*oczami Cassidy*
To prawda. Myślałam, że o nim zapomnę. Zerwał. Zranił. Porzucił. Pamiętam ten ból. Naprawdę się do niego przyzwyczaiłam. I nie chodzi mi o to, że przywykłam do niego jak do rzeczy. Ja już tak mam. Gdy kogoś poznam i polubię, trudno mi o nim zapomnieć. A gdy jestem wściekła, przelewam moją złość na papier. Zresztą, zasłużył na to. Dobrze mu tak po tym co mi zrobił. Na początku gazeta mi wystarczała. Przelewałam tam moją złość. Później to się zmieniło. Może dorosłam? Tak, to też. Ale zrozumiałam coś. Ludzie mnie słuchali. Wierzyli mi. Mogłam wymyślać i kłamać jak z nut, a oni w to wierzyli. To prawda, że nasza rasa lubi słuchać plotek na czyjś temat, ale nie bez powodu pracuję w TEJ gazecie. Zrozumiałam, że mam talent. Do przekonywania innych o swoim zdaniu. I zwłaszcza do kłamania. Nauczyłam się tego do perfekcji. Obmyśliłam lepszy plan zemsty na Lynchu. Przyjechałam tu. I zamierzam wcielić go w życie. Z tą myślą udałam się w pewne miejsce.
*oczami Laury*
Obrzydzenie. Złość. Słabość. Tsa... To tylko niektóre z uczuć, które panowały we mnie. Dlaczego się zgodziłam? Może mu współczułam? Współczułam jego rodzeństwu. To na pewno. Tu niestety pojawiają się pytania. No bo ja? I on? Razem? Co ja mam robić? Jak się zachowywać? Ja właściwie nic o nim nie wiem. To znaczy, właściwie wiem. I to całkiem dużo. Ale nie mam pojęcia jaki on jest jako chłop.. chło.. chłopak. Zazwyczaj na przywitanie rzucamy wyzwiskami, obrażamy się, a teraz co? Nagle mam udawać jego dziewczynę? Przytulać go, dawać czasem buziaka... Nie, nie dam rady. Muszę o tym pogadać z Rydel. Ale nie na trzeźwo. Za dużo atrakcji jak na jeden dzień. Podeszłam do barmana i zamówiłam sobie jakiegoś drinka. Spojrzałam na barmana. Hmm.. Był całkiem przystojny. I do tego gdy mieszał alkohole, jego mięśnie napinały się. I ten cudowny uśmiech! Ach... Już miałam do niego zagadać, gdy coś sobie uświadomiłam. Ross. Ten głupi związek jeszcze odmieni moje życie. Tylko nie wiem czy na gorsze, czy na lepsze. Moje przemyślenia przerwał blondyn, który przysiadł się do mnie. Był to oczywiście Ross. Pociągnęłam łyk napoju alkoholowego, po czym spytałam:
-No hej... Po co tu siedzisz? Nie powinieneś "szaleć" na parkiecie? - on tylko spojrzał na mnie krzywo, wziął mi z ręki szklankę, po czym napił się porządnego łyka.
-Z tego co widzę też nie umiesz sobie z tym poradzić - stwierdziłam. On spojrzał na mnie pustymi oczami. O co mu chodzi? Gdyby nie on wogule ten pomysł by nie zaistniał.
-Wiesz, że musimy przestać się kłócić? - spytałam. On nic nie odpowiedział. Tylko znów się napił. - Na szczęście to tylko dwa tygodnie... - odetchnęłam. On zmarszczył brwi.
-Jak wogule ma to wyglądać? - spytałam. Po raz kolejny nie uzyskałam odpowiedzi. On tylko wciąż patrzał na mnie. Dobra dość tego!
-Kurde Lynch jesteś nie możliwy! Nie dość, że pakujesz nas w związek, to jeszcze gdy ja pytam cię, proszę o poradę, bo nie mam pojęcia co robić, a ty nic nie mówisz. Nawet jednym słowem się nie odezwałeś! I do tego wypijasz mi drinka! Wiesz, jakie to dla mnie trudne? - wykrzyczałam.
-A myślisz, że dla mnie łatwe?! Przez dwa tygodnie muszę umawiać się z Tobą! - również krzyczał. Nie powiem trochę zabolało.
-Przecież to nie ja kazałam Ci ze mną chodzić! Przypomnę Ci sklerotyku, że to był Twój pomysł!
-Zamknij japę Marano! Mam cię dosyć! Jesteś najgorszym co mnie w życiu spotkało! - wykrzyknął. Zaraz po tym zwiększyły mu się oczy. Chyba do niego dotarło, że przesadził. - Laura, ja.. ja.. przepraszam Cię, nie chciałem.. - powiedział, a następnie lekko dotknął dłonią mojego ramienia. Ale teraz jego dotyk był dla mnie jak oparzenie. Momentalnie zrzuciłam jego rękę.
-Nie dotykaj mnie. - szepnęłam. On jednak powtórzył czynność i powiedział:
-Ale Lau...
-Tylko przyjaciele tak mnie nazywają. I nie dotykaj mnie! - tym razem krzyknęłam tak głośno, że cały lokal na mnie spojrzał. Łącznie z naszymi przyjaciółmi. Poczułam jak do oczu napływają mi łzy. A obiecałam sobie, że już nigdy nie będę przez niego płakać. Zacisnęłam pięści. Nie patrząc już na nikogo wybiegłam stamtąd. Skierowałam się prosto do domu. Nie wiem o co mi chodziło. Przecież nie raz już bardziej się obrażaliśmy. Może chodziło o to chodzenie z nim? Tak się tego bałam, bałam się że wszystko zepsuje. Możecie sobie teraz pomyśleć, że jestem dziwna, że nienawidzę go, a chcę mu pomagać. W tym jest głębszy sens. Nie dość, że reszta zespołu to moi przyjaciele, to Ross, czy wredny, czy miły, to też człowiek. Myślałam, że to coś zmieni. Ale Lynch już zawsze był dla mnie okropny. A ta obelga, to była wisienka na torcie. Dobiegłam do domu i spróbowałam otworzyć drzwi. Ledwo mi się to udało, gdyż tak trzęsły mi się ręce. Wbiegłam do domu. Od razu skierowałam się do mojego pokoju. Niestety po drodze się z czymś zderzyłam. Uniosłam głowę. Zobaczyłam przed sobą zatroskaną Van. Nie potrafiłam jej tego wytłumaczyć. Nie umiałam nic powiedzieć. Po prostu się w nią wtuliłam, a łzom pozwoliłam swobodnie skapywać na sukienkę. Za to szanuję i kocham moją siostrę. Nawet jeżeli chciałaby się dowiedzieć co jest powodem mojego smutku, nie pyta o to. Ona rozumie, że potrzebuje teraz ciepła. I miłości. Pogłaskała mnie po głowie i szepnęła:
-Cii... Wszystko się ułoży... - ona potrafi mnie pocieszyć jak mało kto. Wystarczy, że powie dwa głupie słowa, a to tak na mnie działa... Czasami czuję, jakby to ona była moją matką. Może rzeczywiście nią jest? W końcu, została przecież przy mnie. I nigdzie się nie wybiera. Gdy troszeczkę się uspokoiłam, zeszłyśmy do salonu. Usiadłyśmy na sofie, na przeciwko siebie.
-Może chcesz o tym pogadać? - spytała. Wiem. Może mi ulży, ale nie potrafię. Czuję, jakby w moim gardle była wielka gula, przez którą nie umiem wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Panowała więc między nami cisza. Po niecałej minucie, przerwał ją trzask drzwi. Pewnie zapomniałam je zamknąć. Już po chwili ujrzałam wściekłą Veronikę. Gdy mnie zobaczyła, od razu podbiegła i przytuliła. Gdy już się ode mnie odkleiła, powiedziała:
-Nie przejmuj się tym idiotą. Nie warto. A Rydel i Riker dadzą mu w domu popalić.
-Nie musieliście przeze mnie rezygnować z imprezy. - wydusiłam.
-Żartujesz? Bez ciebie było tam tak nudno, że wszyscy poszli do domów. Tzn, ten którego imienia nie można wymawiać uciekał, bo Rydel go goniła. - zaśmiała się. Ja też się uśmiechnęłam. Vera zawsze umie mnie rozbawić.
-Mogę się dowiedzieć co się stało? - spytała już lekko zaniepokojona siostra. Wzięłam głęboki wdech. Jeśli jej tego nie powiem, i tak w końcu od kogoś się tego dowie. Opowiedziałam jej więc całą historię, zaczynając od poznania Cassidy, aż do mojej kłótni z Lynchem. Gdy Vanessa usłyszała tę historię, cudem udało mi się przekonać ją do nie pójścia do niego. I mocnego wykrzywienia jego twarzy. No nic... Powiedziałam dziewczynom, że muszę się z tym przespać. Może gdy jutro się obudzę, okaże się, że to był tylko zły sen? Miejmy nadzieję. Nie miałam siły i ochoty na nic. Po prostu położyłam się w łóżku, a już po chwili odpłynęłam do krainy Morfeusza.
*następny dzień*
Obudziły mnie promienie słońca, wdzierające się do mojego pokoju. Otworzyłam oczy. Nie miałam siły wstawać. Do tego nie zapomniałam o Lynchu... Od wczoraj wciąż siedział w mojej głowie. Dlatego spróbuje jeszcze raz zasnąć. Może gdy się obudzę, jego miejsce będzie daleko ode mnie. I już nigdy mnie nie skrzywdzi. Z tą myślą obróciłam się na drugi bok i spróbowałam zasnąć. Niestety nie było mi to dane, ponieważ już po chwili wleciały do mojego pokoju jak tornado, uradowane Vera i Van.
-O już nie śpisz?
-To świetnie! Mamy plany.
-Musisz pokazać temu idiocie, że jesteś silna.
-Więc wyłaź z tego łóżka, odstaw się i ruszamy na zakupy! - przekrzykiwały się jedna przez drugą.
-Ale ja nie chcę... - zaczęłam marudzić. To miłe, że chcą mi pomóc, ale nie mam zamiaru dziś wychodzić z domu. A tym bardziej z łóżka.
-Lau, leżąc cały dzień w łóżku i nie ruszając się z domu, nie przestaniesz o nim myśleć. Musisz więc zająć głowę milszymi rzeczami. Dlatego porywamy Cię na zakupy! Potem pójdziemy do kawiarni... Zobaczysz poczujesz się lepiej! - zachęcała Van. Może mają rację? Takie zakupy na pewno by mi pomogły...
-Zgoda... A teraz dziewczyny: wynocha z pokoju! Muszę się przebrać. Za 15 minut będę gotowa. - Powiedziałam. One już kierowały się do drzwi, gdy jeszcze zawołałam - A i jeszcze jedno.. - odwróciły się. - Dziękuje. Za wszystko. - dodałam z uśmiechem. One tylko odwzajemniły gest, po czym opuściły moje królestwo. Dobra... Zwlekłam się z łóżka. Na dworze jest dosyć ciepło, więc wybrałam sobie podkoszulek i krótkie spodenki. Z wybranymi ubraniami udałam się do łazienki. Tam umyłam się, a następnie pomalowałam rzęsy. Ubrałam wcześniej naszykowany strój, a włosy upięłam w luźnego koka. Spojrzałam w lustro. Przez wczorajszy płacz, moje oczy wyglądały trochę na zmęczone. Użyłam dlatego odpowiednich kosmetyków, ale to nie pomogło. Wzięłam więc ze sobą okulary przeciwsłoneczne. Chyba jestem gotowa. Wsadziłam jeszcze do torebki portfel, telefon i słuchawki. Z tymi rzeczami zbiegłam na dół.W kuchni czekały już na mnie pachnące naleśniki. Na ich widok uśmiech sam pojawił się na mojej twarzy. I do tego truskawki...
-Chyba muszę częściej płakać... - zaśmiałam się do siedzących przy stole Vanessy i Veroniki.
-Bardzo zabawne. A teraz szybko jedz i wychodzimy! - wykrzyknęła uśmiechnięta od ucha do ucha Veronika. Tsa... Wspominałam już, że ona uwielbia zakupy? No nic. Mimo wszystko jestem im wdzięczna za to co dla mnie zrobiły. Nie wiem co bym bez nich zrobiła... Czekajcie! Jednak wiem! Siedziałabym pod kołdrą i użalała się nad sobą. A tak będę korzystać z życia, które w końcu jest tylko jedno. I jest zdecydowanie za krótkie, żeby przejmować się Lynchem.
Śniadanie zjadłam w kilka minut. Następnie ubrałyśmy buty i wyszłyśmy. Skierowałyśmy się do jednego z naszych ulubionych centrum handlowych w mieście. Uznałyśmy, że jest piękny dzień, a do galerii nie mamy aż tak daleko, więc pójdziemy na nogach. Po drodze plotkowałyśmy, śmiałyśmy się i rozmawiałyśmy. Taka przyjaciółka jak Vera nie trafia się często. Mam szczęście, że ją mam. A Van? No cóż. Nie zdecydowałyśmy o tym że będziemy siostrami. Ale oprócz więzi krwi, łączy nas prawdziwa przyjaźń. No bo kto mi zakaże przyjaźnić się z własną siostrą? Muszę przyznać, że czasem się sprzeczamy i kłócimy, ale czym byłoby rodzeństwo bez kłótni? Mimo tego wszystkiego, gdy ta druga potrzebuje pomocy, zawsze możemy na siebie liczyć i poszłybyśmy za sobą w ogień. Taka rodzina to skarb. Zwłaszcza to doceniam, po tym wszystkim co przeżyłam. Ale to nie jest dzień smutków i użalania się nad sobą. Moje przemyślenia przerwała brunetka, która zbliżała się w naszą stronę. Widać ją też dziewczyny zaprosiły. Przytuliłyśmy się na przywitanie.
-Lyncha mam zadźgać nożem, czy ogolić na łyso, a potem udusić? - spytała Maia. Czyli ona też wie. Uśmiechnęłam się. Tak. Przynajmniej wiem, że w razie czego mogę liczyć na moje przyjaciółki, bo mimo tego, że lubią Rossa, to i tak zawsze staną po mojej stronie. Znając Rydel, prawdopodobnie urządza teraz temu idiocie piekło w domu. Oj... Znając jej mściwość, chłopak prawdopodobnie już nie żyje. Nawet trochę mi się zrobiło go żal. Lecz to było tylko chwilowe uczucie. Ma na co sobie zasłużył. A ze mną też się jeszcze policzy... W czwórkę dotarłyśmy do centrum handlowego po jakichś 10 minutach. No a później zaczęły się prawdziwe zakupy. Przez 6 godzin (to chyba jakiś nowy rekord) biegałyśmy od sklepu do sklepu. Wybierałyśmy wszystko: buty, sukienki, spodnie, bluzki, biżuterię, torebki, a następnie przymierzałyśmy to. Oczywiście, gdy któraś chciała pokazać się w przymierzonych rzeczach, wychodziła z przebieralni zachowując się jak modelka na wybiegu. Nie obyło się bez śmiechów, różnych uwag i sprzecznych zdań. Raz nawet Maia pokłóciła się z Van o to, czy powinnam wziąć czerwone, czy niebieskie buty. W ten sposób, po kilku godzinach, z wypchanymi torbami zakupowymi i zmęczonymi nogami skierowałyśmy się do kawiarni. Zamówiłyśmy sobie nasze ulubione lody i kawę. Zauważyłam, że Vanessa co chwilę sprawdza telefon. Była chyba 19, więc może czekała na jakiś ważny telefon od reżysera? No nic. Spokojnie jadłyśmy nasze desery, gdy nagle telefon mojej siostry zaczął wibrować. Ta jak oparzona zerwała się z fotela, przeprosiła nas na chwilę i poszła odebrać.
-Ciekawe z kim rozmawia... - powiedziałam ciekawa. Natomiast Maia i Veronika wymieniły się znacząco spojrzeniami. Czy ja o czymś nie wiem?
-Yyy.. Pewnie ktoś z planu, albo może ma tajemniczego wielbiciela? - odpowiedziała zakłopotana Maia. One coś ukrywają, to pewne... Oby to nie było nic złego! Ale wtedy by tego chyba przede mną nie zataiły... No nic. Może później mi powiedzą. Wróciłam do jedzenia moich pysznych czekoladowych lodów. Mmm... To mój ulubiony smak! Akurat gdy skończyłam już jeść do stolika podeszła z powrotem Van i powiedziała:
-Widzę, że już zjadłyście. To może wrócimy do domu i obejrzymy jakiś film? - zaproponowała.
-Dla mnie spoko. - odpowiedziała Vera zanim zdążyłam się odezwać. Film to chyba dobry pomysł. Najlepiej komedia, pośmiejemy się! Albo nie, lepiej horror. Jak ja uwielbiam takie straszne filmy! Pamiętam, jak kiedyś urządziłam sobie z Verą i jeszcze moją jedną koleżanką taką noc horrorów. Rozłożyłyśmy łóżko, zrobiłam popcorn i włączyłyśmy film. Pierwszy był taki sobie, tylko trochę się bałyśmy. Potem włączyłyśmy drugi. Veronika siedziała na środku, więc miała laptop na kolanach. W pewnym momencie, był tak straszny moment, że wszystkie zaczęłyśmy piszczeć, a Vera tak podskoczyła ze strachu, że niechcący podrzuciła laptop do góry. On aż się obrócił w powietrzu. Pamiętam, że potem całą noc się bałyśmy! Na samo wspomnienie uśmiechnęłam się. Razem z Maią, Verą i Van zabrałyśmy nasze zakupy i wyszłyśmy z kafejki.
-Dziewczyny! Jest taki ciepły i piękny wieczór! Może przejdziemy się plażą? W ten sposób też dojdziemy do domu... - zaproponowała Veronika.
-Świetny pomysł. - powiedziałam, po czym skierowałyśmy się we wspomniane miejsce. Ach... Uwielbiam to uczucie, gdy idę po miękkim piasku, moje stopy czasem nadepną na jakąś muszelkę, a w oddali słychać szum morza. I do tego księżyc odbijający się w wodzie. A dziś akurat jest pełnia... Tak romantycznie. Szkoda, że nie mam z kim dzielić się to chwilą... Bo mój "chłopak" to nie raczył nawet głupiego przepraszam mi wysłać. Ale czego mogłam się po nim spodziewać? Nagle zorientowałam się, że nadepnęłam na coś ostrego, co na pewno nie jest muszelką... Spojrzałam więc na swoje stopy. Pod nimi znajdowała się różowa róża. Podniosłam ją. To moje ulubione kwiaty. Nagle zorientowałam się, że nie mam zakupów w ręce, a moje przyjaciółki gdzieś zniknęły. Zaczęłam się martwić, że coś im się stało, gdy nagle dostałam sms'a. Od Van. Napisała mi, że nic im nie jest i mam się na nie nie wściekać, tylko pójść za różami. Spojrzałam przed siebie. Rzeczywiście co kilka metrów leżała kolejna różowa róża. Czyja to sprawka? Byłam tego bardzo ciekawa. Ruszyłam więc śladem kwiatów. Każdy zabierałam ze sobą. Po chwili doszłam do miejsca, które zwaliło mnie z nóg. Z piasku był zbudowany fotel. Był na nim koc w moim ulubionym kolorze - błękitnym. Wokół było porozrzucane pełno kwiatów w przeróżnych kolorach. Z boku był rozłożony drugi koc w tym samym kolorze co poprzedni. Stał na nim koszyk, a wokół były poukładane na talerzykach truskawki, ciasteczka, czekolada, maliny itp. Na kocyku leżało też małe pudełeczko. To wszystko dla mnie? Ale komu chciało się tak dla mnie starać? I kto wiedział, że marzę o randce na plaży w świetle księżyca. Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza. Łza szczęścia. Jeszcze nigdy nikt się dla mnie tak bardzo nie postarał... Nie chce zamykać oczu, bo boję się że gdy je potem otworzę to to wszystko zniknie. Zachwycałam się tym widokiem, gdy nagle poczułam, jak ktoś od tyłu zakrywa mi oczy...
***
-Chyba muszę częściej płakać... - zaśmiałam się do siedzących przy stole Vanessy i Veroniki.
-Bardzo zabawne. A teraz szybko jedz i wychodzimy! - wykrzyknęła uśmiechnięta od ucha do ucha Veronika. Tsa... Wspominałam już, że ona uwielbia zakupy? No nic. Mimo wszystko jestem im wdzięczna za to co dla mnie zrobiły. Nie wiem co bym bez nich zrobiła... Czekajcie! Jednak wiem! Siedziałabym pod kołdrą i użalała się nad sobą. A tak będę korzystać z życia, które w końcu jest tylko jedno. I jest zdecydowanie za krótkie, żeby przejmować się Lynchem.
Śniadanie zjadłam w kilka minut. Następnie ubrałyśmy buty i wyszłyśmy. Skierowałyśmy się do jednego z naszych ulubionych centrum handlowych w mieście. Uznałyśmy, że jest piękny dzień, a do galerii nie mamy aż tak daleko, więc pójdziemy na nogach. Po drodze plotkowałyśmy, śmiałyśmy się i rozmawiałyśmy. Taka przyjaciółka jak Vera nie trafia się często. Mam szczęście, że ją mam. A Van? No cóż. Nie zdecydowałyśmy o tym że będziemy siostrami. Ale oprócz więzi krwi, łączy nas prawdziwa przyjaźń. No bo kto mi zakaże przyjaźnić się z własną siostrą? Muszę przyznać, że czasem się sprzeczamy i kłócimy, ale czym byłoby rodzeństwo bez kłótni? Mimo tego wszystkiego, gdy ta druga potrzebuje pomocy, zawsze możemy na siebie liczyć i poszłybyśmy za sobą w ogień. Taka rodzina to skarb. Zwłaszcza to doceniam, po tym wszystkim co przeżyłam. Ale to nie jest dzień smutków i użalania się nad sobą. Moje przemyślenia przerwała brunetka, która zbliżała się w naszą stronę. Widać ją też dziewczyny zaprosiły. Przytuliłyśmy się na przywitanie.
-Lyncha mam zadźgać nożem, czy ogolić na łyso, a potem udusić? - spytała Maia. Czyli ona też wie. Uśmiechnęłam się. Tak. Przynajmniej wiem, że w razie czego mogę liczyć na moje przyjaciółki, bo mimo tego, że lubią Rossa, to i tak zawsze staną po mojej stronie. Znając Rydel, prawdopodobnie urządza teraz temu idiocie piekło w domu. Oj... Znając jej mściwość, chłopak prawdopodobnie już nie żyje. Nawet trochę mi się zrobiło go żal. Lecz to było tylko chwilowe uczucie. Ma na co sobie zasłużył. A ze mną też się jeszcze policzy... W czwórkę dotarłyśmy do centrum handlowego po jakichś 10 minutach. No a później zaczęły się prawdziwe zakupy. Przez 6 godzin (to chyba jakiś nowy rekord) biegałyśmy od sklepu do sklepu. Wybierałyśmy wszystko: buty, sukienki, spodnie, bluzki, biżuterię, torebki, a następnie przymierzałyśmy to. Oczywiście, gdy któraś chciała pokazać się w przymierzonych rzeczach, wychodziła z przebieralni zachowując się jak modelka na wybiegu. Nie obyło się bez śmiechów, różnych uwag i sprzecznych zdań. Raz nawet Maia pokłóciła się z Van o to, czy powinnam wziąć czerwone, czy niebieskie buty. W ten sposób, po kilku godzinach, z wypchanymi torbami zakupowymi i zmęczonymi nogami skierowałyśmy się do kawiarni. Zamówiłyśmy sobie nasze ulubione lody i kawę. Zauważyłam, że Vanessa co chwilę sprawdza telefon. Była chyba 19, więc może czekała na jakiś ważny telefon od reżysera? No nic. Spokojnie jadłyśmy nasze desery, gdy nagle telefon mojej siostry zaczął wibrować. Ta jak oparzona zerwała się z fotela, przeprosiła nas na chwilę i poszła odebrać.
-Ciekawe z kim rozmawia... - powiedziałam ciekawa. Natomiast Maia i Veronika wymieniły się znacząco spojrzeniami. Czy ja o czymś nie wiem?
-Yyy.. Pewnie ktoś z planu, albo może ma tajemniczego wielbiciela? - odpowiedziała zakłopotana Maia. One coś ukrywają, to pewne... Oby to nie było nic złego! Ale wtedy by tego chyba przede mną nie zataiły... No nic. Może później mi powiedzą. Wróciłam do jedzenia moich pysznych czekoladowych lodów. Mmm... To mój ulubiony smak! Akurat gdy skończyłam już jeść do stolika podeszła z powrotem Van i powiedziała:
-Widzę, że już zjadłyście. To może wrócimy do domu i obejrzymy jakiś film? - zaproponowała.
-Dla mnie spoko. - odpowiedziała Vera zanim zdążyłam się odezwać. Film to chyba dobry pomysł. Najlepiej komedia, pośmiejemy się! Albo nie, lepiej horror. Jak ja uwielbiam takie straszne filmy! Pamiętam, jak kiedyś urządziłam sobie z Verą i jeszcze moją jedną koleżanką taką noc horrorów. Rozłożyłyśmy łóżko, zrobiłam popcorn i włączyłyśmy film. Pierwszy był taki sobie, tylko trochę się bałyśmy. Potem włączyłyśmy drugi. Veronika siedziała na środku, więc miała laptop na kolanach. W pewnym momencie, był tak straszny moment, że wszystkie zaczęłyśmy piszczeć, a Vera tak podskoczyła ze strachu, że niechcący podrzuciła laptop do góry. On aż się obrócił w powietrzu. Pamiętam, że potem całą noc się bałyśmy! Na samo wspomnienie uśmiechnęłam się. Razem z Maią, Verą i Van zabrałyśmy nasze zakupy i wyszłyśmy z kafejki.
-Dziewczyny! Jest taki ciepły i piękny wieczór! Może przejdziemy się plażą? W ten sposób też dojdziemy do domu... - zaproponowała Veronika.
-Świetny pomysł. - powiedziałam, po czym skierowałyśmy się we wspomniane miejsce. Ach... Uwielbiam to uczucie, gdy idę po miękkim piasku, moje stopy czasem nadepną na jakąś muszelkę, a w oddali słychać szum morza. I do tego księżyc odbijający się w wodzie. A dziś akurat jest pełnia... Tak romantycznie. Szkoda, że nie mam z kim dzielić się to chwilą... Bo mój "chłopak" to nie raczył nawet głupiego przepraszam mi wysłać. Ale czego mogłam się po nim spodziewać? Nagle zorientowałam się, że nadepnęłam na coś ostrego, co na pewno nie jest muszelką... Spojrzałam więc na swoje stopy. Pod nimi znajdowała się różowa róża. Podniosłam ją. To moje ulubione kwiaty. Nagle zorientowałam się, że nie mam zakupów w ręce, a moje przyjaciółki gdzieś zniknęły. Zaczęłam się martwić, że coś im się stało, gdy nagle dostałam sms'a. Od Van. Napisała mi, że nic im nie jest i mam się na nie nie wściekać, tylko pójść za różami. Spojrzałam przed siebie. Rzeczywiście co kilka metrów leżała kolejna różowa róża. Czyja to sprawka? Byłam tego bardzo ciekawa. Ruszyłam więc śladem kwiatów. Każdy zabierałam ze sobą. Po chwili doszłam do miejsca, które zwaliło mnie z nóg. Z piasku był zbudowany fotel. Był na nim koc w moim ulubionym kolorze - błękitnym. Wokół było porozrzucane pełno kwiatów w przeróżnych kolorach. Z boku był rozłożony drugi koc w tym samym kolorze co poprzedni. Stał na nim koszyk, a wokół były poukładane na talerzykach truskawki, ciasteczka, czekolada, maliny itp. Na kocyku leżało też małe pudełeczko. To wszystko dla mnie? Ale komu chciało się tak dla mnie starać? I kto wiedział, że marzę o randce na plaży w świetle księżyca. Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza. Łza szczęścia. Jeszcze nigdy nikt się dla mnie tak bardzo nie postarał... Nie chce zamykać oczu, bo boję się że gdy je potem otworzę to to wszystko zniknie. Zachwycałam się tym widokiem, gdy nagle poczułam, jak ktoś od tyłu zakrywa mi oczy...
***
Bum!!! No witam wszystkich! Udało mi się napisać tak jak obiecywałam do środy.
No to teraz... Jak Wam się podoba? Liczę na dużą ilość komentarzy,
bo to dla mnie taka motywacja. Im więcej komentarzy, tym chętniej chce pisać rozdziały.
A im chętniej to robię, tym szybciej je piszę, więc tym szybciej je wstawiam. :)
Takie trochę to zagmatwane... Ale mam nadzieję, że zrozumieliście o co chodzi ;)
I teraz ważne pytanie. Zmieniłam czcionkę, i jestem ciekawa jak lepiej się Wam czytało?
Jak była tamta, czy jak jest ta? Bo jak coś to jeszcze to zmienię ;) Ale według mnie ta jest lepsza :D
Zapraszam do odwiedzania zakładek, a zwłaszcza do zakładki "bohaterowie" gdzie dodałam dwoje nowych bohaterów (m. in. Cassidy i tajemniczego kogoś ;p) i do zakładki Kontakt. Bardzo chętnie sobie z Wami popiszę. :)
Mam prośbę... Jako że uwielbiam czytać blogi o Auslly i Raurze, moglibyście pod tym rozdziałem, lub w zakładce spam, podać mi linki do swoich blogów? I tak czytam ich bardzo dużo, ale może znajdzie się też coś nowego? :D
A tak przy okazji to uwielbiam tę piosenkę! Nie mogę się doczekać, aż pojawi się w serialu:
Życzę udanego ostatniego tygodnia szkoły! Jupi!! :D
~MiLka <3
No, no postaraĺ się Ross
OdpowiedzUsuńCudny rozdział
Świetny ! <3
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny.
Czcionka jest świetna :)
Zapraszam do siebie <3 http://raura-rossilaura.blogspot.com/