*oczami Laury*
Biegnę. Prosto przed siebie. Nie wiem gdzie jestem. Nawet gdybym chciała, to się nie dowiem, bo nic nie widzę. Mój wzrok jest zasłaniany przez łzy. Łzy, które teraz leją się strumieniami. Niestety nie wiem co jest ich powodem. Mam bose stopy. Co chwile nadeptuje na jakiś kamień, co przysparza mi ból. Ale i tak to nic, w porównaniu z bólem znajdującym się w moim sercu. Co go spowodowało? Czuję, jakby ktoś wziął nożyczki i je pociął. Albo jakby ktoś wbił mi w nie nóż. Nie, wtedy by tak nie bolało, jak boli teraz. Z daleka słyszę głosy, układające się w moje imię. Nawet się nie waham. Nie mam zamiaru się zatrzymywać. Nie chcę. Dlaczego mnie to spotkało? W pewnym momencie wbiegam w jakąś kałuże, poślizguje się i upadam. Nie mam nawet siły się podnieść. Ponoć to mózg jest odpowiedzialny za narządy naszego ciała. Jest to prawdą. Ale gdy w grę wchodzą uczucia, nie ma on nad nami władzy. Wszystko pozostaje w sercu. Teraz to ono przejmuje kontrolę. Lecz, czy jest to oznaką dobra? Możemy być szczęśliwi, wtedy wszystko co robimy, w każdym naszym nawet najdrobniejszym geście jest ukryta radość. Czy tego chcemy czy nie. Ale gdy cierpimy... Wtedy jedyne co potrafimy to krzyczeć. Czasem nawet na to nie mamy już siły. Jak ja teraz. Wszystkie moje mięśnie, każda komórka zachowuje się, jakby była martwa i odmawia mi posłuszeństwa. Nie potrafię wstać... Skulam się więc i zaczynam jeszcze bardziej płakać. Wszystkie moje ubrania są przemoczone do suchej nitki. Jest mi tak potwornie zimno. Może to sprawi, że zapomnę o bólu. O cierpieniu. Nie potrafię... W pewnej chwili do moich uszu docierają kroki. Ale są tak odległe, że ledwo co je słyszę. Zresztą mam to gdzieś. Teraz cały mój świat stracił barwy. I nic na to nie poradzę. Nagle, wyczuwam czyjąś ciepła dłoń na ramieniu i słyszę miły głos. Chyba wypowiada moje imię. Ktoś mnie znalazł. Zbieram w sobie resztki energii żeby się odwrócić. Widzę.. jakąś dziewczynę. To chyba Vanessa. Próbuję się uśmiechnąć, powiedzieć że jest dobrze, mimo iż to nie prawda, ale nie potrafię. Po chwili znikąd pojawia się ciemność. Okrywa mnie całą. Czuję, jak trzyma mnie na uwięzi. Oplata, nie pozwala się pokonać. Cały ten obraz zaczyna nagle się oddalać.
Wtem poczułam, jak całe moje ciało staje się zimne. Szybko otworzyłam oczy i co zobaczyłam? Uradowaną Veronikę z pustą szklanką w ręce. Jej zawartość, czyli woda, była powodem mojej pobudki. Z jednej strony cieszę się, że przerwała mi taki sen, ale mogła wybrać mniej drastyczny sposób...
-Czy ciebie do reszty pogrzało?! - wykrzyknęłam.
-Nie, ale za to ty masz sklerozę. Już nie pamiętasz, jak obiecywałaś mi, że w wakacje, gdy nie będziesz na planie to będziemy rano razem biegać? - spytała z nutką ironii w głosie. Rzeczywiście, mogłam coś takiego powiedzieć. Ugh... Ze też nie mogła mi się trafić jakaś leniwa, lubiąca oglądać telewizje przyjaciółka? Co prawda Vera jest wielkim leniem i nie wyznaje wstawania przed 12:00, ale gdy chodzi o sport, może zrobić wszystko. I to dosłownie! No tak... To by wytłumaczało jej sportowy strój, buty do biegania i uczesania. W normalnych warunkach nie zrobiłaby sobie kucyka - ona nienawidzi tej fryzury. Spojrzałam na zegarek stojący mojej półce nocnej. Ze która jest godzina?
-No chyba Cię cycki swędzą! W wakacje o 7 rano mnie budzisz?!
-Potem już by się nie opłacało. Dużo ludzi i gorąco...
-Daj mi jeszcze 5 minut...- powiedziałam, po czym zakryłam twarz kołdrą. Miałam nadzieję, że znów odpłynę w krainę snów, ale niestety gdy Veronika się na coś uprze, dojdzie do tego nawet po trupach. Zrzuciła ze mnie kołdrę na ziemię, po czym wzięła mnie na ręce. Jakim cudem ona mnie uniosła? Jest o wiele silniejsza niż sądziłam. Nic nie dały moje protesty i próby wyrwania się - po prostu wniosła mnie do łazienki, wrzuciła tam moje krótkie spodenki i bluzkę, a następnie powiedziałą:
-A teraz masz się grzecznie umyć i przebrać. Dopóki tego nie zrobisz, nie wypuszczę Cię. Schodzę na dół zrobić nam śniadanie. Wracam za 10 minut i masz być gotowa! - usłyszałam jak oddala się od drzwi. Kurde, ona potrafi być uparta jak osioł! No nic... Chyba nie mam wyboru. Zaczęłam się szykować - wyszorowałam zęby, umyłam się bez włosów, , rozczesałam je i spięłam w kucyka. Następnie ubrałam przyszykowane przez Verę ubrania. Byłam prawie gotowa. jako że idziemy biegać, nałożyłam na rzęsy trochę tuszu. Spojrzałam w lustro. Ok, jestem gotowa. Podeszłam do drzwi, żeby je otworzyć, ale z marnym skutkiem. Zapomniałam, że Vera zamknęła drzwi. Ugh... Wzięła klucz. Nie mogąc nic poradzić usiadłam na ziemi. Pozostało mi czekać. Po jakiś dwóch minutach usłyszałam kroki na schodach. Wreszcie... Veronika weszła do mojego pokoju i otworzyła drzwi z łazienki i spytała:
-I jak? Gotowa?
-Od jakiś kilku minut...
-Widzę, że humorek dopisuje. - zaśmiała się - Bieganie dobrze ci zrobi. To chodź do kuchni, zjemy szybkie śniadanie i wychodzimy. - jak powiedziała, tak zrobiłyśmy. Szybko zbiegłam po schodach i udałam się do pomieszczenia zwanego kuchnią. To, co tam zobaczyłam, zdziwiło mnie. Ja tu liczę na jakieś porządne śniadanie, a co widzę? Dwa kubki. Wypełnione płynem.
-Co to ma być? - spytałam.
-Koktajl.
-Że co?!
-Koktajl. Chyba nie chciałaś biegać z pełnym brzuchem. - powiedziała jakby to było oczywiste. Normalnie jestem miła, no chyba że przy Lynchu, ale na co ona liczyła budząc mnie o takiej godzinie?
-Czyli nie dość, że budzisz mnie o 7 w wakacje, to jeszcze nie dostanę normalnego śniadania? - zbulwersowałam się.
-Oj nie marudź już tylko ciesz się, że wogule coś dostałaś.
-Ale...
-Obiecuję, że jak wrócimy to zrobię Ci jajecznicę.
-No dobra. - powiedziałam zrezygnowana i zaczęłam spożywać moje "śniadanie". Mogłabym się jeszcze trochę pokłócić, ale gdy Vera coś postanowi, nikt jej nie przekona do zmiany zdania. Wypiłyśmy jeszcze po szklance wody i wyszłyśmy z domu. I zaczęło się. Z początku biegłyśmy truchtem, aż dotarłyśmy do parku. Tam wyznaczałyśmy cele i ścigałyśmy się do nich. Ach... Cieszę się, że Vera wyciągnęła mnie z tego łóżka. Takie bieganie po parku jest na prawdę przyjemne! Otaczają Cię tylko drzewa. Wokół panuje cisza i spokój, od czasu do czasu do moich uszu dochodził tylko świergot ptaka. Jest wczesna godzina, więc pogoda sprzyja bieganiu - upały zaczną się w południe, a lekki wietrzyk wprawiał moje włosy w ruch. Idealnie. Do dziś pamiętam jak poznałam Veronikę.
Byłam wtedy w podstawówce, dokładnie 4 klasie. Po kilku lekcjach siatkówki trener uznał, że jestem całkiem dobra i kazał mi przyjść na trening. Gdy tam dotarłam, wszystkie pary oczu zwróciły się ku mnie. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Nie dość że większość obecnych tu uczniów stanowili chłopcy, to jeszcze byli ode mnie dwa razy wyżsi!
-O dziewczynka się zgubiła? Do przedszkola w drugą stronę. - wszyscy zaczęli się śmiać. Już chciałam stamtąd wyjść, gdy w drzwiach pojawiła się ona - wysoka szatynka, wyższa ode mnie o około 10 cm i zielonych oczach. Biło z niej pewnością siebie na kilometr.
-Zostawcie ją! - krzyknęła, po czym podeszła do mnie i uśmiechnęła się - Jestem Veronika, ale mów mi Vera. A ty?
-Ja jestem Laura, ale mów mi Lau.
-Nie przejmuj się nimi. To chłopcy. Zawsze byli, są i będą świniami. Chociaż, nie wszyscy faceci to świnie. Zdarzają się jeszcze osły i barany. Żartując z ciebie, chcą podbudować swoje ego, bo jesteś niższa i młodsza. Gdyby mieli pogadać z kimś silniejszym, dawno mieliby pełno w gaciach. - zaśmiała się. Od razu wiedziałam że ją polubię. Zostałyśmy na tym treningu. Wyszło nam to na dobre, gdyż nie dość, że byłyśmy od nich lepsze to jeszcze Vera cały czas serwowała w jeden punkt. Mianowicie na jej celowniku znalazła się twarz chłopaka, który się ze mnie naśmiewał. Pamiętam, że później przez tydzień miał siniaki. Jak się potem okazało, ja i Vera byłyśmy w tej samej klasie, ale nigdy wcześniej się nie zauważyłyśmy. Tego dnia zaczęła się nasza przyjaźń. Przy niej moja pewność siebie wzrosła o bardzo duży stopień. Natomiast gdy ona naśmiewała się z szowinistów, ja nauczyłam się kilku dobrych tekstów, które potem wykorzystywałam na Lynchu. Niestety z nim też byłam w klasie. Nie wierzę, że oni byli kiedyś razem. Co? Nie wiedzieliście o tym? A no tak, przecież Wam nie wspominałam... A więc gdy mieliśmy po 16 lat, to nadchodził czas balu z okazji zakończenia gimnazjum (niestety rodzice zapisali nas do tej samej szkoły. Znowu -.-). Mianowice Veronika i Ross już wtedy się przyjaźnili. Jako że ja i Vera byłyśmy najlepsze w sporcie w naszej klasie z dziewczyn, a Ross i Dominic z chłopców, często jeździliśmy w czwórkę na zawody. Pewnego razu były to zawody z kosza. Veronika przejęła piłkę i biegła z nią do kosza. Zrobiła dwutakt i skoczyła. Piłka trafiła do kosza, ale Vera upadając nieszczęśliwie skręciła kostkę. Ross podbiegł do niej, wziął ją na ręce, a trener kazał zanieść mu ją do higienistki. Niestety ja musiałam zostać na meczu. Gdy się skończył, najszybciej wybiegłam z sali w celu odnalezienia przyjaciółki. Gdy dobiegłam do gabinetu lekarskiego, oni właśnie z niego wychodzili. Stałam kilkanaście metrów dale, więc mnie nie widzieli. Vera miała zabandażowaną nogę. W pewnym momencie potknęła się i pewnie gdyby Ross jej nie złapał to upadłaby. Spojrzeli sobie w oczy. Zaczęli się do siebie zbliżać i w pewnym momencie pocałowali. Do dziś pamiętam co wtedy czułam - to była mieszanka zdziwienia, obrzydzenia i rozpaczy. No bo w końcu moja najlepsza przyjaciółka właśnie całuje się z moim wrogiem numer 1. Wydałam z siebie tylko cichy jęk, lecz oni go usłyszeli. Natychmiast się od siebie odsunęli i spojrzeli na mnie. Ja nie umiałam się ruszyć. Pamiętam jeszcze, że Vera próbowała mi się później tłumaczyć i tak dalej. Ale przecież nie jestem egoistką. Starałam się to zaakceptować. Bo w końcu jeśli ona będzie szczęśliwa, to ja też. Oczywiście tego dnia zostali parą. Wracając do balu, poszli na niego razem. I do tego wygrali konkurs i zostali królem i królową balu. Też mam w domu koronę królowej ze studniówki, ale wolę do tego ni wracać. Wracając do Very i Lyncha... Byli ze sobą rok. Rozstali się w przyjaźni. Po prostu uznali, że łączy ich tylko przyjaźń, a tamten pocałunek, to była tylko magia chwili. No nic...
Moje przemyślenia przerwało dwóch chłopaków, którzy właśnie biegli w naszą stronę. O nie o nie o nie o nie! Nawet w wolny dzień moje oczy muszą ubolewać jego widokiem?
-Lynch...
-Marano...
-Jake! - wykrzyknęła radosna Veronika. Przynajmniej ona cieszy się z tego spotkania. Nie chodzi o Jake'a, go bardzo lubię! Tylko dlaczego taki fajny chłopak przyjaźni się z takim pajacem?
-O hej dziewczyny! Co robicie? - spytał Jake
-A biegamy sobie. Z tego co widzę to wy też. - odpowiedziałam.
-Co za zbieg okoliczności. A może przyłączycie się do nas? - spytał chłopak.
-Jake nie wiem czy to dobry pomysł - wtrącił się Lynch. O co mu chodzi?
-A to niby czemu?!
-No bo wiesz... Nie chcę Was obrażać, ale po prostu... Nie chcemy Wam narzucać tempa... - próbował się tłumaczyć. Że niby co?! Już miałam na niego nawrzeszczeć, gdy wpadłam na lepszy pomysł. Powiedziałam:
-Veronika, on chyba sugeruję, że jesteśmy na nich za wolne... - jestem genialna. Muszę przyznać, że ja w porównaniu z Lynchem, mimo iż jestem całkiem szybka, nie mam szans. Ale od czego ma się przyjaciółkę?
I to taką, którą złość jeszcze bardziej motywuje. Wystarczyło jedno moje zdanie, a w Veronice już się gotowało. I bez tego jest od niego szybsza, ale wolę mieć pewność.
-Twierdzisz, że dziewczyny są gorsze od chłopców? - powiedziała.
-Tego nie powiedziałem...
-Ale o to ci chodziło! No cóż... W takim razie może to sprawdzimy?
-Co masz na myśli?
-Wyścig. Stąd, przez główną aleję, aż do stawu. Jeśli ja wygram, przyznasz że nie miałeś racji, a dziewczyny są tak samo dobre w sporcie, a czasem nawet lepsze od chłopaków.
-A jeśli ja wygram?
-To raczej nie możliwe, ale jeśli wygrasz, to upiekę Ci ciasto. - na słowa Veroniki chłopakowi zaświeciły się oczy. Wow, musiał ją naprawdę wkurzyć. Wszyscy uwielbiają ciasto dziewczyny, a ona nie piecze go bez okazji.
-Zgoda - powiedział, po czym uścisnęli sobie dłonie. Ustawili się koło siebie, a ja powiedziałam:
-Do biegu... - przyjęli pozycję - gotowi... - w pełni się skupili - start! - zakończyłam, a dwójka nastolatków zniknęła mi z oczu. Pobiegłam skrótem do tzw. mety, gdzie czekał Jake.
-Jak myślisz kto wygra? - spytał mnie.
-Lynch z Veroniką nie ma szans - powiedziałam pewnie.
-Masz rację. Ona jest niesamowita. - rozmarzył się. Chwila czy ja o czymś nie wiem? Jake - chłopak o wiecznie dobrym humorze, wysportowany, nigdy nie uroniący łzy i twardy jak skała właśnie się rozmarzył?!
-Jake?
-Tak?
-Czy ty coś czujesz do Veroniki?
-CO? Nie no coś ty... A dlaczego pytasz? - wypowiedział jednym tchem.
-Nie wierzę! Podoba Ci się Veronika!
-Nie wcale nie! O patrz już biegną - zmienił temat. Rzeczywiście, Vera i Ross byli coraz bliżej. No cóż, wybrnął, ale niech nie myśli, że dam mu spokój. Wypytam go o to później. Teraz skupiłam się na biegnących. Byli coraz bliżej. Nagle Ross zaczął wyprzedzać trochę Veronikę. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. I że niby on się cieszy z wygranej? Jakie będzie jego zaskoczenie, gdy zorientuje się, jaką taktykę zastosowała dziewczyna. Od mety dzielił ich już metr. Ross trochę zwolnił, bo był pewny wygranej... Veronika natomiast, spodziewając się że tak będzie przyspieszyła. Jedno momentalnie miało większą przewagę. I... koniec wyścigu. Osoba, która wygrała to...
-No chyba Cię cycki swędzą! W wakacje o 7 rano mnie budzisz?!
-Potem już by się nie opłacało. Dużo ludzi i gorąco...
-Daj mi jeszcze 5 minut...- powiedziałam, po czym zakryłam twarz kołdrą. Miałam nadzieję, że znów odpłynę w krainę snów, ale niestety gdy Veronika się na coś uprze, dojdzie do tego nawet po trupach. Zrzuciła ze mnie kołdrę na ziemię, po czym wzięła mnie na ręce. Jakim cudem ona mnie uniosła? Jest o wiele silniejsza niż sądziłam. Nic nie dały moje protesty i próby wyrwania się - po prostu wniosła mnie do łazienki, wrzuciła tam moje krótkie spodenki i bluzkę, a następnie powiedziałą:
-A teraz masz się grzecznie umyć i przebrać. Dopóki tego nie zrobisz, nie wypuszczę Cię. Schodzę na dół zrobić nam śniadanie. Wracam za 10 minut i masz być gotowa! - usłyszałam jak oddala się od drzwi. Kurde, ona potrafi być uparta jak osioł! No nic... Chyba nie mam wyboru. Zaczęłam się szykować - wyszorowałam zęby, umyłam się bez włosów, , rozczesałam je i spięłam w kucyka. Następnie ubrałam przyszykowane przez Verę ubrania. Byłam prawie gotowa. jako że idziemy biegać, nałożyłam na rzęsy trochę tuszu. Spojrzałam w lustro. Ok, jestem gotowa. Podeszłam do drzwi, żeby je otworzyć, ale z marnym skutkiem. Zapomniałam, że Vera zamknęła drzwi. Ugh... Wzięła klucz. Nie mogąc nic poradzić usiadłam na ziemi. Pozostało mi czekać. Po jakiś dwóch minutach usłyszałam kroki na schodach. Wreszcie... Veronika weszła do mojego pokoju i otworzyła drzwi z łazienki i spytała:
-I jak? Gotowa?
-Od jakiś kilku minut...
-Widzę, że humorek dopisuje. - zaśmiała się - Bieganie dobrze ci zrobi. To chodź do kuchni, zjemy szybkie śniadanie i wychodzimy. - jak powiedziała, tak zrobiłyśmy. Szybko zbiegłam po schodach i udałam się do pomieszczenia zwanego kuchnią. To, co tam zobaczyłam, zdziwiło mnie. Ja tu liczę na jakieś porządne śniadanie, a co widzę? Dwa kubki. Wypełnione płynem.
-Co to ma być? - spytałam.
-Koktajl.
-Że co?!
-Koktajl. Chyba nie chciałaś biegać z pełnym brzuchem. - powiedziała jakby to było oczywiste. Normalnie jestem miła, no chyba że przy Lynchu, ale na co ona liczyła budząc mnie o takiej godzinie?
-Czyli nie dość, że budzisz mnie o 7 w wakacje, to jeszcze nie dostanę normalnego śniadania? - zbulwersowałam się.
-Oj nie marudź już tylko ciesz się, że wogule coś dostałaś.
-Ale...
-Obiecuję, że jak wrócimy to zrobię Ci jajecznicę.
-No dobra. - powiedziałam zrezygnowana i zaczęłam spożywać moje "śniadanie". Mogłabym się jeszcze trochę pokłócić, ale gdy Vera coś postanowi, nikt jej nie przekona do zmiany zdania. Wypiłyśmy jeszcze po szklance wody i wyszłyśmy z domu. I zaczęło się. Z początku biegłyśmy truchtem, aż dotarłyśmy do parku. Tam wyznaczałyśmy cele i ścigałyśmy się do nich. Ach... Cieszę się, że Vera wyciągnęła mnie z tego łóżka. Takie bieganie po parku jest na prawdę przyjemne! Otaczają Cię tylko drzewa. Wokół panuje cisza i spokój, od czasu do czasu do moich uszu dochodził tylko świergot ptaka. Jest wczesna godzina, więc pogoda sprzyja bieganiu - upały zaczną się w południe, a lekki wietrzyk wprawiał moje włosy w ruch. Idealnie. Do dziś pamiętam jak poznałam Veronikę.
Byłam wtedy w podstawówce, dokładnie 4 klasie. Po kilku lekcjach siatkówki trener uznał, że jestem całkiem dobra i kazał mi przyjść na trening. Gdy tam dotarłam, wszystkie pary oczu zwróciły się ku mnie. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Nie dość że większość obecnych tu uczniów stanowili chłopcy, to jeszcze byli ode mnie dwa razy wyżsi!
-O dziewczynka się zgubiła? Do przedszkola w drugą stronę. - wszyscy zaczęli się śmiać. Już chciałam stamtąd wyjść, gdy w drzwiach pojawiła się ona - wysoka szatynka, wyższa ode mnie o około 10 cm i zielonych oczach. Biło z niej pewnością siebie na kilometr.
-Zostawcie ją! - krzyknęła, po czym podeszła do mnie i uśmiechnęła się - Jestem Veronika, ale mów mi Vera. A ty?
-Ja jestem Laura, ale mów mi Lau.
-Nie przejmuj się nimi. To chłopcy. Zawsze byli, są i będą świniami. Chociaż, nie wszyscy faceci to świnie. Zdarzają się jeszcze osły i barany. Żartując z ciebie, chcą podbudować swoje ego, bo jesteś niższa i młodsza. Gdyby mieli pogadać z kimś silniejszym, dawno mieliby pełno w gaciach. - zaśmiała się. Od razu wiedziałam że ją polubię. Zostałyśmy na tym treningu. Wyszło nam to na dobre, gdyż nie dość, że byłyśmy od nich lepsze to jeszcze Vera cały czas serwowała w jeden punkt. Mianowicie na jej celowniku znalazła się twarz chłopaka, który się ze mnie naśmiewał. Pamiętam, że później przez tydzień miał siniaki. Jak się potem okazało, ja i Vera byłyśmy w tej samej klasie, ale nigdy wcześniej się nie zauważyłyśmy. Tego dnia zaczęła się nasza przyjaźń. Przy niej moja pewność siebie wzrosła o bardzo duży stopień. Natomiast gdy ona naśmiewała się z szowinistów, ja nauczyłam się kilku dobrych tekstów, które potem wykorzystywałam na Lynchu. Niestety z nim też byłam w klasie. Nie wierzę, że oni byli kiedyś razem. Co? Nie wiedzieliście o tym? A no tak, przecież Wam nie wspominałam... A więc gdy mieliśmy po 16 lat, to nadchodził czas balu z okazji zakończenia gimnazjum (niestety rodzice zapisali nas do tej samej szkoły. Znowu -.-). Mianowice Veronika i Ross już wtedy się przyjaźnili. Jako że ja i Vera byłyśmy najlepsze w sporcie w naszej klasie z dziewczyn, a Ross i Dominic z chłopców, często jeździliśmy w czwórkę na zawody. Pewnego razu były to zawody z kosza. Veronika przejęła piłkę i biegła z nią do kosza. Zrobiła dwutakt i skoczyła. Piłka trafiła do kosza, ale Vera upadając nieszczęśliwie skręciła kostkę. Ross podbiegł do niej, wziął ją na ręce, a trener kazał zanieść mu ją do higienistki. Niestety ja musiałam zostać na meczu. Gdy się skończył, najszybciej wybiegłam z sali w celu odnalezienia przyjaciółki. Gdy dobiegłam do gabinetu lekarskiego, oni właśnie z niego wychodzili. Stałam kilkanaście metrów dale, więc mnie nie widzieli. Vera miała zabandażowaną nogę. W pewnym momencie potknęła się i pewnie gdyby Ross jej nie złapał to upadłaby. Spojrzeli sobie w oczy. Zaczęli się do siebie zbliżać i w pewnym momencie pocałowali. Do dziś pamiętam co wtedy czułam - to była mieszanka zdziwienia, obrzydzenia i rozpaczy. No bo w końcu moja najlepsza przyjaciółka właśnie całuje się z moim wrogiem numer 1. Wydałam z siebie tylko cichy jęk, lecz oni go usłyszeli. Natychmiast się od siebie odsunęli i spojrzeli na mnie. Ja nie umiałam się ruszyć. Pamiętam jeszcze, że Vera próbowała mi się później tłumaczyć i tak dalej. Ale przecież nie jestem egoistką. Starałam się to zaakceptować. Bo w końcu jeśli ona będzie szczęśliwa, to ja też. Oczywiście tego dnia zostali parą. Wracając do balu, poszli na niego razem. I do tego wygrali konkurs i zostali królem i królową balu. Też mam w domu koronę królowej ze studniówki, ale wolę do tego ni wracać. Wracając do Very i Lyncha... Byli ze sobą rok. Rozstali się w przyjaźni. Po prostu uznali, że łączy ich tylko przyjaźń, a tamten pocałunek, to była tylko magia chwili. No nic...
Moje przemyślenia przerwało dwóch chłopaków, którzy właśnie biegli w naszą stronę. O nie o nie o nie o nie! Nawet w wolny dzień moje oczy muszą ubolewać jego widokiem?
-Lynch...
-Marano...
-Jake! - wykrzyknęła radosna Veronika. Przynajmniej ona cieszy się z tego spotkania. Nie chodzi o Jake'a, go bardzo lubię! Tylko dlaczego taki fajny chłopak przyjaźni się z takim pajacem?
-O hej dziewczyny! Co robicie? - spytał Jake
-A biegamy sobie. Z tego co widzę to wy też. - odpowiedziałam.
-Co za zbieg okoliczności. A może przyłączycie się do nas? - spytał chłopak.
-Jake nie wiem czy to dobry pomysł - wtrącił się Lynch. O co mu chodzi?
-A to niby czemu?!
-No bo wiesz... Nie chcę Was obrażać, ale po prostu... Nie chcemy Wam narzucać tempa... - próbował się tłumaczyć. Że niby co?! Już miałam na niego nawrzeszczeć, gdy wpadłam na lepszy pomysł. Powiedziałam:
-Veronika, on chyba sugeruję, że jesteśmy na nich za wolne... - jestem genialna. Muszę przyznać, że ja w porównaniu z Lynchem, mimo iż jestem całkiem szybka, nie mam szans. Ale od czego ma się przyjaciółkę?
I to taką, którą złość jeszcze bardziej motywuje. Wystarczyło jedno moje zdanie, a w Veronice już się gotowało. I bez tego jest od niego szybsza, ale wolę mieć pewność.
-Twierdzisz, że dziewczyny są gorsze od chłopców? - powiedziała.
-Tego nie powiedziałem...
-Ale o to ci chodziło! No cóż... W takim razie może to sprawdzimy?
-Co masz na myśli?
-Wyścig. Stąd, przez główną aleję, aż do stawu. Jeśli ja wygram, przyznasz że nie miałeś racji, a dziewczyny są tak samo dobre w sporcie, a czasem nawet lepsze od chłopaków.
-A jeśli ja wygram?
-To raczej nie możliwe, ale jeśli wygrasz, to upiekę Ci ciasto. - na słowa Veroniki chłopakowi zaświeciły się oczy. Wow, musiał ją naprawdę wkurzyć. Wszyscy uwielbiają ciasto dziewczyny, a ona nie piecze go bez okazji.
-Zgoda - powiedział, po czym uścisnęli sobie dłonie. Ustawili się koło siebie, a ja powiedziałam:
-Do biegu... - przyjęli pozycję - gotowi... - w pełni się skupili - start! - zakończyłam, a dwójka nastolatków zniknęła mi z oczu. Pobiegłam skrótem do tzw. mety, gdzie czekał Jake.
-Jak myślisz kto wygra? - spytał mnie.
-Lynch z Veroniką nie ma szans - powiedziałam pewnie.
-Masz rację. Ona jest niesamowita. - rozmarzył się. Chwila czy ja o czymś nie wiem? Jake - chłopak o wiecznie dobrym humorze, wysportowany, nigdy nie uroniący łzy i twardy jak skała właśnie się rozmarzył?!
-Jake?
-Tak?
-Czy ty coś czujesz do Veroniki?
-CO? Nie no coś ty... A dlaczego pytasz? - wypowiedział jednym tchem.
-Nie wierzę! Podoba Ci się Veronika!
-Nie wcale nie! O patrz już biegną - zmienił temat. Rzeczywiście, Vera i Ross byli coraz bliżej. No cóż, wybrnął, ale niech nie myśli, że dam mu spokój. Wypytam go o to później. Teraz skupiłam się na biegnących. Byli coraz bliżej. Nagle Ross zaczął wyprzedzać trochę Veronikę. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. I że niby on się cieszy z wygranej? Jakie będzie jego zaskoczenie, gdy zorientuje się, jaką taktykę zastosowała dziewczyna. Od mety dzielił ich już metr. Ross trochę zwolnił, bo był pewny wygranej... Veronika natomiast, spodziewając się że tak będzie przyspieszyła. Jedno momentalnie miało większą przewagę. I... koniec wyścigu. Osoba, która wygrała to...
***
Bum!!! No i jest rozdział. I jak Wam się podoba? Jak myślicie kto wygra wyścig? Jak na razie nic specjalnego w tym rozdziale się nie działo, ale już w następnym akcja i mój pomysł się rozkręcą :D
Mam nadzieję, że Wam się spodoba :)
Mi osobiście ten rozdział średnio się podoba... Jakiś taki niejaki... Może następny lepiej mi wyjdzie :)
Niestety nw kiedy będzie next, ale postaram się go dodać jak najszybciej. Jutro idę na urodziny od przyjaciółki, więc nie wiem jak się wyrobie...
Proszę komentujcie! Dla Was to krótka chwila, a ja cieszę, że komuś podobają się moje bazgroły...
Chce znać Waszą opinię! Dzięki temu wiem, że ktoś czyta :(
I z góry przepraszam za wszystkie błędy. Nie mam czasu sprawdzać, bo się gdzieś śpieszę :/
No nic... Życzę udanego weekendu! :D
~MiLka <3
Świetny rozdział
OdpowiedzUsuńWow...Rozdział po prostu cudowny!
OdpowiedzUsuńMasz talent i to ogromny!
Czekam z ogromną niecierpliwością na nexta ;*
Dziękuje ;*
UsuńŚwietny! Czekam na kolejny :)
OdpowiedzUsuńzapraszam do siebie :) http://raura-rossilaura.blogspot.com/
Rozdział cudny! Po prostu nic dodać, nic ująć. *.*
OdpowiedzUsuńFantastyczny! Wydaje mi się, że to Vera wygra wyścig :)
OdpowiedzUsuń