czwartek, 30 kwietnia 2015

Notka.


Bum!
Cześć, misie. :) Ogłaszam, że żyję (jako tako), przynoszę wstydliwe i smutne wieści oraz kilka informacji. Again. c': 
 No to może najpierw info apropo rozdziału... 
Byłam chora i w sumie wciąż jestem, tyle że w poprzednim tygodniu cały czas czułam się jak jakaś stara para butów ;-;
Wiem, jestem mistrzem porównań. Pomińmy ten szczegół. 
Wracając; nie miałam sił ani weny żeby coś napisać, chociaż, wierzcie mi, chciałam to zrobić. Niestety, przegrałam bitwę z samą sobą i nic się nie pojawiło. I miałam zamiar napisać coś w majówkę, bo z powrotem jest u mnie okay (idiotyzm powrócił, radujmy się :3), tyle że (jak dowiedziałam dwa dni temu) jadę w góry. Jest tu ktoś z Zakopanego? ^^ 
No więc... Spróbuję tam też coś napisać na telefonie i rozdział wstawię w środku przyszłego tygodnia. Prawdopodobnie w środę. :)
A tak przy okazji, czy tylko do mnie nie dociera to, że A&A się skończyło? :c Kurcze, nie jestem ckliwa, a jednak od dłuższego czasu nad tym ubolewam. :/
No nic. Chciałam Wam głównie dać znać, kiedy rozdział, żebyście nie zostali z niczym. Mam nadzieję, że miło spędzicie majówkę. :) Ja zamierzam zrobić sobie siarę w kolejnym mieście Polski ^^ Eee tam, najwyżej wszystkich pozarażam xd 

~Smarkająca, kaszląca i stale Was kochająca, JuLien :3

Ten gif mnie rozbraja xd On definitywnie wie, co robi. c:
 

środa, 22 kwietnia 2015

56. Like a bird without a song

 Rozdział chciałam zadedykować Słodkiej Czekoladce z racji tego, że w piątek miała urodziny... Ale nie zrobię tego, gdyż treść jest nieodpowiednia do tego, by komuś ją dedykować :x Tak więc... Jedynie jeszcze raz chciałam Ci życzyć wszystkiego najlepszego! I pisz rozdział na bloga, bo już nie mogę się doczekać! ^^
Ha! Widzisz? Tylko ja jestem na tyle fajna, żeby składać życzenia po kilku dniach. Ma się to wyczucie.

 *oczami Laury*

- Żebyś zrozumiała naszą postawę, musisz najpierw poznać pewną historię - rozpoczęła moja mama, kiedy we trójkę usiedliśmy w salonie.
Vanessa miała rację; naprawdę bałam się tej rozmowy. Nie wiem nawet, dlaczego aż tak bardzo. Może podświadomie lękałam się tego, że moi rodzice nie mieli słusznego powodu, by mnie tu zostawiać, nie mieli słusznego powodu, by zakazać mi być aktorką? Bo jeśli ich tłumaczenie nie było by dla mnie czymś słusznym, to cały ich pierwowzór, który miałam w głowie od dziecka, zostałby zachwiany. Już nie byliby dla mnie tymi dobrymi i kochającymi ludźmi, których kochałam w dzieciństwie. Może bałam się, że tak naprawdę obraz rodziców, jaki widziałam w młodości, tak naprawdę nie był prawdziwym obrazem rodziców, tylko ich szklanym odbiciem. Zakodowałam sobie w głowie, jak powinni wyglądać i za takich ich uważałam. I było mi z tym dobrze. Może po prostu bałam się stracić te swoje wyobrażenie? Bałam się spojrzeć na to z perspektywy dorosłej osoby? Ale mogłam się mylić. Bo istniała też opcja, że to ja zachowałam się źle i niedojrzale, nie dając im szansy na wyjaśnienia. Byłam głucha na słowa siostry i przyjaciół, gdy chcieli dla mnie dobrze. Złość mną zawładnęła i nie potrafiłam myśleć trzeźwo, lecz może rzeczywiście przyszedł czas na zapomnienie o przeszłości? Może rzeczywiście muszę przestać patrzeć na siebie, muszę spróbować zrozumieć innych. I dać im szansę.
- Laura, masz prawo być na nas zła. Bez wyjaśnienia wyjechaliśmy w poszukiwaniu pracy i od tak kazaliśmy ci zapomnieć o swoim ukochanym mieście, o przyjaciołach, o marzeniach... Ale, wierz mi lub nie, to wszystko spowodowane było troską - wyszeptała kobieta łamiącym się głosem. Tata nie odzywał się ani słowem, a jedynie trzymał swoją żonę za dłoń dodając jej otuchy. Ja również milczałam chcąc dać im szansę na wyjaśnienie tego wszystkiego. - Nie wiem, dlaczego nie powiedziałam ci tego przed naszym wyjazdem, może się bałam? Naprawdę nie wiem...
- Wciąż nie rozumiem, czego takiego mi nie powiedziałaś - odparłam z przekąsem. Kobieta wzięła głęboki wdech, chcąc się uspokoić i spojrzała mi w oczy.
- Miałam czternaście lat i tak jak ty, interesowałam się aktorstwem. Nie pamiętam dokładnie, jak to się stało, że ktoś mnie zauważył, ale w szybkim czasie stałam się bardzo rozpoznawalna. Początkowo grałam w teatrze, później dostawałam drobne role drugoplanowe w serialach, aż zagrałam w swoim pierwszym filmie. Byłam młoda i uważałam to, co mnie spotyka, za szczęście i dar zesłany z niebios. Gdy patrzę na to teraz, wiem, że to było przekleństwo. Przyjęłam przezwisko sceniczne, Elina. Podobało mi się to. Ale z czasem, zaczynała ciążyć na mnie coraz większa presja. Nie mogłam wyjść z domu, bo wszyscy się na mnie rzucali. Nie mogłam chodzić do szkoły, bo nie traktowano mnie tam normalnie. Zresztą, i tak nie miałam na to czasu. Cały dzień spędzałam na planie, a w nocy uczyłam się scenariuszy i obgryzałam paznokcie, ze stresu. Początkowo granie sprawiało mi przyjemność. Potem, przerodziło się w obowiązek i uzależnienie. To mnie wyniszczało, Laura. - Przerwała na chwilę by wziąć głębszy oddech. W trakcie tej krótkiej chwili badawczo mi się przyglądała, by zobaczyć moją reakcję. Nie byłam pewna, co jest w stanie wyczytać z mojej twarzy, ale w jednej chwili w mojej głowie zaczęły się kotłować wspomnienia.
Moja pamięć powróciła do początku wakacji, kiedy to uciekając przed burzą, całą paczką schowaliśmy się w domu staruszki, która "adoptowała" Veronikę. Zdjęcie, które zerwałam ze ściany, na którym widniała ta młoda dziewczyna przypominająca mi kogoś. Wiedziałam, że skądś ją znałam. Przypomniałam sobie historie tej starszej pani oraz napis z datą widniejący na fotografii - Elina.
Nie byłam pewna, co mogę o tym wszystkim myśleć. Oznaczało to, że moja mama była kiedyś... aktorką? Ale dlaczego nam tego nie powiedziała?
- To trwało pięć lat - kontynuowała mama. - Nie dawałam sobie rady z presją, nie umiałam tak żyć. To mnie po prostu przerosło. Boję się nawet myśleć, co by ze mną się stało, gdybym nie poznała waszego ojca. On mi pomógł. Rzuciłam aktorstwo i skupiłam się na życiu. Znalazłam pracę, wyszłam za mąż i byłam szczęśliwa. Laura... Po prostu, kiedy obwieściłaś nam, że chcesz zostać aktorką, wystraszyłam się, że może cię spotkać podobny los, co mnie. Nie chciałam cię narażać, Vanessa była starsza i wiedziałam, że da sobie radę. Ale kiedy ty zaczęłaś grać, miałaś ledwo 16 lat. Po prostu nie chciałam, żeby spotkało cię to, co zdarzyło się mi. Zapomniałam, że ty nie jesteś mną. I z tego, co widzę, świetnie sobie radzisz. - Uśmiechnęła się lekko.
- Ale... - chciałam o coś spytać, ale tym razem przerwał mi tata:
- Oglądamy twój serial. Jesteś świetna. - Mrugnął do mnie.
- I silna. Już wiem, że ty nie jesteś mną i potrafisz sobie dać z tym radę. Przepraszam, że zrozumiałam to tak późno. Od teraz już zawsze będziemy cię wspierać i z powrotem będziemy tak blisko, jak kiedyś... Jeśli nam, oczywiście, wybaczysz. Naprawdę nie chcieliśmy cię zranić i cały czas kierowaliśmy się twoim dobrem, musisz nam uwierzyć.
- Wierzę - odparłam bez chwili namysłu, ale szczerze. Ja naprawdę im wierzyłam. - I wybaczam.
Nie mam pojęcia dlaczego, ale z wypowiedzeniem tych słów poczułam się jakoś tak... lżej? Dosłownie. Czułam, że mogę skakać, biegać i latać! Po moim ciele rozlała się fala przyjemnego ciepła, a ja pozwoliłam emocjom wziąć nade mną górę. Podniosłam się z krzesła i rzuciłam w objęcia rodziców.
Bardzo brakowało mi ich ciepła, ich miłości, ich widoku, po prostu ich całych. Nie sądziłam, że aż tak mocno.
Wciąż to do mnie nie docierało. W życiu bym nie pomyślała, że po jednej rozmowie wszystko wróci do normy, że wszystko będzie dobrze. Mogło być tak już dawno, gdybym chociaż na chwilę zapomniała o dumie i zechciała z nimi porozmawiać, zadzwonić do nich, odwiedzić ich. Vanessa miała rację. Kłótnie niszczą ludzi. Są jak drzazgi, które wbite w skórę sprawiają okropny ból. Im dłużej w niej tkwią, tym bardziej. Czasami wyciągnięcie ich jest trudne i nieprzyjemne, ale kiedy już ci się to uda, to jesteś szczęśliwa. A z czasem rana się goi. A ty zapominasz, że w ogóle w niej coś było.
Po moim policzku spłynęła łza, kiedy dłonie rodziców czule gładziły moje plecy. Moja mama też płakała. Ze szczęścia.
- Rodzinny uścisk! - usłyszałam za sobą głos Vanessy. Nie musiałam długo czekać na poczucie za mną czyjegoś ciała. Siostra przyłączyła się do nas i teraz w czwórkę trwaliśmy w uścisku. Byliśmy spójną jednością, której nie było w stanie rozdzielić nic. Bo taka właśnie jest rodzina. 

*oczami Veroniki*

Wraz z Jakiem minęliśmy salon, z którego dobiegały różne głosy. Radosne głosy - całej rodziny Marano. Widok szczęśliwej rodziny bardzo często wywołuje uśmiech na naszej twarzy. Może dlatego, że każdy z nas chciałby tak mieć?
- Jeszcze raz dziękuję, że wpadłeś. I że wszystko sobie wyjaśniliśmy. - Uśmiechnęłam się lekko i oparłam ramieniem o ścianę. Chłopak nie spojrzał na mnie, gdyż szukał swoich butów i bluzy. Dopiero po chwili zorientował się, że przecież te rzeczy ma na sobie, bo do domu dostał się przez okno. 
- Nie do końca wszystko - stwierdził, chwytając za zamek bluzy. Zmarszczyłam brwi. 
- Nie?
- Wciąż mi nie powiedziałaś, dlaczego byłaś zazdrosna. - Skrzyżował ramiona, unosząc brwi do góry. 
Każda okazja jest dobra, żeby powrócić do wstydliwego dla mnie tematu. 
- Bo nie byłam - rzuciłam, po czym zrobiłam krok do przodu. Rozszerzyłam ramiona i przytuliłam chłopaka na pożegnanie.
Lubię się przytulać. Zawsze lubiłam. Ale tylko wtedy, jeśli chodziło o chłopaków. I nie mam teraz na myśli tego, że zachowywałam się jak jedna z tych pustych dziewczyn, która wykorzystuje każdą możliwą okazję, żeby tyko zbliżyć się do obiektu swoich westchnień. Takie zagrania, jeśli mam być szczera, po prostu mnie irytowały i sprawiały, że czułam niechęć do rodu żeńskiego. Ale nie każdy tak myśli. Z czasem zdałam sobie sprawę, że muszę to zaakceptować. Lubiłam się przytulać do chłopaków, bo nie lubiłam tego robić z dziewczynami. Nigdy nie rozumiałam, jak dwie przyjaciółki mogą witać się ze sobą przez pocałunek w policzek, czy przytulenie, bo wtedy te gesty traciły na wartości. Bo jeśli obejmujesz kogoś za każdym razem, gdy go widzisz, to ten gest przestaje mieć dla Ciebie jakiekolwiek znaczenie - po prostu się do niego przyzwyczajasz. A ja zawsze chciałam, żeby takie czułe gesty zachowywały się na wyjątkowe okazje. 
Pożegnanie z Jakiem, dla kogoś z zewnątrz, mogłoby się wydawać zwyczajną sytuacją. Ale dla mnie ona taka nie była. Bo znajdując się w jego ramionach, czułam, że nasza zgoda została przypieczętowana, że znów wszystko jest okay, że ponownie się przyjaźnimy. I że znów jesteśmy blisko. 
- Veronika, przecież wiem, że mnie lubisz. - Spróbował ponownie przemówić do mojego rozsądku, szepcząc te słowa do ucha. Chyba nie był świadomy, że abym posłuchała własnego rozsądku, musiałabym go najpierw mieć. 
- Lubię cię, Jake. Jesteśmy przyjaciółmi - odparłam. Nie miałam najmniejszego zamiaru dać mu wygrać. Wiedziałam, że próbuje się ze mną droczyć. 
A przynajmniej tak mi się wydawało. 
- Na pewno? - spytał, odsuwając się ode mnie nieznacznie i spoglądając w moje oczy. Jego wzrok był na tyle przenikliwy, że przez chwilę nie byłam pewna, czy wciąż żartujemy. Szybko jednak odrzuciłam od siebie myśl, że mógłby mówić poważnie. To by było niemożliwe. 
Zupełnie jak otworzenie parasolki w tyłku. 
Moje ręce wciąż zaplecione były na jego ciele, ale teraz zjechały z karku na plecy. Wpatrywałam się w chłopaka, mając nadzieję, że moje spojrzenie wystarczy. Myślałam, że jestem pewna swego i opanowana. Ale się myliłam. 
Bo kiedy Jake położył dłoń na moim policzku, nie byłam pewna czy lepiej się odsunąć, czy może lepiej zająć własnym sercem, którego bicie stało się szybsze i głośniejsze. A gdy blondyn się uśmiechnął, byłam prawie pewna, że jego rytm jest tak wyrazisty, że chłopak je usłyszy. Nie wiedziałam, co wywołało moje odruchy, podobnie jak nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Gdzie się podziała moja pewność siebie? I swoboda? 
Nie lubiłam w sobie tych dziewczyńskich odruchów. Towarzystwo chłopaków, a w tym Jake'a, było dla mnie o tyle przyjemne, że z nimi zawsze umiałam się dogadać i nigdy się z nimi nie nudziłam. Lubiłam mieć kolegów. Sama zachowywałam się przy nich jak facet. Ale teraz, gdy od blondyna dzieliło mnie kilka centymetrów, poczułam się jak krucha, drobna istota. Jak zwykła dziewczyna, która potrafi cokolwiek czuć. To było zupełnie tak, jakby poprzez dłoń na policzku, rozlewał po całym moim ciele ciepło, które stopniowo rozpuszczało moje serce. Nie wiem, czy mi się to podobało, bo nie miałam czasu o tym myśleć. Aktualnie skupiałam się na twarzy Jake'a, która z każdą sekundą stawała się dla mnie piękniejsza. A on nic nie robił. Po prostu stał bardzo blisko, wpatrując się we mnie i mając szczery uśmiech na ustach, od którego, choć sama w to nie wierzę, moje kolana drżały. I przeciwko całej mojej godności i dotychczasowym wierzeniom - podobało mi się to. Bardzo mi się to podobało. 
Nawet nie wiem, kiedy zrobiłam krok w tył modląc się, żeby nie zetknąć się ze ścianą. Nie miałam zamiaru wyjść na dziewczynę z taniej komedii romantycznej, chociaż dokładnie tak się czułam. A przynajmniej moja podświadomość kazała mi się tak czuć, podczas gdy ona zajadając popcorn, śmiała się ze mnie w nieba głosy. 
Dlaczego się odsunęłam? Dlaczego dałam mu tę satysfakcję? Toster dla tego, kto zna odpowiedź. Chętnie się o nią go spytam. I sama wręczę nagrodę!
Podczas gdy moje tętno wracało do normy, Jake zdawał się być szczerze rozbawiony całą sytuacją. Podobnie jak moja podświadomość. Powinnam ich ze sobą umówić. Świetnie by się ze sobą dogadali. Obydwoje uwielbiają sobie ze mnie żartować!
- Ha. Ha. Ha. Bardzo zabawne - warknęłam, starając się brzmieć naturalnie. Nie jestem pewna, czy mi to wyszło, gdyż w uszach wciąż dudniły mi uderzenia mojego serca. Były tak głośne, że naprawdę zaczynam się bać, że on mógł je usłyszeć. Wtedy, moje upokorzenie sięgnęło by zenitu, a ja sama wyjechałabym do Meksyku i zmieniła imię na Stefano. Albo zostałabym ninja. Ninja są fajni. 
- Możesz tę sytuację wpisać do pamiętnika, jako najpiękniejszy moment twojego życia! - W powietrzu narysował tęcze, a ja miałam ochotę wydłubać mu oczy łyżką. 
Jeśli sekundowy zawał można nazwać najpiękniejszym momentem mojego życia, to jestem ciekawa, jakie imię przyjmie moja śmierć. "Dzika impreza zakonnic na Bahamach"? 
- Ten termin zarezerwowany jest dla dnia, w którym poślubię Króla Juliana - prychnęłam. 
Wreszcie, po kilku głębszych i dyskretnych wdechach doszłam do siebie. Chwała mi!
Jake przewrócił oczami, które jeszcze przed chwilą budziły stado motyli do życia w moim żołądku. 
- Dobra. Skoro już udało mi się udowodnić ci moją rację - powiedział z dumą w głosie - to mogę już iść. 
- Przyszedłeś tu tylko po to, żeby udowodnić mi swoją rację, która, swoją drogą, jest całkowicie bezpodstawna i mylna? - Uniosłam brwi do góry, krzyżując ręce na piersiach i przybierając minę numer 18; "Jeśli życie ci miłe, to spadaj na bambus zbierać kokosy". Pomińmy fakt, że w Los Angeles nie rosną te rośliny. I pomińmy fakt, że kokosy na bambusie są raczej mało prawdopodobnym widokiem. 
Udawałam. I, sądząc po minie chłopaka, dobrze mi to wyszło. Ale warto było przez chwilę zagrać kapryśną księżniczkę, żeby zobaczyć to przerażenie małego chłopca w jego oczach. 
Wybuchłam śmiechem. Tak po prostu. Zdezorientowany Jake dopiero po chwili zorientował się, że tylko żartowałam. Wciągnął powietrze do płuc, położył dłonie na biodrach i pokręcił z niedowierzaniem głową. 
Ze mną nie ma łatwego życia, skarbie.
Po krótkim zastanowieniu dochodzę do wniosku, że nawet w moich myślach zabrzmiało to dziwnie. 
- Nie mogłam się powstrzymać. 
- Podejrzewam. 
- Wyglądałeś jak przerażony chomik. 
Widziałam takie! Moja siostra nie jest za dobrą opiekunką do zwierząt. Podobnie jak i ja. No w końcu bliźniaczki, co nie? 
- Okay... - westchnął. - Naprawdę muszę już iść. 
- Nie zatrzymuję cię. - Wzruszyłam ramionami. - To ty nie umiesz mnie zostawić. 
Zabawne jest to, że sytuacja przedstawiała się całkowicie odwrotnie. Bo gdyby nie moja duma, to już dawno przylgnęłabym do przyjaciela i poprosiła, żeby został na kolacji. Stęskniłam się za nim przez te kilka tygodni, brakowało mi spędzania z nim czasu, lecz nie chciałam go zatrzymywać. I tak poświęcił już 3 godziny swojego życia, na spędzenie ze mną czasu. Jestem świadoma tego, jak bardzo jestem czasem wkurzająca. Nie jestem z tego dumna. Wiem, że mam trudny charakter. Ale dla tych, którzy chcą dać mi szansę, naprawdę staram się być miła. Czasem.
Staram się godzić mnie samą z jakimiś normami, bo z jednej strony, nie chcę mieć przyjaciół, którzy lubią fałszywe wyobrażenie "mnie". Chcę otaczać się ludźmi, którzy akceptują mnie taką, jaką jestem. Ale z drugiej strony, karaluchy też są akceptowane przez społeczeństwo, bo i tak się ich nie pozbędziemy. Czasem trzeba więc nie tyle co zmienić się, jak zastosować do pewnych norm. 
Dosyć skomplikowane, ale takie jest życie. Trudne, skomplikowane i pogmatwane. I dlatego jest piękne i ciekawe. 
- W sumie, to nie mam pojęcia, jakim cudem wytrzymałeś ze mną przez tyle czasu - wypaliłam nagle, zanim zdążyłam zastanowić się nad swoimi słowami. Jedną z moich przypadłości jest to, że kiedy się odzywam, to albo mówię wprost to, co myślę, albo najpierw mówię, a potem myślę. - Naprawdę jeszcze nie masz mnie dość? 
Nauka na dziś: czasem warto ugryźć się w język.
- Veronika. - Obdarzył mnie pobłażliwym spojrzeniem. Uśmiechnął się lekko, a ja spojrzałam nad niego spod rzęs. - Chyba naprawdę nie jesteś świadoma tego, jak bardzo cię lubię.
- A jak? - spytałam drżącym głosem.
Oficjalnie stwierdzam, że nie mam pojęcia, skąd się u mnie wzięły te odruchy... wrażliwości. Wcale mnie one nie zadowalają.
- Tak bardzo, że mógłbym spędzić z tobą cały dzień, a wciąż byłoby mi mało. Nigdy się nie nudzę w twoim towarzystwie, bo jesteś super dziewczyną. Pamiętaj o tym, okay? - spytał.
Nie byłam pewna, jak do tego doszło, ale po raz kolejny przez moje ciało przeszła fala ciepła. Wcześniej, posłużył się dotykiem. Teraz wystarczyły słowa.
- Okay. - Uśmiechnęłam się i podeszłam do niego. Przytuliłam go krótko i odsunęłam się. Już drugi raz, ale pomińmy ten fakt. - Ty też jesteś niczego sobie. - Poruszyłam brwiami. Uznajmy to za komplement.
- Wyjdziemy gdzieś w tym tygodniu? Lynchowie i Ell wracają dopiero za trzy czy dwa dni. Możemy w tym czasie wyskoczyć gdzieś - rzucił luźno. - We dwoje - dodał już mniej pewnie.
Spojrzałam na niego, a w moich oczach kryły się skaczące chochliki. Wizja spędzenia dnia z Jakiem wydawała mi się bardziej radosna niż kiedykolwiek wcześniej.
Kurde, jestem uparta, ale muszę przyznać, że taki przyjaciel jak Jake, to skarb. Ogromny skarb, który zawsze wie, jak mnie rozbawić. I który ma najpiękniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałam.
Dzisiejszego dnia pobiłam osobisty rekord w długości bycia miłą i empatyczną. Nie jestem pewna, czy wpłynęła tak na mnie radość z pogodzenia się z przyjacielem, czy może jakiś inny czynnik, ale jest to dla mnie nowość. A może po prostu zbliża mi się okres? No bo w sumie, to jakby się zastanowić, większość dziewczyn kiedy nadchodzą TE dni mają wahania nastrojów i zazwyczaj są bardziej humorzaste i nie miłe. Ja jestem wredna przez resztę roku, więc może w moim przypadku działa to na odwrót?
Kocham mój tok myślenia. Podczas gdy Jake stoi przede mną, czekając na odpowiedź, ja zastanawiam się nad takimi sprawami. Gratuluję samej sobie.
- Z chęcią gdzieś z tobą wyjdę - powiedziałam, wyrzucając z głowy poprzednie myśli.
- To do zobaczenia - pożegnał się blondyn, po czym odwrócił ode mnie. Zrobił kilka kroków przed siebie, aż stanął przy drzwiach. Otworzył je i już miał wychodzić na dwór, kiedy nagle się zatrzymał. Nie ściągając dłoni z klamki, odwrócił się w moim kierunku. Miał zmarszczone brwi, kąciki ust uniesione do góry i zamyślone oczy. Opis pierwsza klasa.
- Ale... To będzie takie spotkanie, czy może... No wiesz... - gubił się w słowach, nie wiedząc, jak ująć to coś w zdanie. Pomogłabym mu, ale naprawdę nie miałam pojęcia, o co mogło mu chodzić.
Chociaż w sumie, to nie jestem pewna, czy bym mu pomogła. Zakłopotany Jake, to zabawny Jake.
- Chodzi mi o to, czy spotykamy się tak po prostu, jak przyjaciele, czy może to będzie coś w rodzaju... - zaciął się. Znowu. Uznałam więc, że zachowam się jak człowiek, który posiada jakiekolwiek uczucia i mu pomogę.
- No pewnie, luźne spotkanie przyjacielskie. - Uśmiechnęłam się, żeby dodać mu otuchy. Ale nie wyglądał na kogoś, komu ulżyło. W pewnym sensie był chyba zawiedziony. Nie wiem, czy mną, moją odpowiedzią, czy może samym sobą.
- Pewnie. To do zobaczenia - powiedział po chwili, posłał mi uśmiech i wyszedł. Przekręciłam kluczyk w zamku i oparłam się o ścianę.
I w tym momencie, zaczęłam snuć podejrzenia. Nie powinnam tego robić i byłam tego w pełni świadoma, tyle że jego zachowanie wydało mi się dziwne. No bo... Najpierw próbował się do mnie zbliżyć, co ja uznałam za droczenie się, a potem to pytanie, na które mu odpowiedziałam, ale chyba nie koniecznie tak, jak on by tego oczekiwał. Przez mój pogmatwany umysł przeleciało pewne rozwiązanie, jednak odrzuciłam je szybko. Nie mogło mu chodzić o randkę. Przecież się przyjaźnimy, tak? Między nami nigdy nie było niczego więcej, zresztą, jak taki chłopak, mógłby poczuć coś do takiej osoby, jak ja? Co prawda jestem niezaprzeczalnie bardzo przystojna, inteligentna, zabawna i skromna, a przede wszystkim to ostatnie, ale nie sądzę, aby ktokolwiek mógłby się zakochać w takim wybryku natury. A tym bardziej Jake. Jeśli jednak o to mu chodziło, chociaż szansa na to jest jedna na milion, to jedną swoją odpowiedzią wszystko schrzaniłam.
Nie. Na pewno nie chodziło o to. Zapewne był ciekaw, jak ma to traktować, bo sam się w tym wszystkim pogubił. Nie dziwię mu się. Moja psychika i zachowanie są trudne do zrozumienia dla mnie, a tym bardziej dla kogoś innego.
A ja po prostu nie potrzebnie snuje teorie. Jest dobrze, tak jak jest. Dopiero co się z nim pogodziłam i przyjaźnimy się. Tak jest dobrze. Jak ja w ogóle mogłam myśleć o innym rozwiązaniu? Przecież, między nami nigdy wcześniej nic się nie działo. A to, że podczas dzisiejszego incydentu z jego ręką na moim policzku ugięły się pode mną kolana, może świadczyć również o tym, że w moim organizmie jest za mało magnezu. A co posiada magnez? Czekolada.
Po moich dogłębnych przemyśleniach, analizie dobrych i złych opcji a także wielu niepewnościach dochodzę do wniosku, że muszę zjeść tabliczkę czekolady. I to natychmiast.

*oczami Laury*

Minęło kilka dni. Osobiście mogę stwierdzić, że te kilka było najlepszymi dniami w ciągu całego tego popapranego miesiąca. Schodząc rano do salonu, od razu wyczuwałam zapach popisowego omleta mojej mamy, którego jadłam z cieknącą ślinką w ustach. Wraz z tatą wybraliśmy się na wycieczkę rowerową. Nie obyło się bez wielu przezabawnych sytuacji oraz chwil, które na sto procent zapamiętam jeszcze przez długi czas. Wieczorami wszyscy siadaliśmy przed telewizorem i rzucając w siebie popcornem oglądaliśmy różne filmy. A przynajmniej staraliśmy się to robić. Bo w towarzystwie wspaniałych ludzi, nie da się po prostu patrzeć na ekran - trzeba komentować głupie zachowanie bohaterów, beznadziejne wybory w miłościach, niemożliwe w prawdziwym świecie sytuacje i nadnaturalne moce niektórych postaci, takie jak zdolność do znalezienia o tej samej porze i w tym samym miejscu z obiektem w twoich westchnień w co drugą scenę w filmie. Nie każdy seans taki jest, ale trzeba przyznać, że w obecnych czasach nie łatwo o jakiś dobry. Kolejnym miłym aspektem tych dni był fakt, że Veronika (wreszcie) pogodziła się z Jakiem. Z tego co kojarzę, to byli raz nawet na mieście. Z tego wypadu moja przyjaciółka wróciła z uśmiechem na ustach, zdartym kolanem i przemoczonym ubraniem i włosami. Skutkiem tych ostatnich zawisk było to, że ponoć wraz z blondynem zaczęli się ze sobą przepychać i droczyć w parku, co skończyło się tym, że wpadli do fontanny. Kogoś mogłoby to dziwić, ale nie mnie. Za długo znam tę dziewczynę, żeby nie wiedzieć, że z nią wszystko jest możliwe. Vanessa też była bardziej radosna. Po części powodem jej szczęścia było moje pogodzenie się z rodzicami, a po części fakt, że R5 dokładnie jutro wraca z trasy. Spędzając czas z rodzicami i próbując przyswoić sobie wszystkie zdobyte informacje, jakie od nich uzyskałam, nie zauważyłam, kiedy zleciał ten czas. Naprawdę. I przestałam się przejmować Rossem. Nie chodzi mi o to, że całkiem go zignorowałam, skądże! Chyba jeszcze nigdy nikogo aż tak mi nie brakowało, ale uznałam, że nie ma sensu na siłę do niego wydzwaniać. Przecież i tak nie odbierał. Zrezygnowałam też z prób wyciągnięcia jakiś informacji na jego temat od Rydel, czy reszty przyjaciół - wykręcali się bądź sprytnie zmieniali temat, a ja nie chciałam ich zadręczać własnymi problemami. Jeśli z Rossem byłoby coś nie tak, to dałby mi znak. A może po prostu szykuje dla mnie jakąś niespodziankę? Wszystko może się zdarzyć. Nie chciałam naciskać i postanowiłam poczekać. Dowiem się wszystkiego, gdy wróci. A to wydarzy się już za kilka godzin.
Spojrzałam na zegarek wiszący na ścianie. 7:33. Czyli, z tego co wiem od Rydel, w mieście powinni się pojawić za jakąś godzinę.
Pomimo mojej dotychczasowej cierpliwości, tej nocy nie zmrużyłam prawie wcale oczu. Spałam, może z dwie godziny? Mimo to, nie czułam zmęczenia. Bardziej podniecenie, mieszające się z ciekawością i lekkim niepokojem, bo chociaż nie chciałam osądzać Rossa to i tak bałam się tego, co może się wydarzyć. Całą noc rozpatrywałam wszystkie możliwe opcje - od tych najgorszych, do najlepszych. Nie powinnam tego robić, wiem. Ale nie mogłam się powstrzymać. Moje myśli zerwane ze smyczy biegły własnym tempem, a ja nie mogłam za nimi nadążyć. Zresztą, na koniec skończyłam tam, gdzie zaczęłam, czyli w ciemnej dziurze. Bo choćbym nie wiem jak długo się zastanawiała, nigdy nie będę miała całkowitej pewności co do zachowania Rossa. Tylko on zna prawdę. I tylko on może mi ją wyznać.
Rodzice wyjechali wczoraj. Nie chciałam, żeby ponownie nas zostawili, ale byłam świadoma tego, że jest to nieuniknione. W końcu, wyjechali dlatego, że w Nowym Jorku dostali pracę. Nie mogli z niej zrezygnować, zwłaszcza że urlop, który wzięli specjalnie dla nas, trwał i tak dostatecznie długo. Patrząc na to realnie, czułam się szczęśliwa, że mogłam spędzić z nimi aż tyle czasu. Ale spoglądając na te wydarzenia ze strony córki stęsknionej za rodzicami, byłam wściekła. Bo najchętniej spędziłabym z nimi kolejne miesiące. Albo lata. Najzabawniejsze jest to, że jeszcze kilka dni temu nie chciałam ich widzieć na oczy. Ani w głowie mi się śniło z nimi rozmawiać. A teraz? Chciałabym ich przytulić i nigdy nie puszczać. Ludzie często używają tego stwierdzenia. Dlaczego? Bo wyraża wiele uczuć. Czasami, gdy przytulimy kogoś - poczujemy czyjeś ciepłe ramiona na sobie, wsłuchamy się w bicie jego serca, poczujemy bijące od niego ciepło... Wtedy wszystko ma znaczenie i jest na swoim miejscu. Zdarza się, że takie przytulenie jest dla człowieka ważniejsze od wszystkich innych czułości - czasem milsze nawet od pocałunku.
Minęła kolejna godzina bezczynnego wpatrywania się w sufit i powoli zaczynałam mieć tego dość. Może nie należałam do bardzo niecierpliwych osób, ale dzisiaj czas ciągnął mi się niewyobrażalnie! Bałam się, to prawda. Ale, jak napisała kiedyś Becca Fitzpatrick; "Prawda jest straszna, ale niewiedza jeszcze gorsza".
Nie mogąc wytrzymać dłużej tej bezczynności, podniosłam się z łóżka. W szafie wybrałam jakieś ubrania, składające się na za dużą bluzę i leginsy, ponieważ pogoda za oknem była dosyć niemrawa - na niebie pojawiły się chmury i wiał wiatr. W łazience wykonałam wszystkie konieczne czynności, po czym ubrałam się. Następnie, już gotowa, zbiegłam do kuchni.
Nie spodziewałam się tu kogoś zobaczyć. Prawdę mówiąc, bardziej zdziwiłabym się obecnością Very lub Vanessy. Było bardzo wcześnie, moje współlokatorki spokojnie spały. One nie musiały się o nic bać - ja wręcz przeciwnie. Zrobiłam sobie kanapkę, którą popiłam kubkiem wody. To prawda, stresowałam się, ale to nie zmieniało faktu, że musiałam coś jeść. Od bardzo dawna naprawdę byłam głodna i miałam zamiar to wykorzystać. Usiadłam przy stole i skierowałam wzrok na okno. Drogi były puste - kto normalny jest na nogach o 8 rano? Nie licząc oczywiście tych, którzy ćwiczą. Podziwiam takich. Kiedyś próbowałam regularnie rano wstawać i biegać, ale to nie dla mnie. Jeśli już miałabym ćwiczyć to tylko wieczorem.
Po krótkim zastanowieniu doszłam do wniosku, że moje dzisiejsze zajęcia niewiele się zmieniły. Przed chwilą leżałam na łóżku, wpatrując się w sufit, teraz siedziałam w kuchni, badając skład szyby kuchennej. Różnica polegała na tym, że mój brzuch był pełny, a pragnienie ukojone.
Zjadłam kanapkę, więc zrobiłam sobie jeszcze jedną. Naprawdę poczułam głód. Albo mój brzuch po miesięcznej "diecie" zażądał ode mnie jedzenia w ramach powrotu przyjaciół z trasy koncertowej? Jakby na to nie patrzeć, zawsze byłam słaba z biologii.
Minęło kolejne pół godziny, spędzone na przeżuwaniu, czekaniu, wpatrywaniu się na zmianę w zegar i okno oraz myśleniu, z czego to ostatnie nie było w tej chwili moim atutem. Byłam tego świadoma, ale mój mózg postanowił odstawić jakiś głupi strajk i robił wszystko, byleby działo się na przekór mnie. A ja wciąż myślałam. O Rydel, która ma dla nas wszystkich jakąś niezwykłą niespodziankę. O Rikerze, który obiecał Vanessie, że w pierwszych minutach pobytu w Los Angeles przyjdzie ją odwiedzić. O Ellingtonie, bo byłam ciekawa, czy po powrocie jego żarty wciąż będą tak mnie śmieszyć. O Rockym i o tym, czy jego włosy wciąż są tak długie. O Rossie i o tym, czy powinnam się martwić lub bać. O zachowaniu mojego chłopaka i pobudkach, jakie nim kierowały. O Veronice, która wreszcie pogodziła się z Jakiem, ale która wciąż nie zauważała jaką miłością on ją darzy. O Van, która w tej chwili weszła do kuchni.
Chwila, cofnij.
Vanessa?
- Dzień dobry! - powiedziała radośnie. Powinnam raczej użyć określenia: wykrzyczała, jakby chcąc pokazać całemu światu jak wielkie szczęście się w niej tli.
W przeciwieństwie do mnie, dziewczyna ubrała się w ładną bluzkę i obcisłe spodnie. Włosy natomiast uczesała i lekko pofalowała. Ja spięłam je w zwykłego kucyka. Na ustach Vanessy widniał szeroki uśmiech - na moich okruszki chleba i grymas. A może niepewność? Nie wiem. Ja naprawdę przestałam już odróżniać te wszystkie uczucia...
- Cześć - odparłam smętnie, karcąc się w myślach za taki ton. Mogłam spróbować podzielić jej radość chociaż w dziesięciu procentach, ale nie udało mi się to. Niestety. Dlaczego ona ma tracić humor, bo ja jestem przygnębiona. To samolubne. A ja nie jestem egoistką.
- Myślałam, że gdy cię zobaczę, to będziesz się cieszyć. Hej! Nasi przyjaciele wracają dzisiaj z trasy i wreszcie ich zobaczymy! - oznajmiła wesoło, próbując mnie pocieszyć.
I byłam jej za to wdzięczna.
- Mhm, nie sądzę, abyś wyszykowała się tak specjalnie dla Rocky'ego. - Uniosłam brwi do góry. Mnie nie oszukasz, siostrzyczko.
- Oj tam... - Przewróciła oczami i machnęła ręką. - Nie mam zamiaru kryć się z tym, że tęsknie za Rikerem i już chciałabym się z nim zobaczyć. I ty też powinnaś się cieszyć. Bo cokolwiek się wydarzy, to pamiętaj, że Ross to dobry chłopak. Jest dojrzały, ale nawet on czasem się gubi w swoim postępowaniu.
- Ty coś wiesz. - Spojrzałam na nią podejrzliwie, a ona wyglądała dokładnie tak, jakby teraz do niej dotarło, że powiedziała za dużo.
- Ja tylko próbuję przygotować cię na każdą możliwość i zrozumieć, dlaczego Ross się nie odzywał. Poza tym...
- Nie oszukuj mnie, Van. Proszę - powiedziałam, a za żałosny miałam ochotę porządnie uderzyć się w głowę.
Świetny pomysł, Laura. Pokaż całemu światu, jak ci źle! Bądź tą głupią egoistką!
Zacisnęłam pięści, ale nie było to skutkiem złości na Van. Byłam wściekła, to prawda. Lecz jedynie na siebie.
- Laura, ja naprawdę... - Vanessa zaczęła coś mówić, lecz ponownie coś jej przerwało. Tym razem, nie byłam to jednak ja, a dzwonek do drzwi.
Moje serce przyśpieszyło, a głowa obróciła się w kierunku wyjścia z kuchni. Nie obchodził mnie fakt, że na ganku mógł stać głupi listonosz. Liczyło się to, że to mógł być on. 
Wraz z siostrą wymieniłyśmy się jeszcze spojrzeniami, po czym obydwie rzuciłyśmy się w kierunku drzwi. Vanessa, jako że stała w progu, miała bliżej do holu, więc to ona pierwsza dopadła klamkę. I zapewne wpadłabym na nią, gdyby nie wystawiła w moim kierunku dłoni, z którą się zderzyłam.
Ała.
Moja siostra przypomniała sobie o wyglądzie, kulturze i opanowaniu, więc poprawiła włosy i naciągnęła bluzkę na spodnie. Następnie przybrawszy na twarz jeden ze swoich lepszych uśmiechów, nacisnęła na klamkę i otworzyła drzwi.
Moje serce wykonało salto i dopiero wtedy mogłam spojrzeć na osobę stojącą w drzwiach.
Lynch. Przystojny. Blondyn. Tylko, że nie ten.
Westchnęłam cicho, lecz uśmiechnęłam się lekko. Widok Rikera naprawdę mnie uszczęśliwił, ale nie mogłam ukrywać, że nie tak jak Rossa. Moja siostra natomiast była wręcz wniebowzięta. Ponownie zapomniała o kulturze osobistej i wyglądzie i rzuciła się na chłopaka stojącego w progu. Riker w ostatniej chwili zorientował się, jakie zamiary kierują Nessą i mocno chwycił ją w pasie. Dziewczyna zawisła w powietrzu po to, by już po chwili znajdywać się w czułych ramionach swojego chłopaka. Wyglądali uroczo, nawet wtedy, gdy wiatr zawiał a włosy brunetki znalazły się w oczach blondyna. Ale on zdawał się tego nie zauważyć, nie przeszkadzało mu to. Przymknął powieki i z kącikami uniesionymi ku górze obkręcił się kilka razy wokół własnej osi. Na pierwszy rzut oka wyglądało to, jak scena wyciągnięta z jakiejś komedii romantycznej, ale gdy ktoś znał tych ludzi tak jak ja, to wiedział, że nie widzieli się prawie cały miesiąc, a kochają się i zwyczajnie za sobą tęsknili. Moja siostra, ta tykająca bomba zdolna do tego, by w każdej chwili zmasakrować twoją twarz, w ramionach blondyna wyglądała jak krucha istota, w każdej chwili zdolna do tego, by się rozpaść. A ona po prostu była zakochana. Scena, którą miałam przed oczami, utwierdziła mnie w tym ostatecznie.
- Miło cię wi... - nie skończyłam. Przyczyną tego, był pocałunek. Stęskniony i silny, a przy tym delikatny. Riker i Vanessa zapominając o oddechu, zatracili się w swoich uczuciach.
Wycofałam się więc z holu i skierowałam do kuchni, bo po pierwsze, nie chciałam im przeszkadzać, a po drugie - poczułam ukłucie w żołądku. Bo dopiero gdy zobaczyłam Rikera i Vanessę dotarło do mnie, jak bardzo tęsknie nie tylko za Rossem, ale za jego bliskością.
Dlaczego Rik już tu jest, a on nie? Co go powstrzymało? Co jeśli naprawdę coś mu się stało? A może rzeczywiście ma mnie dość?
Przyłożyłam dłoń do ust, powstrzymując jęk. Łzy miały za chwilę wypłynąć z moich oczu, więc zacisnęłam powieki. Udało mi się powstrzymać płacz, ale skurcze żołądka paraliżowały cały mój organizm. To bolało, to tak bardzo bolało. I nic nie mogłam z tym zrobić.
- Laura?
Słysząc za sobą czyiś szept, odwróciłam się gwałtownie.
- Wszystko okay? - Riker ponowił swoje pytanie. Chłopak stał w progu pomieszczenia, obejmując w pasie moją siostrę. Wyglądali razem uroczo, więc uśmiechnęłam się lekko. Spowodowane było to również widokiem przyjaciela, za którym naprawdę się stęskniłam.
- Cześć, Riker - powiedziałam, obejmując się ramionami. Chciałam być szczęśliwa i szczerze się cieszyć, ale nie potrafiłam, bo w mojej głowie wciąż widniał obraz Rossa. Musiałam się dowiedzieć, co się stało. A jeśli nie od niego samego, to skieruję się do innych osób. - Nie. Nic nie jest dobrze.
Nie chciałam wykorzystywać Rikera ani wprawiać go w poczucie winy, ale musiałam się dowiedzieć. Martwiłam się o Rossa. I martwiłam się o nas. Gdyby chłopakowi stało się coś poważnego, a ja nie zainteresowałabym się tym, chyba nigdy bym sobie tego nie wybaczyła.
Blondyn odwrócił twarz w stronę swoje dziewczyny, a ego wzrok był smutny i zmartwiony. Vanessa przygryzła dolną wargę, a ja domyśliłam się, że ona wie. I że jednak to coś poważnego.
- Riker, Vanessa... Proszę, nie okłamujcie mnie już dłużej. Chcę poznać prawdę! Zniosę wszystko, ale nie mogę już dłużej żyć w niepewności. - Wyrzuciłam ręce do góry. Mój głos drżał, ale byłam przy tym spokojna. Jeszcze. - Boję się o niego, Riker. Proszę, powiedz mi, co się stało. Proszę. 
- Laura, zanim cokolwiek powiesz, musisz zrozumieć, że mu jest naprawdę ciężko - zaczął Lynch z wahaniem. W końcu jednak zrobił kilka kroków w moją stronę i biorąc głęboki wdech, zaczął mówić dalej:
- Czegokolwiek się nie dowiesz, pamiętaj, że on cię kocha. I to bardzo mocno. Inaczej tak by teraz nie cierpiał. - Zrobił krótką przerwę, jakby czekał na moją reakcję. Natomiast ja, zamiast powiedzieć cokolwiek, milczałam, wpatrując się w blondyna i analizując po kolei wszystkie jego słowa. - On... Kiedy byliśmy w Nowym Jorku... Gdy zwiedzaliśmy miasto, to my... Poznał kogoś - wydusił w końcu.
W tej jednej sekundzie poczułam, jak moje ciało rozpada się - kawałek po kawałku. Jakby było zrobione z jakiejś kruchej masy i wystarczyłby jeden zły ruch, żeby je zburzyć. Przełknęłam cicho ślinę.
- Laura, nie miej mu tego za złe, bo on naprawdę nie zrobił nic złego. Nie zbliżył się do niej! A właściwie, to nie zbliżył się do nikogo. On cię kocha. I dlatego tak cierpi, bo nie może znieść myśli, że pojawił się ktoś jeszcze. Laura, proszę, cokolwiek się stanie, nie miej mu tego za złe. On nie zrezygnował z ciebie i nie chce bawić się w jakieś głupie wybieranie, ale naprawdę jest mu ciężko. Cierpi. Musisz go zrozumieć. on... Ross bardzo cię kocha, wierz mi. To mój brat i widzę to. Jeszcze nigdy nie żywił takich uczuć do żadnej dziewczyny. On nie chce cię stracić, bo jesteś jedną z najważniejszych osób w jego życiu. Nawet nie wiesz, jak on to przeżywa - powiedział, starając się zarówno nie urazić mnie, jak i obronić brata.
To, czego się dowiedziałam, wciąż do mnie nie docierało. On się... zakochał. Albo zauroczył. Albo poczuł coś do kogoś, ale czy to ważne? Czy można w ogóle czuć coś do dwóch osób?!
Początkowo byłam wściekła i zła. Chciałam odepchnąć Rikera, chociaż w niczym nie zawinił. Przeklinałam w myślach wszystkich kłamliwych, zdradzieckich i fałszywych mężczyzn, którzy kiedykolwiek pojawili się na tej ziemi. Jak on mógł?! Wiedziałam, że ta trasa tak się skończy. Odległość niszczy wszystko, niszczy ludzi i ich relacje. On zniszczył wszystko. Chociaż obiecał. Obiecał, że wszystko będzie dobrze. Że cierpię, ale gdy wróci, to będziemy się cieszyć. Oboje! A tymczasem, co? Tymczasem cierpię. Zupełnie tak samo, jak cierpiałam przez cały ten cholerny miesiąc! I co z tego mam? Nic. Kompletną pustkę.
Przyłożyłam dłonie do twarzy, a uczucia rozrywały mnie od środka. Chciałam krzyczeć, ale głos uwiązł mi w gardle. Chciałam płakać, ale moje oczy były suche jak pustynia. Chciałam coś uderzyć, ale zabrakło mi sił. To wszystko sprawiło, że schyliłam głowę i chwyciłam się mocno za włosy. Pociągnęłam je z całych sił, tak jakby miało mi to pomóc. Nie pomogło. W mojej głowie myśli krzyczały i wirowały, a sama zdawałam się sobie z tym nie radzić. Czułam się fatalnie. Ta sytuacja była fatalna. On był fatalny. Wyprostowałam się i spojrzałam w zatroskane oczy Rikera i Vanessy. I wtedy, cała początkowa złość się ze mnie ulotniła. Zastąpił ją smutek. I głęboki żal.
Ross wcale nie był fatalny i zły. Po prostu był człowiekiem i do tego jednym z najlepszych, jakich poznałam. Bo gdyby tak nie było, obecny ból nie rozrywałby mnie tak od środka.
Smutek w oczach pary dostrzegałam jeszcze przez krótką chwilę, bo potem obraz zaczął mi się rozmazywać. Do moich oczu zaczęły napływać łzy, których przed sekundą mi brakowało. Odczucia zmieniały się jak w kalejdoskopie, od niepewności i zakłopotania, po złość, aż do smutku. Bolało mnie serce. I niech zamkną się wszyscy, którzy twierdzą, że taki ból jest tylko cholerną metaforą. To nie jest cholerna metafora. To jest ból. Prawdziwy, cholerny ból.
Kurde.
Nie panując nad sobą, przylgnęłam do torsu Rikera. Chwyciłam go za koszulkę i oparłam się o niego czołem. Zaniosłam się głośny szlochem, gdy chłopak objął mnie ramionami, przygarniając do siebie. Pocałował mnie w czubek głowy i nachylił się do mojego czoła, szepcząc jakieś słowa. Nie wiem, co mówił dokładnie. Naprawdę tego nie słyszałam. Nie jestem nawet pewna, czy to dlatego że tak głośno szlochałam, czy może dlatego że nie docierało do mnie kompletnie nic.
Kocham go. Czuję ból i boję się, ale nie potrafię przestać go kochać. Może powinnam? Nie można, nie da się od tak przestać coś do kogoś czuć! To nie jest takie proste. Zupełnie tak, jak przyjęcie do wiadomości, że miłość twojego życia kocha ciebie i kogoś innego.

*oczami Rydel*

Dopiero gdy do czegoś wracasz, zdajesz sobie sprawę, jak bardzo ci tego brakowało. Dokładnie tak się czułam, kiedy idąc ulicami Los Angeles widziałam to wszystko, tych ludzi, te miejsca - to miasto. Koncerty, a w tym muzyka, fani i radość, są wspaniałe, ale powrót do Los Angeles jest równie cudowny. Energia przepełniała mnie od środka, powodując, że w drodze do pizzeri musiałam się powstrzymywać, żeby nie zacząć podskakiwać z tego całego szczęścia. Powstrzymywały mnie od tego dwie rzeczy. Pierwszą z nich okazała się dłoń Ellingtona, której palce splecione były mocno z moimi. Druga z nich to fakt, że widząc smutek i strach Rossa, nie mogłam do końca się cieszyć. Podejrzewałam, co chłopak musi czuć w środku. Bał się spotkania z Laurą twarzą w twarz, ale to było nieuniknione. Riker już rozmawiał z Marano, ale to nie zmienia faktu, że mój młodszy brat musiał sam jej wszystko wyjaśnić. On był tego świadomy, ale i tak się bał, jak każdy normalny człowiek. Każdy z nas odczuwa strach. 
Wraz z Ratliffem i moimi braćmi weszliśmy do środka pizzeri, w której było dosyć sporo osób, jednak na tyle mało, że bez problemu dostrzegliśmy naszych przyjaciół. Zajmowali jeden ze stolików, a właściwie kilka połączonych, stojących pod ścianą w głębi lokalu. Podeszliśmy tam razem, a podniecenie we mnie wzrastało. Gdy dostrzegłam Vanessę, Laurę, Veronikę i Jake'a, puściłam Ella i podbiegłam do nich z szerokim uśmiechem na ustach. Mimo iż nie było to możliwe, spróbowałam przytulić wszystkich naraz. Już po chwili dołączyli do mnie chłopcy i wszyscy zaczęliśmy się ze sobą witać. Byliśmy głośni i było nas dużo, więc zajmowaliśmy sporą część pizzeri, ale żadne z nas zbytnio się tym nie przejmowało. Liczyło się tylko to, co rosło między nami - przyjaźń, tęsknota i radość. 
- Jak ja za Wami tęskniłam! - spróbowałam przekrzyczeć pozostałych, a usta same z siebie wygięłam w szerokim uśmiechu. 
Kiedy w miarę wszyscy się uspokoili i w miarę nacieszyli wzajemnym widokiem, zajęliśmy miejsca. Kątem oka spojrzałam na Laurę, która ze spuszczoną głową usiadła po przeciwnej stronie stolika niż Ross. Nie mam pojęcia, jak musiała się w tej chwili czuć. Z zewnątrz wydawała się zagubiona, czego skutkiem okazały się sprzeczne uczucia - z jednej strony szczerze cieszyła się, że wreszcie znów się spotkaliśmy, a z drugiej była po prostu zmarnowana i przeraźliwie smutna. A załamania nie zamaskował nawet dobry makijaż, który miała na sobie. Współczułam jej, naprawdę. Zwłaszcza, że skoro w ten sposób prezentowała się na zewnątrz, to nie chcę wiedzieć, co musiało dziać się w jej środku. A zwłaszcza w sercu i duszy. 
Kiedy każde z nas zajęło swoje miejsce, ponownie rozpoczęliśmy niezwykle żywiołową rozmowę. Sytuacja ta wydała mi się dosyć komiczna, gdyż wyglądała mniej więcej w ten sposób, że najpierw każdy przekrzykiwał każdego, potem przejrzeliśmy karty, następnie ponownie się wydzieraliśmy, po czym złożyliśmy zamówienia, a na koniec znowu rozpoczęliśmy konwersację. Każe z nas miało tyle do opowiedzenia, że czasem odzywały się dwie osoby naraz. Nie wiedziałam wtedy, na czyich wspomnieniach się skupić. W takich chwilach obawiałam się jednej rzeczy; bo skoro po jednym miesiącu nieobecności mieliśmy tyle do powiedzenia, to jak będzie wyglądać nasze spotkanie z Maią po sześciu? 
- Czekaj, bo chyba się pogubiłam - powiedziała Veronika, przełykając gryza swojej pizzy z kurczakiem i kukurydzą. - Czyli, że wy jesteście razem już od ponad tygodnia? - spytała szczerze zdziwiona, ale w pozytywnym znaczeniu tego słowa. 
- Coś koło tego. - Szatyn uśmiechnął się do niej, jednak kątem oka patrzył się na mnie. 
- Kto by to liczył - prychnęłam. Pomińmy fakt, że dokładnie wiedziałam ile czasu jesteśmy już razem. 
- W sumie, to można się było tego spodziewać. Pasujecie do siebie - dodała od siebie Vanessa, mrugając do nas porozumiewawczo. 
Muszę przyznać, że nie usłyszałam tego pierwszy raz. Kiedy wraz z Ratliffem ogłosiłam moim braciom, że oficjalnie się lubimy, ich reakcje były różne. Ross mimo swoich problemów i ogólnego podłamania psychicznego, szczerze się cieszył. On naprawdę przez te kilka sekund zdawał się być rozchmurzony, zupełnie tak, jakby moje szczęście było dla niego ważniejsze, od jego samopoczucia. Riker z całe trójki najbardziej się zdziwił. Nie sądził, że wpychając nas do łazienki w celu pogodzenia nas, aż tak bardzo poprawi naszą relację. Lecz mimo początkowego zdziwienia i niepewności, w końcu nas pobłogosławił. Najlepsza sytuacja była z Rockym, który początkowo ucieszył się, krzycząc na cały hotel, że wiedział, że jest prorokiem, i że spodziewał się naszego związku odkąd pierwszy raz zobaczył nas razem. Potem przeżywał zewnętrzne załamanie, spowodowane strachem o to, że ukradnę mu przyjaciela, a oni oddalą się od siebie. Po długich zapewnieniach, że nasz związek nie zagrozi ich związku, szatyn urządził Ellowi wykład na temat tego, co się z nim stanie jeśli mnie skrzywdzi. Swoją drogą, choć nie przyznałabym tego na głos, było to całkiem słodkie. Na koniec znowu zaczął się cieszyć jak małe dziecko (co też było całkiem słodkie). 
- To wspaniałe - podsumowała Laura. - I mam nadzieję, że będziecie szczęśliwi - dodała. Dopiero po chwili dotarło do niej, że mogło to mieć jakikolwiek podtekst, bo szeroko otworzyła oczy. - Ja... Zaraz wracam - rzuciła, po czym szybko wstała od stołu i zostawiając niedojedzoną pizzę, pobiegła w kierunku toalet. 
Moje oczy, podobnie jak i reszty towarzystwa, zwróciły się w kierunku Rossa. Chłopak nie patrzył na nas, a głowę spuszczoną miał w dół. Dopiero po chwili zorientowałam się, że blondyn miał przymknięte powieki. I dłonie zaciśnięte w pięści. 
Następnie wszystko potoczyło się bardzo szybko. Gwałtowanie odsunął krzesło od stołu i podniósł się z niego. 
- Zaraz wracam - oznajmił szybko, po czym skierował się w miejsce, w które poszła Laura. Nie zdziwiło mnie to. 
Ciężka atmosfera przez chwilę unosiła się między nami. Kłopoty naszych przyjaciół nie były przykre tylko dla nich - nam też było ciężko. Tak to już jest, kiedy jest się z kimś blisko. 
- Chyba pójdę domówić sobie czegoś do picia - szepnął mój chłopak, nachylając się do mojego ucha. - Idziesz ze mną? - spytał, a ja skinęłam głową. 
Powiadomiliśmy przyjaciół o naszych zamiarach, po czym skierowaliśmy się do lady, przy której stała jakaś kelnerka. Szłam krok za Ratliffem, starając się nie wpaść na inną osobę. Kiedy znaleźliśmy się przy ladzie, chłopak złożył zamówienie, obdarzając kelnerkę ciepłym uśmiechem. Następnie odwrócił się do mnie, a ja utonęłam w jego oczach. I muszę przyznać, że nie był to pierwszy raz. Uwielbiałam wpatrywać się w jego oczy nawet wtedy, gdy jeszcze nie byliśmy razem. 
Właściwie, to czasem się zastanawiam, co tak naprawdę zmieniło się w moim życiu w ciągu tego tygodnia. Nie czułam się jakoś inaczej, co nie oznacza, że byłam tym faktem zawiedziona. Po prostu, my chyba od zawsze byliśmy ze sobą blisko, więc fakt, że jesteśmy razem, nie wprowadził w nasze życie wielu zmian. Oprócz tego, że mogłam go oficjalnie nazywać swoim chłopakiem, a większe czułości nie równały się uszczypliwym uwagom moich braci. Chociaż, jeśli chodzi o czułości, to... Bałam się. Przytulanie go, czy całowanie w policzek było dla mnie czystą przyjemnością, ale nie byłam pewna, jak się zachować w razie poważniejsze sytuacji. Bo w sumie, to my jeszcze nie zrobiliśmy TEGO - nie pocałowaliśmy się. Jeśli mam być szczera, to nie przeszkadzało mi to aż tak bardzo. Przecież, to nie jest najważniejsze. Ale z drugiej strony... Chciałabym wiedzieć, jak to jest. Jak to jest zatracić się w swoich uczuciach, móc wplątać swoje palce w jego włosy, poczuć jego ciepłe wargi...
- Delly? - Chłopak wyrwał mnie z zamyślenia, a ja lekko potrząsnęłam głową, próbując dojść do siebie. 
- Tak? - spytałam, powoli uspokajając niespokojne uderzenia serca. Wciąż dochodziłam do siebie. 
- Wszystko okay? - spytał, unosząc brew do góry i uśmiechając się lekko. 
- Pewnie. - Wzruszyłam ramionami i odwzajemniłam gest, unosząc kąciki ust do góry. - Dlaczego pytasz?
- Bo od minuty patrzysz się na moje wargi - zaśmiał się, a ja poczułam, jak na moje policzki wkradają się dwa rumieńce. Było mi tak głupio, że najchętniej zapadłabym się pod ziemię. Niestety było to niemożliwe, więc jedynie schyliłam głowę w dół i zakryłam twarz dłonią. 
- Mógłbyś o tym zapomnieć? - zapytałam z nadzieją, śmiejąc się przy tym cicho i spoglądając na chłopaka przez palce. 
Ale, ku mojemu zdziwieniu, Ellington nie wyśmiał mnie. Tak, był rozbawiony, ale nie kpił ze mnie. 
- Niekoniecznie - odparł, chwytając moje dłonie i oddalając je od twarzy. Spojrzałam na niego zdziwiona, ale już po chwili to uczucie ustąpiło miejsca innemu. Kiedy chłopak nieznacznie zbliżył nasze twarze, wciąż trzymając moje dłonie, poczułam szybsze uderzenia serca. Powodem tego była zarówno bliskość chłopaka jak i fakt, że jeszcze nigdy się nie całowałam. Zważając na to, że mam 21 lat, może się to wydawać dziwne, ale to prawda. Nigdy w życiu nie doświadczyłam tego magicznego momentu, o które zabiega się większość nastolatek. Wiele było tego przyczyn. Może chodziło o to, że chciałam zrobić na złość wszystkim dziewczynom w klasie, które o niczym innym nie gadały? A może po prostu nie potrzebowałam tego aż tak bardzo? Właściwie, to nigdy nie rozumiałam tego całego szumu wokół "pierwszego pocałunku". To powinna być magiczna chwila, a nie coś, co jest do odhaczenia na twojej liście przygód w szkole. Im stawałam się starsza, tym bardziej zaczynali interesować mnie chłopcy. Lubiłam ich towarzystwo, a wraz z tym wszystkim, coraz częściej zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, że nigdy się nie całowałam. Ale nigdy będąc z jakimś chłopakiem w związku, nie myślałam o tym. Aż do momentu, w którym próbując dać nauczkę Ellingtonowi, kilka dni przed trasą wybraliśmy się na basen.
Chociaż czekałam na tę chwilę od dłuższego czasu i wiele razy rozpatrywałam jej bieg, czułam niepokój. Bałam się, że coś zrobię źle albo wygłupię się. 
Ellington uśmiechnął się lekko i nachylił do mnie, a ja instynktownie przymknęłam oczy. 
- Pańskie zamówienie. - Słysząc głos kelnerki, odskoczyłam od chłopaka. Poczułam się tak, jakbyśmy mieli zrobić coś złego, co było całkowicie głupie. 
- Dziękuję - powiedział chłopak, po czym chwycił szklankę i spojrzał na mnie. - To co... Wracamy? - spytał nieśmiało. 
- Mhm - mruknęłam. Chciałam się odwrócić, ale Ell nachylił się do mnie i pocałował mnie w czoło, a ja uśmiechnęłam się lekko. Następnie odsunęłam się od niego i skierowałam do stolika, przy którym siedzieli nasi przyjaciele. 
Nie miałam zamiaru kolejny raz pokazywać mu moich rumieńców, które pojawiały się za każdym razem, gdy był blisko. To uczucie przyprawiało mnie o zakłopotanie. Ale muszę przyznać, że mimo tego, lubiłam je. Lubiłam wiedzieć, że mam przy sobie osobę, którą darzę głębszym uczuciem. I że ona darzy też nim mnie. 

*oczami Laury*

Przetarłam twarz dłońmi i spojrzałam w lustro. Moje odbicie nie przypominało mi mnie, a przynajmniej nie mnie sprzed jeszcze kilku dni. Zmieniłam się. On mnie zmienił. 
Ludzie mówią, że zawsze "warto dmuchać na zimne". Ja tak zrobiłam. Bałam się o ten wyjazd, bo myślałam, że on coś zmieni. W mojej głowie pojawiały się przypuszczenia, że on może zapomnieć o mnie i o naszych relacjach, może kogoś poznać, może mu się coś stać... Ale w głębi duszy naprawdę miałam nadzieję na to, że wszystko będzie w porządku, że gdy wróci, to rzucę mu się w ramiona, a on będzie się śmiał, że nie potrzebnie się martwiłam. Chciałabym, żeby tak było, ale życie to nie koncert życzeń. I z każdym dniem, coraz bardziej się do tego przekonuję. 
Kiedy długo o kimś myślisz, wszystkie twoje słowa i czyny kręcą się wokół tej osoby. Nie miałam zamiaru wypowiadać tych słów ani do niczego nimi nawiązywać. Chciałam życzyć Rydel i Ratliffowi szczęścia, a tymczasem wyglądało to tak, jakby coś sugerowała. Dlatego wybiegłam. Zamiast stawić czoła swoim uczuciom i spojrzeć przyjaciołom w oczy wolałam schować się do łazienki. Stchórzyłam. I między innymi za to byłam na siebie wściekła. 
Kolejne minuty spoglądania na swoje odbicie stawały się coraz to bardziej uciążliwe. Uciekłam wzrokiem od lustra i spojrzałam na dłonie. Opłukałam je w zimnej wodzie, po czym wytarłam papierowym ręcznikiem. Zaciskając zęby, starałam się powstrzymać łzy. Najdziwniejsze było to, iż ich powodem nie był żal kryty do chłopaka za to, że mnie zdradził, a smutek spowodowany jego stratą. Świadomość samotności i zranionej miłości była czymś potwornym. 
Ktoś zapukał do drzwi.
Początkowo chciałam odkrzyknąć "Zajęte!", ale ostatecznie uznałam, że nie mogę cały wieczór chować się w toalecie. Najchętniej w ogóle nie pojawiłabym się na tym spotkaniu. Wolałam spokojnie użalać się nad sobą we własnym pokoju. Miałam zamiar odciąć się od świata i nie obchodziło mnie, jak bardzo tchórzliwe i żałosne byłoby moje zachowanie. Potrzebowałam spokoju. Niestety lub wręcz odwrotnie, moja siostra i Veronika nie pozwoliły na to, żebym została sama. Kazały mi się przebrać i pocieszały mnie, aż w końcu uległam i wyszłam z nimi z mieszkania. W sumie, miały trochę racji - spotkanie przyjaciół mogło mi pomóc. Ale jego widok? Już niekoniecznie. 
Ostatni raz przetarłam oczy dłonią, uważając, by makijaż nie rozmazał się. Nie miałam zamiaru wyglądać jeszcze potworniej. 
Położyłam dłoń na klamce i otworzyłam drzwi. Chciałam schylić głowę w dół i szybko minąć osobę stojącą przede mną, ale postanowiłam na nią spojrzeć. I to był mój błąd. 
Umarłam. A przynajmniej tak się poczułam. Okazało się jednak, że wciąż zajmuje miejsce wśród żywych, o czym uświadomiło mnie mocne tętno i przyśpieszone uderzenia serca. W moich żołądku natomiast, pojawił się ten sam nieprzyjemny ścisk, który poczułam, gdy dziś rano odwiedził nas Riker. 
- Cześć - powiedział ochryple Ross, po czym pożałował swoich słów. Szukał odpowiednich, ale jak na złość nie potrafił nic z siebie wydusić. 
- Cześć - odparłam. Jego zdziwienie mnie zaskoczyło. Może myślał, że mam zamiar urządzić mu scenę złości w miejscu publicznym? Bez przesady, aż tak źle ze mną nie jest. 
Podczas gdy on zastanawiał się nad tym, co może powiedzieć, ja zaczęłam się mu przyglądać. Na pierwszy rzut oka każdy mógłby uznać, że prawie w ogóle się nie zmienił. Jedynie włosy urosły mu na tyle, że zakładał je za uszy, by nie leciały mu na twarz. To było jednak powierzchowne myślenie. Bo każdy, kto choć w najmniejszym stopniu go znał, potrafił dostrzec smutek w jego oczach, garbiąca się postawę i bezradność wymalowaną na twarzy. Cierpiał. I współczułam mu, bo dokładnie wiedziałam, jak on się musi czuć. Ponieważ ja czułam się dokładnie tak samo. 
- Laura, naprawdę nie wiem, co mógłbym w tej chwili powiedzieć. Chciałbym ci to wyjaśnić, ale nie potrafię - szepnął łamiącym się głosem, a jednak moje imię w jego ustach wciąż brzmiało pięknie. Tylko on umiał je tak wypowiadać. 
- Może wyjaśnij, dlaczego mnie okłamałeś? - prychnęłam. Byłam smutna, ale wolałam mu pokazać, że jestem zła. Sama nie wiem, dlaczego. Być może w ten sposób chciałam jakoś odreagować emocje kłębiące się w moim ciele? - Mówiłeś, że wszystko będzie dobrze. OBIECAŁEŚ, że mnie nie zdradzisz! - powiedziałam podniesionym tonem. Wzięłam więc wdech i opanowałam się. - Obiecałeś...
- I nie złamałem słowa. - Słysząc to, miałam ochotę ponownie wybuchnąć. Jak on śmie kłamać mi tak w żywe oczy? Czy nie dość już zepsuł? - Nie zdradziłem cię, Laura. Nie potrafiłbym. A to, że ją poznałem... - odparł, ostatnie słowa słowa wypowiadając mniej pewnie. - To prawda, czuję się zagubiony, bo nie wiem, jak kochając kogoś, można coś poczuć do kogoś innego, nie przestając kochać tej pierwszej osoby. Wiem, co o mnie myślisz, ale nie zdradziłem cię. Nie jestem potworem.
Wypowiadał te słowa tak dobitnie, że musiałam w nie uwierzyć. W pewnym stopniu, poczułam ciepło na sercu. Nie zdradził mnie. I wciąż mnie kocha. Ale czy to ma jakieś znaczenie? Czy to ma jakiś sens? 
- Nie wiesz, co o tobie myślę - oznajmiłam. Przez chwilę miałam wrażenie, że żadne z nas nie mruga. - I nie uważam cię za potwora - dodałam już ciszej, ale usłyszał, o czym świadczył błysk w jego oku.
Nie nienawidzę go. Zranił mnie, ale nie potrafię go znienawidzić. Tak by było prościej i może lepiej, ale nie potrafię. Od zawsze miałam tendencję do utrudniania sobie życia. 
- Nie chciałem cię zranić - powiedział po chwili ciszy. 
Chciałam go spytać o tyle rzeczy. Chciałam mu tyle powiedzieć. Chciałam wyjaśnić tyle spraw.
Równocześnie byłam świadoma, że dzisiaj żadne z nas nie jest w stanie podjąć żadnej decyzji. Mimo to, jedną rzecz musieliśmy sobie powiedzieć. Nie mogłam tego tak zostawić. 
- Czego ty tak naprawdę chcesz, Ross? Przychodzisz do mnie i mówisz mi, że mnie kochasz, ale czujesz też coś do innej dziewczyny, którą niedawno poznałeś. I co? Mam czekać, aż podejmiesz decyzję? A może wolałbyś spróbować szczęścia u boku innej, a jeśli się Wam nie uda, to wrócisz do mnie? - prychnęłam. Ross nie należy do chłopaków, którzy bawią się uczuciami. Przez te słowa chciałam chyba mu pokazać, jak to bardzo mnie boli. I chciałam, żeby zrozumiał, jak bardzo przez niego cierpię. 
- Laura, ja nie wiem, dobrze? Masz pełne prawo być na mnie wkurzona, ale... Nie chcę cię stracić. Ale nie chcę cię też ranić. Sam nie wiem, czego chcę.
- Ułatwię ci to. Nie musisz wybierać między mną, a nią - powiedziałam, zdając sobie sprawę, że nawet nie znam jej imienia. 
- Co masz na myśli? - spytał wystraszony. Dobrze wiedział, o co mi chodzi. I albo nie chciał przyjąć tego do wiadomości, albo był na tyle zdziwiony moją decyzją, że nie mógł w to uwierzyć. 
- Ross... Nie chcę budzić się każdego ranka z myślą, że być może ty myślisz o kimś innym. Nie chcę być dla ciebie obciążeniem, nie chcę się czuć jak kula u nogi, bo jeśli kochasz ją prawdziwie, to będąc ze mną będziesz ranił sam siebie. A ja nie chcę, żeby ktokolwiek cię zranił. Ani ja. Ani ty. Ani nikt inny. - Schyliłam głowę i wzięłam głębszy wdech. - Myślę, że powinniśmy dać sobie czas. Odpocząć od siebie. Ty będziesz mógł pomyśleć, a ja... Ja jakoś sobie poradzę. 
Kłamstwa. Ludzie tak często kłamią z miłości. 
- Co?! Laura, ja nie...
- Nie utrudniaj tego, Ross. - Przerwałam mu. 
Wpatrywaliśmy się w siebie przez kilka sekund. A może i minut? Jego oczy były zaszklone, a spojrzenie smutne. Podejrzewam, że wyglądałam podobnie. W pewnym momencie, blondyn drgnął. Przez chwilę miałam wrażenie, że chce się do mnie nachylić i mnie pocałować, ale nie zrobił tego. Z powrotem się wyprostował. 
Nie potrafiłam dłużej tak bezczynnie stać, bo czułam, że każda sekunda czyni tę chwilę jeszcze trudniejszą. Starając się już nie patrzeć na chłopaka, minęłam go. Z trudem powstrzymywałam się, żeby nie odwrócić się i nie spojrzeć na niego jeszcze jeden raz, ten ostatni raz... Ale co by to dało? Przemknęłam po cichu między stolikami, nie chcąc, by moi przyjaciele mnie zauważyli. Jak najszybciej opuściłam lokal i ruszyłam przed siebie, w stronę domu. Zatrzymałam się dopiero wtedy, gdy byłam w bezpiecznej odległości od pizzeri. Oparłam się o słup ulicznej latarni i wyciągnęłam telefon z kieszeni. Napisałam do Vanessy sms, w którym wyjaśniłam, że poszłam do domu. Nie miałam zamiaru jej martwić. 
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, co przed chwilą miało miejsce. 
Widziałam się z Rossem. Nie wyjaśniliśmy sobie prawie nic. I zerwałam z nim. 
W głowie przetwarzałam wszystkie informacje, powoli dochodząc do siebie. A gdy wszystko do mnie dotarło, po prostu się rozpłakałam. 
Kocham Cię, Ross. I dlatego płaczę. Bo nie mogę uwierzyć, że to wszystko tak po prostu się skończyło.

***

Bum! :D
Witajcie, moi drodzy czytelnicy, którzy prawdopodobnie mają teraz ochotę zadźgać mnie patykiem ^^ No w sumie, to się Wam nie dziwię. Nie dość, że wyszła ta komplikacja z Rossem i Lau, to jeszcze rozdziału nie było tyle czasu i do tego... Tak w sumie, to ja na Waszym miejscu przygrzmociłabym mi patelnią. Przynajmniej głowa przestałaby mnie boleć. Może.
Przepraszam, że tak długo nic się nie pojawiało. Pobiłam osobisty rekord w czasie pisania jednego rozdziału (chwała mi c':), ale z drugiej strony, jest to też chyba najdłuższy rozdział, jaki napisałam c: 
Złożyło się na to wiele czynników, między innymi święta, załamanie i choroba, ale... Mam nadzieję, że dalsze rozdziały będzie mi się pisać łatwiej. :)
I jak tam u Was? Ja to się cieszę, bo z racji testów gimnazjalnych mam aktualnie wolne. :3 Od wtorku do czwartku - logika (y)
Jeśli chodzi o tą całą akcję z przeszłością mamy Laury... Wymyśliłam to na początku bloga i teraz uważam to za głupi pomysł, ale musiałam już doprowadzić do końca ten wątek. 
Btw, jestem zakochana w disneyowskim (shit, jak to się odmienia?!) odcinku DWTS, a zwłaszcza tańcem Rikera. *-* 
*przerwa na nucenie He's A Pirate*
Nie wiem, kiedy następny rozdział. Z racji tego, że nauczyciele są w fazie "koniec roku, zróbmy Wam więcej testów!" nie mam za wiele czasu, ale, jak już pisałam w notce pod spodem, POSTARAM SIĘ, żeby w każdym tygodniu pojawił się jeden rozdział. :) 
Trzymajcie się, misie!

~JuLien :3

Sinead O'Connor - "Nothing Compares 2 U"
(wiem, że w oryginale to jest piosenka Prince'a, ale jej wykonanie bardziej mnie porusza c:) 
 


wtorek, 14 kwietnia 2015

Informacje


Bum! 

No hej Wam :) Wiem, że nie pojawiałam się bardzo długo ani na moim blogu, ani na Waszych blogach, więc postanowiłam wyjaśnić parę spraw ;) 

1. Rozdział. W ostatnim tygodniu dopadło mnie małe... załamanie? Depresja? Tak, chyba można to tak nazwać. Nie umiałam zrobić nic i to łączyło się zarówno ze szkołą, jak i moim życiem prywatnym - najchętniej zamieniłabym się w niedźwiedzia i weszła w stan hibernacji, ale jak wiadomo, życie to nie koncert życzeń c: Ale już jest lepiej, tak więc postaram się w możliwie jak najszybszym czasie napisać rozdział. :) Oraz od teraz na powrót będę komentować Wasze rozdziały, czy tego chcecie, czy nie ^^

2. Jak wiadomo, na przełomie kwietnia i maja nauczyciele dostają olśnienia i wszyscy naraz zaczynają zapowiadać testy. Serio, w tym tygodniu mam już 5 (co tam, że mogą być trzy, pff) a za dwa tygodnie 4. Tak więc, przepraszam, jeśli rozdziały nie będą się pojawiały co tydzień, tylko, np. co półtorej tygodnia, ale ja naprawdę mam mało czasu. W każdym bądź razie, postaram się, aby w każdym tygodniu pojawił się chociaż jeden rozdział, ale nic nie obiecuję. W przyszłym tygodniu są testy gimnazjalne, to może uda mi się coś naskrobać na zapas ;)

3. Dostałam kilka nominacji do TB, ale nie wiem, czy uda mi się na nie odpowiedzieć. Bardzo dziękuję, że aż tyle osób mnie doceniło. To naprawdę miłe c: Postaram się napisać chociaż jednego shota, a jeśli mi się to nie uda, to tak czy siak w mojej głowie rodzi się pomysł na jednego :3 Tak więc... Za niedługo, BYĆ MOŻE, tak czy siak coś dodatkowego się tu pojawi ^^

4. Tak z innej bajki - widzieliście występ Rikera w DWTS? Bo moim zdaniem, jako Jack Sparrow wypadł genialnie :3

5. Dzisiaj są urodziny Ellingtona! Zapewne wszyscy o tym wiedzą, ale nie mogłam się powstrzymać od napisania informacji o urodzinach mojego ulubieńca na blogu :3

6. Dziękuję, że wciąż ze mną jesteście c:

~JuLien :3

środa, 1 kwietnia 2015

55. Red, gold and green

Stałam wciąż w progu drzwi, nie mogąc zdjąć dłoni z klamki. Wpatrywałam się w postacie, które znajdywały się na ganku naszego domu. Nie wiedziałam, jak mam zareagować. I to dosłownie.
Bo część mojego ciała chciała przylgnąć do kobiety i mężczyzny, w których się wpatrywałam. Pchała mnie do tego ta część podświadomości, która zraniona była tęsknotą i przepełniona miłością. Tak dawno się do nich nie przytulałam i nie miałam do tego możliwości, a teraz wystarczyło wykonać dosłownie dwa ruchy, by znaleźć się w ich objęciach. Lecz nie zrobiłam tego. Bo druga część mnie wciąż żywiła urazę - do tego, jak mnie potraktowali. Zostawili. Zranili. Odrzucili. Nie potrafiłam o tym zapomnieć. I właśnie ta część mnie trzymała wszelkie kończyny mego ciała w jednym miejscu.
- Dobry wieczór, Lau - powiedziała kobieta w średnim wieku. Miała na sobie spodnie dżinsowe i luźną a zarówno elegancką bluzkę. Koło jej oczu zdążyły się już pojawić pierwsze zmarszczki, spowodowane dużą ilością śmiechu. O dziwo, dawno go nie słyszałam. Tą kobietą, była moja mama. Towarzyszył jej mężczyzna o posiwiałych włosach, włoskiej karnacji i ciepłym spojrzeniu, popularnie nazywany w naszym gronie ojcem. Wpatrując się w niepewne spojrzenia moich rodziców czułam ciężar własnego ciała, który napierał na uginające się kolana. Przełknęłam cicho ślinę. Nie byłam w stanie się przywitać, o nic zapytać czy też wydobyć z siebie najcichszego szmeru. Zachowując jednak ostatki przyzwoitości, ruchem dłoni wpuściłam ich do środka - w końcu są moimi rodzicami. I nie chodzi mi teraz nawet o więzy krwi lub wychowanie. Mogliby mnie nie wiadomo jak skrzywdzić, wciąż ich kochałam. W moim świecie cierpienie nie zabija miłości, nie ważne, jak bardzo by bolało. Nie oznacza to też, że zapomniałam o wszystkim, co mi wyrządzili. Wciąż pamiętałam nieprzespane noce, wylane łzy i strach przed przyszłością.
Zastanawiałam się, dlaczego przyjechali do Los Angeles akurat teraz. Nagle przypomnieli sobie o swoich córkach? A może wreszcie dopadły ich wyrzuty sumienia? Możliwe, że prawdopodobnie czegoś też chcieli. Chociaż wątpię. Mimo nie najlepszych wspomnień, byłam świadoma dobroci mojej rodzicielki i ojca. Nie byli złymi ludźmi, a wręcz przeciwnie. Wszystkim starali się pomóc, potrafili sprowadzić uśmiech na twarz, doradzić i pocieszyć. Posiadali wielu przyjaciół i zawsze podziwiałam ich za dobroć. Stąd też, kiedy wyjechali, nie potrafiłam o nich zapomnieć, a już na pewno nie umiałam ich znienawidzić.
Wpatrywałam się w dorosłe postury, w trakcie gdy zsuwali obuwie ze swoich stóp. I w tym momencie mnie olśniło. Nie sądzę, aby zdecydowali się złożyć nam niespodziewaną wizytę, to nie było w ich stylu. Musieli zorganizować ten przyjazd już wcześniej, za pomocą łącznika, którego uosobieniem była moja siostra, Vanessa.
Niech no tylko ją dorwę, to nawet Riker jej nie pozna. Już ja się o to postaram.
-Co tu robicie? - spytałam, chcąc się upewnić w moich podejrzeniach. Może nie było to zbyt miłe powitanie, ale obecnie nie przejmowałam się takimi sprawami jak kulturalne przywitanie rodziców po kilku latach zerowego kontaktu.
Po krótkim zastanowieniu dochodzę do wniosku, że jednak mogłam to lepiej przemyśleć.
Ale, na swoje usprawiedliwienie powiem, że nie spodziewałam się ich wizyty. Zaskoczyli mnie, a zszokowany człowiek robi wiele głupich rzeczy.
Grunt to przekonać samą siebie.
- Przyjechaliśmy odwiedzić nasze córeczki - zaśmiał się mój tata. Moja mina po jego stwierdzeniu dała mu jeszcze większą satysfakcję, ale nie mogłam ukryć zażenowania stwierdzeniem: "córeczki". Po pierwsze, obydwie jesteśmy pełnoletnie. Po drugie, nie widzieliśmy się dobre kilka lat. No, przynajmniej ja nie widziałam ich dobre kilka lat, bo z Vanką się widywali. Drugi argument był też przyczyną mojego totalnego nie uwierzenia w jego słowa, mówiące o tym, że nas "odwiedzili".
- No co! - Uniósł brwi do góry, nie przestając się uśmiechać. - To już nie można tak po prostu odwiedzić swoich księżniczek?
Nie, tato, nie można.
Mój ojciec od zawsze nazywał nas swoimi księżniczkami, córuniami, dziewczynkami, ślicznotkami itd., nie ważne, ile miałyśmy lat bądź przy ilu znajomych się znajdowałyśmy. Ba! Kiedy używał tego stwierdzenia przy różnych chłopakach, widząc ich spojrzenia miał jeszcze większą satysfakcję. Zachowywał się wtedy trochę jak lew, który chroni swojego stada. Kiedy byłam jeszcze mała i miałam może z dziewięć lat, tata zawsze śmiał się, że na pierwszą randkę wybiorę się po czterdziestce, a za mąż wyjdę po jego śmierci. Natomiast, gdy chciałam iść na dyskotekę, zagroził, że jeśli nie wrócę przed 23, to następnym razem wynajmie dla mnie cały klub i załatwi mi dodatkowych ochroniarzy. Najzabawniejsze było to, że byłam świadoma tego, iż wcale nie żartował. Czasem miałam dość jego nadopiekuńczości, złego nastawienia do chłopaków i nakładania na mnie "ochronnej parasolki", lecz, po upływie czasu, wspominam te zachowania z uśmiechem na ustach. Tacy już są ojcowie. Nadmiernie się troszczą i do końca życia widzą w nas swoje księżniczki. Za to ich właśnie kochamy.
Ta myśl, wbrew mojej woli, i teraz wymusiła uśmiech na mych ustach. Szybko jednak się opanowałam i krzyżując ramiona na piersiach, westchnęłam cicho.
- Nie próbuj mi wmówić, że przyjechaliście tu w odwiedziny, tato.
- Gdzie Twoje poczucie humoru? - powiedział i wydął usta w podkówkę.
Parsknęłam śmiechem.
Nienawidzę tego, że zawsze taki jest, zawsze umie mnie rozbawić. Bo kiedy on żartuje, to nie potrafię nie ofiarować mu śmiechu.
Opanowałam się jednak szybko i z powrotem przybrałam kamienny wyraz twarzy.
- Zniknęło jakiś czas temu, kiedy od tak mnie zostawiliście. - Obróciłam się na pięcie, nie chcąc patrzeć w ich oczy. Wiedziałam, że moje słowa ich skrzywdziły, ale chciałam, żeby wiedzieli, że ja wciąż pamiętam. I że wciąż mnie to boli. Może zachowałam się egoistycznie, ale w obecnej chwili, jak już pewnie większość osób zauważyła, nie potrafiłam zachowywać się racjonalnie. 
- Laura...
- Vanessa! - przerwałam mamie. Wyszłam z holu a oni ruszyli za mną. - Masz gości!
Spojrzałam na rodziców, którzy wyraźnie byli zadziwieni moim zachowaniem. Ciekawe, czego się spodziewali. Może, że od tak wpadnę im w ramiona i jeszcze ich przeproszę? Wolne żarty.
Nie mam zamiaru tak łatwo im przebaczyć. Nie wiem nawet, czy mają zamiar mnie przeprosić i czy to jest celem ich przyjazdu. Czas pokaże. A tymczasem, zamierzam porządnie porozmawiać sobie z moją siostrą.
- Zaraz wracam - oznajmiłam.
Kiedy skinęli głowami, zostawiłam ich w korytarzu i wbiegłam na schody. Poczułam, że w moich oczach zbierają się łzy, ale spróbowałam je powstrzymać. Na szczęście, w miarę mi się to udało.
Łzy są oznaką słabości, a ja nie chcę jej dziś ukazywać. Muszę być silna.
Zwłaszcza, że będę zmuszona wymyślać dobre riposty podczas rozmowy z moją siostrą. Nie odpuszczę jej tak łatwo.
Mogła mi chociaż coś powiedzieć, dać jakikolwiek znak, ale nie. Od tak, postanowiła zrobić mi miłą niespodziankę, zapraszając tu rodziców. No chyba, że to nie ona ich tu zaprosiła. W takim wypadku będę musiała wymyślić raczej tekst na szczere przeprosiny. Lecz jeśli ona nie maczała w tym palców, to kto? Bo wątpię, żeby to była Veronika.
- Vanessa! - zawołałam jeszcze raz i skierowałam się do jej sypialni.
Oficjalnie stwierdzam, że ten okres jest jednym z gorszych okresów w moim życiu. Tęsknota miesza się z bólem, a niepewność ze strachem.

*oczami Veroniki*

- Mogę Cię o coś spytać?
Pytanie mojego przyjaciela dotarło do mnie, przerywając tym samym mój wyczerpujący proces wpatrywania się w sufit. Wraz z blondynem leżeliśmy na łóżku tuż obok siebie w ten sposób, że chłopak ułożony był wzdłuż posłania, a ja prostopadle do niego. Moja głowa spoczywała na jego klatce piersiowej. Kiedy oddychał, unosiłam się do góry, co było zarówno irytujące jak i zabawne.
No, a przynajmniej dla mnie.
Ten proces dopełniany był pojedynczymi uderzeniami jego serca. Zapewne skupiłabym się na nich uważniej, gdyby nie fakt, że jestem dziewczyną. Co prawda, nie zawsze przejawiam objawy jakiegokolwiek człowieczeństwa, a tym bardziej kobiecości. Wracając, chodzi o to, że urzeźbioną klatkę chłopaka dało się wyczuć nawet przez jego koszulkę i burzę moich kłaków, popularnie zwanych włosami. Nie należę do powierzchownych osób, ale kiedy ktoś jest dobrze zbudowany zwracam na to uwagę. Oczywiście, widzę też różnicę między osobą dobrze zbudowaną, a obleśnie umięśnioną. Takie przypadki też się zdarzają, a w większości przypadków ciała tego rodzaju ludzi wręcz krzyczą: "Darmowe sterydy, stosuję, polecam i myślę, że to fajne!".
Ugh. Nigdy nie rozumiałam osób, które dla uzyskania dobrej figury kupowały w sklepie, lub, co gorsze, w internecie, jakieś tabletki po których w magiczny sposób traciły na wadze w kilka dni. I jeszcze miały z tego satysfakcję. Uważam, że jest to idiotyczne, o ile nie żałosne. Czasami się zastanawiam, czy są na świecie jeszcze tacy ludzie, którzy wierzą w zdrowe odżywianie i solidne ćwiczenia. Bo kiedy ja, jak większość nastolatek, przejmowałam się swoim wyglądem, to dbałam o siebie i uprawiałam więcej sportów. Gdy to przynosiło efekty, byłam z siebie naprawdę dumna. Wciąż jestem.
Ciało Jake'a nie krzyczało o pomoc przed sterydami. Ono wołało, ale o to, by się na nie rzucić i przytulić je z całej siły.
Oczywiście, jako wyrafinowana osoba, nigdy tego nie zrobiłam. No, prawie nigdy. Ale pomińmy ten drobny szczegół.
To, że specjalnie położyłam się tak, by móc oprzeć na nim głowę, wcale nie świadczy o tym, że po prostu chciałam w subtelny sposób poczuć jego umięśniony tors. Skądże.
- Już to zrobiłeś - odparłam z typowym uśmiechem numer 56. Był on pomieszaniem rozbawienia i rozmarzenia, spowodowanego różnymi czynnikami. Coś na kształt krzyżówki starego zboczeńca oraz nastolatki przed ubraniami z wyprzedaży.
Byłam światowa, że chłopak nie zobaczył mojej miny, ale nie mogłam powstrzymać szerokiego uśmiechu na ustach. Nie musiałam też patrzeć na Jake'a, żeby wiedzieć, że aktualnie przewraca oczami i zastanawia się nad egzystencją mojej głupoty.
- A mogę zrobić to jeszcze raz?
- Zrobiłeś to jeszcze raz - oznajmiłam ledwie powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem.
Nie wiem, czy rozbawił mnie tak mój komentarz, czy może bezsensowność mojego poczucia humoru. Tak czy siak, uwielbiam się z nim droczyć.
- Kurde - warknął, chociaż nie był zły.
- No dobra, królowa zezwala na zadanie jej pytania. To zaszczyt, bądź tego świadomy. A teraz udzielam ci głosu - powiedziałam, wysilając się na dostojny ton.
Na marne. Chichot jak u hieny popsuł cały efekt.
- Dziękuję, moja wdzięczność jest wieczna!
Uwielbiam tego chłopaka.
- Chodzi mi o tę sytuację sprzed kilku tygodni. Wiem, że mieliśmy do tego nie wracać, ale... Dlaczego byłaś na mnie zła? Chodziło o ten pocałunek? - spytał.
W tej chwili byłam wdzięczna losowi, że leżymy twarzami do góry, bo w przeciwnym wypadku, wyczytał by z mojej twarzy zakłopotanie. Zapewne, gdybym była postacią w powieści, autorka napisała by, że się zarumieniłam, słysząc jego słowa. Ale ja się nigdy nie rumienię. No, prawie nigdy. Ale po uprawianiu sportów się nie liczy.
Problem polegał na tym, że nie znałam odpowiedzi na to pytanie.
Przez chwilę umięśniony tors chłopaka przestał mnie rozpraszać i skupiłam się na uderzeniach jego serca. Ich ilość oznaczała czas, w którym milczę, próbując wymigać się od odpowiedzi.
Jeden, dwa, trzy...
- Byłaś zazdrosna? - spytał. Dopiero po chwili rozpoznałam w jego głosie nutkę nonszalancji, która świadczyła o tym, że pewność siebie chłopaka osiąga coraz wyższy poziom, próbując tym samym zmniejszyć niezręczność tej chwili. Nie wiele to jednak dało.
Dziewięć, dziesięć, jedenaście...
- Vera? - skierował twarz ku dołowi, podkładając ręce pod kark. Wbił we mnie swoje spojrzenie, czekając, aż coś powiem. Było to jeszcze bardziej krępujące, niż bezczelne liczenie uderzeń jego serca i napawanie się jego umięśnioną klatką piersiową.
Piętnaście, co było dalej? A, dobra. Szesnaście, siedemnaście, osiemnaście...
Wiecie, co jest najgorsze w posiadaniu ścisłego umysłu? Swoją drogą, on naprawdę istnieje! Przysięgam! Ludzie dzielą się na humanistów i ścisłowców, z czego ci drudzy mają w życiu, co jest bardzo, ale to bardzo niesprawiedliwe, łatwiej. Jeśli jesteś dobry z matematyki, to możliwości jakie otwiera przed Tobą przyszłość są nieograniczone. No chyba, że jesteś taki jak ja i mimo ścisłego umysłu, masz słabość do przedmiotów humanistycznych, a zwłaszcza do języka angielskiego. Odkąd tylko pamiętam, angielski był jedyną lekcją, którą lubiłam w szkole. Trzeba wiedzieć o tym, że naprawdę nie lubię się uczyć, a na angielskim zawsze byłam aktywna i radosna. Mogłam nie wiadomo jak długo wkuwać, jak bardzo starać, jak wiele książek przeczytać, to chociaż byłam dobra, to z matematyki zawsze, ale to zawsze byłam lepsza. To sprawiało, że jeszcze bardziej znienawidziłam wszelakie przedmioty ścisłe. A wracając do mojego pytania; najgorsze w posiadaniu ścisłego umysłu jest to, że całe Twoje życie jest jedną wielką analizą. Na przykład, kiedy w młodości starałam się schudnąć, w kółko przeliczałam spalone kalorie na te przysporzone do organizmu, przed snem układałam sobie przebieg kolejnego dnia, nawet jeżdżąc na nartach liczyłam mijane drzewa na stoku! Nie chcielibyście wiedzieć, jak wyglądały moje wszystkie obiady. Zawsze pod koniec jedzenia dzieliłam sobie wszystko, co miałam nałożone a z talerza robiłam tarczę zegarową, ustalając, co zjem w jakiej kolejności. Było to irytujące i wciąż jest, chociaż albo zdążyłam nauczyć się nad tym panować, albo po prostu do tego przywykłam. Chociaż wciąż wszystko analizuję.
Na przykład, w tej chwili zastanawiałam się, czy "przypadkowo" spadając z łóżka, dla odwrócenia uwagi, pogrążę się jeszcze bardziej, niż pogrążam się teraz. Po krótkim namyśle doszłam jednak do wniosku, że prawdopodobnie jedynie bym się ośmieszyła. Tak, jakbym teraz tego nie robiła.
Cóż. Mój umysł i życie nie są proste, więc trzeba się z tym pogodzić. Peszek.
Trzydzieści trzy, trzydzieści cztery, trzydzieści pięć...
- Veronika. - Poderwałam się z torsu Jake'a i odwróciłam głowę ku drzwiom.
Moja wybawczyni!
- Co jest? - spytałam, patrząc na Vanessę, która zdawała się być zarówno szczęśliwa i wystraszona.
Ciekawe, czy ja też wyglądam tak zabawnie kiedy jestem rozdarta między dwoma uczuciami. Zapewne nie. Zapewne wyglądam gorzej. I śmieszniej.
Ma się ten urok osobisty.
- Przyjechali. - Wciągnęła powietrze do ust i powstrzymała wydech.
Jeśli ona zamierza się udusić, to lepiej niech wyjdzie z mojego pokoju, bo nie mam zamiaru zbierać jej zwłok z podłogi.
Tak, wiem. Moja empatia w stosunku do innych ludzi jest wręcz rozbrajająca.
- Kto taki? - spytał blondyn, a ja korzystając z okazji, że spojrzał na brunetkę, wlepiłam wzrok w jego twarz. Nie zdawał się być ani rozbawiony, ani skrępowany, ani smutny. Może zapomniał o tym, o co mnie spytał? Przecież, zawsze istnieje możliwość, że cierpi na jakiś poważny przypadek sklerozy i podczas gdy ja toczyłam wewnętrzną walkę z własną podświadomością, on zdążył zapomnieć o tym, o co mnie spytał.
Najważniejsze jest to, by być optymistą.
- Rodzice Laury - odparłam, powodując tym samym, że blondyn spojrzał na mnie. A ja musiałam odwrócić wzrok, żeby przypadkiem za długo nie wpatrywać się w jego oczy.
Po co ja, głupia, w ogóle się odzywałam? W przeciwnym wypadku on nadal by patrzył na Van, a ja nadal podziwiałabym jego kilkudniowy zarost.
Nie lubię facetów z zarostem, ale jemu mogę wybaczyć, bo wygląda w nim naprawdę seksownie.
Shit, czy ja o tym pomyślałam?
Zignorujmy ten fakt, zanim pogrążę się jeszcze bardziej, co i tak zapewne już wkrótce nastąpi. I nie trzeba być żadnym jasnowidzem, żeby się tego domyślić.
- Chwila, Jake? - spytała starsza Marano, marszcząc brwi. Chyba go wcześniej nie zobaczyła, ojć.
- Długa historia - powiedziałam, uprzedzając Jake'a. Później jej wszystko wyjaśnię.
I ta tego nie zrobię, ale liczy się, że miałam dobre chęci.
- Okay... - powiedziała wyraźnie zdezorientowana, wycofując się z mojej sypialni.
Nie próbuj zostawiać nas samych!
- Lepiej pójdę pogadać z Laurą. Trzymajcie kciuki. - Uśmiechnęła się lekko, po czym zamykając drzwi, opuściła teren mojego pokoju.
Siedząc na krańcu łóżka, próbowałam wymyślić jakikolwiek temat do rozmowy. Jakikolwiek, byle tylko nie wracać do tamtego. Niestety, umysł odmówił mi posłuszeństwa a wszystkie moce jedi mnie opuściły.
- To odpowiesz na moje pytanie?
Cholera, czyli z jego pamięcią wszystko w porządku.
Nie odwracając głowy, spojrzałam na niego kątem oka. Zrobiłam to, jak na dobrego ninje przystało, w ten sposób, by nie zorientował się, że na niego patrzę.
Uśmiechał się. I był rozbawiony. Ale oznaczać to mogło dosłownie wszystko.
Nie myśląc nad tym długo, uniosłam ręce do góry i rzuciłam się w bok. Poczułam ból w kości ogonowej, kiedy moja pupa zetknęła się z ziemią. Godność i ostatki normalności straciłam już dawno, więc nie przejmowałam się nimi aż tak bardzo. Zresztą, Jake zna mnie na tyle dobrze, żeby wiedzieć, jak głupią (i swoją drogą przystojną) osobą jestem. Mogłam być przy nim sobą i między innymi dlatego uwielbiałam spędzać z nim czas.
Chłopak podpierając się na łokciach, położył się szybko na krańcu łóżka i spojrzał na mnie wystraszony. Albo zmartwił się o stan mojego zdrowia, albo o stan mojego upośledzenia psychicznego. Jedno z tych dwóch na pewno. Uznajmy, że to pierwsze. W takim wypadku, zaistniała sytuacja zamiast całkowicie żenującej, stałaby się raczej słodką.
Oczywiście, była też niezwykle profesjonalna. Za grę aktorską powinnam dostać Oscara, pff.
Spojrzałam niewinnie na Jake'a i uśmiechając się lekko, uniosłam dłonie do góry i wzruszyłam dłońmi.
Ja to umiem znajdywać idealne wyjścia z niezręcznych sytuacji.
Szacunek, Veronika. Szacuneczek.

*oczami Laury*

Stawiałam stopę na ostatnim stopniu schodów w celu wejścia na korytarz, który znajdował się na pierwszym piętrze, kiedy ktoś na mnie wpadł. Uniosłam twarz do góry a moim oczom ukazała się  Vanessa. 
- Przepraszam, nie wiedziałam, że tu wchodzisz! - powiedziała poddenerwowana. 
A to utwierdziło mnie w mojej racji. 
Nie wiem czy to od nadmiaru emocji, czy może od zderzenia z ciałem Nessy, ale z jakiegoś powodu zrobiło mi się słabo. Czując napływ fali ciepła chwyciłam się barierki schodów, a wolną dłoń przyłożyłam do czoła. 
- Wszystko w porządku? - zaniepokoiła się moja siostra. Gwałtownie opuściłam rękę i spojrzałam na nią pobłażliwie, ale to sprawiło, że jeszcze mocniej rozbolała mnie głowa. Kurde, co jest?
- Naprawdę musisz o to pytać? - prychnęłam. - Powiedz mi jedno: czy to ty zaprosiłaś tu rodziców? - spytałam, bezradnie kręcąc głową. Sądząc po jej spojrzeniu, nie myliłam się. To była jej wina. 
Dziewczyna zdawała się być rozdarta. Nie rozumiem tylko, dlaczego? Bo jeśli nagle złapały ją wyrzuty sumienia, to chyba trochę na to za późno. 
Pamiętam każdą rozmowę z moją siostrą, kiedy próbowała mnie przekonać do pogodzenia się z rodzicami. Zawsze stawiałam opór, a ona też nie była ustępliwa. Nie rozumiałam, skąd się brała jej zawziętość. Na świecie istnieje wiele przypadków dzieci, które żyją w kłótni z rodzicami i jakoś jest im z tym dobrze. Nie wiem, czy tacy ludzie są szczęśliwi, ale jakoś dają sobie radę, prawda? Więc mi też się to uda. 
- Laura, czekaj chwilę. - Złapała mnie za dłoń, gdy sprytnie próbowałam ją wyminąć. 
Głupi refleks. 
- Vanessa, nie powinnaś tego robić. Podejrzewam, że chciałaś dobrze, ale to cię nie usprawiedliwia. Dlaczego aż tak ci na tym zależy? - spytałam. 
Widziałam te iskierki w jej oczach i momentalnie pożałowałam, że zadałam te pytanie. 
- No nie wiem! - powiedziała, wyrzucając ręce do góry. Jedynie szykowałam się na przyjęcie ciosu z jej strony. - Może dlatego, że się o ciebie troszczę? Może dlatego, że nie chcę spędzać kolejnych świąt w jakiejś chorej separacji? Może dlatego, że rodzina jest dla mnie ważna? Może dlatego, że nie chcę, aby moja jedyna siostra bała się jakichkolwiek kontaktów z własnymi rodzicami? 
Pytania wylatywały z niej niczym z wyrzutni rakietowej. 
- Nie boję się... - szepnęłam. 
- Tak, Laura. Boisz się. Zachowujesz się tak, jakbyś bała się usłyszeć ich wyjaśnień. Nie chcesz dopuścić do siebie myśli, że może mieli powód, żeby wyjechać, bo na samą myśl o tym, że mogliby mieć rację, jesteś wkurzona na samą siebie. - Podniosła głos, prawie krzyczała. Ale nie na tyle głośno, żeby ktokolwiek mógł nas usłyszeć. 
Vanessa wzięła głęboki wdech, po czym przetarła twarz dłońmi. 
Moja siostra należała do wybuchowych osób i nie trudno było zaleźć jej za skórę. Nie zmienia to jednak faktu, że nie zawsze była szczęśliwa ze swojego charakteru. Czasami kłótnie i ataki zwyczajnie ją wykańczały i jestem świadoma tego, że później żałowała niektórych swoich zachowań. Wiedziałam również, jak bardzo nie lubi krzyczeć na mnie. 
Ironią jest to, jak często ją do tego prowokowałam. A zwłaszcza w dzieciństwie. 
- Laura, proszę. Porozmawiaj z nimi. Oni naprawdę cię kochają i chcą twojego dobra. Ja też tego chcę. Bo naprawdę bardzo cię kocham. 
Zadziwiające, jak smutne wydało mi się jej spojrzenie, podczas gdy mówiła tak piękne słowa. Nie chciałam zapamiętać tak tej chwili. Miłość powinna nieść szczęście, a jak zwykle wszystko zniszczyłam. 
Słowa "kocham" i "przepraszam" zawsze znaczyły dla mnie wiele. Nie rozumiałam osób, które rzucały je na wiatr. Od wczesnych lat rozpoznawałam różnicę między "sorry" i "przepraszam", a kiedy obdarzałam kogoś miłością, to szczerą. Nigdy nie chciałam nikogo ranić, bo czułam się z tym źle. Człowiek to istota żywa, stworzona do kochania, a nie bezlitosna maszyna, która jedynie potrafi niszczyć i ranić. A przynajmniej ja tak to widziałam. 
Mimo tego, że wiele osób podziwiało moje poglądy, to miały one też swoje wady. Jedną z nich jest to, jak łatwo doprowadzić mnie do łez. Wierzę w dobro ludzkości, stąd wiele błędów po prostu mnie rani, niczym ostry sztylet. 
- Też cię kocham - szepnęłam. Nie wiem dlaczego, ale czułam, że ta chwila tego wymaga. - Porozmawiam z nimi - oznajmiłam, a na twarzy mojej siostry momentalnie pojawił się uśmiech. Co prawda lekki, ale szczery. Taką przynajmniej miałam nadzieję. 
- Dziękuję. 
Przytuliłyśmy się, po czym Vanessa skierowała się z powrotem do góry, pokazując, że trzyma za mnie kciuki. Ja natomiast uśmiechnęłam się kwaśno i biorąc głęboki wdech, zaczęłam powoli schodzić po schodach. Minęłam hol i pchnęłam kuchenne drzwi. Rodzice siedzieli przy stole. 
Dam sobie radę. 
Weszłam do środka i uśmiechając się lekko, podeszłam do mamy i taty. 
- Możemy porozmawiać?

***

Bum! :D
Może na początek przeproszę, że rozdziału nie było prawie dwa tygodnie, ale za każdym razem kiedy chciałam coś napisać, po prostu nie potrafiłam. Tak to już jest, jak mam rekolekcje i multum czasu, to wena idzie w las.
Świat mnie kocha, zdecydowanie. 
W rozdziale miała się znaleźć jeszcze jedna scena, ale nie chcę kazać Wam dłużej czekać. Za to mogę powiedzieć, że w przyszłym rozdziale będzie się działo baaardzo dużo, między innymi dowiecie się, dlaczego rodzice zabronili Laurze być aktorką, R5 wróci z trasy a tajemnica Rossa przestanie być tajemnicą. Rozdział, będzie bardzo długi, ale mam nadzieję, że szybko uporam się z jego napisaniem ^^ 
I am the champion!
Grunt to wierzyć w siebie, co nie?
Uwielbiam pisać perspektywą Veroniki. Być może dlatego, że jej powalone myśli są po części moimi myślami c: 
Znacie to uczucie, gdy wpada Wam w ucho jakaś piosenka, a Wasza głowa jak na złość odtwarza ją od początku i tak ciągle? Bo ja mam tak od niedzieli. I jestem taka kochana, że wstawiłam Wam tę piosenkę poniżej :3 
Tak, wiem, nie musicie dziękować. Autografy później. 
Mój mózg ostatnio lubi się bawić ze mną w grę "Zgadnij kto dziś nie zaśnie!", tak więc wybaczcie mi jakiekolwiek sens (lub jego brak) tej notki. 
Na dziś to tyle. Piszcie, co sądzicie o rozdziale, a ja lecę podniecać się wolnym od szkoły. :D
Woho! c:

~JuLien :3


Culture Club - "Karma Chameleon"