujcie błąd w tytule, jego historia jest dosyć skomplikowana xd)
No to teraz o tych drugich urodzinach...
Wy wiecie (bo ja wiedziałam, ale mi się zapomniało), że dwa miesiące temu, 13. czerwca, ten blog obchodził swoją rocznicę? :') Miałam to nawet zapisane w kalendarzu, ale ze względu na to, że był w tamtym okresie zawieszony (taka rebel jestem), to zapomniałam dodać jakiś post :')
Postaram się być oryginalna, ale i tak przede wszystkim będą to podziękowania. ^^
Bądźmy szczerzy - widząc Wasze wspierające komentarze japa mi się cieszy, bez czytelników to pisanie nie miałoby sensu. Cóż mogę powiedzieć? Dziękuję Wam za szczere (mam nadzieję) opinie, wchodzenie tu nawet, gdy długo niczego nie ma i wspieranie mnie w trudnych chwilach. Jestem dosyć optymistyczną i wesołą osobą, ale sama miewam chwile podłamania, chociaż staram się tego AŻ tak tutaj nie okazywać. No, a wy przez ten cały czas w pewien sposób mnie wspieracie, więc dziękuję.
Nawiązując jeszcze do wyświetleń... Na początku czerwca, zanim musiałam zawiesić, blog osiągnął (o ile pamięć mnie nie zwodzi) z 70 tys. wyświetleń. JuLien spojrzała wtedy na ekran laptopa i pomyślała sobie: "Wow, mam nadzieję, że do końca bloga dobiję do 75 wyświetleń. To byłoby coś!". Naprawdę w to wierzyłam. Wyobraźcie sobie moją reakcję, kiedy wczoraj spojrzałam na licznik, który wskazywał ich ponad 91 tysięcy! To był niemały szok, w pozytywnym, naprawdę pozytywnym znaczeniu. Za to także dziękuję. :D
Muszę przeprosić także za każdą chwilę, w której Was zawiodłam. Nie tylko poprzez długie nie dodawanie niczego (i udawanie ninja), ale także za każdy beznadziejny wątek, który wymyśliłam (a, nie okłamujmy się, było ich dosyć sporo).
Mam nadzieję, że kolejny, ostatni już, 65. rozdział będzie miał dosyć sporo komentarzy, bo jestem ciekawa, ilu z Was zostało na tym blogu z wszystkich moich dotychczasowych czytelników. ^^
Jeszcze raz dziękuję za wszystko. Ten blog naprawdę wiele zmienił w moim życiu (jakkolwiek to nie brzmi, jest to zakichaną prawdą). Pozdrawiam Was i życzę miłych wakacji, cóż, do następnego rozdziału! :)