piątek, 27 lutego 2015

51. Cause nothin' lasts forever even cold November rain

- Możecie mi powiedzieć, co tu się do jasnej ciasnej wyprawia? - spytałam, patrząc się z wyrzutem w oczy mojego przyjaciela. No przepraszam bardzo, to ja mam tu prawo być zdezorientowana, to ja zobaczyłam, jak dwie bliskie mi osoby się ze sobą całują!
- Jego o to spytaj. - Prychnęła moja siostra, a ja przeniosłam na nią wzrok. - Wiesz, otworzyłam mu drzwi, a on się na mnie rzucił. W Anglii mówią na to pedofilia, nie żeby coś. - Zaśmiała się, jakby ta cała sytuacja mogła być jednym wielkim żartem. Dla mnie nie była.
- Ale... - zaciął się blondyn.
- Widzę, że zapomniałeś jak się mówi. Nie bój się. Z tego co zobaczyłam, twoje usta radzą sobie o wiele lepiej w innych sprawach! - warknęłam.
Byłam wściekła i to bardzo. Nawet nie wiem dlaczego. Po prostu... Od rana miałam taki dobry humor, a teraz zobaczyłam to, co się stało i jakby mój świat został staranowany przez stado pędzących słoni. Kipiałam złością i nie miałam zamiaru tego kryć, ani się z tego tłumaczyć. To oni powinni wyjaśnić mi, o co tu chodzi. Widząc, że chłopak aktualnie nie jest zbyt rozmowny, zwróciłam się do Victorii:
- To może ty mi powiesz, co tu się stało? - spytałam, starając się trzymać nerwy na wodzy. Moja siostra jedynie wzruszyła ramionami. Super.
- Czekaj czekaj... Victoria? - ocknął się Jake, a moja siostra pomachała do niego, kąciki mając skierowane ku górze.
- Trzymajcie mnie, bo zaraz mu przywalę... - przetarłam twarz dłonią. On sam się prosi o to, żeby dostać w twarz, zadając tego typu pytania. - To była przenośnia, a ty mnie nie dotykaj! - powiedziałam najpierw do Vicky, a potem do Jake'a. - Skoro nie masz na tyle odwagi, żeby mi wyjaśnić, co tu się stało, to lepiej stąd idź. - Głos mi zadrżał, ale prawie nie słyszalnie. Patrząc w oczy blondyna wskazałam dłonią na drzwi.
Co mi stuknęło do głowy?
Chłopak otworzył usta, lecz ponownie nie dał rady nic powiedzieć. Westchnął więc cicho i ze spuszczoną głową skierował się do drzwi.
- Ty nie! - zatrzymałam dłonią moją siostrę, widząc, jak i ona zmierza w kierunku wyjścia. Serio ludzie, ja też jestem taka głupia?
Kiedy dłoń Jake'a zetknęła się z klamką, odwrócił głowę, by na mnie spojrzeć. Nawet ja mogłam dostrzec smutek w jego oczach. Chciałam go zatrzymać i przeprosić, ale nie zrobiłam tego. Już podjęłam decyzję. A na rozmowę z nim przyjdzie pora dopiero wtedy, kiedy ja ochłonę, a on będzie na tyle męski, żeby potrafić wyznać mi prawdę.
Może nie musiałam go wyrzucać. Ale kierowały mną złość i zdenerwowanie, nie potrafiłam trzeźwo myśleć. No cóż, wybrałam tę opcję i nic nie mogę już zrobić.
Blondyn spuścił głowę, a usta zacisnął w wąską linię. Następnie otworzył drzwi i opuścił dom.
Naprawdę zrobiło mi się go żal. Jakaś cząstka mnie kazała mi za nim pobiec, ale zdusiłam ją w sobie z dwóch powodów. Pierwszym był fakt, że nie zrobiłam nic złego. To on zawinił. A przynajmniej tak próbowałam sobie wmówić. Drugim, było spostrzeżenie, że w holu zostałam sama.
- Victoria! - wydarłam się na całe gardło i szybko opuściłam pomieszczenie, chcąc znaleźć moją siostrę.
Niech Cię tylko dorwę, idiotko, to ruski rok popamiętasz.

*oczami Laury*

- Victoria! - stłumiony krzyk przerwał naszą rozmowę. Ross spojrzał na mnie pytająco, lecz machnęłam dłonią. 
- Siostra Very do nas przyjechała i pewnie naraziła jej się czymś. Nic ważnego. - Wzruszyłam ramionami, bawiąc się końcówkami włosów. Mięśnie twarzy Rossa napięły się, a ten spojrzał na mnie uważniej. Siedzieliśmy na ziemi, opierając się o łóżko. 
- Czekaj, chodzi Ci o tę Victorię? Bliźniaczkę Veroniki? - podkreślił niektóre słowa, nadając swojej wypowiedzi odpowiedni wyraz. 
Bałam się, że kiedy nadejdzie czas wyjaśnień, to stanie się coś złego. Że nie będziemy mogli ze sobą normalnie rozmawiać, bo trasa koncertowa R5 przez cały czas będzie siedziała nam w głowach. Ale tak nie było. Ja obiecałam, że poczekam. Zawsze będę na niego czekać, bo jest tego wart. Nie kłamałam, mówiąc, że wierzę w nas. Naprawdę mam nadzieję, że uda nam się przetrwać tę rozłąkę. Oczywiście, wciąż pojawiają się jakieś niepewności, wciąż się boję. Przecież wszystko jest możliwe. Ale dopóki jest we mnie ten ostatni płomyczek nadziei na powodzenie, mogę na niego czekać. 
- No, tak. - Odpowiedziałam, nie wiedząc o co mu dokładnie chodzi. 
- A wiesz może, która z nich szła nam otworzyć drzwi? - wciąż zadawał pytania, a ja nie wiedziałam, do czego zmierza. 
- Biorąc pod uwagę fakt, że do nie dawna Vera była jeszcze w łóżku, to zakładam, że Victoria. Minęłam się z nią na korytarzu, gdy zmierzała ku schodom zaraz po usłyszeniu dzwonka. - Moje słowa widocznie były znaczące, gdyż chłopak wydał mi się przestraszony. Kiedy jego dolna szczęka opadła w dół, zakrył usta dłońmi. 
- O nie, o nie, o nie... - szeptał, a ja zaczęłam się martwić nie na żarty. 
- Ross, co się stało?
- Czyli to dlatego nas nie rozpoznała... Ugh, tylko nie to! - warknął pod nosem, jakby zapomniał o mojej obecności. Zdawał się być głuchy na to, co robię i mówię. 
- Opanuj się! - krzyknęłam, potrząsając nim. Tym samym sprowadziłam go do świata żywych. - Możesz mi powiedzieć, czym się tak zmartwiłeś?
Nie odpowiedział. Wpatrywał się we mnie, jakby zastanawiając się, czy może mi powiedzieć prawdę. I w tym momencie, zaczęłam się obawiać nie na żarty. 
Ironią sekretów jest to, że gdy ty jakiś posiadasz, to wszystko jest w porządku, lecz kiedy ktoś inny coś przed Tobą ukrywa, od razu się irytujesz. Tak było i teraz. 
- Ross! - ponagliłam go. 
- Laura... - westchnął. - Nie mogę Ci powiedzieć... - widziałam, że jest mu przykro, ale obecnie nie zwracałam na to uwagi. Fakt, że nie ufa mi na tyle, by powierzyć mi jakiś sekret, był dla mnie na tyle straszny, że nie potrafiłam myśleć o niczym innym, jak o tym, czym sobie na to zasłużyłam. Przecież, jeszcze nigdy nie rozgadałam niczyjego sekretu. Jeśli ktoś mi coś mówił, to wpadało do mnie niczym do studni bez dna i już w niej pozostawało. 
- Myślałam, że sobie ufamy. 
- Ufam Ci, ale to nie chodzi o mnie... Po prostu... Możliwe, że przez przypadek Jake pocałował nie tę dziewczynę, co trzeba. - Starał się ostrożnie dobierać słowa. 
Co oznacza; "Nie tę dziewczynę, co trzeba"? Jak można kogoś niechcący pocałować? Te pytania nie dawały mi spokoju. Dopiero po chwili skojarzyłam wszystkie fakty. Czyli, że...
- Jake zakochał się w Veronice?! - krzyknęłam, uśmiechając się szeroko. Zakończyło się to tym, że blondyn przyłożył swoją dłoń do mojej buzi. Nie pozostawało mi nic innego, jak uspokojenie się. - Jake zakochał się w Veronice? - powtórzyłam już ciszej. 
- Ale nie mów jej, okay?
- Ale ona powinna się dowiedzieć! Chodzilibyśmy wtedy na podwójne randki, mogłabym z nią Was obgadywać... Ej! - zmarszczyłam brwi, kiedy wsadził palce między moje żebra. 
- Z nikim masz mnie nie obgadywać. A po drugie, zapomniałaś o pewnym drobnym szczególe. 
- Jakim? 
- Że żeby ten plan się udał, ona musiałaby odwzajemniać jego uczucia. - Zaśmiał się. 
- Aaa... No tak... - cały mój zapał szybko się ulotnił. Fakt, żeby związek mógł istnieć, definitywnie dwie osoby muszą odwzajemniać swoje uczucia. Tak, to zdecydowanie odkrycie roku. 
Nigdy nie rozumiałam miłości. Skoro już jest, to niech będzie i niech uszczęśliwia, a nie rani. Dlaczego zakochujemy się w niewłaściwych osobach? Dlaczego nie potrafimy dostrzec, że ktoś kocha nas? Dlaczego kochamy bez wzajemności? O ile świat byłby piękniejszy, gdyby nasze uczucia zawsze pozostawały odwzajemnione. Lecz, czy wtedy nasze życie nie stałoby się szare? Niczego byśmy się nie nauczyli, a ciągłe powodzenia stałyby się przytłaczające. Nie może wiecznie być dobrze, bo żeby istniało dobro, musi też istnieć zło. Inaczej nie potrafilibyśmy odróżniać, co jest dobre. A miłość? Niech już jest. Ale, niechaj da się ją czasem wyleczyć, gdyż nikt nie potrafi zbyt długo cierpieć. 
- Nie zmienia to faktu, że ona powinna się dowiedzieć. - Upierałam się przy swoim.


- Mam podobne zdanie do Ciebie, Lau. Ale pozwólmy im samym rozwiązać swoje sprawy uczuciowe, okay? Zajmijmy się sobą, bo chcę się Tobą nacieszyć. - Wymruczał, zaczynając składać pojedyncze pocałunki na mojej szyi. Zaśmiałam się cicho, ujmując jego twarz, jednak nie odsuwając jej od mojego ciała. 
- Uczuciom czasem trzeba pomóc. - Stwierdziłam, po czym z mojego gardła wydobył się cichy pisk. Spowodowany był on tym, że blondyn wkładając dłonie pod moje nogi i plecy podniósł mnie do góry. Tym razem, jego wargi spoczęły na moim dekolcie. Położył mnie ostrożnie na łóżku, po czym nachylając się nade mną potarł swoim nosem o mój. Wywołało to kolejny chichot z mojej strony. 
- Nie można za kogoś załatwić czyiś spraw - spojrzał na mnie, opierając ciężar swojego ciała na przedramionach, ułożonych po dwóch stronach mojej głowy - bo nie będziemy później za niego kochać. 
Tym razem to ja go pocałowałam. Dłonie włożyłam w jego włosy, czochrając je jeszcze bardziej. Uwielbiałam to robić. On natomiast, wsunął swe ręce pod moje plecy i palcami zaczął po nich jeździć. Luźna bluzka, którą miałam na sobie, jedynie ułatwiała mu dostęp do mojej skóry. 
- Co nie oznacza, że nie można kogoś naprowadzić czasem na dobrą ścieżkę. - Oderwałam się od niego. 
- Kochać powinno się samemu - powiedział stanowczo, ponownie łącząc nasze wargi. Uśmiechnęłam się lekko, gdy poczułam trzepot motyli w brzuchu. I to jest właśnie miłość, której powinien doświadczyć każdy, chociażby jeden raz w życiu. 
- Można pomóc uczuciom... - wymruczałam w jego wargi.
- Samemu.
- Z pomocą.
- Samemu. 
- Z pomocą! - powiedziałam stanowczo, zrzucając go z siebie. Tym razem to ja znalazłam się nad nim. Usiadłam na nim okrakiem i spojrzałam na niego z wyższością, co wywołało jego śmiech. - Mów co chcesz, ale ja i tak im pomogę. - Stwierdziłam, a widząc moją zawziętość, Ross przewrócił oczami. Skapitulował jednak. Zsunęłam się więc z niego, kładąc tuż po jego lewej stronie. Głowę oparłam na jego sercu i przymknęłam oczy, rozkoszując się tą chwilą.


 Poczułam, jak Ross całuje czubek mojej głowy, a jego ręka czule mnie obejmuje i przyciska do siebie. 
- Musisz mi tylko obiecać jedno. 
- Co takiego? - spytałam, nie zmieniając swojej pozycji. 
- Jake nigdy nie dowie się, że wiesz o tym wszystkim ode mnie. W przeciwnym razie, twarz Twojego chłopaka może już nigdy nie być aż tak piękna, jak jest teraz. - Zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam. 
Będzie mi tego brakowało. Tej bliskości. Ale zawsze będę mogła do niej powracać we wspomnieniach. Czymś, czego nie jest w stanie odebrać mi nikt. 

*oczami Veroniki*

- Przestań mnie ignorować! - po raz kolejny wydarłam się do ucha mojej siostry. Ta, jak gdyby nigdy nic, siedziała sobie na kanapie, w spokoju oglądając telewizję. Głupkowaty uśmieszek na jej twarzy świadczył o tym, że doskonale wie, jak jej totalny brak poszanowania dla mojej osoby mnie wkurza. Co za niewychowane dziecko, kim są jej rodzice?
- O co Ci chodzi? - dopiero uderzenie jej w głowę poduszką jakoś podziałało. Łaskawie wyłączyła sprzęt i spojrzała na mnie. 
- O co mi chodzi? Jesteś aż tak głupia, czy aż tak arogancka? - zmęczona tą złością opadłam bezradnie na sofę, tuż obok mojej siostry. - Ugh! - walnęłam się w twarz poduszką. 
- Wow. Musisz naprawdę go lubić. 
- Że niby co? - spytałam, unosząc jedną brew do góry i odlepiając twarz od poduszki. 
- Pstro. Mówię, że musisz nieźle go lubić. - Powtórzyła. 
- Że niby Jake'a? - upewniłam się, a ona przytaknęła głową. - No tak, lubię go. 
- A ponoć to ja jestem ta niekumata. Lubić, w sensie, że on Ci się podoba. 
Zapewne, gdybym teraz piła wodę, wyplułabym ją. Gdybym była postacią z kreskówki, wybuchłaby mi głowa. Gdyby to było możliwe, oczy wyszłyby mi z orbit. Ale jestem jedynie prostym, niezwykle przystojnym, człowiekiem. Więc po prostu wybuchłam niepohamowanym śmiechem. Śmiałam się tak bardzo, że spadłam z kanapy. Chwyciłam się za brzuch i zaczęłam turlać po ziemi, podczas gdy moja siostra wpatrywała się we mnie z poważną miną. 
Już prędzej świnie nauczyłyby się latać, niż ja pomyślałabym, że mogę spojrzeć na Jake'a inaczej niż na przyjaciela. Już prędzej słońce przestałoby świecić, niż ja pomyślałbym, że Jake może mi się podobać. Już prędzej stałabym się normalna, niż powiedziała komuś, że darzę tego chłopaka jakimś uczuciem. Choć w sumie, jakby na to nie spojrzeć, nigdy się nad tym nie zastanawiałam...
- Że niby co? - uniosłam brwi do góry i spojrzałam na nią spod byka. Przewróciła oczyma. 
- Serio? Na kilometr widać, że jesteś zazdrosna. 
- Niby o co? 
Moje pytanie powinno raczej brzmieć: "Czy Ciebie do końca pogrzało?", lub coś w tym stylu. 
- O pocałunek. - Powiedziała z tryumfem w głosie, a ja miałam ochotę odgryźć jej palec. Przynajmniej ten głupkowaty uśmiech zniknąłby jej z twarzy. Chociaż w sumie, to wtedy prawdopodobnie otrułabym się bądź zachorowała na bardzo poważny przypadek porażenia całkowitej głupoty. Wypowiadając te słowa, przypomniała mi o tym wydarzeniu, a ciśnienie kolejny już raz mi się podniosło. Jak tak dalej pójdzie, będę musiała zacząć brać jakieś tabletki - na nadciśnienie i na uspokojenie.
- Nie jestem zazdrosna o żaden kiczowaty pocałunek, tak? - odburknęłam, podnosząc się z ziemi. Dla pokazania mojego oburzenia, skrzyżowałam ramiona na piersi. 
- Jesteś. I to bardzo. - Przynajmniej jedna z nas zdawała się być opanowana w zaistniałej sytuacji.
Chociaż nie. Po krótkim namyśle mogę śmiało stwierdzić, że Victoria nie była opanowana. Była rozbawiona. 
- Nie wmówisz mi tego, nie ważne ile razy zaprzeczysz. - Przewróciłam oczami. 
- Mogłabym Ci powiedzieć to samo. - Stwierdziła. 
- Wiesz co? Ta rozmowa zaczyna mnie nudzić. Gdybyś mnie potrzebowała, to nie przychodź do mojego pokoju, bo i tak Cię tam nie wpuszczę. - Warknęłam.
 Szczerze? Już zapomniałam, jakie to zabawne uczucie kłócić się ze swoją siostrą. Tęskniłam za tym, zdecydowanie.Większość naszych kłótni kończyła się tym, że zapominałyśmy, o co się kłóciłyśmy. Mogłyśmy się droczyć w nieskończoność, ale nigdy nie pozwoliłybyśmy komuś na obrażanie którejś z nas. Bo w takim wypadku, choćby nie wiem, jak bardzo byłybyśmy na siebie obrażone, to i tak stawałyśmy w swojej obronie. 
Lecz tym razem nie chodziło o jakąś błahostkę. Chodziło o pocałunek. Nie chodzi o sam fakt, że to się stało, co nie oznacza, że nie poruszyło mnie to. Chodzi o to, że to nie jest normalne, aby tak po pierwszym spotkaniu chłopak i dziewczyna już się całowali! Chciałam wiedzieć, co jest na rzeczy, dlaczego to się stało. Musiałam znać powód. 
I wcale nie chodziło o to, że widząc Jake'a całującego się z jakąś dziewczyną potwornie się wkurzyłam, skąd. W żadnym wypadku nie chodziło o to, że poczułam się odsunięta od niego. Wcale nie chodziło o to, że przez jedną, krótką chwilę to ja chciałam być na miejscu Victorii. Przecież to byłby absurd. 
- Czyli nie chcesz wiedzieć, jak on całuje? 
- A jak? - wypsnęło mi się, nim zdążyłam ugryźć się w język. 
Głupia, głupia, głupia. 
- Dlaczego po prostu nie przyznasz, że on Ci się podoba? Veronika! To widać na kilometr, że coś jest na rzeczy! - uśmiechnęła się lekko, wyrzucając ręce do góry. Nie miała nawet pojęcia, jak bardzo się myliła. 
- Ugh! Bo on mi się nie podoba, a ja nie mam zamiaru kłamać tylko po to, żeby Twojego ego poczuło się lepiej! Tym razem, nie masz racji. - Westchnęłam. 
- Dopóki się do tego nie przyznasz i to do Ciebie nie dotrze, nie powiem Ci, co tak naprawdę się stało. - Wzruszyła ramionami, po czym odwróciła twarz do telewizora, włączając go. 
Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam czymś aż tak zirytowana. 
- Jesteś niemożliwa! - warknęłam, wychodząc z pokoju i kierując się do kuchni.


- Też Cię kocham! - usłyszałam za sobą krzyk, który wywołał obrót moich gałek ocznych. 
Zdecydowanie zasłużyłam na tabliczkę czekolady. Kij z kilokaloriami, spalę je podczas wykopywania grobu dla Victorii. Najlepiej podwójnego, żeby Jake się jeszcze zmieścił. Przynajmniej będą mogli się tam całować do woli, nie bojąc się, że przypadkiem ktoś taki jak ja ich przyłapie. 
Ależ ja jestem dobroduszna, nie ma co.

*oczami Rydel*

- Dasz radę... - szepnęłam do siebie. Jak jakaś idiotka stałam już od dłuższego czasu przed drzwiami do pokoju mojego przyjaciela. No, obecnie pokłóconego ze mną przyjaciela. Czułam strach na samą myśl o tym, co on może mi jeszcze powiedzieć, ale musiałam z nim porozmawiać. Musiałam mu wyjaśnić, że nie zrobiłam tego specjalnie. Musiałam udowodnić, że ten niedoszły pocałunek nie był częścią planu. Musiałam się dowiedzieć, czy on naprawdę jest we mnie zakochany...
Tyle czasu szukałam prawdziwej miłości, nie zdając sobie sprawy, że jest ona tuż pod moim nosem. Nie chwytam się Ratliffa jako ostatniej deski ratunku. Po tym wszystkim, nie potrafiłabym udawać do niego uczuć, żeby 'było mu miło'. Ja... Ja naprawdę coś do niego poczułam. Zawsze był mi bliski, tego dnia czułam już niepewność, a jego wyznanie tylko potwierdziło mnie w moich przekonaniach. A byłam na tyle głupia, żeby zauważyć to dopiero teraz, kiedy on jest na mnie wściekły. 
Wilgotne jeszcze włosy zebrałam na ramieniu, biorąc głęboki wdech. Zapukałam delikatnie do drzwi, a po usłyszeniu cichego "proszę", weszłam do środka. 
Ellington leżał na łóżku. Wpatrzony w sufit zdawał się nie oddychać. Powieki były nieruchome, podobnie jak i jego dłonie i stopy. O tym, że jest żywy, potwierdziła mnie jedynie jego powoli unosząca się i opadająca klatka piersiowa. 
- Płakałeś? - spytałam, widząc jego zaczerwieniałe oczy. 
- Nie. Zazwyczaj, gdy kłócę się z ludźmi, idę do wesołego miasteczka. Tak dla większej uciechy. - Nie spojrzał na mnie ani przez moment. Słysząc chłód w jego głosie, palce moich dłoni zaczęły niespokojnie drżeć, a oczy ponownie się zaszkliły. - Dlaczego przyszłaś?
- Bo chciałam Cię przeprosić. I wyjaśnić coś. - Szepnęłam. Zdziwiony szatyn odwrócił ku mnie swoją twarz. 
- Płakałaś. - Zauważył. Nie wiedziałam, czy w tej chwili próbuje sobie ze mnie zażartować, czy naprawdę się tym przejął. 
- Nie wiedziałam nic o Twoich uczuciach. 
- Jasne. - Przewrócił oczami i ponownie spojrzał na sufit. - To dlaczego się tak zachowywałaś? Nigdy wcześniej nie robiłaś podobnych rzeczy. Nigdy wcześniej mnie nie podrywałaś. Nigdy wcześniej nie trzymałaś mnie za rękę. Nigdy wcześniej nie próbowałaś mnie pocałować. 
Wraz z jego słowami, powróciły wszystkie te chwile, każdy moment. A ja ponownie mogłam poczuć dotyk jego chłodnych dłoni na moich plecach, znowu zaparło mi dech w piersiach. Przed oczami miałam jego twarz, do której się zbliżałam. Chciałam pocałować mojego najlepszego przyjaciela. Ach, więc tak to się kończy, gdy w miejscu przyjaźni pojawia się miłość. Powinnam żałować tego, co zrobiłam, powinnam chcieć cofnąć czas i nie dopuścić do tej sceny w basenie, a jest zupełnie inaczej. Bo najchętniej powtórzyłabym to wszystko jeszcze raz. 
- Ell, ja... - szepnęłam.
- Nie. - Przerwał mi. - Czegokolwiek nie powiesz, to nie wytłumaczy tego, dlaczego to zrobiłaś. 
- Może dlatego, że ja też coś do Ciebie czuję?! - krzyknęłam, wyrzucając ręce do góry. Pierwsza łza spłynęła po mojej twarzy, ciągnąć za sobą kolejne. Nie byłam w stanie kryć płaczu, po prostu było tego za wiele. Moje dłonie się trzęsły, serce bolało, a głos drżał niemiłosiernie. 
- Nie musisz udawać. - Powiedział spokojnie. 
On... On mi nie wierzy?
- Nic nie udaję! Może z początku chciałam dać Ci nauczkę, ale nie miałam pojęcia, że jesteś we mnie zakochany! I wiesz co? Do nie dawna nie miałam nawet pojęcia, że też Cię kocham! Kiedy prawie się pocałowaliśmy, nic nie udawałam! Ja naprawdę tego chciałam! - krzyknęłam.
Nie sądziłam, że dam radę powiedzieć coś takiego. Zazwyczaj wyznawanie uczuć nie przychodziło mi z taką łatwością. Lecz teraz wiedziałam, że nie mam nic do stracenia. Postawiłam wszystko na jedną kartę i nie jestem na siebie zła. Kiedy powiedziałam to, co leżało mi na duszy, od razu poczułam się lżejsza o kilogram. 
Chłopak spojrzał na mnie. Świdrował mnie dokładnie wzrokiem, jakby próbując sprawdzić, czy mówię prawdę. Albo po prostu wyglądałam tak żałośnie, że nie mógł przestać mi się przyglądać. 
- Kłamiesz. - Przymknął oczy, jakby próbując zapewnić o tym bardziej siebie samego siebie, niż mnie. A ja? Stałam na środku pokoju z rozłożonymi rękami, jak idiotka. Bo nią byłam. Nie docierało do mnie, że on mi nie uwierzył. Poczułam, jak rozpadam się na tysiąc kawałków, niczym coś ze szkła. Słowa szatyna rzuciły mną o ścianę, a ja roztrzaskałam się. Moje szczątki natomiast upadły na ziemię, a ja już nigdy miałam się z niej nie podnieść. 
- Naprawdę? - szepnęłam, cicho łkając. - Dobrze. Nie wierz mi. Ale ja wiem, że nie kłamię. Kocham Cię, nie ważne, jak bardzo jestem na Ciebie wściekła. Chociaż w sumie, to już nie ma znaczenia. Skoro sam nas przekreśliłeś, to ja nie będę próbowała tego zmieniać. Po prostu nie mam na to siły. 


Po moim policzku spłynęła ostatnia łza. Skapnęła na ziemię, zostawiając po sobie mokry ślad. Przymknęłam oczy. Wzięłam głębszy wdech, chociaż moje gardło drżało. Oddech miałam niespokojny i przerywany. Przetarłam oczy i spojrzałam na chłopaka. Przez chwilę myślałam, że do mnie podjedzie. Widziałam, że wahał się, czy nie wstać. Nie podejść do mnie, nie pocieszyć mnie. Wiedziałam to. Za dobrze go znałam. Jednak cierpienie w jego oczach nie pozwalało mu na to. Cierpienie, które wywołałam ja. Dotarło to do mnie. Czegokolwiek bym nie zrobiła, on mi już nigdy nie uwierzy, bo zawsze będzie widział tę, która próbowała zabawić się jego uczuciami. Nie ważne, ile w tym było prawdy, a ile nieporozumienia. To był koniec. Odwróciłam się na pięcie, przykładając dłoń do twarzy. Chcąc jak najszybciej opuścić jego pokój, naparłam na drzwi. Nie miałam zamiaru pozwolić na to, aby ktokolwiek mnie zobaczył, a tym bardziej któryś z moich braci. Udałam się więc do swojego pokoju, gdzie w spokoju miałam zamiar się wypłakać. Bolało, to tak bardzo bolało. I nie mogło przestać. A ja już nic nie mogłam zrobić. 


*oczami Laury*

Wsłuchiwanie się w bijące serce Rossa zostało przerwane przez sygnał dzwoniącego telefonu. 
- Nie można w spokoju nacieszyć się swoją dziewczyną? - westchnął markotnie chłopak. Nie widziałam jego twarzy, ale mogę się założyć, że przetarł ją dłońmi. Podniosłam się do pozycji siedzącej, wzrokiem odszukując telefon. - Nie odbieraj...
- To może być coś ważnego. - Podniosłam się z łóżka i podeszłam do biurka, na którym dojrzałam moją komórkę. - To Maia. - Powiedziałam zdziwiona, wciskając zieloną słuchawkę. - Halo?
- Laura? - kiedy usłyszałam jej pogodny głos, wszystkie ciemne chmury z nieba został rozwiane. Ten ton, tak dawno go nie słyszałam, tak bardzo za nim tęskniłam... - Cześć! I co tam u Ciebie?! - pisnęła. 
- Wszystko ok. - Wciąż dochodziłam do siebie. - Lepiej powiedz, co sądzisz o Australii? - zmieniłam temat. Nie miałam zamiaru zajmować jej teraz moimi dołującymi opowiadaniami na temat tego, jak to cierpię z powodu wyjazdu mojego chłopaka w trasę. 
- No cóż... Jest naprawdę genialnie! Cały czas jest ciepło. A! No i na przesłuchaniu poszło mi całkiem dobrze... Powiem Ci, że nie wiele się zmieniło. To jest kraj, który pamiętam z czasów dzieciństwa. - Słyszałam, że jest szczęśliwa. Ale to dobrze, przynajmniej ma pewność, że podjęła dobrą decyzję. Cieszę się, że ma szansę spełniać swoje marzenia. Tęsknie za nią i to bardzo, ale chociaż wiem, że dzielą nas kilometry, to świadomość, że ona jest radosna, przybliża mnie do niej. I nie ważne, czy mieszkałybyśmy od siebie 5 metrów, czy 5000 kilometrów. Moja przyjaciółka cieszy się życiem i to w tej chwili jest dla mnie najistotniejsze. 
- Czyli mam rozumieć, że wszystko w porządku?
- Tak. Co prawda, brak mi Was, ale przez naukę scenariusza nie mam nawet czasu na zaszycie się w kącie i płakanie. To bardzo nie fair, wierz mi. - Zaśmiała się, a ja jej zawtórowałam. 
- My też za Tobą tęsknimy. - Kąciki moich ust powędrowały do góry, mimo iż wiedziałam, że ona tego nie widzi. 
- Już nie długo Was odwiedzę, tylko muszę poczekać aż wszystko się tu ułoży. Miałam teraz chwilę wytchnienia, więc zadzwoniłam, ale z tego co widzę, to będę musiała już powoli kończyć... Przepraszam Cię... - po drugiej stronie słuchawki usłyszałam jakieś głosy. 
- Spokojnie, rozumiem. To trzymam za Ciebie kciuki i pozdrawiam!
-Nawzajem! - dziewczyna powiedziała ciepło, po czym rozłączyła się. Odłożyłam telefon na biurko, po czym skierowałam wzrok na Rossa, który leżąc w moim łóżku przyglądał mi się podczas całej tej krótkiej rozmowy. 
- I jak tam u niej? - spytał. 
- Wszystko okay, ale jest bardzo zapracowana. - Powiedziałam. Blondyn chciał jeszcze o coś spytać, ale przerwało mu skrzypnięcie drzwi. Obydwoje zwróciliśmy nasze twarze ku wejściu do sypialni. Stała w nich drobna szatynka, uśmiechając się szeroko. 
- Dlaczego nikt mi nie powiedział, że moja siostrzyczka jest zakochana? - spytała Victoria, z widocznym oburzeniem. Spojrzałam z rozbawieniem na Rossa. Sądząc po jego minie, tak jak i ja nie miał pojęcia, o co chodzi dziewczynie. - Przy okazji przekaż koledze, żeby następnym razem najpierw zagadał, a potem się na mnie rzucał. 
- Ugh... On myślał, że ty to Vera... - westchnął Ross, zakrywając twarz dłońmi. 
- Domyśliłam się. - Uśmiechnęła się lekko. - Wiele razy zdarzało się, że ludzie nas mylili, więc w normalnym przypadku bym to zignorowała - zaczęła mówić, wchodząc do pokoju i zamykając drzwi, o które się oparła - ale nie tym razem. Mówię Wam, kiedy Veronika nas zobaczyła, myślałam, że zaraz wydłubie nam oczy! Jeszcze nigdy nie widziałam jej tak wkurzonej. A znam ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, kiedy jest szczęśliwa, kiedy zakochana, a kiedy... zazdrosna. - Poruszyła brwiami. 
Spodobał mi się jej tok myślenia, nie powiem. 
- Do czego zmierzasz? - spytałam. 
- Moja siostrzyczka nie często się zakochuje, nie licząc oczywiście zauroczeń. A ja chcę, żeby była szczęśliwa. Trzeba coś zrobić, żeby uświadomić jej, że ona jest w nim zakochana. I to po uszy. Normalnie bym się nie wtrącała, ale tego nie można tak zostawić! A ona zachowuje się, jakby bała się do tego przyznać. - Westchnęła, przygryzając dolną wargę. 
- Zgadzam się z Tobą, Vicky. Czyli co... Trzeba będzie trochę sobie pogadać z naszą Veroniką... - zatarłam niecnie ręce. 
- No! Wreszcie ktoś mówi w moim języku! - zaśmiała się dziewczyna, po czym przybiłyśmy sobie piątkę.
- Nigdy nie zrozumiem kobiet. - Westchnął Ross, chowając twarz w pościel. Wywołało to chichot z mojej strony. 
Nie mogę w to uwierzyć. Bo jeśli to, co mówią Ross i Victoria jest prawdą, to trzeba działać! 
Ja naprawdę twierdzę, że miłości trzeba czasem pomóc. Los nie zawsze jest nam przychylny, więc zdarzają się sytuacje, kiedy trzeba brać sprawy w swoje ręce. A ta, należy do jednej z nich.

***

Bum! :D
 Za szybkie wyrobienie się z tym rozdziałem dostanę jakiegoś Nobla, czy coś? Nie? No nic. Jakoś przeboleję c: 
Rydel zakochała się w Ell'u, ale jest na niego wściekła, Vera obraziła się na Jake'a, a JuLien wszystko psuje. Tylko Raura trzyma się kupy. Jeszcze. ^^
Dziękuje za komentarze pod poprzednim rozdziałem, wszystkie były naprawdę wspaniałe :D
Weekend. Weekend. Weekend. Radujcie się człowiekowi, it's party time. :3
Mam dla Was jeszcze... z jednej strony chyba dobrą, a z drugiej strony chyba złą wiadomość... Zinterpretujcie ją jak chcecie ;p Łącznie z tym powyżej, czeka na Was jeszcze równe 15 rozdziałów, a nie 20. A teraz wszyscy krzyczymy: buu! Nie no. I tak wiem, że nikt nie krzyknie. Plusem, mam nadzieję, że plusem, jest to, iż że ponieważ zakończenie tego bloga będzie równoznaczne dla rozpoczęcia nowego :D A teraz wszyscy krzyczymy: woho! c: Hahaha i tak wiem, że już macie mnie dość ;p 
Nom. Dziś trochę, nie wiem jakim cudem, krócej. Zostawiajcie komentarze z opiniami misie i cieszcie się z weekendu, słodkiej soboty i wspaniałej niedzieli. Mniam. 
~JuLien :3 

Guns N' Roses - "November Rain" 
 czyli jeden z piękniejszych utworów tego zespołu :3

niedziela, 22 lutego 2015

50. Hold me when I'm scared and love me when I'm gone

Notka! :) Proszę, przeczytajcie. :)

Rozdział dedykuję każdemu czytelnikowi tego bloga, a zwłaszcza tym, którzy zawsze komentują i tym samym sprawiają, że wiem, że moje pisanie nie idzie na marne :3 

 *oczami Rydel*

Poranki w tym domu zawsze bywają głośne i radosne. Bardzo często towarzyszy też im chaos i wiele napadów śmiechu. Zdążyłam się już przyzwyczaić do tego, że wraz ze wschodem słońca, cisza i spokój idą w las. Zapewne na romantyczny spacer wśród śpiewu ptaków. Stąpają po trawie, jeszcze zwilżonej od nocnej rosy. Tymczasem w naszej kuchni panują kłótnie o to, kto pierwszy może ugotować sobie jajecznicę. Lecz tym razem było inaczej.
Nastawiony na zbyt wczesną godzinę budzik dał o sobie znać, a ja mimo wielu niechęci musiałam go wyłączyć. Nie mogłam pozwolić na to, by pobudził chłopaków. Ja sama nie chciałam być obudzona. Kiedy wczorajszego wieczoru nastawiałam budzik na siódmą rano, czułam się na siłach, by wstać o tak wczesnej porze. Aktualnie, jedyne co czuję, to ogromną potrzebę dalszego snu oraz grawitację, która nieubłagalnie przyciąga moją twarz do poduszki. Moje powieki na powrót zaczęły opadać, a ja już chciałam wznowić próby dalszego snu, kiedy w całym pokoju po raz kolejny rozległ się dźwięk mojego telefonicznego budzika. Na moje obecne nieszczęście, wczoraj byłam na tyle inteligentna, by nastawić kilka pobudek. Nieudolnie nacisnęła jakiś przycisk w moim telefonie, tym samym przerywając tak znienawidzoną przeze mnie melodię. Zabawne, jak niektóre wydarzenia mogą zmienić człowieka. Jednego dnia, jakaś piosenka jest Twoją ulubioną melodią, a za tydzień, po ustawieniu jej sobie na sygnał budzika, już jej nienawidzisz. A każdy raz, kiedy leci w radiu, jest dla Ciebie koszmarem.
Podniosłam się na łokciach, wzdychając cicho. Najchętniej pospałabym jeszcze z godzinę, ale wtedy nie uda mi się doprowadzić mojego planu do końca. Pomysłu, którego celem jest pokazanie Ellingtonowi, że z Rydel Lynch się nie zadziera.
Spojrzałam na naszykowane poprzedniego dnia ubrania przygryzając wargę. Wciąż nie byłam do końca pewna, czy aby na pewno postępuje dobrze, ale skoro już wstałam z łóżka, to jestem w stanie zrobić wszystko. A całkowitej pewności nie będę miała nigdy.
Podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niej pierwszą lepszą bluzę. Ubrałam ją, aby nie było mi zimno. Puchowe skarpetki zajmujące miejsce na moich stopach wsunęłam do papci, po czym weszłam do łazienki, by móc obmyć sobie twarz. To zawsze pomaga w tym, aby się rozbudzić i nie wyglądać jak zombie. Zignorowałam swój obecny wygląd, który zaprezentował mi się w lustrze. Z domu i tak nie wychodzę, a na makijaż i odświeżenie przyjdzie czas po zrobieniu śniadania.
Po wyjściu z pokoju skierowałam się na schody. Kroki stawiałam ostrożnie, nie chcąc wydać z siebie nawet najmniejszego dźwięku. Bo znając złośliwość losu, chwila nieuwagi poskutkowałaby skrzypnięciem schodów bądź zahaczeniem o jakiś mebel, co z kolei obudziłoby chłopaków, a w tym Ratliffa. A tego nie chciałam.
Będąc w pomieszczeniu zwanym kuchnią, pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam, było sprawdzenie, czy wszystko, co kupiłam poprzedniego dnia w sklepie, wciąż znajduje się w lodówce. Niestety, ale posiadając 3 wygłodniałych braci i przyjaciela, trzeba się liczyć z tym, że nie wszystko, co się kupi, następnego dnia wciąż będzie się znajdywać w chłodziarce. Moja wczesna pobudka została mi jednak wynagrodzona - każda rzecz była na swoim miejscu. Wyciągnęłam wszystko, co mogło mi się przydać do przygotowania śniadania i położyłam te rzeczy na stole. Pozostałe składniki odnalazłam w szafkach, spiżarni i na półkach.
Patrząc na te całe jedzenie, ogarnęły mnie niepewności, czy aby na pewno się wyrobię. Co prawda, nie liczyłam na to, by któryś z domowników wstał dzisiaj przed 10, ale jak to mówią: "Licho nigdy nie śpi". A nóż widelec, piszczenie piekarnika zwabiło by ich na dół.
Pierwszą rzeczą, którą się zajęłam, było wyrobienie masy na ciasteczka. Dla pewności, że nic nie zepsuję, na blacie ułożyłam otwartą książkę z przepisami kucharskimi. Wzięłam się do pracy.
Nie minęło pół godziny, a moja bluza upaćkana była mąką, dłonie całe brudne, a masa gotowa. Przelałam ją do foremek, po czym wstawiłam do rozgrzanego piekarnika. Ustawiłam odpowiednią temperaturę i czas, zgodnie z przepisem. Zamknęłam klapkę i otrzepałam dłonie. No to część roboty zrobiona. Kolejną rzeczą, jaką się zajęłam, była sałatka owocowa. Do niej nie potrzebowałam przepisu, chciałam ją przygotować według własnego uznania. Owoce umyłam, obrałam i pokroiłam, po czym wrzuciłam wszystko do miski. Następnie wsypałam też do miej garść płatków musli. Po wykonaniu tej czynności wlałam do miski butelkę jogurtu naturalnego, po czym wszystko wymieszałam. Aby jedzenie wyglądało lepiej, położyłam na nim liść mięty i dwie truskawki. Miskę włożyłam do lodówki, aby owoce się w nim znajdujące nie straciły na świeżości. Z jednej z szafek wyciągnęłam tackę, którą położyłam na stole. Dałam na nią serwetkę, a zaś na kawałku papieru położyłam nóż, widelec i łyżeczkę. Spojrzałam na piekarnik, który wskazywał, że ciastka gotowe będą za piętnaście minut. Zegar kuchenny wskazywał zaś godzinę 8:20. Biorąc pod uwagę fakt, iż chłopcy schodzą na śniadanie między 9:00, a 10:00, mam jeszcze trochę czasu.
Muszę przyznać, że z początku nie byłam zbyt chętna do zamieszkania w jednym domu z moim rodzeństwem, wyłączając Rylanda, i Ellingtonem. Mieszkanie pod jednym dachem z czterema chłopakami oznaczało wiecznie podniesioną deskę w toalecie, ograniczoną czystość domu, telewizor i PlayStation zajęte 24 godziny na dobę i zero zrozumienia dla kosmetyków. Do tego dochodziło gotowanie, sprzątanie, pranie i pomoc w wielu rzeczach. Wiedziałam, że mimo dojrzałości chłopaków, wiele obowiązków spadnie na moją głowę i nie chciałam tego. Lecz teraz nie żałuję, że podjęłam taką, a nie inną decyzję. Może to kwestia czasu, a może po prostu się myliłam, lecz w obecnym momencie mojego życia śmiało mogę powiedzieć, że lubię ten dom, wliczając współlokatorów. Możliwe, że zdążyłam się przyzwyczaić do tego, że zawsze jestem tą "jedyną" - jedyna dziewczyna w zespole, jedyna dziewczyna w rodzeństwie, a teraz jedyna dziewczyna w mieszkaniu. Patrząc na to z perspektywy tylu lat, lubię to. I wcale nie narzekam, że znalazłam się w takiej a nie innej sytuacji.
Uśmiechnęłam się, chwytając za patelnię. Uprzednio smarując ją masłem, rozbiłam kilka jajek i wlałam je do niej. Następnie, dużą łyżką zaczęłam mieszać potrawę. Do moich nozdrzy wlatywał przyjemny zapach smażonych jajek, pomieszany z ciasteczkową wonią. Biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze nic nie jadłam, miałam prawo poczuć ssanie w żołądku. Doprawiłam jajka, po czym zrobioną jajecznicę zrzuciłam na talerz. Na jego boku położyłam dwie kromki chleba, a trzecią posmarowałam masłem i zjadłam ją, wraz z tym, co zostało jeszcze na patelni. No, to pierwszy głód mam z głowy. Chociaż tyle. Talerz z gotową jajecznicą położyłam na przygotowanej wcześniej tacy. Podobnie zrobiłam też z sałatką owocową, która minutę temu zajmowała zaszczytne miejsce w lodówce. Kiedy do moich uszu dotarł charakterystyczny dźwięk, podeszłam do piekarnika. Gotowe, czekoladowe ciasteczka ostrożnie wyciągnęłam z foremek. Część z nich wsypałam do miski, którą dałam na stół, aby moi bracia niczego nie podejrzewali. Resztę ciastek ułożyłam na talerzyku, który również znalazł się na tacce. Na koniec zaparzyłam w ekspresie kawę. Postawiłam ją obok talerza z jajecznicą i zerknęłam na zegarek. 8:45. Spojrzałam na swoje dzieło, a na moją twarz wpłynął tryumfalny uśmiech. Zadowolona z siebie chwyciłam tackę w swe dłonie i ruszyłam z nią w kierunku schodów.
Prosiłam Boga o dwie rzeczy. Pierwszą z nich było to, abym się z tym jedzeniem nie wywróciła. Chyba bym sobie nie wybaczyła, gdyby po tych wszystkich przygotowaniach wszystko poszło do kosza na śmieci. Do tego moje wczesne wstawanie poszłoby na marne. Moją drugą prośbą natomiast było to, abym przypadkiem nie natknęła się na korytarzu na któregoś z moich braci. Jeszcze tego brakowałoby, żeby zaczęli zadawać niepotrzebne, zawstydzające pytania. Pewnie zdziwiłby ich fakt, że od samości zechciałam ich przyjacielowi zrobić śniadanie do łóżka. No cóż, cuda widać się zdarzają.
Stanęłam przed drzwiami do pokoju mojego przyjaciela. Już chciałam tam wejść, kiedy przypomniałam sobie o pewnym ważnym szczególe; mianowicie o tym, że wyglądam jak kot wyciągnięty spod prysznica. Nie, żebym się specjalnie przejmowała moim wyglądem, czy coś, ale w tym wypadku jest on bardzo, ale to bardzo ważny. Spojrzałam na jajecznicę, która mogła wystygnąć. Nie chciałam tego, ale obecnie nie miałam innego wyboru. Wciąż trzymając tackę, weszłam z nią do mojej sypialni, po czym odstawiłam ją na biurko. W tempie ekspresowym umyłam się, ubrałam w dziurawe dżinsy i koszulę, pomalowałam i wypsikałam się jego ulubionymi perfumami. Skąd o tym wiem? Bo zawsze, kiedy ich używam, ten nie może przestać mnie przytulać. Osobiście mogę uznać, że pobiłam rekord w prędkości porannej toalety, o ile taki istnieje. Jeśli nie, to właśnie go ustanowiłam, bo, jak na mnie, 6 minut to naprawdę dobry czas. Uniosłam swoją dłoń nad talerzem z jajkiem i na moje szczęście, buchało od niego w miarę ciepłe powietrze. Dzisiaj jest chyba mój szczęśliwy dzień. Zadowolona z siebie ruszyłam do wyjścia z pokoju, stopą zamykając za sobą drzwi. Następnie na powrót podeszłam do drzwi od sypialni Ratliffa i popchnęłam je biodrem, sprawiając tym samym, że się otworzyły. 
Pierwsze, co we mnie uderzyło, to głośne chrapanie. Drugie, to nastolatek rozwalony na całej objętości łóżka. Włosy szatyna rozchodziły się we wszystkie strony świata. Aż korciło mnie, żeby się nimi pobawić, ale na to przyjdzie jeszcze czas. Kilkudniowy zarost, którego nie golił od jakiegoś czasu, mieścił się na jego twarzy. Osobiście twierdzę, iż wcale go to nie postarzało, ani nie odejmowało mu uroku, jak to jest, moim zdaniem, w przypadku Rockyego. Bo mój braciszek już dawno powinien się ogolić, ale rozmawiaj tu z takim. Ellingtonowi natomiast, trochę owłosienia dodawało męskości. A przynajmniej ja tak uważałam. Podeszłam do niego, tackę z przygotowanym śniadaniem odkładając na stolik nocny. Nieświadomie poprawiłam kołdrę, która zsunęła się z jego jednej nogi. Nagle, jakbym zapomniała, po co tu przyszłam. Nie wiedziałam nawet, kiedy mój wzrok skierował się na śpiącą twarz chłopaka. Wyglądał naprawdę... nie wiem jak to określić. Bo, śpiący Ross jest słodki, a on? Nie mam pojęcia, jakiego słowa mogłabym użyć. Ciekawe, o czym tak śni? 
Z zamyślenia wyrwało mnie głośne warczenie, wydobywające się z wnętrza mojego przyjaciela. 
Jeden z minusów prawie każdego faceta - chrapanie. Zapamiętać i tępić. 
Podeszłam do niego powoli i przysiadłam na krańcu łóżka. Zawsze zazdrościłam chłopakom tego, że potrafią spać na brzuchu. Są płascy, więc nic ich nie boli. Właściwie, to przez całe życie to kobiety najwięcej przechodzą. Co miesiąc wylewa się z nich Niagara krwi, rodzą w bólu, mają zmiany nastrojów, a do tego są uważane za tę słabszą płeć. Pokażcie mi jednego faceta, który potrafił by nosić w sobie przez bite dziewięć miesięcy nowe życie i wytrzymał by to, a osobiście mu pogratuluję. Ale tak to już jest, że najpierw męczysz się przez tyle miesięcy, kilkanaście godzin rodzisz w bólach, a na koniec wszyscy stwierdzają, że dziecko jest podobne do ojca. I gdzie tu sprawiedliwość? 
W pozie, której zazdrościłam płci przeciwnej, znajdywał się szatyn. Jedną dłoń miał podłożoną pod głową, a druga ręka ułożona była wzdłuż jego ciała. I to właśnie koło niej usiadłam. Chwyciłam za swoje rozpuszczone włosy i nachyliłam się do twarzy chłopaka z zamiarem dotknięcia swoimi ustami jego policzka. Kiedy dzieliły nas milimetry, po raz kolejny zachrapał, a ja musiałam się odsunąć. W przeciwnym razie wybuchłabym mu w twarz głośnym śmiechem, co zapewne by go obudziło, a cały plan by diabli wzięli. Uspokoiłam oddech i ponowiłam poprzednią czynność, lecz tym razem, zatrzymałam głowę z własnej woli. Zawiesiłam ją tuż nad jego twarzą.
Czy ja aby na pewno właśnie tego chcę? 
Wiem, że to ma być tylko nauczka. Nie lubię, kiedy się mnie okłamuję, bądź coś przede mną ukrywa, a on to zrobił. Myślałam, że się przyjaźnimy. Nie chcę się na nim zemścić, czy coś w tym stylu. W moich zamiarach jest jedynie pokazanie mu, jak to jest, gdy ktoś zażartuje sobie z niego. 
Z tą też myślą, pochyliłam się do przodu. Kiedy moje wargi dotknęły kości policzkowych Ellingtona, poczułam przeszywający mnie prąd. Ten gest sprawił, że po moim ciele rozlało się ciepło i mogę się założyć, że gdybym to ja w ten sposób została obudzona, na pewno miałabym w sobie więcej energii, niż po usłyszeniu budzika. Na szatyna widać też to podziałało, gdyż jego powieki się otworzyły, a ja speszona odsunęłam się od niego. 
Głupia, przecież o to chodzi!
- Mmm? - zamruczał, odszukując mnie wzrokiem. Uśmiechnęłam się do niego zalotnie, licząc, że spodoba mu się mój wygląd. 
- Dzień dobry - przywitałam się. - Zrobiłam dla Ciebie śniadanie. - Wskazałam na tackę z przygotowanym jedzeniem. Chłopak zdawał się być zdziwiony, gdy spoglądał na to, co dla niego zrobiłam. - Nie krępuj się. - Zachęciłam go. Ell poprawił się na swoim łóżku, podnosząc się do pozycji siedzącej. Upragniony przeze mnie uśmiech wreszcie wpłynął na jego twarz. Podałam mu tacę, a on umiejscowił ją na swoich kolanach. 
- Wow... - szepnął, spoglądając na to, co mu przygotowałam. Punkt pierwszy, zaliczony. 
- Smacznego. - Dopiero gdy się odezwałam, chłopak został wyrwany z transu. Było widać, że jeszcze dochodzi do siebie po przebudzeniu.
Nigdy nie byłam dobra we flirtowaniu. Nawet, jeśli próbowałam to robić, bałam się, że coś zrobię źle. Podczas gdy w mojej głowie wirowało tysiąc myśli, ja wypowiadałam zaledwie kilka słów, które zazwyczaj kończyły się totalnym upokorzeniem. Nie wiedziałam, jak się do tego zabrać, co robić, ani co mówić. A nawet jeśli mi to wychodziło, to i tak przez najbliższe kilka godzin myślałam o tym, czy aby na pewno nic nie zepsułam. Teraz też byłam nie pewna, kiedy moja dłoń przesunęła się po pościeli, chwytając dłoń mego przyjaciela. Splotłam nasze palce, powodując tym samym, że chłopak na nie spojrzał. Początkowo wydawał się oniemiały, jednak już po chwili, albo przyzwyczaił się do tego, albo tak genialnie udawał. 
- Nie sądziłem, że aż tak weźmiesz sobie do serca ten zakład. - Zaśmiał się, biorąc pierwszego łyka kawy. Oby w trakcie tego wszystkiego nie wystygła, wszystko musiało być idealne. 
- Skarbie - czy ja to powiedziałam? - To dopiero początek. A teraz wybacz, ale lecę zrobić śniadanie moim braciom. Nie bój się, już zaraz wrócę i będziemy mogli spędzić cały dzień razem. - Podkreśliłam ostatnie słowa, niechętnie puszczając dłoń Ratliffa. Podniosłam się z jego łóżka, a w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą siedziałam, utworzyło się małe wgłębienie. Już po chwili, materac zaczął z powrotem się uwypuklać, aż jego powierzchnia na powrót stała się płaska. Bo wszystko kiedyś wraca do normy. - Pamiętaj, jestem do Twojej dyspozycji. - Uśmiechnęłam się zalotnie, a przynajmniej spróbowałam uzyskać taki efekt. Przez chwilę czekałam na odpowiedź przyjaciela, ale ten nie robił nic, poza wpatrywaniem się we mnie brązowymi oczami. Nie zdejmując uśmiechu z twarzy, obróciłam się na pięcie i celowo kręcąc biodrami, opuściłam jego pokój. 
Dopiero kiedy zamknęłam za sobą drzwi przypomniałam sobie o tym, że do przeżycia potrzebne mi jest oddychanie. Jeszcze nigdy się tak nie denerwowałam. Zupełnie, jakby to nie chodziło o samą idee planu, ale o osobę, przeciwko której jest on zbudowany. Oparłam się o drzwi i przygryzając dolną wargę spojrzałam do góry. Pora zacząć grę. 
- Wyglądasz, jakbyś dostała orgazmu. - Słysząc te słowa, odepchnęłam się od drzwi i zawstydzona spojrzałam na szatyna. Rocky mierzył mnie wzrokiem, unosząc jedną brew. 
- Jeszcze jedno słowo, a możesz zapomnieć o śniadaniu. - Spojrzałam na niego groźnie, tę minę miałam już wyćwiczoną. Chłopak, jakby nie mając żadnego lepszego pomysłu, pokazał mi język. Odwzajemniłam gest, nie mogąc być tą gorszą. 
- Ell jeszcze śpi? - zmienił temat, wskazując palcem na pokój chłopaka. Spojrzałam na wskazane miejsce i z powrotem na mojego brata. Pokręciłam przecząco głową. 
- Ok. Idę już na dół. - Oznajmił, przeciągając się leniwie. Odprowadziłam go wzrokiem, w tym samym czasie ocierając spocone dłonie o uda. Koniec nerwów, dam sobie radę. Jestem silną kobietą, która nie boi się nowych wyznań. 
A moim najnowszym celem, jest poderwanie mojego najlepszego przyjaciela po to, aby pokazać mu, że nie lubię, kiedy coś się przede mną ukrywa. Proste? Proste. 
I kogo ja próbuję oszukać...

*oczami Rossa*

Kiedy na zegarze wybiła 13, postanowiłem wybrać się do Laury. Naprawdę chciałem ją zobaczyć, przeprosić, wyjaśnić, porozmawiać. Potrzebowałem tego. Potrzebowałem tej rozmowy, a znając życie, ona też jej chciała. 
- Denerwujesz się? - zagadałem do Jake'a, kiedy od domu mojej dziewczyny dzieliło nas kilkanaście metrów. 
To był naprawdę piękny dzień, a przynajmniej na taki się zapowiadał. Słońce oświetlało ulicę, po której stąpaliśmy, z zamiarem porozmawiania z dziewczynami, które przyprawiają nas o zawrót głowy. 
Dlaczego wszelkie książki miłosne są przeważnie kupowane przez dziewczyny? Dlaczego faceci są tymi "bezdusznymi"? Mężczyzna też może pragnąć miłości, czyjejś bliskości. 
Tym kimś wyjątkowym jest dla mnie właśnie Laura. Gdyby miesiąc temu ktoś powiedział mi, że zakocham się w kimś takim jak ona, zaśmiałbym się mu w twarz. Ba! Kazałbym mu to wypluć z ust. Nie przepadaliśmy za sobą, często się kłóciliśmy. Zawsze myślałem, że prawdziwą miłość poznam przypadkiem, w jakiś deszczowy dzień, a w tle będą nam towarzyszyć dźwięki jakiejś miłosnej ballady. A tu proszę. To uczucie zaskoczyło mnie, nawet nie wiem kiedy to wszystko się stało. Ale skoro się stało, widać tak miało być, widać tak chciał los. Jestem wdzięczny życiu za to, że mam kogoś, kogo mogę kochać i kto kocha mnie. Bo to naprawdę wiele. 
Jake prychnął. 
Nie wiem, jak on się czuje, więc nie mogę mu szczerze współczuć. Nie oznacza to jednak, że nie współczuję mu wcale. Kochać jakąś dziewczynę tyle czasu, nie mogąc jej tego okazywać, to jest dopiero samotność i ból. 
Na świecie jest wiele samotnych osób. Może i gdy są same, jest im dobrze. Mówią, że są singlami z wyboru, bo są samowystarczalni, bo tak łatwiej. Albo po prostu stwierdzają, że nie chcą w swym życiu miłości, że się jej boją. A tak naprawdę, człowiek nie boi się zakochać. Boi się, że jego uczucie zostanie nieodwzajemnione. 
- Wiesz, że ona Cię lubi? - próbowałem dodać mu otuchy. 
- A ja lubię brokuły, ale nie umówiłbym się z nimi na randkę. 
- Ej! - zatrzymałem go ruchem dłoni. Spojrzał na mnie wkurzony, chociaż wiedziałem, że tak naprawdę wszystkie emocje, które okazuje, spowodowane są tym strachem. - Przestań myśleć o tym, co się stanie, jeśli ona nie odwzajemnia Twoich uczuć. Pomyśl o tym, co się stanie, jeśli ty też jej się podobasz. Jaki będziesz szczęśliwy. Jacy oboje będziecie szczęśliwi. 
- Obecnie myślę o tym, co będzie między nami, jeśli ona widzi we mnie tylko i wyłączenie przyjaciela. Zawiśnie nad nami chmura rozpaczy a nasze stosunki już nigdy nie będą takie same. - Wyraz jego twarzy nie zmieniał się, nawet nie drgnął. Tylko patrzył na mnie w ten sam, poważny sposób. Początkowo nie byłem pewien, czy mam się śmiać, czy płakać. Wybrałem to pierwsze. - Dziękuje za wsparcie, przyjacielu. - Zironizował, przewracając oczami. 
- Przepraszam, ale zabrzmiałeś naprawdę nieźle... - poklepałem go po ramieniu, a on uśmiechnął się lekko. Wtedy ruszyliśmy ponownie, coraz bardziej zbliżając się ku domowi sióstr Marano. Kiedy tam dotarliśmy, zapukałem lekko w drzwi. Po chwili jednak oprzytomniałem na tyle, aby zdać sobie sprawę, że na sto procent mnie nie usłyszą, więc wcisnąłem dzwonek. Po odczekaniu niecałej minuty, drzwi otworzyły się, ukazując nam drobną postać szatynki. Veronika uśmiechnęła się do nas lekko. Początkowo wyglądała, jakby nie wiedziała, gdzie ma nas przypasować, jednak odrzuciłem tę myśl. 
- Cześć. Przyszliśmy, bo mamy kilka spraw. - Powiedziałem, kiedy weszliśmy do środka, wymownie patrząc przy tym na Jake'a. Jako dobry przyjaciel, gdyż taki pewnie by tak zrobił, powinienem był zostawić ich samych, aby na spokojnie wszystko sobie wyjaśnili. Ja jednak, jestem jego najlepszym przyjacielem, co skutkuje tym, że nie opuszczę tego pokoju, dopóki on nie wyzna jej swoich uczuć. Nie ma za co, Jake. 
- Vera, mam do Ciebie pewną sprawę. - Zaczął niepewnie. Widziałem, ile kosztuje go to nerwów, ale wiedziałem też, że da radę. Byłem tego pewien. 
- Posłuchaj, ja... - zaprzeczyła dziewczyna, jednak nie dane było jej skończyć. 
- Nie, chociaż raz to ty posłuchaj mnie. - Przerwał jej. 
Patrzyłem na Jake'a, który podchodzi do szatynki i chwyta jej dłonie w swoje. Był od niej wyższy, więc aby patrzeć na jej twarz, musiał odrobinę schylić głowę. Dziewczyna była zarówno zszokowana, jak i przestraszona. Oby podejrzenia Jake'a się nie sprawdziły. 
Mój przyjaciel próbował coś powiedzieć, jednak za każdym razem, gdy otwierał usta, nie wydobywał się z nich głos. 
No dajesz, stary. 
Kolejne sekundy minęły mi bardzo szybko. Spodziewałem się po Jake'u wszystkiego, ale nie aż tak odważnego ruchu. 
Udało mu się. Wreszcie mu się udało. 
Tym razem, zostawiłem mojego przyjaciela samego z szatynką. Po cichu opuściłem hol, starając się zostać niezauważonym. Chciałem porozmawiać z Laurą, lecz nie miałem pojęcia, gdzie mogę ją znaleźć. Już miałem skierować się do salonu, skąd dobiegały do mnie odgłosy telewizora, kiedy na schodach pojawiła się ona. Szatynka ubrana była w krótkie spodenki i luźną bluzkę. Na nogach miała stopki. Włosy, ułożone w artystycznym nieładzie sprawiały, że wydawała się jeszcze piękniejsza, niż zwykle. O ile to w ogóle możliwe. 
Przypominając sobie o rzeczywistości, przełknąłem ślinę. 
- Możemy pogadać? - wydukałem. Ona, wciąż zszokowana moim widokiem pokiwała lekko głową, sprawiając, że włosy zabawnie opadały jej na twarz. Odwróciła się na pięcie i ruszyła po schodach na górę, więc podążyłem za nią, niczym pies za swoim właścicielem. 
Kiedy znaleźliśmy się w pokoju, zamknąłem za sobą drzwi i oparłem się o nie. Spojrzałem niepewnie na dziewczynę, która ze skrzyżowanymi rękami na piersiach i głową spuszczoną w dół stała na przeciwko mnie. 
Zabawne, jak trudno w ciężkich chwilach patrzeć nam w oczy ukochanej osoby. 
Ale ja chciałem zobaczyć jej brązowe tęczówki. Musiałem wiedzieć, co czuje. A do tego, potrzebne mi były jej piękne oczy. Kiedyś przeczytałem gdzieś, że to właśnie one są odzwierciedleniem duszy każdej kobiety. 
- Damy radę. - Szepnąłem, robiąc pierwsze kroki w jej stronę. Nawet nie drgnęła. A ja wciąż do niej podchodziłem, aż w końcu dzieliła nas na tyle mała odległość, że mogłem usłyszeć jej oddech. Wciąż nie podnosiła głowy, więc postanowiłem jej w tym pomóc. Chwyciłem ją za podbródek i skierowałem jej twarz ku sobie. Zrobiłem to najdelikatniej, jak tylko potrafiłem. Oczy miała zaszklone. - Damy radę. Odległość ani czas nas nie rozdzielą. - Powtórzyłem pewniej i głośniej, starając się ją o tym przekonać. 
- Miesiąc to długi okres czasu. - Odezwała się wreszcie, po minucie milczenia. Po minucie ciszy, jaka zapadła między nami. - Wiesz, że wszystko może się zdarzyć, Ross. A ja boję się Ciebie stracić. 
- Tak samo jak ja Ciebie. - Zapewniłem ją. 
Tego bałem się najbardziej. Zapomnienia, straty, bólu, pożegnania. Tyle dobrych rzeczy spotkało mnie w życiu, może już wyczerpałem limit szczęścia? W ogóle, czy są jakieś ograniczenia w byciu szczęśliwym? Czy na każdą osobę przypada jakaś określona ilość, która może się wyczerpać? 
- Będę na Ciebie czekać, nie stracisz mnie. Ale nie wiem, czy ty poczekasz na mnie. - Wyszeptała. 
- Przepraszam, że nie powiedziałem Ci o tym wcześniej, ale bałem się, że przeze mnie będziesz cierpieć. A gdy ty cierpisz i ja nie jestem radosny. Jesteś dla mnie najważniejsza, Lau. 
- Skoro tego nie chciałeś, to dlaczego mi to robisz? - istnieją pytania, na które nie znamy odpowiedzi. To do nich należy. Puściłem podbródek dziewczyny i odsunąłem się od niej o krok. Spuściłem głowę w dół i przetarłem oczy dłońmi. 
- Nie wiem, Laura, nie wiem. Nie umiem wybrać między Tobą, a muzyką i zespołem, przepraszam. Wiem, że jestem idiotą, licząc na to, że podczas gdy ja będę szalał na scenie, ty będziesz tu na mnie czekać, ale nie potrafię myśleć inaczej, rozumiesz? Świadomość, że Cię stracę, jest dla mnie potworna, ale muzyka, zespół, koncerty, fani... To też jest dla mnie ważne - przyłożyłem dłoń do serca, powstrzymując się od płaczu. - Zawsze będziesz dla mnie ważna, Laura. Kocham Cię i to się nie zmieniło i nie zmieni się, ale nie mogę zostawić tak tego wszystkiego, co sprawia, że jestem sobą. Przepraszam, że nie jestem gotowy na takie poświęcenie. - Zakończyłem, a każde moje słowo wypowiedziane było z serca, a nie z umysłu. Powiedziałem prawdę. Bo choćbym kochał Laurę najbardziej na świecie, zawsze coś stanie na przeszkodzie, zawsze coś nas rozdzieli. Pytanie tylko, czy jesteśmy dość silni, aby pokonać te przeciwności. - Nie chcę wybierać. Laura, my możemy być razem. Pomyśl o tym, co będziemy czuć, gdy za ten miesiąc wreszcie się zobaczymy. - Uśmiechnąłem się lekko. - Ja wierzę w nas. A ty? - spytałem. Jestem świadomy tego, że ona mnie kocha. Ale przecież, równie dobrze może znowu mnie znienawidzić. Za to, co jej powiedziałem. Za to, że gdybym musiał wybierać, nie potrafiłbym tego zrobić. Jestem tylko człowiekiem. Zawsze będę popełniać błędy, zawsze będę zmuszony do trudnych decyzji. Czasem wybiorę złą drogę i to normalne. Więc jeśli tylko się da, nie chcę wybierać. Bo czego nie wybiorę, będzie źle. Nie chcę stracić Laury, lecz też chcę być muzykiem. Te dwie rzeczy da się pogodzić, ale wszystko w rękach dziewczyny. Nie chcę zrzucać na niej odpowiedzialności, bo wiem, że to dla niej trudne. Ale może ona da radę, może jest na to gotowa. Może. 
- Wierzę. I będę czekać. - Wyszeptała, a po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Poczułem ciepło w sercu. Mamy szansę, nasz związek ma szansę. - Też Cię kocham. - Zaśmiała się cicho, a jej chichot był dla niczym jedna z piękniejszych melodii. 
Uśmiechnąłem się i zmniejszyłem odległość między nami, chwytając jej twarz w dłonie. Przyciągnąłem ją do siebie, całując ją przy tym w usta. 
Przylgnąłem do nich, nie kryjąc uśmiechu. Dziewczyna zatopiła swe dłonie w moich włosach. Byłem świadomy, że i ona unosi kąciki swoich ust do góry. Czułem to. Przejechałem językiem po jej wargach, gładząc jej policzek. 
Nie potrafiłbym opisać tego, co czuję, kiedy ją całuję, kiedy jesteśmy blisko. Fala ciepła okrąża całe moje ciało, mając swe źródło w sercu. Moje zmysły wariują, a hormony buzują. 
Kocham ją. Ja naprawdę ją kocham tak, jak jeszcze nigdy nie kochałem nikogo. 
Odsunąłem się od niej, lecz nie na długo, gdyż oparłem moje czoło o jej. Dziewczyna złożyła na moim nosie krótki pocałunek, słodko przy tym się śmiejąc. Jej dłonie wciąż tkwiły w moich włosach. Czułem, jak zaplata ich pojedyncze pasma wokół swoich palców. 
- Tylko o mnie nie zapomnij, dobrze? Bo nie chcę potem cierpieć. - Wyszeptała jeszcze, już poważniejąc. 
- Laura, o Tobie nie da się zapomnieć. 
- A jeśli kogoś poznasz? A jeśli coś się stanie? 
- Nie zdradzę Cię, kochanie. Póki mam świadomość, że w Los Angeles mieszka moja miłość, zawsze będę tu wracać. - Powiedziałem, ani na chwilę nie otwierając oczu. 

*oczami Rydel*

- Poradzisz sobie. - Zapewnił mnie szatyn, lecz wcale nie byłam tego taka pewna. 
Po zjedzeniu śniadania uznał, że chce się uwolnić spoza czterech ścian i skorzystać ze słonecznej pogody w Los Angeles, zanim wyruszymy w trasę. Początkowo byliśmy w parku, gdzie bardzo dorośle straszyliśmy gołębie, później poszliśmy do kawiarni na lody, a na koniec wybraliśmy się do kina. W każdym z tych miejsc, próbowałam wysyłać chłopakowi jakieś znaki, czy coś w tym stylu. Podczas filmu, złączyłam nasze dłonie. Nie uszło mojej uwadze, że Ell co jakiś czas przenosił wzrok z ekranu właśnie na nie. Kiedy byliśmy w parku, zdarzało mi się 'przypadkiem' otrzeć o siebie nasze ramiona. Uznałabym to za zepsuty pomysł, jednak za każdym razem, gdy nasze skóry się ze sobą stykały, mięśnie na jego plecach się napinały, co mogłam zobaczyć dzięki temu, że ubrany miał na sobie podkoszulek. Za to, że w lodziarni kupił mi lody otrzymał buziaka w policzek. Oprócz tego wszystkiego, starałam się z nim flirtować na tyle, na ile potrafiłam. 
A najgorsze w tym wszystkim było to, że nasza bliskość nie przeszkadzała mi. Mogłabym wręcz do niej przywyknąć. Podobało mi się, kiedy chcąc mnie rozśmieszyć narysował sobie wąsy bitą śmietaną. Trzymanie się za ręce było czymś, czego nie chciałam przestawać robić. Naprawdę sprawiało mi to przyjemność. Nigdy nie myślałam o tym, by spojrzeć na Ratliffa inaczej niż na najlepszego przyjaciela moich braci i mnie, a tymczasem próbując grać zakochaną w nim, poczułam się, jakbym naprawdę była w nim zakochana. Albo jestem aż tak dobrą aktorką, albo, choć nie potrafię o tym myśleć, rzeczywiście coś jest na rzeczy. A może po prostu, nasza przyjaźń jest aż tak mocna, że nie przeszkadzają mi te... zbliżenia?
Po jakimś czasie Ellington zaproponował basen, a ja się zgodziłam. Wróciliśmy do domu po torby i stroje kąpielowe, po czym udaliśmy się w wybrane przez nas miejsce. Kiedy jedynie pływaliśmy, było w porządku. Niestety, następnym pomysłem chłopaka, było wybranie się na zjeżdżalnię wodną. Była to taka duża, niebieska rura, cała pozakręcana. Kiedy w niej byłeś, nieuniknione było, abyś nie zadławił się wodą. Ta pełna adrenaliny przejażdżka kończyła się wpadaniem do wody, a więc ponownie traciłeś oddech. Bosko. Nie bałam się takiej atrakcji, skądże znowu! Nie oznacza to jednak, że wizja zjazdu prezentowała się mi wspaniale. 
Poprawiłam mokre włosy, które przylepiły mi się do pleców. 
- Wiem o tym. - Zapewniłam chłopaka, wchodząc na platformę. Jednak, kiedy tylko postawiłam na niej swoją stopę, ponownie znieruchomiałam. Chciałam wymyślić jakiś dobry tekst, aby skutecznie wyrzucić Ratliffowi wizję zjeżdżalni z głowy, a zarówno nie wyjść na tchórza, jednak nic nie przychodziło mi do głowy. Wtem, poczułam na swojej skórze, jak jakieś pojedyncze krople skapują na mnie. Przerażona odwróciłam głowę do tyłu, tym samym widząc przed sobą twarz bruneta.
- Chodź, zjedziemy razem. Będzie Ci raźniej. - Uśmiechnął się, chwytając mnie w pasie. Przeszedł mnie dreszcz, zapewne spowodowany zimnymi dłońmi chłopaka. 
- Ale tu nie można zjeżdżać we dwójkę! - zaczęłam panikować, kiedy chłopak usadowił mnie między jego nogami, zaraz po tym, jak usiedliśmy. 
- Tym bardziej musimy się pośpieszyć. - Kąciki jego ust ponownie powędrowały do góry, tak samo jak i brwi. Nim zdążyłam jakkolwiek zareagować, Ell odepchnął się od dna rury, sprawiając tym samym, że pojechaliśmy. 
O swoim krzyku przekonałam się dopiero po chwili. Byłam zbyt skupiona na tym, aby opanować jakoś tę sytuację, by móc zwracać uwagę na takie rzeczy. Ważniejszą dla mnie sprawą był fakt, że jestem przyczepiona do chłopaka niczym pijawka, a on opiekuńczo przytrzymuje mnie w pasie. 
Woda była dosłownie wszędzie, a ja oprócz błękitu rury, nie rozróżniałam wokół siebie żadnego koloru. Skręcaliśmy, mknęliśmy w dół i śmialiśmy się w nieba głosy. Świadomość, że mam przy sobie przyjaciela, naprawdę sprawiła, że ten zjazd stał się przyjemniejszy. W jednej sekundzie mym oczom ukazał się wylot zjeżdżalni. lecz nie zdążyłam nawet wziąć głębokiego wdechu w płuca, gdyż rura się skończyła, a ja wylądowałam w wodzie. Początkowo straciłam jakąkolwiek orientację, jedyne, co widziałam, to woda, woda i jeszcze raz woda. W jakiś sposób odnalazłam stopami dno, od którego momentalnie się odbiłam. Wyłoniłam się spod tafli basenu, biorąc głęboki wdech. Palcami przetarłam powieki, tym samym odzyskując widoczność. Moje oczy oślepione zostały przez słoneczny blask, a uszy ogłuszone przez wrzask radosnych dzieci i nastolatków, którzy wraz z ich rodzinami ostatni tydzień wakacji postanowili spędzić nad basenem. I wtedy dotarło do mnie, że nie czuję już na sobie niczyich dłoni, żadnego dotyku, po prostu nic. Nerwowo zaczęłam rozglądać się dookoła siebie, ale, jak na złość, nigdzie nie mogłam dojrzeć mego przyjaciela. Świadomość, że jestem na publicznym basenie wcale mi nie pomagała. I tak się o niego bałam. 
Nagle, moje przemyślenia zostały przerwane przez pociągnięcie w dół. Ktoś chwycił mnie za stopę i wciągnął pod wodę, nie zdążyłam nawet krzyknąć, a co dopiero wziąć oddechu. Zaczęłam się szarpać, aż ten ktoś mnie puścił. Czym prędzej wypłynęłam ponad wodę, zaczynając się krztusić. Poczęłam mocno kaszleć, próbując pozbyć się wody z płuc. Kiedy w miarę odzyskałam przytomność, spojrzałam przed siebie. Mym oczom ukazała się postać Ellingtona. Mokre włosy miał całkowicie rozczochrane, ale wyglądał naprawdę uroczo. Oczami świdrował moją postać, a usta śmiały się. Kiedy zdałam sobie sprawę, kto przed chwilą pociągnął mnie ku dnu, uśmiechnęłam się szeroko. Następnie, wściekła rzuciłam się na chłopaka, który złapał mnie w pasie. Ja natomiast, splotłam palce na jego szyi. 


Zaśmiałam się głośno, odchylając głowę do tyłu. On też się śmiał. Opuściłam twarz, spoglądając na niego. Jako, że utrzymywał mnie nad sobą, aby móc patrzeć mu w oczy, musiałam pochylić głowę. Tym samym spowodowałam, że moje mokre włosy opadały delikatnie na jego twarz, rozchodząc się po jej dwóch stronach. I nagle, kiedy posłał mi ten piękny uśmiech, zapomniałam o całym moim planie dania mu nauczki. Patrząc tak w jego oczy, jedyne, o czym mogłam marzyć, to o tym, by złączyć nasze usta. Zaczęłam się więc powoli nachylać do chłopaka. Mimo początkowego zdziwienia, Ellington nie odsunął się, a wręcz przeciwnie. On również zaczął zmniejszać odległość między nami. Rozum podpowiadał mi, że pragnienie posmakowania ust własnego przyjaciela jest złe, ale nie mogłam zapanować nad dłońmi, które ciaśniej objęły szyję szatyna, nad twarzą, która się do niego zbliżała, nad sercem, które zaczęło walić jak szalone i nad żołądkiem, w którym pojawił się ścisk. Sama sobie nie wierzyłam, ale ja naprawdę tego chciałam. Chciałam go pocałować. I pewnie do tego by doszło, gdyby nie dźwięk gwizdka. Momentalnie odsunęłam się od chłopaka, puszczając go. A on puścił mnie.
- Tu się zjeżdża! - warknął na nas ratownik. Dopiero w tej chwili zdałam sobie sprawę, że stoimy koło wylotu zjeżdżalni i w każdej chwili ktoś może nas stratować. Mogło się tak stać. Przynajmniej nie doszło by do tego, co przed chwilą miało miejsce. 
- Przepraszamy... - wydukałam. 
- Już sobie idziemy. - Dodał Ell, posyłając mężczyźnie przepraszające spojrzenie. Ratownik przewrócił oczami, po czym oddalił się od brzegu. 
Nie obdarzając przyjaciela najmniejszym spojrzeniem, podpłynęłam do krawędzi basenu. Wsparłam się na niej i uważając na to, by nie zsunął się ze mnie strój, wyskoczyłam z wody. Tylko tego brakowało, aby ludność Los Angeles podziwiała mój biust. Kiedy znalazłam się na brzegu, odszukałam wzrokiem leżak, na którym jakąś godzinę temu wraz z Ratliffem zostawiliśmy swoje rzeczy. Podeszłam do niego i sięgnęłam po ręcznik, którym momentalnie się okryłam, gdyż mimo ciepłej temperatury, po wyjściu z basenu zrobiło mi się zimno. Po chwili, obok mnie znalazł się szatyn, który wykonał dokładnie tę samą czynność, co ja. Owijając się ręcznikiem, nie obdarzył mnie ani jednym spojrzeniem. Rozbawienie zniknęło z mojej twarzy, kiedy zobaczyłam jego poważny wyraz twarzy. 
- Coś się stało? - spytałam głupia. Chłopak przestał przeszukiwać swoją torbę i westchnął cicho. Następnie łaskawie odwrócił na mnie wzrok, lecz to, co zobaczyłam, sprawiło, że i ja przestałam się uśmiechać. Był zły.  
- Kto Ci powiedział? - spytał prosto z mostu. Nie wiedziałam za bardzo, o co mu chodzi. 
- Ale o czym? - zmarszczyłam brwi. 
- Nie udawaj głupiej. - Przewrócił oczami. Wściekłość, jaka od niego biła, była dla mnie czymś nowym. On nigdy nie był na mnie zły. - Kto Ci powiedział o moich uczuciach do Ciebie? 
Kiedy to pytanie padło z jego ust, nie wiedziałam za bardzo, co mogę zrobić. Zdziwił mnie i to bardzo. Po prostu, nie mogłam uwierzyć własnym uszom.
- Rozumiem, że może ty nie jesteś we mnie szaleńczo zakochana, ale nie musiałaś się tak mną zabawiać. - Warknął, a mnie zatkało. 
Czyli, kiedy rozmawiał wczoraj z Rockym o tej tajemnicy, chodziło mu o to, że... 
Cholera. 
- Wiesz, nie łudziłem się, że kiedykolwiek odwzajemnisz moje uczucia. - Głos mu się załamał, a żal kryjący się w jego oczach, przeszywał moje serce na wskroś. Zdecydowanie wolałam, kiedy był na mnie zły. O wiele bardziej wolałam widzieć, jak krzyczy i się wścieka, niż rozkleja. To było jak nóż wbity w plecy. - Jeśli cały dzień spędzony ze mną... Jeśli ten zakład aż tak bardzo Cię wkurzył, to mogłaś powiedzieć, a nie robić to wszystko. Myślisz, że nie zorientowałem się, że te wszystkie słowa i gesty, którymi mnie cały dzień obdarzałaś, nie były wymuszone? A ten pocałunek? Co byś zrobiła, gdyby do niego doszło? Zaśmiała mi się w twarz i powiedziała, jaki to jestem naiwny? Jeśli chciałaś w ten sposób mi coś udowodnić, jeśli chciałaś mnie zranić - przymknął oczy - to gratuluję. Udało Ci się. - Pokręcił z niedowierzaniem głową. Każde jego słowo uderzało we mnie niczym grom z jasnego nieba. - Przepraszam, że się w Tobie zakochałem. 
Chłopak przez chwilę wyglądał, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, jednak ostatecznie powstrzymał się, kończąc swój wywód tymi słowami. Słowami, które dotarły do mnie najbardziej. 
Kiedy zorientowałam się, co się stało, było już za późno na jakąkolwiek reakcję. Ratliff wziął swoje rzeczy i zakładając uprzednio podkoszulek i szorty, zaczął się oddalać. Chciałam za nim pobiec, chciałam krzyknąć, chciałam go zatrzymać, ale nie wiedziałam, co mogłabym powiedzieć. Gdy dotarło do mnie, że prawdopodobnie w tej chwili straciłam przyjaciela, moja twarz spowiła się mgłą, a do oczu zaczęły napływać łzy. 
Ellington, gdybym tylko wiedziała, co do mnie czujesz, to wszystko wyglądałoby inaczej. 
O, Ell, gdybym tylko wiedziała...

*oczami Veroniki*

Wyszłam z pokoju, w zamiarach mając udanie się do kuchni i zjedzenie pysznego śniadania. Obecnie, zbytnio nie przejmowałam się tym, że jest już południe. Obiad na śniadanie to zawsze dobry pomysł.
Victoria spała dzisiaj w pokoju dla gości. Nie spodziewałam się jej wizyty, ale mile mnie zaskoczyła, naprawdę. Tak to już jest. Człowiek coś traci i przyzwyczaja się do życia bez tej rzeczy, bez tej osoby. Lecz kiedy ponownie spotyka ją na drodze swojego życia, wszystko wraca. Wszystkie wspomnienia przelatują Ci w głowie, niczym sceny w Twoim osobistym filmie. Słyszysz piosenki, które kojarzą się z tym kimś. Zdajesz sobie sprawę, że przebywanie w ciszy może być miłe, kiedy ta osoba jest przy Tobie. Bo to ona nadaje Twemu życiu sens.
Możecie to wpisać to zbiorniczka moich porannych przemyśleń, może jeszcze kiedyś się przyda. 
Przechodząc obok drzwi do sypialni młodszej Marano, usłyszałam głos Rossa oraz jakieś śmiechy. 
Och, chyba się pogodzili. To dobrze. Mam nadzieję, że Laura nie będzie przybita przez ten jego wyjazd. No, a jeśli będzie, to już moja w tym głowa, żeby sprowadzić uśmiech na jej twarz.
Stawiałam przed sobą nowe kroki, aż dotarłam do schodów. Stąpanie po stopniach jest zbyt mainstreamowe, takie fajne osoby jak ja muszą być bardziej oryginalne. Z tą myślą usiadłam na barierce i modląc się, by nie spaść, bezpiecznie zsunęłam się z niej na sam dół schodów. Nie chcąc wyrżnąć twarzą w dywan, co zdarzało się już wiele razy, na jej końcu wykonałam mały podskok, bezpiecznie lądując na dwóch nogach. Kąciki moich ust uniosły się ku górze, a ja przybiłam sobie samej piątkę w myślach. Następnie pełna dobrej energii skierowałam się do kuchni, po drodze mijając hol. Kojarzycie ten moment w filmach, kiedy jakaś postać idzie sobie ulicą, zauważa coś i idzie dalej, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, co zobaczyła, a potem wrzuca wsteczny bieg i cofa się? Mniej więcej w ten sposób wyglądałam teraz ja. Kiedy znalazłam się u progu wejścia do holu, przystanęłam i wybałuszyłam oczy na parę stojąca w nim. Na całującą się parę. Chociaż nie wiem, czy można to nazwać całowaniem, gdyż podczas gdy blondyn trzymał twarz dziewczyny dłońmi z przymkniętymi powiekami, ona ręce opuszczone miała wzdłuż pasa, a jej oczy wpatrywały się z przerażeniem w twarz, która znajdywała się tuż przy niej. Się chłopak wczuł, nie ma co. 
Moja dolna szczęka opadła w dół, kiedy zorientowałam się, że patrzę na moją siostrę i Jake'a. Wiem, że chłopak zawsze ją lubił, ale żeby aż tak ucieszył się na jej widok?!
O nie. Nie będę tolerowała takich zachowań w moim domu. No, nie do końca moim, ale główna idea jest. Podeszłam szybko do pary i wciskając między nich moje ręce, odessałam ich od siebie. Spojrzałam z wyrzutem najpierw na Victorię, a potem na zdezorientowanego Jake'a. To na nim zatrzymałam swoje spojrzenie. 
- Możecie mi wyjaśnić, co tu się do jasnej ciasnej wyprawia?! 

***

Bum! :D
Zastanówmy się, dlaczego ta notka jest ważna? A no tak. Bo jest przyczepiona do 50 rozdziału! ^^
Wiecie... Cieszę się, że wytrwałam aż do tego momentu. Pisanie tego bloga jest dla mnie czystą przyjemnością i mam nadzieję, że jeszcze się mną nie znudziliście ;p
Rozdział miał pojawić się wcześniej, ale ze względu na to, że jest taki milenijny, chciałam, by był długi i dopracowywałam go przez kilka dni. c: Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni z efektów. c:
Przed nami jeszcze około 20 rozdziałów. Aby do końca trzymać Was w napięciu, mam na nie pomysł, który, mam nadzieję, uda mi się doprowadzić do końca. :3 Tak więc - wszystko przed Wami! :D Powiem tylko, że mam zamiar trochę namieszać u Rossa i Laury oraz rozwiązać kilka wątków, między innymi związanych z przeszłością bohaterów. :3 Spoiler! 
No cóż... Jeśli chodzi o bliźniaczkę Veroniki, to trochę przejrzeliście moje zamiary. ;p A jeśli ktoś byłby tym zainteresowany, to o swojej siostrze Veronika wspominała w 40 rozdziale, podczas balkonowej rozmowy z Jake'iem. :) 
Kurde, jestem uzależniona od ściągania gifów. Btw, to ten ze sceną w basenie pochodzi z filmu "Love, Rosie" - może ktoś widział? ^^ Bo ja jedynie czekam, aż pojawi się w internetach żeby móc go obejrzeć jeszcze raz xd
Chciałam Was poprosić, abyście skomentowali ten rozdział, bo jest on dla mnie ważny. Wiecie, cieszę się, że dotarłam do takiej liczby i chciałabym zobaczyć, co o nim sądzicie. Zwłaszcza, że rozwinęłam w nim wątek kilku paringów ;p Byłoby mi miło, gdyby pod tym rozdziałem pojawiło się więcej komentarzy, gdyż ostatnio chyba wszyscy poznikali z bloggera i nikt nie komentuje ;-; Sama innym mówię, żeby się komami nie przejmować, a teraz o nich mówię ;p Ach, ta skomplikowana dusza. c':
I już nie narzekam. Tylko jeszcze raz dziękuję tym, którzy zawsze komentują i są ze mną, bo dzięki nim na mojej twarzy pojawia się uśmiech oraz wiem, co robię dobrze, a co źle i mogę się poprawić. A przynajmniej staram się to robić. :)
Dlaczego moje notki zawsze są takie długie? A no tak. Bo zawsze mam Wam tyle do powiedzenia. 
Mam nadzieję, że ktokolwiek to przeczytał. Pozdrawiam tych, którzy tu dotarli i życzę miłego tygodnia :)
~JuLien :3

3 Doors Down - When I'm Gone

niedziela, 15 lutego 2015

49. If our love goes up in flames it's a fire I can't resist

Przeczytajcie notkę, to ważne! :) 

Rozdział z dedykiem dla Słodkiej Czekoladki, bo ta idiotka chce z bloggera odejść :( Kochana, wiesz, że jesteś świetna, a ja nie pozwolę Ci mnie tu zostawić ;p

No więc, to jest trzeci rozdział, pod którym obiecałam polecić Wam blogi Mary Jane. Obydwa zakończone, ale to nic. Tak czy siak, warto się tam znaleźć i je przeczytać. Najlepiej jeszcze raz, od początku c: Poleciłabym Wam jej nowego bloga, którego założyła, ale na link trzeba czekać do 20.02, tak więc... Chwytajcie te dwa świetne opowiadania i poczytajcie sobie, bo są genialne ^^

*oczami Laury*

Zbiegłam po schodach, potykając się o własne nogi. Na ostatnim stopniu źle postawiłam swoją stopę, przez co poczułam ból. Podobny do tego, który rozlewał się po całym moim ciele. 
Cóż za ironia. 
Ciężarem całego swojego ciała naparłam na drzwi, które otworzyły się na oścież, a ja mogłam opuścić blok. Poprawiłam swój sweterek, po czym ruszyłam przed siebie. Naciągnęłam rękawy na dłonie i otarłam kilka łez, które zakręciły mi się w oczach. Przecież miało być cudownie, przecież było tak cudownie. Dlaczego to nie mogło trwać? 
Usłyszałam za sobą czyiś krzyk. Ktoś mnie wołał. A ja, zamiast się zatrzymać, dodatkowo przyśpieszyłam kroku. Chciałam być sama. Musiałam wszystko sobie przemyśleć. 
Jestem lekkomyślną egoistką. Lekkomyślną, bo myślałam, że nasz związek będzie niczym bez skazy. Coś na kształt bajki - i żyli długo i szczęśliwie. Głupia myślałam, że już się wystarczająco w naszej historii wycierpiałam. A widać się pomyliłam. A fakt, że jestem egoistką, boli jeszcze bardziej. Mój chłopak rusza w trasę koncertową, na Boga! Powinnam go wspierać, cieszyć się z nim. To dobrze, że jego kariera się rozwija, że zdobędzie nowych fanów, że zobaczy świat. Że będzie robił to, co kocha. A ja, zamiast mu gratulować, użalam się nad sobą i cierpię, chociaż tego nie chcę. A czego ja w ogóle chcę? Przytulić go i dzielić z nim szczęście. Ale za bardzo mi na nim zależy, za bardzo będę tęsknić. Już tęsknie. Przecież, taka rozłąka to ogromna próba. Możemy jej nie zdać. I chyba tego boję się najbardziej. 
Jeśli ktoś mi kiedyś powie, że od drugiego człowieka nie można się uzależnić, strzelę temu głupcowi w łeb. Kto tak mówi, nigdy nie kochał. 
-Laura! - wysapał damski głos koło mojego ucha, a już po chwili Veronika zrównała ze mną swoje kroki. 
Nigdy nie lubiłam rozstań. Każdy ich nie lubi, ale ja wyjątkowo miałam z nimi problem. Jakiś psycholog stwierdziłby, że to dlatego, że przeżyłam traumę po rozstaniu z rodzicami. Zgodziłabym się z nim.
-Nie złość się na niego, on nie chciał Cię zranić. - Powiedziała moja przyjaciółka, kładąc dłoń na moim ramieniu. Czekała na odpowiedź, ale jej nie uzyskała. 
Wiem, że nie chciał mnie zranić. Jestem tego w pełni świadoma. I nie jestem na niego zła. Bo za co? On tylko robi to, co do niego należy. Jest piosenkarzem, ma zespół. Ja nie jestem jego całym światem, nawet, jeśli kocha mnie nie wiadomo jak mocno. Ja to wszystko wiem! Ale to nie zmienia faktu, że ta świadomość nie pomaga. Bo boli tak samo. 
Nie teraz, nie kiedy już tak dobrze nam się układało. Proszę...
-Spróbuj go zrozumieć, Lauro. - Veronika ponownie dała o sobie dać. 
Spojrzałam na nią, nie kryjąc oburzenia. 
-Rozumiem go, aż zbyt dobrze. A to sprawia, że jestem na siebie jeszcze bardziej zła. Za to, że jestem taką słabą, samolubną...
-Nie kończ. Wiesz, że to nieprawda. Zakochałaś się w nim, to normalne, że teraz cierpisz. 
-Kim jesteś i co zrobiłaś z moją przyjaciółką? - to był żart, chociaż nie zakończyłam go śmiechem. Szatynka natomiast obdarzyła mnie lekkim uśmiechem. 
Miała rację. Zakochałam się w nim, a każdego dnia wpadałam w tę studnię coraz głębiej. Chciałam w nią wpaść i teraz przyjdzie mi za to zapłacić. 
-Zostawisz mnie samą? Muszę pomyśleć. 
-Jesteś pewna? - spytała z przekąsem. 
-Spokojnie, zobaczymy się w domu. Nie jestem na tyle głupia, żeby iść skoczyć z mostu, czy coś. - Oznajmiłam, czując, jak moje oczy stają się całkowicie suche. Chyba woda w moim organizmie się skończyła przez ten cały płacz. Albo po prostu chce mi się pić.
-Jeśli myślisz, że po takim wyznaniu Cię zostawię, to się grubo mylisz. - Zatrzymała się, więc i ja stanęłam. Kątem oka spostrzegłam, że znajdujemy się w parku. Liście drzew były zielone, co było całkowicie normalne dla tej pory roku. Lubię lato. Wiąże się z nim tyle dobrych rzeczy - ciepło, wolne, uśmiechnięci ludzie. Lubię sobie czasem popatrzeć na spacerujące rodziny w galeriach handlowych. Albo na dzieci, które z tryumfem na twarzy mijają zamknięte szkoły. Albo posłuchać śpiewu ptaków, albo szumu drzew. Lub oglądać gwiazdy, na nocnym niebie. A tego lata już na pewno nigdy nie zapomnę. Bo chociaż te zwykłe czynności dają mi radość, to w te wakacje wydarzyło się znacznie więcej ważniejszych rzeczy. W te lato zakochałam się. I nie mówię teraz o jakiś miłostkach, które już przeżyłam. Mówię o miłości, która towarzyszyła mi od dłuższego czasu, ale nie byłam jej do końca świadoma. A teraz, gdy wreszcie mogłabym kochać, los stawia przeszkodę na mojej drodze. I tylko ode mnie zależy, czy ją pokonam. 
-W takim razie, obydwie możemy wrócić do domu. Zaszyję się w pokoju, schowam w parku, wyjdzie na to samo. Ale muszę być sama. - Oznajmiłam głosem nie znoszącym sprzeciwu. Zresztą, wiedziałam, że w moim obecnym stanie Veronika będzie się ze mną obchodzić niczym z jajkiem. Było to dobre jak i wkurzające zarazem. Irytujące dlatego, że nie chciałam, aby ktoś się nade mną użalał. Dobre dlatego, że miałam pewność, iż cały świat zostawi mnie w spokoju i będę mogła z czystym sumieniem poużalać się sama nad sobą. W moim świecie, to stwierdzenie było logiczne. 
Vera obdarzyła mnie uśmiechem, który wyrażał zgodę i poparcie. W przyjaźni wie się takie rzeczy. A momenty, w których tylko ty i Twój przyjaciel wiecie, o co chodzi, są najlepsze. Cały świat uważa Was za idiotów, podczas gdy wy nie potrzebujecie słów, aby się zrozumieć. Przyjaźń jest wspaniała, a miłość piękna. Obydwie cenię sobie wysoko i nie wiem, czy umiałabym między nimi wybrać. Cieszę się, że nie muszę. Może moje życie uczuciowe nie jest jednak aż takie złe?
Ruszyłyśmy w przeciwną stronę, niż byłyśmy odwrócone; ku wyjściu z parku. Głowę miałam schyloną w dół, a to pomagało mi myśleć. 
Pozwolenie mi na zatopienie się w odmętach mojego umysłu, było jak danie niedoszłemu samobójcy broni. A nóż widelec uda mu się zastrzelić. A nóż widelec wysnuję nową teorię, która jeszcze bardziej pociągnie moje samopoczucie w dół. Na przykład, przecież mogę wpaść na to, że Ross w trasie kogoś pozna. Albo, że nasz związek nie przetrwa próby czasu. Albo, że blondyn uzna, że najlepszym wyjściem dla nas obojga, będzie zerwanie. Albo, pokłócimy się w dzień jego wyjazdu i nie pogodzimy już wcale. Albo, będzie miał wypadek, a ja nie będę potrafiła bez niego żyć. Chyba pociągnęłam za spust
-Nie jesteś samolubem. Ewentualnie głupią, zaradną samosią. Nie chcesz dać sobie pomóc, idiotko. A czasem rozmowa pomaga. - Veronika pokazała mi język. 
Miała rację. Ja nigdy nie mówię innym tego, co czuję. Tylko duszę to w sobie i pozwalam swoim myślom na to, aby mnie zadręczały. Cóż, chyba przyzwyczaiłam się do tego, że nie lubię przytłaczać innych swoimi kłopotami. Albo po prostu boję się, że uznają moje problemy za zbyt mało problemowe. O ile takie słowo istnieje. 
-Chyba jednak podziękuje. - Odmówiłam, a na mojej twarzy pojawił się nie chciany grymas. No cóż, na niektóre rzeczy po prostu nie mamy wpływu. 
-Jak chcesz. Ale i tak jesteś głupia. - Zaśmiała się. 
Wiem to. Wiem to. Ja naprawdę to wiem! I wiem, że ona żartowała, ale jej żart był taki prawdziwy. Jestem głupia, bo wybiegłam z tego domu, bez słowa. Jestem głupia, bo nie chcę z nikim porozmawiać. Jestem głupia, bo będę za nim tęsknić. 
-Wiem. 

*oczami narratora*

-I jak? - spytał Jake, wchodząc do kuchni. Zastał tam swojego przyjaciela. Ross siedział na krześle, a jego głowa oparta była o stół kuchenny w ten sposób, że czoło stykało się z drewnem a wzrok utkwiony był w butach. Chłopak się skrzywił. Nie chciał, aby jego przyjaciel znajdywał się w tym stanie, nie chciał by cierpiał. Było mu go po prostu żal. 
-A jak Ci się wydaje? - wciągnął powietrze nosem. Jake podszedł powoli do stołu i zajął miejsce obok swojego przyjaciela. 
-Źle. 
-Wygrałeś toster. - Zironizował, a Jake zaśmiał się pod nosem. - A jak z Veroniką? - głowa Rossa wciąż oparta była o stół. 
-A jak myślisz? - tym razem to on posmutniał.
-Źle. 
-Oddaję Ci toster. - Odburknął. - Może to zły moment, żeby Cię o to pytać, ale jak ty... No... 
-Wyduś to z siebie. - Zachęcił go blondyn, podnosząc się do pozycji siedzącej. Oparł się bezwładnie plecami o oparcie swojego krzesła, po czym całą uwagę skupił na Jake'u. 
-No jak to się stało, że jesteś z Laurą. Nie bałeś się powiedzieć jej o swoich uczuciach? - spytał, bojąc się reakcji swojego kumpla. Lecz, ku jego zdziwieniu, Lynch uśmiechnął się lekko. Oczy wlepione miał w chłopaka, ale myślami był daleko stąd. Widział, jakby przez mgłę, bo w jego głowie zaczęły się przewijać obrazy - wspomnienia. 
-To było na urodzinach Rydel - uśmiechnął się do siebie. - Laura za dużo wypiła i się do mnie przystawiała. Kiedy wrzuciła mnie do basenu, było całkiem zabawnie. - Spojrzał na Jake'a i pokiwał głową, chcąc go zapewnić o prawdziwości swoich słów. - Zasnęliśmy razem. A potem jakoś tak to było, że powiedziałem jej, następnego dnia, co czuję. Potem się pocałowaliśmy. To był najlepszy pocałunek w moim życiu, pierwszy taki prawdziwy - coraz bardziej się emocjonował. Czuł się zupełnie tak, jak wtedy. Fakt, że te wydarzenia nie stały się aż tak dawno, jeszcze bardziej mu pomagał. 
-Czyli mówisz, że jeśli chcę, aby Veronika coś do mnie poczuła, muszę ją upić? - Jake skwitował słowa chłopaka, mrużąc oczy, z niepewności. Ross, któremu obraz tamtych dni wciąż stał przed oczami, ocknął się dopiero po chwili. Spojrzał na swojego przyjaciela z przerażeniem w oczach. 
-Czy ty mnie w ogóle słuchałeś? To, że Laura się upiła, było przypadkiem i nie miało wielkiego znaczenia! 
-To co ja mam zrobić?! - zdesperowany chłopak wyrzucił ręce w górę. - Ona mnie w ogóle nie zauważa, a jak już, to TYLKO jako PRZYJACIELA. Nawet nie wiem, na czym stoję! 
-To przestań się bawić w kotka i myszkę. - Powiedział całkiem poważnie Ross. On jako jedyny wiedział, od jak dawna Jake podkochuje się w Veronice. I od tego długiego czasu, wspierał przyjaciela. Nie chciał go obrazić, czy coś, ale wiedział, że jeśli on wreszcie nie weźmie się w garść, to będzie mógł zapomnieć o Veronice. Na zawsze. - Powiedz jej, co czujesz, bo ją stracisz. Ona nie będzie czekać wieczność.
Słowa wlatywały do jednego ucha Jake'a, a drugim wylatywały. Co z tego, że miał tego świadomość? Bał się. Tak bardzo bał się ją stracić, chociaż nawet nie była jego. Ale już wolał mieć ją przy sobie jako przyjaciółkę, niż nie mieć jej wcale. 
-Ona mnie nie kocha. 
-A czy to ważne? - blondyn przewrócił oczami. - Skąd możesz to wiedzieć, skoro jej nawet o to nie spytałeś. A nawet jeśli, to kto powiedział, że ona nie może się w Tobie zakochać? Nigdy się tego nie dowiesz, jeśli się w końcu nie ogarniesz i do jasnej ciasnej nie wyznasz jej uczuć! - na ostatnie słowa, Lynch słusznie podniósł głos. Bo przynajmniej dotarły do chłopaka. 
-Co mam zrobić? Mam teraz do niej lecieć? Dopiero co wyszła. 
-Czy ja muszę wszystko wymyślać? - zaśmiał się Ross, widząc błagalne spojrzenie swojego przyjaciela. Westchnął. - Zgoda. Jutro idę do Laury, to możesz się zabrać ze mną i przy okazji pogadasz z Veroniką. Ale stary, tym razem tego nie zepsuj. - Spojrzał z litością na Jake'a, który naładowany nową falą dobrej energii wyskoczył w powietrze. I to dosłownie. 
-Czekaj. Dlaczego nie idziesz do Laury już dziś?
-Bo i tak nie chciałaby ze mną gadać. Ona tak już ma, musi wszystko sobie poukładać w głowie, a dopiero potem będzie mogła podjąć jakąkolwiek decyzję.
-Jaką decyzję? - Jake zmarszczył brwi, a Ross uśmiechnął się szeroko. 
-Czy lepiej utopić mnie w basenie, czy pogrzebać żywcem.

*oczami Veroniki*

Nastał wieczór. Laura, jak już znalazła się w swoim pokoju, tak nie chciała z niego wyjść. Utworzyła tam sobie prywatny bunkier, nawet jedzenia nie chce dostawać. Idiotka. Ale i tak ją uwielbiam. Może dlatego, że jesteśmy takie same. 
Kiedy znalazłyśmy się w domu, nie wiedziałam, czy bardziej zdziwił mnie widok zabandażowanego Rikera, czy może Rikera całującego się z Vanessą. Chyba jednak nie byłam mu potrzebna. Przynajmniej mam wolny wieczór. 
To znaczy, jaki wolny! Mam randkę z Jaśkiem, na którym będę leżała oraz Samem Claflinem, którego będę oglądała. Jestem taka rozchwytywana. Ciekawe jak to by było, gdybym miała chłopaka. Pewnie siedziałabym teraz z nim w jakiejś knajpce, jak to robi Vanessa i Riker. Albo opłakiwała nasze trudne chwile, jak robi to Laura, której swoją drogą naprawdę współczuje. Biedna, musi cierpieć. Głupia, nie da sobie pomóc. Wiem, że może nie zawsze jestem do końca mądra, miła, pomocna i tak dalej, ale kiedy trzeba potrafię wysłuchać, zrozumieć. Tak bardzo chciałabym jej pomóc. 
Z jednej strony miłość jest wspaniała, uczucie, że masz kogoś, dla kogo warto żyć uskrzydla. Ale z drugiej strony, miłość rani. Dlatego najlepszą opcją, jest zostanie starą babcią z kotami. 
Kurde, muszę się zapisać na jakiś kurs robienia na drutach. 
Zaniosłam do swojego pokoju miskę z popcornem, a laptop podłączyłam do prądu. Znając moje szczęście, za kilka minut by się rozładował. Bo przecież świat mnie kocha.
Położyłam się na łóżku i już miałam zamiar włączyć sprzęt, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. A nie mówiłam? Kurde, ktoś u góry się na mnie uwziął. 
Będąc pewna, że Laura nie ruszy się ze swojego schronu, podniosłam się z łóżka. Sięgnęłam dłonią do miski z popcornem i napchałam sobie nim całą buzię. Jak szaleć to szaleć. Następnie wybiegłam z pokoju i skierowałam się do drzwi. Przygody z grawitacją, czyli jak nie spaść ze schodów - powinni uczyć tego w szkołach. A nie kurde, jakaś budowa liścia. Takie przydatne. 
Odległość, która dzieliła mnie od drzwi, pokonałam z szybkością błyskawicy. Kilka skoków i po krzyku. Prawie się przy tym poślizgnęłam, ale nikt o tym wiedzieć nie musi. Do moich uszu dotarł kolejny dzwonek. 
-Przecież idę! - wydarłam się na cały głos, po czym położyłam dłoń na klamce. Nacisnęłam ją i gwałtownie pociągnęłam w swoją stronę, tym samym otwierając drzwi. Jakie było moje zdziwienie, kiedy w progu zobaczyłam siebie. 
Możecie mi szykować pokój w szpitalu psychiatrycznym. Jestem pewna, że przyjmą mnie do siebie z otwartymi ramionami. 
Zamrugałam kilkakrotnie oczami, początkowo myśląc, ze mam zwidy. Ale ta dziewczyna, wyglądająca jak ja, wciąż stała przede mną, głupkowato się uśmiechając. Po chwili jednak wyraz jej twarzy zmienił się w znużenie, a następnie we współczucie. 
-Zbuforowałaś to? - spytała szatynka. I dopiero teraz to do mnie dotarło. Wyglądała jak ja, ale ja byłam ładniejsza, oczywiście. Mówiła jak ja, ale miała trochę wyższy głos. Była ubrana jak ja i zachowywała się jak ja, ale to nie byłam ja. 
-Victoria?! - nie mogłam pohamować zdziwienia. - Co ty tutaj robisz?! 
-Tak, siostrzyczko, Ciebie też miło widzieć. Wpuścisz, bo trochę wieje? - spytała, uśmiechając się lekko. 
To do mnie wciąż nie docierało. Dostałam tak zwanego zwisu. Chyba każdy by tak zareagował, widząc swoją siostrę bliźniaczkę pierwszy raz po tylu latach. O mój Boże!
-Vicky! Jak ja tęskniłam! - krzyknęłam radośnie, po czym rzuciłam się na moją siostrę. I to dosłownie. I chyba za mocno, bo obydwie upadłyśmy na ziemię.
Ugh, głupia grawitacja.
Początkowo dziewczyna spojrzała na mnie wkurzona, jednak już po chwili obydwie wybuchnęłyśmy niepohamowanym śmiechem. 
-Kurde, schudłabyś trochę. Ładnie w tym Los Angeles gości witacie, nie ma co. - Pokazała mi język. Tak. To zdecydowanie moja siostra.
Nie mam pojęcia, jakim cudem moja mama przetrwała te wszystkie lata wychowując dwójkę takich dzieci, jakimi byłyśmy my. Dwójka dziewczynek z ADHD, o takim samym ciężkim charakterze i zachowaniu nadającym się do podania do centrum specjalnej opieki. Pamiętam te czasy, gdy byłam z nią nierozłączna; dosłownie wszystko robiłyśmy razem. Potem ona wyjechała do Anglii na studia, a ja osiadłam z Laurą w Los Angeles. Ale wspomnienia pozostały...
-A w tej Anglii to Was nie uczą, że zapowiada się przyjazd w odwiedziny, hmm? - odwdzięczyłam jej się tym samym gestem. 
-Przestań. I tak wiem, że się cieszysz. - Zaśmiała się, po czym obydwie zaczęłyśmy się zbierać z ziemi. Co jak co, ale resztki honoru zachować trzeba. Tak wiem, bardzo zabawne. Chwyciłam za uchwyt od walizki mojej siostry i wjechałam z nią do środka, przepuszczając Victorię w drzwiach. Wciąż oniemiała zamknęłam je i spojrzałam uradowana na dziewczynę. 
-Ale co ty tu robisz? - nie kryłam zdziwienia, jak i szczęścia. 
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak bardzo za nią tęskniłam. Czułam, jak kolejny już dziś raz rozpiera mnie energia. Byłam po prostu radosna, ciekawa, szczęśliwa, ożywiona i rozemocjonowana zarazem. Widok siebie samej za drzwiami był dla mnie szokiem, a świadomość, że patrzę na własną siostrę bliźniczkę jeszcze bardziej mnie zdziwiła. Nie spodziewałam się, że przyjedzie, co nie oznacza, że jestem zła. Oczywiście, gdybym wiedziała wcześniej o jej przyjeździe, mogłabym się jakoś naszykować, ale nie mam jej tego za złe. Niespodzianki czasami też są miłe. 
Victoria zdjęła swoje trampki i kurtkę, pod którą kryła się czarna bluza.
Ludzie od zawsze nam mówili, że jesteśmy do siebie podobne i to nie tylko z wyglądu. Miałyśmy podobny styl, podobny tok myślenia, podobne pomysły, podobne zachowanie i podobny charakter. Zupełnie jak klony, ale nie do końca. Bo mimo tylu podobieństw - które lubiłam - to każda z nas była inna. Pewnie, że miło było usłyszeć od kogoś, że jest się podobnym do kogoś. Ale kiedy ludzie zaczynali nas porównywać, to było już przesadą; "Victoria już to umie, a ty wciąż się uczysz", "Veroniko, świetnie Ci poszło, a w porównaniu do twojej siostry to już w ogóle!", "Dlaczego zrobiłyście to dokładnie tak samo?" - to już była przesada. Podobieństwa podobieństwami, ale jesteśmy dwoma osobami. I każda jest wyjątkowa na swój sposób. 
-Jestem w ciąży, a ty jesteś ojcem - przewróciła oczami. - Wpadłam w odwiedziny. Już nie można własnej siostry zobaczyć? - uśmiechnęła się lekko.
Nastała chwila ciszy, którą już po chwili postanowiłam przerwać:
-Byłabym świetnym ojcem. 
-No ba, w to nie wątpię. A tak na poważnie - zaczęła mniej pewnie - to po prostu się stęskniłam. I przepraszam, że wcześniej Was nie zawiadomiłam, ale gdy tylko natrafił się wolny weekend wsiadłam do samolotu i przyleciałam. - Wyjaśniła, wyłamując swoje palce, chyba z nerwów. 
-Przecież wiesz, że możesz przyjeżdżać, kiedy tylko zechcesz. Jesteśmy siostrami, Victorio. - Podeszłam do nie i mocno ją przytuliłam. 
I na nowo poczułam tę więź. I na nowo poczułam się, jakby nic nie było w stanie nas rozdzielić. I na nowo poczułam, że mam siostrę.

*oczami Laury*

Zaszyta w swoim pokoju i odcięta od świata - zdecydowanie tego było mi potrzeba. Potrzebowałam czasu, bo musiałam pomyśleć. Musiałam wszystko sobie poukładać, jak to miałam w zwyczaju. 
Zdecydowanie jestem typem myśliciela. I tak trochę marzycielki. Zdarzają mi się dni, kiedy nie wychodziłabym z pokoju, tylko leżała na łóżku pod kocem, ze słuchawkami w uszach. Mogę zarówno pomyśleć nad moim życiem, jak i przekazem utworów, których słucham. Bo niestety niewiele jest osób, które zwracają uwagę na tekst i to, co autor próbował powiedzieć. A przecież, w muzyce nie chodzi tylko o dźwięki - co nie oznacza, że one też nie są ważne. Ale równie ważne są słowa. Lubię próbować interpretować te teksty, próbować poczuć to, co czuł dany artysta, kiedy pisał ten utwór. Jest to całkiem ciekawe zajęcie.
Są takie dni, kiedy zaczynasz się zastanawiać nad swoim życiem - po co tu jestem, dlaczego właśnie ja i ile tu jeszcze będę? I ja o tym rozmyślam. O tym, co bym zrobiła ze świadomością, że np. jutro mnie tu zabraknie. Co bym powiedziała niektórym osobom? Jakich rzeczy bym się podjęła? Gdzie bym się udała? 
I właśnie przez te całe popołudnie, myślałam nad sensem mojego życia. Mogę zamknąć się w sobie i nie dopuścić tu nikogo, albo przestać myśleć nad przyszłością. Nad czym, co czeka mnie. Co czeka Rossa. Co czeka nas. Chwila, w której jestem teraz, już nigdy się nie powtórzy. Już nigdy nie będę miała okazji przeżyć jej z nim. Ze względu na nasz zawód, nigdy nie będziemy mieć możliwości być razem na zawsze. Ale mimo wszystko wierzę, że to, co nas łączy, jest wystarczająco silne, aby przezwyciężyć te przeszkody. 
Otarłam łzy z twarzy i sięgnęłam po chusteczkę, w którą wysiąkałam nos. Boli. I będzie bolało. Ale jestem silniejsza od tego bólu. 
Podniosłam się z podłogi, opatulając się w koc, którym byłam przykryta. Owinęłam nim całe swoje ciało, zamieniając się w mini kokon. Chciałam położyć się do łóżka, jeszcze chwilę popłakać w spokoju. Może skończyła by mi się woda w organizmie i nie musiałabym pokazywać swych łez później. Ale mój burczący brzuch miał inne plany. 
Ze względu na mój stan psychiczny, zamówienie pizzy będzie całkowicie uzasadnione. 
Leniwie doczłapałam do drzwi, a zanim je otworzyłam, oparłam o nie głowę. Z mojego oka wypłynęła kolejna słona kropla, która skapnęła na dywan. Obróciłam się o 360 stopni i całym ciałem przylgnęłam do drzwi. Zacisnęłam usta, próbując być silną, ale to było jak walenie grochem o ścianę. Po prostu potrzebowałam się wypłakać, dać upust emocjom, bo to dawało złudną nadzieję, że jeśli już się wypłaczę, to ból ustąpi. Przyłożyłam dłoń do ust i zsunęłam się w dół po drzwiach pozwalając kolejnym kroplom spływać po moich policzkach. 


Siedziałam tak, może z dwie minuty. Nie chciałam tamować łez, bo wciąż miałam tę złudną nadzieję, że jeśli wypłaczę się teraz, to potem nie będę miała czym płakać. I że będzie lepiej.
Głośno wciągnęłam powietrze nosem i westchnęłam cicho. Głupi głód.
Przełknęłam ślinę i wzięłam głęboki wdech, starając się zapanować nad tym, aby nie był aż tak szarpany. Chwyciłam za końcówkę koca i materiałem otarłem swoją twarz.
Kiedy w końcu trochę się uspokoiłam, postanowiłam podnieść się z ziemi. Wciąż drżącą dłonią nacisnęłam klamkę od drzwi, po czym pchnęłam je lekko. Ani drgnęły. Już się wystraszyłam, że ktoś mnie zamknął, kiedy zdałam sobie sprawę z własnej głupoty. Drzwi otwierają się do środka. Z ledwo zauważalnym uśmiechem na ustach pociągnęłam klamkę i tym razem mogłam bez problemu przekroczyć próg mojego pokoju. Uważając, aby nie potknąć się o kawałek materiału, zawinęłam koc jeszcze mocniej. Następnie, gibiąc się na boki, ruszyłam korytarzem. Już po chwili znalazłam się na schodach, z których dało się słyszeć wesołe rozmowy. Zdziwiło mnie to, przecież w domu oprócz mnie i Veroniki nie ma nikogo - Vanessa jest na randce. Właśnie. Zazdroszczę jej. Ona wie o trasie R5, lecz zamiast popadać w depresję, jak to inteligentnie zrobiłam ja, ona cieszy się swoim nowym chłopakiem, póki może. Zawsze byłam, jakby to ująć... Delikatniejsza. No cóż. Przyszło mi za to zapłacić.
Moje serce podskoczyło do góry, kiedy w mojej głowie pojawiła się myśl mówiąca o tym, że może Ross złożył nam wizytę. Przyśpieszyłam kroku. Kiedy znalazłam się pod drzwiami kuchni, mój puls odzyskał normalny rytm. Powodem tego, były dwa damskie głosy - odwiedziła nas jakaś dziewczyna. Nie mając pojęcia kim może być nasz gość, z wielką ciekawością przekroczyłam próg kuchni. Jakież było moje zdziwienie, kiedy ujrzałam przed sobą dwie te same osoby. Jedna szatynka siedziała przy stole, pijąc jakiś napój, a druga opierała się o blat, śmiejąc się głośno. A to, mogło oznaczać tylko jedno.
-Victoria? - uśmiechnęłam się szeroko na widok siostry mojej najlepszej przyjaciółki. Bliźniaczki były tak zajęte rozmową, o ile tak można nazwać te krzyki, że nawet nie zwróciły na mnie uwagi. Weszłam więc w głąb pomieszczenia, stając obok nich. Powtórzyłam pytanie.
-O mój Boże, Laura! Jak ja Cię dawno nie widziałam! - zaskoczona szatynka wstała z krzesła, po czym mocno mnie uścisnęła. Naprawdę mocno, prawie zabrakło mi tchu. - Dlaczego wyglądasz, jakby Cię traktor rozjechał w kałuży na jakichś bagnach?
O tak. To zdecydowanie bliźniaczka Veroniki.
-Dziękuje za komplement. - Uśmiechnęłam się kwaśno, a ona zrozumiała sarkazm.
-Jej chłopak wyjeżdża w trasę i już za nim tęskni. - Wyjaśniła w wielkim skrócie Veronika, nie zmieniając swojej pozycji.
-Ty masz chłopaka?
-Jest z Rossem.
-Jakim Rossem?
-No tym takim blondynem, wiesz, z R5, co się z nim znają od piaskownicy.
-A to oni nie byli pokłóceni?
-No byli, ale już nie są. Teraz są w sobie zakochani. - Zaśmiała się Veronika.


-Od kiedy?
-Nie wiem, od dwóch tygodni? Albo od zawsze, kto by ich tam wiedział...
-Czyli ona płacze, bo on wyjeżdża w...
-W trasę koncertową.
-A na ile?
-Na miesiąc.
-A to tak długo nie jest... - Victoria zmarszczyła brwi.
-No niby nie, ale wiesz... Oni się tak bardzo kochają... - westchnęła Veronika.
-Ja tu jestem! - dałam o sobie znać, unosząc dłoń do góry, niczym dziecko w podstawówce. Vicky i Veronika miały to do siebie, że kiedy już zaczynały mówić, to nie potrafiły skończyć - obie były głośne, obie nadawały z prędkością światła i obie były nieprzyzwoicie szczere i mało delikatne. Ale cóż, to jest to, co czyni je nimi. 
-No przecież widzimy, jeszcze aż tak stare nie jesteśmy, że wzrok tracić. - Stwierdziła Veronika, która chyba nie zrozumiała mojej aluzji.
-Dobra! Skończmy mówić o tym, dlaczego to jestem taka przybita, okay? - przetarłam twarz dłońmi. -Wolałabym się dowiedzieć, co tu robisz, Vicky? - wysiliłam się na lekki uśmiech.
Naprawdę zaskoczyła mnie jej wizyta, w pozytywnym sensie, ale zaskoczyła.
-Aaa... Stwierdziłam, że sprawdzę, jak bardzo źle się tej mojej siostrze wiedze. - Uśmiechnęła się szeroko. Veronika nie mogła tak tego zostawić. Momentalnie odegrała się swojej siostrze jakimś komentarzem, dotyczącym jej pobytu w Anglii, na co Victoria również nie pozostała dłużna. W ten sposób, szatynki rozpoczęły kolejną ze swoich niekończących się sprzeczek. Wyłapywałam tylko niektóre z ich zaczepek, gdyż, tak po prostu, nie potrafiłam za nimi dążyć. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób one potrafią tak szybko i tak dużo mówić. To już pozostanie ich własną, siostrzaną tajemnicą.
W pewnym momencie, poczułam dziwny ucisk w żołądku. Z tego wszystkiego zapomniałam, że przecież przyszłam tu po to, aby coś zjeść. Pizza. Potrzebuję pizzy. I to dużej. Ze względu na to, iż jestem kulturalną osobą, postanowiłam zaproponować dziewczynom wspólny posiłek. Próbowałam jakoś wejść im w słowo, jednak z marnym skutkiem. W końcu nie wytrzymałam i weszłam między nie, rozkładając swoje ręce na dwie strony.


-Chwila! - podniosłam głos, aby zwróciły na mnie uwagę. O dziwo, udało się. - Przepraszam, że przeszkadzam w Waszej sprzeczce, ale macie może ochotę na pizzę? Bo zamawiam. 
Obydwie dziewczyny, początkowo obdarzyły mnie zdziwionym spojrzeniem. Po chwili, zmieniło się jednak ono w radosne, a na końcu w podekscytowane. 
-Jeszcze się pytasz?!
-No pewnie!
-A jaką zamawiamy? - dopytała się Victoria. 
-A jaką chcecie? Ja bym wzięła, może z kurczakiem i kukurydzą. 
-A co z serem i ciastem?
-To już będzie na pizzy, idiotko. - Veronika pacnęła się ręką w czoło, a ja zachichotałam cicho. 
Nie chodziło o to, żebym się wypłakała. Chodziło o to, żeby ktoś mnie rozweselił. A wystarczyło pięć minut w towarzystwie tych sióstr, by na mojej twarzy pojawił się uśmiech. 
-A no tak... To może weźmiemy jedną taką, a jedną z szynką i się podzielimy na pół? - zaproponowała szatynka. 
-Chyba na trzy. - Poprawiła ją Veronika. 
-No właśnie. Tylko żeby były duże!
-Wielgachne! - uśmiechnęła się szeroko Vera.
-Ogromne! - przekrzykiwały się, a ja nie mogłam za nimi nadążyć. 
-Ok, czyli dwie duże pizze, jedna z kurczakiem i kukurydzą, a druga z szynką, tak? - upewniłam się, zaczynając wzrokiem szukać jakiegoś telefonu. 
-Mhm. To my pójdziemy ogarnąć trochę w salonie, a ty zadzwoń do pizzeri. - Zarządziła Veronika, po czym pociągnęła drugą dziewczynę za rękę w kierunku wyjścia z kuchni. 
-Ej! Ja jestem gościem, jak możesz kazać mi sprzątać? - oburzyła się Victoria, a moja przyjaciółka spojrzała na nią z politowaniem. 
-Nie jesteś gościem, tylko moją siostrą. Czuj się jak u siebie! - zaśmiała się, po czym pociągnęła zrozpaczoną bliźniaczkę w kierunku salonu. 
Uśmiechnęłam się pod nosem. Tak, zdecydowanie już czuję się lepiej. 
Kiedy na blacie ujrzałam podłączony do prądu telefon mojej przyjaciółki, momentalnie po niego sięgnęłam. Wpisałam kod, który oczywiście znałam, a w kontaktach odnalazłam numer pizzeri. Wybrałam go, po czym przyłożyłam komórkę do ucha. Oparłam się plecami o blat, wsłuchując się w dźwięk wybieranego połączenia. Nagle, w kuchennych drzwiach pojawiła się Victoria. Spojrzałam na nią zdziwiona. 
-Tylko niech nie zapomną o serze i cieście! - wysapała, po czym na powrót pognała do salonu. Rozbawiona przewróciłam oczami, gdy w słuchawce odezwał się nagle głos jakiejś kobiety. Złożyłam zamówienie, a z każdym kolejnym słowem stawałam się coraz to bardziej głodna. Osoba po drugiej stronie słuchawki poinformowała mnie o długości oczekiwania, po czym rozłączyła się. Odłożyłam telefon na blat kuchenny, po czym przetarłam twarz dłońmi. Wciąż myślałam o tym wszystkim, wciąż myślałam o Rossie. Wciąż myślałam o tym, co z nami będzie. Po prostu się bałam. Bałam się go stracić. A to chyba znaczy, że go kocham, prawda? Tylko, dlaczego przez tą miłość ludzie muszą tak cierpieć?
*****

-No ja nie wierzę! Jak oni mogli przysłać pizzę bez dodatków? - oburzyła się Veronika, mając przed sobą otwarte pudełko pizzy. - Dobra, fałszywy alarm. Otworzyłam ją do góry nogami. - Zachichotała, po czym obróciła pudełko, wyciągając przy tym jeden z kawałków. 
Na szczęście dostawcy, zamówienie dotarło dość szybko. W przeciwnym razie po prostu wydłubałabym mu oczy, robiąc inteligentne kazanie na temat tego, jak powinno się szybko dostarczać pizzę do domu głodnych ludzi. 
Wzięłam do ręki jeden kawałek i wgryzłam się w niego. Mmm... Jak ja kocham pizzę! Mogłabym się za nią dać pociąć. Tak w sumie, to to stwierdzenie jest całkowicie bez sensu. Bo przecież, jeśli dałabym się za nią pociąć, to co by mi po niej było, skoro nie mogłabym jej już zjeść? 
Dziękuje losowi za moją sylwetkę, przemianę materii i budowę ciała, bo podczas gdy inni, żyjąc o chlebie i wodzie, potrzebują wielu ćwiczeń dla szczupłej sylwetki, ja mogę jeść dosłownie wszystko co popadnie, a i tak będę chuda. Ma to swoje plusy i minusy. Bo co mi po tym, że mogę zjeść dużo, skoro już nie raz byłam wyzywana od anorektyczek i tym podobne? Nie powiem, nie jest miłe usłyszeć coś takiego. A prawda jest taka, że jakkolwiek nie wyglądasz, znajdzie się ktoś, to Cię wyśmieje. Ludzie zawsze będą się śmiać, zawsze będą gadać, zawsze będą komentować. Najważniejsze w tym wszystkim jest to, aby podobać się samemu sobie i, choć czasem to trudne, nie przejmować się opinią innych. 
-Opowiedz mi coś o tym Rossie, jaki on jest? - powiedziała nagle Vicky, a ja schyliłam głowę w dół. Przełknęłam to, co miałam w buzi, po czym ponownie spojrzałam na moje przyjaciółki. Dopiero teraz zorientowałam się, że ich ciekawe oczy są we mnie wlepione. Victoria zdawała się być wręcz zniecierpliwiona. 
-No cóż - zaczęłam niepewnie. - Jest tysiąc określeń, którymi mogłabym go opisać, ale nie umiem znaleźć takiego, które w pełni opisałoby to, jaki on jest niesamowity. - Szepnęłam, biorąc łyka wody. 
Moja odpowiedź nie usatysfakcjonowała ani Veroniki, która przecież zna blondyna, ani Victorii, która zdawała się czekać na więcej szczegółów. 
-To żeś się wysiliła. 
-No, ale mi chodzi o to, że... Nie wiem... Czy jest, takim bad boy'em, czy może w kółko Cię rozpieszcza, czy jest zabawny, czy zawsze ma dla Ciebie czas i tak dalej. No wiesz, takie typowe cechy. - Wyjaśniła szatynka. 
Musiałam chwilę pomyśleć. Nie minęło pół minuty, kiedy się odezwałam:
-Jest bardzo romantyczny - uśmiechnęłam się lekko na samą myśl o tych wszystkich chwilach, kiedy mi to okazywał - oraz opiekuńczy. Wiele razy zapewniał mnie o tym, że jestem dla niego bardzo ważna. Ale kiedy trzeba, umie mnie też rozbawić. I bardzo dobrze całuje. - Zarumieniłam się lekko, zdając sobie sprawę, że w swoich zwierzeniach chyba posunęłam się za daleko. Ku mojemu zdziwieniu, bliźniczki zdawały się być usatysfakcjonowane. 
-Czyli, że nigdy Cię nie zdradził, albo nie wymigiwał się od spotkań? 
-Nie jesteśmy ze sobą aż tak długo, chyba jeszcze nie miał do tego okazji - zaśmiałam się. - Chociaż nie sądzę, że byłby w stanie to zrobić. 
-Dlaczego?
-Bo wie, że wtedy by mnie stracił. Może to brzmi egoistycznie, ale on sam wiele razy zapewniał mnie, że jestem dla niego najważniejsza i że nie chciałby mnie stracić. - Powiedziałam. 
-Więc nie rozumiem, dlaczego aż tak przejmujesz się jego wyjazdem. - Victoria wzruszyła ramionami. - Pewnie, będziesz za nim tęsknić, ale pomyśl, jak wspaniale się poczujesz, kiedy w końcu go zobaczysz. A z tego, co mi przed chwilą powiedziałaś, można spokojnie wywnioskować, że to jest chłopak ideał, więc nie sądzę, aby potrafił o Tobie zapomnieć. - Wyjaśniła Vicky, po czym wzięła do ust kolejny kawałek pizzy. 
Otworzyłam lekko usta, nawet nad tym nie panując. Chciałam coś powiedzieć, ale to było na nic. Nie potrafiłam. Po prostu mnie zatkało. Jedyne, co mogłam zrobić, to przyznać jej rację. 
Ross tyle razy udowadniał mi, że nie byłby w stanie mnie skrzywdzić. Dlaczego więc się boję, że go stracę?
Pewnie, będę za nim tęsknić, a myśl o odległościach, które będą nas dzielić boli równie mocno, co myśl o tym, że mogłabym go stracić. Ale o jedno nie muszę martwić. On mnie kocha, do diabła. Przecież on mnie kocha. I zależy mu na mnie, zależy mu na nas, przecież powtarzał mi to nawet dziś.
-Masz rację... - wyszeptałam.
-Ja zawsze mam rację. - Victoria uśmiechnęła się szeroko. 
-To są jakieś jaja? To ja mieszkam z nią pod jednym dachem tyle lat, a wystarczy, że ty będziesz w tym domu pięć minut i już umiesz wyciągnąć z niej to, co najbardziej ją boli? To nie fair! - oburzyła się Veronika. 
-To życie. A ja mam po prostu talent. - Odparła Victoria, nie kryjąc dumy i zadowolenia. 
Potrzebowałam czyjegoś pocieszenia. Może rzeczywiście, czasami lepiej z kimś porozmawiać, niż samemu obciążać się problemami.
-Dziękuje. - Uśmiechnęłam się lekko, a siostry spojrzały na mnie, niczym na kosmitkę. Wyrazy ich twarzy sprawiły, że już po raz kolejny wybuchnęłam głośnym śmiechem. 
-A za co niby? 
-Za to, że dzięki Wam z powrotem się uśmiechem. I za to, że uświadomiłyście mi, że nie ma sensu się bać. Dziękuję, bo bez Was, nie dałabym sobie rady. 
-Ooo! Jakie to słodkie! - zapiszczała Veronika, po czym posłała mi całusa w powietrzu. 
-Spoko, cieszę się, że pomogłam. - Victoria również się uśmiechnęła, po czym wszystkie trzy powróciłyśmy do jedzenia pizzy. 
Wzrokiem odszukałam wiszący na ścianie zegar, który wskazywał 21. Muszę przyznać, że przez natłok dzisiejszych wrażeń zrobiłam się śpiąca. Postanowiłam, że z Rossem skontaktuję się jutro, a dzisiaj wcześniej położę się spać. Nałożyłam sobie więc jeszcze jeden kawałek pizzy. Powoli czułam, jak się nasycam. Nagle, do moich uszu dotarła znana mi melodia. Wzrokiem odszukałam swój telefon, który leżał obok mnie na stole - wcześniej go tu przyniosłam. Dostałam sms'a. Uśmiechnęłam się lekko, początkowo myśląc, że to może mój chłopak, jednak nadawcą wiadomości był kto inny. Mimo to, uśmiech nie zszedł z mojej twarzy. 
-Kto to? - zaciekawiła się Veronika, widząc jak wpatruję się w ekran telefonu. 
-Maia - odparłam. - Godzinę temu przyleciała do Australii. 

***

Bum! :D 
Dobry wieczór wszystkim zgromadzonym, nawet nie wiecie, jak przez te dwa tygodnie stęskniłam się za pisaniem dla Was c: 
Notkę zacznę od ważnej sprawy, albowiem, jak może niektórzy zauważyli, zmieniłam nazwę na bloggerze. Uznałam, że nowa nazwa jakoś tak bardziej kojarzy się z moim imieniem :) Poza tym, myślałam nad tym już od dłuższego czasu i w ten oto sposób, zamiast MiLka Ratliff od dziś oficjalnie nazywam się King JuLien, (haha, znowu z dużym "L" ;p) czyli tak, jak moja ulubiona postać kreskówkowa - Król JuLian. ^^ No, a jako że na imię mi JuLia, to myślę, że pasuje ^^ 
Mam nadzieję, że jakoś przywykniecie do mojej nowej nazwy :)
Kolejną sprawą jest to, że po raz kolejny zmieniłam wygląd bloga. Eh, cóż za zdziwienie. Tym razem, sądzę jednak, że zostawię go na dłużej, a być może i do końca, ze względu na to, że, nie wiem jakim cudem, w końcu mi odpowiada! ;p Zwłaszcza, że jest zaprojektowany w moich dwóch ulubionych kolorach - niebieski i czarny ^^ Mam więc do Was pytanie, co Wy o nim sądzicie? :) I czy dobrze się czyta, bo jeśli nie, to postaram się albo zwiększyć czcionkę, albo kolor, czy coś tam wymyślę. 
Wow, ile ja gadam. No nic, kilka spraw jest, muszę o nich napisać. Mam nadzieję, że ktokolwiek to przeczyta ;p 
 Troszeczkę odświeżyłam również większość stron, możecie tam zajrzeć, jeśli jesteście ciekawi zmian. :) 
No... I to z grubsza tyle. Zazdroszczę tym, którym ferie zaczęły się w ten piątek, ugh. Mi zmienili plan i jest po prostu makabryczny. Jak skończę pisać tę notkę, idę się poużalać nad swoim życiem w kącie. Będę taka oryginalna. 
Shit, znowu się rozgadałam. No cóż, taka już natura ma :x 
Miłego tygodnia Wam życzę, poczujcie moc internetowych uścisków. Przetrwajcie ten tydzień, kochani. Bądź rozkoszujcie się wolnym, od tak. Każdemu się należy. :3
Muszę się przyzwyczaić do nowego podpisu ;p
~JuLien :3

Aerosmith - Cryin'