piątek, 28 listopada 2014

Kiedy next?

Już tysiąc razy powtarzałam, że nie mam czasu. Wiem to i przepraszam, że ostatnimi czasy tak zaniedbałam bloga. No cóż... Mam nadzieję, że mi to wybaczycie :x 
Pewnie w weekend bym coś naskrobała, ale jako tako nie będzie mnie w domu, bo wyjeżdżam na weekend do cioci :) 
Tak więc rozdział, pojawi się w przyszłym tygodniu. Dokładnie nie wiem kiedy, ale mam nadzieję, że jak najszybciej :3
Ale cóż... Zapewne wolicie czytać długie, dopracowane i ciekawe rozdziały, niż pisane na tzw. "odwal" i na szybko. Ja sama nie chcę takich pisać. Tak więc musicie uzbroić się w cierpliwość :)  
Pozdrawiam i miłych Andrzejek w niedzielę życzę :3
Pamiętajcie, Kocham Was <3

~Mająca nadzieję, że wciąż tu jesteście, MiLka <3


środa, 19 listopada 2014

40. Cieszmy się z małych rzeczy, bo wzór na szczęście w nich zapisany jest.

Veronika i Jake siedzieli na przeciwko siebie. Wpatrywali się w swoje oczy, tak jakby nic innego nie potrafiło bardziej umilić im tego czasu. Było już późno, a widoczność prawie nikła. Mimo to widzieli siebie nawzajem i widzieli te tęczówki, w których od czasu do czasu pojawiał się jakiś błysk. Wiał chłodny wiatr, ale ta noc nie należała do zimnych. Temperatura była znośna, jednak na ramionach Very pojawiła się gęsia skórka.
-Ha! Wygrałam! - zaśmiała się dziewczyna, kiedy Jake mrugnął.
-Uwielbiasz to robić, co nie?
-Ale w sensie, że co? - zdziwiła się brunetka.
-W sensie, że we wszystkim z wszystkimi wygrywać. - powiedział spokojnie chłopak, zapinając zamek w swojej bluzie.
-To prawda, lubię wygrywać. Ale... Czy to źle? - zmarszczyła zaniepokojona brwi.
-Skądże! - momentalnie zaprzeczył - Lubię to w Tobie. To sprawia, że łatwiej dochodzisz do wyznaczonych sobie celów. - powiedział pewnie, na co dziewczyna jedynie odpowiedziała uśmiechem. W tej samej chwili, zawiał mocniejszy wiatr, a gałęzie drzewa, które rosło w ogrodzie, poruszyły się. Kilka z nich nawet opadło na ziemię. Aktualną porą roku było lato, tak więc wszelka roślinność miała barwę pięknej, jasnej zieleni. Jeden z listków, zawiało trochę wyżej. Wraz z podmuchem uniósł się nad balkon po to, by za chwilę na niego opaść. Zatoczył się, po czym sfrunął na Veronikę, wplątując się w jej włosy. Nie uszło to uwadze Jake'a.
-Masz liść we włosach.
-Naprawdę? - spytała, po czym przyłożyła dłonie do swojej fryzury, aby spróbować go wyciągnąć. Niestety ani razu nie trafiła w miejsce, w którym się on znajdował. - No gdzie on jest... - wysyczała pod nosem.
-Daj, pomogę Ci. - zaoferował się Jake. Przysunął się do swojej przyjaciółki, po czym nachylając się nad nią, wyplątał z pasem jej włosów małego, zielonkawego liścia. - O. Jest i nasz winowajca. - uśmiechnął się, rzucając roślinkę na ziemię.
-Dzięki za pomoc. - Veronika uniosła kąciki swych ust ku górze. Chłopak odwzajemnił gest i już chciał powrócić na swoje miejsce, znajdujące się na przeciwko jego przyjaciółki, gdy ta chwyciła go za ramię. - Jake? - szepnęła.
-Tak?
-Zachowasz się jak któryś z tych facetów na filmach i dasz mi swoją bluzę? Bo strasznie mi zimno... - poprosiła, robiąc smutną minkę.
-Ale...
-No nie bądź taki... - westchnęła smutno, ocierając czoło o jego ramię.
-Czy ty się do mnie łasisz?
Vera odsunęła głowę od ramienia chłopaka po to, aby móc spojrzeć na jego twarz.
-A masz z tym problem? - zaśmiała się. - Ale serio... No bądź gentlemanem... - skowyła. Jake spojrzał na nią. Taka mała i drobna wydawała się mu teraz bezbronna. W rzeczywistości jednak dobrze wiedział, że gdyby tylko chciała, mogłaby wygrać największą galę boksu. W kategorii męskiej.
Veronika była specyficzną dziewczyną. Z jednej strony była romantyczną marzycielką, a z drugiej traktowała chłopaków jak swoich najlepszych kumpli. Potrafiła być słodka i niewinna, a zarazem stanowcza i wredna. Miała w sobie burzę uczuć. W zależności od sytuacji, pokazywała inną twarz, a każda jedna wydawała się ciekawsza od drugiej. I może to najbardziej intrygowało w niej Jake'a.
Była jego przyjaciółką i był w stanie zrobić dla niej wszystko. Dodatkowo darzył ją specyficznymi uczuciami. Uznał, że chyba pora na zarobienie u niej kilku punktów.
Westchnął. Gdy Veronika zobaczyła, jak Jake rozpina zamek od swojej bluzy, na jej twarzy pojawił się uśmiech. Chłopak zdjął z siebie daną część ubioru, po czym podał ją Veronice, która momentalnie ją założyła.
-I jak? Cieplej? - spytał z prawdziwą troską w głosie, a dziewczyna potarła swoje ramiona.
-Zdecydowanie. Dziękuje bardzo.
-W filmach, gdy chłopak daje dziewczynie bluzę, to ona zazwyczaj pyta, czy mu teraz nie będzie zimno. - stwierdził Jake unosząc jedną brew do góry.
-Ale ja Cię oto nie spytam, ponieważ ty wtedy odpowiesz, że jest Ci zimno i będę Ci ją musiała zwrócić. - zaśmiała się, ukazując swoje białe zęby.
-Szczera do bólu... - westchnął, po czym ubrany jedynie w T-shirt usiadł koło Veroniki sprawiając, że stykali się jedynie ramionami.
-Lepiej być szczerym niż kłamać, nawet, gdy prawda może Cię zaboleć.
-Tu się z Tobą nie zgodzę. Czasami drobne kłamstwo jest lepsze niż powiedzenie prawdy, która może zniszczyć wszystko. Przecież, rodzice co roku okłamują swoje dzieci, że to Święty Mikołaj przynosi im prezenty, a tymczasem sami zjadają naszykowane dla niego ciasteczka z mlekiem. Ale takie kłamstwo nie jest złe, bo sprawia, że dzieci chcą wierzyć.
-To był zły przykład. - dziewczyna zmarszczyła brwi.
-Czemu?
-Po pierwsze: mówi się dlaczego. - zaśmiała się. - Po drugie, to zły przykład, bo święty Mikołaj istnieje. - wzruszyła ramionami. - I wciąż mi wisi tego kucyka! - krzyknęła, jakby chciała, aby wspomniany święty ją usłyszał.
-Jakiego kucyka? - Jake zachichotał.
-No bo jak miałam siedem lat, to chciałam dostać takiego fajnego różowego kucyka z namalowaną tęczą, ale Mikołaj źle zaadresował prezent mój i mojej siostry, a ona stwierdziła, że ten kucyk jest fajny i sobie go zatrzymała. - wyznała na jednym wdechu.
-Czekaj czekaj... Ty masz siostrę?! - zdziwił się nastolatek.
-No pewnie. Nie mówiłam Wam nigdy? Bliźniaczkę dokładnie. Ale ona studiuje w Anglii. Stąd też ona jest tam. A ja tu. Właściwie to dawno z nią nie rozmawiałam. Muszę do niej zadzwonić. Zrobię to teraz. A nie! Czekaj! Przecież nie mogę, bo ktoś nas zamknął na balkonie!
-Ej! To nie moja wina! A poza tym, to strasznie dużo mówisz, wiesz?
-Tak, wiem. I za to mnie kochacie. - słodko zachichotała, po czym wzruszyła ramionami.
Między parą ponownie zapadła cisza. Przerywana ich oddechami, które po wydostaniu się z ich ust, zamieniały się w parę.
-Ciekawe, która godzina.
-Pewnie późno. Bo trochę śpiąca już jestem. Ostrzegam, że mogę zasnąć na Twoim ramieniu.
-To będzie romantyczne. - uśmiechnął się Jake, poruszając swymi brwiami.
-To ogólnie jest bardzo romantyczny wieczór. - zaśmiała się Veronika. - Dobry materiał na książkę. No, bo zobacz: dwoje przyjaciół zamkniętych razem na balkonie w nocy, co chwilę się do siebie zbliżają, szczerze rozmawiają, on pożycza jej bluzę, ona w podzięce całuje go w policzek, są blisko siebie, kiedy on zabiera liść z jej włosów, a na koniec ona zasypia na jego ramieniu. Full romantic.
-Może i masz rację. Tyle, że nie sądzę, aby w romantycznej książce początkowo się bili, rozmawiali o lesbijkach i seksie oraz przedrzeźniali się. Do tego w powieściach lub filmach to chłopak pożycza dziewczynie bluzę, a nie ona musi go o to prosić. No i po trzecie: wcale nie podziękowałaś mi całusem w policzek. - stwierdził, ostatnie słowa wypowiadając niepewnie. Wtem, poczuł czyiś ciepły dotyk na swoim poliku, który momentalnie się zaczerwienił. On sam nie wiedział, dlaczego.
-Teraz jesteśmy kwita.
-W takich filmach się jeszcze całują. - wypowiedział szybko, przymykając przy tym oczy. Przez dłuższy czas nie usłyszał jednak odpowiedzi, więc powoli rozwarł swe powieki, odwracając twarz ku brunetce. Jedna z jej brwi była skierowana ku górze, a usta ułożone w cienką linię. - No co?
-Nie będziemy się całować! - sprzedała mu kuksańca w ramię.
-A to czemu niby? No nie mów, że nie chciałabyś się ze mną całować. - powiedział pewnie Jake, zachowując kokieteryjny wyraz twarzy. Sam nie wiedział, skąd się to u niego wzięło. Był tym faktem nie tyle co zszokowany, ale nawet szczęśliwy. Zazwyczaj dokładnie tak zachowywał się przy dziewczynach - był pewny siebie, ale potrafił też z całej tej sytuacji żartować, a przy Veronice... Przy niej było zawsze na odwrót. Był w niej zauroczony, bo zakochany, to chyba zbyt mocne słowo. Dlatego zawsze, gdy przychodziło mu mówić o uczuciach, albo palnął coś głupiego, albo był cały zawstydzony. A teraz? Wreszcie czuł się swobodnie. Nie wiedział, co sprawiło, że potrafił zachować dystans do tej sytuacji, ale był z tego faktu niezmiernie zadowolony.
-Nie mówię, że bym nie chciała, ale to nie znaczy też, że chcę! Trzeba zacząć od tego, że nie jesteśmy razem, nic do mnie nie czujesz i jesteśmy przyjaciółmi. Po co więc mielibyśmy się całować? - zmarszczyła brwi.
-Ranisz mnie. - westchnął smutno chłopak, przykładając dłoń do serca i ocierając łzy, które nie ciekły po jego policzkach.
-Ha ha ha bardzo zabawne.
-No weź... Przecież lubisz się śmiać... - powiedział Jake, jednak Veronika zachowała kamienny wyraz twarzy. Zmrużył oczy. Następnie kilkakrotnie wbił palce w brzuch dziewczyny powodując tym samym, że wydała z siebie kilka chichotów. - Od razu lepiej! - pochwalił.
-Ehhh... W filmie, to byśmy nie zagrali.
-W romantycznym na pewno nie. - skwitował.
-To żeby całkowicie nie zepsuć tego naszego romansidła pozwól, że teraz oprę swą głowę na twym zacnym ramieniu, zamknę swe ślepia i odpłyną w krainę snów, iż zmogło mnie już zmęczenie. - powiedziała bardzo poważnie Veronika, podniosłym tonem co spowodowało, że chłopak szeroko się uśmiechnął. Brunetka westchnęła cicho, po czym ziewnęła. Następnie oparła swoją głowę o ramię Jake'a i przymknęła oczy.
-Dobranoc. - zaśmiał się chłopak.
-Dobranoc Jake. I dziękuje. - powiedziała już na wpół śpiąc.
-Za co? - zdziwił się.
-Za rozmowę. Jesteś naprawdę wspaniały. Kocham Cię, wiesz? - ziewnęła.
-Tak wiem. Ja Ciebie też. - uśmiechnął się.
Nie były to słowa rzucane na wiatr. Czasami kochać kogoś można nie tylko jako partnera. Miłość jest między rodziną, między przyjaciółmi, między człowiekiem a jego pupilem. Kiedy mówisz 'kocham cię', może mieć to różną siłę. I różne znaczenia. I właśnie z tymi słowami, które zawisły w powietrzy, Veronika zasnęła, mając na ustach lekki uśmiech.
*****

Na zegarze wybiła równa północ. Wszystkie osoby, które znajdowały się w domu sióstr Marano, znajdywały się już w łóżkach. Przyjaciele po godzinie rozmawiania, uznali, że wszyscy dziś przenocują w tym domu. Laura i Ross w pokoju dziewczyny, Vanessa i Rydel u czarnowłosej, Riker w pokoju gościnnym, Rocky u Veroniki, a Ell w salonie na kanapie. Jeśli chodzi o Veronikę i Jake'a, to nikt z paczki nie miał pojęcia, gdzie mogą być. Uznali, że gdyby coś się działo, to zadzwonili by, a w razie czego rano ich poszukają. Nikt się domyślał, że ich przyjaciele śpią na balkonie, przytuleni do siebie.
Nie mogę napisać, że wszyscy spali, bo byłoby to nieprawdą. Mianowicie jedna osoba nie mogła tego zrobić. Tym kimś, była Rydel. Męczyły ją wyrzuty sumienia. Wciąż miała przed oczami obraz Garretta przytulającego się z jakąś dziewczyną. Wiedziała, że powinna to powiedzieć Van, w końcu ten drań coś przed nią ukrywa. Ale z drugiej strony, to był tylko przytulas. On nic nie znaczył. Poza tym, to przecież mogła być zwykła przyjaciółka. Albo ktoś z rodziny. Więc dlaczego czuła, że powinna powiedzieć o tym swojej przyjaciółce?
A co, jeśli Garrett rzeczywiście coś ukrywa przed Vanessą? A co, jeśli ją zdradza? To byłoby okrutne.
Rydel przetarła dłońmi swoją twarz i kolejny już jaz obróciła się na plecy. Od jakiegoś czasu w kółko się wierci co sprawia, że jest jeszcze gorzej.
-Dlaczego ja zawsze muszę snuć najgorsze scenariusze? - zapytała samą siebie. Szeptała, bo nie chciała obudzić swojej przyjaciółki. Blondynka przymknęła oczy i zaczęła liczyć owce, próbując zasnąć. Nie wyszło jej to na dobre, gdyż od tego, tylko rozbolała ją głowa. Bezradnie obróciła się na lewy bok tak, aby móc widzieć Vanessę. Z otwartą buzią wyglądała dość dziwacznie.
-Bez sensu. Nie zasnę. - warknęła, po czym wyprostowała się do pozycji siedzącej. Odgarnęła z twarzy włosy, po czym zrzuciła swoje nogi na ziemię. Na swoich gołych stopach poczuła zimne panele. Podobał jej się ten dotyk. Ostatni raz poprawiła swoje blond włosy, po czym lekko się chybocząc wstała. Następnie przetarła oczy dłońmi i skierowała się na korytarz.
Na holu panowały egipskie ciemności, tak więc dziewczyna musiała zmrużyć oczy, aby cokolwiek zobaczyć. Kiedy minęła pierwsze drzwi, należące do pokoju Veroniki, zatkała sobie uszy aby nie słyszeć, jak jej brat chrapie. Mijając pokój Laury uśmiechnęła się pod nosem. Powodem tego, była kompletna cisza oznaczająca, że młodzi się nie rozmnażają. Dziewczyna dotarła na schody, które szybko pokonała. Będąc na dole, usłyszała, jak kolejny domownik piłuje drewno. Przewróciła oczami i zrobiła smutną minę na samą myśl, że Ellington również chrapie.
Gdy Rydel doszła do kuchni, od razu podeszła do lodówki. Otworzyła ją, po czym przeleciała po niej wzrokiem, szukając niebieskiego kartonu.
-Eureka! - ucieszyła się, kiedy dojrzała cel swoich swoich poszukiwań. Wyciągnęła mleko z lodówki, po czym zamknęła ją. Momentalnie przypomniały jej się czasy, kiedy była dzieckiem, a jej największym utrapieniem było to, w jaki sposób zamknąć lodówkę i zobaczyć, jak światło gaśnie. Wtedy tego nie doceniała. I nie myślała nad tym, że dorosłość wcale nie jest taka kolorowa. Bo jesteśmy wolni? Bo mamy więcej praw? Ale obowiązków jest jeszcze więcej. Sami musimy o siebie dbać, sami za siebie odpowiadamy, sami na siebie pracujemy... Wbrew pozorom dzieciństwo jest jednym z najpiękniejszych okresów w naszym życiu. Kiedy kolejne wspomnienie pojawiło się w jej głowie, otworzyła pierwszą szafkę. Źle. Zamknęła ją, a następnie otworzyła kolejną. Tym razem zgadła. Wyciągnęła jeden z fikuśnych kubków, który dziewczyny trzymały w swojej kuchni, a następnie wlała do niego białą ciecz. Potem wsadziła go do mikrofalówki, po czym ją włączyła. Z pozoru 30 sekund jest bardzo krótkim czasem oczekiwania, jednak w tej chwili, wydawało się to wiecznością. Dla zabicia czasu Rydel ponownie podeszła do lodówki i wsadziła do niej pełny do połowy karton mleka. Na moment zawiesiła wzrok na wnętrzu chłodziarki. Po chwili jednak odsunęła się od niej, uprzednio zamykając jej drzwiczki. W tym samym momencie do jej uszu dobiegło głośne pikanie. Nie chcąc nikogo obudzić, blondynka momentalnie znalazła się obok mikrofali. W tych ciemnościach, nie potrafiła odnaleźć wyłącznika sprzętu. Minęło kilka sekund, nim odnalazła odpowiedni przycisk. Odetchnęła z ulgą. Rydel wyciągnęła kubek z mlekiem z mikrofalówki, po czym chwytając go w obie dłonie, podniosła go na wysokość pasa i poczęła się w niego wpatrywać.
-Według wielu zabobonów pomagasz w zasypianiu. Tak więc moje kochane mleczko, bardzo ładnie proszę, gdy Cię wypiję, pomóż mi zasnąć. Ja naprawdę byłam grzeczna i zasługuję na sen. Tak więc błagam, zlituj się nade mną i pomóż mi zasnąć, dobrze? - wyszeptała, wpatrując się w białą ciecz. - Gadam z mlekiem. Zdecydowanie zwariowałam. - westchnęła, sama się sobie dziwiąc. Jej zdziwienie osiągnęło jednak zenitu, kiedy mleko jej odpowiedziało:
-Zdecydowanie zwariowałaś.
-Ty umiesz mówić?! - źrenice dziewczyny momentalnie się powiększyły.
-Ono nie, ale ja tak. - Rydel zmarszczyła brwi i uniosła swą twarz na osobę, która stała w drzwiach. Na widok brązowej czupryny uśmiechnęła się lekko.
-Obudziłam Cię?
-Ty nie, ale mikrofalówka tak. - zaśmiał się chłopak podchodząc do przyjaciółki.
-Sorki... - zaśmiała się. - Nie umiem zasnąć... - westchnęła, po czym przysiadając na jednym z krzeseł, pociągnęła jeden łyk napoju.
-Coś się stało? - spytał Ellington, zajmując miejsce na przeciwko swojej przyjaciółki.
-Po prostu... Można powiedzieć, że dręczą mnie wyrzuty sumienia.
-Ciebie? - chłopak uniósł brwi do góry. - Czyżby nasza Rydel coś przeskrobała? - uśmiechnął się. - To mów, co takiego zrobiłaś?
-No właśnie nic. - odparła, co sprawiło, że chłopak całkowicie stracił wątek.
-To nie rozumiem...
-Bo chodzi o to, że ktoś coś zrobił, a ja to widziałam, tyle, że to może kogoś zranić, a ja nie wiem, czy to jest coś złego, bo może to tylko źle wygląda, a jeśli tylko mi się wydawało to potem zrobię niepotrzebne zamieszanie, ale jeśli to rzeczywiście coś złego to ktoś może cierpieć... - wszystkie słowa wypowiedziała na jednym tchu, nie robiąc między nimi nawet sekundowej przerwy. Mimo wszystko, dziewczynie chociaż odrobinę ulżyło, że z kimś podzieliła się własnymi spostrzeżeniami i uczuciami. Uniosła niepewnie swoją głowę, aby móc spojrzeć na reakcję swojego przyjaciela. Skutkiem tego było to, że pojedyncze pasma jej włosów opadły niesfornie na jej twarz. Blondynka od razu chwyciła je w swoje palce, po czym założyła za ucho. Oczy, skierowała na Ellingtona, który zdawał się być tą sytuacją... zdezorientowany.
-Coś nie tak? - spytała, powoli się niepokojąc o sensowność wyjawiania Ell'owi całej tej sprawy. 
-Wszystko zrozumiałem! - zaśmiał się, a dla potwierdzenia swojej prawdomówności, za gestykulował coś swoimi dłońmi w powietrzu.


Widząc reakcję swojego przyjaciela, dziewczyna uśmiechnęła się niemrawo. 
-Może powiedz mi dokładnie o co chodzi, to wtedy jakoś uda mi się pomóc... - zasugerował chłopak, nie przestając się uśmiechać. Widać kiepski humor jego przyjaciółki, jemu samemu jako tako się nie udzielił. 
Rydel westchnęła cicho. Nie była do końca przekonana, czy powinna komukolwiek powiedzieć o tym, co widziała - nawet Vanessie. Była pewna, że intencje Ratliffa są prawdziwe i szczere. W końcu są przyjaciółmi. Ale nie była pewna, czy Laurze zaufałaby w takiej sprawie. A tym bardziej jemu. 
-Nie zrozum mnie źle, ale... - zaczęła, lecz nagle ucichła, sama nie wiedząc, co ma powiedzieć. Przecież to go urazi. Gdy już myślała, że dobrze sformułuje słowa i otworzyła usta, aby przemówić, zamknęła je z powrotem, uznając sens tej wypowiedzi za kompletnie idiotyczny. 
-Ale..? - przeciągnął Ell, próbując jakoś zachęcić swoją przyjaciółkę do mówienia. 
-Ale nie jestem pewna, czy jesteś odpowiednią osobą, z którą chciałabym o tym rozmawiać. 
-Coś się stało? Chodzi o coś związanego ze mną, tak?
-Nie nie nie! Skądże! - zaprzeczyła momentalnie Rydel. 
-No skoro nie chodzi o mnie, to czemu nie możesz ze mną porozmawiać? - oburzył się chłopak.
-Ja po prostu...
-Ty po prostu już mi nie ufasz, prawda? Czekaj. Może nigdy mi nie ufałaś. - wstał od stołu, opierając się o niego rękami. Oszołomiona dziewczyna wpatrywała się w bruneta, nie wiedząc co powiedzieć. Nie chciała go w ten sposób ranić, ale co miała zrobić? On będzie chciał jej pomóc, a nie rozumie, że jedyny sposób aby jej pomóc to dać jej teraz spokój. Nie może z nim o tym rozmawiać, po prostu. To już nie jej wina, że on tego nie rozumie i wymyśla niepotrzebne teorie. Prawda? 
-Więc jak?! - zapytał Ellington. Rydel wręcz czuła, jak jego spojrzenie przeszywa ją, wbija w siedzenie krzesła. 
-Przepraszam... - powiedziała cicho, spuszczając głowę. 
-Nie ma to jak być przeproszonym o brak zaufania. 
-Nie przeprosiłam Cię o brak zaufania, bo ja naprawdę Ci ufam. Przeprosiłam Cię, bo nie mogę Ci powiedzieć, o co mi chodzi... - szepnęła. Odczekała chwilę, jednak w zamian usłyszała jedynie ciszę. Zdziwiona podniosła głowę, ale przed sobą nikogo nie zobaczyła. Tylko pustkę. 
"Czy on to w ogóle usłyszał?" - pomyślała, po czym jednym duszkiem wypiła resztę zawartości swojej szklanki. Następnie odłożyła kubek na stół, po czym opierając się policzkiem o otwartą dłoń, spojrzała na jego puste dno. 
-Kij z tym. I tak nie zasnę. - warknęła, po czym zagłębiła się w swoich rozmyślaniach. 

*oczami Laury*

Chciałabym powiedzieć, że poranne promienie słońca delikatnie pieszcząc moją twarz sprawiły, że moje rozleniwione ślepia się rozwarły, lecz to nie jest koncert życzeń. Tylko brutalna rzeczywistość, w której mój własny chłopak zrzucił mnie z mojego własnego łóżka w moim własnym pokoju na moją własną podłogę. Kocham życie. 
Słysząc kolejne chrapnięcie Rossa, westchnęła cicho, a potem dla własnej satysfakcji jęknęłam cicho. Nie dość, że całą noc zza ściany dochodził mnie warkot Rocky'ego, to jeszcze teraz on. Oni to mają chyba wrodzone. Nie mam pojęcia, jak Rydel zasypia w ich domu zwłaszcza, że jak podejrzewam, Ell również chrapie. Nie zwracając jednak na to uwagi, skuliłam się w pozycji embrionalnej i wtulając twarz w miękki dywan spróbowałam zasnąć. 
Kocham ten moment, kiedy w nocy leżę wtulona w moją pościel, a otacza mnie ciemność. Marzenia, sny, plany wysuwają się wtedy na wierzch i towarzyszą nam aż do chwili, w której zasypiamy. 
Mimo, iż słońce już wzeszło na linii horyzontu, i tak było mi przyjemnie. Czułam, jak wszystkie moje mięśnie i kości powoli się odprężają... I wtedy to do mnie dotarło. Wspaniały zapach, który w przyjemny sposób drażnił moje nozdrza, nie pozwalał mi zasnąć. Mimo iż mózg nakazywał mi tu leżeć i iść spaść, reszta ciała jakby go nie słuchała. Nagle, nie wiem dlaczego, podniosłam się z ziemi i ruszyłam w kierunku drzwi. Z rękoma wyciągniętymi przed siebie wyglądałam conajmniej jak zombie. Jako, że do końca się nie przebudziłam, chwyciłam dłonią poręczy, aby móc się na niej wesprzeć, gdy schodziłam po chodach. 
Niestety siła grawitacji zadziałała na mnie zbyt mocno. Nienawidzę zbyt wcześnie wstawać. Już trudno. Zbyt długą trasę przebyłam, aby teraz się poddawać. Na ostatnim schodku straciłam równowagę, a stopy zsunęły się po panelach. Mimo wszystko utrzymałam równowagę i dumna z siebie, jakby nigdy nic, udałam się w drogę do kuchni. Dochodząc tam, do mojego nosa docierał coraz to intensywniejszy zapach, a do uszu dźwięki skwierczącego oleju.
Mimowolnie na moją twarz wkradł się rozmarzony uśmiech. 
Na ostatkach mojej trasy, przyśpieszyłam tempa, chcąc jak najszybciej znaleźć się w kuchni.
Jedzenie, tak niepozorne, a może dać nam tyle szczęścia. Wbrew pozorom, taka zwykła czynność, wręcz formalna, a jest przyjemnością. Bo trzeba przyznać, że większość z nas lubi jeść. W tym momencie, dziękowałam Bogu za moją drobną budowę ciała i dobrą przemianę materii. Skoro już jestem przeraźliwie chuda, skorzystam z tego. Bo w życiu zawsze trzeba znaleźć jakieś pozytywy. 
Weszłam do kuchni, celu mojej jakże pasjonującej wędrówki. Widząc obecną sytuację, na moją twarz wkradł się szeroki uśmiech. 
Przede mną stał Ellington. Właściwie, był odwrócony tyłem, więc nie zauważył mojej obecności. Na sobie miał biały fartuch, niczym prawdziwy zawodowiec z jakiegoś amerykańskiego teleturnieju kulinarnego. Osobiście za nimi nie przepadam, bo nawet, jeśli jestem najedzona, to i tak widząc te wszystkie potrawy robię się głodna. Złośliwość losu. Chłopak, z szarymi skarpetkami i czarnymi klapkami, które trzymamy na wypadek gości, wyglądał niezwykle pociągająco. Brunet, trzymając w swych dłoniach przeróżne sprzęty, podrygiwał w rytm jakiejś melodii, którą nucił pod nosem. Nie kojarzyłam jej. Mój wzrok, zatrzymał się jednak na pupie chłopaka, która podrygiwała najbardziej z całego jego ciała. 
Lau, masz chłopaka, ogar. 
Nagle, usłyszałam za sobą czyjeś kroki. Od razu odwróciłam się, aby spojrzeć, kto idzie. Był to nikt inny, jak Riker. Podejrzewam, że do zejścia na dół zmusiły go te same czynniki co mnie - jedzenie i wspaniały zapach. Muszę przyznać, że z nieobecnym spojrzeniem i rozczochraną grzywką blondyn wyglądał na prawdę słodko.
Lau, masz chłopaka, ogar. 
Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, nakazałam mu przyłożeniem palca do ust, że ma być cicho. Początkowo zdziwił się, jednak nic nie powiedział. Podszedł do mnie i stanął w progu drzwi. Obydwoje wciąż nie zostaliśmy zauważeni przez tańczącego Ratliffa. Muszę się przyznać przed samą sobą, że mój wzrok, wyrwany ze smyczy, ponownie powędrował w to samo miejsce. 
-Też patrzysz na jego pupę? - usłyszałam szept przy uchu. Nie odwróciłam się, a jedynie pokiwałam twierdząco głową. Posłałam Rikerowi uśmiech, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że on tego nie zauważył. 
Lau, ty idiotko. 
Wtem, do moich uszu dotarło ciche burczenie, jak podejrzewam, mojego własnego brzucha. Mój żołądek upominał się o jedzenie, po które tutaj przecież przyszłam. W tej chwili, jedynie modliłam się o to, żeby Riker tego nie usłyszał. Nie wiem dlaczego, ale niektóre głosy, jakie czasami wydaje moje ciało, są dla mnie wstydliwe nawet, jeśli nie zależą ode mnie. Może to wynikać z tego, że burczenie mego brzucha przypomina wybuchający wulkan. Jako, że należę do niewielkich osób, jest to jeszcze dziwniejsze. Ukradkiem spojrzałam na blondyna, który zdziwiony i rozbawiony wpatrywał się we mnie. Kurde. Słyszał. 
Jak to mawiają, lepiej zapobiegać niż leczyć. Jako, że nie zapobiegłam memu głodowi, pora go wyleczyć. Na twarz przybrałam szeroki uśmiech, który był konieczny, aby cokolwiek rano uzyskać. Tego doświadczenia nabrałam mieszkając pod jednym dachem z Vanessą i Veroniką. Wspominałam już, że kocham swoje życie? 
-No cześć Ellington! - zawołałam radośnie, wchodząc niczym pan świata do kuchni. To mój dom, mogę się rządzić. Nie widziałam go, ale byłam pewna, że Riker wszedł do pomieszczenia, stając za mną. Jednak, zamiast ciepłego powitania od naszego kuchcika, otrzymaliśmy ten sam gest, którym przywitałam dziś Rikera. Brunet kazał nam być cicho. Już chciałam się oburzyć, przypomnę: to mój dom, lecz chłopak drewnianą łyżką, którą przed sekundą mieszał coś na patelni, wskazał na lewą stronę kuchni. Zwróciłam swoją głowę w tamtą stronę. Moim oczom ukazała się śpiąca Rydel. Blondynka leżała na stole z otwartymi ustami. Jedna z jej rąk w połowie zwisała ze stołu, w dłoni dzierżąc kubek. Przynajmniej już wiem, dlaczego mieliśmy być cicho. 
Co nie zmienia faktu, że to wciąż moja kuchnia! Podeszłam do Ellingtona i chwytając go za nadgarstek, wyciągnęłam go na hol, po drodze zgarniając również Rikera.
Chciałam wiedzieć, co się stało. Bo nie powiem - Ratliff w kuchni to niecodzienny widok. 
-Chory jesteś, czy co?! I nie łatwiej obudzić Rydel? - spytałam prosto z mostu.
-Apropo, to dzień dobry. - przywitał się brunet, nic nie robiąc sobie z mojego wybuchu.
Kosmici go porwali. Na 100%.
-Stary, a ty co taki miły? - zdziwił się Riker. No jedyny normalny! Jak można być miłym RANO?
-Moi drodzy przyjaciele, pewnie Was ciekawi, co robiłem w kuchni. 
-Ciekawi to mało powiedziane. - prychnęłam.
-No w skrócie chodzi o to, że wczoraj w nocy się trochę pokłóciłem z Rydel i do tego niepotrzebnie wybuchłem. Chcę ją przeprosić, więc zrobiłem jej śniadanie. - wyjaśnił, uśmiechając się lekko. 
-A dasz mi trochę tego śniadania..? - spytałam z nadzieją w oczach, jednak jak zwykle, nadzieja okazała się złudna. 
-Sorki, ale zrobiłem tylko jedną porcję. - zrobił skwaszoną minę.
-No to masz problem. Ja chcę jeść!!! - warknęłam, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie wyglądałam obecnie jak Gollum z Hobbita. Jednak obecnej sytuacji, nie zwracałam na to uwagi. 
-Przykro mi, ale nie. - zaśmiał się Ratliff. - A teraz wybaczcie, ale wracam do kuchni, bo mi naleśniki się spalą. - stwierdził, po czym wrócił do pomieszczenia, z którego wciąż dochodziły boskie zapachy. 
-Naleśniki... - westchnęłam, patrząc z rozmarzeniem na miejsce, w którym znikła sylwetka Ell'a. 
-Nawet o tym nie myśl. - głos Rikera wyrwał mnie z zamyśleń. - Chłopak postarał się. I jest uparty jak osioł. - zaśmiał się blondyn. 
-Myślisz, że to ze względu na problem, czy ze względu na Rydel? - spytałam, starając się chociaż przez chwilę nie myśleć o jedzeniu. 
-Myślisz, że między nimi może coś być? - zapytał beznamiętnie Riker. 
-W sumie, to czemu nie. Miłość jest ślepa. - odparłam, patrząc na chłopaka.
-Dlatego jesteś z moim bratem?
-Ha ha ha bardzo zabawne. - przewróciłam oczami, mając uśmiech na ustach. - Ja serio pytam. Myślisz, że między Rydel a Ellingtonem mogłoby by coś być?
-Nie sądzę. - odparł po krótkim zastanowieniu. - I nie mówię tego tylko dlatego, że ona to moja siostra, a on to mój kumpel. Po prostu uważam, że są zbyt dobrymi przyjaciółmi, żeby się w sobie zakochać. Nawet, jeśli czasami bardziej się do siebie zbliżają. - odparł, a to, w jaki sposób mówił, sprawiało, że słuchało się go z zaciekawieniem. Może i ma rację, ale kto to wie, jakie ścieżki wydepta nam los?
Chociaż nie. Sami powinniśmy deptać swoje drogi, bo czekając, aż ktoś zrobi to za nas, nigdy nie będziemy szczęśliwi. W życiu zawsze trzeba brać różne sprawy w swoje ręce. I pod żadnym pozorem nie wolno iść na łatwiznę. W przeciwnym razie, efekt nigdy nie zadowoli nas do końca... Zawsze będzie to jedno 'ale'. 
-Może i masz rację... - westchnęłam po chwili. - Dobra. Teraz pozwól, że udam się do swojego pokoju i spróbuję wpłynąć na sumienie Twojego brata. - odparłam, układając me usta w chytry uśmiech. 
-Po co? - spytał, marszcząc brwi. 
-Żeby mi zrobił śniadanie. - wzruszyłam ramionami, po czym nie czekając na odpowiedź chłopaka, pognałam na schody. Gdy znajdowałam się w połowie, zatrzymał mnie jeszcze głos Lyncha.
-Laura, czy Vanessa uważa śniadanie do łóżka za romantyczną niespodziankę? 
Odwróciłam się na pięcie i z politowaniem spojrzałam na Rikera, który aktualnie stał u dołu schodów. 
-Ona ma chłopaka. 
-To nie jest odpowiedź na moje pytanie. - na jego usta wkradł się uśmiech, a jedno oko przymknął. 
-Kto nie ryzykuje nigdy nie zyska. - powiedziałam, posyłając mu pokrzepiający uśmiech, po czym nie wdając się w dalszą rozmowę, pobiegłam do swojego pokoju.

***

Bum!
Masło maślane.
Tak bym właśnie określiła ten rozdział. I trochę dużo pleonazmów się pojawiło, ale postaram się nad tym popracować :3
Jeśli chodzi o Rydel i jej rozważania na temat mleka... Pisząc ten fragment, miałam na nie ochotę :3 A co, kto mi zabroni xd 
A co myślicie o scence Jake'a i Veroniki? :) Musiałam między nimi jakieś małe cuś wpleść, ale nie przyzwyczajajcie się do nich, muszę jeszcze ich relację rozwinąć, a ich kolejne zbliżenie nie pojawi się zbyt szybko. Zła ja. Buaha ;D
Btw wiem, że rozdziały ostatnio jak są 2 razy na tydzień to jest dobrze, a ten dodałam po tygodniu, ale jak już kilkakrotnie powtarzałam: listopad jest moim osobistym koszmarem tego roku. Poprawię się, I swear. Ale ustatkuję się dopiero jakoś tak w grudniu... Póki co musicie się trochę pomęczyć :x
Kij ze szkołą. Zostań menelem i kradnij bułki z lidla. Ostatnio jest to moje motto życiowe ;3
Za jakiekolwiek błędy w rozdziale przepraszam, ale nawet jeśli sprawdzam, coś mogłam przeoczyć. 
Jeszcze jedno. Wiem, że ostatnio rozdziały są rzadziej, ale musicie też to zrozumieć. A mam wrażenie, że mnie ostatnio cuś opuszczacie :( Ehh... Może to z mojej winy, ale jeśli macie jakieś uwagi, to też je piszcie w komach, na których bardzo mi zależy! One dają poczucie, że to co robisz, jest docieniane przez innych - inne blogerki mnie pewnie zrozumieją ^^ Zresztą... Chyba każdy to zrozumie :) 
Jak znam życie, wszyscy już słyszeli najnowszą piosenkę R5, ale i tak to tu napiszę - moim skromnym zdaniem ta piosenka jest naprawdę wspaniała. Ofc zawsze się tak reaguje, gdy wychodzi jakaś nowa nuta, ale "Smile" ma w sobie coś... innego. Niesamowitego. :)
Ciekawi mnie ile z Was czyta te moje długie notki xd No ale co ja mogę poradzić? Lubię gadać, a w ten sposób mam z Wami jakiś kontakt :D
Na dziś to chyba tyle. Dobranoc dla wszystkich :3 :D
~MiLka <3



środa, 12 listopada 2014

39.There's just too much that time cannot erase...

 Dedyk dla Słodkiej Czekoladki :3 

WAŻNE! Jak pewnie wiecie, zbliżają się urodziny naszej Laury :) Z tej okazji, organizowana jest pewna akcja. Ja osobiście tego nie organizuję, więc jeśli chcecie poznać więcej szczegółów, to kontaktujcie się z Szanell Torres, bądź zaglądajcie tutaj: KLIK :D

Miłego czytania! :D

-Myślałaś kiedyś o zostaniu lesbijką?
Początkowo, gdy Vera usłyszała to pytanie, myślała, że chłopak żartuje. Miała poważną minę, próbując sobie uporządkować to, co przed chwilą usłyszała. Po chwili jednak, po prostu wybuchła śmiechem.
-Serio? I o to mnie chciałeś zapytać? - powiedziała przez śmiech.
Jake, wciąż cały w nerwach, dopiero po chwili zdał sobie sprawę, jakie pytanie zadał dziewczynie.
-Właściwie, to chciałem...
-Jeśli już musisz wiedzieć, to jestem w pełni hetero. - powiedziała pewnie dziewczyna, po czym poklepała chłopaka po ramieniu. - Skąd to pytanie? - dodała, nie przestając się uśmiechać.
Chłopak zaczął się zastanawiać nad odpowiedzią. Bo tekst; "za każdym razem, kiedy próbuję ci wyznać swoje uczucia zaczynam świrować i gadać głupie rzeczy" raczej by się nie przyjął.
-Ja... Po prostu... Chciałem rozładować atmosferę! - machnął ręką, próbując jakoś wybrnąć z tej niekomfortowej sytuacji.
-No to szacun stary! W pełni Ci się to udało.
-Dzięki. - odparł niemrawo, zdając sobie sprawę, że prawdopodobnie zaprzepaścił swoją jedyną szansę.
-Chociaż w sumie. To jakby się tak dogłębniej zastanowić...
-Zastanowić nad czym?! - przeraził się Jake. Chyba nie zniósłby myśli, że obiekt jego westchnień jest innej orientacji seksualnej.
-Spokojnie! Dziewczyny mnie nie pociągają! - zaśmiała się. - Chociaż gdy Laura założy czasem krótszą spódniczkę...
-Vera!
-No już dobra, przecież żartuję! - zaśmiała się. - Ale muszę przyznać, że warto było, choćby dla zobaczenia Twojej miny. - powiedziała, pokazując mu język. - A ty? Coś się tak wystraszył? Tolerancja musi być! - powiedziała, krzyżując ramiona.
-Nie chodzi o to... Nie mam nic do homoseksualistów, ale gdyby się okazało, że ty nim jesteś, po prostu... - Jake nie dokończył zadania. Po prostu nie potrafił tego zrobić.
-Po prostu co? - brunetka zmarszczyła brwi.
-Nieważne... - machnął ręką. - Zresztą, o czym my gadamy?!
-Nie wiem. - dziewczyna ponownie zachichotała, po czym oparła głowę o ramię swojego przyjaciela. Jake spojrzał powoli na dziewczynę, a właściwie na czubek jej głowy. Początkowo jego zdziwione spojrzenie, zmieniało się w coraz to bardziej szczęśliwe. Nachylił się do niej lekko, przymykając oczy i biorąc wdech nosem, napawał się zapachem jej szamponu.
-Wiesz co Ci powiem? - z zamyślenie wyrwał go ściszony głos dziewczyny. Momentalnie odsunął się od niej, na powrót otwierając oczy. - Jeśli już miałam z kimś wylądować na balkonie, to cieszę się, że tym kimś jesteś ty.
Po usłyszeniu tych słów, kąciki ust Jake'a uniosły się ku górze.
*****

"A ponoć to bez mężczyzn kobiety byłyby bezbronne. A oprócz mnie, chyba nikt tutaj nie wywiązał się z umowy!" - krzyczała sama na siebie Rydel. Nie dość, że Jake nie odpowiada na smsy, to Ellington utknął wraz Rossem w jednym pokoju. Obecnie brunet siedzi w łazience w sypialni Laury, próbując się nie wydać. A ona? Sama zamknęła balkon. Sama nad wszystkim zapanowała. I sama zamknęła Vanessę w jednej z komód. I co teraz? Plan nie wypalił. To lipa. Chyba trzeba będzie się poddać.
Rydel nienawidziła przegrywać. Nie chodzi o to, że uważała się za wielkiego zwycięzce, czy kogoś najlepszego. Po prostu nie lubiła, gdy coś nie szło po jej myśli. Podeszła do jednej z komód w salonie, i jednym ruchem otworzyła ją. Momentalnie ze środka wypadła czarnowłosa dziewczyna.
Gdy Vanessa doszła do siebie, momentalnie wstała i z mordem w oczach spojrzała na swoją przyjaciółkę.
-Czyś ty do końca powariowała?! - warknęła, a jej głos, odbił się echem po całym domu.
-Nie krzycz tak. - odparła naburmuszona Rydel. - Chciałam Was z chłopakami trochę nastraszyć, ale te tępaki nic nie umieją załatwić.
Gdy Vanessa zobaczyła, w jakim nastroju jest jej przyjaciółka, cała złość z niej wyparowała, pozostawiając miejsce współczuciu.
-Kochana... Dobrze wiesz, że do takich planów się angażuje mnie i Laurę. Pamiętasz? W trójkę zdziałamy wszystko. - zaśmiała się cicho.
-Tak wiem. - na twarzy blondynki zagościł przelotny uśmiech.
-Dziewczyny górą?
-Dziewczyny górą. - odpowiedziała jej rozpromieniona Rydel, po czym przyjaciółki się przytuliły.
-Ehh... No nic. Trzeba iść po resztę. Może jakoś normalnie spędzimy resztę tego wieczoru. - zaśmiała się Vanessa, po czym obydwie dziewczyny skierowały się do holu wejściowego.
-A co wy tu robicie? - zdziwił się Rocky, widząc, jak jego siostra wprowadza do pomieszczenia Vanessę.
-Plan nie wypalił. Normalnie z Wami coś zrobić! - westchnęła Rydel, przymykając oczy. Miało być tak zabawnie. - Mniejsza o to. Co się stało, to się nie odstanie. A teraz wypuszczaj Rikera z szafy i idziemy po resztę.
-Wypuść Rikera skąd? Że jak?! - przeraziła się Van, jednak nikt nie zwrócił na to uwagi.
-Jesteś pewna? On będzie wściekły... - brunet spojrzał niepewnie na komodę.
-Proszę cię! Chyba się go nie boisz? - zapytała z wyczuwalnym sarkazmem w głosie Rydel, jednak widząc, że jej brat potrząsa żywo czupryną, uderzyła się dłonią w czoło. - Z kim ja muszę żyć... - westchnęła, po czym ignorując zdziwione spojrzenie Marano, podeszła do szafy. Następnie wysunęła z między uchwytów parasolkę i pociągnęła za jeden z nich, tym samym otwierając drzwi. Momentalnie ze środka wypadło zbiorowisko ubrań i czapek, a między nimi można było odnaleźć ich przyjaciela. Gdy po zderzeniu z ziemią Riker wreszcie doszedł do siebie, momentalnie się wyprostował, otrzepując swoje ubrania.
-Może mi ktoś wytłumaczyć, co on robił w naszej szafie?! - wrzasnęła Vanessa, aby ktokolwiek zwrócił na nią uwagę.
-A Narnii se szukałem! Masz z tym problem?! - również krzyknął Riker. Wciąż był wściekły. Dopiero po chwili ochłonął. Powolnym krokiem podszedł do Rydel. Przymknął oczy i wziął głęboki wdech. Powoli wypuścił powietrze z ust, unosząc swe powieki ku górze. Uśmiechnął się lekko, po czym wrzasnął:
-Czy wyście już do końca powariowali? Zamykać mnie w szafie? A co, jeśli dostałbym klaustrofobii? A co, jeśli napadłyby mnie jakieś stwory? A co, jeśli kosmici by mnie znaleźli, a następnie wzięli na swój statek i robili na mnie jakieś eksperymenty? Taka piękna twarz by się zmarnowała! A co, jeśli dostałym uczulenia na kurz? A co, jeśli... - blondyn nie zdążył dokończyć, bo jego siostra nie wytrzymując tych wrzasków, po prostu uderzyła go otwartą dłonią w policzek.
-Lepiej Ci? - zapytała z przesłodzonym uśmiechem.
-Lepiej... - odburknął, po czym nie chcąc oberwać kolejny raz, odsunął się trochę od blondynki.
-I świetnie. To co teraz robimy? - zagadnął uradowany Rocky. - Bo godzina zabawy wybija... - przerwał, patrząc na zegarek na ręce, którego nie miał. - Teraz! - powiedział roześmiany.
-Na początek, trzeba iść po resztę. Potem się pomyśli, co robić dalej. - zaproponowała Rydel, po czym gestem dłoni wskazała, aby wszyscy za nią poszli.
Gdy wszyscy opuścili pokój, została w nim tylko dwójka przyjaciół. Riker już zmierzał do wyjścia, gdy poczuł, jak ktoś chwyta go za nadgarstek. Momentalnie odwrócił się. Jego źrenice rozszerzył się, gdy zobaczył przed sobą swoją przyjaciółkę.
-Coś się stało? - zapytał. Na twarzy Vanessy pojawił się delikatny uśmiech. Następnie wyciągnęła przed siebie otwartą dłoń i z całej sił walnęła blondyna w policzek.
-Ał! A to za co?! - oburzył się.
-Za stwierdzenie, że w naszej szafie jest kurz. - odpowiedziała pewnie, a widząc, jak Lynch chwyta się za oba obolałe, zaczerwienione policzki zaśmiała się cicho.
-No chodź już buraczku... - zaśmiała się słodko, po czym jeszcze raz chwyciła przyjaciela za dłoń, tym razem ciągnąć go w stronę schodów, gdzie przed chwilą zniknęli jej przyjaciele.
*****

Laura weszła do swojego pokoju, zamykając po sobie drzwi. Skierowała wzrok na łóżko, gdzie, jak myślała, powinien znajdować się blondyn. Ale Rossa nie było. Zmarszczyła brwi. Podeszła do swojego biurka i odłożyła na nie talerz z kanapkami, które przygotowała dla siebie i Lyncha, w ramach kolacji.
-Ross? Jesteś tutaj? - zapytała rozglądając się niepewnie po sypialni. Wtem, do jej uszu dotarło ciche skrzypnięcie, jakby jakieś drzwi się otwierały. Momentalnie przeniosła wzrok na wejście, jednak tam nikogo nie było... Wtem, nim zdążyła się z powrotem odwrócić, usłyszała za sobą głośny krzyk. Przerażona jęknęła i odskoczyła w bok, nie mając pojęcia, co się dzieje. Niestety podczas tej czynności zahaczyła stopą o skrawek firany, tym samym ją zrywając. Materiał urwał się, oplatając tym samym wciąż przerażoną brunetkę. Dziewczyna zaplątała się w tkaninę, a próbą zrobienia jakiegokolwiek ruchu, spowodowała swój upadek na ziemię.
-Hahaha! Nie wierzę... Nie wierzę, że dałaś się tak nastraszyć... - zarechotał Ross, stojąc tuż nad swoją dziewczyną.
-Jakbyś na mnie nie naskakiwał z szafy, to bym się nie wystraszyła! - oburzyła się Laura, wciąż to miotając się w przeróżne strony. Kiedy próbowała się tak wydostać, zamiast odwinąć się z firany, zaczęła się w niej kręcić, powodując tym samym, że toczyła się po całym pokoju. Wyglądała dosłownie jak naleśnik.
-Wiesz, że w ten sposób się nie wydostaniesz? - zapytał Ross unosząc jedną brew ku górze.
-To może pan wszechwiedzący mi pomoże, zamiast dawać beznadziejne rady! - warknęła dziewczyna, nie przestając się kręcić.
-A co za to dostanę?
"Faceci i ta ich bezinteresowność" - przemknęło Laurze przez myśl, po czym przewróciła oczami.
-Dostać nic nie dostaniesz, ale jeśli tego nie zrobisz, to możesz stracić. A wiesz co? Dziewczynę! - warknęła.
-No już się tak nie gorączkuj Lau... - zaśmiał się Lynch, jednak podszedł do brunetki i pomógł jej się wydostać z materiału. Po odwinięciu dziewczyny z firany, odrzucił ją na bok, po czym chwytając za dłonie Lau, pomógł jej wstać.
Laura była bardzo drobną dziewczyną. Nie należała do gigantów i była szczupłą nastolatką. Pewnie w swoim życiu usłyszała już niejedną obelgę, ze względu na swój wygląd, ale starała się tym nie przejmować. Każdy z nas jest jaki jest, a czasami, choćbyśmy się nie wiem jak bardzo starali, nie zmienimy tego. I takie jest życie. Gdybyśmy wszyscy byli tacy sami, byłoby po prostu nudno.
Ross natomiast twierdził, iż to, jak wygląda dziewczyna, czyni ją słodką. Czuł się przy niej, jak obrońca, który nie chce, aby ktoś skrzywdził jego księżniczkę. A tym bardziej podobała mu się chwila, gdy ich dłonie były złączone. Drobne palce dziewczyny, wbrew pozorom, idealnie wpasowywały się w dłonie Rossa.
-Oj nie gniewaj się już... - blondyn uśmiechnął się lekko, wpatrując się w brązowe oczy dziewczyny, która aktualnie przybliżyła się do niego najbardziej jak tylko mogła i wciąż trzymając dłonie chłopaka, opuściła swe ręce ku dołowi.
-Nie gniewam się. Ale musiałam Cię jakoś zmusić do pomocy. - odpowiedziała Laura, przygryzając dolną wargę.
-Szantaż? - Ross uniósł brwi do góry, po czym zrobił obrażoną minę.
Oboje cicho zaśmiali się.
Laura, dla uwieńczenia tej chwili, chciała pocałować chłopaka, lecz jako, że stał wyprostowany, dopiero po wspięciu się na palce dosięgnęła jego polika. Gdy już znalazła się z powrotem na prostych stopach, westchnęła cicho. Następnie wyswobodziła swe dłonie z dłoni chłopaka, po czym odwróciła się do niego plecami. Objęła się ramionami i schyliła głowę ku dołowi.
-Nienawidzę tego, że jestem od Ciebie o tyle niższa. - powiedziała smutno.
-Zaufaj mi, jest w tym zaleta. - odpowiedział blondyn, nachylając się do dziewczyny w ten sposób, że teraz stykali się ciałami.
-Jaka? - spytała cichutko Laura, wciąż się nie odwracając.
Ross ujął na powrót jedną dłoń dziewczyny w swoją i przysunął swe wargi do jej ucha. Następnie wciąż trzymając ją w uścisku, przejechał palcami po obojczykach brunetki.


- Bo kiedy cię przytulam, możesz słuchać mojego serca, które bije tylko dla Ciebie. 
Po usłyszeniu tych słów, wargi ust Marano momentalnie uniosły się ku górze. Odwróciła się z powrotem do chłopaka i spojrzała na niego. W jego oczach, mogła dostrzec miłość. Mogła dostrzec prawdziwą miłość. Już dawno nikt na nią tak nie patrzył. Poczuła, jak na jej policzki wkrada się zdradziecki rumieniec. Uniosła dłonie ku górze i wplotła je między pasma czupryny blondyna. Następnie przysunęła jego twarz do swojej. Sprawiła, że ich czoła się stykały. 
-Dziękuje. - wyszeptała. - Za to, że jesteś tu ze mną. 
-I nigdzie się nie wybieram. - wyszeptał również blondyn. Oboje przymknęli oczy. Stali tak chwilkę, a Laura wciąż trzymała swe ręce na czuprynie Rossa, oplatając końcówki jego włosów o swoje palce. Wtem, do ich uszu dotarł cichy huk. Laura momentalnie rozwarła swoje oczy i z przerażeniem zaczęła się rozglądać po sypialni. 
-Co to było? - spytała wystraszona.
-Lau, spokojnie... To mógł być wiatr...
-Zawsze tak mówią na horrorach. "To był tylko wiatr"! A potem ktoś ginie. - powiedziała z przekonaniem, po czym podeszła do drzwi łazienki, chcąc sprawdzić, czy coś się tam nie kryje. 
-Za dużo filmów się naoglądałaś. Spokojnie, nic Ci nie będzie... - zapewniał ją Lynch. 
-Skąd ta pewność? - zapytała kładąc rękę na klamce i stając w miejscu. 
-Ej. Albo możesz szukać teraz niewyjaśnionych powodów zwykłego hałasu, albo przyjdziesz tu do mnie? - zachęcił ją blondyn, rozkładając swe ramiona. Laura przygryzła dolną wargę i odwróciła się do chłopaka. Nie musiała długo myśleć. Już po niecałej sekundzie na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, a ona sama podbiegła do chłopaka, rzucając się mu w ramiona. 


Momentalnie pochłonęli się w pocałunkach. Był one przepełnione nie tylko miłością, ale i wzajemną tęsknotą. A wzajemna bliskość, była dla nich jak tlen. Potrzebowali się, nawet nie zdając sobie sprawy, jak bardzo. I jak mocno siebie pragną. 
Z początku, pocałunki te były tak zachłanne, że Laura nie zważała uwagi na to, gdzie lądują jej wargi. Początkowo obdarzała nimi policzki Rossa, jego nos, brodę, aż w końcu natrafiła na usta. Nie trwało to długo, gdyż ponownie składała buziaki na jego policzkach. 
Kiedy poczuła, że Ross powoli słabnie, zacisnęła uściska jej ud wokół bioder chłopaka, aby nie miał aż tak ciężko. Rękami natomiast, objęła jego szyję. 
Dłonie Rossa natomiast oplatały całe ciało brunetki. Jedną ręką podtrzymywał jej plecy, a drugą położył na jej udzie. 
-Rossss.... - przerwała Lau, jednak nie na długo, gdyż blondyn z powrotem odnalazł usta dziewczyny i złączył je ze swoimi wargami. Para ponownie oddała się pocałunkom. - Ross! - warknęła Marano, tym razem pewniej odsuwając się od chłopaka. - Ktoś puka do drzwi. - powiedziała, patrząc mu w oczy. 
-Kto tam?! - zawołał chłopak.
-Święty Mikołaj, a kto! - zza drzwi doszedł ich stłumiony głos, należący do ich przyjaciół. Para spojrzała na siebie z przekąsem, po czym ostatni raz pocałowali się. Następnie Ross postawił Laurę na ziemi, a w trakcie, gdy podchodził do drzwi, dziewczyna układała swoje włosy. 
-No hej hej! - zawołała radośnie Rydel, wchodząc do pokoju swojej przyjaciółki. Tuż za nią wszedł Rocky, a następnie Vanessa i Riker.
-Co wy tu robicie? - zdziwiła się Laura, widząc rodzeństwo Lynch. 
-Stoimy. Oddychamy. Chcemy coś porobić. - Rocky wzruszył ramionami. 
-Tyle to my chyba wiemy. - zaśmiał się Ross.
-Chcieliśmy Was nastraszyć, ale cuś nie wyszło. - westchnęła Delly. - A w Twojej łazience jest Ell. 
-Że jak, że kto, że gdzie?! - wrzasnęła przerażona Laura. Ukradkiem wymieniła zawstydzone spojrzenia z Rossem, mając nadzieję, że nikt tego nie zauważył. 
-A co ty się tak rumienisz, cooo? - zapytała Vanessa krzyżując ręce na piersi. Laura spuściła głowę, po czym podeszła do drzwi od łazienki.
-No żeby we własnych pokoju nie mieć prywatności! - warknęła, szybkim ruchem otwierając drzwi. - Aaaaaa!!! - momentalnie wrzasnęła, po czym zatrzasnęła drzwi i przerażona wskoczyła swojej siostrze na ręce. Vanessa spojrzała na nią jak na skończoną idiotkę. 
-No chyba Cię cycki swędzą. - zmarszczyła brwi, po czym opuściła ręce ku dołowi powodując tym samym, że Laura spadła na ziemię. 


Brunetka siedząc na ziemi, podkurczyła kolana, po czym objęła je ramionami. 
-Lau... Co się stało? - zaniepokoił się Ross, kucając przy dziewczynie. 
-W łałała... w łazience... Ellington... Prysznic... Krew... O mój Boże... - pisnęła, po czym zakryła twarz dłońmi.Spojrzenia wszystkich obecnych najpierw skierowały się na młodą Marano, a następnie na drzwi od łazienki. 
-No... Może niech ktoś to sprawdzi? - zaproponowała Rydel. Wszyscy momentalnie zrobili kok do tyłu sprawiając, że z przodu pozostała jedynie Vanessa. 
-Nie wierzę, że aż tak cykorzycie. - westchnęła, po czym spokojnie otworzyła drzwi. Jej reakcja, była taka sama jak jej siostry.
Krzyk. Trzaśnięcie drzwiami. Podłoga. Kolana. Strach. Jęk. 
-No błagam Vanessa... Ty też? - zapytał zażenowany Rocky. 
-To może sam tam wejdziesz, co? - zaśmiał się Ross. - Skoro taki odważny jesteś. 
-Kobiety mają pierwszeństwo. - powiedział brunet, wypychając przed siebie swoją siostrę. 
-Ja tam nie wejdę! - pisnęła Rydel. 
-Ty!
-Nie!
-Rocky przestań!
-Idziesz!
-Och skończcie to! - warknął Riker. Następnie podszedł do drzwi i otworzył je. Przed jego twarzą ukazał mu się Ellington. Jego włosy były poczochrane, a na twarzy gdzieniegdzie znajdywały się ślady zadrapań i krwi. Usta miał sine, a oczy czarne. Całe czarne. Jego ubrania były porozrywane. Chłopak wyglądał dosłownie jak demon.
Riker przełknął cicho ślinę. 
-Bu! - krzyknął Ratliff, albo to, kim obecnie był. To wystarczyło. Z gardła blondyna wydobył się pisk. Następnie zajął miejsce tuż obok sióstr Marano. Wszyscy spojrzeli z przerażeniem na chłopaka. Wyglądał paskudnie. Między nastolatkami zapanowała cisza. Wszyscy wpatrywali się w stwora, który stał przed nimi. 
Po chwili Rydel nie wytrzymała i po prostu... wybuchła głośnym śmiechem. Zawtórowali jej w tym Rocky i Ell. 
-Ja... Przepraszam ale nie mogę... Szkoda, że nie widzieliście swoich min...! - zaśmiała się dziewczyna, po czym przybiła brunetom piątkę. 
-Ale...
-Co?
-Że jak?
-Wyjaśnicie to?! - warknęła Vanessa, z której jakby uleciał cały strach. 
-Mówiłam, że chcieliśmy Was nastraszyć. - blondynka wzruszyła ramionami. 
-I udało się. Nie ma co, nieźli z nas aktorzy... - westchnął Rocky, odrzucając dumnie włosy do tyłu. 
-Ale to jest... On jest opętany! To jest jakiś potwór! - wciąż jęczała Laura. 
-Nie żaden potwór... - zaśmiał się Ratliff - tylko sztuczna krew, kosmetyki Rydel i czarne soczewki do oczu. - wyjaśnił chłopak. 
-Czyli to wszystko było żartem?! - oburzył się Riker. - Ja tu na zawał prawie zeszedłem! 
-Widzieliśmy braciszku... Oj widzieliśmy... - Ross poklepał go po ramieniu. 
-A ty młody tak się nie mądrzyj! Byś swoją minę zobaczył! - stwierdziła Delly, pokazując młodszemu bratu język. 
-Nawet nie wiecie jak mnie przeraziliście! - oburzyła się Vanessa, wstając na równe nogi. 
-Ale o to chodziło! - zachichotał Rocky. Czarnowłosa zmrużyła oczy, po czym powoli odwróciła głowę w kierunku bruneta. - Kurde... - westchnął. 
-No co ty nie powiesz? - warknęła, po czym dosłownie rzuciła się na przerażonego chłopaka. Nie zdążył nawet zareagować. Już po sekundzie oboje leżeli na ziemi, tyle, że Van siedziała na Lynchu, a tn próbował ochronić swoją twarz przed jej pazurami.
-Riker ratuj! - krzyknął krzywdzony chłopak. 
-Nie... Poczekam jeszcze chwilę... - blondyn machnął dłonią. Podczas gdy wszyscy skupili się na Vanessie okładającej Rocky'ego, Laura powoli podniosła się z podłogi. Po cichutko i niezauważenie podeszła do biurka, gdzie leżała taca z kanapkami, które przygotowała na kolację dla siebie i Rossa. Zsunęła wszystkie kanapki z talerza, po czym trzymając go w dłoniach, powoli skierowała się do łazienki. Następnie, stąpając powoli, stanęła za Ellingtonem i z całej siły uderzyła go tacą w głowę. Po pomieszczeniu rozległ się huk. Chłopak zdążył tylko głupkowato się uśmiechnąć, po czym runął na ziemię. Wszyscy słysząc hałas, spojrzeli zdziwieni ns Laurę. Nawet czarnowłosa przerwała proces wydrapywania oczu Lynchowi. 
-No co? - spytała brunetka, robiąc niewinne oczka. 
-Czemu go uderzyłaś? - zapytał Ross, przeciągając każdą samogłoskę. 
-No przecież musiałam mieć pewność, że to nie demon, co nie? - spytała, jakby to było oczywiste, po czym odkładając talerz z powrotem na miejsce, wtuliła się w ramiona swojego chłopaka.
*****

-Nudzi mi się... - zaskomlała Veronika, okręcając końcówki swoich włosów na palach. - Poróbmy coś. Tak dla zabicia czasu. - dziewczyna wzruszyła ramionami, po czym uśmiechnęła się głupkowato.
Jake spojrzał na nią. Pogoda na zewnątrz, może nie była najgorsza, ale nie panował tam też upał. Chłopak, miał na sobie bluzę i jeansy, dziewczyna natomiast, luźną koszulkę i zwykłe leginsy. Jake'a dziwiło to, że Veronice nie jest zimno. No chyba, że po prostu nie chciała się do tego przyznać. Albo rzeczywiście nie odczuwała chłodu.
-A co chcesz porobić?
-No nie wiem... - westchnęła brunetka, po czym uniosła oczy ku górze, jakby chcąc się doszukać w gwiazdach jakiejś odpowiedzi. A trzeba przyznać, że rozgwieżdżone niebo potrafi być naprawdę piękne. Zwłaszcza, gdy noc jest bezchmurna. - O! Już wiem, pograjmy w ostatnią literę!
-Nie chce mi się... - Jake zakrył twarz rękami.
-Misie to są w lesie. Lub w zoo. A ty po prostu się boisz, że jestem od Ciebie mądrowsza. - brunetka skrzyżowała ręce na piersi, unosząc dumnie głowę. Para wciąż siedziała koło siebie, ale teraz, byli zwróceni twarzami ku sobie, zamiast opierać się o siebie ramionami.
-Wcale, że nie!
-Wcale, że tak.
-Nie.
-Tak. - Veronika nie dawała za wygraną.
-Nie, na serio, po prostu... - chciał zaprzeczyć chłopak, jednak dziewczyna mu przerwała;
-Nienienienienienienienienienienienienienienienienie! - zapiszczała Veronika zakrywając sobie uszy.
-No zgoda! - Jake uniósł ręce ku górze, w geści kapitulacji. - Czasem zachowujesz się jak dziecko, wiesz? - wytknął jej, wystawiając przy tym na wierzch swój język.
-Oj tam oj tam ważne, że zawsze dostaję to, czego chcę. - zaśmiała się. - Kto zaczyna?
-Możesz ty.
-No dobra... No to może... Kot. - rozpoczęła zabawę Vera.
-Tort.
-Taksówka.
-Ambrozja. - odparł Jake, sam się zastanawiając, skąd mu na myśl przyszło takie słowo.
-Asasin. - uśmiechnęła się brunrtka, której ta zabawa widocznie bardzo się spodobała.
-Nimfomanka. - nastolatek wzruszył ramionami. Veronika natomiast zmarszczyła brwi. Nie słysząc żadnej odpowiedzi ze strony przyjaciółki, zdziwiony chłopak uważniej przyjrzał się Verze. - Coś nie tak?
-Kto to jest nimfomanka? - zapytała speszona, po czym spuściła głowę.
-Nie wiesz? - Jake uniósł brwi do góry w wyrazie zdziwienia, które osiągnęło zenitu, gdy brunetka pokiwała twierdząco głową. - Nimfomanka to kobieta, która... Jakby to powiedzieć... - podrapał się ręką po karku. - No jest... Tak jakby uzależniona od seksu. No może nie dosłownie... Bo to jest taka choroba, że ta kobieta nie pragnie niczego innego, oprócz... No oprócz współżycia...
-Dobra, rozumiem. - zaśmiała się Vera. - To w takim razie jak nazywa się facet uzależniony od seksu?
-Co?
-No bo powiedziałeś, że nimfomanka to KOBIETA uzależniona od kochania się. To w takim razie, jak nazywa się facet uzależniony od tego. - wyjaśniła brunetka, podkreślając odpowiednie słowa. Chłopak uśmiechnął się lekko.
-Facet uzależniony od seksu nazywa się facet.
Po wypowiedzeniu tych słów, oboje się zaśmiali.
-O czym my w ogóle gadamy? - zapytał, nie przestając chichotać.
-Nie wiem... - odparła dziewczyna. - Najpierw mnie pytasz o to, czy chciałabym być lesbijką, potem mówimy o nimfomanii... Co będzie następne? - odpowiedziała z szerokim uśmiechem na ustach.
-Następnie przejdziemy do praktyki. - odpowiedział pewnie Jake, a kąciki jego ust wykrzywiły się w uśmiech starego zboczeńca powodując, że para ponownie wybuchła perlistym śmiechem.
 *****

-Nie rozumie pan, że to dla mnie trudne? Ale... Tak, wiem, że to wielka szansa, ale ja naprawdę... Wiem, nie będą czekać... Ale ja to wszystko wiem! I dziękuje, bo ta propozycja naprawdę wiele dla mnie znaczy i nie chcę jej odrzucać, ale nie mogę też powiedzieć tak! Muszę to przemyśleć. Co? Proszę, ja naprawdę... Nie mogę chociaż do końca wakacji? Ale jak to do końca tygodnia! To tylko kilka dni! Nie mogę teraz podjąć tak pochopnej decyzji! Rozumie pan? Halo? Jest tam pan? Halo..?
Maia spojrzała na telefon.
-Świetnie... Rozłączył się. - warknęła pod nosem, po czym z całej siły rzuciła telefonem o ścianę. Momentalnie roztrzaskał się na kawałki.
-O nie nie nie... - jęknęła brunetka i szybko podbiegła do komórki. Chwyciła ją w swoje rozgrzane palce i spróbowała włączyć. Niestety potrzaskany ekran nijak nie chciał się zaświecić. Wściekła dziewczyna, ponownie walnęła nim, tym razem o kant łóżka. Maia powolnym krokiem skierowała się do łazienki. Stanęła przed umywalką i oparła o nią dłonie, przenosząc na nie cały ciężar swojego ciała. Uniosła powoli głowę, by móc spojrzeć oczy. Czekoladowe tęczówki, jakby straciły cały swój blask. Końcówki świeżo umytych włosów były lekko pozakręcane, a woda skapywała z nich na jej gołe ramiona. Czarny podkoszulek opinał się o jej zgarbione ciało.
Niektórzy mogliby uznać jej problem za błahy. W końcu, dzieci głodują na całym świecie, a ona przejmuje się takimi błahostkami. Po części, jest w tym ziarnko prawdy, lecz wielkość problemu, zależy od punktu spojrzenia na niego.
Dla Mai na przykład, najważniejsza w życiu była przyjaźń i rodzina. Osoby, które ją otaczały, tak bliskie jej sercu, stanowiły nieodłączny kawałek układanki w jej życiu. I teraz, miała to wszystko tak nagle stracić?
Każda decyzja niesie ze sobą konsekwencje. I nie ma wyjścia. Czasami, możemy znaleźć się między młotem a kowadłem. To zdecydowanie jest jedna z gorszych możliwych sytuacji, bo czegokolwiek byśmy nie wybrali, i tak będziemy żałować.
A w takiej sytuacji, znalazła się obecnie Maia. 

***

Bum! :D
I jak tam mija day? :3 
Takie question. Wie ktoś co to hekatomba? o.O Dzisiejsza olimpiada mnie po prostu rozwaliła ;p Język polski pełen jest zawikłań xd 
Kilka osób pytało mnie, kiedy pojawi się nowy rozdział na moim drugim blogu... No cóż... Pracuje nad tym :/ Ale dostałam jakiegoś zawieszenia i po prostu nic nie umiem na niego napisać ;-; No bo pomysł jako tako mam, wiem dokładnie co się kiedy będzie działo, ale z ubraniem tego w słowa już gorzej... Mam nadzieję, że do końca listopada się wyrobię. 
No więc teraz: co sądzicie o rozdziale? Dodałam kilka gifów, powinny się one teraz częściej pojawiać. Jakby ktoś miał jakieś uwagi, dotyczące mojego pisania, to pisać śmiało ^^ 
Oczywiście mam nadzieję, że zostawicie mi jakieś komentarze, w końcu czytanie ich to sama radość :D 
Next... Nie pytajcie, bo nie mam pojęcia :P Równie dobrze może pojawić się w ten weekend jak i w przyszłym tygodniu, zależy, jak się wyrobię, ale na pewno nie wcześniej. 
I jeszcze do Lauratic: możesz zapomnieć. Burkely jest mój ;p 
To ja spadam oglądać na necie "Kości" i miłego dnia życzę :) 
~MiLka <3

piątek, 7 listopada 2014

38. Never mind, I'll find someone like you.

-Jesteś pewna, że chcesz mi pomóc? - po raz kolejny zadał to pytanie Riker.
-Oczywiście! I nie pytaj mnie już o to, bo się jeszcze rozmyślę. - zaśmiała się Veronika, grożąc mu palcem. - A tak w ogóle, to co robi reszta Twojego kochanego rodzeństwa? - zagadnęła go.
-Podejrzewam, że obecnie Ross ślini się do Laury, a reszta pewnie siedzi w domu. Jak wychodziłem do Was, to Rydel śpiewała na stole, więc mogą się tam dziać różne rzeczy. - oboje się zaśmiali.
-Ej, a może ich tu zaprosimy? Bo nie mam zamiaru siedzieć z tymi dwoma parami. Lubię miłość, ale bez przesady.
-A wiesz... To nie taki zły pomysł. Pójdę po nich. - zaproponował Riker, wstając od stołu.
-Ej! Przecież można zadzwonić!
-Wiem, ale przecież nie mieszkamy aż tak daleko a spacer dobrze mi zrobi. Poza tym, nie mam zamiaru dłużej przebywać pod jednym dachem z tym matołem co się do Vanessy przyczepił jak do psiego ogona. - na samą myśl wzdrygnął się, po czym przybijając z Veroniką 'piątkę', wyszedł z pomieszczenia.
Brunetka wzięła do ręki szklankę i upiła ostatnie trzy łyki swojego soku. Następnie podparła swoją głowę o dłoń i westchnęła cicho.
-W co ja się wpakowałam...
*****

Gdy Rydel weszła powoli do domu, zamknęła za sobą drzwi. Następnie, znając na wylot swoje przyjaciółki, sięgnęła do szafki stojącej w holu i uprzednio wyciągając z niej kluczyk, zatrzasnęła drzwi. Potem, schowała metalowy przedmiot do kieszeni swoich spodni i dumnie spojrzała na swoich przyjaciół.
-Dobra to... Od czego zaczynamy? - spytał półszeptem Jake.
-Najpierw, trzeba zamknąć drzwi na taras i też wziąć z nich kluczyk. Nikt, powtarzam: NIKT nie może tu wejść, ani stąd wyjść. - powiedziała złowieszczo Delly.
-Oczywiście, jak już zaplanujemy akcję stulecia, to nagle pogoda musi się poprawić! - warknął Ell, mając na myśli brak jakichkolwiek burzowych chmur na zewnątrz.
-Eee tam... Będzie dobrze. Zwłaszcza, że za niecałą godzinę powinno się zrobić całkowicie ciemno. - blondynka pocieszyła swojego przyjaciela. - Dobra, więc może zróbmy tak. Ja, pójdę zamknąć ten balkon, po czym postaram się skombinować telefon Vanessy. Jake, jako, że Veronikę trudno przestraszyć, trzeba będzie ją zagonić do jej pokoju i ma być tam sama. Zrozumiano?
-Pewka. Nie takie rzeczy się robiło. - powiedział luźno nastolatek, po czym mrugnął do Delly.
-No i świetnie. Więc, upewniając się, że jej tam nie ma, zajmij jej pokój i zrób wszystko tak, jak ustalaliśmy. Za mniej więcej 15 minut ją tam sprowadzę. Ell, Twoje zadanie to Ross i Laura. Masz ze sobą te listy?
-Mam.
-Świetnie. A ty Rocky, zajmij się naszym kochanym starszym bratem, ok? - zapytała blondynka. Brunet już miał odpowiadać, gdy nagle, cała grupka usłyszała czyjeś kroki. Momentalnie wszyscy rzucili się na ścianę za drzwiami, po czym wstrzymali oddechy. Wtem, ktoś wszedł do pomieszczenia. Głośne kroki i ciężki oddech, wskazywał na to, że osobą, która weszła do pomieszczenia jest jakiś chłopak. Ell, który stał najbliżej drzwi, mógł jedynie zobaczyć zarys tej postaci. Był to jakiś blondyn, dosyć wysoki. Brunet od razu rozpoznał w nim swojego przyjaciela.
Riker podszedł do drzwi i ubierając uprzednio buty, nacisnął na klamkę. Ani drgnęły. Blondyn spróbował jeszcze kilka razy, jednak za każdym to się nie udawało. W końcu odwrócił się i zrobił kilka kroków na przód.
Gdy Ratliff to zobaczył wiedział, że jeśli blondyn pójdzie do reszty domowników, cały ich plan pójdzie na marne. Pchnęła nim determinacja. Wyskoczył ze swojej kryjówki, po czym zagrodził drogę blondynowi. Najstarszy z Lynchów widząc bruneta, zmarszczył brwi, a jego wargi się lekko rozwarły.
-Cc co? Co ty... Ale skąd... Co ty tu robisz?! - zapytał zdumiony. Obecnie oczy Ellingtona, wyglądał jak dwa spodki - rozszerzone do granic możliwości.
-Yyy... Brać go? - bardziej stwierdził, niż spytał, ale dla reszty grupy nie potrzeba było więcej słów. Rydel, Rocky i Jake momentalnie wyskoczyli zza drzwi, po czym chwycili zdezorientowanego Rikera za... wszystko. Następnie siłą wepchnęli go do szafy, szybko ją zamykając. Między uchwyty wsadzili parasolkę, po czym odetchnęli z ulgą.
-Co to ma być?! Rydel, do jasnej ciasnej otwieraj te drzwi!!! Poczekajcie aż stąd wyjdę!!!
-No... Chłopcy, praca z Wami to czysta przyjemność. - dziewczyna uśmiechnęła się tryumfalnie, nie zwracając uwagi na wrzaski swojego brata, dobiegające z środka szafy.
-No to jeden z głowy. Ale... Skąd pewność, że nikt go nie usłyszy? - zapytał Rocky.
-A co, jeśli ma ze sobą telefon? Może do kogoś zadzwonić, a wtedy po całym planie... - dodał Jake.
-Czekajcie chwilę. - powiedziała pewna siebie Rydel. Następnie podeszła do wieszaka, na którym wisiały różne kurki. Sięgnęła do niebieskiej bluzy, która należała do jej brata. Sięgnęła do jednej z kieszeni, i zaczęła w niej grzebać. Po chwili kąciki jej ust opadły ku dołowi. Sięgnęła więc do drugiej kieszeni i ponownie zaczęła w niej czegoś szukać. Tym razem, na jej twarzy zawitał kolejny szeroki uśmiech. Dumnie uniosła ku górze komórkę swojego brata.
-Ale... Ale skąd wiedziałaś... Że on ma tam telefon? - zapytał zdziwiony Rocky.
-On zawsze nosi komórkę w kieszeni bluzy. Dlatego też zwykle nie odbiera moich telefonów. Trzeba znać swoich braci co nie? - uśmiechnęła się zwycięsko. Następnie podeszła do Ell'a i podała mu sprzęt. - Wiesz co z tym zrobić? - zapytała, lecz zamiast odpowiedzi, brunet poruszył kilkakrotnie brwiami. TO wystarczyło.
-Nie sądziłem, że pójdzie tak łatwo. - zaśmiał się Jake.
-Skarbie... To dopiero początek. - zaśmiała się dziewczyna, a cała trójka chłopców cofnęła się o krok do tyłu.
-Czasami... Jesteś przerażająca... - wzdrygnął się Rocky.
-Wiem. Ale ktoś musi być, co nie? - powiedziała. - Dobra, wszyscy wiedzą co robić? - upewniła się, a gdy wszyscy przytaknęli głowami, dodała jeszcze:
-No to do zobaczenia w salonie za godzinę chłopcy.
W tym samym czasie pewna brunetka zmierzała do swojego pokoju, nie wiedząc, że to może całkowicie pokrzyżować plany Jake'a.
*****

-Ser!
-Szynka!
-Ser!
-Szynka!
Od około pięciu minut, Laura i Ross sprzeczali się, z czym mają sobie zrobić tosty.
-Ja chcę zjeść tosta z szynką i nic mnie nie przekona do zmiany zdania! - warknął chłopak. Laura przewróciła oczami. Następnie szybkim ruchem nachyliła się do niego i pocałowała go czule w usta. - Mmm... - zamyślił się, kiedy dziewczyna się od niego odsunęła. - W sumie, to z serem też będzie dobre. 
-No. To naszą pierwszą oficjalną kłótnię możemy uznać za zakończoną. - podsumowała dziewczyna, cicho się śmiejąc.
-O takie rzeczy to ja się mogę z Tobą kłócić... - ziewnął chłopak, po czym objął dziewczynę, a ta leżąc koło niego ponownie wtuliła się w jego tors.
Leżeli tak wtuleni w siebie, rozmyślając nad wszystkim. Nad pięknem tego wieczoru. Nad zmianami, które teraz pojawią się w ich życiu. Nad przyszłością.
Niby każdy powinien skupiać się na tym, co jest teraz. Nie patrzeć na przeszłość, bo ona już nie wróci, ani nie czekać na przyszłość, bo nigdy jej nie dogoni, ale czasem tak się nie da. Przecież z chęcią wracamy do tych lepszych, czasami i nawet gorszych wspomnień, bo i one miały jakiś cel. A przyszłość? Przecież gdybyśmy o niej nie myśleli, nie bylibyśmy tym, kim jesteśmy teraz. Każdy nasz wybór, niesie ze sobą skutki. Więc trzeba czasami myśleć o tym, co nas dopiero czeka.
Najważniejsze w życiu jest to, by cieszyć się każdą chwilą - nieważne czy dobrą, czy złą. Wszystko ma swój powód. Swój cel. A tak młody jak jesteś teraz, już nigdy nie będziesz. Więc musisz to wykorzystać.
-Ehh... - westchnęła po kilku minutach Laura, odsuwając się od swojego chłopaka.
-Co się stało?
-Nie nic... Ale jeśli jeszcze trochę pobędę w Twoich ramionach, to możesz zapomnieć o kolacji. - zaśmiała się.- Ale muszę przyznać, przytulać to ty umiesz... - uśmiechnęła się ciepło.
-No ba, że wiem. - zaśmiał się, po czym kolejny już raz psiknął. - Jak chcesz, to zostanę Twoim osobistym misiem do przytulania. - powiedział, a jego wargi wykrzywiły się w wyraz chytrego uśmiechu.
-Tsa... Nawet, jak jesteś chory, swój humor potrafisz zachować. Zaraz wracam. Jakbyś poczuł dym, znaczy, że prawdopodobnie spaliłam kuchnię. Trzymaj kciuki. - Laura uśmiechnęła się, po czym wyszła ze swojego pokoju, zostawiając w nim Rossa. Szła powoli korytarzem, gdy nagle, usłyszała jakiś szmer na schodach. Zaczęła powoli się skradać... Gdy była już na krańcu ściany, wyskoczyła na sam środek korytarza, wydając z siebie cichy okrzyk.
-Aaa! - zapiszczała przerażona Veronika, cofając się kilka stopni do tyłu. Gdy puls wrócił jej do normy, odetchnęła z ulgą. - Czyś ty zwariowała?!
-Przepraszam, nie chciałam Cię przestraszyć... - na twarzy Laury pojawiły się dwa delikatne rumieńce.
-No racja! Tak z nudów sobie na mnie naskoczyłaś! To się przecież zdarza!
-Sarkazm wyczuwam. - Laura zmarszczyła brwi, czym spowodowała, że na twarzy Veroniki pojawił się uśmiech. - Sorki, ale usłyszałam jakieś kroki...
-Lau, miłość Ci na łeb wali. - zaśmiała się nastolatka. - W tym domu obecnie przebywa kilka osób, to normalne, że słyszysz kroki.
-Tak wiem... To wszystko przez ten horror... - usprawiedliwiła się Marano.
-Spokojnie, rozumiem. Ale jeszcze raz wyskoczysz tak na mnie z zaskoczenia, to tak Ci walnę w ten zakochany łeb, że wylądujesz w przyszłym miesiącu! - zaśmiała się Veronika.
-Menda. - Lau zmrużyła oczy.
-Świruska.
-Wredota.
-Idiotka.
-Debilka.
-Góra lodowa! - wrzasnęła Veronika.
Laura uniosła jedną brew do góry.
-Seriously? Góra lodowa?
-Ciii... Chciałam wypróbować nowe przezwisko. Poza tym pasuje Ci.
-Czemu? Bo jestem blada?
-Nie, bo jesteś ogromna... Ogromnie szeroka... Zwłaszcza w pasie.
-Ej! Jestem chudsza od Ciebie! - oburzyła się Laura.
-Mhm... Chyba na klatce piersiowej... - Veronika uśmiechnęła się cwanie, po czym pokazała swojej przyjaciółce język.
-No bardzo zabawne. Ha ha ha. Uśmiałam się. - powiedziała powoli Lau.
-Ja też! No ej.... Przecież wiesz, że Cię kocham. - odparła Veronika, po czym przyjaciółki przytuliły się. - Dobra. Miło było, ale lecę do pokoju. Poczytam sobie książkę albo coś. - Veronika wzruszyła ramionami, po czym wyminęła swoją przyjaciółkę.
-I tak jesteś mendą! - krzyknęła za nią rozbawiona brunetka.
-Nawzajem idiotko! - zawołała Veronika tuż przed tym, jak zniknęła za drzwiami swojego pokoju.
Laura przewróciła oczami. Kochała swoją przyjaciółkę, odkąd tylko pamięta były nierozłączne. Czasami, gdy zaczynały się 'sprzeczać', ludzie się na nie dziwnie patrzyli, lecz one miały to gdzieś. Dla nich, było to zabawne. Miały w sobie wsparcie, mogły sobie powiedzieć o wszystkim, ufać sobie, ale także odwalać ze sobą zwariowane akcje i głupie rzeczy. I to jest właśnie przyjaźń.
Laura uśmiechnęła się do siebie, po czym szybko zbiegłą po schodach. Następnie skierowała swe kroki do kuchni, gdzie miała zamiar przyrządzić sobie i swojemu chłopakowi kolację.
*****

Veronika dosłownie krótką chwilę stała przy drzwiach swojego pokoju, a gdy upewniła się, że Laura zeszła na dół, wyszła ze swojej sypialni. Następnie stawiając ostrożnie, a zarazem szybko swe kroki, podeszła do jednych z wielu drzwi, znajdujących się na tym piętrze.
"Lau poszła na dół, więc szybko nie wróci... Dam radę... Ale muszę załatwić to dobrze... Raz, a dobrze..." - powtarzała sobie w myślach, po czym gwałtownym ruchem pociągnęła za klamkę. Drzwi rozwarł się przed nią otworem, a ona weszła do środka. Przybrała poważny wyraz twarzy, po czym skrzyżowała ręce na piersi. Ross wciąż leżał na łóżku Marano, ślepo wpatrując się w sufit. Dopiero, gdy Veronika odkaszlnęła, zwrócił na nią uwagę.
-Hej Vera. Laura jest na dole. - powiedział chłopak.
-Wiem, że jest na dole. - dziewczyna starała się przybrać surowy ton głosu. - Przyszłam do Ciebie.
-W takim razie słucham. - powiedział z lekka zaniepokojony chłopak, po czym usiadł na łóżku, wyczekująco wpatrując się w swoją przyjaciółkę.
-Załatwmy to szybko. Po pierwsze, jeśli Laura dowie się o tej rozmowie, to ukręcę Ci kark, ogolę na łyso, a Twoje włosy posłużą mi jako wycieraczka do butów. Zrozumiano?
-Zaczynam się bać... - powiedział nie na żarty chłopak, mimo, iż kąciki jego ust wciąż były lekko uniesione ku górze.
-Zrozumiano?! - powtórzyła brunetka, a gdy chłopak potrząsnął żywo czupryną, kontynuowała;
-Ross, dobrze wiesz, że Cię lubię, ale Laura jest moją najlepszą przyjaciółką i musisz to wiedzieć. - zaczęła już spokojniej, lecz Ross słysząc te słowa, wzdrygnął się.
-Vera.. Posłucha.. Ja też bardzo Cię lubię... Ale nie w tym sensie... - chłopak gubił się w słowach.
-Co? O co Ci chodzi? - zdezorientowana Veronika zmarszczyła brwi. Dopiero po chwili dotarło do niej, w jakim sensie chłopak zrozumiał te słowa. - Idioto! Nie zakochałam się w sobie! Chodziło mi o coś innego! - zaśmiała się.
-Aaa... To dobrze... - westchnął chłopak.
-Mniejsza o to. Wiedz, że Lau jest moją najlepszą przyjaciółką. Mogę się z nią kłócić, przedrzeźniać, a nawet wyzywać, ale to jest tylko mój przywilej. Jeśli ktokolwiek inny ją skrzywdzi, nie ręczę za siebie. Wiem, jacy potrafią być chłopcy, więc ostrzegam. Spróbuj tylko ją skrzywdzić, spróbuj doprowadzić do jej łez, spróbuj zrobić cokolwiek, przez co będzie cierpiała, a obiecuję Ci, że Ci nogi z dupy powyrywam! - warknęła Veronika, starając się zapanować nad tikiem nerwowym, który pojawił się w jej lewym oku.
-Vera, rozumiem Twe intencję, ale wiedz, że mi naprawdę zależy na Laurze... - powiedział Ross, a na jego twarzy zawitał przelotny uśmiech.
-Wiem to. Mówię Ci to teraz, żeby później nie było, że nie ostrzegałam. - wzruszyła ramionami, jednak ton jej głosu był wciąż wrogi. - Ze mną nie ma żartów, zapamiętaj to sobie.
-Możesz być pewna, że jej nie skrzywdzę. I wiem to. Ale nie ma co, takiej przyjaciółki jak ty to ze świecą szukać. - zaśmiał się blondyn.
-Dziękuje. A teraz życzę państwu miłej nocy i pamiętaj, że mieszkam ścianę obok i nie mam zamiaru w nocy wysłuchiwać jakich krzyków i jęków. - odpowiedziała śmiejąc się.
-Zapamiętam to. - powiedział Ross. Chciał coś jeszcze dodać, lecz brunetka, niczym kot, bezszelestnie ulotniła się z pokoju.
"Czemu wszyscy myślą, że jak jesteśmy razem, to od razu pójdziemy do łóżka..." - westchnął w swych myślach chłopak, po czym rozłożył się na łóżku i przymykając powieki, ponownie dał upust swym rozmyślaniom.
*****

Wszyscy opuścili hol, pozostał w nim jedynie Rocky, którego zadaniem było, aby nikt nie domyślił się, że w szafie kryje się pewien ktoś.
W tym samym czasie, pozostała trójka rozdzieliła się do pozostałych części domu. Rydel, przeszła powoli przez korytarz, skradając się obok kuchni, z której dobiegały jakieś głosy, jak podejrzewała, należące do sióstr Marano. Następnie niepostrzeżenie weszła do salonu, sama się sobie dziwiąc, że poszło jej tak łatwo. Wciąż zachowując ostrożność, podeszła do drzwi balkonowych i uprzednio dokładnie je zamykając, przekręciła klucz w zamku. Następnie wsadziła metalowy przedmiot do kieszeni spodni, gdzie znajdował się już klucz do drzwi wejściowych. Aby nikt jej nie zauważył, klęknęła za sofą, po czym wzięła w dłoń telefon jej brata. Odblokowała ekran, po czym weszła w wiadomości. Wstukała kilka słów ekran, po czym wybierając wśród kontaktów numer Vanessy, wysłała do niej wiadomość. Gdy sms został wysłany, uśmiechnęła się do siebie. Teraz pozostało jej trzymać kciuki za chłopaków, oraz czekać, na Vanessę.
*****

Gdy Veronika opuściła pokój swojej przyjaciółki, w wesołych podskokach skierowała się z powrotem do jej sypialni. Już trzymała za klamkę, gdy usłyszała szepty dwóch osób, dochodzące ze schodów. Nie zdziwiłoby ją to aż tak bardzo, gdyby nie fakt, że wiedziała, iż Garett albo poszedł już do domu, albo siedzi w salonie z Van, a Ross jest w pokoju Laury. A te szepty, z pewnością należały do dwóch chłopaków. Momentalnie pobiegła na koniec korytarza, po czym weszła do sypialni czarnowłosej. Następnie wychyliła delikatnie swoją głowę zza framugi, aby móc mieć lepszą widoczność. Wtem, zza ściany wyłoniły się dwie postacie. Jako, że na korytarzu nie było zapalone światło, początkowo Vera miała problem z rozróżnieniem tych dwóch osób. Po chwili jednak, dwaj chłopcy zbliżyli się do niej. Brunetka próbowała powstrzymać śmiech widząc zabawne pozycje nastolatków, gdy Ci skradali się po korytarzu. Zatrzymali się przy drzwiach do pokoju Laury. Teraz, byli na tyle blisko, że Veronika mogła rozpoznać w postaciach swoich przyjaciół - Jake'a i Ell'a. Dziewczyna wytężyła słuch, aby móc podsłuchać ich rozmowę.
-Myślisz, że tam są? - zapytał Ratliff.
-Laury na pewno nie ma, bo słyszałem ją z kuchni.
-A Ross?
-Ja bym nie ryzykował. Lepiej gdzieś się schowaj i poczekaj, aż Laura wróci, wtedy wkroczysz do akcji. - zaproponował Jake. - Czekaj! A przypadkiem, one nie mają połączonych ze sobą balkonów? W sensie, Laura i Veronika? BO pamiętam, że na jednej imprezie przechodziliśmy do ich pokoju.
-Tak! to teraz pozostaje nam trzymać kciuki, aby Very nie było w pokoju...
-I wcielimy nasz plan w życie... - dokończył Jake, a na jego twarzy pojawił się chytry uśmiech.
"Co?! O czym oni gadają?" - w głowie Veroniki pojawiło się pytanie. Przez chwilę zastanawiała się, czy może przypadkiem nie wyjść ze swojej kryjówki i nie zapytać ich, co im do tych łbów szczeliło. Wystawiła jedną stopę zza próg, jednak po chwili z powrotem ją cofnęła i postanowiła, że poczeka na dalszy rozwój wydarzeń.
Tymczasem dwaj nastolatkowie, podeszli do drzwi od pokoju Veroniki, a Jake przystawił do nich ucho. Następnie gestem dłoni, pokazał Ratliffowi, że ma być cicho, po czym powoli uchylił drzwi. Wsadził swoją głowę do środka. Po kilku sekundach, uśmiechnął się do swojego przyjaciela, i zaprosił go do środka pokoju.
Gdy za nastolatkami zamknęły się drzwi, brunetka opuściła swoją kryjówkę. Następnie z pełną gracją podeszła do drzwi swojego pokoju i zajmując pozycję podobną do Jake'a, który przed chwilą tu stał, przyłożyła ucho do drzwi. Przez krótką chwilę słyszała szmery rozmowy. Oznaczało to, że obydwaj chłopcy są wciąż w jej pokoju. Ale po co?
Wtem, dało się słyszeć jakiś pisk. Veronika domyśliła się, że właśnie otworzyli drzwi balkonowe.
"Co oni do diaska kombinują?" - pomyślała, jeszcze bardziej wytężając swój słuch. Do jej uszu ponownie dotarł pisk. Później, nie słyszała już niczego. Całym ciałem przylgnęła więc do drewnianych drzwi chcąc się upewnić, że na pewno nikogo nie ma w jej pokoju...
*****

Jake zamknął drzwi balkonowe pozwalając Ellingtonowi na wykonanie jego części zadania. Sam natomiast, miał zamiar rozpocząć przygotowania na złapanie swojej przyjaciółki. Miał ją w jakiś sposób w przeciągu godziny doprowadzić do salonu tak, by ona nie była tego świadoma. Z pozoru proste zadanie, wcale takie nie było. Najważniejszy był plan. I jego, Jake musiał się teraz trzymać. Chcąc dowiedzieć się, na czym stoi sytuacja na dole, sięgnął do swojej kieszeni. Chciał napisać sms'a do Rydel, aby być zorientowanym, gdzie znajduje się Veronika i ile mniej więcej ma czasu, zanim dziewczyna wróci do swojej sypialni.
Nie wyczuwając w swojej dłoni kompletnie nic, sięgnął do drugiej kieszeni. Niestety i ta okazała się pusta.
-Palant! - wycedził pod nosem zdając sobie sprawę, że gdzieś zapodział swoją komórkę. - Jak mogłem być tak nieostrożnym? - zapytałam siebie, po czym kopnął swoją nogą jakąś szafkę.
W tym momencie, przeklinał się w myślach za swoją nieostrożność.
Wziął głęboki oddech, aby się trochę uspokoić i począł rozmyślać. Po krótkiej chwili uznał, że teraz najważniejsze jest, aby nikt nie znalazł jego telefonu. Bo jeśli będzie to któraś z domowniczek, to cały ich misterny plan pójdzie na nic.
Jake odwrócił się więc i zrobił kilka kroków w kierunku drzwi. Gdy przy nich stanął, chwycił za klamkę i zdecydowanym ruchem pociągnął je. Drzwi się otworzyły, a wraz z nimi, do środka pomieszczenia wpadła... Veronika, która cały czas starała się podsłuchać chłopaka.
Widząc swoją przyjaciółkę, źrenice oczu chłopaka stały się wielkie niczym oczy kota ze Shreka.
-Vera? Co ty tutaj robisz?! - zapytał, zamykając drzwi.
-Serio pytasz?! To mój pokój! Mieszkam tu! To ja powinnam Cię raczej o to spytać, nie sądzisz? - powiedziała z wyrzutem, po czym wyciągnęła do chłopaka dłoń. - Może byś mi pomógł, a nie patrzysz się jak ciele w namalowane wrota?! - powiedziała z wyrzutem. Jake otrząsnął się, po czym chwycił dłoń swojej przyjaciółki i pomógł jej wstać. Gdy brunetka podniosła się z ziemi, momentalnie poczęła rozmasowywać swoją obolałą pupę. Następnie sięgnęła do tylnej kieszeni spodni, z której wyciągnęła swój telefon. Sprawił on, że upadek bolał jeszcze bardziej. Veronika podeszła do swojej szafki nocnej i odłożyła na nią komórkę. Chwyciła się za pośladki i z powrotem odwróciła się w kierunku chłopaka. Spojrzała na niego wyczekująco.
-Więc?
-Więc co? - zapytał Jake, nerwowo drapiąc się po karku.
-Więc może wyjaśnisz mi, co robisz w moim pokoju?! W ogóle w tym domu?! I co wy do jasnej ciasnej planujecie?! I gdzie jest... - dziewczyna nie zdążyła dokończyć, gdyż słysząc jej krzyk nastolatek podszedł do niej i przyłożył do jej warg swoją dłoń. Ale nie takie numery z Veroniką! Ta bez żadnych skrupułów, po prostu ugryzła go w palce.
-Ała... Czyś ty zwariowała?!
-Nie. Ale spróbuj jeszcze raz mnie uciszyć! - warknęła, znowu podnosząc głos. Jake westchnął. Nie mógł teraz jej wszystkiego wygadać. Chociaż w sumie, z jego planu i tak już pozostał nici. Może chociażby uda się Ellingtonowi i Rydel. Teraz cała nadzieja w nich.
Z drugiej strony, Jake wiedział, że jeśli wygada wszystko Veronice, to ta od razu pójdzie z tym do Laury, Vanessy i Rossa. A minimum tę trójkę musieli dziś nastraszyć.
-Raczysz się odezwać, czy będziesz się tylko tak na mnie gapił? - zapytała Veronika. - Jeśli zaraz mi tego nie wytłumaczysz, to zacznę krzyczeć. Masz trzy sekundy.
-Ale...
-Aaaa! - z gardła dziewczyny wydobył się pisk, a Jake ponownie przyłożył swoją dłoń do jej warg. I ponownie skończyło się tak samo.
-Wiesz. mogłabyś z tych ust zrobić inny pożytek niż tylko się drzeć! - warknął, próbując zapomnieć o bólu ręki. - Kurde! No normalnie wampir jakiś!
-Masz mi coś jeszcze do powiedzenia? - zapytała, robiąc krok w jego stronę i krzyżując swoje ręce na piersiach.
-A wiesz co? Mam! Bo wyobraź sobie, że mimo, iż często jesteś wnerwiająca, to ja chyba się w Tobie zakochałem! - wyrzucił z siebie chłopak, również robiąc krok w stronę przyjaciółki i spoglądając na nią z jeszcze większą wściekłością, niż wcześniej. Początkowo zszokowana Veronika, po chwili ocknęła się z transu. Położyła swoją dłoń na karku Jake'a i przyciągając go do siebie, złączyła ich usta ze sobą.
-Nie mogłeś tak od razu? - zapytała dziewczyna, gdy już się od siebie odsunęli. - Też Cię lubię, Jake... - to imię krążyło w głowie chłopaka przez dłuższy czas, odbijając się niczym echo. Dopiero po chwili, nastolatek zdał sobie sprawę, że brunetka krzyczy je mu do ucha. 
-Jake! Jake! Jake!!!
-Co..? - spytał, otrząsając się z transu.
-Jajco! Spytałam Cię, czy masz mi coś jeszcze do powiedzenia, a ty odpłynąłeś! - przewróciła znużona oczami. Dopiero teraz do chłopaka dotarło, że to wszystko, co miało miejsce przed kilkoma sekundami, było tylko jego wymysłem. Było tylko fikcją.
Ale dlaczego aż tak realistyczną?
Dopiero po chwili Jake doszedł do siebie. Potrząsnął czupryną i skupił się na głównym problemie tego zamieszania. W tym samym momencie, wpadł na pewien pomysł. Powoli skierował swój wzrok w kierunku balkonu, na którym jeszcze przed chwilą znajdywał się jego przyjaciel. Już wiedział, co ma zrobić.
Vera powędrowała wzrokiem, za oczami swojego przyjaciela.
-Nawet o tym nie myśl... - powiedziała, robiąc krok w tył.
-Za późno. - kąciki warg chłopaka uniosły się ku górze. On sam natomiast chwycił Veronikę w pasie i przerzucając ją sobie przez ramię, wyniósł ją na taras. Na szczęście, Ellingtona już tu nie było.
Na dworze, było już całkowicie ciemno. Para stojąc na niewielkim balkonie, była otaczana przez rozgwieżdżone niebo. Noc, była dosyć ciepła. Tylko gdzieś w oddali dało się słyszeć cykanie świerszczy i cichy szum wiatru.
Delikatny podmuch rozwiał włosy Veronice. Brunetka odgarnęła pasma fryzury z twarzy, po czym rzuciła Jake'owi najgroźniejsze spojrzenie, na jakie było ją stać.
-Do końca Cię powaliło?! - wrzasnęła, po czym rzuciła się na chłopaka powodując tym samym, że oboje wylądowali na ziemi. Brunetka usiadła na nim okrakiem i poczęła go z całej siły walić w klatkę piersiową.
Kto by pomyślał, że będzie miała okazję do pobicia dwóch chłopaków jednego dnia?
-Puszczaj mnie! - warknęła, kiedy Jake chwycił ją za nadgarstki i obrócił w ten sposób, że to ona znajdywała się pod nim.
Żadne z nich nie zauważyło, że drzwi balkonowe zaczęły się poruszać...
-Uspokój się! - powiedział stanowczo Jake. Mimo to, szczerze odpowiadała mu ta sytuacja. W końcu, lubił się drażnić z Veroniką.
-Bijesz się jak dziewczyna! - wrzasnęła w ataku furii brunetka, próbując się wydostać spod chłopaka.
-A ty zachowujesz się jak małe dziecko!
Drzwi balkonowe były coraz bliżej framugi.
-Ugh! Złaź ze mnie słoniu! - poddała się Veronika widząc, że aktualne protesty i tak nie dają żadnego skutku.
-A przestaniesz się drzeć? - zapytał już spokojniej chłopak. Gdy brunetka pokiwała twierdząco głową, zszedł z niej. Następnie wyciągnął do niej swoją dłoń, aby pomóc jej wstać. Nie spodziewał się, że Veronika wykorzysta tę okazję, aby z całej siły kopnąć go s bok nogi sprawiając tym samym, że chłopak upadnie.
-Ha! Jak zwykle wygrałam! - powiedziała dumna z siebie dziewczyna, po czym oboje nastolatków wybuchnęło śmiechem.
W tym samym czasie, do ich uszu dotarł cichy trzask. Oboje skierowali swoje głowy na drzwi od balkonu, które aktualnie się zamknęły.
-Kurde. - wycedziła przez zęby Vera, po czym niczym torpeda podniosła się z ziemi i podeszła do framugi. Chwyciła za klamkę i zaczęła się z nią szarpać.
-Nie, nie, nie... - westchnęła, opierając swoje czoło o szklaną szybę.
-Co jest? - zaniepokoił się chłopak. Jake wstał i podszedł do Veroniki. Ze względu na niezbyt dużą wielkość balkonu, wielu kroków robić nie musiał.
-Te drzwi się zacinają... Utknęliśmy tu. - westchnęła dziewczyna.
-Czekaj, ale to znaczy, że...
-Dopóki ktoś z wewnątrz ich nie otworzy, nie wejdziemy do środka. - dokończyła za niego brunetka.
-Ej, bez załamki... Przecież możemy zadzwonić do kogoś.
-Spoko, to masz telefon, bo ja swój położyłam na szafkę nocną, zaraz po tym jak wpadłam do pokoju.
-A ja swój zgubiłem. - wymruczał pod nosem Jake, po czym oboje spuścili głowy.
-Czekaj! - Vera dostała nagle olśnienia. - Przecież ja i Lau mamy wspólny balkon! Zapukam do niej, w środku jest Ross! - zaproponowała Vera. Jej emocje jednak opadły, kiedy zorientowała się, że rolety w pokoju jej przyjaciółki są spuszczone. - Shit...
-Ale nic nie da się zrobić? - upewnił się Jake. Z jednej strony, noc spędzona na balkonie nie wydawała mu się czymś przyjemnym, ale z drugiej, jego towarzystwem była Veronika. Do tego miał pewność, że dziewczyna nie będzie miała możliwości, żeby komuś wygadać o ich planie. Odetchnął z ulgą.
-Widać nie. Ale raczej się zorientują, że mnie nie ma, więc zaczną nas szukać. Trochę tu posiedzimy i tyle. - dziewczyna wzruszyła ramionami, a na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
-Dla mnie spoko. - powiedział Jake obojętnie. Mimo jego spokojnego wyrazy twarzy, w środku dosłownie kipiał z radości. Może to jest ta noc? Może to jest ta szansa, dana mu przez los, żeby wreszcie porozmawiać z Veroniką?
Po krótkiej chwili, oboje usiedli wygodnie na chłodnej podłodze, opierając się plecami o werandę. Siedzieli na tyle blisko siebie, że ich ramiona się stykały.
Nagle, poczuli się w swoim towarzystwie niezręcznie. Żadne z nich nie wiedziało, jak może zacząć rozmowę, ani jaki temat narzucić. A cisza, która zdawała się wisieć między nimi niczym żelazny łańcuch, powoli stawała się uciążliwa.
-Piękne są te gwiazdy, co nie? - zapytała retorycznie brunetka, wpatrując się w nocne niebo.
-Tak... Są takie... świecące. - powiedział chłopak. Gdy zdał sobie sprawę z głupoty swych słów, oblał się delikatnym rumieńcem. 
Jake westchnął cicho. Dobrze wiedział, że jeśli teraz, nie wyjawi brunetce swoich uczuć, to prawdopodobnie nigdy się na to nie zdobędzie. Zawsze coś stanie mu na drodze. Zawsze będzie jakieś 'ale'. A teraz, byli sami. Siedzieli koło siebie pod nocnym niebem, i pod, jak to chłopak określił, 'świecącymi' gwiazdami. Ani on nie miał gdzie uciec, w razie, gdyby się zawahał, a dziewczyna musiała wysłuchać go do końca. Po prostu czuł, że musi i chce to zrobić. W końcu, kiedyś trzeba wyjść zza tej kurtyny, nieprawdaż?
-Veronika, ja... Muszę się Ciebie o coś zapytać. - zaczął niepewnie.
-Tak? - zapytała z wyraźnym zainteresowaniem, odwracając ku niemu swą twarz.
To był ten moment. Teraz nie było odwrotu. Jake odwrócił się w kierunku Veroniki, wziął głębszy wdech, po czym spytał;
-Myślałaś kiedyś o zostaniu lesbijką?

***

Bum!
Witajcie moi drodzy :D 
Ehh... Rzadko te rozdziały, ale po listopadzie będzie już u mnie lepiej z zagospodarowaniem czasu :3
Rozdziały są rzadziej, ale za to dłuższe :) Jak np. ten ^^ 
Wiem, że Raura strasznie przesłodzona, ale chcę, żeby póki co ich relacja była taka spokojna i romantyczna, zanim wydarzy się... cuś :3
A ja żem chora była niedawno. I mnie faszerowano apapem i tranem z rekina. I innymi dziwactwami. I mi potem w szkole od tych leków odwalało. A koleżanka myślała, że w ciąży jestem, bo mi się w głowie kręciło. No pewnie, że jestem, z Burkely'm a co! Tyle, że on o tym nie wie huehue :D
Koniec już moich rozterek, bo się ode mnie odizolujecie ^^
Dziękuje Wam baaardzo z całego serducha za wszystkie komentarze pod poprzednim rozdziałem. One mi sprawiają taką radość, że aż mi się chce skakać pod sufit :3 
No cóż... Miłego weekendu Wam życzę :3 
PS. Ogląda ktoś z Was Teen Wolfa? Jak nie, to polecam. Dylan omnomnom *-*
PS.2. Chyba uzależniłam się od oglądania seriali :3 
~MiLka <3 

Aaaa no i przed urodzinowe życzonka dla naszego jutrzejszego jubilata! :D