wtorek, 23 września 2014

31. część IV. And I will always love you.

-Ej ludzie... - zaczęłam niepewnie, przełykając gulę w gardle. Gdy upewniłam się, że wszystkie spojrzenia są skierowane na mnie, wzięłam głęboki wdech. - Znalazłam Vanessę. - wybełkotałam wciąż wpatrzona w moją siostrę. 
-Gdzie..?! - wszyscy poderwali się z miejsca i zatoczyli wokół mnie krąg. Chciałam odpowiedzieć, ale nie potrafiłam. Za bardzo zaskoczył mnie ten widok. Po prostu, zaniemówiłam... Podniosłam więc ku górze drącą dłoń, wskazując palcem miejsce na dachu domu Lynchów, gdzie leżała Nessa. Wszystkie spojrzenia powędrowały w miejsce, które wskazałam. Reakcja moich przyjaciół była podobna, co moja. Dosłownie szczęki im opadły. 
A zapowiadał się taki miły dzień...
-Jak ona się tam znalazła?! - zawył Jake.
-I co ona tam robiła?!
-I jak ją ściągniemy?!
-Co będzie, jak spadnie?!
-No cóż... Jeśli spadnie, to raczej będzie ją bolało. - podsumował Ell chwytając się za brodę.
-To jest chyba oczywiste! - wkurzyłam się na niego.
-Nie konieczne... Zawsze może spaść do basenu... Ewentualnie nie będzie nic czuła, bo nie wiadomo, czy ona śpi, czy po prostu...
-Skończ! - przerwała wywód Rockyego. Przecież ona żyje, niech przesadza...
Ale wizja śmierci mojej jedynej siostry, wydała mi się na tyle straszna, że wolałam do niej nie wracać.
-Dobra ludzie, trzeba skombinować drabinę. - podsumował Riker. Jako jedyny zachował chyba trzeźwy umysł. - No... I trzeba by było ją obudzić.
-Racja. - zgodził się Ross.
-Macie w domu jakąś drabinę?
-Powinna być gdzieś w ogrodzie, ale sama jej nie tu nie dam rady przynieść... - westchnęła Rydel.
-No to chodźcie. - pośpieszyłam ich, a wszyscy skierowaliśmy się w miejsce, ku któremu podążała blondynka. Wtem, coś jakby mnie tchnęło. Odwróciła się do tyłu, i gestem dłoni zatrzymałam Rikera. Chłpak nic nie rozumiejąc, zmarszczył brwi.
-Ktoś musi jej pilnować, żeby nic się nie stało. Mógłbyś przy okazji ją obudzić. - zaproponowałam.
-Zgoda. - chłopak kiwnął głową, i odwracając się uprzednio na pięcie, skierował się z powrotem w stronę basenu. Ja natomiast, pognałam za resztą moich przyjaciół, aby wziąć drabinę. Aby zdjąć moją siostrę z dachu. Aby nic się jej nie stało. Prościzna, co nie?

*oczami Rikera*

Zawróciłem pod basen, skąd najlepiej było widać Vanessę. Jakim cudem ona się znalazła na tym dachu?! Zresztą, i tak się pewnie tego nie dowiemy... 
Ustawiłem się tuż koło ściany, na taką odległość, aby wciąż widzieć dziewczynę. Nawet, jeśli znajdowała się na dachu, to śpiąc, wciąż wyglądała tak słodko... I bezbronnie... A promienie słońca tak cudownie oświetlały jej cerę... 
STOP! Riker, ogarnij się! 
Wciąż nie mogę uwierzyć, jak mogłem być takim idiotą, żeby odtrącać Vanessę. Przecież, ona zawsze była dla mnie taka ważna... Jak mogłem tak długo być takim ślepym, na moje uczucia do niej?! Co najzabawniejsze! Dopiero po zerwaniu z moją dziewczyną, zrozumiałem, że szukałem miłości u innych, bo wiedziałem, że u Nessy nie mam szans! Jestem skończonym głupkiem...
Dobra! Później będzie czas na użalanie się nad sobą! Teraz muszę się skupić, żeby obudzić jakoś czarnowłosą... Tylko jak? 
-Vanessa! Van! Obudź się! - zacząłem wołać, mając nadzieję, że to podziała. Ona jednak, jedynie lekko drgnęła i obróciła się na drugi bok. Spróbowałem więc jeszcze raz, tym razem głośniej:
-Van!!! Van, wstawaj! - zawołałem, jednak ponownie - zero reakcji. 
Dobra... Muszę się skupić. Zebrałem w sobie całą siłę, na jaką było mnie stać i biorąc głęboki wdech, wykrzyczałem to jedno, jakże ważne dla mnie imię:
-VANESSA!!!
Zadziałało! Dziewczyna gwałtownie otworzyła oczy i podniosła się, do pozycji siedzącej. Na mojej twarzy wykwitł szeroki uśmiech, jednak nie trwał on długo. Vanessa, nie wiedząc, gdzie się znajduje, zaczęła nerwowo się kręcić. Wtem, jej ręk osunęła się, a ona sama zaczęła zsuwać się po dachu. Źrenice moich oczu momentalnie się rozszerzyły, a ja sam impulsywnie zrobiłem kilka kroków przed siebie, aby w razie czego ją złapać. Szatynka już miała spaść z dachu, już miała zaliczyć upadek, gdy w ostatniej chwili, chwyciła się rynny. Jej ciało bezwładnie opadło w dół, a ona sama ledwo co utrzymała się o na własnych rękach. Ale nie spadła. Nic się jej nie stało.
Na szczęście.
Gdyby przeze mnie coś sobie zrobiła, chyba bym sobie nie wybaczył. Przecież jest moją przyjaciółką! Jakże dla mnie ważną... 
-Vanessa! Nic Ci nie jest?! - zapytałem przerażony, stając tuż pod nią. Grawitacja spowodowała, że luźne spodnie brunetki osunęły się nieco w dół, odsłaniając jej nagi brzuch. Wziąłem głęboki wdech i spróbowałem zapanować nad własnymi emocjami. Nad swoimi myślami. Jakże zboczonymi myślami...
-A wiesz... Lubię sobie tak czasem powisieć... To mnie odpręża. - odparła z ironią w głosie.
-Serio?! - spytałem zdziwiony, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z własnej głupoty.
-Gdyby nie moja obecna sytuacja, pacnęłabym się w czoło! - zawołała do mnie. a ja uśmiechnąłem się pod nosem. Nawet w takiej chwili, potrafi mnie rozbawić.
-Pomóż mi! Nie utrzymam się tak długo... - westchnęła, a ja zobaczyłem, jak palce dziewczyny powoli zaczynają zjeżdżać z rynny...
Myśl Riker, myśl!
Spojrzałem w dół, a następnie ponownie na dach, próbując ocenić odległość dziewczyny od ziemi. Było tu może... z jakieś 10 metrów? Powinienem dać radę...
-Skacz! - zawołałem pewnie do dziewczyny, wyciągając ręce przed siebie. 
-Zwariowałeś? - mimo, iż dziewczyna krzyczała, to i tak dało się słyszeć to napięcie w jej głosie. Tę niepewność...
-Złapie Cię! - zapewniłem ją. 
-Najlepiej od razu walnij mi patelnią w łeb i wsadź do grobu! Nie dasz rady!
-Vanessa...
-Zabiję się...
-Van! Ufasz mi? - zapytałem z nadzieją w głosie. Vanessa nic nie odpowiedziała. Jedyne co, to jedna z jej rąk osunęła się z rynny... - Van, zaufaj mi!
-Boję się... - poraz pierwszy usłyszałem, żeby jej głos wydał mi się taki sparaliżowany... Taki strachliwy... Taki obcy...
-Van, zaufaj mi... Proszę... - mimo, iż ostatnie słowa wyszeptałem, dziewczyna i tak je usłyszała. Zauważyłem, że przymknęła lekko. Jeszcze bardziej wyciągnąłem ręce przed siebie, aby na pewno ją złapać. Aby nic jej się nie stało...
Puściła się. Jej ciało spadało w dół, a włosy były targane ku górze. Napiąłem wszystkie mięśnie swojego ciała. Musiałem ją złapać. Ta chwila, w rzeczywistości trwała niecałą sekundę, a dla mnie, dłużyła się wieczność.
Kiedy dziewczyna, wpadła w moje ramiona i skuliła się bezbronnie, moje serce wykonało salto. Poczułem ulgę... Udało się. Naprawdę się udało! Gdyby nie fakt, że na rękach trzymam Vanessę, pewnie uniósłbym je ku niebu i latał po ogródku wykrzykując, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Ale nie musiałem tego robić. Bo i tak się nim czułem, mając w objęciach najwspanialszą ze wszystkich dziewczyn na ziemi. Wpatrywałem się tak w szatynkę, widząc, jak niepewnie otwiera oczy. Rozejrzała się wokoło, jakby nie wierząc, że nic jej nie jest. Jej wzrok wreszcie zatrzymał się na moich oczach. I wtedy mogłem zobaczyć w nich ulgę, wdzięczność i... szczęście. Tyle, że nie wiem, czy było ono spowodowane tym, że ją złapałem, czy tym, że byliśmy tak blisko sie... A zresztą nieważne.
-Nom, aniele. Bolało, jak spadłaś z nieba? - zapytał z chytrym uśmiechem na ustach, a dziewczyna przewróciła teatralnie oczami. Mimo to kąciki jej ust uniosły się ku górze.
-Gdyby nieobecna sytuacja, pewnie dostałbyś za taki tekst w pyśka. Ale... Tym razem Ci daruję. - powiedziała, jeszcze bardziej przybliżając się do mnie i zaplatając ręce wokół mojej szyi, jakby chciała upewnić się, że na pewno jej nie upuszczę.
-Wiesz... Jeśli mam być szczera... To nie sądziłam, że mnie złapiesz. - zachichotała cicho i schyliła głowę w dół, aby ukryć rumieńce.
-Zawsze Cię złapie, kiedyś będziesz upadać. - wyszeptałem, a ona spojrzała na mnie zdziwiona.
-To cytat Lauren Kate. Czytałeś "Upadli"?!
-Wiesz... Pewnego wieczoru nudziło mi się, a drzwi do pokoju Rydel były otwarte... I tak jakoś wyszło, że grzebiąc w jej rzeczach, natrafiłem na tę książkę. Gdybym nie był facetem, uznałbym, że całkiem niezła. - wzruszyłem ramionami, a Van ponownie cichutko, wręcz niesłyszalnie zaśmiała się. Kiedy tak się w nią wpatrywałem, słowa jakby same popłynęły z moich ust...
-Gdybyś umierała, ja też bym umierał, abyśmy leżeli razem w grobie.
Gdybyś mnie kochała, ja też bym Cię kochał, bo zależy mi na Tobie...
-Nie kojarzę... - zmarszczyła brwi. - Czyje to?
-To akurat moje. - posłałem jej ciepły uśmiech, który ta odwzajemniła. I wtem, zobaczyłem w jej oku małą iskierkę... Zaledwie mały błysk... Mały błysk, który dał mi tyle szczęścia, tyle radości, tyle nadziei... Nadziei w nas. Nadziei, że ona jest jeszcze w stanie mnie pokochać.
Nadzieja. To ona, jest światłem w tunelu, które nie gaśnie do końca. Nie gaśnie, dopóki sam jej nie zdmuchniesz. A czasami potrzeba kogoś, kto na nowo zapali tę świeczkę. Kto na nowo da Ci nadzieję.
Chciałbym móc się teraz do niej nachylić i po prostu ją pocałować. Tak bez żadnych wyrzeczeń, czy przeciwności... Ale nie mogłem. To okropne uczucie, że w ten sposób, mogę ją skrzywdzić, nie pozwalało mi na to. Chciałbym ją pocałować. Jak ja strasznie chce ją pocałować! Ale... Ona ma chłopaka. I nie mogę zmuszać jej do zdrady. Wtedy, zachowałbym się jak... dupek. Po prostu. Nie mógłbym na siebie patrzeć. A tym bardziej na nią. I nie zrobię tego. Nie pocałuję jej, dopóki ona się na to nie zgodzi. Będę czekał. Bo warto. Naprawdę, warto...
Wtem, moje przemyślenia przerwał głośny huk. Odwróciłem momentalnie głowę, aby sprawdzić, co jest jego powodem.
-Rocky ty tępaku! Jak ja idę przodem, to ty nie idź przodem, bo pójdziemy w dwie różne strony i oboje pójdziemy tyłem!
-Ale to ja miałem iść z przodu! I muszę iść przodem, bo inaczej się nie da!
-Chyba ja wiem lepiej!
-No chyba nie!
-Ty się nie znasz!
-Kto im dał do niesienia drabinę?! - wkurzyła się Veronika, widząc poczynania mojego młodszego brata i Ell'a.
-Dobra! Zostawcie tą drabinę! - rozkazał Ross, patrząc na kłócących się przyjaciół. Oni, jak na zawołanie, puścili ją, powodując tym, że szczeble uderzyły o stopę mojego młodszego brata. Jego twarz zrobiła się od razu czerwona. Początkowo, z bólu, lecz potem, bardziej ze złości...
-Już. Po. Was!!! - krzyknął wkurzony Ross i począł gonić dwójkę przerażonych brunetów.
Muszę przyznać, że ta sytuacja wyglądała dosyć komicznie... W pewnym momencie, bruneci równocześnie obrócili się, aby sprawdzić, jak daleko za nimi znajduje się nastolatek, powodując tym samym, że nie zauważyli rozpoczynającego się basenu. No... I po prostu do niego wpadli.
Głąby jedne. Ale i tak ich kocham.
-Hahaha! Dobrze Wam tak! - Ross zaczął się zwijać ze śmiechu, zresztą, nie on jeden... W podobnej sytuacji była i reszta naszych znajomych.
-Ej! Dobra spokój! Trzeba ściągnąć Vanessę z dachu! - zakomenderowała Laura i w tym samym czasie, obróciła się w moją stronę - Ooo...
Widząc zdziwienie i... rozbawienie na twarzach mojego rodzeństwa i przyjaciół, momentalnie speszony puściłem Van.
-Ała! - zawyła i poczęła rozmasowywać obolałe miejsce.
-Ale jak... Ale kiedy...? Ty byłaś... ..tam.. a jesteś.. tutaj.. - zaczęła wskazywać na różne miejsca zdezorientowana Maia.
-Długo by opowiadać... - machnąłem obojętnie ręką i podałem szatynce dłoń, aby pomóc jej się podnieść.
-Dobra... Nie wnikam. - zaśmiał się Jake.

*oczami narratora*

-Ej! Ale wciąż nie rozwiązaliśmy najważniejszej sprawy! - obudził się nagle Rocky, podczas osuszania się, po wyjściu z basenu. 
-Jakiej? - zaciekawiła się Maia.
-No... Wciąż tej lamy nie ma, co nie? - odpowiedział, jakby to było oczywiste. 
-Może chociaż pijany byłeś na tyle mądry, żeby ją do zoo odprowadzić. - zaśmiała się dziewczyna, po czym została obdarzona gniewnym spojrzeniem ze strony bruneta. 
-Ej ludzie! - powiedziała nagle Vanessa, wstając z leżaka basenowego. 
-Co jest?
-Zobaczcie sobie to... - powiedziała odwracając w ich stronę swój telefon kierunkowy. - Mam chyba z milion zdjęć z wczorajszej imprezy... O mój Boże... - chwyciła się za głowę przeglądając kolejne to fotografie. 
-Pokaż!!! - wykrzyknęli wszyscy naraz, doskakując do dziewczyny. Im oczom, ukazał się przeróżne zdjęcia, które uchwyciły mnóstwo momentów. 
Zdjęcia, ukazywały takie rzeczy, jak szalone tańce Rydel i Jake'a, wspólna gra w karty, najstarszy śliniący się do ściany, przejażdżki na lamie, śpiąca Maia pod stołem, selfie ze sprzedawcą w sklepie, włam do jubilera, wygibasy na ulicy, Rocky łapiący autostop, próby wspięcia się Veroniki na drzewo, wystrzeliwanie czarnowłosej z trampoliny na dach, picie szampana, bawienie się Rikera w barmana i robienie gościom "drinków", zjeżdżanie w oponie po schodach, Ross niosący pijaną Laurę do swojego pokoju, a także o wiele więcej. Jednak, to właśnie ostatnie zdjęcie najbardziej zafascynowało, a raczej ucieszyło jednego z przyjaciół. Przedstawiało one bowiem altankę w ogrodzie, w której ewidentnie odbywał się ślub. Jakaś śliczna dziewczyna miała na sobie białą suknie, z lekka podartą, ale to nie ważne. Panem młodym był oczywiście Jake. Lecz powodem radości, była osoba, która udzielała tego obrzędu. Ta osoba, nie miała prawa tego robić, i to nic nie znaczy. A tym kimś, był oczywiście Rocky.
-Bum! Jest!!!!!! Nieeeee jeeeeestem żonaaaaty!!! - wykrzykiwał z radością Jake, biegając po całym ogródku i wymachując do góry rękami. Z tego całego szczęścia, biorąc długi rozbieg, przeskoczył kilku metrowy basen, a następnie zdjął z palca "obrączkę" i rzucił ją chen przed siebie. Następnie wciąż uradowany podbiegł do Rockyego i począł go obcałowywać po rękach i dłoniach.
-Kocham Cię stary! - wykrzyknął, a następnie podskoczył wysoko, wyładowywując resztki swojej dobrej energii.
-O... Ciesz się ciesz... Póki możesz! - warknęła Veronika. - Nie myśl, że zapomniałam, że obiecałeś mi nie stracenie mojej kasy... - dodała i z morderczym spojrzeniem, poczęła się zbliżać ku chłopakowi.
-Emm... Jake? - szepnął do chłopaka Ross.
-Taaak? - wybełkotał drżącym głosem, nachylając się do chłopaka.
-Radziłbym Ci zacząć uciekać. - wyszeptał do jego ucha. W tym samym momencie, Vera rzuciła się na przerażonego Jake, który w ostatniej chwili rzucił się do ucieczki. W ten sposób, to brunetka i chłopak gonili się teraz po ogródku Lynchów. Veronika, krzyczała słowa, które można by było uznać za groźby karalne. Jake natomiast... po prostu wrzeszczał wniebogłosy...

***

Bum!
Witajcie moi kochani ^^ Nawet nie wiecie jak się za Wami stęskniłam :( No... I stęsknie się znowu, bo następny rozdział dopiero w przyszłym tygodniu. Długo, ale muszę poukładać nieco spraw u siebie :/
Bo żeby najnowsze rozdziały były mega smutne chyba nie chcecie ;p 
Ale koniec o mnie! Nie chcę Was przytłaczać moimi sprawami ^^ I jak tam Wam minął tydzień? :)
Z góry przepraszam za wszelkie błędy w tym czymś u góry, ale nie mam sił sprawdzać ;p
Kilka osób pytało mnie, jak się bawiłam na Słowacji i muszę przyznać... Tak jak nie chciałam tam jechać, tak teraz już chcę tam wracać ^^
Było wspaniale :)
Nom... Od następnego rozdziału startujemy na ostro z Raurą, tak więc... Szykujcie się ;>
Na dziś się żegnam :) I love you everyone! <3
PS. Na moim drugim blogu jutro new rozdział :)
~MiLka <3


środa, 10 września 2014

31. część III. I'll be the bright in black that's makin you run.

 Ważna notka misie :D

Rozdział, chciałabym zadedykować Inimitable, która obchodzi dziś swoje 18 urodziny *o* Najlepszego! :D
Żebyś dała sobie radę z tą maturą, wciąż była tak świetną pisarką, miała wielu przyjaciół, znalazła swoją drugą połówkę i świetnie się bawiła na swojej hot 18! ;D 
Co prawda... Nie wiem, czy to czytasz, ale chciałam tak czy siak Ci zadedykować ten rozdział. :)
A wszystkim życzę miłego czytania ^^

Wszyscy przyjaciele niepewnym krokiem podeszli do sklepu jubilerskiego. Spojrzeli po sobie przestraszeni. W końcu jednak Veronika wzięła głęboki oddech, i położyła dłoń na klamce od szklanych drzwi.
1...
2..
3!
Naparła na nią siłą i delikatnie pchnęła drzwi. Otworzyły się, wydając przy tym delikatne skrzypnięcie. Vera nieśmiało wychyliła głowę do środka, a następnie cała znalazła się we wnętrzu sklepu. Podobnie, postąpiła reszta jej przyjaciół. Widok, który zastali we wnętrzu budynku, bardzo ich zadziwił. o ile nie przeraził. Wszelka biżuteria była porozrzucana po całym sklepie, szyby były powybijane, a lampy powyrywany. Widząc to, grupka przyjaciół przełknęła głośno ślinę. Zrobili kilka kroków przed siebie, coraz to bardziej zagłębiając się we wnętrze jubilera. Coraz to baczniej obserwując całe pomieszczenie. Wtem, zza jednej z szafek wyszedł starszy mężczyzna. Mógł mieć, może z 60, 65 lat. Jego plecy były lekko zgarbione, a włosy na głowie posiwiałe.
-Co wy tu robicie?! Zamknięte! - warknął na grupkę nastolatków, która aż się wzdrygnęła na dźwięk jego ostrego tonu. Bacznie obserwując starszego mężczyznę, zaczęli się cofać, ku drzwiom wyjściowym. Mężczyzna coraz to bardziej mrużył oczy, jakby skądś ich kojarzył. Jakby ich rozpoznał...
Bo właśnie tak było.
-Ty! - zawołała nagle, wskazując na Jake'a, który aż podskoczył. - Ty okradłeś wczoraj mój sklep! To Twoja twarz widnieje na monitoringu! - ton jego głosu był coraz surowszy. Nawet, jeśli któreś z nastolatków chciało w tej chwil pomóc chłopakowi, to nie potrafiło. Zresztą jak on. Wszyscy mieli glę w gardle, i jakby nie potrafili dobrać odpowiednich słów.
-Dzwonię na policję! - powiedział mężczyzna, zarówno opanowanym, jak i stanowczym tonem. Dopiero słysząc te słowa, nastolatkowie powinni się zebrać w sobie. Riker przełknął głośno ślinę i powoli podszedł do właściciela sklepu.
-Pro.. Proszę tego nie robić... My... my nie... My nie chcieliśmy okradać pańskiego sklepu. My... My nic nie pamiętamy... - wydukał, starając się, aby ton jego głosu był w miarę normalny. Mężczyzna spojrzał na chłopaka spod byka.
-Gdzie są Wasi prawni opiekunowie? - zapytał sięgając po telefon. Widząc to, źenice oczu najstarszego blondyna momentalnie się powiększyły.
-Nasi rodzice są w Nowym Yorku. Mieszkamy sami... - odparł spokojnie Ross, jednak pod koniec zdania jego głos lekko się załamał. Starszy mężczyzna zmarszczył brwi.
-To ile wy macie lat?
-Ja... Ja zapewniam pana, że wszyscy jesteśmy pełnoletni... A ja jestem najstarszy. Mam 23 lata. - odpowiedział już pewniej Riker. Jubiler parsknął pod nosem i zrobił kilka kroków w kierunku blondyna.
-Podaj mi więc jeden powód, dla którego mam na Was nie donieść. - z każdym słowem, starzec coraz to bardziej nachylał się nad blondynem, i mimo, iż Riker był od niego znacznie wyższy, to i tak kolana się pod nim ugięły. Wygięty w pół, odwrócił głowę w kierunku swojego młodszego brata.
-Ross, opcje! - wypowiedział na jednym tchu.
- Proszę pana, my zwrócimy wszystkie pieniądze! - zakomunikowała Maia, która oprócz dwójki braci, jako jedyna potrafiła wydobyć z siebie teraz głos.
-Jasne... - prychnął mężczyzna. - Wątpię, żebyście tyle mieli.
-A ile potrzeba?
-6000 tysięcy.
-ILE?! - zawyła Veronika, dla której nazwa tej sumy, była jak zimny prysznic.
-6000 tysięcy. - odparł ze stoickim spokojem mężczyzna i odsunął się od wygiętego do tyłu Rikera. Blondyn odetchnął z ulgą, powodując tym, że stracił równowagę i przewrócił się na ziemię.
-Ja Ci zaraz dam te 6000 tysięcy..! - warknęła Vera i przymierzyła się, do skoku na mężczyznę. W szybkim tempie do niego podeszła, i już miała się na niego rzucić, gdy poczuła silny uścisk wokół talii. Blondyn przerzucił ją sobie przez ramię, przytrzymując przy tym, aby nie wyrwała się.
-Puszczaj mnie Ross! Zaraz mu wsadzę te 6000 tysięcy tam, gdzie słońce nie dociera! - brunetka krzyczała i warczała, starając się uwolnić z objęć młodego Lyncha.
-Przepraszamy za nią... Jest czasem trochę nadpobudliwa... - wyjaśnił Ross, widząc przerażoną minę sprzedawcy. - Ma pan jakąś linę? - zapytał, a gdy mężczyzna pokiwał głową wskazując blat, blondyn podszedł tam, i wyciągnął z niego potrzebną rzecz. Następnie wciąż trzymając na rękach Veronikę, wyszedł z nią na dwór i przywiązał sznurem do pobliskiej latarni. Wyciągając uprzednio z jej kieszeni pieniądze, wrócił do sklepu.
-Na pewno potrzebne jest aż tyle? - upewnił się blondyn.
-No tak. Ukradzione dwa pierścionki zaręczynowe, wyrządzone szkody, trzeba zapłacić za firmę sprzątająca, no i... Nie zadzwonię na policję złożyć na Was donos. - wyjaśnił mężczyzna unosząc brwi do góry, jakby pytał, czy zgadzają się na taki układ. Ross westchnął cicho i z pliku banknotów wyciągnął potrzebną sumę. Następnie podał mężczyźnie wyznaczone pieniądze, posyłając ku niemu wymuszony uśmiech.
Podczas, gdy starszy mężczyzna przeliczał pieniądze, aby się upewnić, że otrzymał wyznaczoną kwotę, paczka przyjaciół opuszczała splądrowany sklep jubilerski. Pierwszym obrazem, jakim ujrzeli, była rzucająca się na wszystkie strony nastolatka. Spojrzeli po sobie, jakby szukając odpowiedzi, kto odważy się ją rozwiązać.
-Musimy ją brać ze sobą? - upewnił się Rocky.
-Musimy. - powiedziała pewnie Laura i spojrzała wyczekująco na wszystkich chłopaków.
-Niech to zrobi Jake! - zasugerował nagle Riker. Wszystkie spojrzenia skierowały się na chłopaka, który po ostatnich wydarzeniach wciąż nie doszedł do siebie. Po prostu stał na środku drogi, jak zamurowany. Ross pstrykał mu palcami przed oczami, klepał w policzek, krzyczał do ucha, a on nic. Po prostu stał. Blondyn wzruszył ramionami. Chwycił swojego przyjaciela, ustawiając go przed sobą, jak tarczę i powolnymi krokami podszedł do Veroniki. Następnie szybkim ruchem ręki, uważając przy tym, aby nie stracić kończyny, rozwiązał dziewczynę, która momentalnie się na niego rzuciła. Spanikowany chłopak puścił Jake''a, a sam schował się za swoją siostrą. Skutkiem tego, był wymierzony lewy sierpowy, którym Jake oberwał od brunetki. Kiedy chłopak oberwał, zatoczył się lekko do tyłu, a następnie chwytając za obolałe miejsce, jęknął cicho.
-Przynajmniej się ocknął. - podsumowała Rydel.
Wszystkie spojrzenia skierowały się na Veronikę, której twarz, z czerwonej, przybierała już normalne kolory.
-Myślałaś o karierze damskiego boksera? - zapytał Ell marszcząc brwi. Dziewczyna jedynie posłała mu dumny uśmiech i biorąc głęboki wdech, podeszła do zwijające się z bólu Jake'a.
-Spoko... Do wesela się zagoi. - spróbowała go pocieszyć, jednak po tych słowach, pokrzywdzony obdarzył ją jedynie morderczym spojrzeniem. - A no tak... Nie trafna uwaga... - zaśmiała się.
-Ten dzień jest do bani. - odburknął Jake wstając na proste nogi.
-No co ty! Zaledwie w dwie godziny, z 10000, zostały mi 3000 dolarów. Nie ma to jak oszczędność! - stwierdziła brunetka.
Rocky zmarszczył brwi.
-Przecież to nie jest oszczęd... A... Jesteś sarkastyczna. - podsumował brunet, a nastolatka ledwo co powstrzymywała się od pacnięcia się w czoło. Albo pacnięcia jego w czoło. Najlepiej w głowę. Krzesłem. Albo słupem od latarni. Też by się nadał...
-To co teraz? Wciąż nie mamy pojęcia, gdzie jest Vanessa, ani co robiliśmy resztę wieczoru... - westchnęła smutno Maia.
-To może wrócimy do domu i jeszcze raz wszystko przeszukamy? - zaproponował bezradnie Jake.
-Chyba nie mamy innego wyjścia. - Riker uśmiechnął się smutno. Następnie wszyscy ruszyli drogą, kierując się do domu rodzeństwa Lynch.
*****

Grupka przyjaciół szła powoli centrum miasta, rozmawiając ze sobą. Od czasu do czasu, między szmerami ich rozmów, ktoś się zaśmiał, lub podniósł głos. Chociaż ciesząc się swoim własnym gronem, próbowali jakoś poprawić swoje humory, spowodowane chwilowym zanikiem pamięci. Wtem, blondynka zatrzymała się, podczas gdy reszta paczki wciąż szła dalej. Zawiesiła ona swój wzrok, na wystawie w kiosku, i patrzała z zaciekawieniem na jedną z okładek czasopisma dla nastolatek. Dopiero po chwili, Laura zatrzymała się zdezorientowana, próbując odnaleźć wzrokiem swoją przyjaciółkę. Odwróciła się na pięcie, aby rozejrzeć się za przyjaciółką. I wtedy ją ujrzała.
-Delly! Co jest? - zapytała podchodząc do niej. - Na co tak patrzysz? - zaciekawiła się.
-A wiesz... To nic ważnego. - blondynka machnęła dłonią. - Idź do reszty, zaraz Was dogonię.
-Ale...
-Żadnych 'ale'. Widzimy się za chwilkę. Spoko, to nic ważnego. Wyjaśnię Wam w domu. - odparła z uśmiechem i popchnęła młodszą przyjaciółkę, w kierunku reszty znajomych. Laura zmarszczyła brwi, nic nie rozumiejąc, jednak dołączyła do reszty grupy. W tym samym czasie, Rydel weszła do kiosku, aby zakupić pewne czasopismo dla młodzieży, na którego okładce, znajdowała się bardzo ciekawa fotografia...
-Wiecie, po co Delly weszła do kiosku? - zainteresowała się Laura, podchodząc do swoich przyjaciół.
-Może zobaczyła coś ciekawego, albo o czymś sobie przypomniała? - Ross wzruszył ramionami.
-Albo po prostu... - już chciała coś zaproponować Veronika, lecz uprzedził ją radosny pisk, dobiegający zza jej pleców. Jak się okazało, była to Delly. Dobiegła do swoich znajomych, trzymając w rękach jakąś gazetę.
-Co to? - zaciekawił się Rocky.
-Później Wam powiem. - odpowiedziała wymijająco, posyłając wszystkim ciepły uśmiech. Następnie wszyscy przyjaciele, skierowali się do domu...
*****

-No i co my teraz zrobimy? - zawyła rozpaczliwie Veronika, wchodząc do ogrodu, domu rodziny Lynch.
-Nie mam pojęcia... - westchnął Jake i podobnie jak reszta jego przyjaciół, oklapł na leżaki przy basenie.
-Kurde... Wciąż tkwimy w kropce! Jedyne co wiemy, to to, że gdzieś po 1 w nocy byliśmy w sklepie muzycznym, a przed drugą okradliśmy jubilera... Vanessa zniknęła, a Jake jest żonaty. Cudnie! - podsumował Ellington opierając głowę o otwartą dłoń.
-No, ale powiem Wam... Takich urodzin jeszcze nie miałam. - zaśmiała się Rydel.
-Co racja, to racja. Na pewno pozostaną w naszej pamięci na dłuuugo... - dodał Rocky uśmiechając się szeroko.
-Dokładnie. Szkoda tylko, że nie zrobiliśmy jakichś zdjęć telefonami. Byłoby o wiele więcej wspo...
-Jaka ja jestem głupia! - Laura pacnęła się dłonią w czoło, tym samym przerywając wypowiedź Mai. Wszyscy spojrzeli na nią zdezorientowani. - Zaraz wracam. - oznajmiła brunetka, i nim ktokolwiek zdążył zareagować, poderwała się z leżaka. Już po chwili pozostał po niej jedynie zarys ciała, gdyż w ekspresowym tempie pobiegła do wnętrza domu. Przyjaciele spojrzeli po sobie zdziwieni, unosząc brwi do góry. O co w tym wszystkim chodzi?
Nagle, w ogrodzie ponownie pojawiła się Laura. Przy uchu, trzymała swoją komórkę, więc łatwo dało się domyśleć, że próbuje się z kimś połączyć.
-Do kogo dzwonisz? -zapytał Rocky, jednak dziewczyna uciszyła go gestem dłoni. Następnie odsunęła telefon od ucha i zaczęła czegoś uważnie wysłuchiwać.
I dopiero teraz wszyscy zrozumieli, jakby był w tym wszystkim zamiar Laury.
Do uszu przyjaciół dotarła cicha melodyjka, którą wszyscy tak dobrze znali...
-Telefon Vanessy! - zawołała uradowana brunetka. Wszyscy momentalnie podnieśli się z siedzeń, i zaczęli zmierzać w kierunku, z którego dochodził ten sygnał. Okrążyli w ten sposób cały budynek, jednak ani telefonu, ani jego właścicielki nie znaleźli. A melodia wciąż brzmiała...

*oczami Laura*

Chodziliśmy wszyscy wokół tego domu, a Vanki jak nie ma tak nie ma! Przecież nie jesteśmy głusi, co nie? Wtem, zatrzymałam się gwałtownie, gdyż sygnał połączenia ucichnął. Nie czekając na żadne pytania, ponownie wykręciłam numer do swojej siostry. 
-No... Skąd jest ten sygnał?! - wkurzył się Riker, rozglądając się na wszystkie swoje boki. Przeszliśmy kolejny kawałek ogrodu, aż z powrotem znaleźliśmy się przy basenie.
-Nie ma jej! - westchnęłam i bezradnie rozłożyłam ramiona. 
Ale przecież, to niemożliwe! Przecież, skoro nie ma jej, to musiałby być telefon! A nie ma go! Ja naprawdę zaczynam się martwić... Co, jeśli coś jej się stało? Przecież nie wiadomo, co się wczoraj działo! Ktoś mógł ją uprowadzić, a telefon upuścić w krzakach! Ja nie chcę stracić siostry...
Tak się o nią boję... Przecież zawsze byłyśmy nierozłączne... To ona zawsze mnie wspierała, pomagała w trudnych chwilach, rozweselała, rozumiała pod każdym względem... Była dla mnie jak matka. Gdybym miała ją stracić, chyba nie dałabym sobie z tym rady. 
Jedno pytanie nie dawało mi spokoju... Skoro, chodziliśmy dookoła domu Lynchów, to dlaczego melodia jej dzwonku, wciąż była dla mnie tak samo słyszalna? To tak, jakby była dosłownie wszędzie. 
Albo nade mną. 
Cholera.
Uniosłam głowę ku górze i wtedy ją zobaczyłam. Czarnowłosa dziewczyna, najzwyczajniej w świecie spała w sobie na dachu. Od razu ją rozpoznałam. Ta sukienka, ta twarz... Tą dziewczyną był nie kto inny, jak moja własna siostra. 
-Ej ludzie... - zaczęłam niepewnie, przełykając gulę w gardle. Gdy upewniłam się, że wszystkie spojrzenia są skierowane na mnie, wzięłam głęboki wdech. - Znalazłam Vanessę. - wybełkotałam wciąż wpatrzona w moją siostrę. 
-Gdzie..?! - wszyscy poderwali się z miejsca i zatoczyli wokół mnie krąg. Chciałam odpowiedzieć, ale nie potrafiłam. Za bardzo zaskoczył mnie ten widok. Po prostu, zaniemówiłam... Podniosłam więc ku górze drącą dłoń, wskazując palcem miejsce na dachu domu Lynchów, gdzie leżała Nessa. Wszystkie spojrzenia powędrowały w miejsce, które wskazałam. Reakcja moich przyjaciół była podobna, co moja. Dosłownie szczęki im opadły. 
A zapowiadał się taki miły dzień...

***

Bum! :D
No... I jak tam co tam u Was? :) 
I co sądzicie o rozdziale? Mam nadzieję, że się podoba :D 
Teraz mam złą wiadomość... Jako, że wpakowałam się w tygodniowy wyjazd na Słowację, a nie będę miała tam mojego lapka, gdzie wszystko mam zapisane, rozdziałów nie będzie. Ale spokojnie, wyjazd trwa tylko tydzień tak więc... To nie aż tak długo :) Skoro wracam za tydzień, to zanim się po przyjeździe ogarnę i w ogóle, minie z jeden dzień ;p Zwłaszcza, że wszystkie lekcje będę musiała przepisać -.- Tak więc... Powracam do Was 23 września (wtorek). Wtedy też pojawi się kolejny rozdział. ^^ Mam nadzieję, że jakoś wytrzymacie :) Co prawda wyjeżdżam w weekend, ale jeszcze muszę się popakować i ogólnie przygotować :) 
Nie zawieszam bloga, broń boże, nie chcę tego robić! :) Ale tak jakoś wyszło, że tym razem sobie trochę dłużej na kolejny rozdział poczekacie. ;3
Mam nadzieję, że zrozumiecie ^^
To co... Zostawicie mi na pożegnanie dużo komów? Dla Was to chwila, a dla mnie wielka radocha :D
Zapraszam na mojego nowego bloga: destiny-of-some-angels-is-fall-raura.blogspot.com 
Jutro dodam tam jeszcze jeden rozdział, a potem spadam z bloggera na tydzień ;p
Możecie sobie pomyśleć, że po co zakładałam nowego bloga, skoro wiedziałam, że wyjeżdżam... Odpowiedź jest taka, że obiecałam Wam to, a ja nie łamię obietnic. Do tego, obiecując to, zapomniałam, że ta Słowacja już jest w tym tygodniu *o* A poza tym... Za jedną dłuższą rozłąkę, mam nadzieję, że się na mnie nie obrazicie ;p
Nom... Życzę miłego tygodnia i już za Wami tęsknie :(
Pozdrawiam ;*
~MiLka <3


poniedziałek, 8 września 2014

31. część II. Oh, I'm feeling wasted. Kinda lame and hazed. What did I do last night?

 Notka misie! :D

Laura szybko zbiegła po schodach i rozejrzała się dookoła, w celu wypatrzenia blondyna. Wtem, do jej uszu dotarły jakieś dźwięki. Powolnym krokiem, skierowała się w miejsce, z którego one dochodziły. Jak się okazało, weszła do kuchni, gdzie zobaczyła opierającego się o blat Rossa. W ręce trzymał szklankę z jakąś cieczą i szybko ją wypijał. Brunetka niepewnie podeszła do chłopaka i położyła mu swoją dłoń na ramieniu. Momentalnie odwrócił na nią wzrok, tak, że mogła spojrzeć mu w oczy. Wyraz jego twarzy był stanowczy, jak i groźny. Z bujną blond grzywą, wyglądał trochę, jak lew, król dżungli. Dostojny i niesamowicie piękny... Laura uśmiechnęła się do niego lekko, jednak gdy chłopak nie odwzajemnił gestu, zasmuciła się.
-Ross, o co Ci chodzi? - spytała cicho.
-O nic mi nie chodzi. - odarł beznamiętnie.
-Jeśli jesteś zły, o tą sytuację z Rikerem, to...
-Nie musisz nic mówić. Przecież nie jesteśmy razem. - widać było, że ta sytuacja go zdenerwowała. I mimo, że był zły na Laurę, nie potrafił się od niej cofnąć. Chciał tylko móc czuć jej delikatne palce, na swojej skórze. Chciał mieć pewność, że jest blisko. Chciał mieć pewność, że ona pragnie tej bliskości tak bardzo jak on...
-Masz rację. Nie jesteśmy razem. Ale i tak chcę Ci to wyjaśnić. Pomagałam mu rozpiąć sukienkę, a wtedy ona się zsunęła. Jako, że się z niego śmiałam, to zaczął mnie łaskotać. Między nami nić nie zaszło. - powiedziała spokojnie. Ross obdarzył ją jednym spojrzeniem i chwilę się zawahał. Po chwili jednak z powrotem się odwrócił, patrząc gdzieś w przestrzeń. Brunetka przygryzła dolną wargę.
-Ross, nie gniewaj się... - powiedziała stając przed nim. Chwyciła jego twarz dłonie i zwróciła ją ku sobie. - Ross, nic się nie stało... - po raz kolejny próbowała, jednak blondyn wciąż nie reagował. Jedynie patrzał się na nią i rejestrował każdy element jej twarzy - od włosów, które słodko padały na jej twarz, po piękne, duże oczy, aż do ust. To właśnie na wargach dziewczyny zawiesił swój wzrok. Laura puściła chłopaka i odsunęła się od niego o krok. Skrzyżowała ręce na piersiach i uniosła jedną brew ku górze, a w jej oczach pojawił się charakterystyczny błysk.
-Czyżby pan Lynch był zazdrosny?
-Wcale nie. - odparł lekko zakłopotany.
-Wcale tak.
-Wcale nie.
-Mhm... - mruknęła i ponownie się do niego przysunęła. Zaczęła gładzić jego koszulkę, jeżdżąc po niej swoimi paluszkami. - Nie zaprzeczam, pochlebia mi to. - zachichotała cicho.
-Nie jesteśmy razem, więc nie mogę być o ciebie zazdrosny. - powiedział stanowczo, jednak w na jego kąciki jego ust były lekko uniesione do góry.
-A chciałbyś tego? - zapytała spoglądając w jego oczy. Nie musiała czekać długo na odpowiedź. Ross chwycił brunetkę w pasie, i obracając się, posadził ją na blacie. Następnie oparł się o niego, kładąc ręce po dwóch stronach bioder Laury. Dziewczyna posłała mu słodki uśmiech i oplotła swoimi dłońmi jego kark. Para zaczęła się do siebie zbliżać, co chwilę posyłając sobie ciepłe uśmiechy. Byli coraz bliżej siebie... W końcu Ross nie wytrzymał tego i połączył ich usta. Niestety, zdążył jedynie lekko musnąć wargi dziewczyny, gdyż usłyszeli kroki na schodach. Momentalnie się od siebie odsunęli. Podczas gdy Ross siadał przy stole, dziewczyna zeskakiwała z blatu i poprawiała swoje włosy. Nastolatkowie posłali sobie ostatnie, krótkie spojrzenie, tuż przed tym, jak ktoś wpadł do kuchni. Był nim nie kto inny jak Riker.
-Reszta już przyszła? - spytał stając obok Laury.
-Nie, jeszcze nie... - odparła brunetka, starając się uspokoić swoje szybko bijące serce.
-To może pójdziemy już po nich? - zaproponował Ross, a pozostała dwójka przytaknęła mu skinieniem głowy. Laura pierwsza wyszła z kuchni, a tuż za nią szedł młodszy blondyn. Już miał wychodzić, gdy poczuł silne szarpnięcie za ramię. Zatoczył się do tyłu i zdezorientowany spojrzał na swojego starszego brata. Uniósł brwi do góry, w celu uzyskaniu wyjaśnień.
-Co jest między Tobą, a Laurą? - zapytał krzyżując ręce i patrząc przenikliwie na Rossa, który w tej chwili starał się powstrzymać rumieńce, wykwitłe na jego policzkach.
-A skąd to pytanie? - zapytał niepewnie.
-Hmmm, pomyślmy... Może dlatego, że gdy tylko ją widzisz, szczerzysz się jak głupi do sera, albo stąd, że gdy tylko się z nią wygłupiałem, to urządziłeś jej scenę zazdrości? - zapytał z wyczuwalną ironią w głosie.
-To nie była scena zazdrości!
-Chłopaki, idziecie?! - do uszu braci dotarł głos ich przyjaciółki.
-Już, chwileczkę! - zawołał Riker, po czym ponownie ściszył ton głosu. - Stary, proste pytanie. Podoba Ci się Laura, czy nie?
-Musisz wszystko wiedzieć? - przewrócił oczami, starając się zyskać na czasie.
-Nie, ale chcę.
-No to trudno.
-Ross, jestem Twoim starszym bratem! Chcę wiedzieć takie rzeczy! - oburzył się, co spowodowało cichy śmiech ze strony młodszego blondyna.
-Brzmisz jak nasza mama. - zaśmiał się, a Rik zmarszczył brwi. - Obiecuję, że jak jakimś cudem zacznę się umawiać z Lau, to dowiesz się o tym pierwszy. - dodał po chwili, po czym żwawym krokiem opuścił pomieszczenie.
-Ach te dzieci. Tak szybko dorastają. - wzruszył się najstarszy, i ocierając z oka łzę, której nie tam nie było, wyszedł z kuchni, zmierzając ku reszcie swoim przyjaciół.
-No jesteście! Co wyście w tej kuchni robili? - zaśmiała się Laura, widząc zmierzających ku niej swoich przyjaciół.
-Musieliśmy coś załatwić.
-Spoko. To chodźcie już do nich... - powiedziała z uśmiechem i zrobiła kilka kroków w kierunku drzwi. Już miała chwycić za klamkę, już miała je otworzyć, gdy...  same się otworzyły. I uderzyły brunetkę w głowę, powodując tym jej upadek. Gdy Ross to zauważył, momentalnie znalazł się tuż za dziewczyną. Gdy była tuż przy ziemi i przygotowywała się na najgorsze, poczuła, jak czyjeś silne ramiona obejmują ją czule. Rozwarła powieki, i ukazała jej się uśmiechnięta twarz Rossa. Podczas gdy Laura i blondyn, zatracali się w swoim spojrzeniu, do domu wparowała wkurzona Veronika.
-No hej Vera. I jaa - zaczął Riker, lecz dziewczyna przerwała mu ruchem dłoni.
-Nic. Nie. Mów. - warknęła i skierowała się do salonu. Zdziwiony blondyn zmarszczył brwi. Szukając odpowiedzi spojrzał na swojego młodszego brata i brunetkę, jednak gdy zobaczył ich wpatrzonych w siebie, niczym w obrazek, westchnął cicho.
-Właśnie widzę, że między Wami nic nie ma. - mruknął jakby do siebie, i ruszył w ślady wkurzonej Very. W tym samym czasie, do mieszkania wbiegli nabuzowani Ell i Rocky, popychając tym samym wpatrzoną w siebie parę. Następnie pobiegli do salonu. Na twarzach Laury i Rossa wykwitły dwie róże, a następnie skierowali się do pomieszczenia, gdzie siedziała reszta ich przyjaciół. Gdy tam weszli, zobaczyli Veronikę, z której uszu leciała para, niczym z rozpędzonego pociągu, oraz Rockyego i Ell'a, którzy urządzali turniej, w kto dłużej nie mrugnie. Riker natomiast, przyjmując pozę zamyślenia, niczym grecki filozof, próbował rozkminić, co spowodowało atak furii u jego młodszej koleżanki. Laura i blondyn spojrzeli na siebie zdziwieni i wzruszyli ramionami. Następnie przysiedli się do najstarszego Lyncha i również poczęli rozmyślać nad zachowaniem Very.
Wtem, do salonu weszła reszta paczki. Na widok wciąż wkurzonej brunetki, cicho się zaśmiali.
-Co jej jest? - zapytał Riker.
-Ta nasza sąsiadka, chciała 1000 złoty odszkodowania za rozwalenie jej płotu i uprowadzenie psa. - zaśmiał się Jake.
-No, a jako że Vera znalazła dzisiaj w kieszeniach kasę, to musiała płacić. - dodała Maia, widząc wciąż zdziwione spojrzenia dwóch blondynów i młodej Marano.
-Chciała aż tyle kasy?!
-Groziła, że inaczej pozwie nas o kradzież i "molestowanie" psa. - odpowiedziała Laurze blondynka.
-Molestowanie?'
-Jak tam przyszliśmy, to Delly i Maia wciąż się tuliły do tego psa, więc... - powiedział Jake i przysiadł sie do stołu.
-Rozumiecie to?! Pięć minut! Nawet zakichane pięć minut nie mogłam się nacieszyć moją forsą, bo już odszkodowania muszę płacić!!! - krzyknęła oburzona Veronika, robiąc się cała czerwona na twarzy.
-Oj już się tak nie denerwuj... - podczas gdy Riker i Jake, starali się uspokoić przyjaciółkę, dziewczyny zastanawiały się, co mogło się jeszcze wczoraj wydarzyć.
-Właściwie, to jesteśmy w kropce... - westchnęła Laura.
-I wciąż nie wiemy, gdzie jest Van... - dodała Rydel.
-A sprawdzałyście w łóżku Rikera? - zaproponowała całkiem poważnie Australijka, jednak widząc wyrazy twarzy przyjaciółek i rumieńce na twarzy wspomnianego chłopaka, wybuchła śmiechem. - No co? Haha! To bardzo prawdopodobne!
-Żebyśmy my Cię kiedyś w łóżku  Rockyego albo Rossa nie znaleźli! - odgryzł się wciąż czerowny blondyn, po czym dwójka przyjaciół pokazała sobie języki.
-Ej ludzie! Zobaczcie co mam! - zawołał Ellington podchodząc do reszty znajomych. Całe grono przyjaciół utworzyło krąg, pochylając się do przodu, w celu zobaczenia, co brunet chciał im pokazać. Wyglądali niczym drużyna podczas meczu siatkówki, kiedy to wszyscy obgadują strategię. 
-Co to jest? - zapytał Ross, wpatrując się w świstek papieru, który Ratliff trzymał w dłoni.
-Mój zacny kolego, w mym palcach dzierżę oto paragon fiskalny, ze sklepu muzycznego. Jego data, przypada na dzisiejszy dzień, o 2:32. - wyjaśnił nad wyraz spokojnym głosem chłopak.
-Jaki sklep muzyczny jest otwarty o w pół do trzeciej nad ranem?! - Maia zmarszczyła brwi.
-Jest jedno takie miejsce. Facet sprzedaje każdy możliwy instrument i ma otwarte 24h na dobę. Stamtąd też, pochodzi wskazówka naszych pijackich czynów. - odpowiedział z uśmiechem na ustach Ell, i z nieukrywaną dumą w głosie, jakby conajmniej odkrył Amerykę.
-Co kupiliśmy? - zaciekawiła się Rydel, próbując się bliżej przyjrzeć kartce. Niestety, skończyło się to na tym, że gdy przybliżyła twarz do paragonu, Ell uniósł go ku górze, uderzając tym samym blondynkę w twarz. Od razu zatoczyła się do tyłu, chwytając za swój obolały nos.
-Ała... - zajęczała, jednak nikt nie zwrócił na to większej uwagi. Wszyscy byli skupieni na brunecie, który zawzięcie próbował coś odczytać ze świstka papieru. Rydel przewróciła oczami i ostatni raz rozmasowywując obolałe miejsce, z powrotem podeszła do przyjaciół  rodzeństwa.
-Z tego co widzę, kupiliśmy jakiś keyboard...
-Keyboard? - zdziwił się Riker.
-Mhm... Za... - zaczął, gdy nagle jego oczy się rozszerzyły. Zaczął przeraźliwie kaszleć i z przerażeniem przyglądał się kartce, która wywołała u niego to zdziwienie.
-Co jest?
-On koszt... koszto...
-Co jest?! - powtórzyła pytanie Maia.
-On kosztował 50000 tysięcy dolarów. - powiedział, a reszta przyjaciół, podobnie jak on, pobladła na twarzy.
-Daj to. - rozkazał Ross i wyrwał mu kartkę. - Pewnie znowu pokręciłeś zera... - westchnął, jednak po uważnemu przyjrzeniu się paragonowi, gałki oczne wypadły mu z orbit. - No... Może się nie pomyliłeś... - wybełkotał, wciąż zakłopotany.
-Trzeba to sprawdzić. Ktoś wie, gdzie znajduje się ten sklep? - zapytał Jake.
-Ja wiem! - wykrzyknął uradowany Rocky.
-No to nas tam zaprowadzisz. - powiedział z uśmiechem na ustach i mrugnął do przyjaciela.
-A co z Vanessą? - zaniepokoiła się Laura.
-Wszyscy się o nią boimy, ale prędzej ją znajdziemy, krok po kroku docierając do tego, co się wczoraj działo, niż gdybając, gdzie może być. - wyjaśniła Rydel.
-Masz rację. - stwierdziła brunetka. - No to... Chodźmy. - dodała z uśmiechem.
-Jest jeden, tyci problem... - powiedziała Maia, wskazując palcami, o jaką wielkość sprawy jej chodzi.
-Hmm? - młoda Marano zmarszczyła brwi. Australijka wyciągnęła palec wskazujący przed siebie, a całe towarzystwo skierowało wzrok w kierunku, w którym był skierowany palec dziewczyny. Od razy poraziło ich wściekłe spojrzenie Veroniki, która siedziała na krześle, ze skrzyżowanymi rękami i niechlujnie oparta o krzesło.
-Oj Vera, daj spokój...  To tylko pieniądze... - westchnął Jake.
-Może tego nie pamiętam, ale to były ZAROBIONE pieniądze. A znając moje szczęście, to do końca dnia znikną szybciej, niż się pojawiły. - odburknęła.
-No Vera... Nie pomożesz nam? - zapytała Delly, a całe grono przyjaciół zrobiło do niej szczenięce oczka. Nastolatka przygryzła dolną wargę i westchnęła głośno.
-No dobra... - po jej słowach, dziewczyny rzuciły się na nią, mocno się do niej przytulając.
-Obiecuję Ci, że nie wydasz ani grosza.
-Trzymam Cię za słowo, Jake. Bo inaczej gorzko tego pożałujesz... - zaśmiała się szyderczo.
-A dlaczego ja? - wystraszył się chłopak.
-Bo ty mi to obiecałeś. To chodźmy! - zawołała uradowana i pierwsza pognała ku drzwiom. W jej ślady poszła reszta przyjaciół. W salonie został jedynie Jake, stojąc na jego środku z rozłożonymi rękami i opadłą szczęka. Opamiętał się dopiero wtedy, gdy wróciła po niego Maia i uderzając go z liścia, pociągnęła w kierunku drzwi.
*****

-Daleko jeszcze...? - zawyła po raz kolejny Laura.
-Ty to tak zawsze? - zaśmiał się Jake, sprzedając brunetce kuksańca, za co został obdarzony uśmiechem.
-Za chwilę będziemy. - odparł poważnie Rocky, uważnie skupiając się na drodze, którą szli. Minęli już park, a teraz, znajdowali się w centrum miasta, zmierzając ku sklepowi muzycznemu, w którym rzekomo wczoraj byli. W pewnej chwili, Laura poczuła, jak ktoś delikatnie dźga ją w bok. Obróciła głowę i ujrzała przed sobą uśmiechniętą twarz jej przyjaciółki.
-Co jest Maia? - zapytała odwzajemniając gest.
-Mam do Ciebie małe pytanko. - zapytała obejmując ją ramieniem i odsuwając się trochę od reszty grupy.
-Zamieniam się w słuch.
-Co jest między Tobą, a Rossem? - zapytała prosto z mostu.
-Co?! - krzyknęła Laura, jednak po chwili ściszyła głos tak, aby reszta ich przyjaciół nie słyszała;
-Jesteśmy tylko przyjaciółmi. Z nakreśleniem na TYLKO. - powiedziała pewnie.
-Ta... Jasne... - zaśmiała się Australijka. - Po pierwsze: świadczy o tym Twoja reakcja. Po drugie: wiem, jak wygląda szafa Delly. A dziwnym zbiegiem okoliczności, wybrałaś sukienkę, w jego ulubionym kolorze. Po trzecie: rano, zastałam Cię w jego koszuli. Po czwarte, widzę, jak na siebie reagujecie i patrzycie. - odparła, a kąciki jej ust były skierowane ku górze.
-Wpadłam do basenu to dla.. dlatego... A sukienka to przypadek.. Tak. Dokładnie! A zareagowałam tak, bo.. No... No bo mnie zaskoczyłaś... - wybełkotała dziewczyna, jednak po spotkaniu z miną Mai, wypuściła głośno powietrze. - No dobra... Ale obiecujesz, że nikomu nie powiesz? - zapytała niepewnie, a Mitchell pokiwała żywo głową. - No więc... - zaczęła mówić, jednak przeszkodziły jej czyjeś silne ramiona. Blondyn rozdzielił nastolatki, i obydwie objął ramionami.
-Czego nikomu ma nie powiedzieć? - zapytał Riker uśmiechając się do nich.
-Yyy...
-Że uważamy Cię za przystojnego faceta. - odparła pewnie Maia, a Laura cicho się zaśmiała, widząc, jak chłopak podchwytuje haczyk.
-Pff... To, to akurat wszyscy wiedzą.
-Wiesz, że skromność, to atrakcyjna cecha? - młoda Marano uniosła brwi.
-Tylko u brzydkich ludzi.* - blondyn mrugnął do niej, powodując tym samym jej cichy chichot.
-Jesteśmy! - wykrzyknął uradowany Rocky, wpatrując się w jakiś niski budynek, stojący przed nim. Sklep, przypominał prostokąt, cały pomalowany na żółto. Z przodu, znajdowały się krótkie schody, prowadzące do szklanych drzwi. Nad wejściem wisiał bilbord, z nazwą sklepu i hasłem reklamowym.
-"Jedyny sklep w Los Angeles, otwarty 24h na dobę!" - przeczytała Rydel. - No... Mieliście rację.
-My zawsze mamy rację. - Ell poruszył brwiami.
-Pokłóciłabym się o to. - zaśmiała się dziewczyna, po czym brunet zmarszczył brwi.
-No to wchodźcie! Szkoda czasu! - zakomenderowała Veronika, a wszyscy posłusznie wykonali jej polecenie. Po wejściu do środka sklepu, poraziło ich zdumienie. Wszędzie były poustawiane przeróżne instrumenty, zaczynając od trójkąta, a kończąc na fortepianie. Na półkach leżał przeróżne gadżety związane z muzyką. Gdzie się tylko nie spojrzało, otaczało Cię grono instrumentów w przeróżnych barwach i kolorach, a także cenach i rodzajach. Widząc to, większości przyjaciół zaświeciły się oczy. Nie mogli uwierzyć w to, co widzą. Z zamyślenia, wyrwał ich wysoki głos, młodej dziewczyny. Mogła mieć, może 16, 17 lat. Jej rude włosy, związane były w niechlujnego koka, a pojedyncze pasma okalały jej twarz, podkreślając błękitne tęczówki;
-Dzień dobry. Nazywam się Suzan. Mogę w czymś pomóc? - zapytała, obdarzając przy tym większość chłopaków słodkim uśmiechem. Momentalnie opadły im szczęki, a z ust zaczęła cieknąć ślina. Widząc to, przyjaciółki nastolatków pacnęły się w czoło. Jako, że chłopcy aktualnie trafili do krainy pięknej rudowłosej dziewczyny, Rydel przejęła sprawy w swoje ręce. Podeszła bliżej dziewczyny i z uśmiechem na ustach, spytała:
-Przepraszam, nie kojarzysz może, czy może byliśmy tu wczoraj? Gdzieś tak, po 1, 2 w nocy? - ton jej głosu był lekko zakłopotany.
-Przykro mi, ale nie miałam wczoraj zmiany... Ale mogę zawołać tatę, on wczoraj był tu przez całą noc. - odpowiedziała, i kręcąc biodrami zostawiła grono przyjaciół. Delly odwróciła się, a przed sobą ujrzała swoich kolegów, którzy wciąż się nie ocknęli.
-Już sobie poszła. - przewróciła oczami i położyła ręce na biodrach.
-Te włosy...
-Te nogi...
-Te oczy... - po kolei rozmarzyli się.
-Serio, czy dla każdego faceta wystarczy, że dziewczyna jest ładna? W ogóle, nie zwracacie uwagi na charakter? - wkurzyła się Veronika.
-Ej! A kto zawsze na plaży komentuje "klaty" chłopaków? - zapytał Jake marszcząc brwi.
-Nie wiem jak ty, ale ja nie jestem powierzchowna. - prychnęła brunetka.
-Mhm...
-Co tam mruczysz? - zapytała dziewczyna podchodząc do Jake'a. Oboje mieli zmrużone oczy i patrzyli po sobie przenikliwie. Groźnie się do siebie zbliżali, wciąż tocząc wojnę na spojrzenia. Gdy ich twarze dzieliły może milimetry, a wszyscy byli pewni, że za chwilę skoczą sobie do gardeł, oni po prostu wybuchnęli śmiechem.
-Nie ogarniam Was. - odparł Ross. Nastolatkowie już mieli coś odpowiedzieć, gdy podszedł do nich jakiś mężczyzna. Był może w średnim wieku, a wśród czarnych włosów, zaczęła się pojawiać siwizna. Twarz miał łagodną i spokojną.
-Witajcie. Mogę w czymś pomóc? - spytał niskim głosem.
-Tak. Czy nie kojarzy pan, co wczoraj tu robiliśmy? I czy w ogóle tu byliśmy? - zapytał Riker, a mężczyzna zamyślił się. Zmarszczył brwi, aby lepiej się przyjrzeć grupie nastolatków. Po chwili milczenia, z jego ust wydobył się rozbawiony głos:
-Chwila chwila! To wy, kupiliście ten keyboard?
-Tak!
-Czekajcie... Ty nie miałeś na sobie sukienki przypadkiem? - zapytał, wskazując na najstarszego.
-Tak, to ja. Co się wczoraj działo? - zapytał speszony Riker.
-No więc... Z tego co kojarzę, to wparowaliście tu, i było długo po północy... Wiedziałem, że w końcu opłaci mi się zostawić otwarte w nocy! - ucieszył się. - No, ale byliście trochę inną ekipą...
-Jaką? - zaciekawił się Jake.
-Na pewno nie było z Wami tego blondyna... - wskazał na Rossa. - I o ile mnie pamięć nie myli, to zamiast tej dziewczyny - zwrócił się do Laury, była z Wami inna brunetka. Dosyć ładna. - podsumował.
-A jak dokładniej wyglądała? Co robiła? - dopytywał Ellington.
-No, była przytulona do niego i coś bełkotała o ślubie, czy jakoś tak... - powiedział patrząc na bladego Jake'a, który przeżył dzisiaj kolejny zawał.
-I co robiliśmy? - spytała Veronika.
-Już mówiłem. Kupiliście keyboard.
-Za 50000 tysięcy dolarów?! - wkurzył się Ratliff.
-Kolego, nie unoś się tak... - odparł spokojnie mężczyzna. - On jest wysadzany częściowo diamentami, zresztą... Wczoraj jakoś cena Ci nie przeszkadzała.
-To ja kupiłem ten instrument?! - brunet wskazał na siebie palcem.
-No pewnie, że ty! To akurat dobrze pamiętam! Mówiłeś takie romantyczne rzeczy, że moja żona po prostu odpływała... - zaśmiał się.
-On? I romantyzm? - Riker wybuchł śmiechem, w czym zawtórowała mu reszta rodzeństwa.
-Ja? - Ell był wciąż zdziwiony.
-Tak, ty. Czekaj, jak to było? Aha! Mówiłeś, że kupujesz taki instrument, bo nawet te diamenty nie mogą przyćmić blasku oczu Twojej ukochanej. Co tam, jeszcze było... Przez dobre piętnaście minut, opowiadałęś o swojej niespełnionej miłości. - tym razem i sprzedawca się zaśmiał.
-Jestem niespełniony w miłości? - brunet zmarszczył brwi.
-Twoja miłość jest niespełniona, geniuszu. - zaśmiała się Rydel, klepiąc chłopaka w ramię.
-Dziwnie to słyszeć z Twoich ust. - zażartował mężczyzna. Tym razem, to blondynka była zdziwiona.
-Czemu? - spytała, a sprzedawca zilustrował wzrokiem ją i Ellingtona.
-Nie ważne... - machnął ręką.
-Mówiliśmy coś jeszcze? - zapytała z nadzieją w głosie młoda Marano.
-Nie, niestety nie... Ale z moja pamięć czasami trochę szwankuje, więc nie jestem w stanie zapewnić Was o tym w stu procentach... - westchnął.
-No dobrze, dziękujemy. Dobre i to. - wypuściła z ust powietrze Maia.
-No to idziemy dalej. Jeszcze raz dziękujemy i do widzenia! - pożegnał się Ross, a wszyscy opuścili sklep muzyczny. W środku, pozostała jedynie jedna osoba, którą uporczywie męczyło ważne pytanie.
-Przepraszam, mogę jeszcze o coś zapytać? - zaczął niepewnie.
-Oczywiście.
-Czemu tak pan zareagował na reakcję Rydel? - zapytał. - W sensie, tej blondynki. - dodał pośpiesznie Ellington. Na twarzy mężczyzny pojawił się delikatny uśmiech. Westchnął cicho.
-Bo to o nią Ci chodziło, gdy mówiłeś o swojej "niespełnionej miłości". - odparł sprzedawca, a Ratliffa zatkało. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi, nawet za milion lat.
-Jest.. jest pan pe.. pewien? - zapytał wciąż zdziwiony.
-Tak.  Nie dość, że ją opisałeś, to jeszcze ją wskazywałeś. W końcu, była tu z Wami. - zaśmiał się mężczyzna. Chłopak już chciał coś powiedzieć, gdy usłyszał czyjeś wołanie;
-Ell! Idziesz?!
-Już już! - zawołał. - To do widzenia. - pożegnał się z mężczyzną i nie czekając na odpowiedź, wciąż będąc w lekkim szoku, wybiegł do swoich przyjaciół.
-Zgubiłeś się tam, czy co? - zaśmiała się Rydel, a Ellington badawczo na nią spojrzał. Na jego twarzy pojawił się delikatny, ledwo dostrzegalny cień uśmiechu.
-Musiałem jeszcze się czegoś dowiedzieć. Gdzie teraz idziemy? - zmienił temat.
-Nie mam pojęcia. Nie dość, że jesteśmy w kropce, to jeszcze wciąż ani śladu Vanessy... - westchnęła Veronika.
-Ja chyba wiem, gdzie teraz pójdziemy. - powiedział wpatrzony w jakieś miejsce Ross.
-Co masz na myśli? - zaciekawiła się Maia podchodząc do blondyna.
-Jake?
-Mhm? - chłopak uniósł brwi do góry.
-Chyba wiem, skąd wziąłeś pierścionek zaręczynowy. - powiedział i wskazał palcem jakieś miejsce.
-A mógłbyś jaśnie... - zaczął, jednak przerwał, gdy zorientował się, co ma na myśli jego przyjaciel. Z przerażeniem w oczach wpatrywał się w jakieś miejsce przed sobą, podobnie zresztą, jak i reszta przyjaciół.
-Wspaniale! Nie dość, że pijani, to jeszcze złodzieje! - Laura pacnęła się ręką w czoło. Wszyscy z otwartymi buziami, patrzyli na sklep jubilerski. Jego główna szyba była wybita, a nawet z tej odległości dało się zobaczyć, że w środku panuje niezły bałagan.
-No, Jake... TO co ty tam mówiłeś, że Vera nie wyda już ani grosza? - zapytała z ironią w głosie Maia.
-Nie podejrzewałem, że taka sytuacja może mieć miejsce! Skąd miałem wiedzieć, że akurat zechce mi się okradać sklep i będę musiał płacić za szkody?!
-Porachujemy się w domu. - warknęła Veronika. - Chodźcie tam lepiej. - dodała obojętnie i ruszyła przed siebie.
-No, stary... Masz przechlapane. - zaśmiał się Riker, klepiąc zdruzgotanego Jake'a po plecach.
-Wiem...
-Ona Ci da popalić.
-Wiem...
-Przyszykuje ładną przemowę na Twój pogrzeb.
-Wiem... - załkał i zakrył twarz dłońmi.
-Dobra, lepiej tam już chodźmy. - westchnął Ross i ruszył w ślady Veroniki. Podobnie zrobiła i reszta jego przyjaciół...

***

Bum! Tak jak obiecałam, rozdział po weekendzie. ;)
Hmm... I co o nim sądzicie? Mam nadzieję, że się podoba :D 
Tak wiem... Odwlekam wątek Raury ;p Ale bądźcie cierpliwi, już wkrótce, wszystko (mam nadzieję) się wyjaśni :D
A co sądzicie o scence z Rossem i Lau? Liczę na szczere opinie w komach. ^^
A więc... 'Premierę' mojego nowego bloga przełożyłam, ale oto wszem i wobec obwieszczam, że oto mój nowy blog uważam za rozpoczęty! :D I żeby nie było... Ja się tylko na "Szeptem" ZAINSPIROWAŁAM, a nie dokładnie ją skopiowałam ;p Haha :D
Oto i link: 
Mam nadzieję, że historia się Wam spodoba, będziecie czytać, komentować i obserwować ^^ :D
Nom... Następny rozdział w środę. ;3
Na koniec przepraszam za wszelkie możliwe błędy, postaram się je jutro poprawić :)
To życzę udanego wieczoru misie :)
~MiLka <3


piątek, 5 września 2014

31. część I. I'm crazy for you, Who'd knows what I'd do, I'd even die for you...

*oczami narratora*

Podczas gdy Laura kończyła dobudzać resztę swoich przyjaciół, Ross wyganiał wszystkich imprezowiczów, którzy po wczorajszej nocy zostali w ich domu. Gdy ostatni nastolatek z potężnym kacem opuścił dom rodzeństwa Lynch, wszyscy zebrali się w salonie. Usiedli w kółku i poczęli się zastanawiać, co mogło się wydarzyć wczorajszej nocy. Jednak nie na tym Laura najbardziej się zastanawiała. Miała bowiem pewność, że czegoś brakuje. Albo raczej kogoś. Przeleciała wzrokiem po wszystkich swoim przyjaciołach. Właśnie, przyjaciołach...
-Gdzie jest Vanessa? - spytała nagle brunetka. Wszyscy spojrzeli na siebie pytająco, jakby czekając, aż ktoś inny odpowie. 
-Nie widziałem jej od wczoraj...
-Ja też nie... - poparła brata Rydel. 
-To może najpierw rozejrzymy się po domu, a później spróbujemy sobie przypomnieć, co się wczoraj działo? - zaproponował Jake, a gdy wszyscy przytaknęli mu głowami, przyjaciele podnieśli się z ziemi i rozdzielili.
-Laura? - zatrzymała ją jeszcze Maia. 
-Hmm? 
-Zanim zaczniemy szukać, mam do ciebie jedno, zasadnicze pytanie. 
-Tak? - zaciekawiła się brunetka. 
-Dlaczego masz na sobie tylko koszulkę Rossa? - zapytała unosząc brwi do góry. Po usłyszeniu tego pytania, źrenice oczu dziewczyny rozszerzyły się.
-Ja... Yyy... Bo... No ten... - jąkała się. - Chyba słyszę Van! - wypaliła i pobiegła do góry, zanim jej przyjaciółka zdążyła zauważyć rumieńce na jej policzkach. Maia roześmiała się cicho i ruszyła do wyznaczonego pokoju, aby poszukać w nim czarnowłosej przyjaciółki. 
*****

-Nie ma jej. 
-Nie znalazłem.
-U mnie jej nie ma.
-W kuchni też nie. 
-Ogród jest pusty! - zawołała Veronika, a wszyscy przyjaciele ponownie zebrali się w salonie. 
-Nie mam pojęcia, gdzie ona może być. - zasmuciła się Laura, a widząc to, Ross podszedł do niej i opiekuńczo objął przyjaciółkę ramieniem. Nie uszło to uwadze Australijki, która spojrzała znacząco na swoich przyjaciół. Niczym poparzeni odskoczyli od siebie. 
-Dobra. Van zniknęła. Nie mamy pojęcia gdzie ona może być. Musimy się skupić, i spróbować przypomnieć sobie, co się wczoraj działo. - zakomenderował Riker, a wszyscy posłusznie zajęli miejsca przy stole. 
-Dobra. Z tego co pamiętam, to ty Ross, byłeś z nas wszystkich najtrzeźwiejszy. - zauważył Jake, patrząc pytająco na swojego przyjaciela. 
-Tak, ale w połowie imprezy zaniosłem Laurę do siebie i tam już zostałem... - urwał, bo całe grono spojrzało na nich zdziwione. - Później wam wyjaśnię. - dodał pośpiesznie. - No więc wtedy mogło być tak gdzieś po 23, może przed 12. No więc, wtedy jeszcze wszyscy byli w domu. - zakończył blondyn. 
-Pamięta ktoś coś jeszcze? - zapytał z nadzieją w głosie Rocky, jednak wszyscy pokręcili przecząco głowami. 
-To może sprawdźmy swoje kieszenie? - zaproponowała Rydel, a wszyscy uznali to za świetny pomysł. 
-Pusto. 
-Pusto. 
-10 tysięcy dolarów. 
-Pusto. 
-Pusto.
-Chwila, co?! - ożywił się nagle Riker, a spojrzenia wszystkich skierowały się na Veronikę, która trzymała przed sobą plik banknotów i wpatrywała się w niego ze święcącymi oczami.
-Ale jak? Kiedy? Jakim cudem? 
-Zanim ulotniłem się z imprezy, to z nimi - urwał Ross wskazując na Rockyego i Ellingtona - organizowałaś "darmowe" przejazdy na lamie. 
-Czemu "darmowe"? - zaciekawił się Ratliff, robiąc cudzysłów na ostatnie słowo.
-Bo były darmowe, dopóki ktoś nie zszedł ze zwierzęcia. Potem pobieraliście od niego srooogie opłaty... - wyjaśnił blondyn. 
-Właśnie! Gdzie jest Bogdan?! - wystraszył się Ell.
-Kto to Bogdan? - zdziwiła się Delly nic nie rozumiejąc. 
-Ich lama... - Laura machnęła ręką. 
-Nie było go w ogrodzie!
-Mamy ważniejsze sprawy niż zniknięcie lamy! - wkurzył się Riker. 
-Niby jakie? - zapytał Rocky, używając takiego tonu, jakby nie istniała odpowiedź na to pytanie.
-Hmm... No nie wiem... Na przykład, dlaczego mam na sobie różową sukienkę?! - zapytał z ironią w głosie najstarszy. 
-Ja nie widzę w tym problemu. - wzruszyła ramionami Vera. - Ja noszę sukienki.
-Ale ty jesteś dziewczyną. 
-No tak. To wiele wyjaśnia. - skwitowała, a wszyscy obecni pacnęli się ręką w czoło.
-Dobra, sprawdzajcie te kieszenie, to może jeszcze co... 
-Aaaa!!! - przerwał Laurze pisk Jake'a. Wszyscy spojrzeli na niego zdziwieni. - Kurde. Kurdekurdekurdekurde! Kurde! - zaczął rozpaczliwie wyć, trzymając się za głowę i chodząc po salonie. Podczas gdy Ross potrząsał nim, próbując przywrócić go do rzeczywistości, reszta zastanawiała się, o co mu chodzi. 
-Stary! Opanuj się! - wykrzyknął mu do ucha wkurzony blondyn, tak, że Jake rzeczywiście się uspokoił. - Dobrze. A teraz wdech i wydech, wdech i wydech... - zaczął instruować chłopak, a jego przyjaciel wykonywał jego polecenia. - Dobrze. Jeśli Twoje czakry są już spokojne, opowiedz nam proszę, co się stało.
-Bo to się w jakieś Kac Vegas zmienia!!! - znowu krzyknął Jake i zaczął walić głową o ścianę. W tym czasie Laura biła się z myślami - czy zadzwonić do psychologa, czy może nagrać ten depresyjny moment swojego przyjaciela. Po krótkiej chwili, Jake przestał walić czupryną o ścianę, gdyż zaczęła go boleć łepetyna. Po krótkim momencie przysiadł na sofie, i splatając ręce na karku, zaczął szeptać:
-No jak w filmie... Istne Kac Vegas....
-Powiesz nam, co się stało? - zniecierpliwiła się Vera.
-Co się stało? Ja ci powiem co się stało! - wkurzył się chłopak i wstał z kanapy. - Najpierw Vanessa znika, potem ty znajdujesz w kieszeni spodni pieniądze, a na końcu ja, odnajduję na swoim palcu to! - zakończył wyciągając otwartą dłoń ku reszcie przyjaciół. Wszyscy zmrużyli oczy, aby się lepiej przyjrzeć ozdobie na palcu chłopaka. Dopiero po chwili dotarło do nich, czym był powód załamania nerwowego ich przyjaciela. 
-Jednej nocy się upijesz, i od razu do kobierca startujesz?! - wkurzyła się Rydel.
-Przepraszam, że byłem zbyt pijany żeby to pamiętać!
-Wow... Stary... I jak to jest, no wiesz... Być po ślubie? - zapytał Rocky poruszając znacząco brwiami.
-A wiesz, że nie czuję różnicy? Może dlatego, że nie pamiętam kiedy się ożeniłem! - krzyknął zdruzgotany Jake, po czym powrócił do walenia głową w ścianę. 
-To przynajmniej już wiemy, dlaczego mam na sobie sukienkę. - podsumował Riker. Wszyscy spojrzeli na niego zdziwieni, jakby nie rozumiejąc jego toku myślenia. - No przecież druhny potrzebował! - prychnął najstarszy, jakby to było oczywiste. Mimo to, reszta przyznała mu rację. 
-Czyli, że nic więcej nie wiemy? 
-Sprawdźmy telefony! Może robiliśmy jakieś zdjęcia, albo filmy... - zaproponowała Laura. W tym momencie, każdy z grona przyjaciół ulotnił się gdzieś w domu, w celu odszukania swojego telefonu komórkowego. 
-I jak? Macie coś? - zapytał Ross chowając swój telefon do kieszeni. 
-Niestety nie... - westchnęła Maia, i podobnie jak Jake, Laura, Rydel, Veronika, Rocky i Ell schowała telefon do kieszeni spodni, bądź, odłożyła na półkę. 
-Woah! Ostro! - zaśmiał się najstarszy przyglądając się uważnie ekranowi swojego sprzętu.
-Masz coś? - zaciekawił się Jake i podszedł do kumpla. Następnie wychylił się przez jego ramię, w celu zobaczenia, z czego Riker ma taki ubaw. Niestety od razu tego pożałował. Spłonął wielkim rumieńcem i chowając twarz dłoniach, opuścił pokój oznajmiając, iż idzie się rzucić pod jakiś pociąg. Podczas gdy Veronika próbowała odgonić od bruneta myśli samobójcze, reszta przyjaciół tarzała się po ziemi ze śmiechu. Ich wybuch był spowodowany tym, co zobaczyli na wyświetlaczu telefonu Rikera, a mianowicie; Jake'a, który całował się z jakąś ładną dziewczyną. Ona, miała na sobie białą sukienkę, a on, bokserki i krawat. Właściwie, tego, co działo się na fotografii, nie można było porównać do całowania - oni wyglądali, jakby mieli się zaraz pożreć. Po krótkiej chwili, Verze udało się przekonać Jake'a do zmiany decyzji, w sprawie odbierania sobie życia. Jednak gdy razem z nim wróciła do salonu, a chłopak zobaczył, jak wszyscy jego przyjaciele się z NIEGO śmieją, ponownie poszedł się rzucić pod pociąg. Wkurzona Veronika opadła bezradnie na kanapę, jednak współczucie wzięło górę. Ponownie ruszyła za przyjacielem, aby dalej go pocieszać. 
-Ale oni się ze mnie śmia... śmia... śmiali... - powiedział Jake łkając. 
-Chyba nie pozwolisz, żeby na nagrobku napisali Ci: "Zabił się, bo jego przyjaciele mieli z niego ubaw". To byłoby nieetyczne. - pocieszała go Veronika, delikatnie pocierając jego ramię. - Poza tym! Chłopie! Jesteś teraz żonaty! Chcesz zostawić dom, żonę, dzieci, bez opieki, bo dostałeś załamania nerwowego! - dodała już radośniej.
-Chyba nie...
-Co ty! Chłop, czy baba jesteś?!
-Chłop? - zapytał niepewnie chłopak, ocierając łezkę, która zakręciła się mu w oku. 
-No pewnie, że chłop!
-Chłop! Jestem chłopem i nie będę się mazgaić!
-I to jest Jake, którego znamy i kochamy! - zaśmiała się Vera
-Kochasz mnie? - do Jake powróciła nagle cała pewność siebie. Poruszył znacząco brwiami i zaczął się przybliżać do brunetki.
-Brałeś coś? - wyszeptała, gdy ich twarze dzieliły milimetry.
-Jeszcze nie... - również wyszeptał i przymknął oczy. Gwałtownie przybliżył się do brunetki, jednak nie poczuł jej ust. Zamiast tego poczuł nicość i sofę, na którą upadł, bo nie siedziała tam już Veronika. Zdziwiony Jake podniósł się i dopiero teraz zauważył przed sobą stojącą przyjaciółkę. 
-Nie całuję się z żonatymi facetami. - zaśmiała się. Po chwili jednak nachyliła się do niego i dodała:
-Nie ze mną te numery, kotku. - mówiąc to, poklepała go kilkakrotnie po policzku i kołysząc biodrami powróciła do salonu, gdzie siedziała reszta ich przyjaciół. Jake pokręcił z niedowierzaniem głową, jednak na jego twarzy pojawił się chytry uśmiech. Podniósł się z kanapy i krokami skierował do salonu. Gdy tam wszedł, wszyscy już opanowani siedzieli przy stole i rozmawiali. Jednak kogoś brakowało. 
-Gdzie jest Ell? - zapytał Jake siadając koło Veroniki.
-Poszedł do łazienki. - wyjaśniła Laura. W tym samym czasie, jak na zawołanie, do pomieszczenia wpadł przerażony chłopak. Wymachiwał do góry rękami i wrzeszczał tak głośno, że brzmiał, jakby zaraz miał zerwać struny głosowe. 
-Co ci? - zdziwiła się Rydel.
-Tam... Tam jesstt.. Jest taki.. Duży! Ogromny...! Wielki!!! - bełkotał wciąż przerażony chłopak. Wtedy Maia podeszła do niego i bezceremonialnie uderzyła otwartą dłonią w policzek, tak, że plask rozszedł się po całym mieszkaniu.
-Lepiej? - zapytała stanowczym głosem.
-Zależy, co rozumiesz przez słowo lepiej... - odburknął brunet i chwycił się za obolałe miejsce. 
-Zechcesz nam wyjaśnić, co Cię opętało?!  
-No już mówię... Już mówię... No więc idę sobie do łazienki, - mówiąc to zaczął wesoło podskakiwać. - no i otwieram drzwi - przerwał, wykonując to w powietrzu - i co widzę? Jakiegoś potwora!!! - wykrzyczał i zaczął cały się trząść. 
-Potwora? - Riker zmarszczył brwi. 
-Potwora! Paskudne, ogromne, przerażające, odrażające coś! - wykrzyknął zdruzgotany. 
-A jesteś pewien, że nie patrzyłeś w lustro? - zasugerował Rocky, a cała grupka znajomych wybuchnęła śmiechem. Ell skrzyżował ręce na klatce piersiowej i unosząc głowę dumnie do góry odwrócił się od swoich znajomych.
-No już nie fochaj się, oni tylko żartowali - zaśmiała się Maia. - To który z odważnych panów idzie zobaczyć, czymże jest ten owy "potwór"? - zapytała dziewczyna, a nagle wszystkie śmiechy ucichły. Każdy z chłopców spoglądał na siebie z niepewnością, jakby licząc, że ten drugi się zgłosi. - Faceci... - prychnęła Australijka i sama skierowała się do łazienki. 
-W razie co, rezerwuję jej tablet. - zaśmiał się Riker, jednak po spotkaniu z wrogimi spojrzeniami ze strony płci pięknej, uśmiech zszedł mu z twarzy. Wtem, znajomi usłyszeli kroki. I jakby... Mlaszczenie? I do tego taki głośny, niespokojny oddech...
-Od kiedy to Maia dyszy jak pies? - zaśmiał się Ell, jednak gdy zobaczył, co Australijka wprowadza do salonu, zesztywniał. Z jego gardła wydobył się cichy pisk, a brunet momentalnie schował się za stołem. 
-Ooo!!! Jaki słodki!!! - rozmarzyła się Rydel i podbiegła do wilczura, którego Maia trzymała na smyczy.
-Słodki? Kobieto! To coś Cię pożre! - zawył wciąż wystraszony Ratliff. 
-Taaa... Od razu połknie w całości. - zaśmiała się Laura.
-No co słodziaku! No co... No co.... Kto jest przecudny? Ty jesteś przecudny.... - Rydel pieściła zwierzątko, jakby to był mały, pufaty króliczek.
-A mówiłam żeby jej kupić w psa! - powiedziała z dumą w głosie Maia.
-Ale skąd on się tu... 
-To akurat mogę wyjaśnić. - przerwał swojemu bratu Ross. - Na początku imprezy, Maia poprosiła jakiś dwóch chłopaków, żeby przeskoczyli przez płot i ukradli dla niej tego psa. - wyjaśnił blondyn.
-To trzeba będzie go zwrócić? - zasmuciła się Maia i podobnie jak i blondynka, przytuliła psa. 
-Niestety tak... 
-To może zaczniemy od zwrócenia tego psa, a potem pomyślimy, co dalej? - zaproponowała Laura. Wszyscy się zgodzili. Z początku był mały problem z Maią i Rydel, które nie miały zamiaru oddawać ich skarbu, jednak po złożeniu obietnicy, że dostaną kiedyś swoje wymarzone zwierzę, w końcu się zgodziły. Podczas gdy wszyscy byli już przy drzwiach, oczywiście Ell stał z tyłu, byle jak najdalej od tego "potwora", nagle zatrzymał się Riker. 
-Mogę iść się tylko szybko przebrać? 
-Po co? - zdziwił się Rocky.
-No nie wiem... Żeby nie wyjść na kompletnego głupka? - zaproponował Riker, wskazując na sukienkę, którą wciąż miał na sobie. 
-I tak już nim jesteś. - zaśmiał się brunet, a oboje braci pokazało sobie język. 
-W sumie, ja też musiałabym się przebrać... - wtrąciła cicho Laura. 
-To mam pomysł. Wy - powiedziała Vera, wskazując na młodą Marano i blondyna - zostaniecie tu i się przebierzecie, a my zwrócimy w tym czasie psa. Co wy na to? - zakończyła, a wszyscy uznali ten pomysł za dobry. Jedyną niezadowoloną osobą, był Ross, któremu wizja jego brata i Laury SAMYCH w tym domu, niezbyt się podobała. Mimo to nic nie mówił, aby nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń. 
-Delly, mogę coś od ciebie pożyczyć?
-Pewnie kochana. - zgodziła się blondynka i obdarowała brunetkę uśmiechem. Jednak już po chwili z powrotem poczęła wpatrywać się w wilczura, niczym w obrazek. Jakby chciała zapamiętać te cudowne zwierzę...
-No to w drogę! Jadabadu! - zawołał radośnie Rocky i pierwszy wybiegł z domu. W jego ślady poszedł Ross, Vera, Ell i Rydel z Maią, które trzymały na smyczy psa. Riker i Laura spojrzeli na siebie, a na ich twarzach pojawiły się ciepłe uśmiechy.
-Lecę się przebrać. - przerwał ciszę blondyn. - Nie wytrzymam dłużej w tym czymś... - westchnął wskazując na swoje ubranie. - Nie mam pojęcia, jak wy, dziewczyny, możecie w tym chodzić. 
-Chcesz być piękna, musisz cierpieć. - Lau wzruszyła ramionami. 
-I bez tego jestem piękny. - Riker puścił dziewczynie oczko i biegiem skierował się do swojego pokoju. Brunetka tylko cicho się zaśmiała i skierowała kroki do pokoju jej przyjaciółki, aby móc się przebrać.
Kiedy znalazła się w sypialni blondynki, od razu podeszła do szafy. Otworzyła ją, a na widok tych wszystkich ubrań, zaświeciły jej się oczy. Nie mogła uwierzyć, że jej przyjaciółka ma aż tyle pięknych ubrań. "A ja myślałam, że to Vera jest zakupoholiczką." - na tą myśl zaśmiała się cicho pod nosem. Wyciągnęła z szafy jakąś zwiewną sukienkę, i już miała się w nią przebrać, kiedy do głowy wpadła jej pewna myśl. Przygryzła dolną wargę i z powrotem odwróciła się do szafy. Powiesiła w niej ubranie, które trzymała w rękach, a zamiast tego wyciągnęła żółtą, letnią sukienkę. Nie zrobiła tego bez powodu. Z jednej strony, na myśl, że jak typowa nastolatka ubiera sukienkę w ulubionym kolorze ważnego dla niej chłopaka, czuła odrazę, jednak z drugiej strony... Na samą myśl, że będąc ubrana w kolorze, który wyjątkowo odpowiadał Rossowi mogłaby się mu jeszcze bardziej spodobać, to czemu nie? Poszła do łazienki, gdzie opłukała sobie twarz zimną wodą. Następnie zdjęła z siebie koszulkę blondyna, ostatni raz napawając się jego zapachem, i założyła żółtą sukienkę. Po krótkim namyśle uznała także, że Rydel nie obrazi się na nią, jeśli użyczy sobie jej perfum. Wzięła flakonik kwiatowych pachnideł w swe ręce i trochę się nimi spryskała. Następnie ostatni raz spojrzała w lustro i wybiegła z pokoju przyjaciółki, mając szeroki uśmiech na twarzy. Podeszła do schodów, w celu zejścia do salonu, jednak do jej uszu dotarły jakieś ciche stękania. Odwróciła powoli głowę, a jej wzrok zatrzymał się na drzwiach najstarszego z rodzeństwa Lynch, zza których dochodziły jęki. Powolnym krokiem skierowała się do pokoju Rikera, nie zważając na trzask drzwi, który dochodził z dołu domu. Brunetka bez pukania weszła do sypialni chłopaka, a na widok, który tam ujrzała, nie mogła powstrzymać śmiechu. Mianowicie; zobaczyła swojego przyjaciela, który usilnie siłował się z zamkiem od sukienki. Nie zważając na zarówno śmieszne, jak i dziwaczne pozy Rikera, podeszła do niego i położyła mu ręce na plecach. Pod wpływem dotyku delikatnych dłoni Laury, blondyn przestał się szarpać z zamkiem od sukienki i zdziwiony spojrzał na dziewczynę.
-Może ci pomóc? - zaśmiała się.
-Byłbym wdzięczny. - odpowiedział z uśmiechem i ponownie odwrócił się plecami do Laury. Brunetka chwyciła za zamek od ubrania i zwinnym ruchem go rozpięła. Niestety, żadne z przyjaciół nie spodziewało się takiego efektu. Zamek, na tyle, trzymał ubranie na ciele chłopaka, że dzięki niemu, w ogóle się na nim utrzymywało. Więc, gdy młoda Marano go rozpięła, sukienka po prostu zsunęła się z jego ciała, ujawniając przy tym jego różowe bokserki. Widząc to, Laura ponownie już zaczęła głośno się śmiać. Riker odwrócił się do dziewczyny tak, że stali teraz do siebie twarzą w twarz. Chłopak zmrużył oczy i zaczął się przybliżać do dziewczyny.
-Bawi Cię to?
-Tak... - zachichotała.
-Ciekawe... Bo mnie nie za bardzo... - był coraz bliżej niej.
-Ale są i dobre strony. Bielizna, jak ulał, pod kolor sukienki!
-Oj... Grabisz sobie...
-Do twarzy ci w kieckach!
-Jeszcze jedno sło...
-Podkreślają Twoją figurę. - po tych słowach, Riker nie wytrzymał. Po prostu rzucił się na dziewczynę, powalając ją tym samym na ziemie. Usiadł na niej okrakiem i zaczął ją łaskotać, wbijając swoje palce w jej brzuch.
-Hahaha! Złaź ze mn.. Hahaha... Złaź ze mnie! Hahah! - rechotała dziewczyna, wijąc się pod chłopakiem.
-Było o tym myśleć, zanim mnie obrażałaś! - powiedział coraz bardziej łaskocząc Laurę.
-Ale tttototo.. Haha! Komp.. komplementy były! Haha! - wciąż się śmiała dziewczyna, aż w pewnym momencie, do ich uszu dotarło skrzypnięcie drzwi. Momentalnie się opanowali i spojrzeli w stronę wejścia do pokoju Rikera. Stał w nich Ross, którego usta były rozchylone, a w oczach krył się... smutek? Tak. I lekkie zawiedzenie.
-Ross! - zawołała Laura, próbując się wygrzebać spod starszego blondyna. Na samą myśl, jak ta sytuacja niezręcznie wyglądała, zrobiła się czerwona na twarzy. W końcu, leżała pod Rikerem, a on miał na sobie jedynie bokserki.
-Kazali mi przyjść po telefon... I usłyszałem śmiechy... - wybełkotał zaskoczony, jednak po chwili smutno westchnął. - Już Wam nie przeszkadzam. - warknął, a jego spojrzenie zawieszone było na Laurze. Po chwili zacisnął dłoń w pięść i opuścił pokój swojego brata, trzaskając drzwiami. Laura i Riker spojrzeli na siebie.
-O co mu chodziło? - zdziwił się blondyn.
-Wiesz... Ta sytuacja mogła... Mogła wyglądać dosyć niezręcznie... - wybełkotała brunetka.
-Niezręcznie? Przecież my się tylko przyjaźnimy! - zastrzegł się blondyn unosząc ręce w geście obrony. - A poza tym, Ross wie, że zależy mi na Twojej siostrze. - odparł ze stoickim spokojem. Nagle w jego oku pojawił się charakterystyczny błysk. - Czekaj, czekaj! On był o Ciebie zazdrosny?! Co tu się dzieje? Hmmm? Miedzy Wami coś iskrzy? Czy ja o czymś nie wiem? - zapytał i poruszył znacząco brwiami. Po tych słowach, na twarzy dziewczyny wykwitły dwa rumieńce.
-Yyy... Ja... Lepiej pó.. pó... pójdę pogadać z Rossem. - powiedziała i wybiegła z pomieszczenia, zostawiając w nim jedynie radosnego Rikera. Blondyn pokręcił z niedowierzaniem głową i zaśmiał się cicho pod nosem. Następnie podniósł się z ziemi i zabierając z szafy jakieś ubrania, skierował się do łazienki, aby tam się przebrać. W tym samym czasie Laura próbowała znaleźć Rossa, aby spróbować mu jakoś wytłumaczyć zaistniałą sytuację. I miała nadzieję, że blondyn okaże się na tyle wyrozumiały, aby to zrozumieć...

***

Bum! No i co tam u Was? :) 
Rozdział jest w miarę długi, więc mam nadzieję, że się Wam podoba ^^
Coś chb za dużo tej Raury ;p No... Ale to Wy to oceńcie ;3
Jako, że mam wielką sklerozę, to 'premierę' mojego nowego bloga, przekładam na przyszły tydzień, ze względu na to, że cały weekend mam zawalony... I zapomniałam o tym ;p Nom... Wynikiem tego, będzie też to, że i nowy rozdział pojawi się dopiero w przyszłym tygodniu :) Jeszcze nie wiem kiedy, zależy, kiedy będę miała czas żeby wejść na lapka, gdzie mam wszystko zapisane ^^ 
Z góry przepraszam za błędy, ale nie mam sił sprawdzać ;-; Jeśli coś byłoby nie tak, to postaram się to potem poprawić ;)
Obecnie lecę świętować, że wreszcie piątek!


Miłego weekendu misie :D
~MiLka <3


środa, 3 września 2014

30. All I wanna be, all I ever wanna be, yeah, yeah, Is somebody to you!

A więc tak... Rozdział z dedykiem (ostatnio cuś ich dużo ;p) dla:
Słodkiej Czekoladki - kobieto! Kajś ty była całe moje życie?! ;p
Wiernej czytelniczki, znanej również jako Patka ;p - za miłe rozmowy i radość, którą wywołujesz na mojej twarzy :D No.... i za wszystkie długie komy pod moimi bazgrołami ^^
Weroniki ;* - czekam na Cb na gg ;)
I na koniec dla mojego dendrofila, popularnie zwanego jako Kaktuuseq ;* Za to, że zawsze, gdy u mnie gorzej, dajesz mi porządnego kopa w dupę, żebym się wreszcie pozbierała. :D No i za to, że wywołujesz uśmiech na mojej twarzyczce i dzięki Twojej gościnności w ławce jakoś strzymię to gimnazjum xd I ty się tu nie namyślaj tak, tylko zakładaj to, o czym gadałyśmy! Załatwię Ci kampanię reklamową ;p
No, a dla wszystkich: Miłego czytania! :D

Laura otworzyła powoli swoje zaspane powieki. Zamrugała się nimi kilkakrotnie i przeciągnęła się, niczym kot. Ziewnęła głęboko i wtedy poczuła dziwny chłód. Uchyliła trochę kołdry, i wtedy zorientowała się, że jest w samej bieliźnie. Przerażona, zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu, w którym się znajdowała. Dopiero teraz zorientowała się, że nie znajduje się w swoim pokoju. Próbowała sobie przypomnieć, czyja to sypialnia i jakim cudem się tu znalazła. Niestety uniemożliwił je to ból, który rozsadzał jej głowę. Czuła, jakby w jej głowie znajdowała się bomba, która z każdym piknięciem zbliża się do wybuchu. Wybuchu, który przysporzy jej niewyobrażalny ból. Jeszcze raz rozejrzała się po pokoju, w którym obecnie przebywała, i dopiero teraz to do niej dotarło - ta żółta pościel, te meble, to biurko, ta gitara... Już wiedziała, że spała w sypialni Rossa. Przynajmniej się tego domyślała, gdyż wszystkie wspomnienia dotyczące wczorajszej nocy uleciały z jej umysłu, niczym przelotny wietrzyk. Sparaliżował ją strach. Nie miała pojęcia, jakim cudem się tu znalazła, ani co robiła. Wtem, zobaczyła, jak jakaś postać stoi w bezruchu przy otwartym oknie, i wpatruje się w dal. Brunetka zmrużyła oczy i uważniej przyjrzała się tej osobie. Po krótkiej chwili rozpoznała blondyna.
-Co robisz przy tym oknie? - zapytała przyciskając do siebie kołdrę, aby zasłonić swoje na wpół nagie ciało. Chłopak odetchnął głęboko i obrócił się do dziewczyny. Oparł się o parapet, a ręce schował do kieszeni spodni.
-To akurat powinno Cię najmniej interesować. - westchnął i począł uważnie przyglądać się twarzy Laury, próbując wyczytać z niej jakiekolwiek emocje.
-Dlaczego pęka mi głowa? - spytała. Dobrze wiedziała, o co chodzi Rossowi, mimo to starała się uniknąć tego tematu.
-Bo wczoraj byłaś nieźle pijana. Przynieść Ci wody? - zapytał, a gdy brunetka pokiwała twierdząco głową, wyszedł ze swojego pokoju. W głowie Laury plątały się tysiące myśli. Nie wiedziała, co takiego mogła zrobić, ani do czego doszło. "A co jeśli Ross też był pijany? Co jeśli między nami znowu do czegoś doszło?" - myślała dziewczyna, ściskając coraz to mocniej kołdrę. W pewnej chwili, jej rozmyślania przerwało skrzypnięcie drzwi, a po ich drugiej stronie, Laura zobaczyła swojego przyjaciela z butelką dłoni i jakimś pudełeczkiem w ręce. Chłopak podszedł do Laury i siadając obok niej na łóżku, podał jej opakowanie i wodę.
-Te tabletki Ci pomogą. - zapewnił ją i wysilił się na pierwszy tego poranka uśmiech.
-Dziękuje. - powiedziała dziewczyna i obdarzyła go tym samym gestem. Następnie wzięła do ust dwie tabletki i popiła je dużą ilością wody. Po przełknięciu ich, zakręciła korek i postawiła butle na ziemię. Spojrzała niepewnie na blondyna, który cały czas świdrował ją wzrokiem.
-Dlaczego zawsze, gdy jestem pijana, okazuje się, że spaliśmy w jednym łóżku? - zaśmiała się dla rozluźnienia atmosfery. Udało się. Młody Lynch szczerze się do niej uśmiechnął.
-Taka nasza przypadłość. - powiedział rozbawiony, a między nimi zapadła niezręczna cisza, którą przerywały tylko ich przyśpieszone oddechy.
-Pytaj. - powiedział nagle Ross, a nastolatka spojrzała na niego zdziwiona. - Jeśli Cię to ciekawi, to jako jedyny w tym domu byłem trzeźwy, więc wszystko pamiętam. Wiem, że oczekujesz odpowiedzi na różne tematy. Więc pytaj. - zachęcił ją lekkim uśmiechem. Nastolatka chwilę się wahała, jednak w końcu z jej gardła wydobył się chrapliwy głos:
-Czy między nami coś... Zaszło? Poważniejszego?
-Zależy w jakim sensie. Jeśli chodzi Ci, o, jak to wczoraj ujęłaś "barabarowanie się", to nie. Nic między nami nie zaszło. - zaśmiał się, a oczy Laury powiększyły się.
-Ja mówiłam takie rzeczy?! - zdziwiła się.
-O, mówiłaś wiele rzeczy. Np. kiedy ci powiedziałem, że jesteś przeraźliwie pijana, ty odpowiedziałaś, uwaga cytuję: "A ty jesteś przystojny. Jesteś przeraźliwie przystojny. Ale gdy jutro się obudzę, to ja będę trzeźwa. A ty wciąż będziesz przeraźliwie przystojny". - wybuchł śmiechem chłopak, a dziewczyna pacnęła się w czoło.
-Nigdy więcej nie piję.
-Powodzenia! - miał coraz to większy ubaw.
-Co wczoraj się działo? - spytała niepewnie Laura, a Ross przestał się śmiać.
-No więc... Nie wiem od czego zacząć... - udał, że się zamyśla, lecz już po chwili spoważniał. - Działo się wiele.
-To zacznij od początku...
-No więc na początku był Adam i Ewa...
-Ale od początku wczorajszej historii. - zaśmiała się Laura.
-Aha. No więc zaczęło się od tego, że wskoczyłaś mi na plecy, mówiąc, że jestem przystojny. Potem zaczęłaś śpiewać mi piosenkę "Bara Bere", mówiąc, żebym Cię zabrał do sypialni i żebyśmy to robili jak w simsach. Potem jakoś tak było, że wpadliśmy do basenu, a ty zdjęłaś mi koszulę. No i później chciałaś mnie pocałować i...
-Dużo jeszcze tego będzie? - wystraszyła się Laura, która była już cała czerwona ze wstydu.
-Skarbie. To dopiero początek. - zaśmiał się blondyn.
-O boże... - westchnęła i opadła na łóżko.
-No więc mówiłaś mi, że wolałabyś TO robić w łóżku, ale w basenie też będzie ok. No i potem prawie się... pocałowaliśmy. - na te słowa oczy brunetki wypadły ze swoich orbit, a jej usta rozszerzyły się do granic możliwości.
-Jak to... pocałowaliśmy? Myśmy się... całowali? - spytała wystraszona.
-To dla Ciebie aż takie straszne? Już to robiliśmy. - prychnął, a dziewczyna przygryzła dolną wargę na te wspomnienia. Ujęła jego dłoń w swoją.
-Nie chodzi o to. Jesteśmy przyjaciółmi i to nie powinno się wydarzyć. Dlatego tak reaguje... - szepnęła. - Co było dalej? - zaciekawiła się, nie puszczając jego dłoni.
-Dalej? Mniej więcej to samo. Wyciągnąłem Cię z basenu, a tuż po tym jak z niego wyszedłem, to nas do niego wrzuciłaś. Następnie zaczęłaś się rozbierać, stąd też wyjaśnienie, dlaczego masz na sobie tylko bieliznę. Potem znowu próbowałaś mnie pocałować. Tyle, że tym razem Ci się to udało. - po tych słowach, Laura spojrzała zaskoczona na Rossa.
-I pozwoliłeś mi na to?
-Wierz mi. Byłem zbyt zajęty trzymaniem Twoich rąk, inaczej rozpięłabyś swój stanik.
-Ross... Ja przepraszam Cię... Ja nic nie pamiętam... Ja byłam pijana... Ja...
-Czyli, według Ciebie to wszystko wydarzyło się dlatego, że nie byłaś trzeźwa? - blondyn uniósł brwi do góry, a dziewczyna pokiwała niepewnie głową. Ross spuścił głowę. - Wiesz, że ludzie po pijanemu robią rzeczy, których w normalnym życiu nie odważyliby się zrobić? - zapytał, a Laurę zatkało. Nie wiedziała co ma zrobić. Co powiedzieć. Czuła się głupio z myślą, co wczoraj wygadywała i robiła Rossowi, a z drugiej strony, bała się. Czuła strach przed tym, że jego słowa mogą być prawdą. Nigdy nie myślała, że coś podobnego mogłoby się wydarzyć. No bo ona i Lynch?
-Byłam pijana. Nie panowałam nad sobą. - wyszeptała łamiącym się głosem. Wtem zobaczyła, jak pięści chłopaka się zaciskają. Wstał nerwowo z łóżka i zaczął chodzić po pokoju. Brunetka nie spodziewała się po nim takiej reakcji. Dlaczego był zdenerwowany? Blondyn podszedł do ściany i oparł się o nią otwartą dłonią, schylając głowę ku ziemi. Przymknął powieki i wziął kilka głębokich wdechów.
-Ross... Co się dzieje? - zapytała młoda Marano niepewnie podchodząc do chłopaka i kładąc mu dłoń na ramieniu. Czując dotyk jej drobnych palców, po plecach nastolatka przeszedł ciepły dreszcz. Odwrócił się do niej gwałtownie i spojrzał głęboko w oczy.
-Laura. Wiem, że byłaś pijana. Wiem, że może nic nie pamiętasz. Wiem, że nie panowałaś nad sobą. Ale to, co wczoraj się wydarzyło, dało mi do myślenia. Mimo tych wszystkich sprzeczności, coś Tobą kierowało. Coś, co kryje się w Tobie bardzo głęboko. I ty dobrze o tym wiesz. Ale sama boisz się do tego przyznać. - powiedział, a jego ton głosu stawał się coraz spokojniejszy. Laura tonęła w jego oczach, w których skakały dwie iskierki, nie wiadomo, czym spowodowane. - Wiesz co Tobą kierowało? - spytał, a dziewczyna pokręciła lekko, przecząco głową. - Uczucia. Możesz zaprzeczać. Ale i tak nie ukryjesz tego, że coś między nami się dzieje. Czułaś to na meczu koszykówki, w wesołym miasteczku, a nawet wczoraj. I czujesz to teraz. Może byliśmy wrogami. Może nie umieliśmy na siebie patrzeć. Ale teraz wiem, że od zawsze coś nas do siebie ciągnęło. W końcu, nienawiść i miłość, są obliczami tego samego, nieprawdaż? Gdy mnie wczoraj pocałowałaś... Ja to też zrozumiałem. Nie wiem, czy to co Ciebie czuję, to miłość. Ale wiem, że gdy przy Tobie jestem, wszystko inne przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Gdy na Ciebie patrzę, nie mogę powstrzymać uśmiechu. I tej radości, że mogę nazwać Cię moją przyjaciółką. A chciałbym móc nazywać Cię kimś więcej. - zakończył Ross, a Laurze opadła szczęka. Wpatrywała się w blondyna, nie mogąc wypowiedzieć nawet słowa. Nawet w najjaśniejszych snach, nie podejrzewała takiej sytuacji. Mimo to dobrze wiedziała, że chłopak ma rację. Od jakiegoś czasu zdawała sobie sprawę, że Ross daje jej coś, czego nie daje jej żaden chłopak. Czuje przy nim coś wyjątkowego, magicznego... Może te iskry, które od dawna między nimi były, wytworzył płomień. A ten ogień, zrodził nienawiść, która przemieniła się w inne, bardzo zbliżone do niej uczucie. Miłość. Laura wciąż wpatrywała się w oczy blondyna, w których widziała szczerość. A zarówno niepewność, jak i szczęście. Taka mieszanka różnych uczuć, a tworzą one jedną całość. W pewnym momencie, twarz Rossa, zaczęła się nieznacznie zbliżać do brunetki. Dziewczyna nie chciała tego przerwać. Nie potrafiła. Chciała złączyć ich wargi. Móc poczuć te motyle w brzuchu i ponownie zatopić się uczuciach, które sprawiały, że jest szczęśliwa. Chciała rozpalić w sobie ten żar, poczuć ten ogień. Poczuć Rossa. Gdy dzieliły ich już milimetry, przymknęła powieki, czekając na to, co zaraz ma nastąpić. Lecz zamiast tego, czuła na sobie pustkę. Nie czując ust Rossa na sobie, otworzyła oczy i ujrzała tuż przy sobie twarz blondyna, który badawczo się jej przyglądał, jakby czekał, aż to ona zdecyduje. Jakby czekał, aż to ona zrobi pierwszy krok. I zrobiła go. Wplotła palce we włosy blondyna i mocno go do siebie przyciągnęła, wpijając się w jego usta. Początkowo skromny, delikatny pocałunek, przerodził się w stanowczy i namiętny. Ross chwycił brunetkę w pasie i przyciągnął ją do siebie, tak, że między nimi nie było już żadnej przestrzeni. Ich pocałunki wywoływały pożądanie. Pożądanie siebie nawzajem i swojej bliskości. Oboje uśmiechali się przez pocałunki, nawet nie wiedząc, kiedy zaczęli się przemieszczać. Ross przyparł Laurę do ściany, coraz to bardziej pogłębiając się w jej wargach. A ona starała się oddawać pocałunki, wkładając w nie wszystko, co tylko potrafiła. Nagle oderwali się od siebie, by spojrzeć sobie w oczy. Trwało to niecałą sekundę, jednak mogli oboje mogli zobaczyć to szczęście, które malowało się na ich twarzach. Dłonie Laury, z włosów blondyna, powędrowały na jego szyję, a gdy delikatnie ją muskały, pozostawiały po sobie ślady gęsiej skórki.
Wtem, dało się usłyszeć głośny huk, a para nastolatków oderwała się od siebie, niczym poparzeni. Początkowo spojrzeli na siebie przerażeni, lecz po chwili ich wzrok powędrował na drzwi, z których dochodził ten trzask. Odetchnęli z ulgą, gdy w progu zamiast któregoś ze swoich przyjaciół, zobaczyli jakiegoś chłopaka, którego wciąż trzymała wczorajsza impreza. Leżał on na ziemi, a w ręce trzymał pustą butelkę. Z rozwartymi ustami i zamkniętymi oczami, wyglądał niczym trup. Laura podeszła do niego i chwyciła go delikatnie za dłoń, aby sprawdzić mu puls. W tym samym momencie, chłopak gwałtownie podniósł się z podłogi, a jego twarz znajdowała się tuż przy wystraszonych oczach nastolatki. Na jego twarzy pojawił się chytry uśmieszek.
-Mmm.. Nom hej laska. Chciałabyś może się gdzieś ze mną wybrać? Mmm? Moja sypialnia jest dosyć spora... - z każdym słowem, które uchodziło z ust chłopaka, do Laury dochodziło coraz to więcej alkoholu. Zatkała ręką nos, a drugą próbowała odgonić od siebie nachalnego chłopaka, który bezczelnie wpatrywał się w jej biust. W końcu, miała na sobie tylko stanik.
-Oj już nie bądź taka niedostępna... Mnie wiele nie potrzeba... Na pewno mnie zadowolisz... - wybełkotał, a jego łapska powędrowały na nagie ciało dziewczyny. Jak to Ross usłyszał, zrobił się cały czerwony. A jak to zobaczył, to jego dłonie zacisnęły się w pięści. Podszedł szybko do pijanego chłopaka i wymierzył mu lewego sierpowego. Zrobił to z taką siłą, że sam się zachwiał, natomiast nastolatek padł długi na ziemię, a z jego nosa zaczęła sączyć się krew. Na ten widok usta Laury się rozwarły, więc zakryła je dłonią. Blondyn chwycił chłopaka za bluzkę i zaczął go ciągnąć po ziemi. Opuścił jego pokój i skierował się na schody. Schodząc po nich, głowa pijanego nastolatka uderzyła o każdy kolejny stopień. Laura chwyciła pierwszą bluzkę, która wpadła do jej rąk i ubrała ją na siebie. Następnie szybko pobiegła w ślady Rossa i krwawiącego chłopaka. Gdy zbiegła na dół, jedyne co zobaczyła, to jak młody Lynch wyrzuca nieprzytomnego chłopaka za drzwi. I to dosłownie. Po tym czynie trzasnął nimi i otrzepał ręce. Jego oddech wciąż był przyśpieszony. Pięści same się zaciskały, jakby w ten sposób próbował wyładować całe zdenerwowanie. Jednak gdy odwrócił wzrok, cała złość nagle z niego wyparowała. Albowiem przed sobą, zobaczył Laurę, która miała na sobie jego podkoszulek, który sięgał jej do połowy uda. Kąciki jego ust mimowolnie uniosły się ku górze.
-Dziękuje za pomoc. - wyszeptała wciąż oszołomiona brunetka. W tym samym czasie blondyn podszedł do niej, i chwytając ją za nadgarstek przyciągnął do siebie.
-Muszę Ci częściej pożyczać moje bluzki. Seksownie w nich wyglądasz... - wymruczał jej do ucha, podczas gdy ona położyła swoje dłonie na jego nagim torsie. Blondyn odsunął się lekko tak, by mógł spojrzeć Laurze w oczy. Na ich twarzach zagościły dwa, delikatne uśmiechy, a po chwili znowu zaczęli się do siebie zbliżać. Ich twarze dzieliły może dwa milimetry, gdy doszedł do nich czyiś krzyk. Niechętnie się od siebie odsunęli i skierowali w miejsce, z którego dochodziły wrzaski.

*oczami Laury*

Czyiś krzyk ponownie rozniósł się po całym domu. Wraz z Rossem ruszyłam w kierunku, z którego on dochodził. Mimo to, w mojej głowie wciąż siedziała tylko jedna myśl. A właściwie, tylko jedna osoba. Był nim nie kto inny, jak Ross. Pocałowaliśmy się. Nie wiem, jak do tego doszło, ale pocałowaliśmy się. I spodobało mi się. To stało się tak nagle. Tak nagle zdałam sobie sprawę, że się w nim zakochałam. Od czasu naszego pobytu w wesołym miasteczku, widząc go, czułam w sobie coś dziwnego. Za każdym razem, gdy się do mnie uśmiechał, moje serce wykonywało salto. Za każdym razem, gdy nasze ręce przypadkowo się zetknęły, albo gdy mnie dotknął, po moim ciele przebiegała gęsia skórka. Za każdym razem, gdy patrzałam w jego oczy, tonęłam w nich i odpływałam. Pragnęłam być blisko niego. Pragnęłam móc mieć go przy sobie. Pragnęłam koło niego zasypiać i się koło niego budzić. Pragnęłam mieć pewność, że jestem dla niego tak samo ważna, jak on dla mnie. Pragnęłam go mieć przy sobie. Jeśli to nie jest miłość, to nie wiem co nią jest. Może nam się nie uda. Ale nie dowiem się tego, dopóki nie spróbujemy. W ogóle, to niby Ross powiedział mi, że chciałby, aby między nami było coś więcej. Ale, tak oficjalnie, to właściwie mnie nie spytał, czy chcę z nim chodzić. Więc, z tego wynika, że się całowaliśmy, wyznaliśmy swoje uczucia, ale parą nie jesteśmy. A może on się rozmyśli? A co, jeśli zmieni zdanie? A co, jeśli uzna, że tylko mu się wydawało? To byłoby chyba nie do zniesienia. A taka niepewność, jest gorsza niż cierpienie, czy ból. Bo niewiedza, to jeden z najgorszych naszych wrogów. Zdałam sobie sprawę, że istnieje gorsze uczucie niż nienawiść. Nazywa się miłość. Wtedy, chcesz wszystkiego co najlepsze tylko dla tej drugiej osoby. Wtedy, nie widzisz świata poza nią. Ona nie musi być idealna. Może popełniać błędy i mieć wiele wad. Ale jeśli kochasz tą osobę, to sam robisz z niej ideał. Bo właśnie na tym polega miłość. Na akceptowanie się takim, jakim się jest i chceniu, aby ta osoba była szczęśliwa. I aby to szczęście, dawałaś jej właśnie ty. 
Wraz z blondynem weszliśmy do salonu, a widok się tam znajdujący, po prostu zwalił mnie z nóg. Riker kręcił się w kółko, stojąc na środku salonu w samej sukience i krzycząc na cały dom. Jake spał na stole w samych bokserkach i krawacie. Veronika i Ell spali z głowami w kominku. Rydel leżała na keyboardzie ozdabianym diamentami. Rocky przytulał się do lampy. Maia spała pod stołem. Wymieniłam zdziwione spojrzenie z blondynem i ponownie zaczęłam obserwować sytuację w salonie. Co tu się działo?

***

Bum! Rozdział trochę krótszawy niż zwykle, no ale ostatnie dwa były baaardzo długie, więc mam nadzieję, że jakoś mi to wybaczycie ;p 
Ważna sprawa: Jak pewnie widzieliście, usunęłam poprzednią notkę. Nie wszyscy ją widzieli, ale i tak ta, do której była ona głównie skierowana ją przeczytała, i mam nadzieję, że wszystko już jest ok :) Usunęłam ją ze względu na to, że nie lubię rozdrapywać starych ran, czy wracać do nieporozumień. Mam nadzieję, że zrozumiecie ;) No i z ostatniego rozdziału usunęłam jedną scenkę, co było MOJĄ DECYZJĄ, sama się na to zdecydowałam. Poza tym, ona nic nie wnosi, oprócz tego, że palnęłam ogromną gafę pisząc ją, bo nie miałam pojęcia, że jest aż tak podobna do tego, co pisała Patka Cher... Powtarzam jeszcze raz, to była moja decyzja, więc mam nadzieję, że zrozumiecie ;)
Pff... I jak tam rozdział? Dużo Raury, jak obiecałam ^^ Mam nadzieję, że się spodoba, i zostawicie po sobie znak, w postaci komentarzy :D
A teraz, mam dwie (chyba) dobre wiadomości:
1. Następny rozdział, jak zwykle za dwa dni, czyli w piątek. ;3
2. Myślałam i myślałam, dręczyłam o to Kaktuuseq (dzięki, że wytrzymałaś moją niepewność ;p), ale w końcu się zdecydowałam i zakładam nowego bloga! Cieszycie się? :) Co prawda, wciąż większą uwagę chcę poświęcać temu blogowi, ale ze względu na to, że tu mam kilka rozdziałów do przodu i tam mam napisane kilka rozdziałów, powinnam dać radę. Z trzema opowiadaniami na stówę nie dałabym sobie rady, ale dwa... Powinnam sobie poradzić :) Blog, oficjalnie założę w sobotę, bo muszę dopracować wszystko na ostatni guzik, więc i wtedy pojawi się do niego link ;) Powiem jedno: Ross będzie upadłym aniołem ^^ Jeśli któreś z Was czytało "Szeptem" Becci Fitzpatrick, to ta historia będzie trochę podobna, do tej książki, ale zapewniam: będzie to moja inwencja. Tylko niektóre tematy będą się zgadzać ;D
Nom... Jak zwykle długaśna notka, no ale ja lubię duuużo gadać, co się przekłada na moje pisanie do Was ;p Tak więc... Życzę, abyście jakoś przetrwali do tego kochanego piątku i weekendu ^^ Na pocieszenie: ja muszę na jutro iść do szkoły na 7... -.-
No.. I na poprawę humoru wpadajcie tu: 
Co prawda... Póki co blog do 12 września jest zawieszony, ale, jak ja zamierzam to zrobić, możecie tą historię przeczytać od nowa ^^ A ci, którzy jeszcze tam nie byli, niech nawet się nie przyznają i od razu tam wchodzą! :D Nie pożałujecie ;)
Tak więc... Pozdrawiam Was misie i żegnam się ^^
~MiLka <3 


No.. I nie mogło oczywiście zabraknąć mojego genialnego Ell'a ^.^