sobota, 28 marca 2015

LBA

Bum! :3
A więc... Zostałam nominowana do LBA, za co dziękuję :) 
Osobiście nie nominuję nikogo, bo już wcześniej nominowałam kilka blogów a obecnie nie mam weny na pytania ;-; 
Nominację otrzymałam od EmiDemi Raura z bloga http://rossilaura-raura.blogspot.com
Kolejny rozdział pojawi się w przyszłym tygodniu, ponieważ w minionym nie miałam weny żeby cokolwiek napisać. Gdyby ktoś jeszcze nie czytał, to rozdział 54 jest pod spodem. ^^ A teraz pytania:

1. Dlaczego zaczęłaś prowadzić bloga?
W sumie, to to było jakoś tak, że taka nieogarnięta ja czytałam sobie blogi z opowiadaniami innych blogerek i blogerów, a jako że lubię pisać (kocham, ale to szczegół), to uznałam, że też założę. Tak jakoś dostałam natchnienia. c: A wielkim skrócie to po prostu było takie: BUM.
2. Planujesz założenie nowego bloga?
Mhm :3 Zaraz po skończeniu tego startuję z nową historią, którą już mam w głowie ^^ I mam nadzieję, że komuś się spodoba :D
3. Jakiej muzyki słuchasz?
Ekhm ekhm... W sumie, to większości utworów, które nie są muzyką elektroniczną, disco-polo czy techno... Ale głównie starej muzyki, bo taka jest według mnie najpiękniejsza. :) No... I mam słabość do wszystkiego co rockowe c: 
4. Cecha charakteru, której nie lubisz w sobie i w innej osobie?
Hmm... W sobie nie lubię tego, że mimo iż w ogóle nie patrzę na to jak wyglądam, to bardzo przejmuję się swoją wagą... :/ A w innych, to chyba bycia fałszywym, egoistą oraz szowinistą. 
O! I w sobie to nie lubię jeszcze umysłu ścisłowca, bo nienawidzę przedmiotów ścisłych ^^ Taka complicated soul. Albo raczej brain, huh.
5. Jakie jest Twoje hobby?
Chyba nie mam jednego konkretnego o.O Uwielbiam uprawiać sport, słuchać muzyki oraz ją, tak jakby, tworzyć, czytać książki i jeść czekoladę - o ile można to uznać za hobby c:
6. Twoja ulubiona książka?
Duuużo tego. Powyżej oświadczyłam, że czytanie to moje hobby, tak więc... No. ;p Od zawsze miałam słabość do sagi "Szeptem", tyle że ostatnio mam słabość do książek o prawdziwym życiu. I jest ich multum. Z tych co czytałam ostatnio, to polecam: "Hopeless", "Black Ice", "Papierowe Miasta", "Zakochać się".
7. Masz jakieś życiowe motto? Jeśli tak, to jakie?
Żyj, jakby jutra miało nie być. :3 Btw, to stąd się wziął tytuł bloga xd
8. Jakie imiona męskie i żeńskie podobają Ci się najbardziej?
Bardzo podoba mi się moje imię - JuLia. :) Ale nie lubię się bawić w egoistkę, tak więc uznajmy, że się do tego nie przyznałam. ^^ Bardzo podoba mi się imię Sky i Weronika, a z męskich: Christian i Mateusz. :)
9. Jakie jest Twoje największe marzenie?
Nie mam. To znaczy, nie to, że w ogóle nie mam. Po prostu marzeń posiadam wiele, ale żadne nie jest największe czy najmniejsze. A to wcale nie było pogmatwane.
10. Twój ulubiony aktor/aktorka?
Kurde, od zawsze miałam słabość do Ryana Goslinga *-*
11. Jeśli czytasz mojego bloga, to co o nim sądzisz? 
Nie dotarłam tam... :x

Czatujcie na rozdział misie, a jutro oglądajcie mecz!!! :D O 20:35, jakby co. Polska - Irlandia, jakby co. ^^

~JuLien :3

czwartek, 19 marca 2015

54. My head spinning around I can't see clear no more

*oczami Laury*

- O nie, to ty masz mnie posłuchać. 
Veronika skrzyżowała swoje ręce i spojrzała wyzywająco na sprzedawczynię. Była to studentka, może o rok młodsza od naszej dwójki. Kiedy po podejściu do kasy chciałyśmy zapłacić za nasze zakupy, dziewczyna obrzuciła nas znudzonym spojrzeniem. Już wtedy knykcie Veroniki poczerwieniały, ale moja przyjaciółka trzymała nerwy na wodzy. Natomiast, kiedy kasjerka skasowała nasze bluzki w początkowych cenach, mimo iż na metkach były przeceny, szatynka nie wytrzymała. Jej pierwsza uwaga była spokojnym wyjaśnieniem, lecz gdy dziewczyna zaczęła się z nią wykłócać, nie było szans na spokojne dokonanie zakupu. 
- Rozumiem, że może nie lubisz tej pracy. Wolałabyś się wylegiwać swoim spasłym tyłkiem na plaży i korzystać z ostatnich dni wakacji, ale widać inaczej ci było pisane. Tak więc, ja nie jestem winna temu, że musisz stać za tą głupią kasą. Ostatni raz proszę, abyś poświęciła nam trochę swojego głupiego czasu, skasowała wreszcie te głupie zakupy w tych głupich przecenach i dała nam święty spokój, zgoda? - moja przyjaciółka uśmiechnęła się sztucznie. Powiało słodyczą. 
Nie miałam dziś ochoty na żadne kłótnie. Chciałam po prostu miło spędzić popołudnie w towarzystwie przyjaciółki, ale wyszło jak wyszło. Chociaż patrząc na kłótnie Veroniki z kasjerką, nie mogę zaprzeczyć, że uśmiechałam się pod nosem. Ta sytuacja była naprawdę komiczna. 
- Wiesz co? Przekaż swojemu szefowi, że właśnie straciłyście dwie klientki. Niemiłego dnia życzę! - warknęła szatynka i nim zdążyłam zaprotestować, chwyciła mnie za nadgarstek i pociągnęła w kierunku drzwi wyjściowych. - Ugh, co za wstrętna dziewucha! - warknęła, kiedy znalazłyśmy się na zewnątrz. - Teraz za każdym razem, chcąc zrobić tu zakupy, będę musiała uważać, żeby na nią nie trafić.
- Myślałam, że już tam nie wrócisz. Tak przynajmniej powiedziałaś - zauważyłam.
- Oj, chciałam tylko wzbudzić w niej poczucie winy. Nie pozwolę jakiejś niedoświadczonej smarkuli decydować o tym, gdzie spędzam czas.
- Jesteś świadoma tego, że ta "smarkula" - zrobiłam cudzysłów w powietrzu - była od nas może o rok młodsza, o ile nie miała tyle lat, co my? - uniosłam kąciki ust i brwi do góry. 
- Eee tam. - Dziewczyna machnęła dłonią, po czym zwróciła spojrzenie przed siebie. 
Torebka przewieszona przez ramię podskakiwała z każdym moim krokiem, zabawnie obijając się o biodro. Moje dłonie trzymały torby zakupowe, w których znajdywały się różne ubrania, akcesoria itp. Nie było ich zbyt wiele, lecz zawsze coś. Mój umysł natomiast pełen był myśli, na temat wszystkiego. 
Ciekawiło mnie, jak moi przyjaciele bawią się w trasie. Zastanawiałam się, czy Maia radzi sobie na planie filmowym. Byłam również ciekawa relacji Rikera i Vanessy, bo naprawdę chciałam, żeby im się udało być szczęśliwie razem. Miałam również nadzieję, że u Rossa wszystko w porządku. Jedyne, co mogłam robić, to się domyślać. Nic więcej. Oczywiście, sprawa Veroniki i Jake'a także pozostawała nie wyjaśniona. I to o niej miałam zamiar porozmawiać teraz z przyjaciółką. 
- Mam do ciebie pytanie - oznajmiłam.
Poczekałam aż dziewczyna skupi na mnie swoją uwagę, po czym kontynuowałam:
- A właściwie, to chciałabym z tobą o czymś porozmawiać. 
- W takim razie, może dasz się zaprosić na lody? Hmm? - spytała i zatrzymała się obok wejścia do jednej z wielu kawiarń, które znajdywały się w centrum handlowym. Uśmiechnęłam się zadziornie. 
- Z wielką chęcią. 
- Świetnie! W takim razie, ja stawiam - wskazała na siebie - a ty płacisz. - Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, dziewczyny już przy mnie nie było. Przewróciwszy oczami, popchnęłam szklane drzwi kawiarni i, idąc śladami szatynki, weszłam do środka. 
Był to niewielki lokal, a królowały w nim barwy pastelowe. Kelnerki ubrane były w spódniczki i białe fartuszki a na ich twarzach gościły uśmiechy. I tak powinna wyglądać dobra obsługa! Przy jednej z przeszklonych lad, zza których można było obserwować przeróżne desery, stała Veronika. Miałam wrażenie, że jedynie cudem powstrzymuje się od oblizania sobie warg. Uśmiechając się lekko, podeszłam do przyjaciółki i położyłam dłoń na jej ramieniu. 
- Przyszłyśmy na lody, nie na ciasto. 
Mogę się założyć, że powierzchnia jej oczu zwiększyła się dwukrotnie. Była urocza, niczym Kot ze Shreka albo Król Julian.
- Aleee... - zajęczała. - Ale ta panna cotta się do mnie uśmiecha! No spójrz! - Wskazała palcem na deser. 
- Przecież...
- Laura! - przerwała mi. - Ona jest z malinowym sosem! No nie daj się prosić... 
- Przecież możesz sobie zamówić co chcesz. I tak jesteś chuda jak szczypawica, więc zajadaj się do woli. 
Myślałam, że za sekundę mnie przytuli. Widząc euforię Veroniki jestem pewna, że tym samym pozbawiłaby mnie oddechu. Byłaby to najpiękniejsza śmierć, jaką kiedykolwiek sobie wyobraziłam.
Po złożeniu zamówienia na włoski deser i szarlotkę z lodami waniliowymi, skierowałyśmy się do wolnego stolika, tuż przy szklanej ścianie. Było zza niej widać najbliższe sklepy oraz ludzi, którzy radośnie spacerowali po alejkach centrum. Nasze zamówienia otrzymałyśmy po kwadransie oczekiwania. Widząc te pyszności i ja cudem powstrzymałam cieknącą ślinkę. Nie czekając ani chwili dłużej, wbiłam łyżeczkę w ciasto. Kiedy deser znalazł się na moim języku, poczułam się jak w siódmym niebie. 
- Teraz mogę umierać - oznajmiła Veronika, rozkładając się na fotelu. Zaśmiałam się, jednak musiałam to przyznać: jedzenie tu mieli znakomite. - To o czym chciałaś pogadać? - spytała, powracając do jedzenia. Przełknęłam kęs szarlotki i przetarłam usta wierzchem dłoni.
- Nie wściekaj się - zaczęłam spokojnie - ale chodzi mi, znowu, o Jake'a. 
Spodziewałam się wszystkiego po tej WYBUCHOWEJ dziewczynie, ale nie tego, iż spojrzy na mnie ze smutkiem w oczach. Przez chwilę myślałam nawet, że coś mi się wydaje, jednak ona wciąż pozostawała przygnębiona. 
- Dobra, skoro nie nakrzyczałaś na mnie, to coś musi być na  rzeczy. - Poprawiłam się na krześle. 
- Bo jest... - westchnęła. Przekrzywiłam głowę i czekałam na jej wypowiedź. 
Chciałam pokazać, że jestem w stanie jej wysłuchać. 
- Bo ja... Ja tylko... Ja po prostu... - nie potrafiła się wysłowić. - Tęsknie za nim, no... - przewróciła oczami, jakby przed chwilą wypowiedziała najgorsze ze wszystkich możliwych słów na świecie.
- Nie rozumiem, dlaczego sprawia ci to przykrość. Przecież się przyjaźnicie - zauważyłam. 
- Bo to jest dla mnie coś nowego, rozumiesz? Jeszcze nigdy przenigdy nikogo mi tak nie brakowało. Powinnam być na niego zła, to on zawinił, a tymczasem czuję się tak, jakbym to ja była wszystkiemu winna. - Wpatrzona w stolik znajdujący się między nami, wyrzuciła ręce do góry. - To jest zupełnie tak, jakbym chciała go przeprosić za wszystkie jego winy, żeby tylko móc z powrotem go mieć przy sobie. 
I w tej oto chwili żałowałam, że nie mam przy sobie żadnego zeszytu, bo to były najpiękniejsze słowa, jakie kiedykolwiek usłyszałam z ust szatynki. 
- Nie wierzę... - wyszeptałam. 
- No ja też nie - zaśmiała się. 
- Nie, nie chodzi o to. Nie wierzę, że on ci się podoba - wyjaśniłam. Dopiero teraz ujawniła się prawdziwa twarz mojej przyjaciółki, którą tak kochałam. W oczach miała furię, jej dłonie drżały, a usta gotowe były do wyzwania mnie od najgorszych istot chodzących po ziemi. Mimo to, opanowała emocje i spoglądając na mnie całkiem poważnie, odezwała się:
- Czy ciebie do końca pogrzało? Ta uwaga była równie inteligentna, co sprzęt zwany zmywarką. Cud nad cudami. - Zmrużyła oczy. - Gdybym wiedziała, że połączysz moją wypowiedź z czymś takim, w życiu bym się nie odezwała - oznajmiła, zanurzając łyżeczkę w swoim deserze. 
Miałam w nosie to, jak bardzo jest na mnie zła. Aktualnie jedynym, co się dla mnie liczyło, były uczucia Veroniki. Byłam świadoma tego, że im dłużej będzie dusić to w sobie, tym gorzej z nią będzie. 
- Długo jeszcze będziesz udawać, Veronika? Przejrzyj na oczy. On nie jest ci obojętny. Nie rozumiem, po co zaprzeczasz. Jesteśmy przyjaciółkami, możesz mi zaufać. Powiedz w końcu, co leży ci na sercu.
- Na sercu nie leży mi nic, za to coś mam w sercu.
Gdy wypowiedziała te słowa, spojrzałam na nią żywiej. 
- Dokładniej mówiąc, ten deser. Jest wprost przepyszny - powiedziała, oblizując łyżeczkę. Uwaga ta poskutkowała tym, że przewróciłam oczami. Następnie, nie wypowiadając ani słowa, sięgnęłam do mojej torebki i zaczęłam w niej szperać. Kiedy moim oczom ukazała się klapka telefonu, zadowolona wyciągnęłam sprzęt. Komórkę Veroniki położyłam na stole, tuż przed jej właścicielką. 
- Mów co chcesz, ja i tak wiem swoje. - Zapięłam torebkę i z powrotem spojrzałam na Veronikę. Dziewczyna niczym zaklęta wpatrywała się w komórkę. - W porządku, to twój przyjaciel. Nie zmienia to jednak faktu, że powinnaś z nim porozmawiać.
Posiadanie daru czytania w myślach rozwiązałoby wiele moich problemów. Zaspokoiłoby też moją ciekawość, która w momentach takich jak te osiągała szczytowe wyniki.
Szatynka wciąż nie wykonała ruchu, jedynie wpatrywała się w leżący przed jej twarzą telefon. Było widać, że się waha i że nad czymś poważnie myśli. Może źle czuła się z poczuciem, że sprzeciwi się samej sobie? A może nie chciała ulegać? Była uparta, to na pewno. Skutkowało to jej niechęcią do wyciągnięcia dłoni do zgody. Lecz czasem, trzeba spojrzeć ponad własne słabości. Tak też zrobiła Veronika. Wyciągnęła powoli dłoń przed siebie i położyła ją na stoliku. Z każdą sekundą odległość między jej palcami a sprzętem zmniejszała się. Szatynka zachowywała się tak, jakby urządzenie miało ją poparzyć lub porazić prądem. W końcu jednak, z przekąsem wzięła telefon do ręki i schowała go w kieszeni spodni. Następnie, nie obdarzając mnie spojrzeniem. schyliła głowę w dół i wzięła w dłonie resztki swojego deseru. Następnie ponownie rozpoczęła posiłek. Ja natomiast, wpatrywałam się w jej poczynania z tryumfalnym uśmiechem na ustach. Nie wiem dlaczego, ale Veronika zachowywała się tak, jakby przegrała jakąś walkę, jakby ktoś ją pokonał. Ona nie rozumiała, że każdy potrzebuje czasem pomocy, a uleganie nie oznacza zawsze przegranej. Taką już miała naturę. Rzadko prosiła o pomoc, za to sama chętnie jej udzielała. Nie lubiła sytuacji, gdy ktoś jej pomagał albo, co gorsza, wyręczał ją. Czuła się wtedy skołowana i pokonana. Nawet jeśli wcale tak nie było.
- Postępujesz dobrze - zapewniłam ją, opierając się przy tym ramionami o kant stołu.
A Veronika wciąż na mnie nie spoglądała. Jedynie wpatrywała się w talerzyk po swoim deserze, który aktualnie był już pusty. W tym samym momencie zorientowałam się, że podczas gdy ona jadła, ja jedynie ją obserwowałam. Wzięłam więc widelczyk do ręki i ponownie rozpoczęłam jeść moją szarlotkę. Wtem, usłyszałam dźwięk swojego telefonu. Odsunęłam się od stołu i niczym poparzona zaczęłam szukać w otchłani torebki swojej komórki. Jak na złość, nie potrafiłam jej odnaleźć. Akurat teraz, gdy może Ross do mnie dzwoni?
Kiedy w mojej głowie pojawiła się ta myśl, a w sercu nadzieja, przyśpieszyłam ruchy swoich dłoni. Wreszcie, na dnie bocznej kieszonki, odnalazłam zgubę. Wyciągnęłam szybko komórkę i spojrzałam na ekran, chcąc jak najszybciej odebrać. Zaniechałam jednak tego działaniu, kiedy zorientowałam się, czyje nazwisko widnieje na wyświetlaczu. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam pytająco na moją przyjaciółkę, która aktualnie coś przeżuwała.
- Po co do mnie dzwoniłaś? - spytałam. Na twarzy Veroniki pojawił się głupi uśmieszek. Potrzebowałam kilku sekund żeby się zorientować, co się stało. Przerażone spojrzenie skierowałam na mój, pusty już, talerz. - Osz ty mendo - warknęłam. Dla lepszego efektu zmrużyłam oczy, jednak nie przestraszyło to dziewczyny. Ba! Wydawała się niesamowicie rozbawiona tym faktem.
Idiotka, ugh.
Wlepiłam w nią swój wzrok, starając się jakkolwiek wpłynąć na jej sumienie. Zakończyło się to jednak tym, że wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się szerzej, ukazując resztki mojego ciasta ukrytego między jej zębami.
I pokaż się tu z taką publicznie.

*oczami narratora*

Szatynka spacerowała po australijskich ulicach, korzystając z przerwy na planie. W dłoniach trzymała jogurt kupiony nie dawno w jakiejś budce, który swoim chłodem orzeźwiał ją. Czuła się naprawdę przyjemnie i, o dziwo, była szczęśliwa. Maia bała się, czy ten wyjazd będzie dla niej korzystny, ale nie potrzebnie. Bo okazał się nawet lepszy. Poznała wielu nowych ludzi i odwiedziła rodzinę. Odnalazła swoje miejsce na ziemi, które kiedyś musiała opuścić. Jeśli chodzi o jej przyjaciół, którzy aktualnie, częściowo, przebywali w Los Angeles, to oczywiście tęskniła za nimi. Nawet bardzo. Ale wiedziała też, że ich rozłąka nie jest wieczna, że już wkrótce się zobaczą. A teraz może spełniać swoje marzenia, w miejscu, które niesie ze sobą tak wiele wspomnień. Dziewczyna zdała sobie sprawę, że gdzie się nie uda lub czego nie zrobi, zawsze kojarzy jej się to z dzieciństwem. Z chwilami, kiedy jeszcze mieszkała na tym kontynencie i gdy była małą dziewczynką. Wtedy świat wydawał jej się taki ogromny, a teraz? W jednej chwili jest się tam, w innej tu, a w kolejnej gdzieś indziej. Życie się toczy wraz z naszą historią a my musimy się w nią wpasować. Nie możemy stać w miejscu, bo po prostu za nią nie nadążymy. I to czuła Maia będąc tutaj. Czuła, że potrzebowała tej zmiany, która okazała się być dobrą. Nawet jeśli niosła ze sobą konsekwencje. Szatynka była tak pochłonięta rozmyślaniami, że kiedy weszła na pasy, nie zauważyła nadjeżdżającego samochodu. Kiedy do jej uszu dotarł dźwięk klaksonu było za późno na jakikolwiek ruch. Nie miała szans. Już widziała, jak pojazd w nią wjeżdża. Wszystkie mięśnie jej ciała napięły się, a powieki opadły. Szykowała się do zderzenia i paraliżującego bólu, ale... One nie nadeszły. Zamiast tego, poczuła na biodrach czyjeś dłonie, które mocno nią szarpnęły. Odsunęła się w bok, a raczej została w niego popchnięta, w ostatniej sekundzie unikając zderzenia z rozpędzonym samochodem. 
Maia złapała się za klatkę piersiową, czując jak serce wali jej z niewyobrażalną prędkością. Oddech również miała niespokojny. Starała się uspokoić i opanować przerażenie. 
Minęła minuta zanim w miarę się opanowała. Dopiero w tym momencie zdała sobie sprawę, że ktoś koło niej stoi. Był to jej wybawca. 
- Musi pani bardziej uważać - zaśmiał się ciepło, ale nie było w tym żadnej kpiny. Mężczyzna zdawał się być całkiem miły. Jego głos wywołał jednak u Mai kolejny zawał serca. Z przerażeniem spojrzała na stojącego koło niej chłopaka, po czym rozchyliła swoje wargi. Nie mogła uwierzyć. On, patrząc w jej oczy, dopiero po chwili zorientował się, komu przed sekundą ocalił życie. Blondyn był równie zdziwiony co dziewczyna. 
- Max? - spytała jakby dla upewnienia się, że to na pewno on. Nie musiała tego robić. Wszędzie rozpoznała by ten głos, który przypominał jej o dzieciństwie. Tych oczu nie mogła pomylić z żadnymi innymi oczami, a ten uśmiech był typowy dla niego. Uśmiech, w który układały się pełne wargi. Mimo, że minął ponad miesiąc od tego wydarzenia, Mitchell wciąż pamiętała wieczór, kiedy to Max ją pocałował, wtedy w parku. Pamiętała, jak motyle trzepotały w jej brzuchu a ona chociaż wiedząc, że robi źle, nie mogła przestać go całować. Mimo wielkiej złości, jaką go wtedy obdarzyła, jakaś cząstka niej wciąż nie mogła o nim zapomnieć. I to właśnie ta cząstka dała o sobie znać w tej chwili.
- O mój Boże, Maia! - ucieszył się blondyn. - Co ty tutaj robisz?
- Ciebie mogłabym zapytać o to samo - oznajmiła oschle. Nie chciała, by to tak zabrzmiało, ale nie mogła nic na to poradzić. Wiedziała, że wystarczy chwila nieuwagi, jeden błąd, a cała podda się chłopakowi. Nie była pewna, czy to przez więź jaka łączyła ich w dzieciństwie, czy może przez sam fakt, że bardzo lubi Maxa, ale nie mogła się mu oprzeć. Nawet, jeśli bardzo tego chciała. 
- Ja... Wróciłem do Australii, bo tęskniłem za tym miejscem. - Chłopak był na tyle zszokowany widokiem dawnej przyjaciółki, że nie zwrócił uwagi na jej srogi ton. Wpatrywał się w nią, niczym w obrazek. Najpiękniejszy obraz, jaki kiedykolwiek widział na własne oczy. - Chciałem zacząć od początku, a więc: o to i jestem. - Zabawnie wzruszył ramionami, co sprawiło, że Maia stała się trochę potulniejsza. 
Co nie zmieniało faktu, że nie zapomniała o tym, co blondyn zrobił jej przyjaciółce. 
- A ty? - spytał, po czym widząc pytający wzrok dziewczyny, dodał:
- Co ty tutaj robisz? 
- Nagrywam film - odparła bez chwili namysłu. 
Maia nie miała pojęcia, jakim cudem na tak ogromnym świecie musiała trafić akurat na tego chłopaka. Zastanawiała się, czy zderzenie z samochodem nie byłoby mniej bolesne od rozmowy z nim. Zarówno miała ochotę wydrapać mu oczy jak i przytulić się do jego umięśnionej klatki piersiowej. Spoglądając na odsłonięte przez podkoszulek silne ramiona Max'a, Maia marzyła tylko o tym, że znaleźć się w ich objęciach. Kiedy zorientowała się, że przypatruje się mięśniom blondyna, na jej twarzy pojawił się różowy rumieniec. Postanowiła przerwać tę niezręczną ciszę. 
- Dziękuję za ratunek, a teraz przepraszam, ale muszę już iść - oznajmiła odwracając się na pięcie. Chciała odejść, jednak poczuła, jak Max chwyta jej dłoń i ciągnie w swoją stronę. Maia odwróciła się, sprawiając tym, że wpadła na chłopaka. Blondyn chwycił jej nadgarstki, które uniosła na wysokość jego płuc, po czym obydwoje zaczęli się wpatrywać w swoje oczy. Widzieli tę nostalgię, która nimi zawładnęła. Te głęboko utkwione uczucia sprawiły, że nie mogli przestać na siebie patrzeć. Maia nie miała pojęcia, jak bardzo brakowało jej obecności Max'a, dopóki na niego pierwszy raz od tak dawna nie spojrzała. 
Wiedziała, że źle robi, jednak nie potrafiła się od niego odsunąć. Wpatrywanie się w jego oczy sprawiało jej tyle radości, iż najchętniej w ogóle nie odrywała by swojego wzroku od jego spojrzenia. Stojąc tak, jakaś część jej ciała domagała się czegoś więcej niż zwykłego patrzenia. W obawie przed tym, co mogłoby się wydarzyć, szatynka odsunęła się od chłopaka. I on wydał się speszony. 
- Coś chciałeś? - zapytała, mając na myśli to, że nie pozwolił jej odejść. 
- Pomyślałem, że może... Może dałabyś się zaprosić na kawę? Albo lody? To znaczy, nie o takie mi chodzi, tylko pomyślałem, że może byśmy powspominali stare czasy i nieco się bliżej poznali, bo dawno się nie widzieliśmy a ja naprawdę cię lubię i wiem, że wcześniej w Los Angeles zachowałem się jak dupek, ale wierz mi, iż zmieniłem się i może dałabyś mi jednak szansę i spróbowalibyśmy się zaprzyjaźnić? - wypowiedział na jednym tchu. 
Maia była naprawdę zdziwiona postawą chłopaka. Nie sądziła, że on potrafi być przestraszony i niepewny... I to jeszcze przy niej. Trochę jej to schlebiało. Aby rozluźnić atmosferę, powiedziała:
- Chętnie się z tobą spotkam. Potrzebujesz dobrego nauczyciela angielskiego.
- Dlaczego? - zmarszczył brwi. 
- Żeby nauczył cię, kiedy powinno się stawiać kropki w zdaniach. Rany, jak ty szybko mówisz! - zachichotała, a blondyn jej zawtórował. Już po chwili, ramię w ramię zmierzali w kierunku jakiejś kawiarni, rozpoczynając nieśmiałą rozmowę. 
Żadne z nich budząc się dzisiaj nie spodziewało się, że spotka tę drugą osobę. Nie spodziewali się też, że to będzie dzień, który na zawsze odmieni ich życia. 

*oczami Veroniki*

Siedziałam w pokoju tempo wpatrując się w swój telefon. Gdyby ktoś wszedł teraz do sypialni, zapewne mój widok szczerze by go rozbawił. Moje zachowanie było komiczne nawet dla mnie. Nie rozumiałam, jak mogę być tak uparta. Ktoś normalny wziąłby teraz ten telefon, zadzwonił do swojego przyjaciela i powiedział mu co czuje, ale nie, ja tak nie umiem. No cóż, w końcu ja nie jestem do końca normalna. Nie usprawiedliwia to jednak mojego zachowania, czego jestem w pełni świadoma. 
Najłatwiej by mi było, gdyby on do mnie po prostu zadzwonił, jak robił to przez ostatnie kilka tygodni. Lecz niebiosa zbytnio mnie nie lubią, żeby podarować mi taki prezent. Nie dziwię im się. Wiele razy się naraziłam, więc teraz płacę za swoje. 
I w tym momencie, jakby chcąc mi coś udowodnić, owe niebiosa zesłały mi podarunek. Odwróciłam zdziwione spojrzenie w kierunku okna balkonowego, kiedy do moich uszu dotarł stukot. Poraziły mnie promienie słońca, więc zmrużyłam powieki. Z początku nie mogłam zobaczyć twarzy mojego gościa, jednak już po chwili rozpoznałam jego sylwetkę. Przełykając ślinę podniosłam się z łóżka i podeszłam do balkonu. Musiałam mieć pewność, że to on. Z każdym krokiem jego twarz stawała się wyraźniejsza, aż w końcu widziałam ją całą. Blond włosy, jakby nie do końca uczesane, wyglądały naprawdę dobrze. Oczy obserwowały mnie dokładnie, czekając na mój ruch. Czoło miał zmarszczone, jakby ze skruchy, a wargi zamknięte; nie wyrażały żadnych emocji. 
To był on. 
Jedna z moich rąk zwisała luźno wzdłuż pasa, a drugą obejmowałam swoje ramię. Nie wiedziałam, na co czekam, skoro sama przed chwilą chciałam z nim pogadać. Wpatrywałam się w jego oczy, jakby bojąc się, że już nigdy ich nie zobaczę. Jedyne, czego mi brakowało, to ujrzenie jego uśmiechu. Zawsze miałam do niego słabość, a nie widziałam go już tak dawno. Teraz też pozostawał mi odległy. Mogłam więc jedynie skupić się na jego oczach. 
Po cichym westchnięciu i dogłębnym przemyśleniu kilku spraw, uniosłam dłoń, puszczając tym samym swoje ramię. Nim się obejrzałam, otwierałam już drzwi balkonowe, a blondyn wchodził do mojego pokoju. A moje serce waliło jak szalone. 
Jake zrobił kilka kroków przed siebie, po czym przystanął na środku pokoju. Jego spojrzenie ilustrowało mój cały pokój, jakby musiał sobie przypomnieć jego wygląd. Mogło to być spowodowane też tym, że po wczorajszym dniu zostawiłam ubrania na fotelu, wraz z czarnym stanikiem na samej górze tego stosu. Przypominając sobie o tym, miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Jake zdawał się to jednak zignorować albo po prostu tego nie zauważył. Podejrzewam, że druga opcja jest bardziej wiarygodna. W końcu jest facetem. Innym niż wszyscy jakich znam, ale jednak facetem. 
Stałam w tym samym miejscu od jakiejś minuty. Nie zamierzałam się ruszać. W końcu jednak wysiliłam się na zamknięcie drzwi balkonowych, o które się oparłam. Przypatrywałam się umięśnionym plecom chłopaka, gdyż wciąż stał do mnie odwrócony tyłem. 
Powiedzieć o tej chwili, że była niezręczna, to bardzo delikatne określenie. I wcale mi się to nie podoba. 
- Kurde - warknął, co całkowicie zbiło mnie z tropu. Jake przyłożył dłonie do twarzy i przetarł ją. W tym samym czasie odwrócił się do mnie. Spowodował tym samym to, że nasze spojrzenia znowu się spotkały. - Cały dzień przygotowywałem mowę, którą wygłosiłbym w razie, gdybyś mnie nie wpuściła do środka. Nie pomyślałem o tym, co mogę powiedzieć, kiedy jednak pozwolisz mi wejść do pokoju. - Zawstydzenie malowało się na jego twarzy i mieszało z rozbawieniem. Zapewniał mnie o tym lekki uśmiech jak i przymrużone lewe oko. 
Parsknęłam śmiechem. Nie mogłam się powstrzymać. 
Wszystkie moje komórki skakały jednak z radości, że chłopakowi tym jednym zdaniem udało się rozpętać widmo złej atmosfery. A ja znowu poczułam się pewnie. I szczęśliwie. 
- Musisz się postarać z tą przemowa, jeśli chcesz uzyskać moje przebaczenie - powiedziałam zadziornie.
Mogę przysiąc, że widziałam, jak chłopak oddycha z ulgą. 
Między nami znów zapadła cisza, ale była inna niż ta sprzed kilku ostatnich minut. Nie przeszkadzała mi aż tak. Można wręcz powiedzieć, że była przyjemna. 
- Mam coś dla ciebie - oznajmił po chwili namysłu, zaczynając szperać w kieszeni swoich spodni. 
Przekupstwo zawsze pozostanie dobrą taktyką.
Z kącikami ust uniesionymi do góry wpatrywałam się w poczynania chłopaka, nie kryjąc zaciekawienia. Po chwili Jake wyciągnął coś, co prawdopodobnie do nie dawna było kwiatkiem. Widząc zmięte płatki rośliny i złamaną łodygę, nie mogłam powstrzymać śmiechu. 
- Gdy wyrywałem to z waszego ogródka wyglądało lepiej... - zadumał, czym sprawił, że mój śmiech stał się jeszcze głośniejszy. 
- Coś słabo ci idą te przeprosiny - stwierdziłam. 
- Z tym kwiatkiem to żartowałem - zapewnił mnie. I wtedy sięgnął do drugiej kieszeni, wyciągając z niej tabliczkę czekolady. Nie pytajcie mnie, jak ona się tam zmieściła, bo nie mam zielonego pojęcia. 
- To też znalazłeś w naszym ogródku? 
- To akurat kupiłem - oznajmił, robiąc nieśmiały krok w moją stronę. Wyglądał, jakby się mnie bał. Albo jakby bał się tego, co zrobię. 
- Nie musiałeś, wystarczyły...
- Ale chciałem - przerwał mi, stając tuż przede mną. 
Uniosłam głowę do góry, gdyż - niestety - chłopak był ode mnie wyższy. Wpatrując się w jego oczy, zdałam sobie sprawę, jak blisko siebie jesteśmy. Speszyło mnie to, więc zrobiłam mały krok w tył. Jake zdawał się tego jednak nie zauważyć i wciąż uśmiechał się do mnie. I to było to, za czym tak tęskniłam. Brakowało mi całego Jake'a, oczywiście że tak. Lecz nie mogę nic poradzić na to, jak działa na mnie jego uśmiech.
Chłopak wręczył mi czekoladę wraz z kwiatem. A raczej z pozostałościami roślinki. Spojrzałam na etykietkę słodyczy powodując tym samym, że pasma włosów opadły na moją twarz. 
- Przepraszam. - Spojrzałam na niego ponownie, gdy wypowiedział te słowa. - Przepraszam za to, co zobaczyłaś, wierz mi, że naprawdę nie chciałem tego. I przepraszam, że nie potrafiłem ci tego wtedy wyjaśnić. Ale teraz wreszcie wiem, że mogę to zrobić. Nie ważne, jakie to będzie trudne dla mnie. I dla ciebie - oznajmił. 
Ciekawość zżerała mnie od środka, ale wiedziałam, że nie mogę mu tego zrobić. Skoro wtedy to było dla niego takie ciężkie, nie chcę, by musiał się przeze mnie męczyć i teraz. Nie potrafiłabym kazać mu się mi zwierzać. Skoro nie chciał powiedzieć prawdy, miał ku temu konkretne powody. Jake jest moim przyjacielem i wierzę, że nie oszukałby mnie. Ufam mu i teraz. 
- Jake, wybaczam ci. Mi też jest głupio, że tak długi czas cię męczyłam. Skoro ta sprawa nas poróżniła, to nie chcę do niej wracać. Nie mówmy już o tym, co było, dobrze? - spytałam z nadzieją w oczach. 
Miałam wrażenie, że Jake się nad czymś waha. Po chwili jednak jego twarz z powrotem spotulniała, a on uśmiechnął się. Czułam, że jest dobrze. 
- Tęskniłam za tobą - oznajmiłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. - Zapamiętaj ten moment, bo szybko czegoś takiego ode mnie drugi raz nie usłyszysz - dodałam, pokazując mu język. Przewrócił oczami. 
- Podejrzewam. I ja też za tobą tęskniłem. 
Staliśmy tak, wpatrując się w siebie i nie wiedząc, co zrobić dalej. Nie chodzi o to, że było nieswojo, ale odczuwałam jakąś pustkę. Czegoś brakowało. 
- Chyba powinniśmy się teraz przytulić - palnęłam pierwsze co mi przyszło do głowy. - Przynajmniej tak robią na filmach. 
Ku mojemu zdziwieniu, Jake nie zdawał się być tą prośbą oburzony, czy zdziwiony. Wręcz przeciwnie. Rozłożył swe ręce i przyciągnął mnie do siebie. Nie zdążyłam nic zrobić i już znalazłam się w jego objęciach. Nie byłam pewna, czym pachniał, ale podobał mi się ten zapach. Czułam jak chłopak chowa twarz w mojej szyi, więc postanowiłam jakoś zadziałać. Uniosłam ręce do góry i oplotłam nimi kark chłopaka, przyciskając go do siebie. Albo siebie do niego. Przytulanie go było na tyle miłym uczuciem, że pozwalając sobie na chwilę zapomnienia, przymknęłam oczy. Byłam tak cholernie szczęśliwa, że go odzyskałam, że wreszcie byliśmy blisko siebie, że znowu wszystko jest okay. 
- Dobra! Dosyć tych przyjemności! - oznajmił Jake, więc niechętnie się od niego odsunęłam. Nie pokazałam tego jednak po sobie, przybierając obojętny wyraz twarzy. - Przejdźmy do ważniejszych spraw, a mianowicie: ilu chłopaków przede mną widziało twój stanik? 
A jednak zauważył. 
W tej chwili dziękuję losowi, że nie jestem zwolenniczką staników w koronkę. Bo gdyby zauważył taki, nie powstrzymałabym rumieńców. 
- Jesteś pierwszy.
- Cóż za zaszczyt! - ucieszył się, jak dziecko. Zabawne dziecko. 
- No ba - prychnęłam, kierując się na swoje łóżko. Wskoczyłam na nie, po czym poklepałam miejsce obok siebie, pokazując chłopakowi, że może sobie usiąść. Jake wykonał moje polecenie, kładąc się na brzuchu i wlepiając we mnie ogromne ślepia. Uśmiechnął się lekko, co momentalnie odwzajemniłam. 
- Dziękuję, że mi wybaczyłaś. 
- Dziękuję, że do mnie przyszedłeś - odpowiedziałam szczerze. 
Wam niebiosa też dziękuję, bez was zapewne wciąż wpatrywałabym się jak głupia w telefon. 
- Wiesz na co mam ochotę? - spytałam. Modliłam się w duchu, aby nie odnalazł w tym żadnego podtekstu.
- Zapewne zaraz się dowiem - odparł, z trudem powstrzymując śmiech. Doceniam intencje. 
- Na czekoladę. Otwieramy i nie patrząc na to ile ma kalorii, zjadamy całość. Wchodzisz w to? - spytałam i uśmiechnęłam się chytrze. Na odpowiedź nie musiałam długo czekać. 
- Z tobą zawsze. 

*oczami Laury*

Czasem jedyne co chcesz i potrafisz robić, to wpatrywać się w sufit. I ja musiałam spróbować. Zrozumiałam, że kiedy leżysz tak na ziemi i wlepiasz oczy w ścianę pomalowaną farbą, w twojej głowie myśli zaczynają się pojawiać same z siebie. I nie potrafisz nad tym zapanować. 
Lubię myśleć i odkrywać nowe rzeczy, ale w moim obecnym stanie nie mogę sobie na to pozwolić. Nie mam zamiaru nie potrzebnie się zadręczać i wymyślać niestworzonych historii na temat tego, co się dzieje z Rossem (bo to głównie o nim myślałam przez ostatnie kilkanaście dni). Gdyby działo się coś złego, to by mi o tym powiedział. Skoro nie dzwoni, to oznacza, że dobrze się bawi i wszystko u niego w porządku. U mnie też tak powinno być. Nie mam się więc czym przejmować. 
Podniosłam się do pozycji siedzącej a moje spojrzenie padło na torby z zakupami. Jakoś nie miałam ochoty ich teraz przeglądać, więc zostawiłam tę czynność na dzisiejszy wieczór albo jutrzejszy poranek. Zależy od tego, na co pozwolą mi chęci i siły. 
Leniwie podniosłam się ziemi i obrzuciłam spojrzeniem łóżko. Najchętniej położyłabym się teraz na nim i odpłynęła do krainy marzeń, lecz nie pozwala mi na to kilka rzeczy. Pierwszą z nich jest fakt, że jest już 19 i wypadałoby zjeść jakąś kolację. Nie mam zamiaru zmieniać się w anorektyczkę tylko dlatego, że tęsknie za chłopakiem. Drugim argumentem był fakt, że kładąc się do łóżka mój umysł miałby nieograniczoną możliwość do rozmyślań, a na to nie mogłam pozwolić. 
Musiałam przestać myśleć. 
Wyszłam więc z pokoju i skierowałam się do kuchni z zamiarem zrobienia sobie kolacji. Głodna specjalnie nie byłam, więc pewnie wyląduje przy stole z jakimś jogurtem albo twarogiem. Wszystko mi jedno, ważne, żebym cokolwiek zjadła i stwarzała wygląd na pozór szczęśliwej osoby.
Kroki stawiałam powoli, podczas gdy moja dłoń sunęła po barierce schodów. Czułam się jak księżniczka, która znajdując się w sali balowej skupia na sobie spojrzenia wszystkich gości. Wszyscy mnie obserwują, niektórzy z podziwem, inni z zazdrością, a jeszcze inni z radością. Na suficie wisi ogromny żyrandol, światło księżyca wpada do środka przez ogromne szyby, a w tle rozbrzmiewa muzyka, grana przez orkiestrę. Ja jednak nie zauważam tych wszystkich rzeczy, gdyż moje spojrzenie utkwione jest w chłopaku stojącym u dołu schodów. Czeka właśnie na mnie, uśmiechając się pięknie i wyciągając ku mnie dłoń. Wszystko jest jak w bajce, dopóki książe nie znika. Goście też znikają, piękny żyrandol opada na ziemię, a blask księżyca zostaje przyćmiony przez burzowe chmury. Mój książe się oddala, zostawiając mnie samą. A ja mam ochotę jedynie się rozpłakać. 
Moje przemyślenia zostały przerwane przez dźwięk dzwonka do drzwi. Potrząsnęłam głową, próbując wybić sobie z głowy poprzednie głupie myśli. Nie powinnam w ten sposób marzyć. Czy istnieje w ogóle coś takiego, jak złe marzenia? I czy one zawsze zostają przerwane w ten sam brutalny i smutny sposób? 
Starając się chociaż na chwilę dać odpocząć głowie, skierowałam się do holu w celu sprawdzenia, kto przyszedł. 
- Otworzę! - krzyknęłam w przestrzeń, chcąc powiadomić siostrę i przyjaciółkę o swoich czynach. 
Podeszłam do drzwi i nacisnęłam na klamkę, nie sprawdzając nawet przez wizjer, kto zaszczycił nas swoją obecnością. 
I w tym momencie moje serce podskoczyło do gardła, z którego wydobył się cichy jęk. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom w to, kogo zobaczyłam na progu domu. Zaniemówiłam a moje życzenie wreszcie się spełniło - w tej jednej sekundzie wszelkie myśli uleciały z mojej głowy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

***

Bum! :3 
Och, wreszcie nastał czwartek. Jeszcze jeden dzień i piątek świętować czas. ^^ Tak tylko mówię c:
Jeśli chodzi o song z tytułu, to osobiście jestem w niej zakochana i jak głupia gwałcę replay wciąż to słuchając jej na youtube. Filmu nie widziałam, ale piosenka bardzo mi się podoba (o dziwo, zważając na mój gust muzyczny :3). Pod spodem możecie sobie jej posłuchać, jak zwykle, chociaż i tak podejrzewam, że wszyscy ją już słyszeli. I to nie jeden raz. Peszek. c:
Dziękuje Wam z całego serducha za komentarze pod poprzednim rozdziałem, tak jak i za wszystkie poprzednie. One naprawdę sprawiają, że przyjemniej się pisze. :)
Dobra. JuLien leci zakuwać na hiszpański (jaka ja pilna c':) a Wam przesyłam multum wirtualnych uścisków! Takich podpadających pod uduszenie, ale to dlatego, że tak Was uwielbiam ^^
~JuLien :3
Ellie Goulding - "Love Me Like You Do"
 


piątek, 13 marca 2015

53. You're only livin' once so tell me; what are you, what are you waiting for?

 *około 3 tygodni później*
*oczami Laury*

W pewnym momencie naszego życia zdajemy sobie sprawę, że coś jest nie tak. Nie jesteśmy już tymi samymi osobami, którymi byliśmy dotychczas - czegoś brakuje. Chcemy, żeby było, jak dawniej. Staramy się odnaleźć siebie i robimy wszystko, żeby powrócić do pięknej przeszłości. I właśnie wtedy zdajemy sobie sprawę, że samemu nie damy rady, bo w przeszłości zostawiliśmy coś ważnego. Coś, co sprawiało, że tak naprawdę byliśmy szczęśliwi. Albo kogoś.
Kiedy rodzice mnie zranili, cierpiałam. Robiłam wszystko, żeby zapewnić samą siebie, że są mi nie potrzebni. Nie ważne, jak często próbowałam sobie wmówić, że nic dla mnie nie znaczą, bo i tak wciąż ich kochałam. Brakowało mi ich, a czasem jedynie cudem powstrzymywałam się od wzięcia telefonu, by do nich zadzwonić. W tamtym czasie pierwszy raz tak naprawdę za kimś tęskniłam. Dopiero wtedy poznałam prawdziwą definicję nostalgii. Lecz, z każdym kolejnym dniem było lepiej. Umysł zajmowałam pracą, siostrą i przyjaciółmi. Mimo ciągłego uczucia, że coś straciłam, przywykłam do swojego życia i zapomniałam o tym bólu. A teraz powrócił.
Minęły trzy tygodnie. Każdego dnia przywoływałam w myślach blondyna. Było to zarówno cierpienie, jak i szczęście. Świadomość, że nie ma go przy mnie była niczym potężny cios. Tęsknota za Rossem uderzała we mnie tak mocno, że odczuwałam ból w sercu. I to dosłownie. Zawsze byłam ciekawa, czy 'ból serca' jest realny, czy tylko metaforyczny. Teraz żałuję, że w ogóle mnie to intrygowało. Już wiem, że obydwa znaczenia są poprawne. Vanessa mnie pocieszała, Veronika starała rozśmieszać, a nawet Jake odwiedził mnie ze dwa razy, w końcu Ross to jego najlepszy przyjaciel. Lecz, nie ważne, jak bardzo się starali, bo i tak żadne z nich nie mogło mi zastąpić Lyncha.
Nie chcąc stracić kolejnej osoby z mojego życia, dosyć często rozmawiałam z Maią. Przez jej wyjazd, ku mojemu zdziwieniu, zbliżyłam się do niej. Przez to, że ona tęskniła za nami, mogła mnie zrozumieć najlepiej ze wszystkich. Chociaż w tym najmniejszym stopniu. Jeśli chodzi o film, to otrzymała rolę. Jestem z niej dumna i cieszę się, że jej się udało. Nasze częste rozmowy telefoniczne, pomogły mi jeszcze lepiej ją poznać i zacieśnić nasze więzi. Nie sądziłam, że to w ogóle możliwe, bo sądziłam, że jesteśmy ze sobą blisko. Tymczasem, dopiero po jej wyjeździe, w pełni się z nią zaprzyjaźniłam. Doceniłam Maię dopiero, gdy ją straciłam. Zabawne, nieprawdaż? Gdy teraz na to patrzę, myślę, że może tak miało być. Może ona miała wyjechać, żebyśmy wszyscy zrozumieli, jaka była dla nas ważna. A gdy za pół roku znów tu powróci, nasza przyjaźń zabłyśnie jeszcze większym blaskiem.
Z Rossem i resztą zespołu też rozmawiałam. Do blondyna dzwoniłam codziennie, a czasem nie musiałam, bo on robił to pierwszy. Opowiadał mi o koncertach, spotkaniach z fanami oraz o nowo zobaczonych miejscach. Głównie on mówił. Ja, słuchając i wyobrażając to sobie, mogłam chociaż w najmniejszym stopniu poczuć się tak, jak gdyby nie dzieliła nas żadna odległość. Byłam smutna, oczywiście. Ale słysząc w głosie mojego chłopaka te pasję, gdy opowiadał o trasie, i ja czułam radość. Bo wiedziałam, że Ross ma szansę robić to, co wywołuje uśmiech na jego twarzy. Na przykład, przed ich koncertem w Nowym Jorku, w trakcie naszej rozmowy telefonicznej, opowiedział mi o jakiejś świetnej knajpce, w której podają tylko hamburgery. Mówił, że są pyszne i obiecywał, że kiedyś wybierze się ze mną do Nowego Jorku i zabierze mnie do niej. Pamiętam to dokładnie, bo to był ostatni raz, kiedy z nim rozmawiałam. Pojawia się więc pytanie, kiedy R5 było w tamtym mieście. Kiedy patrzę na historię moich rozmów, pod numerem blondyna wyświetla się data sprzed tygodnia.
Na początku byłam trochę zdziwiona, jednak spokojna. Przecież to oczywiste, że Ross koncertuje. Mógł nie mieć czasu na sprawdzenie telefonu. Jednak, kiedy przedwczoraj dwukrotnie odrzucił moje połączenie, zaczęłam się martwić. Sama nie wiem, skąd pojawiły się te obawy, ale teraz, oprócz tęsknoty, dręczyła mnie również niepewność. Bałam się o niego. Przecież, wszystko mogło się stać! O tym, że blondyn w ogóle żyje, zapewniała mnie Vanessa, która każdego dnia rozmawiała z Rikerem. Nie wiedziałam, co się dzieje, ale miałam świadomość, że coś jest nie tak. Niewiedza była okropna i nie dawała mi spokoju; zaprzątała moje myśli i nie pozwalała spać. Ross przestając do mnie dzwonić, zabrał mi ostatnią rzecz, jaka sprawiała, że potrafiłam normalnie funkcjonować. Bo już nie miałam możliwości uczestniczenia w jego życiu, słyszenia jego głosu i dowiedzenia się "Co u Ciebie słychać?".
"Cześć, tu Ross. Przepraszam, ale teraz nie mogę rozmawiać, zostaw wiadomość, a ja postaram się oddzwonić, jak najszybciej."
Jego poczta głosowa kłamie. Zostawiłam mu wiadomość trzy dni temu, a wciąż do mnie nie oddzwonił.
Nie chcę wyjść na desperatkę, ale prawdą jest, że czasem dzwonię do niego tylko po to, by usłyszeć tą głupią formułkę. Słuchanie jego, co prawda nagranego, ale głosu, jest lepsze od nie słyszenia go wcale.
- Obiad na stole! - usłyszałam krzyk swojej siostry, zapewne dochodzący z kuchni. Podniosłam się z kanapy, która ostatnio była moim stałym miejscem zamieszkania i ruszyłam do jadalni. Od progu uderzył mnie zapach włoskiego dania. Veronika siedziała już przy stole, w dłoniach trzymając jedzenie, a Van nalewała wody do szklanek. Zajęłam miejsce przy stole i podwinęłam rękawy bluzy.
- Wiem, że może jestem ostatnio podłamana, ale nie musisz specjalnie dla mnie zamawiać pizzy. - Powiedziałam, sięgając po jeden z kawałków. - I to codziennie.
- Tym razem sama ją zrobiłam, więc mam nadzieję, że będzie Wam smakować. - Głos mojej siostry był nieugięty. Świadomość, że ktoś się o ciebie troszczy jest naprawdę miłym uczuciem.
- Wiecie, ile to ma kalorii? - wtrąciła swoje trzy grosze Vera, przełykając kęs.
- Eee tam. Wszystkie chude jesteśmy, to możemy sobie pozwolić - skwitowała czarnowłosa, siadając do stołu. Podziękowałam jej za picie i życząc wszystkim smacznego, zabrałam się za jedzenie. Niestety, nawet moje ulubione danie nie mogło poprawić mi humoru. Myślami byłam wciąż przy blondynie. Tak bardzo chciałabym wiedzieć, co u niego i dlaczego tak nagle przestał się do mnie odzywać. Martwiłam się. Naprawdę się martwiłam.
- Rozmawiałaś dziś może z Rikerem?
Jeśli nie mogę się tego dowiedzieć od mojego chłopaka, to znajdę inny sposób.
- Jakąś godzinę temu, a co? - Vanessa odstawiła do połowy pełną szklankę na stolik i spojrzała na mnie. Z lekka zakłopotana odłożyłam kawałek pizzy na talerz i spuściłam wzrok. Wzięłam głębszy wdech, po czym przeniosłam moje spojrzenie na siostrę. Poprawiłam pasmo włosów, by nie opadało mi na twarz, po czym spytałam:
- A mówił może coś o Rossie?


Oczy Vanessy przybrały ciemniejszą barwę, a ona z niepokojem wymieniła się spojrzeniem z Veroniką. Ja natomiast, miałam jeszcze więcej pytań, niż dwie minuty temu. 
- No co? - zmarszczyłam brwi, starając się zrozumieć sytuację. 
Może przeginam, może nie ma się czym przejmować, może po prostu panikuję. Ale taka już jestem. Boję się stracić to, co kocham, albo raczej kogoś, kogo kocham. A w miłości to chyba normalne, aby chcieć wiedzieć, czy u tej drugiej osoby wszystko gra, prawda? 
- Nie potrzebnie się martwisz. On teraz ma dużo roboty, pewnie po każdym koncercie pada prosto do łóżka! - czarnowłosa zachichotała, po czym wgryzła się w swój obiad. Czułam, że nie mówi mi całej prawdy, ale skoro tak jest, to widać ma jakiś powód. Jetem pewna, że gdyby wydarzyło się coś strasznego, na pewno by mi powiedziała. Wypuściłam powietrze z ust, po czym ponownie spojrzałam na talerz z pizzą. Jakoś w jednej chwili uleciał ze mnie cały apetyt. 
Więc, to będzie wyglądać w ten sposób za każdym razem, gdy on będzie wyjeżdżał, co jest nieuniknione? Za każdym razem będę czuła ten ból w sercu i tę niepewność, że coś pójdzie nie tak? Czy tak musi być? Chyba rzeczywiście zbytnio się przejmuję... W obecnej sytuacji, nie potrafię jednak inaczej. Cóż. 
- Dobra, koniec tych smutków - zarządziła Vera. 
- Ale...
- Żadnego "ale"! - przerwała mi. - Nie mogę siedzieć bezczynnie i patrzeć, jak wpatrujesz się z żalem w niedojedzony kawałek pizzy. Czy tego chcesz, czy nie, popołudniu idziemy na zakupy. I koniec, kropka. - Skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej. Jej determinacja była na tyle urocza, że nie mogłam się nie uśmiechnąć. 
- Zgoda. - Szepnęłam, zabierając się za dojedzenie obiadu. W końcu, coś jeść muszę. 
- No! I tak jest dobrze, tylko zachowaj ten uśmiech na dłużej - zachichotała moja przyjaciółka, wypijając jednym duszkiem całą szklankę wody. Ta to ma spust. 
Takie wyjście z domu na pewno dobrze mi zrobi. Potrzebuję jakiejś rozrywki, a siedząc ciągle wśród tych czterech ścian, na pewno jej sobie nie dostarczam. Leżąc w łóżku jedynie daje upust moim myślom, które wprowadzają mnie w jeszcze większe przygnębienie i nie pozwalają mi żyć. Do tego im dłużej się zastanawiam, tym więcej teorii snuję na temat tego, co tak naprawdę dzieje się u Rossa i jego rodzeństwa. Pora dać głowie odpocząć. A w towarzystwie mojej najlepszej przyjaciółki, zawsze mogę liczyć na dobrą zabawę. To jedna z cech, za którą tak ją lubię. Veronika, może nie zawsze najlepiej pociesza, za to potrafi zrozumieć i rozbawić. Jest odskocznią od szarej rzeczywistości, która często jest potrzebna każdemu z nas. 

*oczami Rydel*

Zapukałam do pokoju, który zajmowali dwaj blondyni. Po usłyszeniu krótkiego "proszę", weszłam do środka i ku mojemu zdziwieniu, oprócz Rikera i Rossa, w pomieszczeniu przebywali też Rocky i ten drugi szatyn, którego imienia nie wolno wymawiać. I nie chodzi o Voldemorta. Po dłuższym zastanowieniu, chyba wolałabym stanąć twarzą w twarz z czarodziejem, niż z szatynem.
- Cześć wszystkim - przywitałam się, choć nie do końca moje słowa były prawdą. Mój wzrok zatrzymał się na blondynie, który z gitarą opartą na torsie leżał na swoim łóżku. Pogrążony w myślach, zdawał się nie kontaktować ze światem. Włosy pozostawione w nieładzie były niczym potargane, dając tym samym efekt nieuczesania się. Bo w rzeczywistości dokładnie tak było. Mój młodszy brat nie pofatygował się nawet o założenie koszulki, która swoją drogą leżała koło łóżka. Zapewne rzucił ją tam tuż po koncercie. Pogrążony w swoich myślach, nie kontaktował ze światem żywych. Prawie nie oddychał, klatka piersiowa unosiła się o góra centymetr. Powieki też nie zamykały się zbyt często. Właściwie, to jedynym ruchem, jaki świadczył o jego stanie życia, była dłoń, która spokojnie i cicho muskała struny gitary. Instrument wydawał z siebie prawie niesłyszalne dźwięki, na które reszta chłopaków nie zwracała wręcz uwagi.
- Cześć.
- Coś się stało? - spytał Rocky, wpatrując się w talię swoich kart. Grał w coś razem z chłopakiem, którego imienia chciałabym nie pamiętać.
- Tak wpadłam tylko zobaczyć, co tam u Was - wzruszyłam ramionami, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Zrobiłam kilka kroków przed siebie, zatrzymując się przy łóżku najmłodszego. - Ross.
Czekałam, aż zwróci na mnie swoją uwagę. Nie trwało to długo, gdyż już po sekundzie jego dłoń zatrzymała drgające struny instrumentu, a on spojrzał na mnie. Jego brązowe oczy zdawały się być zamglone.
- Hmm? - mruknął.
- Wiem, że ci ciężko, ale może chciałbyś ze mną porozmawiać? W końcu będziesz musiał z kimś pogadać, nawet z nią.
- Rydel, poradzę sobie - zapewnił mnie, chociaż wiedziałam, że sam nie był tego taki pewny. Chyba zauważył moje zawahanie, gdyż pokiwał głową. Tak jakby to miało w czymś pomóc.
Długi czas spędzony z chłopakami sprawił, że łatwiej mi było ich zrozumieć. Jednak, nie ważne, jak bardzo zżyta byłam z moimi braćmi, bo czasem nawet ja nie umiałam ich pocieszyć. Takie chwile były najgorsze, bo miałam świadomość, że jestem bezsilna. Nienawidziłam tego uczucia, gdy czułam, że nie jestem w stanie zrobić nic, że nie umiem pomóc. Nachyliłam się jedynie do niego, przytulając jego głowę do moich piersi. Głaszcząc czubek jego głowy, czułam się w pewnym stopniu jak matka. Było to zarówno dziwne, jak i miłe uczucie.
- Ross, zastanów się, czy aby na pewno to co czujesz, jest prawdziwe. Możesz nie dostać drugiej szansy, jeśli się zawahasz. - Wyszeptałam.
- Wiem o tym, Rydel.
On również szeptał. Ostatni raz pogłaskałam jego głowę, po czym odsunęłam go od siebie. Byłam tak zła, że nie potrafię mu pomóc. Ale tylko on mógł zdecydować. Musiał poradzić sobie sam. Gdybym spróbowała się wtrącić w ten kłopot, tylko pogorszyłabym sprawę. Mogłam tylko stać z boku i wspierać brata.
Zrobiłam krok do tyłu, a to był błąd. Nie zauważyłam stojącej na ziemi szklanki, wypełnionej jakąś cieczą. Nie zwróciłam nawet uwagi, jaki płyn znajdywał się w środku naczynia.
- Przepraszam! - zakryłam usta dłonią, odwracając się w kierunku Rocky'ego i szatyna. Kiedy zorientowałam się, że to temu drugiemu wylałam picie, miałam ochotę porządnie uderzyć się łopatą w mój pusty łeb.
- Uważaj, jak chodzisz. - Warknął. Przewróciłam oczami, przyzwyczajona do jego obelg. Od naszej pierwszej sprzeczki, stały się dla mnie rzeczą normalną na porządku dziennym. Nie było dnia tej trasy koncertowej, w którym byśmy się nie kłócili.
- To nie moja wina, że postawiłeś szklankę na środku podłogi! - wyrzuciłam ręce do góry, podnosząc ton głosu. Nie mam pojęcia, dlaczego to zrobiłam. Wcale nie chciałam.
- Och, przepraszam. Następnym razem, postawię jakiś znak ostrzegawczy, żeby łaskawa pani zauważyła szklankę. Albo lepiej! Kupię Ci okulary. Co o tym sądzisz? - spytał, uśmiechając się do mnie sztucznie. Zmrużyłam oczy.
- Jakie to uczucie, gdy próbujesz być zabawnym, ale ci to nie wychodzi?
- Ciebie mógłbym spytać o to samo - prychnął.
- Mówiłeś coś? Bo widzę, jak ruszasz wargami, ale do mnie dochodzi jedynie jakiś bełkot.
- Czyli aparat słuchowy też ci potrzebny?
- Nie sądzę, aby było cię na niego stać - wzruszyłam ramionami, udając współczucie.
- Żebyś się przypadkiem nie zdziwiła.
- Zdziwiona jestem każdego dnia, gdy na ciebie patrzę. Bo nie wierzę, że takie potworne stworzenie może chodzić po ziemi.
- A spoglądasz czasem w lustro? - uniósł brwi do góry, a ja dopiero w tej chwili się zorientowałam, że szatyn stoi na przeciwko mnie. Nawet nie wiem, kiedy podniósł się z ziemi.
- DOŚĆ!!! - kolejną uwagę, która miała wypłynąć z moich ust, powstrzymał donośny głos Rikera. Wraz z perkusistą odwróciliśmy twarze w stronę blondyna. - Możecie mi powiedzieć, co tu się dzieje?
- Nie wiem, o co ci chodzi. - Udawanie głupiej jedynie podjuszało najstarszego.
- O, naprawdę? Czyli mam rozumieć, że wasze chłodne stosunki są tylko moim wymysłem? Nie żartuj sobie, Rydel. Myślisz, że nie widać tej napiętej atmosfery w trakcie, a także przed i po koncertach? Już nie pamiętam, kiedy się ostatnio tak kłóciliście! - oburzył się Rik. Wszystko co mówił, było prawdą. I to było chyba najgorsze. - Do diabła, jesteście przyjaciółmi - podkreślił ostatnie słowa. Już chciałam coś powiedzieć, podobnie jak szatyn, lecz blondyn przerwał nam gestem dłoni. Riker chwycił nas oboje za nadgarstki i nic nie robiąc sobie z naszych protestów, wprowadził nas do łazienki.
Nie wiedziałam za bardzo, co się dzieje, a kiedy to do mnie dotarło, chłopak już stał w progu.
- Albo się pogodzicie, albo resztę wyjazdu spędzicie w tej łazience. - Oznajmił, po czym szybko opuścił pomieszczenie, zamykając za sobą drzwi. Kiedy do mojego partnera dotarło, co przed chwilą się stało, żwawym krokiem podszedł do nich i naparł na drewno. Drzwi ani drgnęły.
- Szlak. - Syknął, kopiąc ścianę.
Oparłam się plecami o ścianę, spuszczając głowę w dół.
Niestety, żyłam w pełnej świadomości słów mojego brata. Lecz czy to miało jakiekolwiek znaczenie? On mnie nienawidzi. Ellington mnie nienawidzi. Za to, co mu zrobiłam. No, prawie.
Z początku, poprzez obrażanie go mogłam chociaż w najmniejszym stopniu wyładować negatywne emocje, które wprost się we mnie kotłowały. Kłótnie z nim w pewnym sensie dawały mi nawet satysfakcje. Lecz, kiedy pozbyłam się złości, pozostał tylko żal. Raniły mnie nie tylko słowa, którymi mnie obdarowywał, ale także te, którymi ja chciałam skrzywdzić jego. To sprawiało, że byłam smutna, chociaż tego nie okazywałam. Przecież nie mogłam mu tego pokazać.
Nie chciałam się z nim kłócić. Zwłaszcza teraz, gdy przy każdym jego spojrzeniu moje kolana uginały się, zarówno ze strachu, jak i z innego uczucia, zwanego zauroczeniem. A może czymś więcej? Mimo że wszystko co złego robiłam mnie bolało, to nie potrafiłam przestać. Zupełnie tak, jakbym broniła się przed własnymi uczuciami. Ale przed nimi nie da się uciec. I teraz wiedziałam to dokładnie.
- Tak musi być? - spytałam, nie podnosząc wzroku. Patrzenie na niego było dla mnie czymś zbyt trudnym. Nie wiedziałam jednak, gdzie znajduje się chłopak. Ciekawość zmusiła mnie więc do tego, by podnieść na niego wzrok. Stał zaledwie kilka kroków ode mnie, ze wzrokiem utkwionym na mojej twarzy, lecz nie na oczach, a dłońmi schowanymi w kieszeniach szortów.
Kiedy chciał odpowiedzieć, wbił spojrzenie w moje oczy, a ja poczułam, jak moje serce podskakuje. Jego rytm przyśpieszył, a ja poczułam ścisk w żołądku. Ten sam, który czułam za każdym razem, gdy chłopak się na mnie patrzył.
Chyba zawsze lubiłam jego oczy. Często powodowały dziwne łaskotki w moim brzuchu, ale dopiero nie dawno zdałam sobie z nich sprawę. Szkoda, że tak późno.
- Nie chcę, aby musiało tak być. - Dodałam. I po cichu liczyłam na to, że on też tego nie chce. - Ell - tak dawno nie zwracałam się do niego po imieniu, że jego wydźwięk aż dziwnie dla mnie zabrzmiał - daj mi drugą szansę.
- Przepraszam. - Wypalił, a ja myślałam, że zemdleję. Nie spodziewałam się usłyszeć tego słowa od niego ani w tym, ani w żadnym innym życiu. Po prostu stałam tak zszokowana, wpatrując się w ziemię, gdyż jego wzrok stał się dla mnie zbyt ciężki.
- Co?
- Zachowałem się jak dupek. Wciąż się tak zachowuję, ale po prostu... Właściwie, to nie wiem, co mógłbym teraz powiedzieć. Może myślałem, że jeśli cię odtrącę, to nie będzie tak boleć, gdy ty odtrącisz mnie... - tym razem to on wlepił wzrok w ziemię. Świadomość, że nie tylko ja jestem skrępowana tą sytuacją, w jakimś stopniu dodawała mi otuchy.
- Ja też przepraszam. Nie powinnam była się tak zachowywać nawet, jeśli początkowo to miał być tylko głupi żart. - Przyznałam. Chciałam powiedzieć coś jeszcze, ale nie byłam pewna, czy gdy otworzę usta, wydobędzie się z nich jakikolwiek dźwięk.
- Chcę tylko, żebyś wiedziała, że... Wszystko co mówiłem, nie było kłamstwem. Cały czas byłem z Tobą szczery. - Przerwał na chwilę, by obdarzyć mnie smutnym spojrzeniem. - No, może oprócz momentów, w których się kłóciliśmy - uśmiechnął się zadziornie.
Zdążyłam już zapomnieć, jak wygląda jego uśmiech.
- Czyli nie uważasz, że jestem taką maszkarą, jak to mnie nazwałeś kilkakrotnie? - zaśmiałam się, sama sobie nie wierząc, że atmosfera między nami nie jest aż tak napięta. Co nie zmienia faktu, że jakiś żal wciąż we mnie pozostał.
- Skądże! - oburzył się. - A ja nie jestem potworem?
- W żadnym wypadku - potwierdziłam, przekrzywiając głową w lewą stronę. I teraz między nami zapadła cisza, którą w nie sposób było przerwać. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie byłam też do końca pewna, czy między nami wszystko już jest okay. A jestem prawie na sto procent pewna, że nie było. Wciąż pozostawało kilka niewyjaśnionych spraw i niewypowiedzianych słów.
- Ja też cię nie okłamałam. W niczym. - Powiedziałam z łamiącym się głosem. Chciałam, żeby wiedział. Musiał wiedzieć. Potrzebowałam tego.
- Naprawdę? - uniósł jedną brew do góry, a ja nie zdobyłam się na żadne słowa. Pokiwałam jedynie głową na "tak" chociaż i to nie było dla mnie łatwe. Dlaczego mówienie o uczuciach jest takie trudne i tak się ich boimy?
Kiedy ponownie uniosłam twarz, zdałam sobie sprawę, że wszystko widzę, jak przez mgłę. I dopiero w tej chwili zorientowałam się, że moje oczy są zaszklone. Ale żadna łza nie miała zamiaru ścieknąć po moim policzku. Nie chciało mi się nawet płakać. Nie wiem, czym więc spowodowany był mój stan. Przetarłam oczy w tym samym czasie, w którym Ratliff zrobił w moim kierunku dwa kroki. Na więcej się nie odważył, ale w naszej obecnej relacji i to było dużo.
- Nie bój się, nie gryzę - zaśmiałam się, chcąc rozładować atmosferę i by pokazać chłopakowi, że wszystko jest dobrze. Nie miałam jednak pewności, czy aby na pewno tak jest. Udało mi się go rozbawić, a śmiejąc się delikatnie, zbliżył się do mnie jeszcze bardziej. Teraz, między nami znajdywała się jedna kafelka podłogowa. Mogłam pokonać ją z największą łatwością, lecz nie chciałam tego robić.
- Przepraszam cię za wszystko, co mówiłem. Naprawdę nie chciałem cię skrzywdzić. I wierz mi, że jeszcze nikt nie był dla mnie tak ważny, jak ty. - Wyszeptał, wyciągając rękę w moim kierunku. Przez ułamek sekundy miałam nadzieję, że chwyci moją dłoń, jednak cofnął ją z powrotem. - Tylko nie mów tego Rocky'emu. - Zmrużył oczy, unosząc kąciki ust do góry, a ja się zaśmiałam.
- Ty też jesteś dla mnie bardzo ważny. I nie chcę cię stracić. Ell, przepraszam za wszystko. Może gdybym wtedy się tak nie zachowała, teraz wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej i... - przerwałam, zdając sobie sprawę, co chciałam powiedzieć. Nie byłam pewna czy powinnam to mówić.
- I co? - chłopak się zdziwił.
Wzięłam głęboki wdech.
Teraz, albo nigdy.
- I może miałabym u ciebie jakieś szanse. - Przyznałam się, nie spuszczając z niego wzroku. Chciałam zobaczyć jego reakcję, którą okazało się zdziwienie. Pytaniem pozostawał fakt, czy pozytywne, czy negatywne.
- Zawsze będziesz ją u mnie miała, Rydel. To ja powinienem się martwić o takie rzeczy, bo to ja wszystko schrzaniłem.
- Oboje to zrobiliśmy, Ratliff - powiedziałam. Na mojej twarzy pojawił się grymas.
- A myślisz, że jesteśmy w stanie to naprawić? - spytał niepewnie, unosząc kąciki ust delikatnie do góry. Chyba chciał w ten sposób dodać sobie otuchy. Nawet nie wiedział, że w ten sposób pomógł i mnie.
- Myślę, że moglibyśmy spróbować.
- Czyli... Ty i ja... - gubił się we własnych słowach.
- Ty i ja..? - chciałam, żeby to powiedział. Potrzebowałam to usłyszeć. Nie ważne, czy było to egoistyczne z mojej strony, czy wręcz przeciwnie.
- Chciałabyś... Być moją dziewczyną? Oczywiście, jeśli nie, to możemy się przyjaźnić, ale jeśli tylko ty też coś do mnie czujesz, to może jednak... - kiedy zaczął przyśpieszać, zaśmiałam się cicho.
- Chcę - przerwałam mu. Następnie, nim zdążył zareagować, przysunęłam się do niego i przygarnęłam go do siebie. Następnie, oplatając jego szyję ramionami, przytuliłam się do niego mocno. A kiedy i on po kilku sekundach mnie objął, poczułam szczęście. Wreszcie. Żołądek miałam ściśnięty, ale tym razem zdawało się to być miłym uczuciem. Uśmiech wpłynął na moją twarz, a gdy patrzę na to po czasie, nie mogę uwierzyć, że to było takie proste. Rozmowa naprawdę pomaga. Słowa są naprawdę ważne. Zresztą, tak jak i gesty.
To, że obecnie jestem z Ellingtonem, nie dotarło do mnie dostatecznie. Pewnie gdy rano się obudzę, będę myślała, że to był tylko sen. Ale jeśli już miałby nim być, to nie chcę go kończyć.
- Czyli... Między nami już wszystko okay? - upewniłam się. Ten ostatni raz.
- Nie do końca.
Odsunął się ode mnie, a ja spojrzałam na niego ze strachem i zdziwieniem w oczach. Widząc jego rozbawioną minę, nie byłam jednak pewna, czy żartuje, czy coś brał. Uniosłam pytająco brwi.
- Muszę jeszcze przetrwać rozmowę z Twoimi braćmi - wyjaśnił, a ja zaśmiałam się cicho. Następnie ponownie przytuliłam się do chłopaka, szepcząc do jego ucha;
- Nie pozwolę im nic ci zrobić, nie bój się.

*oczami Veroniki*

Nie tęsknie. Nie brakuje mi jego żartów. Nie potrzebuję z nim rozmawiać. Nie pragnę go zobaczyć. I wcale się teraz nie oszukuję, skąd!
- Weź to ode mnie - powiedziałam, rzucając telefon na łóżko Laury. Dziewczyna zapięła swoją torebkę, po czym biorąc sprzęt w dłoń spojrzała na mnie pytająco. 
Początkowo sama odrzucałam Jake'a. I wciąż to robię. Niestety po trzech tygodniach rozłąki z nim, zrozumiałam, że brakuje mi go. Próbowałam zaprzeczać, ale nic nie mogłam poradzić na to dziwne uczucie, które pojawiało się w moim ciele za każdym razem, gdy o nim myślałam. Mogłam pilnować się, żeby nie jeść słodyczy, ale nie potrafiłam dłużej ignorować blondyna. A nie mogłam tak po prostu odpuścić! Moja uparta natura nie pozwalała mi na to. Dlatego też, ktoś musiał pilnować mojego telefonu. W innym wypadku widząc imię chłopaka na wyświetlaczu, nie powstrzymałabym się od naciśnięcia zielonej słuchawki. 
- Veronika, co się dzieje? - spytała Laura, chociaż jej wzrok wskazywał na to, że doskonale zna odpowiedź. Ten skubaniec jedynie chciał, bym sama się do tego przyznała. 
- Po prostu... Robię protest przeciwko technologii. 
- Vera, przestań! - krzyknęła, ale nie było w tym złości. Prędzej brak zrozumienia, a to mnie nie dziwi. Ja sama siebie nie rozumiałam. - Nie wytrzymasz już długo w tej separacji!
- Nie używaj słów, których znaczenia nie znam, bo nasza konwersacja zjedzie na dziwne tory. - Oznajmiłam, opierając się ramieniem o ścianę. 
- Jake to Twój przyjaciel. Ile jeszcze masz zamiar udawać, że wasza rozłąka cię nie obchodzi?
- Tak długo, jak będzie to możliwe. 
Prawdopodobnie moje zachowanie jest głupie i dziecinne, ale nie mogę nic na to poradzić. Może trudno w to uwierzyć, tak jak w istnienie matematyki, lecz nie potrafię zachować się inaczej. Nie wiem, czy podejmuję dobrą, czy złą decyzję, bo na pewno beznadziejną. Przekonałam się o tym zdając sobie sprawę, że unikając Jake'a krzywdzę też siebie.
Kurde, co się ze mną dzieje?
Laura przewróciwszy oczami, wbiła we mnie swój wzrok. Mierzyłyśmy się spojrzeniami niecałą minutę, aż w końcu dziewczyna uległa. Schowała telefon do swojej torebki, co wywołało jej westchnięcie, a mój uśmiech. 
- Dzięki. 
- Masz szczęście, że nie jestem dziś skora do kłótni. 
- Wiem. I dlatego, żeby trochę poprawić Twój humor, wybieramy się na zakupy. 
- I myślisz, że to podziała?
- A czy zakupy przyprawiły cię kiedyś o płacz? - spytałam.
- Nie.
- No i masz swoją odpowiedź. - Uśmiechnęłam się. Następnie podeszłam do przyjaciółki i chwytając jej nadgarstek, wyszłam z pokoju dziewczyny. Skierowałyśmy się do salonu, gdzie obwieściłyśmy Vanessie, że wychodzimy. Następnie w holu ubrałyśmy trampki, najwspanialsze obuwie jakie kiedykolwiek ktokolwiek wymyślił, po czym opuściłyśmy dom. 
Będąc świadoma mojego pecha musiałam liczyć się z tym, że jest szansa na spotkanie w centrum handlowym blondyna, z którym byłam pokłócona. Starałam się jednak o tym nie myśleć, a całe skupienie zwróciłam ku Laurze. Bo to ona miała być dziś najważniejsza.
Kiedy dzisiejszego ranka Vanessa poprosiła mnie o rozmowę, byłam ciekawa, o co może chodzić. I teraz już wiem. Wciąż twierdzę, iż to, co planuje dziewczyna, może być dla Laury zbyt wielkim przeżyciem. Zwłaszcza, że aktualnie jej emocje nie są stabilne. Lecz, jeśli wszystko pójdzie dobrze, to może na twarzy mojej przyjaciółki ponownie zawita uśmiech. 
Gdy słońce ograniczyło moją widoczność, przeklinałam się w myślach za własną głupotę. Bo w domu byłam na tyle niedojrzała, żeby nie pomyśleć o okularach przeciwsłonecznych, Gratulację, Vera.
- Mogę Cię o coś zapytać? - zaczęła rozmowę Laura, kiedy przechodziłyśmy przez ulicę.
- Już to zrobiłaś - odpowiedziałam z typowym dla mnie uśmiechem numer 3.
Na twarzy szatynki pojawił się uśmiech, który zakrywały pasma włosów opadające na jej twarz, gdy schyliła głowę w dół.
- Wiem, że miałaś kilku chłopaków, ale... Czy przy którymś czułaś coś więcej? - spytała.
Zaczęłam się zastanawiać, a wspomnieniami powróciłam do wszystkich moich związków. Nie było ich zbyt wiele, jednak kilka większych zauroczeń mnie spotkało. Zawsze lubiłam towarzystwo chłopaków, nawet jako przyjaciół. Czasem chciałam, aby nasze relacje nie wykraczały poza ten zakres, gdyż na przyjaźniach także mi zależało. Mimo wielu kolegów, byłam też w kilku dłuższych związkach. Jednak, czy przy którymś czułam to "coś"?
Kiedy zaczęłam się nad tym zastanawiać, zrozumiałam, że nawet nie wiem, jak to "coś" wygląda. Nie wiem, jak to jest kochać. Może i miałam chłopaka, do którego poczułam coś więcej; typowe motyle w brzuchu, uzależnienie, pocałunki i tak dalej, ale nie potrafiłam nazwać tego miłością. Stwierdzenie to miałam zostawione dla tej specjalnej, wyjątkowej osoby. Bo wierzę, że kiedyś ją znajdę, a dokładniej: go.
Moje myśli powróciły do pytania przyjaciółki. Wzięłam głęboki wdech, po czym głośno wypuściłam powietrze z ust.
- Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.
- Dlaczego? - nie byłam pewna czy jest oburzona, czy zdziwiona.
- Bo, choć chciałabym, nie mam pojęcia, jak to jest czuć coś więcej. Nie wiem, czy już to poczułam, ale chyba nie. Bo gdyby tak było, nie przeoczyłabym tego, prawda? - bardziej stwierdziłam, niż spytałam. - Dlaczego Cię to interesuje?
I tym razem to ona się zamyśliła. Próbowała uważnie i dokładnie dobrać słowa, albo po prostu utonęła w swych myślach zapominając o moim istnieniu.
- Nie wiem, jak mogłabym ci to wytłumaczyć - skrzyżowała ramiona i przygryzła wargę - ale chodzi o mnie. I o Rossa - wyjaśniła, choć zdążyłam się tego domyślić.
- Podejrzewam. No chyba, że przez ten cały czas ukrywasz pod łóżkiem w sypialni jakiegoś seksownego Włocha.
- To by było nieetyczne.
Na jej twarzy pojawił się grymas, a ja wybuchłam śmiechem.
- Laura, co się dzieje? - chwyciłam ją pod ramię nie przejmując się tym, że idąc koło siebie zajmujemy cały chodnik.
- Po prostu... Czasami czuję się zagubiona. Bo chociaż znam Rossa od dziecka, to razem jesteśmy od niedawna i dręczy mnie myśl, że nasze stosunki przeszły tak szybko na aż tak wysoki tor... Wiesz, on mi już wyznał, że...
- Że co?! - pośpieszyłam ją, kiedy nie dokończyła. Nienawidzę, gdy ktoś tak robi.
- Wyznał mi, że mnie kocha. - Powiedziała już ciszej.
Mimo tego, że krytykuję wyznawanie sobie miłości po tak szybkim czasie związku, uśmiechnęłam się lekko. Zapewne dlatego, że chodziło o moją przyjaciółkę.
- Nie rozumiem... Myślałam, że to sprawi, iż będziesz szczęśliwa. Wiesz, nie codziennie taki fajny gość wyznaje ci miłość.
No chyba, że liczą się sny.
- Właśnie ja też nie rozumiem. To znaczy, jestem szczęśliwa i ja też go kocham, ale... No właśnie. Boję się, że to wszystko, skoro potoczyło się tak szybko, to równie szybko się skończy. A ja nie chcę go stracić - wyznała.
Znacie to uczucie, gdy chcielibyście wypowiedzieć tyle słów, ale żadne z nich nie wydaje się wystarczająco dobre? Kiedy wszystko, co przychodzi Wam na myśl jest nieodpowiednie i czujesz się zmieszany, bo w Twojej głowie panuje prawdziwa burza? Właśnie mniej więcej w ten sposób czułam się teraz ja.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że jedną z opcji było powiedzenie jej prawdy (którą swoją drogą poznałam przez przypadek). Nie chciałam jej znać. Bo sprawiała, że moje serce rozrywało się na kawałeczki, gdy patrzyłam w oczy mojej przyjaciółki nie będąc z nią do końca szczerą. Ale nie mogłam jej powiedzieć tego, dlaczego Ross się do niej nie odzywa, chociaż doskonale znałam powód. Póki istniała szansa na to, że wszystko się ułoży, nie mogłam nic powiedzieć Laurze. Po co miałam ją niepotrzebnie martwić? Ten tok myślenia wpoiła we mnie Vanessa, chociaż całkowicie się z nim nie zgadzałam. Uważam, że straszna prawda zawsze będzie lepsza od słodkiego kłamstwa. Lecz patrząc na smutne oczy Laury, gdy tylko mówiła o blondynie, całe moje myślenie szlak trafiał. Wiecie co jest najgorsze w szczerości? To, że jej wszelkie zasady przestają mieć jakichkolwiek wydźwięk w obliczu naszych bliskich. Wolimy ich okłamywać, niż krzywdzić. Nawet jeśli to przyniesie nieodwracalne skutki. W takich momentach, przegrywam nawet ja. A skoro na bycie szczerym nie ma co liczyć, pozostaje mi tylko sprawić, by uśmiech zawitał na twarz mojej przyjaciółki.
- To jest najbardziej dołujący pocieszający spacer na jakim kiedykolwiek byłam.
Kiedy moja przyjaciółka uderzyła mnie dłonią w ramię, śmiejąc się przy tym, zadowolona z siebie uniosłam kąciki ust ku górze.
- Umiesz pocieszać - zironizowała.
- Tak, wiem. - Uniosłam twarz ku niebu, pozwalając promieniom słońca padać na moją skórę. W tej chwili ponownie pożałowałam, że nie wzięłam ze sobą z domu okularów przeciwsłonecznych. - Dobra. Lepiej chodźmy już do tego centrum handlowego, zanim całkowicie oślepnę.
Śmiejąc się cicho, obydwie skierowałyśmy się na pasy. Po ich przejściu pokonałyśmy ostatnie 50 metrów dzielących nas od miejsca, w którym wszystkie twoje pieniądze znikną, podobnie jak smutki i przestrzeń osobista. Już po minucie, znajdywałyśmy się w najlepszym centrum handlowym w Los Angeles.

***

Bum! :D
Witajcie, moi drodzy. Tak, wiem. Trochę przeskoczyłam wydarzeniami w czasie, ale, wierzcie mi, tak musi być. :3 
Nom. Obecnie nie myślę zbyt trzeźwo, gdyż iż dlatego że przegięłam z ilością czekolady. O ile istnieje jakaś granica. Bo jeśli tak, to mój popaprany umysł jej nie zna. Ałć.
I co sądzicie o rozdziale? Mam nadzieję, że się podoba. Ogólnie, to Rydellington jest razem, wow. Ale nie bójcie się. U nich też nie będzie aż tak kolorowo. No cóż, muszę Was w końcu trzymać w napięciu do końca :3 haha xd I tak wiem, że jeszcze kiedyś zatłuczecie mnie patelnią. Ale na coś trzeba umrzeć, co nie? 
Kurde. Na zewnątrz taka plucha, że za chwilę mi wszystkie trampki przemokną ;-; Ugh, po raz pierwszy w życiu mam dość zimy. O ile to co jest na dworze, można nazwać zimą. 
Ok. Ja lecę, obiecałam siostrze, że spędzę z nią trochę czasu. Gry planszowe, przybywajcie! Głupi internecie, nie zniszczysz mnie. Póki mogę, pozostanę przy standardowych rozrywkach. c: 
Trzymajcie się! ^^
~JuLien :3

 Nickelback - "What Are You Waiting For?"

sobota, 7 marca 2015

52. So much to do in one life time

*kilka dni później, piątek*
*oczami Veroniki*

- Możecie już dać sobie spokój? - westchnęłam. Powoli pytania ze strony Laury i Victorii stawały się męczące. Po części to moja wina. Gdybym nie zareagowała aż tak źle na widok całującego się Jake'a z moją siostrą, pewnie aktualnie miałabym spokój. Ale, nie. Musiałam wybuchnąć nieuzasadnionym napadem agresji. 
- Damy Ci spokój, kiedy wreszcie przejrzysz na oczy, siostrzyczko. - Powiedziała szatynka, zrównując się ze mną krokiem. Po chwili i Laura nas dogoniła. 
Ten dzień miał być ostatnim dniem w Los Angeles zarówno Victorii, która musiała wracać do Anglii na uczelnie, jak i R5, którzy wyruszali w trasę. Postanowiliśmy więc wybrać się na plażę, aby urządzić im wszystkim małe spotkanie pożegnalne. Van wyszła z domu przed nami, gdyż wybierała się do Rikera. Mi przypadła w udziale piesza podróż z tymi dwoma idiotkami, cierpiącymi na nadmierne gadulstwo. Powoli naprawdę traciłam cierpliwość. 
- Ugh, on mi się nie podoba! - wyrzuciłam ręce do góry. 
- Właśnie widziałyśmy, jak rzekomo Ci się "nie podoba". - Laura się zaśmiała. 
Kiedy dotarłyśmy do wejścia na plażę, wszystkie zatrzymałyśmy się po to, aby zdjąć buty. Następnie ponownie ruszyłyśmy przed siebie. Moje stopy zetknęły się z ciepłym piaskiem, sprawiając, że kąciki mych ust uniosły się ku górze. Pogoda nam sprzyjała, gdyż było ciepło i świeciło słońce. Do tego morska bryza delikatnie owiewała moje nagie nogi i twarz. 
- Nie licząc Twojego wybuchu oraz złości na mnie - zaczęła Vicky - o Twojej zazdrości świadczy również sam fakt, że nie gadasz z nim od tamtego wydarzenia. 
- Nie było okazji. - Stwierdziłam wymijająco, wśród tłumów ludzi starając się odszukać znajome mi twarze. Niestety, było to jak szukanie igły w stogu siana. 
- Odrzucałaś jego telefony, dzwonił do Ciebie po kilka razy dziennie. 
- Nawet raz przyszedł, ale zamknęłaś się w łazience twierdząc, iż myjesz włosy. - Dodała Laura. 
- Dziewczyny - westchnęłam. - Możemy nie rozmawiać o tym chociaż dzisiaj? - zatrzymałam się i spojrzałam na nie błagalnie. Wymieniły się spojrzeniami. - Proszę?
- Zgoda. Ale nie myśl, że tak łatwo Ci odpuszczę. - Zaznaczyła Laura. Cudnie. 
- Shit. I jak my niby mamy ich znaleźć? - zauważyła moja siostra. Chciałam coś powiedzieć, ale wtedy w oczy rzucił mi się obraz pewnej grupki nastolatków. Od razu rozpoznałam w nich naszych przyjaciół. 
- Znalazłam! - i chcę za to toster.
Nie musiałam pokazywać dziewczynom, gdzie są rozłożeni nasi przyjaciele. Wystarczyło, że zrobiłam kilka kroków przed siebie, a one podążyły za mną jak za kaczą mamą.
Chodzenie po plaży wymaga niezwykłego skupienia. Z jednej strony, próbujesz nie wpaść do jakiejś dziury wykopanej przez małe dzieci, zarówno starając się nie nasypać komuś piasku na ręcznik, a w tym nie nadepnąć na czyjąś dłoń, czy stopę. Przeciskając się między plażowiczami, starałam się nie spuszczać wzroku z naszych przyjaciół. W aktualnej sytuacji zgubienie ich było, jak na mnie przystało, całkiem normalne. Kiedy weszłam na czyiś koc, rzuciłam krótkie "Przepraszam" i ruszyłam przed siebie. Nigdy nie lubiłam zwrotu "Sorry". Jakoś brzmiał dla mnie tak... Oschle.
Wreszcie dotarłyśmy do skupiska porozkładanych ręczników i karawanów, a także leżaków, pozajmowanych przez naszych przyjaciół.
- Cześć wszystkim! - przywitałam się z szerokim uśmiechem na ustach. Spojrzenia wszystkich skierowały się na mnie, a ja nie opuszczałam kącików mych ust.
- Wreszcie! Ile można czekać? - oburzyła się Rydel, śmiejąc się przy tym.
- Bardzo kulturalny sposób na witanie przyjaciół. Gratuluję, Rydel. - Ellington spiorunował ją wzrokiem. To znaczy, na nosie miał okulary przeciwsłoneczne, ale po jego tonie głosu można było śmiało się tego domyślić.
- Oj zamknij się już, Ellington. - Burknęła dziewczyna, kładąc się z powrotem na swoim kocu. Czy mnie coś ominęło?
Przeleciałam po wszystkich wzrokiem, lecz nikt nie przejął się zbytnio uwagami i wrogim tonem blondynki i Ratliffa. Uznając to za mój wymysł i ja postanowiłam to zignorować.
Co nie zmienia faktu, że nie porozmawiam z nimi. Nie, wcale się nie wtrącam i nie jestem ciekawska. Ja po prostu chcę się dowiedzieć, co jest na rzeczy i w razie potrzeby im pomóc. A to, że mój umysł będzie wtedy zaspokojony, to już zupełnie inna sprawa.
Wraz z Laurą i Victorią rozłożyłyśmy swoje koce tuż po tym, jak szatynki przywitały się z naszymi przyjaciółmi. Kiedy zdejmowałam spodenki i bluzkę po to, by zostać w stroju, kątem oka zauważyłam, że pewien osobnik mi się przygląda. Był to ktoś, z kim ostatnio z lekka się pokłóciłam.
Jego spojrzenie wcale mnie nie krępuje, jego spojrzenie wcale mnie nie krępuje, jego spojrzenie wcale mnie nie krępuje. I kogo ja próbuję oszukać?
Odwróciłam się tyłem do Jake'a i spokojnie zdjęłam górną część garderoby, odsłaniając moje błękitne bikini. Leniwie spojrzałam na koc, na którym wcale nie miałam ochoty leżeć. Miałam ochotę się poruszać i coś porobić. I już wiedziałam, czym może być ta rzecz.
- Kto idzie grać w siatkówkę?

*oczami Laury*

 Promienie słoneczne raziły moją skórę, dostarczając jej witaminy D. Och, uwielbiam się opalać! Spojrzałam w moje obydwie strony. Po lewej, leżał pusty ręcznik, należący do Veroniki, która aktualnie grała z chłopakami w plażówkę. Z drugiej strony natomiast, znajdywały się Rydel i moja siostra. To właśnie ku nim się obróciłam, zsuwając okulary przeciwsłoneczne na nos.
- I jak tam? - wcięłam się w ich rozmowę z lekkim uśmiechem na ustach. Obydwie zwróciły ku mnie wzrok.
- Okay. Ta plaża była naprawdę świetnym pomysłem. - Odparła Rydel.
Znad jej ramienia ukazały mi się sylwetki naszych przyjaciół, którzy przedzieleni byli przez siatkę do gry. W jednej drużynie, znajdywali się Victoria, Ell, Rocky i Jake. Ich przeciwnikami byli Veronika, Ross i Riker. Na najstarszym najdłużej zawiesiłam wzrok. Z tego całego natłoku wrażeń nawet zapomniałam spytać Vanessę, jak im się układa. Po tylu latach los wreszcie dał im szansę, mam nadzieje, że ich historia skończy się happy end'em. Takie są najlepsze.
- Opowiedz mi coś o Rikerze, Van.
Kiedy prośba wyleciała z moich ust, twarz brunetki momentalnie się zmieniła. Mimo, że wciąż się uśmiechała, to był już inny uśmiech. Bardziej... taki rozanielony i szczęśliwy. Był to dosyć niespotykany wygląd mojej siostry, jednak oznaczał, że jest dobrze. Nareszcie.
- Wiesz... Póki co jest nam razem wspaniale, a Rik jest bardzo romantyczny - zrobiła krótką pauzę - i opiekuńczy. - Zachichotała.
- No kto by pomyślał, że mój braciszek wreszcie się odważy do Ciebie zagadać. - Skwitowała Rydel, poprawiając się na ręczniku. - Przepraszam, że to powiem, ale myślałam, że gorzej zareagujecie na ich wyjazd. Nie zrozumcie mnie źle! Chodzi mi o to, że bałam się, że może być złe czy podłamane, a tu taki szok!
- Ej! Nie rób z nas potworów! - blondynka oberwała w ramię od mojej siostry.
- Poza tym, za Tobą też będziemy tęsknić, idiotko. - Dodałam.
- Ooo, jakie to miłe! - rozczuliła się, przyciągając nad do siebie mocno.
- Rydel, wiesz, że Cię kocham, ale jesteś cała z olejku. - Zaoponowała Vanessa, po czym odsuwając się od Delly wszystkie trzy wybuchłyśmy głośnym śmiechem.
Wciąż nie mogę znieść myśli, że oni wyjeżdżają w trasę. Będzie mi brakować naszych grupowych spotkań, śmiechów, żartów, szczerych rozmów...  Tego wszystkiego, do czego zdążyłam się przyzwyczaić. Do tego wszystkiego, co tak kocham.
Niektórzy twierdzą, że nie można przywiązywać się do ludzi. W pewnym stopniu jest to prawdą. Kiedy przyzwyczaisz się do kogoś, wszystko, co robisz bez niego, przestaje mieć jakikolwiek sens; staje się nudne, szare i pozbawione wszelkiej radości. Ale przecież samotność jest straszniejsza. Teraz, kiedy będę się kładła do łóżka, będę myśleć o bliskich mi o osobach. Wiem, że oni kiedyś wrócą. Najważniejsze w tęsknocie jest to, by mieć na kogo czekać. Czasami jedynie taka świadomość trzyma nas przy życiu.
- Riker! - pisnęła Vanessa, kiedy chłopak nachylił się nad nią i złożył na jej policzku niespodziewanego buziaka.
- Kto wygrał? - spytałam. Reszta naszej paczki również zaczęła do nas podchodzić.
- Spytaj Very, to ona liczyła punkty. - Oznajmił Rocky.
- Daliście Veronice liczyć punkty? Przecież ona zapomina o tym zazwyczaj po pierwszym serwisie. - Zauważyłam.
- Też im to odradzałam.
- Najważniejsza jest dobra zabawa. - Veronika pokazała nam język.
- Jaja sobie robisz? A kto się przez dziesięć minut wykłócał ze swoją siostrą o to, czy była linia, czy aut? - spytał Riker, na co wszyscy wybuchli głośnym śmiechem.
Czyjeś rozgrzane dłonie dotknęły moich pleców, a ja poczułam przyjemny oddech na karku. Przygryzłam dolną wargę i odwróciłam głowę, spotykając się ze spojrzeniem brązowych oczu.
- I jak się grało?
- Fajnie. - Odparł, a ja pocałowałam go przelotnie w usta.
Zawsze kiedy to robiłam, dostawałam gęsiej skórki.
Ross popchnął mnie lekko, wywołując tym mój cichy chichot. Usiadł obok mnie na kocu, po czym zmęczony padł na niego.
- Ej! - oburzyłam się, kiedy przymknął oczy. W chwili, w której zajął miejsce na moim ręczniku, straciłam conajmniej trzy czwarte jego powierzchni. Może i jestem drobna, ale nie aż tak! - Złaź stąd! - kiedy moje prośby poszły na marne, spróbowałam go zepchnąć. Byłam jednak zbyt słaba, lub on zbyt ciężki. Prawdopodobnie jedno i drugie. Blondyn wyglądał, jakby uciął sobie drzemkę. Zrezygnowałam więc z wszelkich prób odzyskania wolnego miejsca i podniosłam się. Kiedy stanęłam na równych nogach, sięgnęłam dłonią po sukienkę, którą włożyłam na siebie.
- Veronika? - zwróciłam na siebie uwagę przyjaciółki. - Idziesz ze mną do budki z lodami?
- Pewnie. - Moja przyjaciółka uśmiechnęła się. Poczekałam, aż i ona podniesie się z piasku, z którego musiała się otrzepać. Naciągnęła na siebie jedynie spodenki, po czym podeszła do mnie. Już miałyśmy ruszyć w kierunku budki z lodami, kiedy zatrzymał nas głosy przyjaciół. Każdy zaczął składać zamówienie na to, co chciałby zjeść, napić się, lub dostać. W głowie mi się nie mieściło, jakim cudem miałybyśmy to wszystko tu przynieść.
- To nie jest koncert życzeń! - szatynka uciszyła ich i nim zdążyli zaprotestować, pociągnęła mnie za dłoń. Obydwie skierowałyśmy się w stronę lodziarni.

*oczami narratora*

- Gdzie jest Laura? - zdziwił się blondyn, podnosząc się z koca. Nawet nie zauważył, kiedy jego dziewczyna opuściła plażę, kierując się do budki z lodami.
- Poszła z Veroniką się gdzieś przejść. - Odparł obojętnie Jake, który leżał tuż obok Lyncha.
Ross mógł usłyszeć żal w głosie swojego przyjaciela, kiedy wypowiadał imię szatynki. Współczuł mu, naprawdę mu współczuł.
- Posłuchaj, jeszcze Wam się uda, zobaczysz. - Spróbował go pocieszyć, chociaż nie wiedział, co za bardzo mógłby powiedzieć.
- To nie takie proste, Ross. Wiesz, ile kosztowało mnie to, by zdobyć się na jakikolwiek ruch? A jak już się ośmieliłem, to pomyliłem dziewczynę. Jak można pomylić osobę, w której jesteś zakochany z kimś innym?
- Nie przesadzaj. Mogło Ci się zdarzyć, one są naprawdę bardzo podobne, a ty nie wiedziałeś, że Vicky przyjechała do Los Angeles.
- Nie wiem... A może pora odpuścić? - zawahał się. Zależało mu na tej dziewczynie i darzył ją pewnym uczuciem, lecz gdy widział, jak wszystko jest przeciwko niemu, po prostu miał tego dosyć. Bał się, że może tak już musi być, że może ktoś u góry nie chce, by oni byli razem.
- Nawet o tym nie myśl! - zaprotestował Ross. Spojrzał z wyrzutem na swojego przyjaciela. - Co się stało z tym Jakiem, którego pragną wszystkie kobiety? - uśmiechnął się lekko.
- Bez przesady, one nadal mnie pragną. - Poruszył brwiami i zaśmiał się cicho. Po chwili jednak się opanował i spojrzał przed siebie, gdzieś w przestrzeń. Wpatrywał się w jakiś punkt na morzu, gdzie niebo stykało się z wodą. - Ale Veronika jest inna. Przy niej nie potrafię być tym pewnym, czarującym Jakiem. Boję się, że zrobię coś źle i przez to ją stracę, więc nie robię nic. Moja chora podświadomość zapewnia mnie o tym, że to najlepsza możliwa opcja, mimo że wcale tak nie jest. - Posmutniał. Nienawidził się za to, że nie potrafi przy szatynce być sobą. Mógł przy niej żartować, być blisko niej i podrywać ją, ale tylko wtedy, kiedy to nie wychodziło poza granice przyjaźni. Natomiast, gdy próbował się do niej zbliżyć na poważnie, po prostu zmieniał się w nieśmiałą i bezradną osobę. I nie mógł tego wyjaśnić.
- Jake, nie rezygnuj z niej. Jesteście bardzo dobrymi przyjaciółmi, tak? A od przyjaźni do miłości niedaleka droga. Mówiłeś, że Veronika się na Ciebie wkurzyła, bo to zobaczyła. Kto wie, czy nie była zazdrosna? Jake, nie przestawaj walczyć, dopóki wciąż istnieje cień szansy na wygraną. A jeśli jeszcze raz będziesz użalać się nad sobą, to po prostu oberwiesz ode mnie w twarz. Korzystaj, póki masz czym ją czarować.
Oboje się zaśmiali.
Przyjaciele to bardzo ważne dla nas osoby. Są przy nas w dobrych i złych chwilach. Mogą z nami żartować, dawać nam rady i nam pomagać. Tworzą żelazny mur, który chroni nas przed światem i jego problemami. Są dla nas wsparciem i podporą. Ale także wypominają nam błędy, nie wstydzą się nas, a czasami i nawet krzyczą. To najbliższe nam osoby, bardzo często stawiane na równej linii z rodziną. Życie bez nich traci jakikolwiek sens i staje się zwyczajne. To dlatego są dla nas tacy ważni.
Chłopcy nie wiedzieli, że ich szczera rozmowa była słyszana przez kogoś innego. Nawet o tym nie pomyśleli, bo przecież, każdy miał jakieś zajęcia. Lecz Victoria, która leżała niedaleko nich na kocu, dokładnie wszystko słyszała. I teraz zazdrościła swojej bliźniaczce, ale była i szczęśliwa. Jej siostra miała kogoś, o kim marzy większość dziewczyn; chłopaka, który były w stanie zrobić dla nich wszystko. Nie rozumiała, jak przez tyle czasu Veronika mogła tego nie zauważyć.
- Vicky, idziemy do wody? - usłyszała obok siebie damski głos. Podniosła się do siadu i zdjęła okulary przeciwsłoneczne, by móc lepiej widzieć twarz blondynki.
- Chętnie. - Uśmiechnęła się, co Rydel odwzajemniła. Dziewczyny podniosły się z piasku i czym prędzej pognały w kierunku morza, zwracając tym samym uwagę wielu gapiów.
Kiedy weszły do wody, a ich stopy zetknęły się z ciepłą wodą, kąciki ich ust uniosły się jeszcze wyżej ku górze. Kalifornijskie morze słynęło z tego, że zawsze było ciepłe i piękne, a plaża pełna.
Kiedy przyjaciółki zagłębiły się w wodzie, do ich uszu dotarł głośny pisk jakiejś dziewczyny. Odruchowo odwróciły głowę w kierunku miejsca, z którego dochodził te dźwięki. Jak się okazało, pisk należał do ich czarnowłosej przyjaciółki, która wraz ze swoim chłopakiem spędzała od kilkunastu minut czas w wodzie.
- Riker, nie! - zaprotestowała, gdy blondyn brał ją na ręce. Spodziewała się, czym to się skończy. Jej krzyki i bunt nie zdały się na nic, gdyż blondyn uniósł Van do góry, po czym upuścił ją do morza. Dziewczyna, początkowo straciła orientację, jednak już po chwili wyłoniła się znad tafli wody. Spojrzała na Lyncha, któremu woda sięgała do połowy pasa. Uśmiechnęła się szeroko, po czym uderzając dłonią o morze, ochlapała chłopaka. On nie pozostawał jej dłużny. Już po chwili wszędzie była woda, a para nie mogła powstrzymać głośnych śmiechów. Może i zachowywali się dziecinnie, jak na swój wiek, ale nie myśleli o tym. Chcieli nacieszyć się sobą, w ten ostatni dzień przed ich rozłąką.
- Jesteś idiotką, wiesz? - zaśmiał się, chwytając dziewczynę w pasie. Vanessa złączyła dłonie na karku chłopaka i wpatrywała się w jego oczy. - Od początku mogłaś mieć takiego fajnego chłopaka, a kazałaś mi tyle czekać. - Prychnął, a dziewczyna cicho zachichotała.
- Nie patrz na przeszłość, bo potkniesz się o teraźniejszość. - Zacytowała przekrzywiając głowę. Wpatrywali się w swoje oczy i to im wystarczyło, bo w swoim spojrzeniu widzieli miłość, która wypełniała każdą komórkę ich ciał.
- Kocham Cię, wiesz? - powiedział.
- Ja Ciebie też kocham, Riker. - Odpowiedziała ze szczerością w głosie. Po chwili, z uśmiechami na ustach zaczęli się do siebie zbliżać, przymykając oczy. Czekali na ten moment, kiedy ich usta się złączą, aż wreszcie to się stało. Blondyn zacieśnił uścisk na biodrach dziewczyny i przyciągnął ją do siebie. Ich pocałunki były czułe, a każdy wypełniał ich kolejną falą ekstazy. Czarnowłosa gładziła kark chłopaka, zakręcając sobie wokół palców końcówki jego włosów. Obydwoje byli szczęśliwi. Wreszcie odnaleźli kogoś, kto dawał im tę radość. Nie da się opisać, co czuli, kiedy wreszcie mogli sobie pozwolić na okazywanie bliskości.
- Masz do mnie dzwonić w każdej wolnej chwili, rozumiesz? - powiedziała z przejęciem, kiedy się od siebie odsunęli.
- A ty masz tu na mnie czekać. - Odparł.
- Umowa stoi. - Zaśmiała się dziewczyna, ukazując swoje białe żeby. I ponownie złączyli swoje wargi. Tym razem jednak, ich pocałunek został przerwany przez Rikera, który kolejny już raz wziął swoją dziewczynę na ręce i zakręcił się z nią wokół własnej osi. Wywołało to kolejny chichot ze strony dziewczyny. Para robiła to, co niewielu z nas potrafi. Mimo wielu problemów, które ich spotkały i świadomości tych nadchodzących, myśleli o tym, co działo się w danej chwili. Po prostu żyli chwilą.

*oczami Laury*

Kiedy od miłego, starszego pana otrzymałyśmy po gałce lodów, z uśmiechem na twarzach odwróciłyśmy się w kierunku plaży. Ogarnęła mnie fala zadowolenia. Nie mogłam zaprzeczyć, że to miejsce było wspaniałe. Czy ktoś kiedyś widział smutnego człowieka na plaży? Nie licząc sprzedawców tych wszystkich kukurydz i popcornów, oni się nie liczą. 
Wzięłam liza moich truskawkowych lodów, momentalnie się schładzając. Uwielbiam ten deser. 
- Wracamy? - spytała Veronika. Zorientowałam się, że od jakiegoś czasu stoję w miejscu i wpatruję się w widok zaistniały przede mną. Pokiwałam twierdząco głową i postawiłam kilka kroków przed sobą. Vera zrównała się ze mną, również pałaszując swoje czekoladowe lody. Ona uwielbia ten smak. 
- Szkoda, że już za kilka godzin wyjeżdżają. 
- R5, czy Twoja siostra? - chciałam się upewnić. 
Smutek i tęsknota ponownie zawładnęły moim umysłem i nie umiałam ich stamtąd wyrzucić. Może i dobrze, że Ross nie powiedział mi o tym wcześniej. Wtedy żyłabym ze świadomością ich wyjazdu dłużej i miałabym więcej czasu na zmartwienia. Myśląc w ten sposób, jestem wdzięczna blondynowi za to, że tę informację przekazał mi dopiero w tym tygodniu. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Wszystko ma swoje uzasadnienie. 
- Wszyscy. I zespół i ta idiotka. Nawet nie sądziłam, że będę za nią tęsknić. - Parsknęła śmiechem. 
- Człowiek docenia coś dopiero wtedy, gdy to straci. - Wzruszyłam ramionami, spoglądając na swoje stopy. Każdy krok zostawiał wklęsły ślad w piasku, a ja niczym zahipnotyzowana wpatrywałam się w to. - Victoria jest Twoją siostrą. Nie ważne, jak bardzo będziesz na nią zła, zawsze będziesz ją kochać. Tak już jest w przyjaźniach i rodzinie. 
- Poetycko zabrzmiało. - Obydwie zachichotałyśmy, a ja uniosłam wzrok na przyjaciółkę. Spotkałam się ze spojrzeniem jej brązowych oczu. - Nie jestem na nią zła. 
- Ale byłaś. Kipiałaś złością, dlatego, że ona całowała się z...
- Nawet nie mów tego na głos. - Pogroziła mi palcem, najpierw spoglądając na niebo, a potem zamykając oczy. - Nie byłam zła, byłam po prostu... Ja byłam... Nie wiem jakiego użyć słowa. - Westchnęła cicho, ponownie skupiając swoją uwagę na mnie. 
- Słowem, którego poszukujesz, jest zazdrość. - Sprostowałam po to, by zobaczyć, jak bomba wybucha. Zupełnie, jakbym tymi słowami przecięła zły kabel, który wywołał wstrząs. 
- Nie jestem i nie byłam zazdrosna! Nie mam powodów ku temu! - warknęła, wyrzucając dłonie do góry. Nie wiele brakowało, a upuściła by swój deser. 
Powoli kończyły mi się pomysły na to, co mogę zrobić, żeby uświadomić Veronikę o jej uczuciach. Rozumiem, że może traktować blondyna jako swojego przyjaciela, nigdy nie doszło między nimi do większego zbliżenia, ale po tym wszystkim? Czy ona naprawdę nie widzi, jak wiele Jake dla niej znaczy? Nie chcę powiedzieć jej wprost, że Jake się w niej zakochał, bo to mogłoby ją odstraszyć. Uznałaby, że nie odwzajemnia tych uczuć, nawet, jeśli byłoby zupełnie inaczej. Taką naturę ma już Veronika, nie jest łatwa do zrozumienia. Mimo wszystko, to moja przyjaciółka. Już tyle razy pomagała mnie w wielu sprawach, więc tym razem to ja jej w czymś pomogę. W uświadomieniu jej o tym, co się dzieje.
- Nie zauważyłabyś miłości nawet, gdyby uderzyła Cię prosto w twarz. - Pokazałam jej język, chcąc trochę rozładować atmosferę. Uniesione kąciki ust szatynki świadczyły o tym, że udało mi się. - Jeszcze kazałabyś się za to przepraszać. 
- Jakżeby inaczej. Nikt ani nic nie będzie mnie waliło po buzi. Poza tym, spójrz na tę piękną twarz. Aż szkoda ją niszczyć. - Ułożyła usta w dzióbek. Uwielbiam tę dziewczynę. W jedną chwilę potrafi z obrażonej, zamienić się w wesołą. Jedynym minusem jest to, że ta teza działa też w drugą stronę. - Musisz to przyznać. Niezwykle przystojny ze mnie człek. 
- Najprzystojniejszy w całym świecie. 
- I wszechświecie. Jestem przystojniejsza od kosmitek. 
- Niezaprzeczalnie. - Uśmiechnęłam się. 
Coraz bardziej zbliżałyśmy się do miejsca, w którym rozłożeni byli nasi przyjaciele. W tej oto chwili miałam jedyną okazję na to, by ostatni raz spróbować Veronice przemówić do rozsądku. 
- Mogę Cię o coś prosić?
- Prosić zawsze. - Wzruszyła ramionami. 
- Porozmawiaj z Jakiem. Pozwól mu to wyjaśnić. Możesz się jeszcze zdziwić, co ma Ci do powiedzenia. - Powiedziałam.
Myślałam, że Vera coś odpowie. Ku mojemu zdziwieniu, milczała. Schyliła głowę w dół i odpłynęła. Ile ja bym dała, żeby w tej chwili poznać jej myśli. Niestety nie było to możliwe. Mogłam więc jedynie trzymać kciuki za to, aby podjęła dobrą decyzję. Aby udało jej się dojść do porozumienia z blondynem i żeby się pogodzili. A może, żeby między nimi pojawiło się to piękne uczucie zwane miłością? Najważniejsze jest to, by się pogodzili. Sprzeczki i kłótnie jedynie niszczą ludzi, nie są nam potrzebne do szczęścia. Zupełnie inaczej jest natomiast z bliskimi nam ludźmi. Bo bez nich nie jesteśmy w stanie normalnie funkcjonować. 
W końcu dotarłyśmy do koców i ku mojemu zdziwieniu, były prawie puste. Nie miałam pojęcia gdzie zniknęła moja siostra, jak i bliźniczka Victorii. Rydel wraz z Rikerem także gdzieś się zapodziali, tak samo zresztą jak Rocky i Ell. Kiedy więc stanęłyśmy koło ręczników, miałyśmy przed sobą jedynie sylwetki Jake'a i Rossa. 
- Gdzie ty byłaś? Wiesz jak się wystraszyłem, gdy otworzyłem oczy, a Ciebie nie było obok? - naskoczył na mnie Lynch, w ciągu dwóch sekund stając przede mną. 
Zarówno miałam ochotę rozczulić się nad jego troską, jak i wybuchnąć mu śmiechem prosto w twarz.
- Mówiłam, że idę z Verą po lody. Zresztą, nie mogłam się opalać, bo ktoś zajął większość mojego koca!
- Kto niby?
- Ty, głuptasie. - Przyłożyłam rożek do jego buzi. Jako, że w środku pozostała resztka truskawkowych lodów, ubrudziła ona twarz Rossa. Wywołało to mój cichy chichot. 
- Bardzo zabawne. - Początkowo jego twarz przybrała poważny wyraz, jednak im dłużej śmiałam się ja, tym krócej on potrafił zachować powagę. - Okay, to było zabawne. - Chwycił mnie w pasie i nachylił się do mnie, składając na mych wargach krótki pocałunek. 
- Słodko. - Uśmiechnęłam się, mając na myśli fakt, że na ustach chłopaka znajdywały się resztki mojego deseru. Chłopak przyciągnął moją sylwetkę do siebie i czule obejmując ramionami, przytulił mnie mocno. Przylgnęłam do niego swoim ciałem, przymykając oczy i rozkoszując się tą chwilą. W pewnym momencie, do moich uszu dotarł jego głos:
- Dziękuję, że jesteś.


*kilka godzin później*

Na lotnisku było mnóstwo ludzi. Jedni spieszyli się, drudzy ze spokojem wchodzili do kafejki, a jeszcze inni kupowali bilety. Byli też tacy, którzy ze smutkiem w oczach żegnali swoich bliskich albo, trzymając w rękach kartki z imionami, wyczekiwali czyjegoś powrotu. Ile łez zostało wylanych w tym miejscu, tak niepozornym. Ile uśmiechów , a ile wytęsknionych spojrzeń wysłanych. Wielkie maszyny przylatywały i odlatywały, wymieniając pasażerów. I tak w kółko. Każdy z uczestników tych podróży, chociaż mi nieznany, dla kogoś był ważny, na różne sposoby. Nie znałam ich, chociaż dla pewnych osób mogli być wszystkim. Zawsze zastanawiałam się, jak by wyglądało moje życie, gdybym urodziła się jako inną osobą. Co by ze mną było, kogo bym poznała, za kim płakała. I czy tak mocno, jak robię to w tej chwili.
Podróż samochodem przetrwałam. Dałam sobie nawet radę z uściskami, jakimi obdarzałam moich przyjaciół. Zaciskałam zęby, aby ani jedna łza nie spłynęła po moim policzku. Mimo wielkiego żalu, dałam radę. I wtedy nadeszła chwila, gdy stanął przede mną Ross. W jego brązowych oczach widziałam chwile, kiedy mówił mi, że mnie kocha. Widok jego ust sprawiał, że czułam je na sobie. Dobrze zbudowane ręce przypominały mi o momentach, kiedy się przytulaliśmy, a ja wiedziałam, że w jego ramionach nic mi się nigdy nie stanie. Blond włosy kusiły, by je rozczochrać. A on cały, uświadamiał mnie o tym, jak bardzo się w nim zakochałam. Unosząc kąciki ust ledwo ku górze, zrobił krok w moją stronę i przytulił mnie, splatając palce na moich krzyżach. Schował twarz wśród pasm włosów, a ja oparłam głowę o jego ramię. Kątem oka widziałam, jak Vanessa całuje Rikera w policzek, jak Rydel wyciąga chusteczki, jak Veronika udaje, że wyjazd siostry nie jest dla niej aż takim wielkim wstrząsem, lecz w obecnej chwili nie miało to znaczenia. Przymknęłam oczy, chcąc całkowicie oddać się temu momentowi, w którym ostatni raz miałam go tak blisko. Bo nasze następne spotkanie, będzie bardzo odległe.
- Na pewno wszystko spakowałeś? - upewniłam się.
Blondyn poluźnił uścisk, więc, jak na znak, odsunęłam się. Zrobiłam to jednak na tyle blisko, by czuć jego zapach, a na tyle daleko, by widzieć jego twarz.
- Na pewno. - Odparł.
- To tylko miesiąc, jakoś damy radę. - Parsknęłam lekko, aby atmosfera nie była aż tak ciężka.
- Obiecaj, że będziesz silna, dobrze?
- Obiecuję. 
Mówiąc to, musiałam mieć naprawdę zabawny wyraz twarzy, gdyż Ross się zaśmiał.
- Będę za Tobą tęsknić. - Wyszeptał. Ledwo go usłyszałam, ze względu na gwar panujący na lotnisku.
- Ja za Tobą też.
I ponownie odległość między nami zniknęła, kiedy złączyliśmy ciała w mocnym uścisku. Wiedziałam, że moje załzawione oczy są czerwone, ale nic nie mogłam na to poradzić. Potrzebowałam się wypłakać. To dawało złudną nadzieję, że wraz ze łzami, z mojego serca wypłynie cały ten ból.
Kiedy Riker oznajmił, że muszą się już zbierać, z wielką niechęcią puściłam szyję chłopaka. Starałam się jak najdłużej odwlekać jego odejście. Blondyn pomógł mi w tym, ujmując moją twarz w swoje dłonie i składając na mych ustach czuły pocałunek. Położyłam palce na jego rękach i zamknęłam oczy. Kiedy mnie całował, wiedziałam, że nie jest mi obojętny. Może to dziwne, a dla niektórych niezrozumiałe, ale ja naprawdę obdarzyłam tego chłopaka magicznym uczuciem. I nie chcę, by ono kiedykolwiek się skończyło.
Nie czując już na sobie warg blondyna, uniosłam powieki ku górze. Oślepił mnie blask słońca, wlewający się do pomieszczenia przez duże okna.
- Idź. - Uśmiechnęłam się delikatnie, by dodać mu otuchy. Chciałam okazać mu wsparcie. Ross szybko uniósł moje dłonie na wysokość swojej twarzy i ucałował je.
- Do zobaczenia. - Pożegnał się i zaczął zmierzać w kierunku reszty zespołu. Dopiero, gdy było to konieczne, puściliśmy swoje dłonie. Wszyscy nasi przyjaciele pomachali nam, po czym skierowali się do barierek, za którymi sprawdzane były ich bagaże podręczne. To było ostatnie miejsce, w którym mogłam przebywać. Nie spuszczałam wzroku z Rossa, aż do momentu, gdy po przejściu przez wykrywacz metali i wzięciu swojego bagażu, zniknął za ścianą. I w tym momencie, po moim policzku spłynęła sporych rozmiarów łza.
Przetarłam policzki wierzchem dłoni i objęłam się za ramiona.
- Wszystko w porządku? - usłyszałam troskliwy głos mojej przyjaciółki. Spojrzałam na Veronikę, zza której pleców widziałam moją siostrę, Victorię i Jake'a.
- Spoko, zaraz mi przejdzie. - Zapewniłam ją.
Nie ładnie tak kłamać, Lauro. Bardzo nie ładnie.
- Idziesz z nami odprowadzić Victorię do jej terminalu, czy wolisz zostać?
- Jeśli to nie problem, to chyba wolałabym poczekać.
- Spoko. - Uśmiechnęła się Vera. Jej siostra natomiast, podeszła do mnie powoli i przytuliła na pożegnanie.
- Wpadaj do nas częściej, Vicky. - Wysiliłam się na radosny ton. - Jesteś mile widziana w naszym domu.
- Z pewnością jeszcze kiedyś skorzystam. - Poruszyła brwiami. - A ty nie martw się tak! Zobaczysz - uderzyła mnie w ramię - że wszystko się ułoży i jeszcze urodzisz mu gromadkę krzyczących dzieci.
- Dzięki. - Zaśmiałam się szczerze.
- I jeszcze jedno - mówiąc to, nachyliła się ku mnie i ściszyła głos. - Dopilnuj, żeby moja siostrzyczka i Jake w końcu żyli długo i szczęśliwie.
- Postaram się. - Z kącikami uniesionymi do góry, przytuliłam szatynkę. Już po chwili, wraz z moimi przyjaciółmi i siostrą, skierowała się do odpowiedniego terminala. A ja zostałam sama.
Z mojego gardła wyrwało się ciche westchnięcie. Ktoś śpiesząc się, zahaczył o moje ramię i rzucając krótkie "sorry", pobiegł dalej. Nie zwróciłam nawet uwagi na to, czy minął mnie chłopak, czy dziewczyna. Odwróciłam głowę w kierunku ogromnych szyb, rozciągających się przez całą boczną ścianę lotniska. Nie myśląc nad tym długo, podeszłam do niej, znajdując sobie wolne miejsce wśród tłumu. Wpatrywałam się w pas startowy, na którym stały ogromne maszyny. Zawsze, gdy widzę samolot, zaczynam mieć obawy. Wiem, że większość ludzi uważa to za najbezpieczniejszy środek transportu, lecz i tak rozpamiętując i wyobrażając sobie te wszystkie katastrofy lotnicze, boję się. Widziałam też samolot, którym mieli lecieć moi przyjaciele. To na nim zawiesiłam wzrok. Stałam tak, oparta ramieniem o szybę może z dwadzieścia minut, może pół godziny. I wtedy, zauważyłam jak mały autobus podjeżdża pod maszynę. Wysiadło z niego kilkanaście osób. Starałam się doszukać wśród nich moich przyjaciół. Udało mi się. Trzy blond włose czupryny i dwaj szatyni, trzymając się blisko siebie, wchodzili po schodach, kierując się do wejścia samolotu. Śledziłam ich ruchy, dopóki nie znaleźli się w środku. Z uchylonymi ustami, dotknęłam dłońmi szyby i oparłam się na nich. Nie myślałam teraz za bardzo o tym, że zostawię na niej brudny ślad. Raz to ja mogę myśleć o sobie. Wpatrywałam się w samolot, który przygotowywał się do startu. Po kilku minutach ruszył. Toczył się po pasie startowym, coraz szybciej, aż w końcu wzniósł się w powietrze. Uniosłam twarz ku górze, aby móc na niego patrzeć. Widziałam, jak się unosił, dopóki nie znalazł się na tyle wysoko, że chmury go zasłoniły.
Prawdziwą pustkę poczułam dopiero teraz. Mimo świadomości, że nie zobaczę się z nimi przez najbliższy miesiąc, to w tym momencie to do mnie naprawdę dotarło. Oparłam się czołem o szklaną szybę, przymykając oczy. W myślach powracałam do ich uśmiechniętych twarzy, a zwłaszcza do jednej z nich. Do Rossa. Jedynym stałym punktem, moją boją na oceanie, była świadomość, że nie rozstaliśmy się na zawsze. Miesiąc to długo, ale muszę dać sobie radę. Bo gdy to minie, z powrotem będę mogła cieszyć się życiem. Będę budzić się ze świadomością, że już za chwilę zobaczę osobę, dla której warto się uśmiechać.
Muszę być silna. Przecież obiecałam.

***

Bum! :D
W ten sobotni wieczór pragnę przywitać wszystkich zgromadzonych. Cześć. c:
Rozdział miał pojawić się trochę wcześniej, ale musiałam jeszcze dopisać ostatnią scenę. Powstawała między innymi w zaciszu domowym (pff) jak i na matematyce. Nie cierpię przedmiotów ścisłych.  Woho! -.-
Nom. To był jeden z tych rozdziałów, w których aż tak wiele się nie dzieje, za to są one początkiem do ważnych wydarzeń. Ekhm ekhm, szykujcie się :3 
Btw, mam ostatnio ponowne parcie na filmy o super bohaterach. Eh, dlaczego one są takie genialne? ;-; Wczoraj oglądałam Niesamowitego Spider-man'a (polecam, to mój ulubiony :3) a dzisiaj przyszła pora na Iron Man'a. Mhm, mogę to oglądać nieskończenie wiele razy. c: 
No i co ja jeszcze chciałam? A no tak! Patriotyczny obowiązek wypełnić trzeba, tak więc każdy ma teraz włączać TVP 1 i oglądać skoki drużynowe. Już. I dmuchamy w telewizory! :3
Tak więc, patriota JuLien idzie oglądać i zostawia Was na koniec z gifem Andrew Garfielda, czyli Spider-mana z nowszych wersji. ^^ A. No i z piosenką od jednego z najlepszych zespołów, jakie kiedykolwiek powstały. Jak patrzę na Freddiego, to mi się tak smutno robi. :c Przynajmniej została nam muzyka. Chociaż tyle. 
Bye bye bye! :D
I pamiętajcie o skokach, no. ^^
~JuLien <3
Queen - "I Want It All"
Andrew :3