poniedziałek, 22 grudnia 2014

Święta + rozdział + niespodziana :)

Bum! :D
Witajcie moi mili :3 
Jak pewnie u każdego z Was, przed świętami zawsze jest mały 'zamęt' tak więc nie miałam jak napisać rozdziału :/ Od razu więc mówię, że next pojawi się po świętach, w przyszłym tygodniu. :) 
To samo tyczy się mojego drugiego bloga ;)
Z tego powodu, chciałabym Wam życzyć wesołych świąt! Przede wszystkim zdrowia, szczęścia, prezentów, radości no i spełnienia marzeń! <3 Życzyłabym śniegu, ale chyba nie ma na co liczyć :/ No nic, trzeba wierzyć do końca! 
Cieszcie się wolnym, póki jest, bo za dwa tygodnie znowu zacznie się marudzenie, że w poniedziałek trzeba iść do tej głupiej szkoły ;p 
W moich zamiarach było napisanie pewnego one shota świątecznego, miałam nawet na niego pomysł, ale nie wiem, czy się wyrobię z napisaniem go, tak więc nic nie obiecuję :) 
Na koniec jeszcze raz wesołych, spokojnych, rodzinnych i magicznych świąt Wam życzę! :)
~MiLka <3


sobota, 13 grudnia 2014

42. You're always there, you're everywhere, but now I wish you were here.

 Notka! :D Ważne :3

Siedzieliśmy i tempo wpatrywaliśmy się w Maię. Dziewczyna robiła to samo, tyle, że ona ilustrowała wzrokiem nas wszystkich, jakby z obawą? Niepewnością? Cokolwiek to było, wiedziałam, że dziewczyna czekała na naszą odpowiedź. Osobiście, po prostu nie miałam pojęcia co mogę jej powiedzieć. Taka rola to wielka szansa, na pewno przyśpieszyłaby jej karierę. Z drugiej strony, wysyłając ją na inny kontynent, prawdopodobnie nie zobaczymy jej bardzo długo. Ona sama nie jest z tego powodu zachwycona, widzę to po niej. I nie chodzi mi o jakieś egoistyczne poglądy - nie jedź, bo chcę, żebyś tu była. Chodzi o to, że nie chcę, by jechała, bo nie chcę jej stracić. Bo jest dla mnie bardzo ważna.
-I co ja mam zrobić? - spytała cicho. Dobre pytanie.
-Maia... Według mnie, nie powinnaś odrzucać takiej propozycji. - Zabrał głos Riker.
-Ale ja nie chcę się z Wami rozstawać! Wiem jak to się skończy! Odległość niszczy kontakty międzyludzkie, a ja nie chcę stracić takich przyjaciół! - wybuchła, patrząc na chłopaka z wyrzutem. - Przepraszam Cię Riker... - uspokoiła się po chwili. - Po prostu jestem rozdarta...
-My to rozumiemy. Też będziemy za Tobą tęsknić. Ale pół roku to nie cała wieczność... Będziemy rozmawiać przez telefon, skype'a... Znajdziemy sposób. Kiedy los daje nam taką szansę, nie możemy z niej rezygnować. Nie można zjeść ciastka i mieć ciastka.
-Można kupić dwa ciastka. - zasugerował Ellington, a wszyscy obdarzyli go wściekłym spojrzeniem.
-Chodziło mi o to - kontynuowała Vanessa - że zawsze mamy jakiś wybór, który niesie ze sobą konsekwencję.
-Za ile to dni? - spytałam cicho, jakby wciąż nie dochodząc do siebie. Przywiązuje się do ludzi, których kocham.
-Za dwa tygodnie jest casting, więc aby zdążyć wszystko naszykować, przygotować się, zabookować hotel musiałabym być tam wcześniej. Mój agent powiedział, że najpóźniej, jeśli się zgodzę, wylatuję w piątek. Dziś mam mu dać znać, co postanowiłam.
-Ale piątek jest za dwa dni! - oburzył się Rocky.
-Wiem, dlatego chciałam z Wami porozmawiać... Nie mam pojęcia, co dalej zrobić! To jest życiowa okazja, nie mogę jej zmarnować, ale... Nie chcę też stąd wyjeżdżać. Nie chcę zostawiać Los Angeles. Nie chcę zostawiać Was. Nie chcę zostawiać tych wszystkich wspomnień. Nie chcę zostawiać głupich ławek w parku. Tu jest moje życie... - powiedziała Australijka, spuszczając głowę w dół. Zebrałam się w sobie. To ona podejmuje trudną decyzję, a ja się mazgaję! To Maia potrzebuje przyjaciół, wsparcia. A ja zamierzam je jej zapewnić.
Przysunęłam się do dziewczyny, po czym mocno ją przytuliłam. Pogłaskałam jej głowę, niczym małą dziewczynkę, a następnie powiedziałam tuż przy jej uchu:
-Polecisz do Australii, wyuczysz się scenariusza i dostaniesz tę rolę, a później będziesz sławna. Zobaczysz. Będziemy utrzymywać kontakt, nie zapomnimy o Tobie, obiecuję Ci to. Może nawet w przerwie nas odwiedzisz..? Zobaczysz, wszystko się ułoży. Pamiętaj, jesteś wspaniała, a skoro los postawił na Twojej drodze taką szansę, nie możesz jej zmarnować. - Zakończyłam swój monolog. Po chwili poczułam czyiś oddech na karku. Wtem, ktoś opierając się o mnie, również przytulił się do Mai. Następnie wszyscy po kolei podchodzili do Australijki mocno ją przytulając, aż wszyscy zastygliśmy w wielkim, grupowym przytulasie.
-Jesteście cudowni, wiecie? - wyszeptała dziewczyna. - I jak ja mam Was tu zostawić? - zachichotała, jednak ja wiedziałam, że po jej policzkach spływają łzy.
-My też będziemy tęsknić. - Odpowiedział jej Ell, a ja poczułam, jak nasz uścisk się zaciska. Nie wiem jak Mai, ale mnie powoli brakowało tchu. Odsunęłam się więc lekko od dziewczyny, powodując tym, że wszyscy zrobili krok w tył. Po kolei wróciliśmy na swoje miejsca, lecz odszukałam swymi palcami dłoń Mitchell, by móc złączyć ją z moją w uścisku.
-A teraz dzwoń do swojego agenta. W trybie now. - Zakomenderował Ross, a kąciki ust dziewczyny uniosły się do góry.
-Jesteście pewni?
-Tak! Dzwoń! - zaśmialiśmy się, ale ja, siłą powstrzymywałam łzy. Z tego co widziałam, nie mi jedynej zbierało się na płacz. Mimo wszystko brunetka sięgnęła do kieszeni, aby wyciągnąć z niej telefon. Następnie odnalazła w kontaktach numer telefonu swojego managera, a jej palec zawiesił się nad zieloną słuchawką. Veronika przewróciła oczami, po czym z uśmiechem położyła swoją dłoń na dłoni Mai, tym samym przyciskając "Połącz".
-Coś ty zrobiła! - wystraszyła się dziewczyna, wyrzucając swój telefon do góry. Sprzęt na chwilę zawisł w powietrzu, po czym opadł na kolana Rydel. Dziewczyna również podrzuciła komórkę sprawiając, że tym razem upadła obok Jake'a. Chłopak wziął telefon w ręce i położył go na kolanach Rockyego, który ponownie wyrzucił go do góry.
-Dość! - krzyknął Riker, tym samym łapiąc wirujący pod sufitem sprzęt. Następnie wyciągnął swoją dłoń w kierunku Mai, patrząc na nią wyczekująco. Australijka przygryzła dolną wargę, jednak wzięła komórkę, przykładając ją do ucha.
-Dzień dobry. - Odezwała się po chwili, a my wszyscy dodaliśmy jej otuchy, obdarzając ją szczerymi uśmiechami. Brunetka westchnęła cicho. - Ja dzwonię w sprawie filmu. Zgadzam się. - Powiedziała, a ja wtuliłam się w Rossa, który siedział obok mnie.
Gdybym ja była na miejscu Mitchell, nie wiem, jak bym postąpiła. Chyba zostałabym na miejscu, ale ja to ja, ona to ona. Każdy ma swoje życie. Cieszę się, że Maia może się rozwijać. Naprawdę się cieszę. Oczywiście, będę za nią tęsknić, ale czasami, trzeba spojrzeć ponad uczucia.
Łatwo mówić, trudniej zrobić. Nie umiałabym się rozłączyć z Vanessą. Jesteśmy siostrami, a nawet jeśli nie we wszystkim się zgadzamy to i tak się kochamy.
A Ross? Teraz, gdy wyznaliśmy sobie uczucia, umarłabym z tęsknoty. Kocham go. Całym sercem. Nie potrafiłabym chyba bez niego wytrzymać. Boję się, że nadejdzie chwila, kiedy los nas rozdzieli. Coś się wydarzy, a może któreś z nas będzie musiało wyjechać? Co wtedy z nami będzie? Utrzymamy znajomość na odległość? Czy zerwiemy?
Na samą myśl przeszły mnie ciarki. Stop. Dziś nie mam zamiaru myśleć o tym, co będzie. Skupiam się na tym, co teraz. I mam zamiar dopilnować, aby te dwa ostatnie dni w Los Angeles, były najlepszymi, jakie Maia kiedykolwiek tu przeżyła.

*oczami Veroniki*

Kilkukilogramowa kula, którą dzierżyłam dzielnie w dłoni sprawiała, że moja lewa ręka się wydłużała. O tak. Zapiszę się na jakieś spotkania dziwolągów. Albo wstąpię do cyrku. I będę codziennie widywać lwy! 
-Rzucasz? - usłyszałam za sobą krzyk Rossa. Przewróciłam oczami. 
-Dam Ci jeszcze kilka sekund radości z pierwszego miejsca, bo za chwilę ktoś Cię z niego zrzuci. A tym kimś będę ja. - Powiedziałam pewnie, po czym biorąc rozbieg z pełną precyzją rzuciłam przedmiotem. Kula, potoczyła się równo po torze, trafiając z siłą w pierwszego kręgla, który przewrócił pozostałe. 
-Ha! I kto jest królową kręgli? - zadałam pytanie retoryczne, tym samym ukazując wszystkim mój jakże wspaniały taniec zwycięstwa. Kłaniajcie mi się, leszcze! 
-To nie jest koniec kolejki! - zauważyła Rydel.
-Każdemu pozostał jeden rzut. - Skwitował Jake. Machnęłam lekceważąco dłonią. 
-Pff... I tak nie macie ze mną szans. - Zaśmiałam się, po czym wracając na swoje miejsce, usiadłam na wygodnej, granatowej sofie. 
Muszę przyznać, nasza paczka nie składała się z małej ilości osób. Kiedy więc wychodziliśmy na miasto, nie dość, że samą liczebnością zwracaliśmy na siebie uwagę wszystkich przechodniów, to jeszcze zachowywaliśmy się jak zbiegłe małpy z zoo. I tak kocham tych wariatów. 
Wciąż do mnie nie dochodzi, że już za dwa dni Maia wyjedzie. Na pół roku. Będę za nią strasznie tęsknić. Ach... W takich chwilach w mojej głowie pojawiają się te wszystkie momenty, które przeżyłyśmy wspólnie. Te dobre i te złe. Wszystkie są dla mnie ważne. Lubię wspomnienia. 
Skoro dziewczyna wyjeżdża, to musieliśmy coś zorganizować, aby te ostatnie dwa dni były jednymi z najlepszych. Padło na kręgle. Powiem szczerze, byłam niezmiernie zadowolona z tego faktu. Dlaczego? Bo uwielbiam tę grę! I nie chwaląc się... Zawsze wygrywam. Co wkurza Rossa, który zawsze jest drugi. Zwykle po takim turnieju obraża się na cały świat, ale kupujemy mu lody i jego dobry humor wraca. 
Faceci. Czy oni kiedyś dorosną? Ktoś mądry kiedyś powiedział, że mężczyźni dojrzewają później. Może posiadał wiedzę książkową, ale nie życiową. Bo w praktyce, po wieloletnim doświadczeniu mogę stwierdzić, że chłopcy nigdy nie dojrzewają. Ale muszę przyznać, bez nich, ten świat byłby po prostu nudny.
Zwróciłam swoje oczy ku rozgrywającym się pojedynku. Obecnie, Maia przymierzała się do drugiego rzutu. Wycelowała, puściła kulę i... nie strąciła jedynie jednego kręgla. Przyzwoicie, nie powiem. Australijka uśmiechnęła się szeroko, po czym wymijając Laurę, na którą przyszła teraz kolej, usiadła na kanapie, między Vanessą a Ellingtonem. Młodsza Marano chwyciła za czerwoną kulę, po czym uważnie rejestrując trasę, rzuciła nią. 2 kręgle. Na jej twarzy pojawił się momentalny smutek. 
-Nie martw się Lau! Każdy ma gorszy dzień. - Spróbowałam ją pocieszyć. Przynajmniej tyle mogłam w tej chwili zrobić. Na szczęście, niczym rycerz na białym koniu, pojawił się Ross, ruszając z pomocą swej księżniczce. Wziął jedną kulę, po czym objął Laurę w pasie i stając za nią pomógł jej w rzucie. Tym razem, tablica wyników ukazała pełną 8. 
Z chęcią sama pomogłabym przyjaciółce, ale w obecnych czasach, gdybym zrobiła coś takiego, ludzie uznali by nas za homoseksualistki. Smutne, ale prawdziwe. 
Kolejnymi osobami, które zmagały się z przeciwnościami toru, były Rydel, Jake, Vanessa, Rocky, Ell, Riker, Ross, aż wreszcie przyszła pora na mnie. Zaliczyłam dwie dziesiątki. Zadowolona z siebie zaklaskałam w dłonie, po czym odwróciłam się z powrotem do moich przyjaciół. 
-To co... Idziemy na lody? - zaproponowałam. Nie musiałam powtarzać. Rocky i Ell momentalnie podnieśli się, a raczej poderwali ze swoich krzeseł, po czym niczym na skrzydłach wyfrunęli z kręgielni. 
-Mogłam się nie odzywać...
-Oni wiedzą, że muszą zwrócić buty, tak? - zapytała Vanessa. 
-Nie jestem pewien. - Zaśmiał się Jake. 
-Najwyżej zostaną o tym uświadomieni przez ochroniarza za... teraz. - Powiedziała Laura, widząc mężczyznę ubranego na czarno, który ciągnął za sobą dwa ofiarne kozły. Czytaj: Ellingtona i Rockyego. Chłopcy zaczęli krzyczeć i wzywać pomocy.
Westchnęłam cicho. Raz się żyje. Biegiem rzuciłam się na ochroniarza, tym samym wskakując mu na plecy i wrzeszcząc, aby puszczał moich przyjaciół. Trudno. Najwyżej dostanę kilka godzin prac społecznych. Czego się nie robi dla przyjaciół?
*****

-Czy wyście powariowali?! - zaczął wrzeszczeć Riker. Po jakże miłej rozmowie przeprowadzonej ze starszym panem o tym, że napaść na pracowników klubu jest zła, twarze naszej trójki zostały wywieszone w gablotce, koło recepcji, a ja, Rocky i Ellington otrzymaliśmy definitywny zakaz wstępu do kręgielni. 
-Przepraszam bardzo, to nie moja wina, że chciałam ratować moich przyjaciół! - oburzyłam się. Jak już wlazłam, to trzeba dalej brnąć w to bagno. - Bo wy jakoś specjalnie się do tego nie fatygowaliście. 
-Właśnie!
-Dobrze gada! - zawtórowali mi Ratliff i Lynch, obdarzając mnie szerokim uśmiechem. 
Czuję się jak bohaterka. Aż łza się w oku kręci. 
-I opłacało się?! 
-Definitywnie tak. - Odparłam pewnie. - Błagam Was, to nie jest jedyna kręgielnia w Los Angeles. - Pokazałam wszystkim język. Ostatnio uzależniłam się od tego gestu. 
Czy to podchodzi pod zaburzenia psychiczne?
-Dobra Riker i tak nie przemówisz im do rozsądku. - Rydel westchnęła cicho. Ta dziewczyna dobrze mówi, piwo jej postawić! 
-Trzeba zacząć od tego, że Ci dwaj nie mają zdrowego rozsądku. - Zaśmiał się Ross. 
-A solidarność Very jest na tak wysokim poziomie, że zrobi największą głupotę, aby chronić swoich bliskich. - Dodała Laura. Ta też dobrze mówi, jej również postawmy piwo. Albo nie. Laura po napojach procentowych ma niezły odpał, a to może być niebezpieczne. Chwila. Byłoby zabawnie. Zmieniam zdanie, postawmy jej piwo! 
Poza tym, gdyby słowo "niebezpieczne" lub "niemożliwe" zastąpić słowem "zabawne" życie byłoby łatwiejsze. No bo na przykład, loty w kosmos stałyby się zabawne, pływanie w basenie z rekinami stałoby się zabawne, pająki stałyby się zabawne. I ja nie żartuje. Te małe insekty są wszędzie. Są one jedynym minusem lata. Mimo wszystko, staram się ich nie zabijać. Po pierwsze, twierdzę, iż one również mają prawo żyć. Po drugie, na świecie żyje tyle robali, że gdyby utworzyły armię mogłyby pokonać wojsko ludzkie, a to byłaby zagłada ludzkości. Tak więc, kiedy ta mroczna chwila nadejdzie, wierzę, że wszystkie insekty, których nie zabiłam w przeszłości, oszczędzą mnie. Tak w ramach wdzięczności. 
Jeśli moje przemyślenia byłyby wyświetlane w telewizji, byłaby to najlepsza komedia psychologiczna na świecie. O ile istnieje taki gatunek. Zmieniam zdanie. To zły pomysł. Jeszcze trafiłabym do jakiegoś psychiatryka. A tam nie ma wi-fi. 
-Skoro to już sobie wyjaśniliśmy... - zaczął Ellington. 
-To idziemy na te lody? - dokończył za niego Rocky. Klony. Istne klony z kosmosu.
-Myślicie, że po tym co zrobiliście, dostaniecie lody? Jako jakąś nagrodę? - zapytał Riker, zakładając ręce na biodra. Co on moja matka? A nie. To przecież facet. Prędzej ojciec. Tyle, że mój tata nigdy nie robił mi wyrzutów. Zazwyczaj to on planował ze mną połowę genialnych akcji, które w większości przypadków kończyły się katastrofą. Moja mama wkurzała się na nas oboje, a sąsiedzi nas nie znosili. Może i nas nie znosili, ale za to jakże sławni byliśmy! Moje nazwisko było znane na całym osiedlu. Ach, cena sławy. Nie ważne jak zdobytej, czy poprzez osiągnięcia, czy poprzez zalanie domu sąsiadki, czy wrzucenie siostry do jej kominka. Ważne, że byłam sławna. I tylko to się liczy. W końcu, trzeba patrzeć na świat przez różowe okulary, nieprawdaż? A moje są tęczowe.
-Koleś, ty się nie zapominaj. Może jesteś starszy, ale nie na tyle, żeby prawić nam morały. - Zaśmiałam się. Blondyn obdarzył mnie wściekłym wzrokiem. Czy to było zbyt wredne? Chyba nie. Zresztą, czasami nie panuje nad moim wiecznie otwartym otworem gębowym i nie kontroluję tego, co mówię. To moi przyjaciele, powinni się już przyzwyczaić. - Oj no Riker nie wkurzaj się. Lepiej chodźmy na lody, poprawi Ci się humor. - Wzruszyłam ramionami.
-Ja Ci zaraz...
-Oj Riker, daj im spokój. Wiedzą, że zrobili źle, co nie? - zapytała Maia, na co nasza trójka zgodnie pokiwała głowami.
-Proponuję, abyśmy poszli do tej kawiarni i miło spędzili czas. - Uśmiechnęła się Laura.
-Powspominamy, pośmiejemy się, pogadamy...
-Dokładnie! - poparła Jake'a Vanessa.
-To jak będzie? - spytałam, wyczekująco patrząc na najstarszego blondyna. Uniósł oczy ku niebu, po czym spojrzał na nas zrezygnowany.
Wygięta dolna warga, wielkie oczy i głowa przekrzywiona w lewą stronę - mina na zbitego psiaka.
Podziałało. Na twarzy chłopaka zagościł szeroki uśmiech, po czym zaśmiał się cicho.
-No już dobrze... Przecież po to dziś tu jesteśmy. Trzeba świętować sukcesów Mai. - Powiedział. I to się nazywa praca zespołowa.
-To, że zaproponowano mi udział w castingu nie oznacza, że dostałam tę rolę. - Wtrąciła się Maia.
-Kij z tym dziewczyno! Każdy powód jest dobry, do zjedzenia lodów! - wykrzyknął uradowany Ellington, po czym bez żadnych ceregieli chwycił dziewczynę za rękę i pociągnął ją, biegnąc przed siebie. Ludzie, których mijał na chodniku mieli z lekka zdziwione twarze, ale kto by się tym przejmował?
-Ellington, kawiarnia jest w drugą stronę! - zawołałam, przykładając do ust obie dłonie i tworząc z nich naturalny megafon. Już po chwili koło całej naszej paczki przebiegł Ratliff, wciąż to ciągnąc Australijkę za dłoń. Wszyscy patrzyli, jak para znika za najbliższym zakrętem.
-Chłopie, czekaj na mnie! - zawołał Rocky, po czym rzucił się w pogoń za przyjacielem. Minutę później i on zniknął nam z oczu.
-Vera...
-Hmm?
-Ale wiesz, że Ell początkowo biegł w dobrym kierunku? - zapytała niepewnie Laura. Mogę się założyć, że na mojej twarzy pojawił się chytry uśmiech.
-Wiem, ale chcę zobaczyć jego reakcję, kiedy zorientuje się, że pobiegł w złą stronę. - Zaśmiałam się.
-Idiotka. - Podsumował Jake, mając kąciki wysoko uniesione do góry.
-I za to mnie kochacie! - wykrzyknęłam uradowana, posyłając wszystkim całusa w powietrzu. Następnie z rękoma uniesionymi do góry, ruszyłam w przeciwnym kierunku, niż pobiegli nasi dwaj przyjaciele, wraz z Maią.
Za kilka minut się zorientują. Mam przynajmniej nadzieję.
Mniejsza o to. Przynajmniej Maia będzie miała jakieś dodatkowe atrakcje przed wyjazdem.
Proste? Proste. Trzeba umieć tylko spojrzeć na tę sytuację z dobrego punktu widzenia.
A teraz, kierunek lodziarnia!

*oczami Laury*

-A pamiętacie jeden z naszych pierwszych wypadów na plażę? 
-No pewnie! Wszystko byłoby ok, gdybyśmy nie zakopali Laury w piasku i nie zapomnieli jej zabrać! 
-I tak wciąż uważam, że za jedne z lepszych momentów można uznać te spędzone w kinie. 
-Ach... Konkursy na rzucanie popcornem. Aż łezka w oku się kręci. - Ross wykonał teatralny gest dłoni. 
-A impreza urodzinowa Rydel?
-Do tego poterminowa. - Dodałam. 
-I jak mnie znaleźliście na dachu! 
-Pamiętam! Zwiedziliśmy wtedy pół miasta, próbując przypomnieć sobie cokolwiek z ostatniej nocy. 
-A pamiętacie, jak ten znany cyrk był w naszym mieście?
-Albo przesłuchania do Austina&Ally?
-Lub wszystkie imprezy! 
-Każda była wyjątkowa...
-Albo ta noc w domu starszej pani!
-To było potworne... - przeszedł mnie dreszcz na samo wspomnienie. 
-I zabawne. 
-O! A ja nie zapomnę naszych nocowań!
-I kąpieli w basenie!
-A wypadów do naszej ulubionej kręgielni? Któż o nich zapomni?
-Przez najbliższy okres na pewno wy musicie o nich zapomnieć, bądź znaleźć sobie nową kręgielnie. - Zaśmiała się Vanessa, mając na myśli Veronikę, Rockyego i Ellingtona.
-A pamiętacie, jak...
Od około pół godziny, wszyscy siedzieliśmy w małej, zwykłej kawiarence, znajdującej się w centrum miasta. Każdy z nas zamówił sobie jakiś deser, w większości przypadków były to lody, a kilka osób, w tym ja, wzięło sobie również kawę. Kiedy rozpoczęliśmy wspominać wszystkie chwile, jakie spędziliśmy ze sobą, jadaczki nam się nie zamykały. Zanim ktoś skończył mówić, kolejne dwie osoby wspominały coś innego. Przekrzykiwaliśmy się, wybuchaliśmy głośnym śmiechem, a od czasu do czasu rozkoszowaliśmy się smakiem pysznych deserów. Czasem, zauważałam ukradkowe spojrzenia kelnerek, bądź pozostałych klientów. Niektórzy kiwali głowami z pogardą, inni mówili coś do swoich towarzyszy, a jeszcze inni śmiali się bądź po prostu uśmiechali pod nosem. Może im przeszkadzaliśmy, może wręcz przeciwnie, ale nie zwracaliśmy na to uwagi. Może to zabrzmi dziecinnie, ale naprawdę po prostu cieszyliśmy się swoim towarzystwem, nie zważając na innych. Bo wszystko, co było wokół, traciło znaczenie. I za to kocham chwile spędzone z przyjaciółmi; nie ważne są miejsce, czas, luksusy, czy ograniczenia - ważni są ludzie. Ludzie, bez których po prostu nie moglibyśmy żyć. 
Powiało kiczem? Może. Ale takie są moje uczucia. I zdania nigdy nie zmienię. 
-Nawet nie wiecie, jak będę tęsknić za tymi naszymi wypadami. - Westchnęła cicho Maia, upijając łyk swojej kawy. Miałam ochotę rzucić się na nią, przytulić z całej siły, wykrzyczeć, że ja też ją kocham. Chciałam jej pokazać, jak bardzo jest dla mnie ważna. Niestety, uniemożliwiało mi to ramię Rossa, którym mnie obejmował i stół, który dzielił mnie i brunetkę. Zamiast tego, pokusiłam się jedynie o posłanie jej delikatnego uśmiechu. Nagle, poczułam jak ktoś dotyka mojego nosa, czymś zimnym. Zrobiłam zeza, zerkając na swój nos. Widniała na nim różowa plama, spowodowana maźnięciem mnie truskawkowymi lodami. Odwróciłam głowę w lewą stronę, zerkając na winowajcę spod przymrużonych powiek. Tak chcesz się bawić? - szepnęłam do Rossa. Na jego twarzy widniał głupkowaty uśmieszek. Muszę przyznać, wyglądał w nim całkiem uroczo. Nie zmieniło to jednak moich chęci, ku zemszczeniu się na chłopaku. Przejechałam opuszkiem palca po rancie mojego kubka od kawy, ściągając z niego trochę pianki. Następnie przyłożyłam dłoń do policzka blondyna. Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Nie trwał on jednak zbyt długo, gdyż Ross przysunąwszy się do mnie, otarł się swoją twarzą o mój polik. Tym samym spowodował, że i ja byłam brudna z kawowej pianki. 
-Głupek... - zaśmiałam się, wycierając twarz w serwetkę. 
-Ale Twój. - Odparł, splatając pod stołem nasze dłonie. 
Kątem oka zobaczyłam, jak Veronika rysuje w powietrzu wielkie serce. 
Muszę przyznać, ten blondyn sprawiał, że czułam się wyjątkowa. I szczęśliwa. Kto by pomyślał, że nasze losy tak się potoczą? 
Ludzie, przez lata próbowali stworzyć definicję słowa "miłość", czy to na podstawie obserwacji, książek naukowych, życiowych przeżyć, czy uczuć. Uważam, że jak dotąd nikomu się to nie udało. Według mnie, każdy odczuwa miłość na swój sposób, a każdy jest inny. Każdy inaczej ją interpretuje, inaczej rozumie, inaczej czuje, a jeszcze inaczej mówi o niej. Jedno wiem. Mimo wielu częstych komplikacji, złamanych serc, wylanych łez, wierzę, że gdy znajdziemy tę prawdziwą, jedyną miłość, da nam ona szczęście.
-Która godzina? - z zamyślenia wyrwał mnie głos Ratliffa. Spojrzałam na Rikera, który aktualnie wygiął się w tył po to, aby móc wyciągnąć telefon z kieszeni.
No tak. Przecież któż by w obecnych czasach nosił coś takiego na ręce, jak zegarek. Postęp technologii mnie czasem przeraża.
-Hmm... Po 20. - odpowiedział blondyn, chowając sprzęt z powrotem do kieszeni. Nawet nie zauważyłam, kiedy ten czas minął! Przecież przed chwilą była 14...
-Już tak późno?! - przestraszyła się Maia.
-Oj tam oj tam, noc jeszcze młoda... - przeciągnął się Jake, kładąc dłonie na karku.
-Wiem i ogromnie miło mi się z Wami siedzi, ale... Ale muszę się jeszcze spakować... - westchnęła dziewczyna.
-Co? - pisnęłam cicho. Nie chciałam się już żegnać z Maią. Ani dzisiaj, ani wcale. Widać los postanowił inaczej.
-Przykro mi... - westchnęła Australijka.
-Ty chyba nie myślisz, że wrócisz do domu sama! - oburzyła się Veronika. Nie znałam jej od dziś, aby nie wiedzieć, że ten uśmiech, w który była przyodziana, oznaczał jakiś plan. I już nie mogłam się doczekać jego przebiegu.
-Vera, też bym chciała, ale...
-Nie ma żadnego ale! - zaprotestowała brunetka. Bo gdy moja przyjaciółka się na coś uprze, to nie ma odwrotu.
-Veronika dobrze mówi. Jeśli nie możesz gdzieś z nami pójść, to my pójdziemy z Tobą do domu. - Podsumował Jake.
-I pomożemy Ci się spakować! - uradowałam się. - Z taką ilością ludzi, pójdzie Ci to kilka razy szybciej!
-A później jeszcze coś porobimy. - Rydel zaświeciły się oczy.
-Jeśli to nie będzie problem, zostaniemy u Ciebie na noc. - Uśmiechnęła się Vanessa.
-Spać i tak nie musisz, bo w samolocie będziesz miała na to wystarczająco dużo czasu. - Ratliff poruszył znacząco brwiami.
-W ten sposób, spędzisz z nami jeszcze więcej czasu! - podsumował mój chłopak.
-Pozostaje tylko kwestia, czy jeszcze nie masz nas dość. - Zaśmiał się Riker, po czym wszyscy spojrzeliśmy wyczekująco na dziewczynę. Przez chwilę miałam wrażenie, że oczy Mai zaszkliły się. Był to krótki moment. Przez te kilka sekund bałam się, że ona ma rzeczywiście dość, ale wtedy, kąciki jej ust uniosły się wysoko ku górze.
-Oczywiście, że się zgadzam! Jesteście najwspanialsi... - wzruszyła się.
Płakała. To były łzy szczęścia.
-My też Cię kochamy! - zawołał Rocky tak głośno, że jestem pewna, że dosłownie wszyscy klienci kawiarni nas usłyszeli. Poprawka. Cała obsługa. Nasza paczka była ostatnimi klientami. Mogę się założyć, że kelnerki właśnie w tej chwili przeklinają los za to, że trafili im się tak uparci ludzie i nie dość, że hałasują, to jeszcze siedzą im na głowie od kilku godzin.
-No to na co jeszcze czekamy? Ruszamy do Mai! - zaśmiałam się, na wpół chcąc ułatwić życie pracownicom kawiarni. Z drugiej strony, chciałam jak najszybciej znaleźć się wśród rzeczy Mai, wśród środowiska, w jakim na co dzień żyła, wśród jej zapachów, w jej domu. Obok niej. Żeby jak najlepiej na jak najdłużej ją zapamiętać. Może i trochę przesadzam, ale ja naprawdę będę za nią tęsknić. I po prostu nie wyobrażam sobie tych ostatnich dwóch dni inaczej, niż na pokazaniu naszej przyjaciółce, jak bardzo jest dla nas ważna.
Moje słowa podziałały. Wśród dzikich wrzasków i śmiechów wszyscy podnieśliśmy się z krzeseł. Zapięłam zamek w mojej bluzie. Nagle, poczułam jak ktoś splata moje palce z jego. Nie musiałam się odwracać, aby wiedzieć, kim był ten ktoś.
Ale i tak to zrobiłam. Blondyn wpatrywał się we mnie z lekkim uśmiechem na ustach. Kochałam jego uśmiech. Kochałam jego brązowe oczy, które dzisiaj miały kolor mlecznej czekolady. Kochałam jego palce, którymi gładził moją skórę. Kochałam jego głos - kiedy śpiewał, kiedy mówił, kiedy krzyczał. Kochałam jego oddech, który często łaskotał moją szyję. Kochałam jego zapach. Kochałam jego gesty. Kochałam jego usta, te ciepłe, wspaniałe wargi, do których zdążyłam przywyknąć. Kochałam go całego. Mogę to stwierdzić, to nie jest głupie zauroczenie. Ja naprawdę kocham tego chłopaka. Kocham, kocham, kocham. Mogę powtórzyć to jeszcze milion razy, a i tak nie straci wartości.
Kiedy zorientowałam się, że nasi przyjaciele już wyszli z lokalu, a ja wciąż stoję na środku kawiarni wlepiając ślepia w Rossa, poczułam, jak się rumienię. Spuściłam wzrok.
Mogę się założyć, że na mojej twarzy widniał głupkowaty uśmiech. Jestem tego pewna.
-O czym myślisz? - zapytał mnie. Och, gdybyś ty to wiedział.
-O Tobie. - Odpowiedziałam krótko, przygryzając dolną wargę. Lubiłam to robić.
-A dokładniej? - spytał. Jego ton głosu świadczył o tym, że nawet jeśli znał odpowiedź, to i tak chciał ją usłyszeć z moich ust. A ja uznałam to za słodkie.
-Kocham Cię. - Powiedziałam.
-Ja Ciebie też. Jeśli to sen, o zgrozo, niech nikt mnie nie budzi. - Zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam. Ku mojej radości, blondyn nachylił się do mnie, w celu złożenia na mych ustach pocałunku. Pocałunku, którego tak pragnęłam. Niestety nie dane nam było ugasić swych pragnień, gdyż koło siebie usłyszeliśmy ciche chrząknięcie. Spojrzałam za siebie. Pracownica kawiarni stała obok nas z miotłą, jak podejrzewam chcąc posprzątać, by móc spokojnie zamknąć lokal. A my jej w tym przeszkadzaliśmy.
-Już wychodzimy. - Speszyłam się, po czym pociągnęłam chłopaka za dłoń w kierunku wyjścia.
-A na przyszłość, proszę nie przerywać klientom w czułościach. Nie każdy będzie tak wyrozumiały jak my.
-Ross! - warknęłam, po czym zatrzasnęłam za nami drzwiczki od lokalu. Żałuję. Dałabym wszystko, aby zobaczyć minę kelnerki.
-No co? - spytał, ale się śmiał. Żartował. Uwielbiałam, gdy to robił.
-Pstro. Mogłeś się powstrzymać. - Dźgnęłam go w żebro.
-Mych uczuć do Ciebie nie da się powstrzymać! - szepnął, teatralnym głosem. Poczułam się jak główna bohaterka jakiejś opery mydlanej. Speszona, wpatrywałam się w swojego chłopaka, który jakże rozbawiony tą sytuacją postanowił kontynuować swój monolog:
-Kocham Cię, jak nie kochałem nikogo i nie wstydzę się tego! Mogę to wykrzyczeć, nawet tu i teraz.
-Dajesz. - zachichotałam cicho. Naprawdę chciałam to zobaczyć. Podczas gdy Ross nabierał powietrza do płuc, ja wyciągnęłam z kieszeni telefon, włączając funkcję: aparat. Blondyn odsunął się ode mnie na metr, po czym rozkładając szeroko ramiona, wykrzyknął:
-Kocham Laurę Marano!!! - mój palec zatrzymał kamerkę, a moja twarz powstrzymywała uśmiech. Z marnym skutkiem.
-Te, zakochańce, idziecie, czy nie? - usłyszałam czyiś krzyk. Zapewne Veroniki. Przyzwyczaiłam się do jej głosu. Nic nie mówiąc schowałam telefon do kieszeni spodni i podeszłam do Rossa. Jednocześnie wyciągnęliśmy ku sobie dłonie, które już po chwili trwały w mocnym uścisku. Nic nie mówiliśmy. Nie musieliśmy. Po prostu zrozumieliśmy się bez słów. Zgodnym krokiem pobiegliśmy w kierunku reszty naszych przyjaciół. Na naszych twarzach, wciąż widniał szeroki uśmiech.Osobiście uważam, że jest to najpiękniejszy ze wszystkich sposobów na pokazanie swojego szczęścia.

***

Bum!
O ile nie będę się zbytnio cackać z tą notką to zdążę przed 24 ;p 
A dlaczego mi na tym zależy? Bo dzisiaj mija pół roku odkąd założyłam tego bloga!
Mimo wszystko, jestem z siebie dumna. :) Cieszę się, że postanowiłam wstąpić w świat blogera. Można powiedzieć, że obecnie jestem od niego uzależniona ^^ 
Przede wszystkim dziękuje Wam, moi drodzy czytelnicy, bo to głównie dzięki Wam wytrwałam w tym wszystkim :3 <3 
Rozdział, mam nadzieję się podobał :) Końcówka taka lekka, ale miło mi się ją pisało ^^ Jeszcze kilka rozdziałów na spokojnie i zaczynam mieszać :D Mam nadzieję, że zaciekawi Was to, co planuję :)
Od razu zapowiadam, że w opowiadaniu często będzie się pojawiała perspektywa Veroniki, lubię pisać jej oczami ^^ A odpowiadając na Wasze pytanie: tak. Veronika jest postacią wzorowaną na kimś konkretnym. Można powiedzieć, że ta bohaterka jest połączeniem dwóch pewnych osób :3 
Rozdział na drugim blogu powinien się pojawić w czwartek, o ile dam radę go skończyć. Jeśli nie, to będzie w weekend za tydzień :)
Na dziś to tyle :) Życzę spokojnej nocy, bądź miłego dnia, w zależności od tego, kiedy to czytacie :3  
Bez odbioru.
~MiLka <3


niedziela, 7 grudnia 2014

41. If I could turn back time

*oczami narratora*

Ellington zsunął z patelni ostatniego usmażonego naleśnika, po czym zsunął go na talerz, na którym leżała reszta sztuk. Następnie z szafki wyciągnął kolorowy talerz i położył go na blacie. Z tacki pochwycił pierwsze ciasto na naleśnika i ułożył je na nim. Potem, przygotowanym uprzednio serkiem waniliowym posmarował jego powierzchnię, a kolejnym krokiem było nałożenie kolejnej warstwy ciasta. Za każdym razem chłopak robił to samo. Czynność tę, ponowił jeszcze trzy razy. Robienie tego śniadania, sprawiało mu szczerą radość. Brunet podszedł do miski z owocami i wyciągnął z niej kilka małych, granatowych kuleczek. Opłukał je w wodzie, po czym wsypał do małej miseczki. Następnie wszystkie borówki ułożył na naleśniku we wzór uśmiechniętej buźki. Spojrzał na swoje dzieło, z przymrużonymi oczami. Czuł, że czegoś jeszcze tu brakuje... Po krótkim zastanowieniu, nad jego głową pojawiła się zapalona lampka, a on sam podszedł do lodówki i wyciągnął z niej bitą śmietanę. Białą mazią udekorował dodatkowo górną cześć posiłku, sprawiając, że teraz naleśnik wyglądał niesamowicie apetycznie. Zadowolony z efektu, uśmiechnął się szeroko. Podniósł talerz i zaniósł go do stołu, na którym wciąż spała Rydel. Ell położył przed nią naleśnika, po czym z powrotem podszedł do blatu. 





Ratliff z szafki wyciągnął szklankę, po to, by móc nalać do niej soku. Następnie i picie zaniósł na stół, kładąc je przed dziewczyną. Odetchnął z ulgą. Zdążył, nim blondynka się obudziła. Chłopak obszedł stół dookoła i zajął miejsce na przeciwko dziewczyny. Oparł łokcie o deskę i wsparł się na nich, wlepiając swe czekoladowe ślepia w jego przyjaciółkę. Minęła minuta, a on wciąż tak siedział, ani na sekundę nie spuszczając wzroku z Rydel. Bo kolejnych 5 minutach, zaczęło się mu to jednak dłużyć. Niestety, Ellington nie należał do cierpliwych osób. Postanowił, że, aby nie przestraszyć blondynki swoim porannym wyglądem, pójdzie do łazienki się trochę odświeżyć. Jak pomyślał, tak też zrobił. Opuścił więc kuchnię, w której unosiło się pełno przepięknych zapachów i skierował się do toalety. 

*oczami Mai*

Przeciągnęłam się leniwie, otwierając oczy. W całej mojej sypialni było już dosyć jasno, co oznaczało, że wypadałoby wstać. Nie miałam jednak na to najmniejszej ochoty. Poza tym, dzisiaj mam wolny dzień więc mam zamiar z tego korzystać. Położyłam głowę na poduszce, po czym obróciłam się na drugi bok. Przymknęłam oczy i zaczęłam ponownie odpływać w krainę snów. Jedną stopą byłam już w objęciach Morfeusza, jednak w mojej głowie ponownie pojawiła się pewna myśl. Myśl, która całą noc męczyła mnie w snach i koszmarach, a teraz wciąż mnie nęka. To tak, jakby zamieszkała w mojej głowie, powoli niszcząc mnie od środka. Przewróciłam się na plecy, a ręką sięgnęłam do telefonu, który leżał na szafce. Kiedy wymacałam sprzęt, uniosłam go na wysokość mojego wzroku i odblokowałam ekran. 10:23. Czyli nie mogę spać dalej z czystym sumieniem, bo prawdopodobnie moi znajomi już nie śpią. Oznacza to, że mogę wykonać moje wczorajsze postanowienie. Wyłączyłam komórkę i odłożyłam ją na szafkę. Niechętnie podniosłam się z łóżka i przetarłam palcami oczy. Leniwym krokiem skierowałam się do łazienki, gdzie przemyłam swoją twarz. To zawsze mi pomaga. Następnie powróciłam do pokoju, gdzie wyciągnęłam z szafy jakieś ubrania. Skierowałam się z nimi do łazienki, gdzie umyłam się, uczesałam i ubrałam. Na oczy nałożyłam lekki makijaż. Uprzednio wkładając telefon do kieszeni spodni, skierowałam się do kuchni z zamiarem zjedzenia śniadania. Postawiłam na zwykłe płatki śniadaniowe. 
W Los Angeles większość dni jest ciepłych, dzisiejszy nie był wyjątkiem. Nałożyłam więc na siebie zwiewny sweterek, po czym wyszłam z domu. Kluczyki wsadziłam do drugiej kieszeni moich spodni, po czym ruszyłam jeszcze pustym chodnikiem, za cel mojego spaceru obierając sobie dom sióstr Marano. 

*oczami Rydel*

Kiedy otworzyłam oczy, moje zdziwienie osiągnęło zenitu. Wiem, że byłam wczoraj zmęczona, ale nie pamiętam, abym zasypiała w kuchni. 
Już po kilku sekundach, do moich nozdrzy dotarł piękny zapach. Uszy natomiast, wychwyciły wesołe rozmowy, dobiegające z, jak podejrzewam, pokoju obok - salonu. Jak się domyślam, pozostali domownicy już wstali i właśnie jędzą wspólnie śniadanie. Ciekawe, czy mi coś zrobili... Bo muszę przyznać, że mój brzuch dawał o sobie znaki. Kubek, który nie wiem dlaczego, ale trzymałam w dłoni odłożyłam na stolik. W tym samym momencie, moim oczom rzucił się obraz naleśnika, przyozdobionego w zabawny wzorek. Nie tyle co wyglądał apetycznie, ale i pachniał przewspaniale. Obok, stała szklanka soku pomarańczowego. Na sam widok tego śniadania, ślinka sama mi pociekła. Jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, mój głód stał się dwa razy większy. Przez chwilę miałam zamiar po prostu zjeść to śniadanie, ale jednak moja kultura dała o sobie znaki. Wzięłam talerz i szklankę do ręki i powstrzymując mój głodny wzrok ruszyłam z jedzeniem do salonu. Im bliżej pomieszczenia, rozmowy stawały się coraz żywsze i głośniejsze. Biodrem popchnęłam drzwi, a gdy uchyliły się przede mną weszłam do środka. Momentalnie wszystkie spojrzenia zwróciły się ku mnie. 
-Widać nasza blond księżniczka się już obudziła. - uśmiechnął się do mnie Riker.
-Cześć wszystkim. Znajdzie się dla mnie miejsce? - spytałam, podchodząc bliżej nich. 
-Pewnie, siadaj. - odpowiedziała Vanessa, wskazując na miejsce między nią a Laurą. Podeszłam do stołu, i usiadłam na krześle między siostrami. Spojrzałam na stół. Na jego środku znajdowało się kilka czystych naleśników oraz małe miseczki, z dżemem, czekoladą, serem, owocami, bitą śmietaną oraz innymi dodatkami.
-Mam sprawę. Powiedzcie, że to cudo jest bezpańskie... - powiedziałam, wskazując na talerz, który wciąż dzierżyłam w dłoniach. 
-To są naleśniki, które Ellington zrobił specjalnie dla Ciebie! - powiedziała Laura, rysując serduszko w powietrzu. Rozszerzyłam oczy i zdziwiona spojrzałam na wspomnianego bruneta. Nie powiem, nie spodziewałam się czegoś takiego z jego strony. Chłopak jedynie uśmiechnął się lekko.
-W ramach przeprosin za moje wczorajsze zachowanie... - wyjaśnił, z lekka speszony. Uśmiechnęłam się delikatnie. 
-Nie trzeba było... Ale dziękuje. - powiedziałam uśmiechnięta, po czym odłożyłam talerz na stół i biorąc widelec, wzięłam pierwszy kęs mojego osobistego śniadania. - A coś ciekawego się działo, kiedy spałam? - spytałam, upijając łyk soku pomarańczowego. 
Szczerze? To jest pierwszy raz, kiedy ktokolwiek zrobił mi śniadanie. Takie specjalne dla mnie. Z reguły, to ja robię śniadania wszystkim chłopakom, bo wolę się wcześniej pomęczyć, niż potem wzywać straż pożarną, żeby ugasili naszą kuchnię. No... Nie licząc oczywiście mojej mamy, która gdy byłam dzieckiem, zawsze w soboty przygotowywała specjalne śniadania dla każdego z nas. Z biegiem czasu, coraz bardziej dziwię się, że chciało jej się przygotowywać aż tyle jedzenia. Ale to był przecież jeden ze sposobów okazywania nam jej miłości. Matki, dla swoich dzieci, są w stanie zrobić wszystko, odstąpić cokolwiek i sprać każdego, kto skrzywdzi jej małe skarby. 
Każdy czasami ma chwilę refleksji. Ja na przykład, kiedy zaczynam rozmyślać o przyszłości, zastanawiam się, jak będzie wyglądać moja rodzina. I czy kiedykolwiek ją założę. Czy będę dobrą matką. Czy będę kochająca żoną. Dobrą siostrą. I czy będę musiała zrezygnować z muzyki? Z koncertowania? Z zespołu? Nie chciałabym tego... Muzyka, fani, występy - to jest to, co kocham i chcę robić. Ale z biegiem czasu trzeba podejmować trudne i ciężkie decyzje. I w takich właśnie chwilach zdaję sobie sprawę, że po prostu trzeba cieszyć się każdym momentem. 
-Nawet nie wiesz, co się działo! - wybuchnął Rocky. - Riker dostał w twarz od Vanessy, bo próbując zrobić jej śniadanie pomylił mu się cukier z solą! - zaśmiał się brunet. - No... I nie musieliśmy gotować, bo Laura namówiła Rossa, żeby zrobił nam wszystkim śniadanie. - dodał rozmarzony. 
-A co z Jakiem i Verą? - spytałam. 
-Wciąż nie wrócili... - odparła przygaszona Lau. 
-Nie martw się, nic im nie będzie. Na pewno nie potrzebnie się martwimy. - pocieszył ją Ross, obdarzając ją ciepłym uśmiechem. 
"Nie potrzebnie się martwimy..." - to zdanie odbijało się w mojej głowie, jakby tylko ono w niej aktualnie było. Momentalnie przypomniały mi się wydarzenia z wczorajszego dnia, co widziałam, czego nie powiedziałam, dlaczego nie spałam... Scena, której głównym bohaterem był Garrett, nie potrafiła ulotnić się z mojego umysłu. Męczyło mnie poczucie winy. Nie wiem dlaczego. 
-Ryd, wszystko ok? - z zamyślenia wyrwał mnie głos mojego starszego brata.
-Co..? - wydukałam. - Umm... Tak, wszystko dobrze...
-Na pewno? Bo wyglądasz, jakbyś ducha zobaczyła.
-Nie, wszystko ok. - skłamałam. Bo co miałam zrobić? Muszę pogadać z Vanessą. To na pewno. Powiem, jak było i razem zdecydujemy, co z tym zrobić. Bo dłużej nie wytrzymam z tym głupim poczuciem winy.
Posłałam wszystkim delikatny uśmiech, po czym wzięłam do buzi kolejny gryz naleśnika. Dam głowę, że na mojej twarzy malowało się teraz rozmarzenie... Kto by pomyślał, że zwykłe jedzenie może dać człowiekowi tyle radości?
Kiedy na moim talerzu pozostały jedynie same okruszki, odłożyłam na niego widelec. Następnie upiłam łyk swojego soku i odłożyłam szklankę na stół. Całe towarzystwo pogrążone było w żywej rozmowie, od czasu do czasu jedynie przerywając swój dialog kęsem naleśnika. Nie czekając ani chwili dłużej dźgnęłam w bok Vanessę siedzącą obok mnie tak, by zwróciła na mnie uwagę. Cel osiągnięty.
-Mhm? - mruknęła.
-Chciałam Ci powiedzieć... Albo może spytać, czy mogłybyśmy porozmawiać po śniadaniu? Tak w cztery oczy? - spytałam niepewnie, ilustrując każdy fragment twarzy mojej przyjaciółki.
Vanessa z czarnymi włosami, bladą cerą i lekkimi rumieńcami wyglądała niczym Królewna Śnieżka. Odpowiedni makijaż i rola w filmie gwarantowana! Twarz dziewczyny była smukła, a policzki zaokrąglone, co dodawało jej uroku, a nie pogrubiało. Jeszcze nie umalowane oczy wcale nie traciły swego piękna. Van byłą naprawdę urodziwą dziewczyną, czasami zazdrościłam jej urody.
No, ale muszę przyznać - lubię być blondynką.
-Nie ma problemu. A coś się stało? - spytała z lekkim uśmiechem wymalowanym na twarzy.
-Później Ci wszystko wyjaśnię, ale nie martw się. - uspokoiłam ją, kończąc tym samym rozmowę. Oczy zwróciłam z powrotem na własny talerz.
Kiedy ja zjadłam tego naleśnika?
*oczami Veroniki*

Ból w plecach sprawił, że z sykiem otworzyłam oczy. Dosłownie czułam, jak coś rozrywa moje krzyże. Wyprostowałam się, po czym skierowałam ramiona ku sobie, aby trochę je rozciągnąć. Dopiero w tej chwili zdałam sobie sprawę, a raczej przypomniałam, że noc spędziłam na balkonie. Z Jakiem. Na łonie natury. Bez telefonu. Jak słodko. 
Chcąc ujrzeć twarz mojego przyjaciela, odwróciłam ku niemu głowę. Chłopak wciąż spał, opierając głowę o bok balkonu. Przetarłam oczy dłońmi, aby choć trochę się rozbudzić. 
Herbata. Potrzebuję herbaty. Takiej z cytrynką. Kwaśną i słodką. 
Rozmyślania na temat herbaty o poranku zawsze spoko. 
Z natury jestem człowiekiem, który bardzo dużo mówi. Potrzebuję tego do normalnego funkcjonowania. A aktualnie, nudzi mi się. I to bardzo, oj bardzo.
-Ała! Czemu mnie uderzyłaś?! - zawył Jake, po otrzymaniu ode mnie plaskacza w twarz. 
-Po pierwsze: mówi się dlaczego. - zaśmiałam się. Zawsze, gdy poprawiałam wymowę chłopaka, on się wkurzał. Wtedy zazwyczaj zaczynaliśmy się sprzeczać. I to chyba kochałam w naszej relacji najbardziej. - Przepraszam, ale musiałam cię jakoś obudzić... 
-A nie mogłaś mną potrząsnąć? Albo coś powiedzieć? - spytał bezradnie, ale jego rozbawiony uśmiech mówił sam za siebie. 
-To byłoby takie zwykłe... A ze mną nigdy się nie nudzisz! - uśmiechnęłam się szeroko, celowo ukazując rząd mych zębów. Jake uniósł swą rękę ku górze i nim zdążyłam zaprzeczyć, jego dłoń powędrowała na moje włosy, obficie je czochrając. 
Jake'uś, życie ci nie miłe? 
Zmarszczone brwi, usta ułożone w dziubek i skrzyżowane ramiona, czyli mina na wściekłą kaczkę. Zawsze się sprawdza. 
-No co? - spytał, wciąż chichocząc. Zabije skubańca. - Twój wzrok mówi sam za siebie. - ponownie się zaśmiał.
-Gdybyś naprawdę wiedział, co mówi mój wzrok, już dawno by Cię tu nie było. - wysiliłam się na srogi ton. Niestety, nie został on przyjęty tak, jakbym tego chciała - chłopak nie przestawał się uśmiechać. 
Złośliwość losu jest wtedy, kiedy masz ochotę zedrzeć komuś głupi uśmieszek z twarzy, a zarówno patrzałbyś na niego godzinami. Muszę przyznać, że uśmiech Jake'a jest dla mnie na swój sposób wyjątkowy. Sama nie wiem dlaczego, lecz tak już po prostu jest. Zachwyca mnie śpiew Rossa, raduje zapał Vanessy do horrorów, cieszą chwile z Laurą, a kocham uśmiech tego głupka, z którym muszę siedzieć na balkonie. Po upływie tych kilkunastu godzin mogę stwierdzić, że nie były ona zmarnowane. W życiu, trzeba przecież spróbować wszystkiego. Noc na balkonie zaliczona, teraz pora na ślub z księciem z bajki. I wypicie całego garnka rosołu oczywiście. 
Moje plecy dały o sobie znać, a ja poczułam się, jakby po całym moim ciele przeszedł paraliż. 
-Kurde! - warknęłam. 
-Co jest? - zaciekawił się chłopak. Jake, pora cię wykorzystać jako prywatnego masażystę. 
-W skali od jednego do dziesięciu, jak bardzo chcesz teraz pomasować moje obolałe plecy? - spytałam szybko, tym samym radując się z rozszerzonych źrenic blondyna. - Za nim odpowiesz, to przypomnę, że plecy bolą mnie, bo spałam na balkonie, a spałam na balkonie, bo nas tu zamknąłeś. - dodałam, uciszając chłopaka ruchem dłoni. 
-Ja nas tu nie zamknąłem! - oburzył się. 
-Jak to nie ty, to kto? To ty i koniec końców kropka i wykrzyknik! - podniosłam głos, nieudolnie ukazując swoją wyższość. Próbować można, tak?
-Ale...
-Veronika ma zawsze rację! - zaśmiałam się. - Dobra, żartowałam... I tak wiele dla mnie zrobiłeś, dając mi wczoraj swoją bluzę, za co jeszcze raz dziękuje. - powiedziałam, a chcąc jak najbardziej pokazać mu, jaki ten gest był dla mnie ważny, uśmiechnęłam się najpiękniej jak potrafiłam. Taką mam przynajmniej nadzieję. 
-Nie ma za co. Wiesz... Miło mi się tu z tobą gada...
-Rozmawia. - poprawiłam go, szczerząc się niczym zbiegły z psychiatryka. 
-Rozmawia, ale czy nie chciałabyś się może stąd jakoś wydostać? - zapytał. 
Mogę się założyć, że to było pytanie retoryczne. Chyba. 
-Pewnie, ale jak? - spytałam, tym samym podnosząc się z ziemi. Wychyliłam się przez balustradę i spojrzałam w dół, próbując ocenić wysokość. Jeśli skoczę, najwyżej złamię sobie nogę. Albo kręgosłup. -Skok odpada. - zaprzeczyłam stanowczo. 
-A może moglibyśmy się po czymś opuścić? - zapytał chłopak, stając tuż obok mnie. 
-A niby po czym ty chciałbyś się tu... Chwila moment! - przerwałam nagle. Mogę się założyć, że gdybym grała w jakiejś kreskówce, to na 100% nad moją głową pojawiłaby się zapalona żarówka. 
-Chwila moment, co? - ponaglił mnie Jake. 
-Czekaj, wprowadzam chwilę napięcia... - wyszeptałam, próbując uzyskać mroczny ton. - Pam pam pam...
-No mówże!
-Nie stresuj się tak, bo ci żyła na czole pęknie. - uspokoiłam go, jakże dorośle pokazując mu swój język. - Może moglibyśmy się zsunąć w dół po tej rurze? - zaproponowałam, wskazując na metalowy przedmiot, znajdujący się obok okna do pokoju Laury.
I kto jest geniuszem? Ja jestem geniuszem!
-No chyba Cię cycki swędzą! - przeraził się chłopak. O nie, nie, nie. Tak nie będziemy się bawić.
-To jest mój tekst! - oburzyłam się, niczym pięciolatka, która nie dostała wymarzonego lizaka. Jeszcze położę się na ziemi, będę walić po niej rękoma oraz zacznę krzyczeć i będzie pięknie.
-Mniejsza o to! Ważne aktualnie jest to, że jestem za ciężki! To się pode mną załamie.
Spojrzałam na niego spod byka.
-Twierdzisz iż to, czy swędzą mnie piersi nie jest ważne? - spytałam jakże błyskotliwie.
Po nocy spędzonej na balkonie moja inteligencja osiągnęła poziom nieopierzonego kurczaka.
Lubię kurczaki. Takie z rożna.
-O czym ty mówisz? - zmarszczył brwi.
-No bo, powiedziałeś, że "mniejsza o to".
-Ale to było tylko powiedzenie! Sama stwierdziłaś, że to jest Twój tekst!
-Jaki tekst? - straciłam wątek. Mam dalej ciągnąć tę rozmowę, czy już wyszłam na wystarczającą idiotkę?
-No chyba Cię cycki swędzą. - powiedział, a raczej westchnął.
-Wcale, że nie! - oburzyłam się, obejmując przy tym ramionami.
-Nie, nie rozumiesz... To był ten tekst...
-Aha... Dobra, już kumam... - uśmiechnęłam się lekko. - Wybacz, ale ostatnimi czasy mój mózg ma zwolnione buforowanie. - zaśmiałam się, przenosząc cały ciężar ciała na ręce, które opierały się o balustradę.
-Zdążyłem zauważyć. - chłopak również zarechotał.
-Vera? Jake? - nagle do moich uszu dotarły czyjeś słowa. Poprawka. Czyjś krzyk.
-Kto nas woła? - spytałam na wpół samą siebie, po czym wywiesiłam głowę przez balkon. -Maia? A co ty tu robisz? - mimo zdziwienia osobą naszej przyjaciółki, kąciki mych ust były skierowane wysoko ku górze. Pomoc nadeszła!
-Wy mi lepiej powiedzcie, co robicie na balkonie! We dwoje! - zawołała, podkreślająca ostatnie słowo.
Podtekst wyczuwam.
-Długo by mówić... - Jake machnął dłonią. - Mogłabyś pójść po kogoś z wewnątrz domu, żeby nas wypuścili? - spytał z nadzieją.
-Pewnie! Zaraz wracam, nigdzie się nie ruszajcie! - zawołała i nim zdążyliśmy odpowiedzieć, już jej nie było.
-To miał być żart? - spytał Jake mając na myśli, jak podejrzewam, ostatnie wyrazy wypowiedzi Mai. Wzruszyłam ramionami.
Po kilku minutach drzwi od pokoju Laury otworzyły się, a w nich stanęli wszyscy nasi przyjaciele, włącznie z Maią. Momentalnie rzuciłam się na dziewczynę, przytulając ją.
-Moja wybawicielka!
-Ej! Nie było tak źle! - wtrącił się Jake, za co ponownie pokazałam mu język. Czuję się spełniona.
-Może mi to ktoś wytłumaczyć? - odezwała się Laura. Spojrzałam z rozbawieniem na mojego byłego współlokatora balkonowego.
-To długa historia. Wszystko Wam opowiemy, ale błagam, dajcie nam najpierw zjeść śniadanie. - zaśmiałam się. - I wypić herbatę. - dodałam.
-No... Nie powiem, zabawnie było. - podsumował Jake.
-Jak było dokładnie, to się jutro u ginekologa dowiemy. - na twarzy Ratliffa pojawił się chytry uśmiech, za co dostał ode mnie kuksańca w bok.
-Dobra, chodźmy lepiej już na dół. - zaproponował Rocky, a mnie nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Wystrzeliłam jak z procy, biegnąc w kierunku kuchni i potykając się o własne nogi.
Herbato, przybywam!
*oczami Laury*
Podczas, gdy my wpatrywaliśmy się z wyczekiwaniem w Veronikę wypijającą już 3 szklankę herbaty, Jake opowiedział nam całą historię - zaczynając od kłótni w sypialni mojej przyjaciółki, a kończąc na pojawieniu się Mai.
Mimo uśmiechu na twarzy Australijki, domyślałam się, że coś ją trapi. Jak to mówią, oczy są zwierciadłem duszy. Jej tęczówki stały się jakby wyblakłe, a spojrzenie przepełnione żalem. Bałam się. Nienawidziłam, gdy któreś z moich przyjaciół miało problemy, a ja nie potrafiłam mu pomoc. Uczucie bezradności często doprowadzało mnie do szału. Mam nadzieję, że dziewczyna zwierzy się ze swoich problemów.
-Maia... - zaczęłam niepewnie, nie wiedząc, czy wypada o to pytać przy wszystkich. Ale przecież wszyscy jesteśmy jej przyjaciółmi, prawda?
-Tak? - spytała dziewczyna, a uwaga i spojrzenia wszystkich osób w tym pomieszczeniu skupiły się na nas.
-Przepraszam, że pytam, ale czy wszystko w porządku? Bo siedzisz taka smutna... Jeśli nie chcesz mówić, to zrozumiem...
Dziewczyna westchnęła.
-Właściwie, przyszłam tu, bo muszę z Wami o czymś porozmawiać. - podrapała się po karku, jakby nie wiedząc, od czego zacząć.
-Co się stało? - zaniepokoił się Riker.
Dziewczyna przeleciała po wszystkich wzrokiem, po czym spuściła głowę w dół.
-Dostałam propozycję zagrania w filmie...
-To świetnie! - ucieszyła się Van.
-Jeśli się zgodzę, wyjeżdżam na 7 miesięcy do Australii. - wyszeptała, wręcz prawie niesłyszalnie, a ja poczułam, jak cała dobra energia ulatuje ze mnie niczym powietrze z przekłutego balonika.

***

Bum!
Uff... I skończyłam :')
Dobra... To skoro wreszcie przebrnęłam przez ten rozdział, a nie mam pojęcia czemu pisanie go zajęło mi tyle czasu, to teraz oficjalnie zapowiadam, że rozdziały będą pojawiały się raz w tygodniu. Żebyście mniej więcej nie musieli długo czekać, a żebym i ja wyrabiała się w dobrych terminach ^^ W razie jakichś komplikacji, będę dawała Wam znać :) 
I jak tam minęły Wam Mikołajki? :3 
Christmas is coming *-* I jak wszyscy się podniecam :D Ale kto nie lubi świąt? :3 
No... To może jeszcze zapowiem, że już niedługo w opowiadaniu pojawi się pewna komplikacja związana ze związkiem (cóż za składnia :')) Rossa i Lau. Taki mały spoiler xd 
Hmm... I mam dla Was jeszcze jedną niespodizankę. :3 W związku z tym, że zbliża się pewna okrągła cyfra w ilości komentarzy na blogu, dla tego, kto będzie któryśtam konkretnym komentującym będzie czekała mała niespodzianka :3 Na razie nic więcej nie zdradzę ;D Reszty dowiecie się w swoim czasie ^^ 
Powiem Wam, że jak tak czytałam te wszystkie komy pod poprzednią notką, to aż mi się łezka w oku zakręciła :') Dziękuje Wam! <3
Na koniec spytam jeszcze, co sądzicie o nowym wyglądzie bloga? Korzystałam jedynie z tego, co proponuje mi blogger, bo mi to wystarcza ^^ Wcześniej było tu tak jakoś... za różowo xd 
Żegnam się i przetrwania szkoły życzę. ;3 
~MiLka <3