wtorek, 28 lipca 2015

63. We can party all night long

 *oczami Laury*

Leżałam w łóżku, rozmyślając i tępo wpatrując się w sufit, jakbym potrafiła znaleźć w nim rozwiązanie. Nie zmrużyłam oka przez prawie całą noc, jedynie w południe po przyjeździe pospałam kilka godzin. I choć zegar wskazał 10 rano, nie mogłam podnieść się z łóżka. Byłam po prostu zbyt zmęczona tymi ciągłymi rozmyślaniami, które skutecznie blokowały zdolność snu.
Czy to możliwe, że wciąż kocham Rossa?
To powinno być proste, chociaż w rzeczywistości wcale takie nie było. Gubiłam się we własnych uczuciach, nie mając pojęcia, co robić dalej.
Chłopak mnie kochał, tego byłam pewna. Nie było to jednak równoznaczne z tym, że chciał ze mną być. Sam mi kiedyś powiedział, że "nie trzeba z kimś być, żeby go kochać". Ile było w tym prawdy? I czy na pewno się z tym zgadzałam?
Moje myśli wciąż krążyły wokół jednego tematu. Pogubiłam się w tym wszystkim, to nie dawało mi spokoju. Dodatkowo, czułam się odizolowana z myślą, że jako jedyna wśród moich przyjaciółek jestem samotna. Może nie było to na tyle złe, co po prostu dziwnie czułam się z tym faktem. Nie wiem nawet, dlaczego.
Do diaska, jeśli kiedykolwiek ktoś mi powie, że miłość jest prosta i piękna, obiecuję, że dostanie ode mnie porządnie w durną łepetynę.
 - Wstajesz, śpiochu? - zapytała Veronika, bezceremonialnie wparowywując do mojego pokoju, co było całkowicie w jej stylu.
- Jaki śpiochu... - mruknęłam pod nosem, podnosząc się do pozycji siedzącej. Przyjaciółka momentalnie znalazła się obok mnie.
- Nudzi mi się - stwierdziła, jak gdyby nigdy nic i wydęła usta w podkówkę.
- To spotkaj się z Jakiem. - Wzruszyłam ramionami. Chyba nie na to liczyła.
- Nie mogę, pokłóciliśmy się - westchnęła.
- Znowu? - spytałam, przypominając sobie naszą wczorajszą rozmowę. Opowiadała, że co chwilę się o coś sprzeczają. - Jesteście razem od - przerwałam, by policzyć - niecałych czterech dni, a sprzeczaliście się ze sobą conajmniej dziesięć razy!
- Eh, wiem. Ale co mam na to poradzić? Poza tym, jakaś taka niemrawa dzisiaj jesteś. Wszystko w porządku? - zmartwiła się.
- Nie zmieniaj tematu - odburknęłam, chociaż to ja starałam się to zrobić. Póki sama nie wiem, co się ze mną dzieje, nie mam zamiaru nikomu o tym mówić. Nawet Veronice, chociaż pewnie na serio się o mnie troszczy. - Przynajmniej nie kłócicie się o jakieś poważne rzeczy, z tego, co mówiłaś.
- Niby nie, ale czy taki związek ma sens? Chyba wolałam żyć z nim w przyjaźni. - Veronika widocznie posmutniała.
Postanowiłam się jej odwdzięczyć za te wszystkie chwile, kiedy to ona podtrzymywała mnie na duchu, kiedy to ja miałam problemy, kiedy to ja potrzebowałam wsparcia. Moja przyjaciółka od dawna nie była prawdziwie zakochana, a teraz, gdy ma na to szansę, nie pozwolę jej pozostać samotną.
- Veronika, musisz zrozumieć, że masz ciężki charakter, Jake też uległy nie jest. Zawsze będą pojawiały się między wami jakieś starcia. Chodzi o to, abyście potrafili stawić im czoła. Nie możesz się poddawać.
- Ty się poddałaś - wytknęła mi, a ja przełknęłam ślinę.
Trochę mnie to uraziło, ale wiedziałam, że muszę to potraktować jak grę. Wykonałam ruch, a Vera zaatakowała, chcąc się bronić. To była zwykła forma reakcji samoobrony. Moja rola polega na tym, żeby wykonać ostateczne posunięcie i zwyciężyć.
- Tobie było dobrze, ale pomyśl o tym, co czuł Jake, tłamsząc w sobie te wszystkie uczucia. Poza tym sama dobrze wiesz, że i on nie jest ci całkowicie obojętny. Czy w przyjaźni mogłaś go przytulać, kiedy chcesz, trzymać za rękę, całować... - dodałam, próbując poprawić jej humor.
- Teraz też nie mogę! On zachowuje się, jakby bał się, że gdy go pocałuję, to odgryzę mu połowę wargi!
- Może boi się, że coś zepsuje? - zgadywałam. - Albo nie jest gotowy?
- Ej, też się trochę tego boję, ale to facet powinien w takiej chwili przejąć kontrolę - westchnęła.
- I mówi to osoba ze zdecydowaną tendencją do chęci sprawowania władzy nad wszystkim, co się rusza. - Uniosłam brew ku górze.
- Wcale, że nie! - oburzyła się.
- Wcale, że tak. I daj spokój. Mogę się założyć, że Jake zadzwoni do ciebie z przeprosinami - powiedziałam pewna siebie. - Nie skreślaj go tak od razu i spróbuj zrozumieć, okay?
- Okay, postaram się - westchnęła. Wpatrywała się tempo w swoje dłonie przez jakieś trzy, cztery sekundy, po czym ponownie ożywiła. - A wracając do głównego powodu mojej wizyty... Nudzi mi się. Dawno nie spędzałyśmy czasu z dziewczynami. Rydel była w trasie, potem ty smutna, następnie Twój wyjazd, Vanessa odkąd Riker wrócił z trasy też jest nie do zniesienia, w kółko o nim gada. A ja z Jakiem spędzałam więcej czasu, nim z najlepszą przyjaciółką. Maia pewnie na planie w tej Australii albo kangury z Maxem ogląda... - westchnęła, a mnie zmroziło na sam dźwięk tego imienia.
Max? Czy to ten sam dawny przyjaciel Mai, który chcąc pomóc Cassidy, udawał miłość do mnie?
- Mmm... Max? - zająkałam się.
Czy taki zbieg okoliczności jest naprawdę możliwy?
- Ach, ty nic nie wiesz, przecież cię nie było...
- O czym, do jasnej ciasnej, nie wiem?!
Veronika machnęła lekceważąco dłonią.
- Długo by mówić. Zadzwoń lepiej do Mai, to ci sama opowie.
Maia, całkiem o niej zapomniałam! Jak mogłam ją tak zaniedbać?
Obiecując sobie, że jeszcze dzisiaj do niej zadzwonię, zaczęłam się zastanawiać nad słowami przyjaciółki. Rzeczywiście, dawno nie robiłyśmy nic razem, w damskim gronie. Można by zaprosić dzisiaj dziewczyny, o ile Van się zgodzi. Odpoczynek od Rikera dobrze jej zrobi, jeszcze się dziewczyna od niego uzależni. Zaprosimy Rydel, dawno z nią nie gadałam. W sumie, to przez te moje problemy bardzo zaniedbałam przyjaciół, z którymi kiedyś spędzałam każdą wolną chwilę. Kiedy ostatnio rozmawiałam z Ellingtonem i Rockym? Albo Jakiem? Veronika tyle o nim gada, że nie zwróciłam uwagi, że o jego stanie wiem tylko z tych opowieści. Jak mogłam być taką egoistką?
- Zaprośmy dziś dziewczyny na nocowanie - zaproponowałam, biorąc też pod uwagę słowa szatynki. Z chłopakami też muszę się kiedyś zdzwonić, ale najpierw odnowię relacje z dziewczynami. W końcu, Veronika sama zaproponowała damskie wyjście.
- To nie taki głupi pomysł! - ucieszyła się Vera. - Obejrzałybyśmy razem jakiś film, powygłupiały, nażarły czekoladą...
- I pizzą! - dodałam, a moje kubki smakowe zaczęły pracować.
Kocham to włoskie danie.
- Już czuję, jak mi przybywają dobre dwa kilogramy - zaśmiała się Veronika i zaczęłyśmy obgadywać plany dzisiejszego wieczoru. Pozostaje tylko zaprosić Rydel i spytać, czy Van się na to zgodzi...
*****
O dziwo, Vanessa zgodziła się bez zbędnych przeszkód! W dodatku, uznała to za wspaniały pomysł. Uprzednio przenosząc randkę z Rikerem na następny dzień, zaczęła przygotowywać dom. Zdecydowanie szybkie sprzątanie tego, co posprzątania wymagało, zostawiłam jej z wielką chęcią. Sama natomiast wybrałam się do sklepu po potrzebne rzeczy, typu napoje i słodycze czy przekąski. Jedynie Rydel w naszym towarzystwie, według prawa, była upoważniona wiekowo do tego, by spożywać alkohol, więc to ona musiała go kupić. Nie chciałyśmy się upić, chodziło dosłownie o jedno wino dla przyjemniejszej konwersacji, które i tak zapewne zapomnimy otworzyć. Będąc w sklepie, za świetny pomysł uznałam kupienie składników na pizzę. Po co zamawiać, skoro możemy same ją upiec i mieć przy tym więcej tzw. frajdy? W najgorszym wypadku (którym mógłby okazać się leń) składniki pójdą do lodówki, a my sięgniemy po telefon i ulotkę z jakiejś sprawdzonej pizzeri.
Kiedy dotarłam do domu, zastał mnie niecodzienny widok. Bo rozanielona Veronika, w dodatku myjąca okno w salonie, nie jest czymś, czego można się łatwo spodziewać.
- Nie patrz tak na mnie - powiedziała Vanessa, kiedy posłałam jej zdziwione spojrzenie. Akurat ustawiała jakieś bibeloty na stole, co było całkowitym marnowaniem przestrzeni. Mniej jedzenia się zmieści! - Do niczego jej nie zmuszałam - stwierdziła, po czym spojrzała krytycznie na stół i zaczęła wszystko przestawiać. Standardowo.
- Kim jesteś i co zrobiłaś z moją przyjaciółką? - zapytałam przyjaciółkę, podchodząc do niej.
Szatynka w skrócie opowiedziała mi o powodzie jej radości; godzinę temu zadzwonił do niej Jake. Przeprosił za swoje zachowanie oraz za to, że załatwia to przez telefon, ale aktualnie jest zajęty, a musiał coś zrobić w kierunku ich pogodzenia się. Plany Jake'a były dziewczynie na rękę, bo nie musiała mu tłumaczyć, że umówiła się dziś z przyjaciółkami i nie może z nim umówić, co zapewne doprowadziłoby do kolejnej bezsensownej kłótni. Od tej rozmowy Vera stała się taka lekka i radosna i uznała, że skoro ona jest szczęśliwa, to wszyscy powinni tacy być. Dlatego zaczęła myć szyby, żeby nie było im smutno, iż są brudne.
Nie wnikałam głębiej w ten temat, ale z jednego się cieszyłam; ona naprawdę się zakochała. Tego byłam pewna.
Uwijałyśmy się jak mrówki, chcąc wszystko przygotować. Niby miała odwiedzić nas jedynie Rydel, nasza przyjaciółka, ale poczucie przybycia jakiegoś gościa sprawiało, że odczułyśmy potrzebę posprzątania i przygotowania wszystkiego na ostatni guzik.
W tym całym zamieszaniu znalazłam jednak chwilę, aby zadzwonić do Mai. Boże, jak my dawno nie rozmawiałyśmy! Miałyśmy sobie tyle do opowiedzenia, że nie zamykały nam się buzie! Okazało się, że dziewczyna cały dzień spędza na planie - dostała tę rolę! Prawie nie ma czasu wolnego, a jeśli już jakiś znajdzie, to spędza go w towarzystwie rodziny albo... Maxa. Tak, tego Maxa, z którym spotykałam się na początku wakacji. Okazało się, że Maia już dawno chciała do mnie zadzwonić, ale bała się, że będę zła o jej relacje z blondynem. Podobno naprawdę świetnie się dogadują, chłopak z powrotem zachowuje się jak w dzieciństwie. Póki co, są tylko przyjaciółmi, bo Australijka chce sprawdzić, czy na pewno znowu może ufać chłopakowi. I czy znowu jest takim Maxem, w jakim się kiedyś zakochała. Niestety, wysokie ceny połączeń międzykontynentalnych zmusiły nas do jedynie kilkunasto minutowej rozmowy. Ale to mi wystarczyło, bo mogłam chociaż przez chwilę porozmawiać z przyjaciółką. Wbrew pozorom, to sprawiło mi większą przyjemność niż się spodziewałam i wywołało szeroki uśmiech na twarzy.
Rydel obwieściła, że pojawi się u nas około godziny 17. Kiedy więc elektroniczny zegarek na piekarniku wskazał wymienioną porę, przykleiłam twarz do okna i oczekiwałam przybycia przyjaciółki. Już nie mogłam się doczekać! Stałam tak pięć minut, ale nikt się nie pojawiał. Moja wyobraźnia się uruchomiła, a w głowie zaczęły pojawiać najgorsze scenariusze. Miałam w nosie to, że spóźnia się dopiero kilka minut - tak czy siak się bałam.
Jak się później okazało, całkiem niepotrzebnie. Po kilku minutach na naszym podjeździe pojawił się samochód. Zdziwiło mnie to, bo przecież mieszkamy kilka domów od siebie, ale nie to było najgorsze. Kiedy Rydel otworzyła przednie drzwi i wysiadła z samochodu, ukazała mi się twarz kierowcy. Te same czekoladowe oczy, które zadręczały mnie całą noc. I uśmiech,  którego powód wciąż był dla mnie zagadką.
Pewnie sobie kogoś znalazł - podpowiadała mi podświadomość. Momentalnie posmutniałam. Chciałabym się mylić, ale to mogła być prawda.
Patrzyłam na chłopaka, aż do momentu, w którym blondynka zamknęła drzwi, a pojazd opuścił nasz podjazd. Na szczęście Ross nie zauważył mnie. Niebo jednak czuwa nad szaleńcami.
Oderwałam się od okna i skierowałam do holu. W tej samej chwili, co rozległo się puszczenie dzwonka, otworzyłam drzwi, wpuszczając do środka zdziwioną Rydel.
- Wow, niezły refleks - zaśmiał się, kładąc sportową torbę, którą przyniosła ze sobą, na ziemię i zdejmując buty. - Czekałaś na mnie pod drzwiami?
- Nie, widziałam cię w oknie - odparłam z uśmiechem.
Koniec rozmyślań o uczuciach, związkach, chłopakach i Rossie - dzisiaj mam się bawić z przyjaciółkami, a nie zadręczać takimi problemami.
- Chodź, dziewczyny czekają w salonie. - Pokazałam ręką, że ma za mną iść, więc obie skierowałyśmy się do kolejnego pokoju. - Specjalnie dla ciebie posprzątałyśmy - zażartowałam.
- Czuję się zaszczycona - zironizowała, w tym samym czasie wchodząc ze mną do salonu. Nie zdążyła odłożyć torby na ziemię, a Veronika i moja siostra rzuciły się na nią, mocno ją przytulając.
- Rydel!
- Tyle miłości! - zaśmiała się blondynka. Dziewczyny nie wyglądały, jakby miały zamiar szybko ją puścić. Wyglądały, jakby nie widziały się ponad kilka miesięcy!
- Dajcie już jej oddychać - zaśmiałam się. Dziewczyny odsunęły się od przyjaciółki, będąc widocznie niezadowolone. Blondynka wzięła natomiast głęboki wdech.
- Zanim zapomnę - zaczęła - chciałam przeprosić za spóźnienie, ale musiałam czekać na Rossa. Jak się chłopak uparł, żeby mnie podwieźć, to nic nie mogło go skusić do zmiany zdania. Uznał, że ma po drodze, bo jeszcze jechał po Jake'a. Jadą razem do sklepu, po jakąś tam ważna rzeczy - wyjaśniła.
- To wszystko wyjaśnia... - mruknęłam
- Co?
- A nie nic, nie ważne już - zakłopotałam się i próbowałam coś wymyślić, żeby szybko zmienić temat. - To... Co robimy najpierw?
- Najpierw? Najpierw otwieramy czekoladę, bo dłużej już wytrzymam - oznajmiła Veronika, po czym wszystkie podbiegłyśmy do stołu obładowanego przekąskami. Rydel przez chwilę marudziła, że nie ma aż tak dobrego spalania kalorii jak na przykład ja i nie może jeść słodyczy, ale po naszych namowach skusiła się na kilka chrupek.
Okay, może mi to niepotrzebne, ale po co tracić czas na te wszystkie diety, ćwiczenia i ograniczenia. Nie, dziękuję, wolę być szczęśliwa.
Z początku nie wiedziałyśmy za bardzo, co robić. Oglądanie filmu wydawało się dosyć kiepskim pomysłem, ponieważ nie mogłybyśmy spokojnie pogadać i nacieszyć się sobą. Jedzenie czekolady, o dziwo, po jednej tabliczce nam się znudziło, nie byłyśmy więc głodne. Bałam się, że dalsza część tego wieczoru będzie równie niezręczna i drętwa, ale kiedy minęło pierwsze pół godziny, cała atmosfera przemieniła się jak w krzywym zwierciadle. Czekolada po dopłynięciu do mózgu Veroniki i Rydel, zaczęła ukazywać swoje skutki uboczne, co skutkowało tym, że obydwie zaczęły się wygłupiać. Śmiały się, przedrzeźniały i tańczyły, śpiewając w nieba głosy przeróżne teksty piosenek. I gdy myślałam, że nic nie strzeli im już do głów, Veronika przyniosła ze sobą pistolety na piankowe strzałki. Ubrały specjalne okulary i zaczęły biegać po całym salonie. Początkowo wraz z Vanessą próbowałyśmy je jakoś uspokoić, ale po chwili uznałyśmy, że musimy wyluzować. Włączyłyśmy się więc do bitwy. Zaczęło się od zwykłej strzelaniny w salonie - chowałyśmy się za sofą, stolikiem oraz regałem i próbowałyśmy trafić strzałką przeciwniczkę. W końcu znudziło się nam to. Akcję wojny przeniosłyśmy na cały dom, dzieląc się przy tym na dwie drużyny - Rydel i ja oraz Vera z Vanessą. I w ten sposób, przytulny dom stał się polem bitwy, a cztery przyjaciółki, tworząc mniejsze grupy, próbowały zestrzelić się nawzajem piankową strzałką. Baza drużyny V (mojej siostry i przyjaciółki, oryginalnie, od pierwszych liter imion) mieściła się w kuchni (co nie było do końca sprawiedliwe, bo miały dostęp do naszego jedzenia). Ja i Rydel, czyli drużyna Raura (pomysł Rydel, bo w końcu to też pasuje), schowałyśmy się w moim pokoju.
- Trzeba je jakoś zajść od tyłu - stwierdziła blondynka, podczas gdy ja zastanawiałam się, w jaki sposób pokonać drużynę V.
- Wiem - mruknęłam, opierając się o ścianę.
Rozwiązanie było oczywiste - trzeba było przechytrzyć dziewczyny. Tylko, jak to zrobić? Jeśli zejdziemy do nich na dół, od razu dopadną nas na schodach i to będzie koniec. Trzeba wymyślić coś oryginalnego, coś, na co nie wpadną.
Niesamowite, jak zwykła, głupia zabawa może emocjonalnie wpłynąć na człowieka!
- Masz coś? - spytała Rydel.
- Nie.
Blondynka westchnęła i przygryzła dolną wargę. Zapewne stresowała się tym wszystkim równie mocno. Było to całkowicie nieuzasadnione, a jednak.
Chcąc rozładować atmosferę, spytałam:
- Tak w ogóle, to co tam u ciebie i Ella?
Kiedy słowa wypłynęły z moich ust, dziewczyna spojrzała na mnie z góry (głównie dlatego, że jest wyższa). Początkowo wyglądała na zdziwioną i zdezorientowaną, ale w końcu zrozumiała, o co ją spytałam.
- Przepraszam, myślałam o bitwie i nie wiedziałam za bardzo, o co chodzi - zaśmiała się. - Między nami wszystko okay. - Wzruszyła ramionami i uniosła kąciki ust ku górze.
Przewróciłam oczami.
- A coś więcej? Układa się wam, pasujecie do siebie, macie o czym rozmawiać? - Próbowałam narzucić jakiś temat.
- Laura, tutaj nie ma nad czym się zastanawiać. Ellington zawsze był moim przyjacielem, nasza relacja nie zmieniła się aż tak bardzo. I, przyznam się szczerze, naprawdę mi to odpowiada. No, z małymi bonusami. - Poruszyła brwiami, a ja oniemiałam. W końcu, dobrze przecież wiedziałam, że dziewczyna jeszcze nigdy się nie całowała! Czy to znaczy, że oni...
- Całowaliście się już?! - krzyknęłam o wiele za głośno, niż powinnam.
- Nie tak głośno! - zawstydziła się.
- Sorki, to przez te emocje...
Westchnęła.
- Tak, całowaliśmy się już. Uprzedzając twoje kolejne pytanie: tak, podobało mi się.
Mimo iż w sprawach związków nie byłam aż taka niedoświadczona, rozmawiając z Rydel czułam się jak dziecko, które uczy się wiązać buty. Dziewczyna była opanowana i mówiła o tym wszystkim ze spokojem. Gdyby nie uśmiech na ustach, nie domyśliłabym się, że jest szczęśliwa.
Ale to było jedynie powierzchowne wrażenie.
Wystarczyło, że dokładniej przyjrzałam się oczom blondynki, jej gestom, gdy starała się nie wybuchnąć. Była niesamowicie podekscytowana i radosna, po prostu starała się to ukryć.
- A ty?
- Co, ja? - zdziwiłam się, gdyż dziewczyna wyrwała mnie ze świata rozmyśleń.
- No, jak tam u ciebie w sprawach sercowych. Dogadałaś się już z moim braciszkiem, hmm? - spytała, ukazując rząd białych zębów.
Poczułam, jak powoli zaczynam się rumienić. Kiedy tego typu pytania zadaje się komuś innemu, wszystko jest dobrze. Ale kiedy to ciebie ktoś spyta o  coś takiego, od razu czujesz narastający wstyd.
- No... Nie powiedział ci? - spytałam, próbując z tego wybrnąć, nie ośmieszając się przy tym.
- Chcę usłyszeć twoją wersję.
Zastanowiłam się chwilę.
- Pogodziliśmy się, z czego naprawdę się cieszę - zaczęłam niepewnie. - Tylko, na razie jesteśmy tylko... przyjaciółmi - stwierdziłam, nie wiedząc, skąd wziął się u mnie ten smutek.
Przecież miałam nikomu nie pokazywać tego, co czuję!
- Dlaczego tylko przyjaciółmi? - zacytowała moje słowa.
- Bo... Póki co nie wiem, czy jestem gotowa na związek z Rossem - powiedziałam, nie kryjąc już zawstydzenia.
Po chwili zorientowałam się, że mogło to zabrzmieć trochę egoistycznie, więc dodałam szybko:
- Oboje uznaliśmy to za dobry pomysł.
- A on także tego chciał, czy może jedynie uszanował twoją decyzję? - spytała spokojnie.
Zatkało mnie. Nie myślałam o tym w ten sposób.
- Ja... - wydukałam, przerywając nagle. Nie miałam pojęcia, co jeszcze powiedzieć.
- Laura, nie zrozum mnie źle, bo jesteś moją przyjaciółką i zawsze będę cię wspierać. Tyle, że Ross to mój brat. I kocham go. Oboje jesteście dla mnie ważni, więc staram się być bezstronna. On cię kocha i zależy mu na tobie. I mogę się założyć, że ty też coś do niego czujesz. Zranił cię, ale każdy popełnia czasem błędy.
- Dlaczego wszyscy chcą, żebym mu wybaczyła i do niego wróciła? Skąd ta pewność, że ja wciąż go kocham? - spytałam, bardziej siebie niż ją. Naprawdę mnie to nurtowało.
- Bo może wszyscy dostrzegają to, czego ty nie potrafisz i od czego za wszelką scenę starasz się odciąć?
Nie wiedziałam, co mogę na to odpowiedzieć. Czyżby Rydel miała rację? Od zawsze była dla nas taką dobrą wróżką, która zarażała uśmiechem i potrafiła każdego zrozumieć.
Czy ja naprawdę tłumię w sobie to, co czuję do Rossa?
Czy zamykam się na to wszystko, bo boję się prawdy?
I czy zawsze muszę zadawać tyle pytań?!
- Chodź za mną, mam pomysł - oznajmiła nagle radosna Rydel, całkowicie zmieniając temat. Pociągnęła mnie za dłoń w kierunku schodów.
Jak nakazała Rydel, zatrzymałam się pod koniec korytarza. Dziewczyna pokazała, że mam być cicho. Mimo iż całkowicie nie rozumiałam, o co chodzi, posłuchałam jej. Delly uważnie czegoś nasłuchiwała, a ja dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, po co to wszystko zrobiła. Podobnie jak i ja, moja siostra ma naprawdę głośny ton głosu, a Veronika... A Veronika, to Veronika. Buzia jej się nie zamyka.
Szczęście nam dopisywało - drużyna V akurat o czymś rozmawiała. Zapewne omawiały plan, by móc nas dopaść. Rozmowy były na tyle odległe, że byłam pewna o dalekim położeniu dziewczyn. Nie chowały się przy schodach, a to dawało nam przewagę. Rydel też to zauważyła.
Dając sobie jakiś znak migowy, zaczęłyśmy schodzić powoli po schodach, na wszelki wypadek trzymając przed sobą zabawkowe pistolety. Sytuacja była komiczna, nasze zachowanie przesadne, a pomysł dziwny, ale miałam to gdzieś. Już dawno tak się nie bawiłam!
Kiedy zeszłyśmy na parter, zrozumiałam, że miałam rację. Drużyna V chowała się w salonie. Oznaczało to, że mają dostęp zarówno do holu, w którym się znajdowałyśmy, jak i do ogródka. Ta świadomość sprawiła, że wpadłam na pewien pomysł.
- Rydel... - szepnęłam do przyjaciółki. Spojrzała na mnie, ale nie przestawała kontrolować całej sytuacji. Machnęłam ręką, dając jej do zrozumienia, że ma podążać za mną. Tak też zrobiła. Przez drzwi wejściowe opuściłyśmy mieszkanie i obiegłyśmy cały budynek do okoła, kierując się do ogródka. Niebo czuwa nad szaleńcami - drzwi balkonowe były otwarte. Dziwne, bo nie pamiętam, abyśmy zostawiły je w takim stanie...
Nie zdążyłam się nad tym zastanowić, gdyż blondynka ruszyła przed siebie. Dogoniłam ją. Im bliżej drzwi balkonowych się znajdowałyśmy, tym wyraźniej dostrzegałam plecy mojej siostry. Pochylała się za sofą, wypatrując czegoś przed sobą. A gdzie Veronika?
Rydel także dostrzegła brak naszej przyjaciółki. Mniej pewnie zbliżyłyśmy się do drzwi, wyciągając przed siebie pistolety. Już stałyśmy przy wejściu do domu, do salonu, już miałyśmy strzelić do mojej siostry, kiedy wyskoczyła przed nas Veronika, z bronią i złowieszczym uśmiechem na twarzy.
- Wiedziałyśmy, że wpadniecie na ten pomysł - zaśmiała się jak najgorszy filmowy złoczyńca.
- Specjalnie otworzyłyśmy drzwi balkonowe - dodała Vanessa, podchodząc do szatynki.
Stałyśmy na przeciwko siebie, trzymając zabawkowe pistolety i czekając na to, kto wykona pierwszy ruch. I powiedzcie mi, że my jesteśmy normalne!
Swoją drogą, nigdy nie rozumiałam, dlaczego w filmach, kiedy ktoś ma do kogoś strzelić, zabić lub unicestwić, zamiast wykonać ostateczny ruch, strzela przemowę na trzy sceny. To całkowicie sensu nie ma przecież!
- Ognia! - krzyknęła Vera. I ponownie rozpoczęła się strzelanina.
Raz trafiłam Vanessę prawie w stopę, ale zdążyła się odsunąć. Dostałam więc od niej prosto w brzuch strzałką, co było równoznaczne z tym, że się wykrwawiłam i zginęłam. Jedyne, co mi pozostało, to trzymać kciuki za Rydel. Muszę przyznać, że całkiem nieźle jej szło. Trafiła moją siostrę w dłoń, ale zaraz potem znalazła się między Vanessą, a Veroniką. Nie mogła się rozdwoić. Zastrzeliła szatynkę, a Vanessa trafiła ją w plecy, tym samym sprawiając, że jej team, drużyna V, wygrał pojedynek na piankowe strzałki. To nawet w moich myślach brzmi dziwnie.
- Jak to mówią, najważniejsza jest zabawa, ale i tak liczy się wygrana - powiedziała dumnie Veronika, wypinając pierś do przodu i kładąc ręce na biodrach. Następnie przybiła piątkę mojej siostrze.
Oczywiście nie byłyby sobą, gdyby ostentacyjnie nie uświadomiły nam, jaką porażkę poniosłyśmy.
- Gratuluję wygranej - powiedziałam cicho, kiedy wszelakie kłótnie i spory się skończyły.
O dziwo, cała ta wojna na strzałki, ganianie się po całym domu i uciekanie przed sobą bardzo nas zmęczyło! Udałyśmy się więc do salonu, by napić się wody (Rydel zapomniała o winie) i zamówić pizzę. Niestety, tym razem nie przekonałyśmy Rydel do nieprzejmowania się kilogramami. Dziewczyna zaparła się i nijak nie mogłyśmy zmienić jej zdania. W trójkę - Nessa, Vera i ja - zjadłyśmy pyszny fast-food, a blondynka jakąś sałatkę. Pff.
Pałaszując kolację plotkowałyśmy dosłownie o wszystkim! I to było naprawdę przyjemne. Brakowało mi takich luźnych rozmów o ubraniach, innych ludziach, czy serialach i aktorach, czegoś, przy czym nie musiałabym zadawać sobie tak wielu pytań. Podejrzewam, że mój mózg niezmiernie radował się tym faktem - wreszcie mógł odpocząć. I wcale w tym momencie nie przesadzam. Jeszcze trochę analizowania swojego życia i uczuć, a dostałabym migreny. Po jakimś czasie to zaczyna być męczące.
Po kolacji obejrzałyśmy film. Była to komedia romantyczna, z Ryanem Goslingiem w roli głównej. Uwielbiam ten gatunek filmowy! Nie dość, że można się pośmiać i pokrzyczeć na bohaterów, to jeszcze pojawia się miłość, czyli coś, co większość dziewczyn uwielbia widzieć w różnych powieściach. No, a fakt, że przystojny chłopak biega po ekranie bez koszulki jest jedynie kolejnym atutem.
Po filmie znowu rozmawiałyśmy, tym razem na poważniejsze tematy. Może i nawet życiowe? Spodobała mi się ta odmiana, zwłaszcza, że nie dotyczyła jedynie kłopotów sercowych (które, swoją drogą, miałam jedynie ja).
Patrząc na dziewczyny, zrozumiałam, jak bardzo mi ich brakowało. Pewne rzeczy docenia się dopiero wtedy, kiedy się je straci. Nie powinnam ich tak zaniedbywać, tym bardziej od siebie odsuwać. Brakowało mi ich. A przyjaźń jest takim uczuciem, które każdy kiedyś powinien docenić. Bez względu na to, kim i jaki jest. Bo to naprawdę cenny dar.

*oczami Veroniki*

- Nie zasypiajcie! - warknęłam na Vanessę i Laurę, którym widocznie lepiły się powieki. Okay, może i ich życie jest trochę bardziej pracowite, wcześniej wstają i mają więcej na głowie, ale to wciąż nie jest powód, żeby zasypiać o pierwszej w nocy! 
- Nie bij... - ziewnęła Vanessa, przeciągając się. 
- Choćbym wam miała wsadzić baterie do tyłka, nie pozwolę, abyście zasnęły. To jest babska nocka - powiedziałam, podkreślając ostatnie słowo. 
Nawet, gdy byłyśmy jeszcze w gimnazjum, nocowania z Laurą kończyły się tym samym; ja nie pozwalałam jej spać, ona marudziła, po czym wołała, że rodzice idą, więc udawałyśmy, że śpimy. Jak się okazywało, rodzice wcale nie szli. Szturchałam ją w ramię, mówiąc, że nikogo nie ma, ale było za późno - dawno spała. I tak za każdym razem.
- Vera, ja jutro idę na plan... - westchnęła Laura. 
Okay, to ją trochę usprawiedliwia, ale...
Nie, to jednak to nie jest usprawiedliwienie. 
- To było o tym myśleć rano, gdy planowałyśmy tę nockę. - Pokazałam jej język. - Zobacz, Rydel w ogóle nie marudzi... - powiedziałam, wskazując na przyjaciółkę. Słysząc swoje imię, oderwała się od ekranu telefonu. 
- A z kim to tak piszesz, co? - zainteresowała się Laura, trzymając powieki palcami tak, by nie opadały.
Plusik za starania.
- Z nikim. Ell wysłał mi tylko sms na dobranoc, to chciałam odpisać. - Rydel wzruszyła ramionami.
- Ooo, jak słodko... - westchnęła Vanessa, po czym wybuchła śmiechem.
- Nie przypomnę, kto ostatnie pół godziny spędził w łazience rozmawiając z Rikerem - zironizowałam, a brunetka przestała się śmiać. Punkt dla mnie!
- Czuję się przy was taka samotna - zażartowała Laura, a z jej ust wyrwało się ziewnięcie. 
Przy tych śpiących smokach czuję się, jakby w moich żyłach krążył Red Bull, a nie krew. Skąd taki nagły zanik energii w ich najedzonych pizzą ciałkach?
- A ja się czuję jak wulkan energii, więc zróbmy coś szalonego! - zawołałam, ciesząc się, że nie mieszkamy w bloku, bo ktoś mógłby się poskarżyć na hałasy. W pewnym sensie, chciałam też trochę pomóc Laurze. Bo mogę się założyć, że gdyby nie ja, nasza rozmowa stoczyłaby się na temat pana Lyncha, a to mogłoby nie być dla niej przyjemne. I tak dosyć się już namęczyła przez to zerwanie.
Dziewczyny coś zaszemrały, a ja chciałam im odpowiedzieć, ale usłyszałam ciche pikanie.
- Ktoś dostał sms - oznajmiła Rydel, a ja miałam ochotę przyznać jej order za spostrzegawczość.
Jak się okazało, to mój telefon zabrzęczał. Wzięłam go do ręki, by sprawdzić, któż to ma ochotę pisać ze mną o tej porze... 
Miałam cicha nadzieję, że to może Jake, bo chociaż śmieję się z dziewczyn, to chciałabym, żeby mój chłopak wysyłał mi sms'y na dobranoc. Wbrew pozorom, to naprawdę miłe. Od razu człowiekowi się lepiej zasypia. Niestety, nadawcą wiadomości nie był Jake, a inny blondyn. Zdziwiło mnie to trochę, a jeszcze bardziej zdziwiła mnie treść wiadomości. 
- Czyżby ktoś także dostał romantyczną wiadomość na dobranoc? - zaśmiała się Vanessa, wbijając mi palec w żebro. 
- O ile sms od operatora można nazwać wiadomością miłosną - skłamałam, szybko wstukując coś na klawiaturze tak, by nie zauważyły tego dziewczyny - to tak, dostałam wiadomość miłosną. - Przewróciłam oczami. Ta sytuacja była rolą mojego życia, a nawet nie mogę się im pochwalić, że tak ładnie je nabrałam, bo całe kłamstwo szlag by trafił. 
Aby to wszystko nie wydało się podejrzane, odczekałam pięć minut. Trwały prawie wieczność, podczas której półsłówkami odpowiadałam na pytania dziewczyn. Nie potrafiłam zaangażować się w rozmowę, kiedy wiedziałam, że chłopak ma mi coś ważnego do powiedzenia. I czeka przed domem.
- Dziewczyny, ja lecę do toalety - oznajmiłam po dłuższej chwili. - Trochę mnie nie będzie, ale niech tylko któraś spróbuje zasnąć, a zagwarantuję wam, że już się nie obudzi! - Pogroziłam im palcem i nim zdążyły o cokolwiek spytać, opuściłam pokój. Skierowałam się na dół, po cichu zbiegając po schodach. Ja się powinnam ninją urodzić! Odblokowałam zamek w drzwiach wejściowych i wyszłam na zewnątrz. 
Poczułam przyjemny chłód, kiedy wiatr owiał moje nagie nogi - moja piżama składała się z za dużej bluzki i krótkich spodenek. 
- Halo? - krzyknęłam szeptem (tylko ja tak potrafię), wypatrując blondyna. Jego auto stało na podjeździe, więc musiał tu być. Przez chwilę wystraszyłam się, że może to jakaś pułapka, ale już po chwili z mroku wyłoniła się twarz chłopaka. Na mój widok uśmiechnął się lekko i, co mnie zdziwiło, przytulił mnie na przywitanie.
- Też się cieszę, że cię widzę, Ross, ale skąd ta nagła czułość? - zaśmiałam się, przyciszając głos. Nie chciałam, by dziewczyny nas usłyszały. 
- Takie małe podziękowanie za to, że chciało ci się tu przyjść, bo wiem, jakim jesteś leniem. I za to, że marzniesz w krótkich spodenkach. Ładne nogi, tak przy okazji. - Uśmiechnął się szeroko, a ja przewróciłam oczami.
- Faceci. Lepiej powiedz, co tutaj robisz. Bo dziewczyny nie uwierzą, że tyle czasu w toalecie spędzam!
- Spokojnie, już mówię - westchnął, widocznie speszony. Ze słabego podrywacza zmienił się w nieśmiałego chłopca, ciekawe. - Poprosiłem cię, abyś przyszła, bo nie chciałem tego załatwiać przez telefon. To bardzo ważne.
- Ale o co w ogóle chodzi, jeśli mogę spytać? - pośpieszałam go, na co tylko się zaśmiał.
Nigdy nie należałam do cierpliwych osób.
- Organizuję taką małą niespodziankę dla Laury, wiesz, w ramach przeprosin. Chcę jej pokazać, że mi ciągle zależy i... Trochę tak liczę na to, że da mi szansę - ponownie się zawstydził, a ja z trudem powstrzymywałam się od wydania z siebie głośnego "ooo". Albo parsknięcia śmiechem. 
Jednak to pierwsze.
- I chciałem cię spytać, czy mogłabyś wziąć Laurę w piątek na jakieś zakupy lub coś w tym stylu. Żeby to nie wydało się podejrzane, weź też Jake'a! - ucieszył się. - Będzie wyglądało, jakbyś zaprosiła ją na swoją randkę.
- Chciałabym ci pomóc, ale boję się, że to nie wypali... Co, jeśli Jake się na mnie obrazi, że go wykorzystuję do czyiś planów lub coś w tym stylu?
- Ale on o tym wie, zgodził się nawet! 
O. Dobrze wiedzieć.
- A co z Laurą? Nie będzie jej głupio i smutno, że idzie z kimś na randkę, jako czwarte koło u wozu? - spytałam, wciąż pełna wątpliwości. Naprawdę chciałam pomóc chłopakowi, ale nie kosztem szczęścia moich bliskich.
- Yyy, Riker mi to tłumaczył. To jakiś chwyt psychologiczny, wiesz... Ona pomyśli, że jest samotna i tak dalej i wtedy ja jej pokażę, że mi na niej zależy i... I może da mi szansę...
Westchnęłam, wciąż myśląc. Zgodzić się czy nie?
- Veronika, proszę... To dla mnie bardzo ważne, ja ją naprawdę kocham i wiem, że możesz mieć o mnie złe zdanie, ale zrozumiałem błąd i chcę go naprawić! Proszę, bez ciebie nie dam sobie rady. - Spojrzał na mnie smutno, a ja wstrzymałam oddech. Spoglądając w jego oczy, w jego smutne, wielkie oczy, nie mogłam nie dostrzec tego, że mówi prawdę. To spojrzenie roztopiłoby najbardziej zlodowaciałe serce.
- Ciesz się, że Bozia obdarzyła cię magicznymi oczami - zaśmiałam się. - Okay, zgadzam się - oznajmiłam z uśmiechem na ustach. 
A Ross wybuchnął radością, dosłownie. Zacisnął dłonie, uśmiechnął się szeroko i przytulił mnie z całej siły. 
- Dzięki, dzięki, dzięki! - zapiszczał, po czym odsunął się i pocałował mnie szybko i mocno w policzek.
- Ej, nie przeżywaj tego, jak mrówka okres! - Potarłam dłonią policzek. - Poza tym, mam chłopaka!
- Wiem, wiem, przepraszam... - westchnął, wciąż nie kontrolując radości. Jak to niewiele trzeba, by uszczęśliwić człowieka. - Właśnie, apropo twojego chłopaka... - rzucił, po czym pobiegł do samochodu, zostawiając mnie osłupiałą przy drzwiach. Po chwili jednak wrócił do mnie, trzymając w dłoni małe, pluszowe, brązowe coś. 
- To dla ciebie, od Jake'a - oznajmił, wręczając mi przedmiot. Obróciłam go w dłoniach - jak się okazało, był to mały, pluszowy misiek. Na jego szyi przewiązany był sznurek, a do niego przyczepiona karteczka z jakimś napisem.
- Słodkich snów, Jake - przeczytałam na głos. - Ooo, jaki kochany - zaśmiałam się. 
I w tym momencie jestem w stanie mu wybaczyć każdą głupią kłótnie, każdy brak wiadomości na dobranoc i każdy błąd. 
Lubię przytulanki i oryginalność. Nie oceniajcie mnie.
- Dobra, ja muszę spadać. Dziewczyny zaczną się dziwić, gdzie zniknęłam.
- Jeszcze raz dziękuję i dobranoc - powiedział chłopak, idąc powoli do swojego samochodu.
- Dobranoc! - zawołałam za nim i wbiegłam do domu. Starannie zamknęłam drzwi i przekręciłam zamek, po czym pognałam na górę. Wrzuciłam miśka do własnego pokoju i pocierając swoje dłonie o siebie nawzajem, by nie były zimne, wparowałam do pokoju przyjaciółek. 
Już chciałam wyjaśniać, dlaczego tyle mnie nie było, kiedy się zorientowałam, że nie mam do kogo mówić. Vanessa i Laura wygodnie spały w łóżku, przytulając się do siebie, a Rydel opierała o łóżko, także smacznie chrapiąc. W dłoni trzymała telefon.
Przez chwilę obudziła się we mnie żądza mordu, ale byłam zbyt szczęśliwa, by robić komuś krzywdę. Wzięłam więc telefon do ręki, napisałam krótką wiadomość do mojego chłopaka i biorąc ze sobą jakiś koc, położyłam się na materacu. Skoro jako jedyna wytrwałam, to zrobię sobie na śniadanie gofry w nagrodę. O, albo omlet! 
Z myślą o pysznym śniadaniu, wygranej bitwie na strzałki i Jake'u, zasnęłam.

***

Bum! :D
Notkę piszę teraz, w poniedziałek, ale rozdział dodam jutro, we wtorek, bo muszę go jeszcze sprawdzić, a aktualnie nie mam na to siły. No, i sposobności xd
Ten rozdział jest naprawdę życiowy, wierzcie mi. I chociaż bitwa na strzałki może wydawać się Wam dziecinna, to po spędzeniu całego dnia z moją przyjaciółką nie byłam w stanie napisać niczego normalnego xd I możecie w nim odnaleźć też trochę mnie. :) No, oprócz fragmentu o ładnych nogach Very, to całkowicie mnie nie dotyczy ;p
No, jak tam wakacje? Ja mogę zagwarantować, że blog na stówę nie skończy się przed końcem lipca. ;p Zapewne by mi się to udało, ale przyjechała do mnie przyjaciółka na tydzień, to nie chcę siedzieć cały czas przy kompie i pisać rozdziałów, tylko podbijać z nią Kołobrzeg. ^^ Mieszka ktoś może blisko? c: Tak więc, jako że mój upośledzony mózg ma słabość do trójek i piątek, to epilog pojawi się albo 13, albo 15 sierpnia, tego możecie być pewni c: A kolejny rozdział w weekend lub poniedzialłek za tydzień.
Nie próbujcie tego zrozumieć. Póki co nikomu się nie udało :')
Właśnie, ważne pytanie: ma któreś z Was twittera? Chętnie bym zaobserwowała, ostatnio uzależniłam się od tego portalu :') 
 Jeszcze jedno pytanie; wiecie może, jak zrobić takie fajne ramki wokół dodawanych gifów? Bo widziałam to na kilku blogach, a nie wiem, jak zrobić. A lepiej wygląda, niż zwykły dodany gif. :) Się na tym nie znam, więc jak coś poprzekręcałam, to nie śmiać się :D
Okay, na dziś to tyle. Niech oczekiwanie na najnowszy album R5 nie dłuży Wam się zbytnio, a wakacje trwają wieczność.
Pozdrawiam. xx
~JuLien 




R5 - "Love Me Like That"
 

środa, 22 lipca 2015

62. Maybe you'll always be the one I'm missing


*oczami Laury*

- Laura! - krzyknęła uradowana Vanessa, kiedy zobaczyła mnie na lotnisku. Była dosyć pełna energii, jak na tak wczesną godzinę. To miłe, że chciało jej się po mnie przyjechać. Przecież mogłam wrócić taksówką. 
- Hej siostra - przywitałam się i objęłam ją jednym ramieniem, gdyż drugą ręką trzymałam walizkę. 
- Hej Raini, hej Ross, hej Ca... A gdzie Calum? - zdziwiła się. 
- Coś się stało z jego walizką i teraz to wyjaśnia. Kazał nam iść - wyjaśniła brunetka.
- Po prostu przestraszył się zmęczonego spojrzenia Raini. Wyglądała, jakby zaraz, mimo zmęczenia, miała się na kogoś rzucić - dodał Ross, a wspomniana dziewczyna uderzyła go pięścią w ramię. - A nie mówiłem! - zaśmiał się. 
- Ross, po ciebie nikt nie przyjeżdża? 
- Nie, Van. Moje rodzeństwo woli się wyspać, bo jako muzycy nie mogą się narażać na coś takiego jak zmęczenie, czy stres. - Przewrócił oczami. 
- Tsa, mi też by się nie chciało wstawać, ale przegrałam zakład z Veroniką - stwierdziła, a widząc nasze zdziwione spojrzenia, machnęła ręką i dodała:
- Długa historia.
No pewnie. Moja siostra nigdy z własnej woli nie przyjechałaby po mnie. W sumie, to nie mogę narzekać. Gdybym się znalazła na jej miejscu, pewnie też wolałbym smacznie sobie pospać.
- A ty, Raini? Wracasz sama? - spytałam. 
- Nie, zostawiłam tu samochód w piątek. Wiesz, na strzeżonym parkingu. Dzięki za troskę. - Uśmiechnęła się. - Będę spadać. Nie marzę o niczym innym, jak o własnym łóżku - westchnęła. Nieprawdopodobne, jak nasze myśli są podobne!
Dziewczyna pożegnała się z każdym z nas, po czym ciągnąć za sobą dwie walizki, skierowała się do wyjścia z budynku. Odprowadziłam ją wzrokiem, a gdy zniknęła za zakrętem, na powrót poświęciłam uwagę siostrze i blondynowi. Zacięcie o czymś dyskutowali. Oni coś knują. 
- Dlaczego nie mówiłaś, że się z nim pogodziłaś?! - oburzyła się Vanessa. 
Spojrzałam na nią spod byka. Serio, siostra? Naprawdę?
- A kiedy niby miałam to zrobić! - Wyrzuciłam do góry ręce. - Kabel - burknęłam, patrząc wymownie na Rossa. Ten tylko się zaśmiał i odwrócił wzrok. 
Okay, ta jego radość jest naprawdę dziwna.
- Podwieźć cię, skoro twoje rodzeństwo nie jest tak wspaniałomyślne jak ja? - Uśmiechnęła się wesoło i nim chłopak zdążył cokolwiek powiedzieć, odwróciła na pięcie i ruszyła przed siebie.
Okay, Ross Rossem, ale skąd ta niekończąca się radość u mojej wybuchowej, wrednej i wiecznie śpiącej siostry?
To nie fair. Ktoś mnie nie powiadomił o jakimś święcie radości, czy coś?
Wyszliśmy na dwór. Spojrzałam na niebo, które nawet jak na wczesną godzinę było bardzo ciemne i zachmurzone. Chyba zbiera się na deszcz. 
Wsiedliśmy do samochodu. No, może nie całkowicie. Zanim wsiedliśmy, trochę się przepychałam z chłopakiem przy przednich drzwiach do samochodu. To w końcu auto mojej siostry, mam prawo jechać na przednim siedzeniu! Po podaniu kilku inteligentnych argumentów, konwersacji na poziomie oraz wielu groźbach... wylądowałam na tylnym siedzeniu. Grunt to umiejętność targowania.
Jechaliśmy drogą, rozmawiając na różne tematy. Vanessa koniecznie chciała wiedzieć, jak podobało nam się w Nowym Jorku. Pytała także o rodziców oraz serial. Jak to na wspaniałą siostrę przystało, nie mogła nie wypytać o różne intymne i dosyć krępujące pytania dotyczące naszej znajomości i pogodzenia się. Cóż, było to krępujące dla mnie. Ross cały czas tryskał radością.
- To wspaniale, że tak świetnie się bawiliście! - podsumowała naszą rozmowę Vanessa, co powoli robiło się naprawdę dziwne. 
I nie przesadzam. Oczywiście, że wolę, gdy wszyscy są szczęśliwi, a nie smutni niczym barany po goleniu, ale przesadnie dobra atmosfera może być równie krępująca, co ta smutna.
Postanowiłam spytać Vanessę o jej dziwne zachowanie.
- A co ty taka radosna? Nie, żebym miała coś przeciwko, ale to trochę dziwne... 
- Co? - przeciągnęła samogłoskę. W tym samym czasie, co ja przewróciłam oczami, ona skręciła kierownicą i wjechała na stację benzynową, by uzupełnić paliwo.
- Nie ściemniaj - prychnęłam. 
- Okay, okay, nie bądź taka niecierpliwa - westchnęła, wyłączając silnik. - Laura, chodź ze mną na chwilę, pomożesz mi z tankowaniem. 
Nie rozumiejąc o co chodzi, próbowałam zaprzeczyć. Dziewczyna posłała mi jednak zdeterminowane spojrzenie w lusterku, więc uległam i wysiadłam z samochodu.
- Więc? - zachęciłam ją do mówienia, biorąc do ręki odpowiedni uchwyt od różnych rodzajów benzyny. 
- Nie chciałam tego mówić przy Rossie, głupku. Może jestem trochę bardziej szczęśliwa niż zazwyczaj, ale...
- Trochę? - Uniosłam brwi do góry. 
- Cicho. Nie przerywaj. - Dorośle pokazała mi język. - Riker chciał się ze mną w ten weekend spotkać, ale odmówiłam, bo byłam zajęta. Potem było mi trochę głupio i bałam się, że będzie na mnie zły. Wiesz, w końcu mu odmówiłam, a może chciał ze mną omówić coś ważnego lub coś w tym stylu. Wiesz, normalne wątpliwości. No więc, wczoraj wieczorem zaproponowałam spotkanie. I wiesz, co? Nie był ani trochę zły! Wręcz przeciwnie! - ekscytowała się. - Miło spędziliśmy czas i do tego dał mi prezent! - powiedziała, wyciągając w moim kierunku rękę. Tuż za nadgarstkiem wisiała bransoletka z drobnymi zawieszkami. - Prawda, że piękna? Prawda, że on jest taki romantyczny? - rozmarzyła się. 
- I tylko o to chodziło? - zdziwiłam się. Czy ja też się tak zachowywałam, kiedy chodziłam z Rossem? A jeśli tak, to dlaczego nikt mnie wtedy nie pacnął w głowę?
- Aż tyle. - Uśmiechnęła się lekko. - Lecę zapłacić, a ty wracaj do środka auta, do swojego przyjaciela. - Położyła nacisk na ostatnie słowo i pobiegła w kierunku stacji. 
Ponownie przewróciłam z rozbawieniem oczami. Słuchając siostry, weszłam do środka samochodu. 
- Mój brat to serio jest romantyczny - powiedział, nim zdążyłam zapiąć pas. 
- Znowu podsłuchiwałeś?
- Miałem otwarte okno odkąd ruszyliśmy z lotniska. Skąd miałem wiedzieć, że mam nie słyszeć tego, o czym będziecie rozmawiać?
- Och.
- Spostrzegawczość jest u was chyba rodzinna - zaśmiał się. 
Rozsiadłam się wygodnie w fotelu i wyjrzałam za okno. Była wczesna pora, ale niektóre samochody i tak poruszały się już po ulicy. Szło po niej też kilku przechodniów. Patrząc w przednią szybę widziałam moją uśmiechniętą siostrę i jakiegoś sprzedawcę. Obok nas zaparkował samochód. Kierowca był widocznie czymś zmartwiony. Może właśnie miał się spóźnić do pracy, a skończyło się mu paliwo i przez to tracił kolejne cenne minuty? Mógł też pokłócić się z żoną i teraz tego żałować. Albo dostał jakiś smutny lub niemiły telefon? Wszystko mogło się przytrafić. Normalnie nie powinnam się tym przejmować, w ogóle o tym myśleć, ale lubię czasem obserwować ludzi. Myśleć o tym, jak wygląda ich życie. Nie chodzi o zazdrość, a nawet o zwykłe wścibstwo, czy ciekawość. Po prostu zastanawiam się, jak to by było, gdybym była kimś innym - nie, żebym chciała. Lubię swoje życie, ale lubię wyobrażać sobie, jak to by było być kimś innym, czuć co innego, patrzeć inaczej na świat, w inny sposób chodzić po świecie... Być kimś nowym. Po prostu zobaczyć, jak to jest patrzeć na świat przez inne myśli. Mogłoby to być ciekawym doświadczeniem, chociaż prawdopodobnie niemożliwym.
- Podobałby ci się taki gest? - spytał Ross, tym samym wyrywając mnie z zamyślenia. 
- Co? - wydukałam. 
- A nie, nie ważne. To było głupie. - Skrępował się. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam go w tym stanie.
- Skoro już powiedziałeś, to powtórz.
- Ale...
- Proszę... - jęknęłam, a on uległ.
- Pytałem, czy podobał ci się gest Rikera dla twojej siostry - powtórzył. 
O tym myślał przez ten cały czas?
- W sumie, to nie wiem. - Wzruszyłam ramionami. Miałam ochotę spytać, dlaczego go to tak interesowało, ale zrezygnowałam z próby wypowiedzenia tych słów na głos.
Patrzyłam na chłopaka, a raczej na tył jego głowy, gdyż tylko to było w zasięgu mojego wzroku. Chciałabym czasem wiedzieć, co się w niej kryje.
- Z jednej strony - zaczęłam niepewnie, chcąc kontynuować rozmowę - zdziwiłam się, że ten gest wywołał aż taką radość z jej strony. Ale to było całkiem słodkie. Takie gesty naprawdę mogą uszczęśliwić dziewczynę - powiedziałam, uważając na każde wypowiadane przeze mnie słowo. 
Spojrzałam w lusterko i dopiero teraz zorientowałam się, że chłopak cały czas mnie obserwował. Nie odwróciłam wzroku, a skupiłam się na jego oczach. One są naprawdę ładne.
- Myślę, że gdyby ktoś zrobił dla mnie coś takiego, to też bym się ucieszyła. - Uśmiechnęłam się lekko. 
Między nami zapadła cisza. Patrzyliśmy sobie w oczy. Cieszyłam się, że mu to nie przeszkadza, bo dawno tego nie robiłam. Czułam się tak bezkarnie. To było naprawdę miłe uczucie, gdzieś w środku. Brzmi głupio, wiem, ale taka jest prawda. Mam dziewiętnaście lat, a poczułam głupie motyle w brzuchu i to dziwne ciepło, znajdujące się gdzieś w głębi mojego ciała. I poczułam się jak zakochana małolata. 
A tylko patrzyłam w jego oczy. 
To uderzyło we mnie, jak grom z jasnego nieba. Czy ja naprawdę wciąż jestem w nim zakochana? I czy wystarczyła ta krótka chwila, żebym zdała sobie z tego sprawę?
- No hej, hej! Możemy jechać dalej! - zakomunikowała rozpromieniona Vanessa, wsiadając do samochodu. Wskoczyła do niego i opadła na siedzenie, wsadzając przy tym kluczyk do stacyjki.
Poświęciłam oczom Rossa ostatnią sekundę, po czym odwróciłam wzrok na swoje dłonie, które niebezpiecznie zaczęły się pocić. 
- No to jedźmy - westchnął chłopak, odwracając wzrok na okno. Zrobiłam podobnie.
Ross nie odezwał się już ani słowem do końca naszej drogi.

*oczami Rydel*

Kiedy Ross spędzał prawie godzinę w pokoju po tym, jak zapowiedział, że idzie tam tylko do kogoś szybko zadzwonić i wraca, postanowiłam sprawdzić, czy wszystko w porządku. Martwiłam się, dlaczego, po co, o czym i z kim tak długo rozmawia. To mogło być coś ważnego.
Kiedy weszłam do pokoju chłopaka, chodził od lewej ściany do prawej i energicznie rozmawiał z kimś przez telefon.
- Możemy pogadać? - szepnęłam, nie chcąc mu zbytnio przeszkadzać.
- Daj mi pięć minut - odparł, przykładając dłoń do telefonu. Następnie ponownie wrócił do rozmowy. - Jake, skup się! - warknął, tłumacząc coś chłopakowi.
Przynajmniej już wiem, z kim rozmawia, pomyślałam i opuściłam pokój brata. Chciałam udać się do własnej sypialni i sprawdzić, co nowego pojawiło się w świecie internetu, ale usłyszałam śmiechy z pokoju mojego - pierwszego w kolejności młodszych braci - brata, Rocky'ego. A jako że większość ludzi kieruje się ciekawością w swoim życiu i ja postanowiłam sprawdzić, co jest powodem jego rozbawienia. Poza tym, nudziło mi się. Bardzo mi się nudziło. A Rocky zawsze ma jakieś dobre pomysły na zabicie nudy.
Nie pukając uprzednio, gdyż nie mogłam się spodziewać niczego, czego do tej pory nie widziałam, weszłam do pokoju jedynego naturalnego owłosienia z rodziny Lynch w tym domu. Okay, moje włosy, tak jak Rikera i Rossa są tylko rozjaśniane, ale zawsze to coś.
W pokoju bruneta znajdował się nie tylko właściciel pokoju, ale także jego najlepszy przyjaciel a mój chłopak.
- Cześć wam - przywitałam się, wchodząc do środka. Zamknęłam za sobą drzwi i spojrzałam na chłopaków, którym ani śniło się odpowiadać. - Co robicie? - zagadnęłam.
Niestety, ponownie nie uzyskałam odpowiedzi. Uszu dziś nie myli, czy co?
Chłopcy uśmiechali się coraz szerzej, wlepiając wzrok w ekrany telefonów, które trzymali w dłoniach.
- Co robicie? - powtórzyłam pytanie, tym razem głośniej. Miałam dość tego, że mnie ignorowali. - Jeśli jeszcze przez chwilę będziecie mnie ignorować, możecie zapomnieć o dzisiejszej kolacji - zagroziłam, co dopiero sprowadziło na ziemię jednego z nich. Ellington, który od zawsze uwielbiał dużo jeść, o czym kompletnie nie świadczy jego postura, co jest bardzo nie fair, spojrzał na mnie. Kąciki ust wciąż unosił wysoko ku górze, w ogóle nie przejmując się tym, że byłam na niego zła.
- Co jest, kochanie? - spytał, jak gdyby nigdy nic.
A mówią, że to ja jestem wiecznie radosna.
- Pytałam, co robicie. Nudzi mi się. - Podeszłam do nich i usadowiłam się koło mojego chłopaka. Po chwili namysłu, położyłam mu głowę na ramieniu i wlepiłam wzrok w jego komórkę. Moim oczom ukazał się niebiesko - biały ekran i charakterystyczna ikonka małego, błękitnego ptaszka. - Twitter? - upewniłam się.
- Mhm... - mruknął Rocky, zbyt zajęty swoją pracą, by móc rozwinąć odpowiedź do conajmniej jednego słowa.
- Odpowiadamy na różne pytania fanów pod konkretnym hashtagiem - wyjaśnił Ratliff.
I co ja bym bez niego zrobiła?
- I to jest takie zabawne? - zdziwiłam się, przypominając sobie głośny śmiech, który minutę temu usłyszałam na korytarzu.
- Pamiętasz, jak w dzień ojca Rocky złożył mi życzenia? - spytał Ell, opierając głowę o moje włosy.
Sięgnęłam pamięcią do wydarzenia, o które spytał chłopak. W głowie wyświetlił mi się obraz Rocky'ego, obwieszczającego nam, co takiego genialnego (jego mniemaniem) zrobił. Oczywiście, Ellington nie byłby sobą, gdyby dalej nie pociągnął tej szopki. Wtedy jeszcze nie byliśmy razem, ba, nawet nie myślałam o tym, że moglibyśmy być. A mimo to, wspominam to wszystko jako coś miłego, zabawnego i godnego zapamiętania.
- Tak - odpowiedziałam.
- Jakaś fanka wróciła do tego tematu, wiesz, zaczęły się pytania o nas, moje rodzicielstwo i tak dalej...
- Wtedy wymyśliliśmy ten pomysł z hashtagiem - dodał Rocky.
- I tak oto nawiązała się konwersacja na temat mojego ojcostwa - zakończył Ratliff.
- Wasze życie jest takie ciekawe - podsumowałam to wszystko, uśmiechając się do chłopaków. - Jeśli mogę spytać, jaki był ten hashtag?
Chciałam się tego dowiedzieć, by w razie nudy móc potem poczytać te wpisy i zobaczyć, co też chłopcy powymyślali. Znając ich wyobraźnię, to mogłoby być naprawdę ciekawe.
Rocky uśmiechnął się pod nosem.
- "Rydellingtonbaby", pisane razem, z piękną krateczką na początku - oznajmił z dumą w głosie.
- Pomysłowe, co nie? - ucieszył się Ratliff.
Moje zdanie było zupełnie inne, ale nie chciałam psuć ich radości. To by nie byłoby do mnie podobne. Postanowiłam więc skupić się na innej stronie tego pomysłu;
- Zwariowaliście? Już mało ludzie gadają o mnie i Ellu i naszym podejrzewanym związku? - wystraszyłam się.
Chciałabym, aby fani się o nas dowiedzieli, ale nie w ten sposób! Nie przez zdjęcia zrobione przez paparazzi, domysły, czy plotki. Sama chciałabym im o tym powiedzieć, może nie od razu, ale stopniowo, żeby móc się tym nacieszyć oraz trochę podsycić ciekawość fanów. Gdybym mogła dzielić się z nimi moją radością wynikającą z tego związku, moja radość byłaby jeszcze większa.
- Coś się stało? - zaniepokoił się Ell.
- Niby nie, ale... - urwałam, myśląc o tym, co mogłabym powiedzieć dalej. - Po prostu nie chcę, żeby fani dowiedzieli się o nas przez różne zdjęcia, plotki, czy domysły. Sama chciałabym im o tym powiedzieć, kiedy będę gotowa. Kiedy oboje zdecydujemy, że warto i tego chcemy - oznajmiłam.
- Spokojnie, taka jedna akcja o niczym nie świadczy. Zrobimy, jak tylko będziesz chciała.
- Jesteś kochany - oznajmiłam i podniosłam się na łokciu, by móc pocałować go w policzek.
- Od początku wiedziałem, że będziecie razem. Byłem waszą pierwszą shiperką.
- Tak, Rocky. Zdecydowanie od zawsze byłeś naszą shiperką - zironizował Ratliff, ale mój brat tylko się zaśmiał.
- Nie żebym was podsłuchiwał - zaczął poważnie - ale siedzicie obok mnie, więc to nie było trudne. Jak chcecie trzymać swój związek w tajemnicy, to bardziej uważajcie na fanów w miejscach publicznych. Nawet nie wiecie, ile waszych wspólnych zdjęć krąży w internecie. - Wypuścił głośno powietrze, a ja przewróciłam oczami.
- I jak niby mam ukrywać związek z taką cudowną dziewczyną? - spytał Ellington w trakcie odpisywania na kolejnego tweeta, a ja poczułam, jak się czerwienię. To było naprawdę słodkie.
- Dobra. Nie przeszkadzam wam i idę dalej ratować świat, tym razem w pokoju Rossa - oznajmiłam, wstając z łóżka, uprzednio całując mojego chłopaka w drugi policzek.
- Powodzenia - odarli chłopcy, nie pytając o szczegóły i ponownie wlepiając wzrok w ekrany telefonów. Wyglądali naprawdę zabawnie.
Opuściłam pokój Rocky'ego i na powrót skierowałam się do sypialni Rossa. Przysięgam, jeśli wciąż będzie rozmawiał przez telefon, osobiście wyrwę mu go i wyrzucę przez okno.
Obrazem, jaki ujrzałam po otwarciu drzwi, był blondyn siedzący przy swoim biurku. Nie rozmawiał już (na szczęście) przez telefon, ale starannie zapisywał coś w swoim zeszycie.
- Hej, masz już czas dla swojej jedynej siostry, która zaczyna się o ciebie martwić? - zapytałam bez zbędnych niedomówień.
Chłopak oderwał się od notesu i spojrzał na mnie spod rozczochranej grzywki.
- Spokojnie, jeszcze tylko coś dokończę pisać, potem wykonam jeden telefon, zrobię...
- Stop! - przerwałam, nie dając mu dokończyć. - Ross, proszę o jedną, kilkuminutową rozmowę. Czy to aż tak wiele?
Spojrzałam na niego zmartwiona - wahał się. W końcu jednak westchnął, odsunął krzesło od biurka i przesiadł się na łóżko, klepiąc wolne miejsce koło siebie. Nie czekając ani jednej chwili dłużej, zajęłam je.
- Więc? - spytał chłopak, kiedy układałam w głowie odpowiednie słowa.
- O czym rozmawiałeś z Jakiem przez tyle czasu? - spytałam w końcu. Od czegoś trzeba zacząć.
Chłopak uśmiechnął się szeroko i w pewnym sensie odetchnął z ulgą. Myślał, że chcę mu urządzić jakąś awanturę?
- A od kiedy to interesujesz się moimi telefonami, co? - zaśmiał się, po czym dźgnął mnie w biodro jednym z palców lewej dłoni. Bezwiednie się zaśmiałam.
- Odkąd zacząłeś, jakoś tak kilka dni temu, bezpodstawnie się uśmiechać, znikać w swoim pokoju na całe dnie i rozmawiać przez telefon godzinami. Zachowujesz się jak nastolatka! - oburzyłam się, będąc równocześnie rozbawioną. Nie miałam zamiaru robić z tej rozmowy jakiejś afery, poważnej pogadanki, czy czegoś w tym stylu. Chciałam się tylko dowiedzieć, co się dzieje z moim młodszym bratem i chwilę z nim pogadać.
- Rydel, ja dostałem szansę, rozumiesz to? - powiedział, a raczej wykrzyknął radośnie, chociaż za wiele to mi to nie wyjaśniało.
- Nie, żebym nie wiedziała o co chodzi, ale na serio nie wiem o co chodzi.
Czyli masło maślane, ale on zrozumiał.
- Posłuchaj, wiem, że byłem przygnębiony tą sprawą z Laurą. Byłem nie tylko zły na siebie za to, co jej zrobiłem, ale też na to, że zmarnowałem szansę na cokolwiek między nami. A teraz, pogodziliśmy się, ona mi wybaczyła! Zapewne wciąż jest gdzieś tam w środku zła i smutna, ale to pogodzenie było jak światełko w tunelu! - opowiadał entuzjastycznie, a ja powoli sklejałam fakty. - I teraz muszę zrobić wszystko, żeby do tego światełka dojść. Stąd moje telefony. Najpierw dzwoniłem do tej dziewczyny z Nowego jorku, musiałem wszystko jej wyjaśnić. Wiem, nie powinienem tak tego załatwiać, ale musiałem to zrobić jak najszybciej.
- A nie mogłeś z nią pogadać w ten weekend? Przecież byliście w mieście, w którym mieszka.
- Nie mogłem. Co, gdyby Laura zauważyła, że gdzieś wychodzę? Albo zaczęła mnie śledzić, tak jak w tych wszystkich książkach? Wiesz, jaką mam wyobraźnię, miałem w głowie najgorsze scenariusze. - Pokręcił głową zaniepokojony. - Poza tym, nie miałem czasu. Byliśmy zajęci przez całe dnie. Sesje, wywiady, spotkania z fanami... Wiesz, jak to wygląda - wyjaśnił.
Jednego wciąż nie rozumiałam.
- Czyli, z nią rozmawiałeś przez godzinę? - spytałam, marszcząc brwi. Byłam pewna, że rozmawiał z Jakiem...
- Nie, z nią tylko kilkanaście minut, żeby wszystko obgadać. - Machnął ręką. - Potem gadałem z Jakiem. Wiesz, mam taki mały pomysł i on mi w nim pomaga... Tylko, nie obraź się, nie chcę póki co nikomu mówić, bo boję się, że to dotrze do Laury - westchnął, po czym zawstydzony spuścił głowę.
Trochę zrobiło mi się przykro z powodu jego zachowania - przecież wie, że może mi zaufać. Nie wygadałabym nic Laurze. Chociaż... Gdyby chodziło o mnie i Ella, zapewne też nie obnosiłabym się z moimi planami. Laura jest dla niego ważna, a to, że chce dla niej zrobić jakąś niespodziankę, jest naprawdę słodkie. Nie wiem, skąd się w tej rodzinie tacy romantycy wzięli... Tylko Rocky jest normalny.
- Wszystko musi być idealne - kontynuował. - Tylko proszę, nie mów nikomu o tym, że ci to wszystko powiedziałem. Nie chcę, żeby wszyscy się potem śmiali... - poprosił i posmutniał.
- Spokojnie, nikomu nie powiem. Przecież wiesz, że możesz mi ufać. Poza tym, nie sądzę, aby ktokolwiek się z ciebie śmiał. Kochasz Laurę i to normalne, że się o nią starasz. Widać, że ci na niej zależy.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo - westchnął.
- Wierz mi, wiem - zaśmiałam się, po czym poczochrałam go po włosach. - Jakbyś jeszcze kiedyś potrzebował rozmowy, to możesz na mnie liczyć. Wierzę w ciebie, bracie!
- Ale to ty chciałaś ze mną pogadać!
- Nie zagłębiajmy się w szczegóły. - Machnęłam ręką, po czym wstałam z łóżka.
- I tak dziękuję. Lubię z tobą rozmawiać, to dobrze na mnie wpływa - oznajmił, brzmiąc niesamowicie psychologicznie. Ale nie obchodziło mnie to. Te słowa były piękne i wpłynęły prosto do mojego serca, po którym rozlało się ciepło. Byłam taka szczęśliwa!
- Nie ma za co. - Na mojej twarzy wykwitł uśmiech. - A teraz, wybacz, ale idę do pokoju obadać twitterowskie ojcostwo mojego chłopaka - oznajmiłam, po czym ignorując jego zdziwioną minę, udałam się do swojego pokoju.
Byłam niesamowicie ciekawa tego, co planuje blondyn, ale musiałam trzymać moje wścibstwo na wodzy. Trzeba znać granicę, która dzieli chęć pomocy i zwykłe pchanie nosa w nieswoje sprawy.
Położyłam się na łóżku i sięgnęłam po telefon, który bezpiecznie chował się w kieszeni moich spodni. Odblokowałam go, wpisałam hasło, które jest niezbędne podczas mieszkania z tymi chłopakami i kliknęłam w ikonkę twittera. Wpisałam odpowiedni tag w wyszukiwarkę, próbując się przy tym nie roześmiać, po czym zagłębiłam się w lekturze. To będzie ciekawe popołudnie.

***

Bum! :D
Jest, wyrobiłam się, jest. 
Jak widzicie, nie utopiłam się na kajakach, woohoo! 
Małe wyjaśnienie, odnośnie perspektywy Rydel: wiem, zdania są baaardzo długie, ale miałam na takie dzisia wenę xd I wiem, nie ma takiego słowa jak "twitterowskie", ale mi pasowało, więc shhh... 
I chciałam na koniec palnąć jakieś dwa zdania, które zrzuciłyby Was z krzesła, ale przez godzinę (naprawdę) nic nie umiałam wymyślić. Jak na złość. Musicie się więc zadowolić tym, co jest xd
Przy okazji, mała reklama, wpadajcie na tego bloga (KLIK) i komentujcie ostatni rozdział, bo Żelek w siebie nie wierzy, a pisze genialnie. Także, ja właśnie lecę komentować jej rozdział, mam nadzieję, że wy też.
Hmm, zastanówmy się, dlaczego zależało mi na tym, żeby się wyrobić dzisiaj? Bo w ten oto piękny dzień, który na moje szczęście wciąż trwa, mija dokładnie rok od wydania przez R5 EPki (wciąż nie wiem, jak się to pisze, ale kij z tym) Heart Made Up On You! Niby nic, niby połowa nie pamiętała, ale kiedy jest się tak zakochanym w jakimś zespole, jak ja w R5, świętuje się wszystko, co tylko można. :3 Stąd też, tytuł dzisiejszego rozdziału, jest fragmentem Stay WIth Me - piosenki, która jest moją ulubioną z tej EP, przy której płacze, którą graną kocham oglądać na koncertach. Drodzy państwo, mówiła King JuLien, która i tak podpisze się pod spodem, ale pomińmy ten szczegół.
Dobranoc <3 

~JuLien :3


R5 - "Stay With Me"
 

poniedziałek, 20 lipca 2015

61. Come on and rock that rock with me


*oczami Laury*

Śniłam. Nie wiem o czym, ale śniłam. I w pewnym momencie, mój słodki sen został przerwany przez szturchanie w ramię. Otworzyłam gwałtownie oczy i nie mogłam uwierzyć w to, kogo zobaczyłam nad sobą. Może to zbieg okoliczności, może dziwny traf lub złośliwość losu, ale nade mną pochylał się Ross. 
To był on. 
Przez chwilę wahałam się, czy przypadkiem wciąż nie śnię, ale to była najprawdziwsza rzeczywistość. Leżałam w swoim łóżku, w hotelowym pokoju, wciąż będąc nieprzytomną i niepewną, co się dzieje, a obok mnie siedział Ross, uśmiechając się lekko. 
- Co się stało? - spytałam, biorąc głęboki wdech i siadając. Miałam w głowie tyle pytań. 
- Zaspałaś na śniadanie. Wszyscy czekamy na ciebie od jakichś 15 minut na stołówce, a jako że nie przychodziłaś, to zostałem po ciebie wysłany. 
Nie wnikałam już w to, dlaczego akurat to on po mnie przyszedł. 
- Ale... Przecież miałam nastawiony budzik... - mruknęłam, dochodząc powoli do siebie. Nigdy nie byłam dobra w porannym wstawaniu. 
Odwróciłam głowę w kierunku szafki nocnej i wzięłam do ręki telefon. Ktoś wyłączył mój budzik. O co tu chodzi?
- Raini... - wymamrotałam pod nosem. Mogę się założyć, że zrobiła to specjalnie, a przyjście po mnie Lyncha wcale nie jest przypadkowym wylosowaniem. 
- Nie żebym cię pospieszał... Ale jeśli w ciągu kilku minut się nie naszykujesz, to prawdopodobnie nie będziesz miała możliwości zjeść śniadania. - Wstał z łóżka i skrzyżował ramiona na torsie. 
Przez cały ten czas uśmiechał się do mnie. Lekkość, z jaką potrafił ze mną rozmawiać po tym całym zamieszaniu mnie zaskakiwała. Zachowywał się tak, jakby między nami nic się nie wydarzyło. Może też powinnam tak zrobić?
- Daj mi pięć minut - powiadomiłam go, podejrzewając, że i tak będzie chciał na mnie poczekać. Chwyciłam ubrania, które wczorajszego wieczoru naszykowałam na krześle, wzięłam kosmetyczkę i poszłam do łazienki. Przekręciłam klucz w zamku, tak na wszelki wypadek. Skorzystałam z toalety, umyłam się, uczesałam i pomalowałam swoje rzęsy. Chciałam jeszcze użyć błyszczyka, ale uznałam, że skoro idę na śniadanie, to i tak cały by się zmazał. Ubrałam się, rozczesałam i spojrzałam w lustro. Chyba byłam gotowa - a przynajmniej do zejścia na stołówkę. Do rozmowy z chłopakiem... Niekoniecznie. Miałam nadzieję, że pogadam z nim wieczorem, mogąc wcześniej przygotować się do tego wszystkiego. Nie chcę palnąć jakiejś głupoty, ale skoro Raini postanowiła mi pomóc, to może powinnam z tego korzystać? 
Koniec tych ciągłych rozmyślań. Weź się w garść, Laura. Dasz radę. To tylko rozmowa. Zwykła rozmowa. To tylko...
- Idziesz?
- Już! - zawołałam do zniecierpliwionego blondyna. Poprawiłam włosy i psiknęłam się mgiełką. Dobra, teraz jestem gotowa. 
Odblokowałam drzwi i pociągnęłam za klamkę. Następnie popchnęłam, orientując się, w którą stronę się je otwiera.
- Możemy już iść - oznajmiłam, unosząc lekko kąciki swoich ust. Ponoć dobre nastawienie to podstawa. 
Wzięłam swoją kartę z pokoju, tuż przed tym, jak z niego wyszliśmy. Ruszyliśmy korytarzem, kierując się do wind. 
To wszystko nie tak miało wyglądać. To nie miało być aż tak trudne. To wszystko nie miało być takie, jakie się okazało... 
Chciałabym się cofnąć do dnia, kiedy wyjeżdżał w trasę. Chociaż, nie. To by nic nie zmieniło. I tak bym go puściła, bo za bardzo mi na nim zależało. I wciąż zależy. Dlatego tak nienawidzę się za to, że z nim zerwałam. Sama utrudniłam sobie tę całą sprawę. Chciałabym się cofnąć do dnia, kiedy z tej trasy koncertowej wrócił. Bo zamiast się na niego obrażać i kończyć to wszystko, spróbowałabym to naprawić albo zacząć od nowa. Łatwo mi to teraz mówić. Przecież każdy jest mądry po fakcie. Skąd mogłam wiedzieć, że teraz tak będę tego wszystkiego żałować? 
Cisza między nami robiła się coraz bardziej niezręczna. Ciekawe, czy on też tak myślał... Chciałabym znać jego myśli. Życie byłoby wtedy o wiele prostsze. Chciałabym też potrafić mu coś powiedzieć, ale nie wiem, co. To naprawdę jest skomplikowane, bo sama nie wiem, czego chcę. Taka bezradność mnie dobija, muszę spróbować coś zrobić. 
Ludzie zazwyczaj wiedzą, co czują, wiedzą, gdy się zakochają. Są jednak takie przypadki, kiedy nie jesteśmy pewni swoich uczuć. Zupełnie tak, jak było z sytuacją Jake'a i Veroniki. Ona też nie była pewna swoich uczuć. Nasze połączenie jest widać dosyć spore. Kochałam Rossa. Brakuje mi jego bliskości, rozmów, żartów, a przede wszystkim uśmiechu i swobody w naszej relacji. Wiem, że chcę się z nim pogodzić, to na pewno. Ale, czy wciąż go kocham? Może to zerwanie nie było bezpodstawne?
 Ach, dobrze, że tyle o tym nie myślałam. Świetnie mi idzie ta rozmowa z blondynem!
- Ross, chciałam z tobą pogadać - oznajmiłam, kiedy stanęliśmy przed windami. Chciałam nacisnąć przycisk, ale chłopak mnie wyprzedził i sam to zrobił. 
- O czym? - zainteresował się i oparł o ścianę. Przełknęłam ślinę. 
Muszę mu powiedzieć o tym, że żałuję swoich decyzji... Nie, żałuję, że byłam na niego zła. Przeprosić za swoje fochy i humory. Wytłumaczyć, o co mi chodziło i wyjaśnić swoje zachowanie. I poprosić o... O co? O przyjaźń. Tak. Tylko jak to wszystko dobrze powiedzieć?
- Nie wiem za bardzo od czego zacząć... - westchnęłam. O niektórych rzeczach po prostu nie da się rozmawiać bez problemu. - Wiesz, ludzie czasami żałują niektórych decyzji i działają pod wpływem emocji - wydusiłam. Nie jestem pewna, czy do końca o to mi chodziło, ale słowa już padły. Nie mogę ich odwrócić.
- Wiem o tym - potwierdził. 
Jakiś cichy głos w głowie podpowiadał mi, że on wie, na jaki temat chce z nim porozmawiać i specjalnie czeka, aż sama mu to wszystko powiem. Wciąż pozostawała podejrzliwość, że słyszał to, co mówiłam wczoraj do Raini. Może to będzie mój punkt uczepienia?
- Może inaczej - stwierdziłam, ocierając dłonie o spodnie. - Odpowiedz szczerze. Ile słyszałeś z mojej wczorajszej rozmowy z Raini? 
W tym momencie przyjechała winda. Wsiedliśmy do niej i tym razem, wyprzedzając chłopaka, wybrałam przycisk z napisem "parter". I choć to całkowicie głupie, poczułam satysfakcje. 
Jednak każdy z nas jest gdzieś tam w środku dzieckiem.
- Na pewno chcesz się dowiedzieć? - zaśmiał się. 
Naszły mnie wątpliwości, ale ciekawość zwyciężyła. 
- Tak. 
- Od momentu, w którym uznałaś, że przeprosisz mnie za swoje "fochy". - Zrobił cudzysłów w powietrzu, szczerze rozbawiony tą sytuacją. 
Czyli dlatego był taki pewny siebie! Słyszał, dosłownie wszystko, co mówiłam dziewczynie... O nas, o tym, jak się czuję, że chcę się z nim pogodzić, że za nim tęsknie... O Boże. 
Wybuchła we mnie burza uczuć. Było mi tak bardzo wstyd, że mogłabym się zrobić czerwona jak burak. Czułam się głupio. To, co mówiłam, było skierowane do przyjaciółki. On nie powinien tego słuchać, to była prywatna rozmowa. To sprawiło, że poczułam złość. Ale pojawiła się też we mnie ulga. Iskra nadziei. Wiedział, że chcę się z nim pogodzić, więc może ta rozmowa nie okaże się aż taka trudna.
- Specjalnie odezwałem się w tym momencie. Wolałem nie słyszeć, jakie to uczucie się ze mną całować. I tak wiem, że to lubiłaś. - Puścił mi oczko. 
On specjalnie próbuje rozluźnić tę atmosferę, czy może pewność siebie jest u niego czymś naturalnym?
- Wiedziałeś o tym wszystkim i kazałeś mi się męczyć? Wiesz, jak trudno było mi zacząć tę rozmowę! - oburzyłam się, ale złość nie wyszła mi za dobrze, bo na koniec się zaśmiałam. A może to nie będzie aż tak trudne?
Strach rzeczywiście ma tylko wielkie oczy. A kłamstwo krótkie nogi, ale to już zupełnie inna historia.
- Ross, przepraszam - powiedziałam już spokojniej, chłopak też przestał się uśmiechać, ale radość z niego nie wyparowała. Wciąż mogłam dostrzec małe iskierki w jego oczach. - Nie wiem, czy powinniśmy być razem, ale zdecydowanie mi ciebie brakuje. Chociaż, już pewnie to wiesz, w końcu wszystko słyszałeś! - warknęłam. Wciąż było mi głupio z myślą, że słyszał znaczną część naszej rozmowy...
- Ej! Wiesz, że dużo piję. Po prostu poszedłem do stolika z wodą, to nie moja wina, że akurat postanowiłyście mnie obgadywać! - zaśmiał się. Kiedy winda się zatrzymała, a jej drzwi otworzyły, wysiedliśmy z niej i ruszyliśmy w kierunku stołówki. 
- Wcale cię nie... - chciałam coś powiedzieć, ale dotarło do mnie, że on ma rację. - Okay. Obgadywałyśmy cię. 
Chociaż to wcale nie było nic aż tak złego, poczułam się jak dziecko, które ukradło zabawkę ze sklepowej półki i musiało przyznać do tego mamie.
- Też cię przepraszam. Ponownie. Za tę całą aferę. Gdybym wiedział, co czuje teraz, nigdy bym się tak nie zachował.
To dziwne, że mówienie o uczuciach przychodziło mu z taką łatwością. Czy on właśnie, w pewnym sensie, powiedział mi, że wciąż mnie kocha? Zresztą, o czym ja myślę. Przecież powiedział mi to już wiele razy. A ja wciąż nie wiem, czy jestem na to gotowa. Może i coś do niego czuje, ale nie chcę ponownie podjąć pochopnej decyzji, której potem będę żałować. Tak, jak teraz. 
- Myślę, że lepszym pomysłem byłoby się pogodzić i... znowu zaprzyjaźnić - powiedziałam spokojnie, chcąc zabrzmieć miło. Zatrzymałam się tuż przed wejściem na stołówkę. Ross zrobił podobnie. Uśmiech na chwilę zniknął z jego twarzy. Było widać, że nad czymś myśli. W końcu jednak ponownie się uśmiechał, znowu był tym radosnym chłopakiem. 
- Pewnie. Dziękuję, że dałaś mi szansę. 
- Nie ma za co. Dziękuję, że mi wybaczyłeś - odpowiedziałam i wyciągnęłam w jego kierunku dłoń. Blondyn przewrócił z rozbawieniem oczami, po czym wyciągnął w moim kierunku swoją. Nie uścisnął jej jednak, a chwycił mocno i pociągnął. Przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił. Nie miałam szans się od niego odsunąć. Nie to, żebym próbowała. Tak długo odsuwałam go od siebie, że gdy znowu mogłam być w jakiś sposób przy nim, chciałam się tym nacieszyć. Tak po prostu. 
To było miłe. A nawet najgorsza osoba na świecie zasługuje na trochę szczęścia, prawda? 
Odsunęliśmy się od siebie i wymieniliśmy uśmiechami. Poczułam się wtedy, od bardzo dawna, naprawdę spokojna, bezpieczna... Nie umiem tego określić. Zrzuciłam z siebie pewien rodzaj ciężaru. Poczułam się lekka, pełna nadziei, gotowa do działania... szczęśliwa. 
- Idziemy? - spytałam, wskazując głową na stołówkę.
- Dobry pomysł - podsumował i wymieniając się jeszcze jakimiś dobrymi uwagami, weszliśmy do środka. Odszukałam wzrokiem naszych przyjaciół. Raini i Calum siedzieli razem przy stole. Raini jadła jakąś kanapkę, a Calum sprawdzał coś w telefonie. Powiedziałam Rossowi, żeby szedł za mną i ponownie ruszyliśmy przed siebie, docierając do stolika dziewczyny i rudzielca. 
- Dzień dobry wszystkim - przywitałam się. 
- Hej.
- I jak się spało? - spytała Raini. Widziałam, że jest czymś rozemocjonowana, ale stara się o tym nie mówić. 
- Dobrze. Wiesz, całkiem dziwna historia. Ktoś wyłączył mój budzik - odpowiedziałam, udając zdziwienie.
- Naprawdę? To rzeczywiście dziwne... - wzruszyła ramionami, widocznie zdumiona. I tak wiedziałam, że tylko grała. A o mojej racji przekonała mnie piątka, jaką przybili sobie Ross z brunetką. Wiedziałam, że ta dwójka maczała w tym palce.
- Nie cierpię was - skwitowałam to wszystko z uśmiechem, po czym skierowałam się do tacek z jedzeniem. 
Pora na śniadanie!

*oczami Rydel*

- Siostra, no weź, pomóż mi... - jęknął, nie wiem już nawet, który raz, Riker. 
Chłopak dostał dzisiaj jakiejś weny i postanowił napisać piosenkę, co bardzo nas wszystkich ucieszyło. Zamknął się w pokoju i nie wychodził z niego przez dwie godziny. Niestety, w którymś momencie po prostu dostał zawieszenia. Chciał poprosić o pomoc Rocky'ego, ale ten wyszedł gdzieś na dwór z Ratliffem. Ross jest w Nowym Jorku, ma promocję serialu, więc on też odpada. Więc do kogo nasz kochany braciszek miał się zwrócić? Oczywiście, że do nikogo innego, jak do Rydel. Uwielbiam czuć się potrzebna i im pomagać, ale Riker dobrze wie, że mi pisanie piosenek nie idzie aż tak dobrze. Nie chcę nic zepsuć. Muzyką od zawsze zajmowali się Riker i Rocky - ja, Ross i Ratliff jedynie pomagaliśmy. Mój chłopak wciąż często im doradza, nawet trafnie i to dzięki niemu piosenki są doprowadzone do końca. Riker i Rocky zawsze robili 90% roboty, my i Ross dawaliśmy wskazówki, a Ell dodawał najważniejsze detale. Ale ostatnimi czasy, trochę zmienił się ten podział ról. Riker wciąż pisze świetne teksty, ale Ross także dobrze sobie z tym radzi. Więc teraz to ich trójka zajmuje się pisaniem piosenek, ja pomagam tylko w maluteńkich szczegółach, nie jestem prawie w ogóle potrzebna. Czasami to wpędza mnie w małą niepewność i tracę wiarę w siebie, ale chłopcy skutecznie rozwiewają moje wątpliwości. I w sumie, to się z nimi zgadzam. Jesteśmy R5. Każdy z nas pomaga zespołowi w inny sposób, każde z nas jest ważne. Nie istotne, kto pełni jak dużą rolę. Gdyby zabrakło któregoś z nas, to już nie byłoby to samo. Jesteśmy jak trwała konstrukcja, pięć filarów. Konstrukcja się załamie, jeśli zabraknie którejś podpory. 
- No Delly, Dells, Rydel, siostruniu najukochańsza... Pomóż mi! Mam blokadę jakąś! - westchnął i położył się na fotelu. Siedziałam w salonie, starając się oglądać telewizję. Akurat leciał "Teen Wolf". Kocham ten serial! Ale zdecydowanie wolę Stilesa z Lydią, niż z Malią. Bez sensu, że reżyser nie rozwinął ich relacji...
- Rydel, no weź... To jest ważniejsze od tego twojego Dylana!
- Nigdy więcej nie waż się mówić takich rzeczy - warknęłam, ale ściszyłam głos w telewizorze i z uśmiechem spojrzałam na brata. - Może spotkaj się z Vanessą? To ci na pewno da inspirację. 
- Przecież wiesz, że mi takie coś nie pomaga... - westchnął płaczliwie. - Poza tym, już do niej pisałem. Jest zajęta - dodał naburmuszony. I to on jest najstarszy z nas wszystkich, tak?
Różnica między Rikerem, a Rossem w pisaniu piosenek polega na tym, że młodszy blondyn opisuje w piosenkach swoje życie. No, może nie dosłownie. Chodzi o to, że gdy coś się mu przytrafi, to on czerpie z tego inspiracje i tworzy tekst. Potem tylko dopasowuje, z pomocą starszych braci i Ella, muzykę. Riker natomiast, potrafi napisać utwór o wszystkim. To nie jest tak, że ktoś go zrani, a on napisze tekst o cierpieniu i zrobi z tego hit. Może być w szczęśliwym związku, a piosenka będzie o rozstaniach. Musi mieć wenę, pomysł i chęci, a potrafi stworzyć coś niesamowitego. 
- O czym jest w ogóle ta piosenka? - spytałam, poddając się. 
- Właściwie - zaczął, a jego nastrój widocznie się potrafił - to o szaleństwie. Chcę, aby była radosna, chwytliwa i prosta w odbiorze. Wiesz, to jeszcze nieoficjalne, ale prawdopodobnie ten utwór mógłby zostać wykorzystany do reklamy cukierków. Jeszcze nic nie jest potwierdzone, ale piosenkę napisać muszę. No więc, staram się coś wymyślić. Od kilku dni - dodał.
- A z czym masz największy problem?
- Póki co utknąłem na refrenie. Piosenka nie jest za bardzo skomplikowana, mam już połowę refrenu, a póki co myślę nad chórkami. To jest coś w stylu, że można szaleć na plaży, z przyjaciółmi, na ulicy i tak dalej... Tyle, że nie wiem, czy to nie jest zbyt banalne. 
Zastanowiłam się chwilę.
- Wręcz przeciwnie. Może brzmieć nawet motywująco. Powinieneś cały refren temu poświęcić - powiedziałam, starając się jak najlepiej mu doradzić. - Wiesz, podać jeszcze kilka możliwości tego "szaleństwa". - Zrobiłam cudzysłów w powietrzu.
- Myślisz, że to dobry pomysł?
- Myślę, że tak. Ale wiesz, skonsultuj to jeszcze z Rockym. To tylko moja opinia.
- Pewnie. - Uśmiechnął się. - Dzięki. A masz może pomysł na chórki? 
- Skoro przez cały refren podajesz możliwości do szaleństwa, to żeby jeszcze bardziej zmotywować dzieciaki do zabawy, do chórki mogą lecieć: baw się, baw lub coś w tym stylu. 
- Albo, po prostu, szalej, szalej - odparł, patrząc gdzieś w przestrzeń. 
- Dokładnie. Dodasz fajny rytm i będzie chwytliwe. 
Chłopak chwile pomyślał. Zanucił coś pod nosem, zerknął na mnie, a potem za okno i znowu na mnie. Uśmiechnął się szeroko.
- Dzięki, siostro! Jesteś genialna! - krzyknął radośnie i nim zdążyłam zareagować, pobiegł gdzieś, zapewne do swojego pokoju, by zapisać nasze pomysły. 
Od razu poczułam się lepiej. I nie chodziło tylko o to, że cieszyłam się z powodu dalszego oglądania serialu. Lubię pomagać, a zwłaszcza moim bliskim. To daje mi poczucie tego, że jestem w pewnym sensie ważna i komuś potrzebna. Poza tym, widząc uśmiech na twarzach, cieszę się niewyobrażalnie. Od zawsze byłam takim wesołkiem. Nie wiem, skąd się to u mnie wzięło, ale nie rozumiem osób, które wiecznie chodzą smutne, przygnębione, zmartwione... Okay, może w pewnym sensie mam dużo szczęścia, wspaniałych przyjaciół, kochającą rodzinę, fanów, zespół, ale nawet jeśli ktoś ma problem, to powinien próbować go rozwiązać. Może nie zawsze się da, może nie zawsze jest łatwo, ale zawsze warto. Chociażby spróbować, a jeśli się nie uda, to próbować jeszcze raz. Sami musimy zadbać o to, jakie będzie nasze życie i cieszyć się nawet z najmniejszych szczegółów. I choć może wydawać się to skomplikowane, to w rzeczywistości wcale takie nie jest. Moje życie też nie od zawsze było idealne, ale świadomość, że są rzeczy i osoby, dzięki którym mogę się uśmiechać, sprawiały, że naprawdę się uśmiechałam. Łapałam każdą chwilę, każdy szczegół, każdą dobrą rzecz. Na początku było trudno, zawsze tak jest. Ale z czasem przyzwyczaiłam się do cieszenia nawet z najmniejszych przyjemności i jestem, mogę to powiedzieć szczerze, szczęśliwa. I zdecydowanie jest to jeden z moich największych życiowych sukcesów.

*oczami Laury*

Dzisiejszy dzień, ku zaskoczeniu wszystkich, okazał się o wiele spokojniejszy niż dwa poprzednie. Godzinę po śniadaniu, udaliśmy się do pokoi. Mieliśmy niecałe 15 minut, by naszykować się do wyjścia. Wzięłam więc torebkę, do której spakowałam kosmetyczkę, telefon, chusteczki, słuchawki i inne tego typu rzeczy, po czym wraz z Raini wyszłyśmy z pokoju. Tym razem musieliśmy czekać na Rossa, który zapomniał wziąć telefon ze swojego pokoju. Pomińmy fakt, że jeden z producentów (ten najbardziej niecierpliwy) uznał, że ja i Ross pasujemy do siebie, bo przez nas ciągle gdzieś się spóźniamy. Na szczęście chłopak w tym czasie wracał się po swoją komórkę, więc tego nie słyszał. Samochód zawiózł nas prosto do studia Radio Disney. I ponownie udzieliliśmy dwóch wywiadów. Niektóre pytania się powtarzały: te o Auslly, karierę Austina Moona oraz o to, co się stanie z przyjaźnią paczki w trakcie trasy blondyna. Staraliśmy się odpowiadać tak, by zaciekawić fanów, ale nie zdradzić im fabuły i akcji, a równocześnie nie mówić za każdym razem tej samej formułki. Wbrew pozorom, to wcale nie było takie łatwe. Porozmawialiśmy jeszcze z kilkoma osobami i w spokoju opuściliśmy budynek. Jakim zdziwieniem było, kiedy okazało się, że do końca dnia mamy czas wolny i możemy pozwiedzać miasto! No, może nie do końca dnia. O 17 musieliśmy się stawić w hotelu, aby zdążyć się spakować i naszykować na samolot, który zabierał nas do Los Angeles o 2 w nocy. Nie dość, że jet lag źle na mnie działał, to jeszcze musiałam wstawać i chodzić spać o nieludzkich godzinach. Jak dobrze, że w poniedziałek nie muszę iść na plan. Z czystym sumieniem spędzę cały dzień w łóżku. O tak. 
- Co robimy? - zagadnęłam. Mieliśmy prawie trzy godziny czasu wolnego, chciałam to wykorzystać jak najlepiej. 
- Musimy kupić jakieś pamiątki! O, chcę sobie zrobić zdjęcie z tymi wszystkimi zabytkami i ciekawymi miejscami! O, możemy też pójść do parku. Albo do Starbucksa! Chcę zobaczyć, jak smakuje nowojorska kawa. 
- Zapewne podobnie, jak ta nasza. - Calum pokazał jej język. 
Chłopak jest z nas wszystkich najstarszy, chociaż nie zawsze się tak zachowuje. Nie mówi też za wiele, ale gdy zazwyczaj już coś powie, to wszyscy wybuchają śmiechem. Ma ogromne poczucie humoru.
- Możemy się przejść do tego Starbucksa - zgodził się Ross.
- Też chętnie tam pójdę. Mam ochotę na jakieś ciastko. Spalać to będę po powrocie. - Wzruszyłam ramionami.
- Ciekawe, co ty chcesz spalać. Chyba fałdy na mózgu - sarknęła Raini.
- Najpierw musiałaby go mieć - podsumował to wszystko Calum, po czym przybił sobie piątkę z blondynem. Halo, ja tu jestem!
- Ej! - oburzyłam się. - Nie przypomnę, kto zachowuje się jak dziecko. A ty uważaj, bo nasza przyjaźń skończy się równie szybko, co się zaczęła - pogroziłam chłopakom, ale nie przejęli się tym zbytnio, a wręcz przeciwnie. Obydwoje zaczęli się śmiać. 
Wymieniliśmy jeszcze kilka uwag na temat szczerej przyjaźni, po czym skierowaliśmy się... gdzieś. Uznaliśmy, że celem naszej podróży ostatecznie będzie Starbucks, a jako że nie mieliśmy pojęcia, gdzie się najbliżej nas takowy znajduje, wpadliśmy na pomysł, żeby iść przed siebie i zwiedzać, aż do jakiegoś dojdziemy. W końcu musimy jakiś znaleźć, co nie? To w końcu Nowy Jork. 
- Uśmiech! - krzyknęłam do Raini, która pozowała wraz z chłopakami przy jakimś pomniku. Nie wiem, czyj on był, nie wiem, dlaczego chciała mieć z nim zdjęcie, ale stojąc za obiektywem komórki i widząc pozy, jakie przybierali chłopcy, miałam ochotę roześmiać się na głos. W końcu i brunetka zrezygnowała z normalnego uśmiechu i ręce na biodrze, a zaczęła się wygłupiać. Bawiłam się wspaniale! Śmialiśmy się, rozmawialiśmy, robiliśmy zdjęcia... Naprawdę miło spędziłam czas. Mimo, iż przez 80% czasu Calum marudził, jak to musi już iść do toalety. 
- Muszę sikać! - pisnął. 
- To dlaczego nie poszedłeś w studio? Wiedziałeś, że będziemy zwiedzać. 
- Wtedy mi się nie chciało.
- Mogłeś pójść, no wiesz... Tak na zapas. Na wszelki wypadek.
- Skąd miałem wiedzieć, że będzie mi się chciało sikać?
- To było do przewidzenia.
- Następnym razem pójdę do jakiejś wróżki i poproszę ją, żeby mi powiedziała, czy w przeciągu następnej godziny będzie mi się chciało sikać. Specjalnie dla Ciebie, Raini.
Minęło niecałe 15 minut, kiedy Calum ponownie się odezwał. 
- Ludzie... Mi się chce nie tylko sikać. 
- Mogłam przeżyć bez tej informacji. 
- Nie wytrzymam zaraz!
- To idź do krzaków!
- Tam są pedofile i kleszcze. Nie wiem, co gorsze.
- Zaraz urwę ci łeb - warknęłam.
- Przynajmniej odechce mu się do toalety.
- Nie ma to jak kochający przyjaciele.
Koniec końcom, po godzinie zwiedzania i marudzenia Caluma o toaletę i jakieś problemy z pęcherzem oraz 20 minutach spędzonych na spotkaniach z fanami, robieniu zdjęć, rozdawaniu autografów itp., dotarliśmy do jakiegoś Starbucksa. Alleluja!
- Zbawienie! - rudzielec uniósł ręce do góry i pobiegł w kierunku toalet. To było trochę dziwne, ale w tym towarzystwie można spodziewać się wszystkiego.
- Idę nam coś zamówić. Co chcecie? - spytała Raini, kierując się do jakiegoś wolnego stolika.
- Ja chcę jakąś kawę z ciastkiem, wybierz. Zdam się na ciebie. - Wzruszyłam ramionami. 
- To brzmi jak słaby podryw. Tylko jeszcze brakuje, żebyś mi rzuciła tekstem w stylu: "zaskocz mnie". - Zrobiła cudzysłów w powietrzu i zaśmiała się. Przewróciłam oczami i nie skomentowałam tego.
- Ja tylko kawę. W tym fajnym kubku, co z imieniem dają - poprosił Ross, ciesząc się jak dziecko. 
Zabawne, że zazwyczaj, gdy ktoś się cieszy, to porównujemy to do radości dziecka; "ucieszył się, jak dziecko z zabawki", "bawił się jak dziecko", "cieszył się jak dziecko" itd. To pewnie dlatego że najmłodsi nie są narażeni na zło tego świata - nie rozumieją jeszcze wszystkiego, nie doświadczyli różnych rzeczy, są... w pewnym sensie czyści. Dziecięca radość jest czymś pięknym.
- Calum będzie chciał pewnie kawę, wezmę mu jeszcze coś słodkiego, to się ucieszy. A miejsce ma, w końcu teraz w toalecie jest. - Wzruszyła ramionami, po czym skierowałam się do kasy.
Nie wiem, czy to było bardziej bezpośrednie, czy obrzydliwe. Postanowiłam więc o tym zapomnieć. 
Usiadłam razem z Rossem przy stoliku, zajmując też miejsce dwójce naszych przyjaciół. 
Muszę przyznać, że ten wypad naprawdę był udany. Pewnie, biegaliśmy na różne spotkania co pięć minut, spaliśmy o nieludzkich godzinach, a od fleszy aparatów prawie oślepłam, ale było warto. Lubię to wszytko robić. Kocham grać, być aktorką i każdy szczegół z tym związany od udzielania wywiadów, po pracę na planie, aż do spotkań z fanami. To jest naprawdę ekscytujące i wspaniałe!
- Byłaś już kiedyś w Nowym Jorku? - spytał Ross, zaczynając tym samym rozmowę.
- Nie pamiętam tego dokładnie, ale chyba tak. Raz, czy dwa - odparłam po chwili namysłu. - A co z tobą? Często graliście tu koncerty jako R5?
- Z pięć koncertów, może. Częściej przyjeżdżaliśmy tu na różne spotkania, wywiady, jakieś imprezy z różnych okazji, czy gale... Te ostatnie lubię najmniej. 
- Ja tak samo. Gale są sztywne. Wiesz, eleganckie stroje, poważna muzyka, cierpka atmosfera...
- Cierpka? - zdziwił się i zaśmiał, co mi o czymś przypomniało. Miałam go spytać o jeszcze jedną rzecz. Powód jego radości. Okay, potem był pewny siebie i rozbawiony, bo miał nade mną władzę - słyszał moją rozmowę z Raini. Ale odkąd dowiedział się o tym wyjeździe, był jakiś taki... radosny.
- W sensie poważna. Nie chciałam dwa razy użyć tego samego słowa - wyjaśniłam. 
Niby się pogodziliśmy i znowu powinno być między nami wszystko okay, ale i tak nie byłam pewna, czy mogę go pytać o powód jego uśmiechu. Czy to nie będzie zbyt nachalne?
Biłam się ze swoimi myślami, ale ostatecznie wygrała ciekawość. Niestety, jestem dosyć wścibska. 
- Chciałam cię o coś spytać. 
- Wal - zachęcił mnie. 
- Odkąd dowiedziałeś się o tym wyjeździe... W sensie, przyjeździe do Nowego Jorku, stałeś się jakiś taki szczęśliwszy... O co chodziło? - spytałam. - Jeśli nie chcesz, to nie musisz mówić. Tak tylko spytałam, z ciekawości - dodałam szybko.
- Sam nie wiem - odparł bez zastanowienia. - Po prostu czułem, że tu wydarzy się coś... specyficznego. To było takie przeczucie, rozumiesz?
- Rozumiem - potwierdziłam.
A najzabawniejsze jest to, że miałam takie same przeczucie. Ale tego nie powiedziałam już na głos. Chyba nie ośmieliłabym się.
Porozmawiałam jeszcze chwilę z Rossem na mniej lub bardziej ważne tematy, aż dołączył do nas Calum. Na jego ustach malowała się radość, a na twarzy ulga. Już dawno nie widziałam tyle szczęścia w czyiś oczach!
- I jak? - zażartował Ross, chociaż ja nie chciałam znać odpowiedzi.
- Bosko - westchnął Worthy, po czym zajął miejsce pomiędzy mną, a blondynem. Po chwili dołączyła do nas także Raini, tłumacząc, że była kolejka. 
Po 15 minutach otrzymaliśmy zamówienia. Kawa i słodycze były pyszne, ale nie to sprawiło, iż to wyjście stało się niesamowite. Mam gdzieś, jak to tandetnie zabrzmi - to przyjaciele sprawili, że poczułam się szczęśliwą. Nie ważne gdzie się jest i nie ważne kiedy - ważne z kim. Spojrzałam na Raini, która z iskierkami w oczach popijała kawę i zachwycała się miastem. W kółko trajkotała o tym, jak jej się podoba i że z chęcią jeszcze tu wróci. Calum chwalił pyszne ciastka i czyste toalety, co było dziwnym połączeniem, ale zrozumiałam, że muszę to po prostu zaakceptować. I spojrzałam na Rossa, który słuchał opowieści naszych przyjaciół. Zdałam sobie sprawę, jak się cieszę, że między nami jest już lepiej, niż było. Jedna rozmowa nie odbuduje przyjaźni, ale zdecydowanie może pomóc w dotarciu do niej. Chłopak chyba poczuł mój wzrok na sobie, bo zwrócił na mnie całą swoją uwagę. Uśmiechnął się, a ja to odwzajemniłam.
Ross i ja mieliśmy rację. Ten wyjazd naprawdę okazał się czymś wspaniałym.

***

Bum! :D
Witam Was wszystkich w ten poniedziałkowy poranek. Na początku chciałam napisać "sobotni", bo mi się pomyliło, ale zorientowałam się, że wczoraj w kościele byłam, to niedziela musiała być. (Inteligencja na wyższym poziomie)
I za to najbardziej kocham wakacje. Czas leci, a ty nawet nie wiesz, jaki miesiąc mamy.
Jak obiecałam, rozdział pojawił się dosyć szybko. ^^ Miał być już wczoraj, ale miałam małe komplikacje związane z internetem. Zdarza się.
Rozdział sprawdzony, w miarę mi się podoba, nie jest aż tak irytująco jak ostatnio, nawet ja mam jakiś taki lepszy humor. To świadomość tego, że z każdym dniem jestem coraz bliżej koncertu R5 *-* Nawet nie wiecie, jak się cieszę!
Ten rozdział, by the way, był pisany przy utworach z SLN. Ten album daje mi naprawdę niezłego kopa do pisania, cieszę się :D
Krótki fragment pisałam też w trakcie meczu siatkówki, jak nasi z Serbią grali. Ktoś oglądał? Szkoda, że nie mamy brązu, ale nie można być zawsze najlepszymi. Zbieramy energię na wrzesień. Chyba będę miała nagły atak jakiejś choroby, żeby nie iść do szkoły i móc oglądać razem z Niewi. :3
 Pfff, to chyba tyle. A, chciałam jeszcze spytać, gdzie się, do jasnej ciasnej, wszyscy podziali? I czemu nikt nie komentuje? No, prawie nikt, ale ostatnio cuś mi poziom komentarzy pod postami spadł. Coś ze mną nie tak chyba. o.O
Okay, rozdział 62 w połowie napisany (wszyscy bijemy brawo dla mua), dodam za kilka dni, jak go skończę. To znaczy, jutro się na spływ kajakowy z tatą i przyjaciółmi wybieram, nie wiem czy pod wodą nie skończę, więc jak rozdział w przeciągu tygodnia się nie pojawi, to znaczy że kajśtam się utopiłam i macham do Was z góry.
Do następnego!
PS. Wszystkie tytuły rozdziałów aż do końca opowiadania będę brała z piosenek R5, jakby co. Taki pomysł.

~JuLien :3
 

R5 - "Rock That Rock"