środa, 24 czerwca 2015

58. Cause trying not to love you only makes me love you more

 *oczami Laury*

Kolejne dni mijały, a ja się nawet nie zorientowałam, kiedy nadszedł poniedziałek. Ktoś mógłby uznać, że jest to najzwyklejszy dzień tygodnia - jak każdy inny. W rzeczywistości było jednak zupełnie inaczej. Mianowicie; dzisiaj, wraz z resztą ekipy, miałam wrócić na plan. To zaś oznaczało spędzanie kilku godzin w towarzystwie Rossa przez co najmniej 5 dni w tygodniu oraz granie, że jestem w nim zakochana lub co najmniej, że się przyjaźnimy. A to było nie lada wyczynem, nawet dla kogoś, kto aktorstwem zajmuje się na co dzień. Na samą myśl przechodziły mnie ciarki, a w głowie pojawiał się mętlik. To prawda, bałam się wielu rzeczy - spotkania, bliskości, rozmowy, krępacji... Ale najbardziej jednak obawiałam się chyba tego, że gdy spojrzę w jego oczy, to nie zobaczę w nich zupełnie nic. To, że ja (mimo iż mnie zranił) wciąż coś do niego czuje, nie oznacza, że on przez ten cały czas nie przestał mnie kochać. A tego bym nie zniosła. Rozmyślając nad tym wszystkim, dochodzę do dwóch wniosków. Po pierwsze; już wiem, dlaczego wiele gwiazd show biznesu nie umawia się z partnerami z planu. Po drugie; jajecznica mi wystygła. Zimne jajka są kolejnym świetnym pomysłem na rozpoczęcie tego i tak już beznadziejnie upokarzającego dnia.
- Laura! - zawyła Vera, wchodząc do kuchni i tym samym przerywając rozmyślanie nad moją jakże smutną egzystencją.
Ludzie na świecie nie mają co włożyć do ust, a ja przejmuje się złamanym sercem i wystygniętym śniadaniem. Wow, naprawdę zmieniam się w egoistkę.
- Co jest? - spytałam, wkładając kawałek zimnego jajka do ust. Fuj.
- Możemy pogadać? - Skinęłam głową. - Smacznego, apropo.
- Dzięki. - Uśmiechnęłam się lekko.
Dziewczyna zajęła miejsce na przeciwko mnie i zaczęła nerwowo wystukiwać jakiś rytm palcami o stół.
- O co chodzi? - spytałam, widząc jej zawahanie.
Wzięła głęboki wdech. Wlepiła wzrok w swoje dłonie.
- Pamiętasz, jak opowiadałam Ci o mojej rozmowie z Jake'iem?
- To było trzy dni temu, więc tak - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- No bo... Kiedy z nim rozmawiałam, to wydawało mi się, że między nami nic nie ma i... Przecież to mój przyjaciel, co nie? - zadała pytanie retoryczne. Nie chciałam jej przerywać, więc pokiwałam jedynie głową. Veronice zawsze ciężko i głupio było mówić o uczuciach. Skoro się na to zdobyła, naprawdę musiało stać się coś poważnego. - Tyle że odkąd wróciłam do domu i zaczęłam o tym myśleć, to... Nie wiem, jak to powiedzieć.
- Po prostu powiedz to, co czujesz - powiedziałam, próbując jakkolwiek jej pomóc.
- Właśnie o to chodzi, że ja nie wiem, co czuję! - zająkała się. - Lubię Jake'a i dlatego chciałam się z nim jedynie przyjaźnić, ale gdy teraz o tym myślę, to... To ja chyba lubię go trochę bardziej. Wiem, jak to brzmi, ale naprawdę się w tym pogubiłam. Można pogubić się we własnych uczuciach? Można nie wiedzieć, kim jest dla Ciebie druga osoba? - spytała, biorąc głęboki wdech.
Veronika rzadko przejmuje się chłopakami. Bardzo często traktuje ich jak kolegów, rozmawia z nimi jak równy z równym, potrafi się z nimi bawić i wygłupiać. Ale radzi sobie dopóki relacje nie wychodzą poza sferę "kumpli". Dobrze to wiedziałam, a świadomość, że moja przyjaciółka mogłaby się zakochać, wywołała uśmiech na mej twarzy.
Nagle zapomniałam o własnych kłopotach z chłopakiem i poczułam, że miłość naprawdę ma sens.
- Laura, co ja mam zrobić? - spytała. - Nie chcę podjąć pochopnej, a tym bardziej złej decyzji.
Zabawne, że od kilku dni borykam się z podobną niepewnością.
Nie chcąc niczego popsuć oraz próbując dobrać odpowiednie słowa, zastanowiłam się przez chwilę.
- Osobiście nie jestem najlepszym ekspertem w sprawach "związków"  - zrobiłam cudzysłów w powietrzu - i może zabrzmi to jak tekst z najsłabszej telenoweli, ale uważam, że przede wszystkim powinnaś słuchać głosu serca. A jeśli naprawdę czujesz coś do Jake'a, to powiedz mu o tym. On wykonał pierwszy krok. Pokaż mu, że tobie też zależy - powiedziałam, chwytając dłoń przyjaciółki. Jestem wielką szczęściarą, że ją mam. I nie chodzi tyko o to, że mogę na nią liczyć w każdej chwili. Nasza relacja jest cenna, bo bez tej drugiej osoby po prostu nasze życia byłyby nudne, smutne i wyblakłe. Mieć w jednej osobie wsparcie, powód do uśmiechu i chęć do życia to naprawdę ogromne szczęście. Może moje sprawy miłosne nie potoczyły się tak, jak bym chciała, ale póki mam przy sobie Veronikę, to wiem, że opłaca mi się żyć.
- Dziękuję. - Posłała mi niepewny uśmiech. - Chyba potrzebowałam usłyszeć coś takiego.
- Polecam się na przyszłość. - Zachichotałam. W tym samym czasie zerknęłam na zegar ścienny. - Cóż, bardziej odległą przyszłość - dodałam, widząc godzinę.
- Spoko. Pozdrów ode mnie ekipę - rzuciła. Wiedziała, że wybieram się na plan.
- Jak chcesz, to możesz iść ze mną.
- Dzięki, ale wolę zostać w domu. I pomyśleć.
- To będzie niezły szok dla mózgu, oby się nie przegrzał. - Pokazałam jej język, po czym skierowałam się do wyjścia z kuchni.
Byłam już za progiem, gdy zatrzymał mnie głos przyjaciółki:
- Lau?
Odwróciłam się na chwilę.
- Nawiązując do tego głosu serca i tak dalej... Posłuchaj czasem swoich rad. - Puściła do mnie oczko, a ja uśmiechnęłam się kwaśno. I wyszłam.
Niestety prawdą jest to, że ludzie umieją dawać innym rady i mówić im, jak mają się zachować. Nie oznacza to jednak, że sami potrafią się do tego stosować. A potem cierpią. Nad sobą i własną bezradnością. A może głupotą?

*oczami Rydel*

- Powodzenia! - krzyknęłam jeszcze, zanim drzwi nie zamknęły się za moim młodszym bratem. Kręcenie serialu znowu się rozpoczęło, więc teraz każdy poranek będzie wyglądał schematycznie - będę musiała go budzić (ten śpioch zawsze wyłącza budzik i śpi dalej), potem naszykuję mu jedzenie, gdyż ubiór zajmie wystarczająco długo czasu i on sam nie wyrobi się ze śniadaniem, następnie przepytam go, czy wziął ze sobą kluczyki, telefon, scenariusz i inne potrzebne rzeczy (zapewne czegoś zapomni), po czym zmęczona padnę na kanapę. Mężczyźni zdecydowanie pozostają dziećmi do końca życia, ale przecież trochę szaleństwa sprawia, że nasz świat nabiera barw. Kobiety mogą czuć się potrzebne i kochane, a jeśli czasem dostaną za to skromnego całusa lub kwiat, to ta żmudna praca okaże się naprawdę przyjemna i warta wykonywania. Mimo że tak myślę, to wciąż nie potrafię pojąć, jak moja mama poradziła sobie z piątką dzieci w domu. I nigdy nie narzekała. Ja mieszkam z czterema (ponoć dorosłymi) chłopakami, a ich bezsilność czasami mnie irytuje. Szkoda, że dopiero po tylu latach zrozumiałam, jak ciężko jest być matką. Zapewne poznam całkowity urok tej posady, gdy sama będę miała dzieci, ale póki co, trójka braci i chłopak mi wystarczą.
- Hej, Delly. - Słysząc swoje imię, odwróciłam głowę od frontowych drzwi i spojrzałam na szatyna, schodzącego ze schodów. Jego spojrzenie było jakby nieobecne, uśmiech rozmarzony, a włosy roztrzepane. Zapewne dopiero wstał.
- Dzień dobry - przywitałam się.
Chłopak przymknął jedno oko, a jego uśmiech się poszerzył. Uznałam, że wygląda uroczo, a gdy przekrzywił głowę na bok, byłam tego po prostu pewna.
Stałam w miejscu, przyglądając się tak Ellingtonowi i myśląc nad tym, jak wyglądałoby moje życie, gdyby tamtego dnia, gdy byłam z braćmi w The Rage, nie pojawił się tam również on. Nie założylibyśmy zespołu, który jest dla mnie wszystkim. Nie mielibyśmy kogoś, kto najzwyklejszą uwagą może rozbawić nas do łez. A ja nie spotkałabym kogoś, w kim bezgranicznie się zakochałam. W zasadzie to nie wiem nawet, jak do tego doszło. Nie potrafię powiedzieć, kiedy dokładnie on w ogóle zaczął mi się podobać. Nigdy nie byłam zazdrosna o Kelly, jego byłą dziewczynę, ale uwielbiałam spędzać z nim czas. Gdy fani mówili o "Rydellington", śmiałam się, bo uważałam to za słodkie i może trochę krępujące? Żartowałam przy nim i uwielbiałam momenty, w których próbował mnie rozbawić. Byliśmy blisko, ale nigdy nie wyszliśmy poza granicę przyjaźni. A teraz? Jesteśmy razem. Tak nagle. I właściwie nie zmieniło się nic, oprócz tego, że mogę oficjalnie mówić o naszej relacji przy innych. I uważam to za coś pięknego, bo to znaczy, że zawsze byliśmy blisko. Ellington jest moim chłopakiem jak i najlepszym przyjacielem. I chciałabym, aby tak zostało.
Ratliff podszedł do mnie i położył swoje dłonie na moich biodrach. Podczas gdy ja próbowałam przypomnieć sobie, czy po wstaniu umyłam zęby, chłopak przyciągnął mnie do siebie i pocałował w policzek.
- Teraz dobry - odparł i odsunął się.
Chwycił mnie za dłoń i pociągnął za sobą w stronę kuchni.
- Jadłaś już coś?
- Nie, tylko zrobiłam jedzenie Rossowi.
- A masz ochotę na tosty?
- Pewnie. - Uśmiechnęłam się i usiadłam na blacie, podczas gdy chłopak zaczął przygotowywać nam śniadanie. Czułam się dziwnie z myślą, że on pracuje, a ja nie robię nic, więc postanowiłam mu pomóc.
- Chcesz kawy? - spytałam, włączając ekspres.
- Poproszę białą - odpowiedział, wkładając chleb do tostera.
- Już się robi.
Sięgnęłam do półki po dwie filiżanki, jedną dla mnie, a drugą dla szatyna. Następnie wybrałam odpowiedni program, a ekspres zaczął pracować.
- Co sądzisz o Rossie i aktorstwie? - spytał ni stąd, ni zowąd chłopak. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na niego zdziwiona.
- Cieszę się, że spełnia swoje marzenia - odparłam bez namysłu. - Dlaczego pytasz?
- Tak jakoś - rzucił, smarując tosty masłem. - Chcesz z samym serem, czy z szynką?
- Z samym serem i o co chodziło z tym pytaniem? - ponowiłam pytanie. Przecież widzę, że coś się stało. I nie odpuszczę, dopóki on mi nie odpowie. Jestem dobra, ale tylko do czasu.
- Ja...
- Ellington - przerwałam mu i spojrzałam na niego poważnie. Chłopak zauważył to, bo odłożył nóż i opierając się jednym biodrem o blat, zwrócił całą uwagę na mnie.
- Nie zrozum mnie źle, bo ja również cieszę się, że chłopak ma szansę się wybić. Po prostu ostatnimi czasy myślałem trochę nad tym wszystkim. Im bardziej Ross zagłębia się w aktorstwo, tym bardziej oddala się od zespołu. Od kręcenia Austina i Ally zależało to, kiedy będziemy mogli wyruszyć lub zakończyć koncertować. Przez kontrakt z Disneyem nie możemy grać dokładnie takiej muzyki, jaką komponowaliśmy od początku. Wiem, że dzięki serialowi zespół zyskał trochę większą popularność, ale boję się, że to wszystko całkowicie pochłonie Rossa. On ma 19 lat, w każdej chwili może zmienić zdanie, wybrać aktorstwo, opuścić zespół... A bez niego to już nie będzie to samo. Jesteśmy R5 - każde z nas się liczy. Po prostu boję się, że przez to wszystko zespół może się rozpaść - westchnął. A mnie po prostu zatkało.
- Czekaj... Ty twierdzisz, że przez Rossa zespół może się rozpaść?! Uważasz, że on byłby do tego zdolny? Zostawiłby nas? - spytałam, patrząc groźnie na chłopaka. Nie wierzę, że mógł o czymś takim pomyśleć, a co dopiero coś takiego powiedzieć!
- Rydel, źle mnie zrozumiałaś. - Przewrócił oczami, co tylko mnie podjuszało.
- Tak? A co niby miałeś na myśli, hmm?
Chłopak chyba zauważył, jak bardzo wkurzona jestem, gdyż zrobił krok w moją stronę. Ja natomiast odsunęłam się.
- Chodziło mi o to, że ty i chłopcy jesteście dla mnie drugą rodziną. Nie chcę Was stracić, stąd te niepewności. Po prostu się boję, jak każdy - powiedział cicho i przybliżył się do mnie. Staliśmy naprawdę blisko siebie, a jakaś wewnętrzna siła zakazała mi się ruszać.
- Akurat - warknęłam. - Nie wierzę, że chciałeś obwinić mojego młodszego brata o coś takiego! Chyba nie zdajesz sobie sprawy z powagi twych słów! Jak ty w ogóle mogłeś spróbo... - zaczęłam krzyczeć i pewnie robiłabym to dalej, lecz w połowie zdania, chłopak chwycił moją twarz w swoje dłonie i przyciągnął mnie do siebie, złączając nasze usta w delikatnym pocałunku. Mój opór trwał krótką chwilę. Instynktownie przymknęłam oczy. To było tak wspaniałe uczucie, że nie potrafiłam nad sobą zapanować - nad biciem serca, drżeniem kolan i motylami w żołądku. Ratliff chwycił mnie w pasie i obrócił tak, że opierałam się plecami o blat kuchenny. Chcąc zatamować uderzenie, oparłam się o niego dłonią. Już po chwili przeniosłam ją wraz z drugą we włosy chłopaka. Zawsze chciałam to zrobić. Niepewny pocałunek zaczął zmieniać się w coraz bardziej dynamiczny. Chłopak napierał na mnie całym ciałem, a ja oddawałam pocałunki, starając się zachować równowagę. Nagle chłopak odsunął się ode mnie i oparł twarzą o moje czoło. Uznałam to za idealny moment do tego, by wziąć oddech, którego powoli zaczynało mi brakować.
Do trzech razy sztuka.
I w tym momencie wpadłam w histerię. Przed chwilą po raz pierwszy z kimś się całowałam i on o tym wie. A co, jeśli zrobiłam coś źle?! Do tego, nie mogłam się psychicznie przygotować, tak jak za pierwszym i drugim razem. On mnie zaskoczył! Na początku nie wiedziałam nawet, jak oddać pocałunek. Wszystko zwaliłam. Wszystko zepsułam. On zaraz stwierdzi, że zachowuję się jak dziecko, które najpierw się kłóci, a potem nawet nie umie porządnie całować. To koniec.
- Drżysz - stwierdził, a ja dopiero teraz zorientowałam się, że cały czas mam zamknięte oczy. I dłonie wplecione w jego włosy.
Spanikowana uniosłam powieki. Twarz chłopaka, wraz z oczami, była tak blisko mnie, że odskoczyłam do tyłu. W tym samym momencie zorientowałam się, że tuż za mną jest blat, więc przesunęłam się z powrotem do przodu, powodując tym samym, że moja twarz zderzyła się z czołem chłopaka.
- Ałć.
- Przepraszam! - krzyknęłam o wiele za głośno.
Nikt tak nie umie zepsuć magii chwili jak Rydel Lynch.
Spojrzałam przerażona na - co dziwne - rozbawionego chłopaka. Chyba wolałabym, żeby był zły.
- Z czego się śmiejesz? - spytałam niepewnie.
- Z ciebie.
O, fajnie.
- Zachowałaś się jak spłoszona sarenka. - Zaśmiał się, a ja schyliłam głowę w dół.
Wtem, poczułam jego dłonie na moim podbródku. Uniósł go lekko w taki sposób, że musiałam patrzeć mu w oczy.
- Nie przejmuj się, nie jestem zły - pocieszył mnie. - I jeśli za każdym razem, gdy będziesz na mnie krzyczeć, będę mógł cię całować, to możesz się na mnie wkurzać ile tylko chcesz. - Posłał mi rozbrajający uśmiech, co lekko odwzajemniłam. - I wierz mi, że to był najlepszy pocałunek w całym moim życiu.
Pocałunek? O kurde. Pocałunek. On mnie pocałował. Przed chwilą pierwszy raz się całowałam. Całowałam się z Ratliffem. I mu się podobało. I mi też.
Kurde, ja się przed chwilą całowałam!!!
I nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, kolana się pode mną ugięły.
Mamo, masz jakieś tabletki na uspokojenie? Przydałyby się.
Chyba się uśmiechnęłam, ale nie jestem pewna. Wszystko jest takie piękne! O, Ell coś do mnie mówi. Ciekawe, co. Jego wargi tak zabawnie się ruszają. Góra, dół, góra, dół. Bardzo długo nimi rusza. Mógłby już przestać gadać i znowu mnie pocałować. To byłoby fajne.
- Rydel?
- Mhm? - mruknęłam, bo tylko na tyle było mnie stać.
- Słuchałaś mnie?
- A co mówiłeś? - spytałam, a on się zaśmiał.
Czy ja jestem śmieszna? W sumie, to wszystko jest takie śmieszne, takie wesołe, takie piękne!
- Przeprosiłem za moją uwagę o Rossie. Ja naprawdę nie chciałem, żebyś była zła, ani nie chciałem go obrazić. Po prostu nie chcę Was stracić, stąd też czasem mam takie obiekcje.
- Rozumiem. Nie przepraszaj, mnie też poniosło.
Wypowiedziałam całe zdanie! Powinnam dostać za to jakąś nagrodę, co nie? Na przykład buziaka. Od Ellingtona. W sumie, to sama mogłabym go pocałować, ale jeszcze do końca nie jestem pewna, jak to się robi. Jeszcze znowu uderzę go w czoło, czy coś.
- Słodka jesteś, wiesz? - spytał, uśmiechając się lekko.
- Wiem! - Zachichotałam i owinęłam dłonie wokół jego szyi.
- Coś ty brała, huh?
Wzruszyłam ramionami. Chciałam powiedzieć, że to on tak na mnie działa, ale to mogłoby go wystraszyć.
Chłopak zaśmiał się, po czym zaczął się do mnie przysuwać. Nie wytrzymałam napięcia i również zbliżyłam się do niego. Ignorując fakt, że ponownie uderzyłam go w czoło swoją głową, cieszyłam się jak dziecko z bliskości chłopaka. I jego ciepłych warg.
Kij z tym, że prawdopodobnie będziemy mieli siniaki na czole. Jak już mam zostać upośledzonym jednorożcem, to tylko z Ellem.

*oczami Laury*

Podczas gdy wszyscy się ze sobą żegnali, ja mruknęłam coś niewyraźnie i ile sił miałam w nogach, wybiegłam z sali z prędkością rozpędzonej ślepej gazeli. Dzięki mojemu rozdrażnieniu, trafiłam kogoś drzwiami. Brawo, Laura. Wcale nie widać po tobie, jaka jesteś roztrzęsiona, skądże!
- Przepraszam - rzuciłam jakiejś dziewczynie, która dzięki mojemu tchórzostwu oberwała drzwiami w ramię i ruszyłam dalej przed siebie. Przecież nie może być tak źle. Szybko pokonam schody albo nie, pojadę windą, będzie szybciej, odnajdę drzwi budynku, złapię jakąś taksówkę i wrócę bezpiecznie do domu, gdzie będę mogła zatopić swoje zęby w mlecznej czekoladzie - najlepszemu lekarstwu na całe zło - a przy tym na pewno ani razu nie wpadnę na nikogo znajomego, kto uzna dzisiejszy dzień za idealny moment, do rozmowy z Laurą lub nie spotkam Rossa. Proste? Banalne!
- Laura, czekaj! 
I kogo ja oszukuję?
Słysząc znajomy głos, przyśpieszyłam kroku, a w głowie jak mantrę powtarzałam "winda, winda, winda". Przecież ona musi gdzieś tu być! Skręciłam w lewy korytarz, na końcu którego znajdowało się moje zbawienie. Przez kilka sekund ciekawość pragnęła zmusić mnie do odwrócenia wzroku, ale koniec końcom wygrałam i nie spojrzałam za siebie. Nie jestem pewna, czy bałam się, że chłopak może mnie już doganiać, czy po prostu nie chciałam go zobaczyć. Nie teraz. Nie w tym stanie. Stąpając dwa, jak nie trzy razy szybciej niż biło moje serce, dotarłam do końca korytarza i dotknęłam przycisku, który w magiczny sposób przywoływał windę. Miałam szczęście, budynek nie miał wielu pięter, a migawka wskazywała numer 2, podczas gdy ja znajdowałam się na wysokości numer 3. Moje oczekiwanie trwało dosłownie minutę, ale dla mnie, była to wieczność! Kiedy człowiekowi na czymś zależy lub po prostu się spieszy, cały wszechświat, jakby na złość, zaczyna zwalniać tempa, a wszystko i wszyscy są tacy wolni. Zapewne te pytanie pozostanie przy mnie aż do śmierci, ale nie dziwię się. Nigdy nie byłam dobra z fizyki, o ile ma to z takową cokolwiek wspólnego. 
Wsiadłam do winy i wcisnęłam przycisk z wielką, wymalowaną na nim literką "P". Oczywiście, drzwi zamykały się niemiłosiernie długo, co mnie wcale nie zdziwiło. Był to na tyle długi czas, abym zdążyła stoczyć kolejną bezsensowną walkę z własnym umysłem i cóż mogę powiedzieć? Przegrałam. A o mojej klęsce świadczył wzrok uniesiony przed siebie, tuż na korytarz. W moją stronę zmierzał Ross. Wkurzony Ross, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Nie chciałam z nim rozmawiać, a już na pewno nie w tym stanie. Głupio przyznać, ale bałam się, co takiego mogę od niego usłyszeć. Zabawne, że jeszcze do niedawna byłam szczęśliwie zakochana, a moim problemem okazywał się wybór stroju na randkę. I wiecie, do czego dochodzę? To nie czasy się zmieniają, to nie świat się zmienia. To ludzie się zmieniają, a my boimy się to zaakceptować, bo przyzwyczailiśmy do tego, co było stare i dobre. Ja też nie chciałam zmian. Tak bardzo ich nie chciałam, że moje życie wygląda zupełnie inaczej, niż przed wakacjami. Nie chciałam tego, ale sama jestem sobie winna. 
Patrząc na Rossa, z paniką w oczach zaczęłam walić w przycisk z literką "P", a to działało równie skutecznie, co przechylanie się na sofie podczas gry na konsoli. Wszyscy wiedzą, że jest to całkowicie bezsensowne, ale każdy ciągle tak robi. 
Gratulacje, Laura. Porównanie pierwsza klasa.
Walcząc z czasem, do mojej głowy zaczęły wpływać wszystkie sceny z przeróżnych filmów, kiedy to chłopak, biegnąć za dziewczyną, która uciekła do windy, wsadza dłoń między zamykające się drzwi i wchodzi do środka. Pff, jasne. W normalnym świecie miałby dawno zmiażdżone palce, ale Ross chyba nie jest aż taki głupi, co nie? Przecież on ma zespół, musi grać na gitarze, do tego jeszcze serial! Nie zrobiłby czegoś tak głupiego, prawda? 
Nie myśląc nad tym, czy ma to jakikolwiek sens, czy nie i czy na pewno robię to tylko ze względu na troskę o chłopaka, a nie przez własną ciekawość, nawet nie wiedzieć kiedy, znalazłam się na korytarzu. Tuż za moimi plecami zamknęły się drzwi windy, która momentalnie, zapewne wezwana, pojechała na dół. Bardziej zdziwiony ode mnie był jedynie Ross, który, podobnie jak ja, w tej chwili zdał sobie, że nie zdążyłyby wsiąść do środka, więc do naszej konfrontacji dojdzie tylko i wyłącznie dzięki mnie i mojej głupocie.
Idiotko, po co wysiadłaś z tej windy? Przecież windy mają czujniki, w życiu nie przytrzasnęłoby mu placów! Jestem hipokrytką. Najpierw nie chcę z nim rozmawiać i bawię się w jakiegoś berka, po czym przy pierwszej lepszej okazji, szukając bezsensownych tłumaczeń, wychodzę mu na przeciw. Głupia, głupia, głupia.
Nie mając lepszego pomysłu, spojrzałam na twarz chłopaka. Był wyraźnie zaskoczony, podobnie jak i ja. Cóż, życie jest pełne niespodzianek!
- Yyy...
- Cześć - przerwałam mu. Przypomniało mi się, że bawiąc się w niekulturalną zołzę, nie przywitałam się z nim dzisiaj. Podczas spotkania z obsadą i reżyserami (oraz innymi mniej lub bardziej ważnymi osobami) ponownie przejrzeliśmy scenariusz, który każde z nas otrzymało jakieś cztery lub pięć dni temu, omówiliśmy kwestie spotkań i nagrań, rozwialiśmy wątpliwości, odpowiedzieliśmy na jakieś pytania, załatwiliśmy wszystkie te papierkowe i małostkowe sprawy, bez których nie mogliśmy ruszyć z nagrywaniem i życząc sobie pomyślnej wspólnej pracy, wszyscy wyszliśmy z sali. No, prawie wszyscy. Ja wybiegłam. Podczas całego dwu godzinnego spotkania, ani razu nie zaszczyciłam Rossa spojrzeniem, nie wymieniliśmy żadnego słowa i, jak już wspomniałam, nawet się ze sobą nie przywitaliśmy. 
Bo przecież najważniejsza jest dojrzała postawa.
- Hej - odpowiedział zmieszany, po czym zapadła krępująca ciszę.
Okay, wiedziałam, że relacje między ludźmi po rozstaniu są ciężkie, ale nie sądziłam, że aż tak! Nie mam pojęcia, jakim cudem Veronika i Ross rozstali się w przyjaźni - co więcej, ta relacja wciąż trwa. Co prawda, ich miłość była miłością młodą, rodem z kupię ci lizaka, a ty potrzymasz mnie za rękę - zapewne w przyszłości będziemy mieć masę dzieci. Nie chodzi mi teraz o wytykanie moich przyjaciół palcem, mówię o ogólnie przyjętym normom. Bo trzeba przyznać, że związku w wieku 12, czy 13 lat związkiem nazwać nie można. Może są wyjątki, ale są to jeden lub dwa, na sto przypadków. 
W każdym razie, choć bardzo bym chciała, nie potrafię i nie mogę powiedzieć, że ja i Lynch rozstaliśmy się w przyjaźni. Tę niezręczność, która zapadła między nami, można by kroić nożem.
- Chciałem pogadać - wydusił z siebie.
- Domyślam się - prychnęłam, jakże mało inteligentnie. Chyba naprawdę zmieniam się w egoistyczną zołzę, trzeba coś z tym zrobić. A zacznę od teraz. - Przepraszam, źle spałam. - Nie było to do końca kłamstwem, od powrotu chłopaka większość procesu "spania" spędzam na kręceniu się w łóżku i rozmyślaniu nad swoją beznadziejnością. W tym momencie zrozumiałam, że moje usprawiedliwienie również nie było zbyt miłe, gdyż chłopak musiałby być totalnie głupi, żeby nie zorientować się, co jest powodem mojego niewyspania i złego humoru. 
Proszę, obrażam go już nawet w myślach! Trzymaj tak dalej, Marano! Na pewno daleko zajdziesz. 
Milczenie ponownie zapadło między nami, a ja czułam, jakby nad tą rozmową gromadziły się czarne chmury. W sensie metaforycznym, oczywiście. Co nie zmienia faktu, że na dworze rzeczywiście zbierało się na deszcz. 
- Jak się czujesz? - wypalił nagle chłopak. Odjęło mi mowę, dosłownie. Poczułam się, jakby ktoś conajmniej odciął mi język albo wstawił do ust zwinięty ręcznik. Pytanie chłopaka jednocześnie zaskoczyło mnie, wzruszyło, sfrustrowało i niesamowicie zirytowało. 
- Wprost wspaniale! - wysyczałam. - Zrywanie z chłopakami to moje hobby, nie wiedziałeś? - dodałam przesłodzonym głosem. Może trochę za głośno, ale w tamtej chwili średnio mnie to interesowało. Z jednej strony, miło z jego strony, że interesuje go to, jak się czuję, ale z drugiej, zważając na to, w jakim ostatnio jestem stanie, to pytanie było niesamowicie irytujące. Bo chyba nie spodziewał się, że odpowiem, jak to mi bez niego smutno i że rzucę mu się w ramiona?
- Laura, nie rób scen... - Wyglądał na zakłopotanego. - Proszę, porozmawiajmy spokojnie...
Zależało mu na tym, a jedyne, co potrafiłam zrobić, to się na niego wydzierać. Okay, może i zachowywałam się jak dziecko, ale fakt, że się mnie wstydził, zabolała. Wiem, że zapewne nie chciał, by ktoś zobaczył tę kłótnie, bo od razu znalazłaby się na pierwszej stronie jakiegoś szmatławca, ale nie oznacza to, że nie poczułam się źle.
- Spokojnie rozmawiać mogliśmy przez całą twoją trasę, ale w ostatnie kilkanaście dni postanowiłeś tego nie robić - wysyczałam, przecinając jego smutne spojrzenie własnym, jak brzytwą. - Nawet nie wiesz, jak bardzo wtedy tego potrzebowałam - dodałam już spokojniej i ciszej.
- Laura, wiem, że cię zraniłem, ale spróbuj postawić się w mojej sytuacji. Przepraszam, zawiodłem, ale czułem się - zrobił przerwę, nie potrafiąc znaleźć odpowiedniego słowa. - Zagubiony. I bezradny. 
- Bezradnie to czułam się ja, kiedy siedząc w domu, nie miałam pojęcia, co dzieje się z moim chłopakiem! - znowu krzyknęłam, ale w tej chwili naprawdę mnie to nie obchodziło. Wszyscy ludzie zniknęli, byłam tylko ja, blondyn i wciąż tyle niedopowiedzeń między nami. - Spróbuj postawić się w mojej sytuacji! Czekałam tu na ciebie, wierzyłam, że kiedy wrócisz, wszystko będzie dobrze. Głupia codziennie pisałam, dzwoniłam, nawet męczyłam o to wszystko twoje rodzeństwo. A ty stwierdziłeś, że oprócz mnie, kochasz jeszcze inną dziewczynę i nie wiesz, co zrobić. Jak chciałeś mieć kilka dziewczyn, to pretensje do rodziców, że nie urodzili cię jako arabskiego milionera. Mógłbyś ożenić się kilkadziesiąt razy i nikt nie miałby ci tego za złe! - warknęłam. 
- Nigdy nie powiedziałem, że ją kocham. Mówiłem, że coś do niej poczułem, ale teraz wiem, że to było tylko przelotne uczucie. To ty jesteś dla mnie najważniejsza! Dopiero gdy cię straciłem, zrozumiałem, ile dla mnie znaczyłaś, znaczysz i znaczyć będziesz. Kocham cię, rozumiesz to? Możesz ode mnie uciekać, ale nigdy nie uciekniesz przed tym, co czujesz. A ja wiem, że nie jestem ci obojętny. Inaczej aż tak byś się o to wszystko nie wściekała - powiedział. Był smutny, przerażająco smutny, a to sprawiło, że i ja poczułam się źle. Po pierwsze: dlatego, że nienawidziłam gdy czuł się źle. Po drugie: jego słowa świadczyły o tym, że on wciąż coś do mnie czuje i choć bardzo spróbowałam go znienawidzić, w duchu cieszyłam się jak dziecko z lizaka. To zaś wywołało poczucie winy - on wygląda, jakby zaraz miał się rozpłakać, a ja z radości chcę skakać pod sufit, bo mnie kocha.
Miał rację. Nie był mi obojętny, ale po tym wszystkim nie potrafiłam mu tak łatwo wybaczyć. I znów spokojnie do niego wrócić nie martwiąc się o to, czy ponownie mnie nie zrani. Dodatkowo, byłam niesamowicie wściekła za to wszystko, co mi zrobił. 
- Chyba każdy by się wściekł po czymś takim. Nie zaufam ci znowu tak łatwo, Ross. Proszę, pozwól mi odetchnąć. Wystarczy, że musimy razem grać, a wierz mi, że obecnie to nie jest dla mnie łatwe zadanie - odparłam, dopiero po chwili przypominając sobie o tym, że czasem naprawdę warto ugryźć się w język. Wiedziałam, że ta rozmowa nie wróży nic dobrego.
- A myślisz, że mi łatwo? Z jednej strony, cieszę się, bo mogę chociaż na chwilę być blisko ciebie, bo w prawdziwym życiu blokujesz mnie w każdy możliwy sposób. Z drugiej strony wiem, że to wszystko tylko gra, a gdy kamera zostanie wyłączona, ponownie spojrzysz na mnie z tą samą złością i nienawiścią w oczach - powiedział łamliwym głosem.
Kto twierdzi, że chłopcy nie mają uczuć, nigdy nie poznał Rossa Lyncha. Ten chłopak jest wrażliwszy od połowy dziewczyn, jakie znam! 
- Każdy czasem popełnia błędy, Laura. Daj mi drugą szansę - spróbował, ale ja miałam już tego dość. 
- Już ją kiedyś dostałeś, nie pamiętasz? - wypomniałam mu. Zastanowił się chwilę, wracając do początku wakacji, kiedy to podczas mojej znajomości z Maxem, odwiedzał mnie wielokrotnie, prosząc o wybaczenie i zgodę. Wiedziałam, że sobie przypomni, ale nie chciałam czekać na kolejne uwagi z jego strony. Niezauważalnie wcisnęłam przycisk, a gdy winda podjechała, weszłam do niej. Zerknęłam na sekundę na chłopaka, który oniemiały stał na korytarzu. Ucieszyłam się, że nie chciał wejść i drążyć tej kłótni, bo bałam się, że moglibyśmy pokłócić się ze sobą jeszcze bardziej. On nie był jednak taki zadowolony. Zapewne spodziewał się, że ta rozmowa zakończy się inaczej. Wszyscy chyba wiemy, jakie irytujące jest, gdy planujemy sobie w głowie przebieg konwersacji, po czym wszystko idzie nie tak, jak to pięknie wymyśliliśmy wcześniej. Nie mogłam nic na to poradzić, ale zostawiając smutnego Rossa na korytarzu, poczułam żal. Przez jedną chwilę chciałam tam wrócić, ale uznałam, że wystarczająco wiele głupot zdążyłam już dziś narobić. Zresztą, hej! On mnie zranił! Nie powinnam mu współczuć, tylko wymyślać w głowie milion sposobów na długą i bolesną śmierć. Ale nie potrafiłam. Bo choć tego nie okazywałam, to w środku wciąż szalenie kochałam tego głupka i nic nie mogłam na to poradzić. 
Opuściłam budynek i choć to nie było moim najlepszym pomysłem, postanowiłam się przejść i pomyśleć. Zdecydowanie wolałam z blondynem się przyjaźnić albo chociażby otwarcie nie lubić! Wtedy wiedziałam chociaż, na czym stoję, a ranienie blondyna nie sprawiało, że i ja czułam się zraniona. Miłość jest głupia i skomplikowana. Chociaż nie, to my ją komplikujemy. W tym całym zamieszaniu, choć uparcie zaprzeczam, oboje jesteśmy sobie winni. To prawda, on to wszystko zaczął, ale ja pociągnęłam dalej. Zamiast walczyć z tą nowojorską lafiryndą, poddałam się i dobrowolnie oddałam jej Rossa. Może nie dosłownie, ale to ja poddałam się i zamiast stawić czoła problemowi, poszłam na łatwiznę i od niego uciekłam. Ross był przyczynną, ale ja głównym czynnikiem problemu, w którym oboje teraz tkwimy. Bo to ja z nim zerwałam. To ja postanowiłam to wszystko skończyć. To ja stchórzyłam. Może nie dojrzałam do bycia w związku, może po prostu nie zasługuję na Rossa? Bo skoro tak łatwo z nas zrezygnowałam, to czy mamy jeszcze szansę? I czy jest dla nas jakaś nadzieja?
Moim rozmyślaniom nie było końca i pewnie za chwilę przeszłabym do części, w której dochodzę do wniosku, że jestem beznadziejna, ale moją uwagę przykuła pewna wystawa sklepowa. Przy drodze, stała mała budka z gazetami, a w środku siedziała starsza kobieta, zapewne uradowana tą pracą. Spojrzałam na wystawę kiosku, a dokładniej na jeden magazyn młodzieżowy, który szczególnie przykuł moją uwagę. Na okładce znajdowało się zdjęcie całej naszej grupy w pizzeri, sprzed kilkudniowego wypadu, fotografia moja i Rossa, podczas naszej rozmowy koło toalet i obraz samej mnie, jak zapłakana wychodzę z lokalu. Pod tym wszystkim wielkimi, różowymi literami było napisane: "Problemy w związku? Gwiazdy też je mają!". 
Byłam jeszcze bardziej wściekła, niż podczas rozmowy z chłopakiem. Szczerze nienawidzę paparazzi i tych wszystkich dziennikarzy, którzy zamiast skupiać się na karierze artysty, robią z niego jakąś karykaturę człowieka, poniżając go, mieszając z błotem i czekając na każde jego potknięcie. Nie rozumiem, jak ludzie potrafią w ten sposób niszczyć innym życie. Rozumiem, że w show - biznesie pojęcie "prywatność" jest bardzo obce, ale są granice rozsądku! Byłam ciekawa, jakie kłamstwa ktoś powypisywał na nasz temat, ale wolałam się nie dołować. Szybko odeszłam od kiosku, licząc na to, że nie zrobiłam nadziei tamtej kobiecie, która zapewne liczyła na zarobienie dodatkowych dwóch dolarów. 
Przyśpieszyłam kroku i choć starałam się skupić na drodze, w głowie wciąż miałam twarz Rossa. Tak jak zawsze, cała złość ze mnie wyparowała, a pozostał sam smutek. Nie rozumiem, przecież było nam tak dobrze... Dlaczego to wszystko się tak potoczyło? Kiedy to się stało? Czemu zakochał się w innej? Co ze mną nie tak? Dlaczego z nim zerwałam? Zamrugałam kilkakrotnie powiekami, a to pogorszyło sprawę. Nie zdołałam powstrzymać łez, które stopniowo zaczęły wypływać spod moich rzęs. Nie chciałam płakać na środku ulicy, ale nie potrafiłam zatrzymać łez. Zostałam sama. Mam jeszcze siostrę i przyjaciół, ale oni mają własne życie i swoje problemy, nie mogę ciągle zawracać im głowy swoimi. 
I choć z moją dumą ciężko to przyznać, potrzebuję Rossa. Kocham tego idiotę i mimo że jestem na niego niesamowicie wściekła, nie potrafię przestać o nim myśleć. Może gdybym od początku nie zgrywała roli skrzywdzonej księżniczki, to wszystko inaczej by się potoczyło?
Wiem jedno, gdybaniem nic nie załatwię. Muszę jeszcze raz, na spokojnie to wszystko przemyśleć, w domu, gdzie będę mogła bez krępacji płakać, walić poduszką o ścianę i krzyczeć w pościel. O tak, potrzebuję wyrzucić z siebie wszystko te emocje, które kotłują się we mnie od kilku dni. 
Zapewne dzisiaj czeka mnie kolejna nieprzespana noc. Cóż, zimna jajecznica zdecydowanie nie okazała się dzisiaj moim największym problemem.

***

Bum! :D
Nie wiem jak Wam, ale mi ten miesiąc minął baaardzo szybko :) Cóż, witam Was po przerwie, wracam i mam nadzieję, że tym razem bez zbędnych przeszkód uda mi się dokończyć prowadzić tego bloga. ^^
Cóż, ta przerwa naprawdę dobrze mi zrobiła. Miałam okazję wszystko sobie przemyśleć i przy okazji zwrócić uwagę na to, jaki jest mój styl pisania, jakie błędy najczęściej popełniam itd. Sporo tego było ;-; No, ale teraz, wracam z podwójną dawką energii do pisania, nowymi naukami i mnóstwem pomysłów na urozmaicenie opowiadania ^^ Mam nadzieję, że spodoba się Wam to, co dla Was szykuję c:
Tak z innej beczki: z kim się spotkam na koncercie w Warszawie? ^^ Trzeba coś zrobić, żeby się jakoś rozpoznawać! :D Nie mogę się doczekać, kiedy się dowiedziałam, że jadę, byłam szczerze w niebo wzięta! :3
Ale koniec tych radości, na to przyjdzie pora. Mam nadzieję, że rozdział Wam się podobał. Od piątku do niedzieli świętuję urodziny przyjaciółki (w pełni normalne), a potem od razu wyjeżdżam na kilka dni, więc nie wiem, kiedy następny rozdział. Napisany już jest, więc pewnie pojawi się pod koniec przyszłego tygodnia.
Trzymajcie się! :)
 PS. Niewi - najlepszego z okazji imienin, staruchu ^^
~JuLien :3
 


Nickelback - "Trying Not To Love You"