wtorek, 29 lipca 2014

16.One less problem without ya, I got one less problem without ya.

Chciałabym czasem mieć wiarę. Wiarę w to, że jestem dobra w tym co robię. A moim zajęciem jest życie. Dlaczego więc ciągle popełniam błędy? Dlaczego wciąż muszę podejmować trudne decyzje? Boję się, że wybiorę złą drogę, która zaprowadzi mnie w nieznany cel. Albo, że droga ta okaże się ślepą uliczką. Najgorszą jednak ze wszystkich możliwych dróg, jest ta bez powrotu. Mimo podjętej decyzji, już nigdy jej nie odwrócisz. Zapłacisz za swoje błędy, które będą się ciągły w nieskończoność. Bo prawdą o strachu jest to, że nie boimy się podejmowania trudnych decyzji. Boimy się konsekwencji, które z nich wynikną. Przykładem tego, jest choćby ta sytuacja, która wydarzyła się przed chwilą. Miałam zaufać ponownie Lynchowi, czy być szczęśliwa z kimś innym? A co jeśli on nie kłamał? Chociaż wątpię... No bo skąd Max znałby Cassidy?! Zostawiłam za sobą Rossa. Szłam przed siebie, wciąż myśląc nad jego słowami. Mógłby mówić prawdę? A co, jeśli znów kłamie? Chcąc o tym zapomnieć wróciłam na imprezę. Zapukałam do drzwi. Nic. Powtórzyłam czynność. Znowu nic. W końcu lekko zdenerwowana zaczęłam walić w drzwi i dzwonek, lecz wciąż nikt mi nie otwierał. Już miałam się wycofać, gdy koło mnie pojawił się Ross. Bez słowa wyciągnął z kieszeni spodni kluczyki i wsadził je do zamka. Zwinnym ruchem dłoni przekręcił go i tym samym udostępnił nam wejście do domu. Wciąż nie odzywając się do siebie weszliśmy do środka. Zsunęłam ze swoich stóp obcasy i stanęłam na miękkim dywaniku znajdującym się w holu domostwa Lynch. Poczułam jak miękkie włókna lekko muskają wierzch moich stóp. Miłe uczucie. Uśmiechnęłam się pod nosem. Gdy Ross również zdjął swoje trampki poszliśmy do salonu, skąd najgłośniej dochodziły dźwięki muzyki. Weszliśmy tam i co zobaczyliśmy? Naszych przyjaciół i jakiś ludzi grających w rimbo. Tyle, że zamiast jakieś rurki, albo deski, za przeszkodę służył z lekka już pijany Rocky. Aktualnie wisiał on już między dwoma fotelami, i był dosyć nisko. Z tego co widziałam, nadeszła kolej Rikera. W sumie to nie mogłam określić jego stanu trzeźwości. Z jednej strony niby stał prosto i w miarę normalnie mówił, ale widząc go po prostu ubawionego tą 'zabawą' i nie przejmującego się jego bratem zawisłym między dwoma pufami, nie byłam pewna czy jest do końca przy zdrowych zmysłach. Myślałam co począć z tym faktem, przerwać im, czy zachować to dla potomnych. W sumie, po co im psuć taką frajdę? Wyciągnęłam z kieszeni kurtki swoją komórkę i weszłam w 'kamerkę'. Następnie nacisnęłam "play". I zaczęło się. Z początku na filmiku znalazł się Riker próbujący wykonać zchył do tyłu. Lekko się zachwiał, ale udało mu się zacząć przechodzić pod przeszkodą (czytaj: pod Rockym). Teraz kamera uchwyciła również kiwającą się lekko na boki Rydel, Verę i Ratliffa robiących tzw: meksykańska falę, Jake'a tulącego się do Mai, która chyba jako jedyna była poważna. Reszta ludzi po prostu skandowała głośno: "Riker! Riker!" Na sofie siedziała Van. Z tego co widziałam, na sto procent była trzeźwa. Pewnie to przeze mnie. To znaczy, Nessy nigdy nie ciągnęło aż tak do alkoholu, ale pewnie bała się, że ze mną będzie dzisiaj gorzej. Dlatego postanowiła nie pić. Wracając do najstarszego z gospodarzy: po kilku precyzyjnych skłonach w końcu udało mu się przejść pod Rockym. Wszyscy zaczęli wiwatować i klaskać głośno. Zaśmiałam się cicho. Zerknęłam na Rossa, który stał tuż obok mnie. Chyba też był ubawiony tą sytuacją. Znów spojrzałam w obiektyw telefonu, na którym nagrywała się scenka w salonie. I wtedy wydarzyło się coś, czego nigdy nie przewidywałam zobaczyć. Riker podszedł powoli do Vanessy i usiadł koło niej na sofie. Trochę się przy tym zachwiał, ale mniejsza o to.
-Śliiicznie mi pioszło. Prawda Van? - spytał blondyn zerkając na moją siostrę. Ona zaśmiała się cicho i szturchnęła go w ramię.
-Tak. Bardzo ślicznie. - powiedziała.
-Nio.. To teraz pani sędzio, naszemu zwycięzcy należy się chyba jakaś nagroda, nie sądzisz Ness? - zażartowała Rydel. Początkowo pomyślałam, że Van cieszy się z tej sytuacji, ale wtedy przypomniałam sobie o liście. Ona chciała zapomnieć o blondynie, a nie jeszcze bardziej go pokochać. I wtedy to się stało. Mimo że Vanessa miała rozbawienie na twarzy, Riker całkiem na poważnie wziął sobie uwagę Delly do serca. Uśmiechnął się zadziornie i bezceremonialnie chwycił twarz Nessy w dłonie. Następnie odwrócił ją w swoją stronę i wpił jej się w usta. Opadła mi szczęka. Vanessa z początku zdziwiona,  próbowała opierać się chłopakowi. W końcu jednak uczucia wzięły nad nią górę i zaczęła oddawać pocałunki. Trwało to może z kilkanaście sekund, ale ta sytuacja była dla mnie jak wieczność. Wciąż zdziwiona nie umiałam się ruszyć. Po prostu zastygłam w miejscu. Nie tylko ja przyglądałam się tej sytuacji. Ross również patrzał na nasze rodzeństwo z szeroko otwartymi oczami. W końcu odkleili się od siebie. Na ustach chłopaka pojawił się uśmiech, Van natomiast z początku szczęśliwa, teraz była przerażona. Odsunęła się od Rikera i momentalnie wstała. Następnie rzuciła szybkie: dzięki za imprezę i poszła do holu. Tam ubrała swoje buty i wybiegła na zewnątrz. Ja wciąż stałam nieruchomo trzymając telefon w dłoniach. Po chwili mój palec osunął się na ekran, tym samym zakańczając filmik. Wciąż byłam zdumiona sytuacją, która przed chwilą miała tu miejsce. Zresztą nie tylko ja. Riker dopiero po chwili ocknął się z transu i chwycił się za głowę. Nie umiałam odczytać jego emocji. Chłopak tylko pobiegł na schody i skierował się do swojego pokoju zatrzaskując drzwi. Nikt specjalnie nie przejął się jego zniknięciem. Ba! Nikt nawet nie widział tego pocałunku. Może poza mną i Rossem. Reszta gości jak i nasi przyjaciele znów tańczyli szaleńczo na parkiecie korzystając z nocnej zabawy.
-Ross... Ja lepiej pójdę sprawdzić co u Vanessy. Proszę, nie gadaj z Rikerem o tym co tu zaszło, bo jest szansa, że jutro nie będzie tego pamiętał. - powiedziałam powoli. Chłopak kiwnął głową na znak, że myśli tak samo. Skierowałam się więc do drzwi. Ubrałam z powrotem buty. Już miałam wychodzić, ale przypomniało mi się, że przecież nie przyszłam tu sama. Podeszłam do Rydel, która była w miarę trzeźwa. Z początku była na mnie zła, że przerywam jej jakże wspaniały taniec z blatem kuchennym. Później powiedziała, że Max poszedł jakieś pół godziny temu. Czyli mogę wracać do domu. Wróciłam do drzwi i je otworzyłam. Rzucając krótkie 'pa' przez ramię, wyszłam na dwór. Od razu owiał mnie przyjemny chłód nocy. Podmuch wiatru delikatnie poruszył końcówkami moich włosów. Poczułam się tak świeżo. Mając nadzieję, że moja siostra wróciła do domu, skierowałam się tam. Mijałam uliczne latarnie, od czasu do czasu jakiegoś człowieka, lub zapalone i zgaszone światła domów. Lubię spacerować nocą. Wtedy nigdy nie wiadomo, co przyniesie mrok. Po kilku minutach dotarłam do domu. Miałam ze sobą klucze, więc włożyłam je w zamek i przekręcając go, otworzyłam drzwi. Światła były pogaszone. Zdjęłam powoli buty i rozejrzałam się. Prawie nic nie widziałam w tych ciemnościach. Machając przed sobą rękami stawiałam pojedyncze kroki. Gdy w końcu dotarłam do schodów, zapaliłam światło.
-Vanessa! Vanessa! Van! - wołałam. Niestety nikt nie odpowiedział. -Vanessa! - spróbowałam ponownie.
-Nie ma mnie! - ktoś nagle zawołał. Zaśmiałam się pod nosem i wbiegłam po schodach. Następnie minęłam swój pokój i szłam dalej korytarzem. Nagle poczułam jak w piszczelu przeszywa mnie okropny ból. Chwyciłam się za wspomnianą część ciała i zaczęłam podskakiwać na jednej nodze. Wydałam z siebie cichy jęk. Spojrzałam na powód mojego bólu. No tak. Przecież tutaj stoi mała szafka. Całkiem o tym zapomniałam. Wciąż trzymając się za bolący piszczel poskakałam do pokoju Van. Otworzyłam drzwi do królestwa siostry. Leżała na łóżku z twarzą schowaną w poduszce. Momentalnie stanęłam na obydwu nogach.
-Oj... Jak Cię nie ma jak jesteś... - powiedziałam i podeszłam do niej siadając na skrawku łózka, koło jej głowy. Na dźwięk mojego głosu, czarnowłosa odwróciła się. Położyła się na plecach i cicho westchnęła. Zdziwiło mnie trochę to, że na jej twarzy właściwie nie gościły żadne emocje. Nie była ani smutna, ani wkurzona, ani nic. Po prosto pusto wpatrywała się w przestrzeń.
-I jak Ci? - spytałam.
-W sumie, to z początku byłam zdziwiona tym co się wydarzyło. Cieszyłam się, że już o nim zapomniałam i ta sytuacja wpłynęła na mnie obojętnie. No, a potem mnie pocałował. I tak jakoś sobie przypomniałam, że jestem w nim zakochana po uszy. Nie wiedziałam co zrobić, więc po prostu stamtąd wyszłam. Tak dorośle. I już sama nie wiem co myśleć. Życie jest beznadziejne... - westchnęła. - Wiesz co jest najgorsze? Często śniła mi się taka sytuacja. Marzyłam o dniu, w którym on mnie pocałuje. I nadszedł ten dzień. I to wtedy, gdy ja już prawie o nim zapomniałam, a on był pijany. I wiesz, w drodze do domu pomyślałam, że ta sytuacja była beznadziejna i ten pocałunek nic dla mnie nie znaczył. Cieszyłam się i w ogóle. A potem dotarłam tutaj i zaczęłam rozmyślać. I wiesz do czego doszłam? Zrozumiałam, że nie ważne czy oboje będziemy nie trzeźwi, że to mogłoby wydarzyć się na wysypisku śmieci, a ja i tak będę czuć się idealnie, bo po prostu on jest dla mnie idealny. I na końcu tego wszystkiego doszłam do wniosku, że choćbym nie wiem jak bardzo się starała, nigdy nie przestanę go kochać, bo moje uczucia do niego są zbyt silne. Super, nie? - spytała zirytowana. Spojrzałam na nią przekrzywiając głowę.
-Wiesz, co myślę?
-Co? - zaciekawiła się.
-Myślę, że za dużo myślisz. - zaśmiałam się.
-Laura, co ja mam zrobić? - spytała pierwszy raz patrząc na mnie.
-Van, wiem, że będzie to dla Ciebie ciężkie, ale musisz z nim pogadać. - westchnęłam.
-Jak ja mam mu spojrzeć w oczy?!
-Dasz radę!
-Nie, nie dam. Chciałabym zapaść się pod ziemię. - wyżaliła się i znów opadła twarzą na poduszkę.
-Jeśli aż tak się tym przejmujesz, to wiedz, że jest szansa, że on nic nie będzie jutro pamiętał... - zasugerowałam.
-Tak myślisz? - momentalnie się podniosła.
-Nadzieja gaśnie ostatnia. - zaśmiałam się.
-Dzięki. - powiedziała i przytuliła mnie mocno.
-Spoko. Od czego ma się taką genialną siostrę jak ja? - zaśmiałam się.
-Mmm i do tego jakże skromną!
-Nie każdy może być idealny. Oczywiście, oprócz mnie. - powiedziałam teatralnie odgarniając włosy z ramienia. Wywołałam tym napad śmiechu mojej siostry. - Nie śmiej się. Po prostu zazdrościsz mi blasku chwały...
-Tak zazdroszczę Ci... No pewnie... - wciąż się śmiała. - W końcu jak się ma taką wspaniałą siostrę, to po prostu nie da się nie być idealnym. - powiedziała poprawiając swoje włosy. Uśmiechnęłam się do niej szeroko.
-Dobra. Skorzystam z tego, że dziś wróciłam do domu trzeźwa. Idę spać. - pożegnałam się z Van i skierowałam się do drzwi.
-Tylko pamiętaj, żeby położyć się do własnego łózka, a nie do basenu sąsiada. - zawołała za mną Nessa. Odwróciłam się tylko żeby pokazać jej język i poszłam do swojego pokoju. Tym razem uważałam na szafkę. Wyminęłam ją łukiem i poszłam do swojego pokoju. Tam wykonałam wszystkie konieczne czynności i przebrałam się w swoją żółtą piżamkę. Następnie położyłam się do mojego łóżka i przykryłam się kołdrą. Dziwne uczucie - zasypiam, pamiętając co robiłam przez resztę wieczoru. No nic. Zagłębiając się w rozmyśleniach, odpłynęłam w krainę snów...


*oczami Vanessy*
*następnego dnia*


Nadszedł ranek, więc nadeszła też pobudka. Gdyby wczoraj zechciało mi się spuścić żaluzje, pewnie mogłabym pospać dłużej. Obecnie jednak światło słoneczne nie pozwalało mi na dokończenie spania. Zwlokłam się więc ze swojego miękkiego łóżeczka i stanęłam na nogach. Mocno się przeciągnęłam i odetchnęłam głęboko. Pora zacząć kolejny dzień. Skierowałam się do swojej łazienki i przemyłam twarz. Następnie spojrzałam w lustro i westchnęłam. Moje włosy należą do tego rodzaju fryzur, że po wstaniu z łóżka każdy włos skierowany jest w inną stronę. W trzech słowach: szopa na głowie. W sumie, to chyba na razie nie mamy żadnych planów. Postanowiłam więc, że rozczesze się później. Wyszłam z pokoju czystości i skierowałam się na hol. Przeszłam przez cały korytarz i poczłapałam na schody. Zeszłam po nich powoli i poszłam do kuchni. Wchodząc tam, jedną ręką podrapałam się po głowie, a drugą zasłoniłam twarz, ze względu na ziewanie. Przy stole siedziała już moja siostrzyczka. Jej piżamka była w nienagannym stanie, a włosy gładko ułożone. Nie mam pojęcia jak ona to robi.
-Dzień doberek. - przywitała się obdarzając mnie szerokim uśmiechem.
-No hej. - powiedziałam. - Co jesz?
-Płatki kukurydziane z jogurtem naturalnym. Pycha! - rozmarzyła się. Podeszłam do lodówki i otworzyłam ją. Następnie przeniosłam ciężar ciała z jednej nogi, na drugą i zamyśliłam się. Co by tu można zjeść... Po chwili zastanowienia wyciągnęłam kilka jajek i włączyłam piec. Następnie przygotowałam wszystkie potrzebne składniki i wrzuciłam masło na rozgrzaną patelnię. Później rozbiłam jajka i zaczęłam przygotowywać sobie jajecznicę. Po chwili wszystko było już gotowe. Wzięłam talerz i położyłam na nim moje śniadanie. Do szklanki nalałam sobie soku pomarańczowego i wyjęłam z szafki pieczywo. W jedną dłoń chwyciłam talerz i kromkę chleba, a w drugą szklankę z napojem. Potem podeszłam do stołu i zajęłam miejsce koło Laury. Już po chwili rozkoszowałam się pysznym smakiem mojego śniadania.
-Jakieś plany? - spytałam siostrę biorąc gryz kromki chleba.
-Pisałam do Maxa, ale ponoć jest zajęty, więc się z nim nie spotkam. W sumie to nie mam pomysłu co by można porobić... - westchnęła.
-Ja też nie... - odpowiedziałam i wróciłam do jedzenia jajecznicy. Laura skończyła posiłek, więc odniosła miskę do zlewu i oparła się o blat. Typowy poranek: jemy śniadanie, wokół panuje błoga cisza.... Chwila chwila. W tym domu nigdy nie jest przecież cicho!
-Laura, nie sądzisz, że jakoś tak za cicho jest? - spytałam przerywając jedzenie.
-No właśnie też się czuje tak jakoś dziwnie... - odpowiedziała. Dzisiaj żadna z nas nic nie nagrywa, więc nie chodzi o pójście na plan. Raczej o niczym nie zapomniałam. Nikt nie ma dziś urodzin, dopiero za kilka dni Delly. Więc o co chodzi? Spojrzałam badawczo na Laurę. I wtedy to do mnie dotarło.
-Gdzie jest Veronika? - spytałam wstając na równe nogi. -Vera! - zawołałam, ale nikt mi nie odpowiedział. Moja siostra miała już przerażenie w oczach...
-Może po wczorajszej imprezie została u Lynchów? - powiedziała.
-W NAJLEPSZYM wypadku została u Lynchów. - poprawiłam ją.
-No to trzeba to sprawdzić. - powiedziała moja siostra i pociągnęła mnie za rękę. Wyrwałam ją momentalnie i stanęłam w miejscu krzyżując ramiona.
-Nigdzie nie idę! Nie mam zamiaru spotkać dziś Rikera! Co jak on wszystko pamięta? - powiedziałam.
-Oj Van... Jest dopiero 9! - powiedziała patrząc na zegarek. - Jest szansa, że będzie jeszcze spał. Proszę Cię! Musimy iść po Veronikę!
-No dobra... Ale jeśli on będzie wszystko pamiętał, i będę musiała z nim pogadać, to mnie popamiętasz!
-Dobra... A teraz chodź!
-W piżamach?
-Musimy iść po nią jak najszybciej! - ponagliła mnie siostra i wyciągnęła na dwór. Po prostu idealnie! Teraz całe miasto może sobie pooglądać moją piękną fryzurę i moją wspaniałą piżamkę z Ciasteczkowym Potworem. Wspominałam już, że składa się ona z luźnej bluzki i bardzo krótkich spodenek? Moja siostra to chociaż jakoś wygląda. A nie jak menel! Laura wciąż ciągnęła mnie za rękę, jakby się bała, że zaraz wrócę do domu. Minęłyśmy kilka domów i parę zdziwionych osób, którym bardzo dojrzale pokazywałam język. W końcu doszłyśmy do domu Lynchów i zadzwoniłyśmy do drzwi. Usłyszałam, jak ktoś zbiega po schodach. W duchu modliłam się, aby to nie był najstarszy z domowników. Po chwili ktoś przekręcił zamek w drzwiach i je otworzył. Przed nami stał...

***

Bum! I jak tam mijają wakacje? Co tam u Was?
Wiecie co? Zorientowałam się, że licząc ten rozdział, to do 20 będą aż 4 pocałunki o.O Nie mam pojęcia jakim cudem, ale wszystkie są konieczne. Nie zdradzę czyje. Sami się wkrótce przekonacie ;) 
I co sądzicie o rozdziale? Mam nadzieję, że jest lepszy od tego poprzedniego. :)
Powiem Wam przejrzeliście mnie w jednej sprawie, ale to nie koniec zagadek ^.^
Zapraszam do komentowania! Bo im większa ilość komentarzy, tym większy uśmiech na mojej 
twarzy :D
Tak więc wyrażajcie swoje opinie miśki, a ja życzę Wam już dobranoc ;*
 ~MiLka <3 

Widzieliście nowe zdjęcia Rydel z instagrama? I ten gif  *o* Cudne są! <3

Ja chcę już nowe odcinki! :D




 

niedziela, 27 lipca 2014

15. Party rock is in the house tonight, Everybody just have a good time!

 Notka miśki! :)

Rozdział dedykuję mojej przyjaciółce, która mimo że nie komentuje, to czyta i zawsze dostarcza mi swoje opinie ustnie i sprawia, że tych wakacji na pewno nie zapomnę! :) Chociaż przez Ciebie za niedługo mi pamięć w telefonie siądzie przez te zdjęcia ;p No ale trzeba mieć co wspominać ;D Czyli oczywiście dla mojej kochanej Kaktuuseq! :D 
 
*oczami narratora*

Minęło kilka dni, które dla Laury wyglądały mniej więcej tak samo; rano budziła się z kacem, w południe umawiała się z Maxem, a wieczorem szła na imprezę, na której się upijała. I codziennie tak samo. Na szczęście często wracała do domu i zasypiała na schodach, w kuchni, czy na kanapie w salonie. Niestety zdarzały się wyjątki... Raz Van znalazła ją w basenie sąsiadów, a innym razem musiała po nią iść do klubu, gdyż zasnęła na barze. Jej przyjaciele nie byli zadowoleni z tego co robi, ale któż mógł ją teraz powstrzymać? Nikt nie umiał do niej dotrzeć - ani Vera, ani Rydel, czy reszta Lynchów, ani Maia, której wszystko opowiedzieli. Nawet Van nie umiała do niej dotrzeć. A Ross? Za każdym razem, gdy chciał z nią pogadać, kończyło się to dla niego szkodami fizycznymi. Raz jechał na urazówkę, bo wyciągano mu szkło z ręki - Laura rzuciła w niego szklanką. Chłopak próbował się też podzielić z nią swoimi podejrzeniami i odkryciami na temat Maxa, ale z marnym skutkiem. I co dalej? Max ją prawdopodobnie zrani, a Ross nic z tym nie może zrobić... Starał się odszukać na temat chłopaka jakieś informacje, aby lepiej go rozszyfrować. Jedyne co znalazł na różnych portalach, to to, że Max pochodzi z Australii, i że ma 19 lat. Nic więcej. Podczas, gdy blondyn szukał wiadomości o Maxie, Laura przeszukiwała cały internet, w celu znalezienia czegoś na temat Eliny. Za każdym razem, gdy wpisywała to słowo w wyszukiwarkę, ekran monitora świecił pustkami. Oczywiście robiła to między leczeniem kaca, a randkami z Maxem. A więc po paru dniach nadszedł wreszcie piątek, czyli impreza u Lynchów. Gdy młodsza Marano dowiedziała się o tym wydarzeniu, nie miała zamiaru się ruszać z domu. Mimo namowom Van, reszty dziewczyn i chłopaków, nie chciała się tam wybierać. Aż wpadła na pewien pomysł, który mógł zakończyć jej niepewności w sprawie tajemniczego zdjęcia. Co prawda niosło to ze sobą spore ryzyko, ale czymże byłoby życie bez adrenaliny?


*oczami Rydel*

-Ale na pewno w niczym ci nie pomóc?
-Nie! Po raz setny mówię nie! - zaśmiałam się. Mimo to lekko irytowało mnie już zachowanie Ellingtona. Normalnie wygłupiałby się gdzieś z Rockym, a od godziny chodzi za mną i w kółko chce mi w czymś pomagać! 
-Przepraszam... - powiedział chłopak i spuścił głowę. Zrobiło mi się go trochę żal... W sumie to chciał tylko pomóc... W irytujący sposób, ale starał się pomóc.
-Eh... No dobra. Chodź tu. - uśmiechnęłam się do niego i rozłożyłam ramiona. Ell natychmiast się do mnie przytulił. Staliśmy chwilkę w tej pozycji, aż do kuchni wbiegł Ross.
-Rydel przyszli juu.. Oj już nie przeszkadzam... - powiedział zakłopotany i już miał wychodzić z pomieszczenia, gdy go zatrzymałam:
-Nie przeszkadzasz. Zwykły przyjacielski misiek. To kto przyszedł? - spytałam.
-Maia.
-Ok to już schodzę. - powiedziałam wymijając mojego młodszego brata, który ruszył za mną. Skierowałam się w stronę holu, gdzie stała Mitchell. Uśmiechnęłam się do niej promiennie.
-No cześć Mais. Co tam u Ciebie?
-Wszystko dobrze. Widzę, że już sporo ludzi przyszło. - powiedziała wskazując na salon, w którym bawił się tłum naszych znajomych. Niektórych kojarzyłam bardziej, innych mniej. Muzyka leciała z głośników, na stole były poustawiane różne chipsy, chrupki, żelki i napoje, moi bracia wtopili się już w tłum, a tańce trwały w najlepsze. Uśmiechnęłam się pod nosem. Nienawidzę nudy i długo w jednym miejscu nie usiedzę. Dlatego cieszyłam się tak na tą imprezę. Moi przyjaciele spędzają wspólnie czas, szalejąc. Zero nudy, zero obojętności, zero smutku. I to jest prawdziwa zabawa. Prawdziwa frajda. Prawdziwe życie, z którego trzeba korzystać. Bo nigdy nie wiadomo kiedy się skończy. Nie można patrzeć na przeszłość, bo ona już nie wróci. Nie można przewidywać przyszłości, bo nigdy jej nie dogonimy. Musimy żyć teraźniejszą, bo ta chwila nigdy już się nie powtórzy.
-Tak. Dużo osób się pojawiło. - powiedziałam do Mai. Już chciała mi coś odpowiedzieć, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. - Przepraszam, muszę otworzyć... - powiedziałam i podeszłam do drzwi. Otworzyłam je. Na progu stały siostry Marano, Vera i jakiś chłopak. Całkiem przystojny... Ciekawe kto to?
-Cześć Rydel! - zawołała uradowana Van i przytuliła mnie. Następnie przywitała się ze mną Vera i Laura. 
-A Wasz przyjaciel to... - spytałam niepewnie. Laurze kąciki ust uniosły się ku górze i wtuliła się w tors blondyna. 
-Rydel poznaj Maxa, mojego chłopaka, Max poznaj Rydel, moją przyjaciółkę. - powiedziała, a chłopak pocałował jej policzek. 
-Miło Cię poznać. - zwróciłam się do Maxa i uścisnęłam mu dłoń. Miał bardzo mocny ścisk. Wtedy przypomniało mi się, że za nami wciąż stoi Australijka. Podeszłam więc do niej i pociągnęłam ją za rękę w naszą stronę.
-Maia to jest Max. Chłopak Laury. - na te ostatnie słowa poruszyłam znacząco brwiami, za co dostałam kuksańca w bok od wspomnianej brunetki. Maia spojrzała na blondyna, a jej tęczówki momentalnie się powiększyły. Zresztą to samo stało się z oczami Maxa. Patrzeliśmy na tą sytuację nie wiedząc o co chodzi.
-Skarbie, coś się stało? - spytała wreszcie Laura wyrywając tym z zamyślenia jej chłopaka.
-Nie, nie nic. Chodźmy lepiej do środka. - powiedział Max i chwytając młodszą Marano za dłoń skierował się z nią do salonu. Tam zaczęli tańczyć. Szturchnęłam lekko Maię w ramię, aby wreszcie się ocknęła. 
-Ale... On przecież... - zacinała się Maia.
-Coś się stało? Znasz go skądś? - spytała Veronika.
-Nie, tylko mi się coś wydawało... Lepiej chodźcie do reszty. - zmieniła temat dziewczyna i poszła w głąb domu. Wymieniłam z dziewczynami zdziwione spojrzenia i podążyłyśmy w ślady przyjaciółki. 

*oczami Rossa*
*godzinę później*

Ach... Muzyka potrafi dać człowiekowi odpocząć od własnych problemów. Kocham imprezy! Wreszcie można się wyluzować. Zabawa trwa już z dobre 2 godziny, a ja jeszcze ani razu nie widziałem Laury. Może nie przyszła? Z zamyślenia wyrwał mnie czyjś głos:
-Mieszkasz tu? - spojrzałem na autora słów i szczęka mi opadła. Przede mną stał nie kto inny, jak Max. Jakim prawem on tu jest? 
-Tak. A co Cię to obchodzi? - spytałem oschle.
-A macie toaletę?
-Nie, sramy na zewnątrz. - odparłem obojętnie i wyszedłem z kuchni zostawiając osłupiałego chłopaka. Sam jego widok tak mnie wkurzył, że miałem ochotę w coś przywalić. I to mocno. Na wszelki wypadek skierowałem się do swojego pokoju. Mijając radosnych gości pobiegłem schodami na górne piętro. Następnie poszedłem do swojego pokoju. Przysiadłem koło okna i spojrzałem na gwieździste niebo. Eh... Dobra, trochę mi lepiej. Skierowałem swój wzrok niżej, na ogródek. I co tam zobaczyłem? Jakąś drobną postać, która skradała się powoli w kierunku domu sąsiadów. Wyostrzyłem wzrok, aby lepiej się jej przyjrzeć. Brązowe włosy, czarny strój... To chyba Laura. Ciekawe co tym razem wymyśliła. Wybiegłem szybko z pokoju i pędem zbiegłem ze schodów. Następnie założyłem buty i wyszedłem z domu. Następnie rozejrzałem się wokoło, w celu odnalezienia brunetki. Po chwili zobaczyłem ją idącą chodnikiem i zmierzającą ku domu naszej sąsiadki. Tej, przed którą się ukrywaliśmy na strychu. Co ona wyprawia? Przyśpieszyłem kroku i zacząłem nawoływać:
-Laura! Laura! Laura stój!
-Czego?! - warknęła brunetka i gwałtownie się odwróciła.
-Co ty wyprawiasz? - spytałem przejęty.
-A co Cię to obchodzi idioto?
-Obchodzi. I to bardzo. - powiedziałem, a dziewczyna spojrzała na mnie niedowierzając.
-Nagle Cię moje życie interesuje? - spytała krzyżując ramiona. Zbliżyłem się do niej o krok, ale dziewczyna się odsunęła. Chwyciłem więc ją za dłoń, a ona niepewnie spojrzała na nasze splecione palce. Mimo to nie cofnęła się.
-Laura, wiem, że Cię skrzywdziłem. I bardzo tego żałuję. Naprawdę przepraszam i chciałbym naprawić stare błędy. Byłabyś w stanie mi wybaczyć?
-Nie. - odpowiedziała brunetka i wysunęła dłoń, odwracając się ode mnie. Następnie ruszyła przed siebie. Ja jednak nie miałem zamiaru dawać za wygraną. Podbiegłem do niej i zrównałem z nią krok.
-Co ty do jasnej ciasnej wyprawiasz? - spytała wciąż patrząc przed siebie.
-Idę z Tobą. Powiesz mi w jakim celu zmierzasz do domu tej kobiety?
-No dobra... - westchnęła. - Chcę się czegoś dowiedzieć o tym zdjęciu. O tej dziewczynie ze zdjęcia. Szukałam w internecie, ale nic tam nie ma. Pozostaje mi tylko spytać się tej babci.
-Ty chcesz tam wracać?! - wykrzyknąłem i chwyciłem ją za ramiona patrząc jej głęboko w oczy. Laura spojrzała najpierw w lewo, na jedną z moich rąk, a później w prawo, na drugą. Po chwili opanowanym, stanowczym głosem powiedziała:
-Jeszcze raz spróbujesz mnie dotknąć, a poodrywam Ci te palce. - natychmiast ją puściłem. Dziewczyna znowu mnie wyminęła i ruszyła przed siebie. Ponownie dorównałem jej kroku.
-O co Ci chodzi? - spytała z irytacją w głosie.
-Obiecałem, że pomogę Ci rozwikłać zagadkę tego zdjęcia. A ja dotrzymuję obietnic. - powiedziałem pewnie.
-Jak chcesz... - odpowiedziała. Przez resztę tej krótkiej trasy żadne z nas już nie odzywało się do siebie. Po niecałej pół minucie dotarliśmy do, nowych, drzwi naszej sąsiadki.
-Widzę, że staruszka zakupiła sobie nowe drzwi. - zaśmiałem się. - Tylko jak my teraz wejdziemy... - zastanowiłem się. Laura spojrzała na mnie z pogardą. Następnie ustawiła się odpowiednio i jednym mocnym kopem wyłamała przedmiot z zawiasów. Potem otrzepała ręce i uśmiechnęła triumfalnie. 
-A nie moglibyśmy po prostu zapukać? - spytałem lekko wystraszony.
-Ale po co? Tak jest szybciej. - uśmiechnęła się i weszła powoli do budynku. Ruszyłem za nią. Szliśmy długim korytarzem, który pamiętałem jeszcze z ostatniego naszego pobytu w tym miejscu. Na samo wspomnienie przeszły mnie dreszcze. 
-Co masz zamiar zrobić? - spytałem szeptem.
-Chyba... - zaczęła dziewczyna, ale przerwał jej zgrzyt drzwi, które otworzyły się tuż przed nami. W nich stała ta starsza pani. Poczułem, jak wszystkie mięśnie mojego ciała się napinają. Wraz z Laurą momentalnie się wyprostowaliśmy, a źrenice naszych oczu znacznie się powiększyły. Nie wiedzieliśmy co robić. Z jednej strony moglibyśmy uciec i byłoby z głowy, ale przecież to jest tylko starsza pani. Bardzo straszna, ale starsza pani. Nie mam zamiaru teraz uciekać, Marano chyba też nie. Nie wiedząc co zrobić staliśmy w ciągłym osłupieniu. Trwało to już może z minutę. Postanowiłem to przerwać;
-Yyy... My tylko chcieliśmy... To znaczy, bo my... - jąkałem się.
-Po co tu przyszliście? - spytała spokojnie, mimo to w jej głosie nie było żadnej furii, czy agresji. Trochę mnie to uspokoiło. Tym razem głos zabrała Laura:
-Czy moglibyśmy z panią chwilkę porozmawiać?
-A w jakiej sprawie?
-Mam do pani kilka pytań. Są one dla mnie naprawdę ważne. - mówiła Laura z determinacją. Widząc to, staruszka chwile się zastanowiła. W końcu jednak ruszyła przed siebie, i wskazała ruchem dłoni, że mamy za nią iść. Ciekawe, co wyniknie z tej "rozmowy"...


*oczami Laury*

Staruszka zaprowadziła mnie i Rossa do kuchni. Z początku miałam obawy, że potraktuje nas jak Veronikę, ale wszystkie zwątpienia zniknęły, gdy kobieta pozwoliła nam usiąść na normalnych krzesłach. Zależy co pojęcia "normalne" w tej sytuacji oznacza. Przedmioty te były tak stare, że gdy na nich usiadłam mało brakowało, a złamałoby się pod moim ciężarem. A wcale aż taka ciężka przecież nie jestem... Kuchnia w całości nie była urządzona zbyt nowocześnie. Drewniane półki i szafy, biały, lekko rdzawy piekarnik i niewielka metalowa lodówka. Co prawda różowo niebieskie serwetki poukładane w różnych miejscach, tulipany w wazonie postawione na stole, różne niewielkie roślinki obrastające w doniczkach parapet, i poukładane w różnych miejscach książki sprawiały, że miejsce dostawało trochę ciepła i uroku. I tak czułam się tu dosyć nieswojo. Zwłaszcza gdy moje wysokie obcasy, którymi niedawno rozwaliłam drzwi, co chwilę zapadały się w jakąś dziurę w podłodze. Widać, że dom dawno nie przechodził remontu. 
-Chcecie coś do picia? - z zamyślenia wyrwał mnie głos kobiety. Pokręciłam przecząco głową. Lynch również odmówił. Dziwi mnie jego zachowanie. Najpierw mnie obraża, jest na mnie wściekły, a potem nagle mu się przypominam? Chce naprawić błędy i mi pomagać? Albo ja jestem aż taka głupia, albo on ma nie równo pod sufitem. Obstawiam to drugie. 
-A więc czego chcecie się dowiedzieć? - spytała babcia przysiadając się do nas z szklanką kompotu w dłoniach. Sięgnęłam do kieszeni kurtki i wyciągnęłam z niej zgniecioną fotografię. Lekko ją wyprostowałam i podałam kobiecie. Ona chwyciła zdjęcie w swe pomarszczone palce i zaczęła się mu przyglądać. Po chwili spytała:
-Skąd to macie?
-Ja wzięłam je z pani domu. - spuściłam głowę, gdyż zrobiło mi się trochę głupio. - Wiem, że nie powinnam, ale muszę się dowiedzieć kim jest ta dziewczyna? I co się wydarzyło 6 kwietnia 1991 roku? I kto to jest Elina? - powiedziałam na jednym tchu. Te pytania nie dawały mi spokoju od dłuższego czasu. Musiałam znać odpowiedzi. - I dlaczego ona jest tak podobna do mnie? - dodałam.
-Cóż, musi Ci zależeć na odpowiedziach, skoro zechciałaś tu wrócić. Jeśli tak Ci na tym zależy, to odpowiem na Twoje pytania. Gdy byłam młoda, tzw. rynek był bardzo oklepany. Nie powiem, trudno było aby jakiś aktor mnie zachwycił. - mówiąc to patrzyła prosto przed siebie, jakby była tu nieobecna. Jakby słowa same z niej wypływały, a ona nie miała nad tym kontroli. Jakby chciała w ten sposób wrócić do tamtych czasów, tamtych lat. - I wtedy pojawiła się ona. Elina. Pamiętam dokładnie, że to był maj 1998 roku. Dziewczyna miała wtedy 14 lat. I mimo tak młodego wieku, grała lepiej niż większość dorosłych. Jej pierwszy film widziałam z pięć razy. Uwielbiałam ją. Tak więc już wiesz, że Elina to aktorka. Była aktorka.
-Ale dlaczego 'była'? Czy ona nie żyje? - spytał Ross. Staruszka jakby wróciła dopiero co do nas z innego wymiaru. Spojrzała powoli na blondyna, a na jej twarzy pojawił się uśmiech.
-Skąd. Ona żyje nawet do dzisiaj. Niestety nie wiem co robi. Powiedziałam: była aktorka, bo zawiesiła swoją karierę, w wieku 20 lat. Był to rok 1994, gdy publicznie ogłosiła, że rezygnuje z aktorstwa. Pamiętam jak wtedy rozpaczałam. Byłam jej wielką wielbicielką. Ale szanuję jej wybór. Szczerze, nie dziwię się. Jej kariera rozpoczęła się, gdy miała 14 lat, tak jak już wspominałam. Była taka młoda... I sława ją przerosła. Gdy miała 19 lat, zaczęła brać narkotyki. Spóźniała się na próby, prowokowała inne gwiazdy, źle traktowała fanów. Wszyscy się od niej odwrócili. Sława ją zniszczyła. Ponoć rok później spotkała tzw. księcia z bajki. Nie pamiętam jego imienia... On jej pomógł. Wyszła z nałogu, ale już nigdy nie wróciła do aktorstwa. Ponoć urodziła dwie córki, czy coś takiego i wiedzie szczęśliwe życie. To już znacie całą historię. - odetchnęła kobieta. Ja natomiast, mimo że znałam prawdę, wciąż byłam od niej daleko. W dalszym ciągu nie miałam pojęcia, dlaczego jestem tak podobna do tej całej Eliny... 
-A, mogłaby mi pani coś o niej powiedzieć? Cokolwiek? Skąd ja ją mogę znać? - dopytywałam.
-Dziecko, dużo o niej nie wiem. To nie były czasy, gdy wystarczyło coś wpisać w te wasze komputery i wszystko się wiedziało. Jedyne co wiem to to, że jej prawdziwe imię brzmiało Ellen. Nic więcej... Aha! A zdjęcie zostało zrobione na premierze jednego z jej filmów. Nawet dostałam wtedy autograf. - zaśmiała się.
-Czyli nic więcej pani nie wie? - spytał Ross.
-Tylko tyle.
-Aha... To dziękuje. Lepsze to niż nic... I wie pani co? Wcale nie jest pani taka zła jak myślałam. - powiedziałam. Staruszka spojrzała na mnie zdziwiona.
-A dlaczego miałabym być zła?!
-No wie pani... Ostatnim razem goniła nas pani po całym domu i tak dalej... - odezwał się Lynch.
-A co miałam zrobić? Ta młoda dama rozwaliła mi drzwi! - oburzyła się babcia. Ja natomiast ponownie spuściłam głowę i wyszeptałam:
-Przepraszam.
-Oj nic się nie stało. I tak już mi je wymienili. - uśmiechnęła się. Wymieniłam z Rossem wystraszone spojrzenia.
-To dziękujemy za rozmowę i do widzenia. - wykrzyknęłam i razem z chłopakiem wybiegłam z kuchni. Jak najszybciej skierowaliśmy się do wyjścia omijając rozwalone drzwi i wybiegliśmy na dwór. Gdy znaleźliśmy się pod rozgwieżdżonym niebem, odetchnęłam z ulgą. Następnie wyprostowałam się i spojrzałam na Rossa.
-W sumie, to teraz wiemy jeszcze mniej niż przedtem. - powiedziałam.
-Wiemy, że Elina to nastoletnia aktorka, która zrezygnowała z aktorstwa przez problemy z narkotykami. Wiemy również, że naprawdę nazywa się Ellen i prawdopodobnie ma dwie córki. Zawsze coś.
-Dobra ja idę do reszty. - powiedziałam i wyminęłam chłopaka kierując się w stronę jego domu.
-Laura czekaj! - zawołał idiota i podbiegł do mnie. - Muszę Ci coś powiedzieć.
-Czego znowu? - przybrałam obojętny ton.
-Chodzi o Maxa... - zaczął.
-Jeśli chodzi o to, że przyszedł tu ze mną, to się nie czepiaj. To mój chłopak i miałam prawo go tu przyprowadzić.
-Nie chodzi mi o to. Po prostu byłem w tej knajpce, w której byłaś z nim na randce...
-Czekaj czekaj! - przerwałam mu. - Skąd wiesz, gdzie z nim byłam? Śledziłeś nas? - wkurzyłam się.
-Nie, Lau nie to tu jest najważniejsze...
-Nie nazywaj mnie Lau! Nie jesteśmy przyjaciółmi.
-Ja chcę Ci tylko pomóc. Posłuchaj mnie chwilę...
-Po co mam Cie słuchać? Żeby znowu cierpieć? Żeby znowu bolało? Po co? Ross, powiedz mi, po co? Twoje słowa już nie raz były powodem łez. A teraz? Od dawna nie byłam tak szczęśliwa. Wreszcie mam przy sobie osoby, które mnie nie skrzywdzą. Dlaczego wciąż próbujesz wrócić do mojego świata? Żeby ponownie go zniszczyć? - spytałam patrząc mu w oczy. On próbował coś powiedzieć, ale słowa grzęzły mu w gardle. Patrzał na mnie, a w oczach miał smutek. Taki prawdziwy. Ale dlaczego zawsze to ja mam być poszkodowaną? Nie chcę go ranić, ale już nie potrafię inaczej.
-Laura, naprawdę przepraszam. Za wszystko. Musisz mnie wysłuchać, bo znowu będziesz cierpieć...
-Skąd ta pewność?
-Bo Max Cię skrzywdzi! Nie rozumiesz tego? W tej knajpce spotkał się przed waszym związkiem z Cassidy. A ona przecież chciała mnie zniszczyć. Może była zła na Ciebie, że ze mną "byłaś"? - powiedział. A ja? Nie uwierzyłam. Albo nie chciałam uwierzyć.
-Kłamiesz. - powiedziałam słabo. Nawet nie wiem czemu miałam taki głos.
-Nie kłamię. Musisz mi uwierzyć!
-Skąd mogę mieć pewność, że mówisz prawdę? Ross. Przecież jesteś dobrym aktorem. Przypomnij mi, czyje to słowa?
-Moje. - szepnął chłopak i schylił głowę. Ja natomiast odwróciłam się i poszłam do domu zostawiając go samego. Tylko on, niepewne słowa i moje serce, które już same nie wie w co wierzyć...

***

Jeju... Masakra... Strasznie trudno mi się pisało ten rozdział. Nawet nie wiem czemu... Po prostu jakoś tak słowa mi się nie kleiły... No nic. Następny już wyszedł mi lepiej ;p
I jak tam u Was miśki? Nie ma to jak być chorym w wakacje -.- Tsa...
No więc co sądzicie o rozdziale? A co myślicie o przebiegu wydarzeń? 
Jestem ciekawa, czy ktoś z Was domyśla się, kim jest Elina :D 
Dziękuje za aż tyle wejść i te wszystkie miłe komentarze! :)
A zwłaszcza dziękuje za komentarze pod One Shotem. Nie sądziłam, że aż tak Wam się spodoba! Nawet nie wiecie z jakim uśmiechem na ustach czytało mi się Wasze opinie! :D Dziękuje :)
Kiedy next? Oczywiście im więcej komentarzy, tym szybciej będzie rozdział ;)
Miłych wakacji!
~MiLka <3



 

Notka :D

Bum! I jak tam u Was? Bo właśnie zdałam sobie sprawę, że już jest koniec lipca :( No to trzeba korzystać ze słońca, póki wakacje trwają! ^.^
Dobra, mam teraz kilka spraw. 
Po pierwsze, bardzo dziękuje Wam za ponad 6000 wyświetleń! *o* Po prostu jesteście cudowni, dziękuje Wam! :D


 Po drugie, pewnie chcecie wiedzieć, za ile będzie rozdział? A więc przybrałam sobie cel, że dodam go, gdy skończę pisać 19 rozdział. A jako, że skończyłam go właśnie przed chwilą, to wieczorem pojawi się 15 rozdział :D Jeszcze nie wiem o której wracam do domu, więc rozdział wieczorem, lub bardziej w nocy, ale na 100 % jeszcze dziś :) Tak więc korzystajcie miśki z wakacji i do wieczora! :D

~MiLka <3

sobota, 26 lipca 2014

One shot - Jedna osoba potrafi zmienić całe nasze życie.

Bum! Witam Was miśki ;D Wstawiam tu mojego One Shota, którego wysłałam na konkurs na bloga http://raura-unusual-history.blogspot.com/
Komentujcie, jestem ciekawa, czy Wam się spodoba. :D 
Rozdział jutro, albo pojutrze. Zapraszam do czytania:

 ***
 
Czasami jeden uśmiech może zacząć przyjaźń. Czasami jedno słowo może skończyć kłótnię. Czasami jedna osoba może zmienić całe nasze życie.


- Ross, pamiętasz, że dziś idziemy do tego szpitala? - zawołała Rydel. Jak się pewnie domyślacie, nazywam się Ross Lynch. Według wielu osób jestem egoistyczną gwiazdeczką bez uczuć. Cóż, mają trochę racji...

- Muszę tam iść? Jakoś nie chcę mi się siedzieć kilka godzin wśród białych ścian...

- Tak, musisz. Ross taka wizyta w szpitalu dobrze Ci zrobi. Nawet nie wiesz jak te osoby muszą cierpieć... Nie chcesz komuś pomóc? - spytała z nadzieją w głosie. Niestety musiałem ją rozczarować.

- Nie. Nie chce mi się.

- No to trudno. Masz 10 minut na ubranie się, a potem wszyscy wychodzimy. Jeśli się nie przebierzesz, to weźmiemy Cię siłą i będziesz paradował przez pół miasta w piżamie. - zakończyła moja siostra, po czym wyszła z mojego pokoju. Jak ona się na coś uprze, to nikt nie przekona jej do zmiany zdania. Wstałem powoli z łóżka i skierowałem się do szafy. Wyciągnąłem z niej jakieś ubrania i poszedłem do łazienki. Tam wykonałem wszystkie konieczne czynności. Następnie wsadziłem do kieszeni spodni telefon i wybiegłem z mojego pokoju. Potem skierowałem się do kuchni, gdzie przy stole siedziała już reszta zespołu. No tak, zapomniałem Wam powiedzieć, że wraz z moim rodzeństwem i przyjacielem, tworzymy zespół R5. Dlatego też nasz manager zorganizował spotkanie z różnymi osobami w szpitalu. Nie wiem, po co to wszystko. Skoro ludzie i tak nas lubią, to nie widzę powodu, żeby robić takie akcje. Mamy pokazać światu, jacy to jesteśmy szlachetni? Nie dziękuje, wolę pograć sobie w domu na konsoli.

- Ooo widzę, że nasza śpiąca królewna zechciała zjeść z nami śniadanie. - zaśmiał się mój starszy brat. Obdarzyłem go groźnym spojrzeniem i otworzyłem lodówkę, w celu wyciągnięcia czegoś do jedzenia.

- Zostaw go Riker. Przynajmniej będzie miał dzisiaj jakiś dobry uczynek. - powiedziała z uśmiechem na ustach moja siostra. Tsa... Ona jako jedyna nie straciła jeszcze wiary w to, że nie jestem zepsuty do szpiku kości.

**************



Od kilku godzin przebywałem w tym miejscu. Nienawidzę szpitali! To miejsce kojarzy mi się z bólem i cierpieniem, a te białe ściany wprowadzają w smętny nastrój. Moje rodzeństwo i Ratliff cały czas biegają od jednej sali do drugiej. Rozmawiają z dziećmi, dają autografy, jeśli ktoś o taki poprosi, rozbawiają, nie tylko dzieci, ale też dorosłych. Ja natomiast doszedłem do kolejnego levelu w „Angry Birds” na moim telefonie. W pewnej chwili ekran komórki zniknął mi sprzed oczu. Podniosłem wzrok i ujrzałem małą dziewczynkę, która miała wymalowane rozbawienie na twarzy. Wspominałem już, że nie lubię dzieci?

- Mogłabyś mi oddać mój telefon? - spytałem wysilając się na uśmiech.

- Nie! - powiedziała radośnie dziewczynka.

- Dawaj ten telefon! - warknąłem.

- To mnie złap! - zawołała dziewczynka, po czym niknęła mi z oczu. Natychmiast podniosłem się i zacząłem ją gonić. Na tym sprzęcie mam dosłownie wszystko! Zdjęcia, numery do pięknych dziewczyn, moją playlistę! Goniłem dziewczynkę około 15 minut, a wszyscy się na nas dziwnie patrzeli. W pewnym momencie dziecko wbiegło do jakiejś sali. Podążyłem za nią. Usiadła na łóżku i schowała się pod kołdrą. Podszedłem do niej i spróbowałem ściągnąć z niej nakrycie. Niestety na próżno.

- Proszę! Oddaj mi mój telefon! - błagałem. Ona lekko wyjrzała zza kołdry.

- Co z tego będę miała? - spytała nadal się śmiejąc.

- A co byś chciała? - spytałem.

- Żebyś mnie przytulił. - powiedziała już mniej pewnie, a na jej twarzy pojawił się rumieniec. Przede mną stał trudny wybór. No bo z jednej strony nie miałem zamiaru przytulać jakiegoś dziecka, ale z drugie strony chciałem odzyskać telefon. W końcu westchnąłem i rozszerzyłem ramiona. Dziewczynka natychmiast rzuciła się na mnie, wtulając swoją małą główkę w mój tors. Była cała rozgrzana, a jej małe rączki delikatnie obejmowały moją szyję. Poczułem w sercu jakieś dziwne ciepło. Spojrzałem na te małą istotkę. Wydawała się taka bezbronna i... słodka? Nie, to niemożliwe. Natychmiast otrząsnąłem się i odsunąłem od dziecka.

- Dobra, koniec tego przytulania. A teraz mogę już odzyskać telefon? - spytałem. Dziewczynka sięgnęła do kieszeni spodenek i wyciągnęła z niej moją własność. Natychmiast wziąłem do ręki i wyszedłem z pokoju dziecka. Muszę znaleźć resztę zespołu i jak najszybciej się stąd wynieść. Szedłem tak korytarzem, aż nagle moją uwagę przykuła jedna sala. W większości znajdowało się wiele osób, a tu była tylko jedna. Dziewczyna, o brązowych pofalowanych włosach i tego samego koloru oczach. Siedziała na parapecie i wpatrywała się w okno. Była mniej więcej w moim wieku. Wyglądała jak większość dziewczyn, ale miała w sobie coś, co strasznie mnie ciekawiło. Akurat przechodził koło mnie jakiś lekarz, więc zatrzymałem go i spytałem wskazując na brunetkę:

- Przepraszam, kto to jest? - lekarz spojrzał w tamtą stronę, a w jego oczach zobaczyłem smutek.

- To jest Laura. Jest chora na białaczkę. Od pewnego czasu już nie wraca do domu, gdyż musi być pod stałą opieką. Biedna dziewczyna.... Od pewnego czasu nic nie mówi. Całymi dniami tylko siedzi na tym parapecie i wpatruje się w przestrzeń.

- Mogę do niej wejść? - spytałem. Nawet nie wiem, co mną kierowało. Dlaczego interesuje się jakąś obcą dziewczyną?

- Oczywiście, ale nie sądzę, żeby chciała z kimkolwiek rozmawiać. - westchnął, po czym poszedł sobie. Ja natomiast powolnym krokiem skierowałem się do sali. Przysiadłem się na krzesło obok niej.

- Cześć. - powiedziałem, ale ona nawet na mnie nie spojrzała. - Jestem Ross, a ty? - znowu zero reakcji. - Jak masz na imię? - ponowiłem pytanie.

- Nie musisz udawać, że interesuje Cię moje życie. - wyszeptała nie odrywając wzroku od okna. Ja nie dawałem za wygraną.

- Lubisz może muzykę? Bo wiesz, ja gram w zespole. Najbardziej lubię grać na gitarze, a ty? Umiesz na czymś grać? - spytałem. Niestety znowu nie otrzymałem odpowiedzi. Przez następne 15 minut, opowiadałem jej o moim życiu, czasem o coś spytałem. Ani razu nie otrzymałem odpowiedzi. Mimo to nie poddawałem się. Wciąż opowiadałem jej o różnych miejscach, komentowałem różne filmy, mówiłem o sławnych osobach. Ona tylko słuchała. Cały czas wpatrując się w okno. W pewnym momencie dostałem sms'a od Delly.



Gdzie jesteś Ross? Czekamy przy wyjściu. :D ”



- Przykro mi Laura, ale muszę już iść. - pożegnałem się z dziewczyną i wybiegłem z sali w celu odnalezienia reszty. Gdy dotarłem pod drzwi wyjściowe, oni już tam stali.

- Gdzie byłeś? - spytał Rocky.

- Rozmawiałem z taką dziewczyną chorą na białaczkę. Właściwie to nie można tego nazwać rozmową. Ona tylko słuchała, a ja wciąż mówiłem. - po tych słowach wszyscy na mnie spojrzeli. Riker był zszokowany, Ell przestał mrugać i miał szeroko otwartą buzię, Rocky patrzał się na mnie, jakby stał przed nim kosmita, a Rydel po prostu była uradowana. - No co? - zdziwiłem się.

- Nic... Tylko nie sądziliśmy, że zechcesz spędzić z kimkolwiek czas! - powiedział wciąż zszokowany Riker.

- Braciszku! Tak się cieszę! - wykrzyczała uradowana Rydel, a następnie mnie przytuliła.

- Nie róbcie z tego takiej wielkiej afery... Przecież i tak jutro o niej już zapomnę... - powiedziałem, po czym wyminąłem wszystkich i skierowałem się do naszego samochodu. Nawet nie wiedziałem, jak bardzo się pomyliłem.

*************



Przez całą noc nie mogłem zasnąć, gdyż wciąż myślałem o tej dziewczynie ze szpitala. O co w tym chodzi? Ona miała w sobie coś, co mnie do niej przyciągało. Jakby jakaś magiczna siła, która w ten sposób próbowała coś zmienić. Może ta siła w ten sposób chce sprawić, że znów będę miły? Że moje błędy się naprawią? Nie sądzę. Gdy wreszcie udało mi się zasnąć, królową moich snów była Laura. Następnego dnia obudziłem się najwcześniej ze wszystkich. Miałem wielką ochotę się przejść. Wykonałem wszystkie konieczne czynności i ubrałem się. Następnie zszedłem do kuchni i zjadłem śniadanie. Napisałem rodzeństwu karteczkę, że wyszedłem się przejść. Następnie chwyciłem moją skórzaną kurtkę i wyszedłem z domu. Szedłem, nie patrząc, gdzie idę. Kierowałem się po prostu przed siebie. W pewnym momencie zatrzymałem się przed wysokim białym budynkiem. Westchnąłem cicho. I co ja robię? W normalnych okolicznościach umawiałbym się teraz z kumplami na jakąś imprezę, natomiast właśnie wchodzę do szpitala. Skierowałem się do sali, w której leżała brunetka. Zastałem ją w takiej samej pozycji co wczoraj. Wciąż wpatrywała się stale w jeden punkt.

- Cześć. - przywitałem się. Zauważyłem, że na dźwięk mojego głosu lekko drgnęła. Jest jakiś postęp. Podszedłem do krzesła, które od wczoraj stało wciąż w tym samym miejscu. Usiadłem na nim.

- Co tam u ciebie? - spytałem. Spodziewałem się, że nie odpowie. Kontynuowałem więc:

- U mnie nawet dobrze. Powiem Ci, że nie mam pojęcia, co mnie tak tu do Ciebie ciągnie. Zazwyczaj taki nie jestem. A wiesz, nawet mi się dziś przyśniłaś. Jestem bardzo ciekawy, jaka jesteś naprawdę. Może opowiesz mi trochę o sobie? - zachęciłem ją. Niestety wciąż się nie odzywała. Zwierzałem się jej, jakby była moją przyjaciółką od wielu lat, a ja ledwo znam ją jeden dzień. Nic o niej nie wiem. Nie mam pojęcia, czemu tak jest. Ona jest zupełnie inna, niż wszystkie dziewczyny, które znałem przed nią. Zresztą przecież ja nie mam przyjaciół. Kiedyś ich miałem, przynajmniej tak mi się wydawało. Trzymali się mnie tylko dla sławy. A moi obecni kumple? Wydaliby mnie dla najgorszego szmatławca za byle grosze. Dziewczyny też nie mam. Kiedyś jedna mnie mocno zraniła, a gdy R5 zaczęło zdobywać większe grono fanów, nagle jej się o mnie przypomniało. Może dlatego jestem taki 'zepsuty'. Chciałbym mieć kogoś, komu mogę się wyżalić. Komu powiem największe sekrety. Z kim będę miał wspaniałe wspomnienia. Co prawda mam rodzeństwo, ale to nie to samo co prawdziwy przyjaciel... A Laura jest wyjątkowa. Wydaje się taka delikatna. Chociaż pozory często mylą. Na jej widok czuje coś, czego nigdy wcześniej nie czułem. Przyjaźń. Tym uczuciem jeszcze nigdy nikogo nie obdarzyłem. Bo nikt nigdy mnie nim nie obdarzył. Może Laura to moja szansa? Szansa na nowe życie. Tych prawdziwych przyjaciół się nie wybiera. I ja nie wybrałem. Ta brunetka sama wkradła się do mojego serca. Mówiłem do dziewczyny jeszcze godzinę. Następnie przyszła lekarka w celu wykonania jakichś badań, więc musiałem opuścić salę. Pożegnałem się z dziewczyną i wróciłem do domu.



*''tydzień później''*



Od tygodnia codziennie odwiedzałem Laurę. Czasem nawet odwróciła wzrok, żeby na mnie spojrzeć. Nie robiłem tego z przymusu. Ani żeby znaleźć sobie przyjaciółkę na siłę. Ja tego chciałem. I robiłem to dla niej. Musi czuć się taka samotna. Ja chcę jej pomóc. Byłem też coraz milszy dla rodzeństwa i Ell'a. Przestałem chodzić co wieczór do klubów. Gdy widziałem kogoś na ulicy, obdarzałem go uśmiechem. Wszyscy cieszyli się moją zmianą, a zwłaszcza Delly. Dzisiaj również miałem w planach wybrać się do Laury, ale przed wyjściem wpadłem na pewien pomysł. Pobiegłem szybko do pokoju i chwyciłem stojącą w kącie gitarę. Następnie złapałem jakąś taksówkę i skierowałem się do szpitala. Zapłaciłem kierowcy i wybiegłem z pojazdu. Biegłem jak najszybciej, gdyż chciałem pokazać moją niespodziankę dziewczynie. Po kilku minutach dotarłem pod salę brunetki.

- Cześć Laura! - przywitałem ją radośnie i zobaczyłem na jej twarzy lekki cień uśmiechu. - Mam dla Ciebie niespodziankę! - powiedziałem, a następnie wyciągnąłem instrument z futerału. Tym razem usiadłem naprzeciwko Laury, na parapecie. Zacząłem przesuwać palcami po pierwszych strunach. W pewnej chwili kąciki moich ust uniosły się ku górze, a ze mnie wydobył się głos:



Sometimes love’s a scary place
It’s like standing in the dark
Flying through the universe
Trying to fix your broken heart

It’s okay to let it go
You don’t have to be so brave
Take a chance if someone else
Is gonna sweep in and save the day
You don’t have to face your fears alone
‘Cause whenever you’re in trouble
I’ll know
Let me be your superhero
There isn’t a place I won’t go
Whenever you need me by your side
I’ll be there, be there
Never be afraid if you fall
I’ll carry you away from it all
Let me be your superhero
Let me be your superhero
Take off your mask, put down your guard
Don’t need a symbol on your chest
It’s all right for once to play
The damsel in distress
You’re gonna use up all your strength
Trying to be so strong
Don’t have to shoulder all the weight
Together we can take it on
You don’t have to face your fears alone (You’re not alone, baby)
‘Cause whenever you’re in trouble
I’ll know, oh
Let me be your superhero
There isn’t a place I won’t go
Whenever you need me by your side
I’ll be there, be there
Never be afraid if you fall
I’ll carry you away from it all
Let me be your superhero
Let me be your superhero
Woah woah oooh
Woah woah oooh
Let me be your super hero
Woah woah oooh, yeah yeah
Woah woah oooh
Sometimes love’s a scary place
It’s like standing in the dark
Flying through the universe
Trying to fix your broken heart
Yeah
Let me be your superhero
There isn’t a place I won’t go (I won't go)
Whenever you need me by your side
I’ll be there, be there
Never be afraid if you fall
I’ll carry you away from it all (I’ll pick you up, baby)
Let me be your superhero

Let me be your superhero
(Woah woah oooh)
Yeah, I can be your superhero
You know I will, baby
Woah woah woah oh oh
Let me be your superhero



Gdy z moich ust wydobyły się ostatnie słowa piosenki, spojrzałem na dziewczynę. Chciałem zobaczyć jej reakcję. Spod jej powieki wypłynęła jedna łza. Od razu ją starłem, a na moich palcach poczułem gęsią skórkę. Myślałem, że piosenką jej pomogę, ale na próżno. Ona wciąż wpatrywała się pusto w jedno miejsce. Zaciekawiło mnie to. Nachyliłem się do dziewczyny, tak, aby móc wyjrzeć za okno z jej perspektywy. Poczułem jej miękkie włosy na moich policzkach. Wyjrzałem przez okno. Był tam park. Wszędzie biegały dzieci, a z nimi spacerowali rodzice. W jednym miejscu znajdował się plac zabaw, a tuż koło niego stał jakiś mężczyzna i sprzedawał lody. To właśnie na niego patrzała się brunetka. Bez chwili zastanowienia pobiegłem odnaleźć jakiegoś lekarza. Akurat zauważyłem tego samego, który tydzień temu przedstawił mi Laurę. Podszedłem do niego i spytałem:

- Przepraszam, czy mógłbym zabrać Laurę na krótki spacer?

- Jeśli ona tego chce, to nie widzę przeszkód. - powiedział.

- Dziękuje! - wykrzyczałem uradowany i przytuliłem się do mężczyzny. Po krótkiej chwili się od niego odkleiłem i jak najszybciej skierowałem się do pokoju Laury. Usłyszałem za sobą jeszcze cichy śmiech lekarza.

- Laura chodź! Zabieram Cię na spacer! - powiedziałem i chwyciłem dziewczynę za rękę. Była lekko zdziwiona, ale dała mi się prowadzić. Nałożyłem na nią moją bluzę i wyszliśmy z pokoju. Wciąż trzymałem ją za dłoń, jakbym bał się, że ona zaraz mi ucieknie. Idąc korytarzem, mijaliśmy zdziwione twarze pacjentów, pielęgniarek i lekarzy. Po pewnym czasie wyszliśmy ze szpitala. Dziewczyna zatrzymała się, więc i ja stanąłem. Zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Podejrzewam, że pewnie od dłuższego czasu jedyne co ją otaczało to szpitalne mury. Ciekawe, kiedy ostatnio była na dworze. Po kilku sekundach otworzyła oczy, a my ruszyliśmy dalej. Musieliśmy okrążyć cały budynek, gdyż park znajdował się za szpitalem, a właśnie tam chciałem zabrać dziewczynę. Szliśmy krótką chwilkę, aż wreszcie dotarliśmy do parku. Teraz otaczała nas tylko zieleń, śpiew ptaków i radosne twarze wielu rodzin.

- Podoba Ci się? - spytałem. Ona puściła moją rękę i schowała twarz w dłoniach. - Co się stało? - zaniepokoiłem się. Dziewczyna spojrzała na mnie swoimi pięknymi oczami, które były zaszklone.

- Dlaczego Ross? Dlaczego to robisz? Codziennie przychodzisz, a mimo że ja Cię ignoruję, ty i tak starasz się mi pomóc. Próbujesz się ze mną zaprzyjaźnić... Ross... Ja umieram... Nie chcę, żebyśmy się zaprzyjaźnili, bo ty się do mnie przyzwyczaisz, a w każdej chwili mogę przestać żyć. I co wtedy będzie? Nie chcę, żeby ktoś przeze mnie cierpiał... Zrozum. - zakończyła smutnym głosem. Ja tylko ją przytuliłem. Laura wtuliła się w mój tors i zaczęła jeszcze bardziej płakać.

- Laura, zanim Cię poznałem, byłem zakompleksionym dupkiem, którego nikt nie obchodził. Myślałem, że wszyscy ludzie to potwory bez uczuć. Myślałem, że ja też muszę taki być. Gdy pierwszy raz Cię zobaczyłem, od razu wiedziałem, że zmienisz moje życie. Pokazałaś mi, że nie wszyscy są tacy źli. Nie potrzebowałem Twoich słów. Dawałaś mi to swoją obecnością. Każdy Twój nawet mały uśmiech powodował moją radość. Laura... Ty dajesz mi szansę, na bycie lepszym. Zawsze marzyłem o takiej przyjaciółce, ale traciłem wiarę w to, że jeszcze kiedyś taką odnajdę. Ty mi ją przywróciłaś. Nie myśl o tym, co będzie, ale myśl o tym, co jest teraz. Uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniemy przyjaciółmi? - zakończyłem z uśmiechem na ustach i odsunąłem się, by móc spojrzeć jej w oczy. Ona uśmiechnęła się szeroko.

- Zgoda. A więc jestem Laura Marano. - powiedziała i podała mi dłoń. Od razu ją uścisnąłem.

- Ja jestem Ross Lynch. Dałabyś się zaprosić na lody? - spytałem wskazując na budkę z mrożonym deserem.

- Marzyłam o tym, odkąd ujrzałam to miejsce z mojego okna szpitalnego. - zaśmiała się. Ruszyliśmy więc w kierunku sprzedawcy. Kupiliśmy po dwie gałki i skierowaliśmy się na plac zabaw. Usiedliśmy tam na dwóch huśtawkach, koło siebie.

- Pytałeś się mnie kiedyś jakie jest moje największe marzenie. Interesuje Cię to jeszcze? - zapytała dziewczyna.

- No pewnie. - odpowiedziałem uśmiechnięty.

- A więc moim marzeniem zawsze było zostać aktorką. Wiem, że to głupie... - powiedziała zmieszana brunetka, a na jej policzkach pojawiły się rumieńce.

- To wcale nie jest głupie. Na serio... - powiedziałem. - Opowiedz mi coś o sobie. - dodałem.

- Nie sądzę, aby Cię to interesowało...

- Interesuje. I to bardzo. - zachęciłem ją uśmiechem.

- No więc uwielbiam muzykę! Od zawsze była ona dla mnie pocieszeniem i wsparciem. Sprawiała, że świat nagle nabierał barw. Moim ulubionym wykonawcą jest P!nk. Kocham jej głos i piosenki, które nie są zlepką przypadkowych wyrazów. One mają przekaz. Moją ulubioną piosenką, jest właśnie „P!nk – Perfect” i Ariana Grande - Problem ft. Iggy Azalea”. Po prostu uwielbiam te dwie piosenki. Bardzo lubię grać w siatkówkę. Mój ulubiony film to „Titanic”. Często się wzruszam. Gdy byłam mała, ojciec kupował mi zawsze czekoladowe lody, po prostu je uwielbiam!W przyszłości chciałabym jeździć czerwonym Ferrari. Gdy byłam dzieckiem, marzyłam, żeby w przyszłości zostać królewną i zamieszkać w pałacu z cukierków. - zaśmiała się. - Kiedyś miałam ''przyjaciół'', ale gdy moja choroba została wykryta, wszyscy się ode mnie nagle odwrócili. I chociaż znamy się niecały tydzień, to dziękuje Ci za to, że przy mnie jesteś. - zakończyła i spojrzała mi w oczy. Przytuliłem ją czule.

- Wiesz, nie znałam jeszcze nikogo tak upartego ja ty. No bo jak można będąc ignorowanym przez prawie tydzień, wciąż uporczywie do mnie przychodzić i starać się rozmawiać? - po słowach dziewczyny oboje wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.

- Wiesz co? Cieszę się, że wtedy ta dziewczynka zabrała mi telefon. Bo gdyby nie ta sytuacja, nie przechodziłbym koło Twojego pokoju i nigdy bym Cię nie poznał. - westchnąłem. Laura obdarzyła mnie słodkim uśmiechem.

- Mogłabym tak z Tobą rozmawiać godzinami, ale coś czuję, że za chwilę mam badania i wszyscy będą mnie szukać. - powiedziała dziewczyna.

- Racja. Przyjdę do Ciebie jeszcze jutro, a teraz chodź, to Cię odprowadzę. - powiedziałem, wstając z huśtawki i biorąc dziewczynę na ręce.

- Co ty robisz? - spytała brunetka wciąż się śmiejąc.

- Sprawiam, że poczujesz się jak księżniczka. Co prawda zamku ze słodyczy Ci nie załatwię, ale po drodze mogę nam kupić ewentualnie jakiegoś lizaka. - powiedziałem, po czym skierowałem się w stronę szpitala.

- Czyli, że ty jesteś moim księciem? - spytała czochrając mi włosy.

- Mogę być kim tylko zechcesz. - zaśmiałem się. Po drodze cały czas żartowaliśmy i śpiewaliśmy na zmianę różne piosenki. W szpitalnym sklepiku kupiłem dwa lizaki, które od razu zjedliśmy. Po dotarciu do sali brunetki położyłem ją na łóżku.

- Piękną masz tą gitarę, wiesz? - powiedziała patrząc na instrument.

- Jeśli chcesz, może być Twoja. - zaproponowałem podając dziewczynie wspomniany przedmiot.

- Ale ja... ja nie mogę... - jąkała się.

- Oj nie marudź. Jak dają, to bierz! Poza tym mam jeszcze jedną w domu.

- Dziękuje. - szepnęła Laura i pocałowała mnie w policzek. Jej usta były takie... delikatne.

- Dla przyjaciół wszystko.

- Chcę, żeby mnie z nią pochowano. - powiedziała nagle brunetka uważnie przyglądając się gitarze.

- Nawet tak nie mów! - zagroziłem.

- Oj Ross... Nie martw się. Ja już zaakceptowałam to. Ty też musisz. Obiecaj mi, że gdy śmierć nadejdzie, nie będziesz długo rozpaczał. - powiedziała patrząc mi z nadzieją w oczy.

- Obiecuję. - po moich słowach do pokoju weszła pielęgniarka, więc musiałem wyjść. Poszedłem do domu, jako nowy człowiek. Teraz ma wspaniałą przyjaciółkę. Aż chce się żyć...

****************



Następnego dnia kupiłem naszyjnik dla Laury. W środku umieściłem nasze zdjęcie, które zrobiłem nam wczoraj. Z prezentem udałem się do szpitala. Po drodze podśpiewywałem sobie różne piosenki. Przepełniała mnie radość. Po kilku minutach dotarłem do szpitala. Drogę do pokoju Laury znałem już na pamięć. Natychmiast się tam skierowałem. Wbiegłem szczęśliwy do jej pokoju i wykrzyczałem:

- Cześć La... - nie dokończyłem. W pokoju znajdowały się rzeczy brunetki, ale jej nigdzie nie było. Podszedłem do toalety i zapukałem. Nikt mi nie odpowiedział. Wszedłem do środka. Tam też było pusto. Lekko zaniepokojony skierowałem się na korytarz, w celu spytania jakiegoś lekarza o dziewczynę. Wtedy koło mnie przeszedł ten sam lekarz, co ostatnio.

- Przepraszam, gdzie mogę znaleźć pacjentkę Laurę Marano? - spytałem. Zobaczyłem w jego oczach smutek. Widziałem, że nie wie jak mi coś przekazać.

- Panienka Marano... Ona... Nie żyje. Przykro mi. - na te słowa ugrzęzła mi gula w gardle.

- Ale jak to nie żyje? - spytałem ze łzami w oczach.

- Dzisiaj w nocy nagle zemdlała. Nie udało nam się jej uratować. - odpowiedział z żalem w głosie. Co?! To nie może być prawda. To pewnie głupi koszmar i zaraz się obudzę i wszystko będzie dobrze. Zamknąłem oczy i policzyłem do trzech. Niestety po ich otwarciu nadal byłem w smutnej, szarej rzeczywistości. Ona musi żyć! Dlaczego to spotkało akurat ją? Ja chcę ją zobaczyć. Chcę znów dotknąć jej ciepłych policzków. Chcę chwycić ją za delikatną dłoń. Chcę zobaczyć jej słodki uśmiech. Chcę, by była przy mnie! Musiałem wyładować na czymś złość. Zacisnęłam dłoń w pięść i uderzyłem z całej siły w ścianę. Następnie oparłem się o nią czołem i dałem łzom swobodnie spływać po moich policzkach.

- Mogę ją chociaż zobaczyć? - spytałem.

- Przykro mi, ale jeśli nie jest pan członkiem jej rodziny, to...

- Proszę! - przerwałem mu. Mój głos był pełen żalu, a oczy pełne nadziei.

- Zgoda. Ale nikomu ani słowa! - zagroził lekarz i skierował się ze mną na inne piętro. Cały czas płakałem. Doktor wprowadził mnie do ciemnego pokoju, a następnie sam z niego wyszedł, mówiąc mi, że mam 5 minut. Podszedłem powoli do niskiego łóżka, na którym leżało ciało brunetki. Spojrzałem na nią. Wyglądała tak bezbronnie... Usiadłem na skrawku łoża i chwyciłem Laurę za dłoń.

- Laura. Ja wiem, że mnie słyszysz. I wierzę, że jesteś teraz szczęśliwa na tamtym świecie. Byłaś, jesteś i będziesz dla mnie wyjątkowa. Podarowałaś mi coś, co nawet trudno nazwać. Poruszyłaś we mnie coś, o istnieniu czego nie miałem nawet pojęcia. Jesteś i zawsze będziesz częścią mojego życia. Zawsze... Mimo, iż znaliśmy się nie długo, ja czułem jakby to trwało wieczność. Wystarczył Ci tydzień, aby zmienić całe moje życie. Dziękuje Ci za wszystko, co dla mnie zrobiłaś. Mieć taką przyjaciółkę jak ty, to skarb. Dziękuje Ci za wszystko. - ostatnie słowa wyszeptałem, jakbym chciał, aby tylko ona je usłyszała. Wyjąłem z kieszeni naszyjnik, który miałem jej dziś dać. Zawiesiłem go na szyi brunetki, a następnie odgarnąłem jej włosy z czoła. Na jej ręce były zawieszone trzy bransoletki. Ściągnąłem jedną i założyłem ją na swoją dłoń. Spojrzałem na Laurę. Wyglądała jakby spała, mimo to na jej twarzy widniał lekki uśmiech. Taką chciałbym ją zapamiętać. Szczęśliwą. Ująłem jej delikatnie rączki w swoje i lekko je ucałowałem.

- Dziękuje. Za wszystko. - wyszeptałem. Następnie ostatni raz spojrzałem na dziewczynę i wyszedłem z sali.



*rok później*



Tydzień po śmierci Laury odbył się jej pogrzeb. Nie było na nim zbyt wiele osób – jej rodzice i siostra, która była do niej bardzo podobna, mój zespół i kilka osób ze szpitala. I oczywiście ja. Zadbałem o to, by dziewczynę pochowano wraz z gitarą. Tak jak chciała. Cały pogrzeb miałem łzy w oczach. Minęło trochę czasu, zanim doszedłem do siebie. Obiecałem Laurze, że nie będę długo po niej rozpaczał. Co prawda na zawsze pozostanie w mym sercu, ale jakoś dałem sobie radę. Jak to mówią: trzeba na nowo nauczyć się chodzić. W ciągu tego roku odwiedzałem szpitale, domy dziecka i domy starców. Starałem się pocieszać tamte osoby, rozmawiać z nimi i dawać im radość. Starałem się pomagać, jak najlepiej mogłem. Cała moja rodzina była ze mnie dumna. Najwięcej szczęścia sprawiłem Rydel, której najbardziej zależało na mojej zmianie. Namówiłem resztę zespołu, na zaangażowanie się w różne akcje pomagające dzieciom, czy potrzebującym. Wszyscy uznali to za doskonały pomysł. Podczas pomagania w szpitalu poznałem pewną śliczną blondynkę, Suzan. Była w moim wieku i miała po prostu złote serce. Dowiedziałem się, że jest wolontariuszką, ale w wolnym czasie komponuje własne piosenki. Miała cudowny głos. Razem z resztą zespołu nagraliśmy z nią jeden utwór. W końcu odważyłem się zaprosić ją na randkę i zaczęliśmy się spotykać. Obecnie tworzymy szczęśliwe małżeństwo. Pamiętacie tę dziewczynkę, która ukradła mi wtedy telefon? Okazało się, że wraz z rodzicami miała wypadek samochodowy. Ona jako jedyna przeżyła, ale była ranna. Dlatego trafiła do szpitala. Niestety oddano ją do domu dziecka, ale zaraz po ślubie wraz z Suzan ją adoptowaliśmy. I wiecie jak ma na imię? Laura. Tak samo, jak ona... Jest to całkowitym przypadkiem, ale jakże miłym. Oczywiście wraz z zespołem nadal koncertujemy, nie dawno wróciliśmy z trasy po świecie. Jestem szczęśliwy. Od śmierci Laury minął dokładnie rok. Suzan jest w pracy (została pielęgniarką), a nasza córeczka uczy się aktualnie w szkole. A ja? Stoję na cmentarzu z bukietem czerwonych róż. W końcu odnajduję odpowiedni nagrobek. Spojrzałem na niego. Ułożyłem kwiaty i podlałem pozostałe kwiaty. Następnie chwyciłem bransoletkę, która należała do dziewczyny. Od dnia, gdy zdjąłem ją z ręki Laury, ani razu nie odłożyłem jej na półkę. To taka pamiątka po niej. Czasami spotykam brunetkę w moich snach i jeszcze raz siadamy na tej huśtawce w parku i jemy te same lody. To miłe wspomnienie. Wpatrywałem się tak w grób dziewczyny, gdy nagle poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. Natychmiast się odwróciłem. Nie wierzyłem własnym oczom. Przede mną stała Laura! Miała na sobie białą sukienkę i emanowało od niej jasne światło. Uśmiechnęła się do mnie promiennie. Tak, ten uśmiech zapamiętałem... Odwzajemniłem gest.

- Uparty jesteś. Codziennie mnie tu odwiedzasz. - zaśmiała się Laura.

- Tęsknie za Tobą. - szepnąłem.

- Ja za Tobą też. - odpowiedziała brunetka i chwyciła mnie za dłoń. - Ale wierzę, że nasza przyjaźń jest wieczna. I jeszcze kiedyś się spotkamy. Masz wspaniałe życie, więc nie spiesz się. Ja będę czekała nawet wieczność. Na takiego przyjaciela warto. - po tych słowach poczułem lekki wiatr, a wraz z podmuchem zniknęła dziewczyna. Spojrzałem w niebo.

- Na pewno jeszcze kiedyś się spotkamy. - uśmiechnąłem się, po czym ruszyłem w stronę wyjścia z cmentarza. To niesamowite, jak jedna osoba, potrafi zmienić całe Twoje życie. To osoby, które wystarczy, że pojawią się w naszych myślach, a na naszych twarzach pojawia się uśmiech. Laura nie musi wchodzić do moich myśli, czy snów. Bo ona pozostanie w moim sercu. Na zawsze.



~MiLka <3