sobota, 13 grudnia 2014

42. You're always there, you're everywhere, but now I wish you were here.

 Notka! :D Ważne :3

Siedzieliśmy i tempo wpatrywaliśmy się w Maię. Dziewczyna robiła to samo, tyle, że ona ilustrowała wzrokiem nas wszystkich, jakby z obawą? Niepewnością? Cokolwiek to było, wiedziałam, że dziewczyna czekała na naszą odpowiedź. Osobiście, po prostu nie miałam pojęcia co mogę jej powiedzieć. Taka rola to wielka szansa, na pewno przyśpieszyłaby jej karierę. Z drugiej strony, wysyłając ją na inny kontynent, prawdopodobnie nie zobaczymy jej bardzo długo. Ona sama nie jest z tego powodu zachwycona, widzę to po niej. I nie chodzi mi o jakieś egoistyczne poglądy - nie jedź, bo chcę, żebyś tu była. Chodzi o to, że nie chcę, by jechała, bo nie chcę jej stracić. Bo jest dla mnie bardzo ważna.
-I co ja mam zrobić? - spytała cicho. Dobre pytanie.
-Maia... Według mnie, nie powinnaś odrzucać takiej propozycji. - Zabrał głos Riker.
-Ale ja nie chcę się z Wami rozstawać! Wiem jak to się skończy! Odległość niszczy kontakty międzyludzkie, a ja nie chcę stracić takich przyjaciół! - wybuchła, patrząc na chłopaka z wyrzutem. - Przepraszam Cię Riker... - uspokoiła się po chwili. - Po prostu jestem rozdarta...
-My to rozumiemy. Też będziemy za Tobą tęsknić. Ale pół roku to nie cała wieczność... Będziemy rozmawiać przez telefon, skype'a... Znajdziemy sposób. Kiedy los daje nam taką szansę, nie możemy z niej rezygnować. Nie można zjeść ciastka i mieć ciastka.
-Można kupić dwa ciastka. - zasugerował Ellington, a wszyscy obdarzyli go wściekłym spojrzeniem.
-Chodziło mi o to - kontynuowała Vanessa - że zawsze mamy jakiś wybór, który niesie ze sobą konsekwencję.
-Za ile to dni? - spytałam cicho, jakby wciąż nie dochodząc do siebie. Przywiązuje się do ludzi, których kocham.
-Za dwa tygodnie jest casting, więc aby zdążyć wszystko naszykować, przygotować się, zabookować hotel musiałabym być tam wcześniej. Mój agent powiedział, że najpóźniej, jeśli się zgodzę, wylatuję w piątek. Dziś mam mu dać znać, co postanowiłam.
-Ale piątek jest za dwa dni! - oburzył się Rocky.
-Wiem, dlatego chciałam z Wami porozmawiać... Nie mam pojęcia, co dalej zrobić! To jest życiowa okazja, nie mogę jej zmarnować, ale... Nie chcę też stąd wyjeżdżać. Nie chcę zostawiać Los Angeles. Nie chcę zostawiać Was. Nie chcę zostawiać tych wszystkich wspomnień. Nie chcę zostawiać głupich ławek w parku. Tu jest moje życie... - powiedziała Australijka, spuszczając głowę w dół. Zebrałam się w sobie. To ona podejmuje trudną decyzję, a ja się mazgaję! To Maia potrzebuje przyjaciół, wsparcia. A ja zamierzam je jej zapewnić.
Przysunęłam się do dziewczyny, po czym mocno ją przytuliłam. Pogłaskałam jej głowę, niczym małą dziewczynkę, a następnie powiedziałam tuż przy jej uchu:
-Polecisz do Australii, wyuczysz się scenariusza i dostaniesz tę rolę, a później będziesz sławna. Zobaczysz. Będziemy utrzymywać kontakt, nie zapomnimy o Tobie, obiecuję Ci to. Może nawet w przerwie nas odwiedzisz..? Zobaczysz, wszystko się ułoży. Pamiętaj, jesteś wspaniała, a skoro los postawił na Twojej drodze taką szansę, nie możesz jej zmarnować. - Zakończyłam swój monolog. Po chwili poczułam czyiś oddech na karku. Wtem, ktoś opierając się o mnie, również przytulił się do Mai. Następnie wszyscy po kolei podchodzili do Australijki mocno ją przytulając, aż wszyscy zastygliśmy w wielkim, grupowym przytulasie.
-Jesteście cudowni, wiecie? - wyszeptała dziewczyna. - I jak ja mam Was tu zostawić? - zachichotała, jednak ja wiedziałam, że po jej policzkach spływają łzy.
-My też będziemy tęsknić. - Odpowiedział jej Ell, a ja poczułam, jak nasz uścisk się zaciska. Nie wiem jak Mai, ale mnie powoli brakowało tchu. Odsunęłam się więc lekko od dziewczyny, powodując tym, że wszyscy zrobili krok w tył. Po kolei wróciliśmy na swoje miejsca, lecz odszukałam swymi palcami dłoń Mitchell, by móc złączyć ją z moją w uścisku.
-A teraz dzwoń do swojego agenta. W trybie now. - Zakomenderował Ross, a kąciki ust dziewczyny uniosły się do góry.
-Jesteście pewni?
-Tak! Dzwoń! - zaśmialiśmy się, ale ja, siłą powstrzymywałam łzy. Z tego co widziałam, nie mi jedynej zbierało się na płacz. Mimo wszystko brunetka sięgnęła do kieszeni, aby wyciągnąć z niej telefon. Następnie odnalazła w kontaktach numer telefonu swojego managera, a jej palec zawiesił się nad zieloną słuchawką. Veronika przewróciła oczami, po czym z uśmiechem położyła swoją dłoń na dłoni Mai, tym samym przyciskając "Połącz".
-Coś ty zrobiła! - wystraszyła się dziewczyna, wyrzucając swój telefon do góry. Sprzęt na chwilę zawisł w powietrzu, po czym opadł na kolana Rydel. Dziewczyna również podrzuciła komórkę sprawiając, że tym razem upadła obok Jake'a. Chłopak wziął telefon w ręce i położył go na kolanach Rockyego, który ponownie wyrzucił go do góry.
-Dość! - krzyknął Riker, tym samym łapiąc wirujący pod sufitem sprzęt. Następnie wyciągnął swoją dłoń w kierunku Mai, patrząc na nią wyczekująco. Australijka przygryzła dolną wargę, jednak wzięła komórkę, przykładając ją do ucha.
-Dzień dobry. - Odezwała się po chwili, a my wszyscy dodaliśmy jej otuchy, obdarzając ją szczerymi uśmiechami. Brunetka westchnęła cicho. - Ja dzwonię w sprawie filmu. Zgadzam się. - Powiedziała, a ja wtuliłam się w Rossa, który siedział obok mnie.
Gdybym ja była na miejscu Mitchell, nie wiem, jak bym postąpiła. Chyba zostałabym na miejscu, ale ja to ja, ona to ona. Każdy ma swoje życie. Cieszę się, że Maia może się rozwijać. Naprawdę się cieszę. Oczywiście, będę za nią tęsknić, ale czasami, trzeba spojrzeć ponad uczucia.
Łatwo mówić, trudniej zrobić. Nie umiałabym się rozłączyć z Vanessą. Jesteśmy siostrami, a nawet jeśli nie we wszystkim się zgadzamy to i tak się kochamy.
A Ross? Teraz, gdy wyznaliśmy sobie uczucia, umarłabym z tęsknoty. Kocham go. Całym sercem. Nie potrafiłabym chyba bez niego wytrzymać. Boję się, że nadejdzie chwila, kiedy los nas rozdzieli. Coś się wydarzy, a może któreś z nas będzie musiało wyjechać? Co wtedy z nami będzie? Utrzymamy znajomość na odległość? Czy zerwiemy?
Na samą myśl przeszły mnie ciarki. Stop. Dziś nie mam zamiaru myśleć o tym, co będzie. Skupiam się na tym, co teraz. I mam zamiar dopilnować, aby te dwa ostatnie dni w Los Angeles, były najlepszymi, jakie Maia kiedykolwiek tu przeżyła.

*oczami Veroniki*

Kilkukilogramowa kula, którą dzierżyłam dzielnie w dłoni sprawiała, że moja lewa ręka się wydłużała. O tak. Zapiszę się na jakieś spotkania dziwolągów. Albo wstąpię do cyrku. I będę codziennie widywać lwy! 
-Rzucasz? - usłyszałam za sobą krzyk Rossa. Przewróciłam oczami. 
-Dam Ci jeszcze kilka sekund radości z pierwszego miejsca, bo za chwilę ktoś Cię z niego zrzuci. A tym kimś będę ja. - Powiedziałam pewnie, po czym biorąc rozbieg z pełną precyzją rzuciłam przedmiotem. Kula, potoczyła się równo po torze, trafiając z siłą w pierwszego kręgla, który przewrócił pozostałe. 
-Ha! I kto jest królową kręgli? - zadałam pytanie retoryczne, tym samym ukazując wszystkim mój jakże wspaniały taniec zwycięstwa. Kłaniajcie mi się, leszcze! 
-To nie jest koniec kolejki! - zauważyła Rydel.
-Każdemu pozostał jeden rzut. - Skwitował Jake. Machnęłam lekceważąco dłonią. 
-Pff... I tak nie macie ze mną szans. - Zaśmiałam się, po czym wracając na swoje miejsce, usiadłam na wygodnej, granatowej sofie. 
Muszę przyznać, nasza paczka nie składała się z małej ilości osób. Kiedy więc wychodziliśmy na miasto, nie dość, że samą liczebnością zwracaliśmy na siebie uwagę wszystkich przechodniów, to jeszcze zachowywaliśmy się jak zbiegłe małpy z zoo. I tak kocham tych wariatów. 
Wciąż do mnie nie dochodzi, że już za dwa dni Maia wyjedzie. Na pół roku. Będę za nią strasznie tęsknić. Ach... W takich chwilach w mojej głowie pojawiają się te wszystkie momenty, które przeżyłyśmy wspólnie. Te dobre i te złe. Wszystkie są dla mnie ważne. Lubię wspomnienia. 
Skoro dziewczyna wyjeżdża, to musieliśmy coś zorganizować, aby te ostatnie dwa dni były jednymi z najlepszych. Padło na kręgle. Powiem szczerze, byłam niezmiernie zadowolona z tego faktu. Dlaczego? Bo uwielbiam tę grę! I nie chwaląc się... Zawsze wygrywam. Co wkurza Rossa, który zawsze jest drugi. Zwykle po takim turnieju obraża się na cały świat, ale kupujemy mu lody i jego dobry humor wraca. 
Faceci. Czy oni kiedyś dorosną? Ktoś mądry kiedyś powiedział, że mężczyźni dojrzewają później. Może posiadał wiedzę książkową, ale nie życiową. Bo w praktyce, po wieloletnim doświadczeniu mogę stwierdzić, że chłopcy nigdy nie dojrzewają. Ale muszę przyznać, bez nich, ten świat byłby po prostu nudny.
Zwróciłam swoje oczy ku rozgrywającym się pojedynku. Obecnie, Maia przymierzała się do drugiego rzutu. Wycelowała, puściła kulę i... nie strąciła jedynie jednego kręgla. Przyzwoicie, nie powiem. Australijka uśmiechnęła się szeroko, po czym wymijając Laurę, na którą przyszła teraz kolej, usiadła na kanapie, między Vanessą a Ellingtonem. Młodsza Marano chwyciła za czerwoną kulę, po czym uważnie rejestrując trasę, rzuciła nią. 2 kręgle. Na jej twarzy pojawił się momentalny smutek. 
-Nie martw się Lau! Każdy ma gorszy dzień. - Spróbowałam ją pocieszyć. Przynajmniej tyle mogłam w tej chwili zrobić. Na szczęście, niczym rycerz na białym koniu, pojawił się Ross, ruszając z pomocą swej księżniczce. Wziął jedną kulę, po czym objął Laurę w pasie i stając za nią pomógł jej w rzucie. Tym razem, tablica wyników ukazała pełną 8. 
Z chęcią sama pomogłabym przyjaciółce, ale w obecnych czasach, gdybym zrobiła coś takiego, ludzie uznali by nas za homoseksualistki. Smutne, ale prawdziwe. 
Kolejnymi osobami, które zmagały się z przeciwnościami toru, były Rydel, Jake, Vanessa, Rocky, Ell, Riker, Ross, aż wreszcie przyszła pora na mnie. Zaliczyłam dwie dziesiątki. Zadowolona z siebie zaklaskałam w dłonie, po czym odwróciłam się z powrotem do moich przyjaciół. 
-To co... Idziemy na lody? - zaproponowałam. Nie musiałam powtarzać. Rocky i Ell momentalnie podnieśli się, a raczej poderwali ze swoich krzeseł, po czym niczym na skrzydłach wyfrunęli z kręgielni. 
-Mogłam się nie odzywać...
-Oni wiedzą, że muszą zwrócić buty, tak? - zapytała Vanessa. 
-Nie jestem pewien. - Zaśmiał się Jake. 
-Najwyżej zostaną o tym uświadomieni przez ochroniarza za... teraz. - Powiedziała Laura, widząc mężczyznę ubranego na czarno, który ciągnął za sobą dwa ofiarne kozły. Czytaj: Ellingtona i Rockyego. Chłopcy zaczęli krzyczeć i wzywać pomocy.
Westchnęłam cicho. Raz się żyje. Biegiem rzuciłam się na ochroniarza, tym samym wskakując mu na plecy i wrzeszcząc, aby puszczał moich przyjaciół. Trudno. Najwyżej dostanę kilka godzin prac społecznych. Czego się nie robi dla przyjaciół?
*****

-Czy wyście powariowali?! - zaczął wrzeszczeć Riker. Po jakże miłej rozmowie przeprowadzonej ze starszym panem o tym, że napaść na pracowników klubu jest zła, twarze naszej trójki zostały wywieszone w gablotce, koło recepcji, a ja, Rocky i Ellington otrzymaliśmy definitywny zakaz wstępu do kręgielni. 
-Przepraszam bardzo, to nie moja wina, że chciałam ratować moich przyjaciół! - oburzyłam się. Jak już wlazłam, to trzeba dalej brnąć w to bagno. - Bo wy jakoś specjalnie się do tego nie fatygowaliście. 
-Właśnie!
-Dobrze gada! - zawtórowali mi Ratliff i Lynch, obdarzając mnie szerokim uśmiechem. 
Czuję się jak bohaterka. Aż łza się w oku kręci. 
-I opłacało się?! 
-Definitywnie tak. - Odparłam pewnie. - Błagam Was, to nie jest jedyna kręgielnia w Los Angeles. - Pokazałam wszystkim język. Ostatnio uzależniłam się od tego gestu. 
Czy to podchodzi pod zaburzenia psychiczne?
-Dobra Riker i tak nie przemówisz im do rozsądku. - Rydel westchnęła cicho. Ta dziewczyna dobrze mówi, piwo jej postawić! 
-Trzeba zacząć od tego, że Ci dwaj nie mają zdrowego rozsądku. - Zaśmiał się Ross. 
-A solidarność Very jest na tak wysokim poziomie, że zrobi największą głupotę, aby chronić swoich bliskich. - Dodała Laura. Ta też dobrze mówi, jej również postawmy piwo. Albo nie. Laura po napojach procentowych ma niezły odpał, a to może być niebezpieczne. Chwila. Byłoby zabawnie. Zmieniam zdanie, postawmy jej piwo! 
Poza tym, gdyby słowo "niebezpieczne" lub "niemożliwe" zastąpić słowem "zabawne" życie byłoby łatwiejsze. No bo na przykład, loty w kosmos stałyby się zabawne, pływanie w basenie z rekinami stałoby się zabawne, pająki stałyby się zabawne. I ja nie żartuje. Te małe insekty są wszędzie. Są one jedynym minusem lata. Mimo wszystko, staram się ich nie zabijać. Po pierwsze, twierdzę, iż one również mają prawo żyć. Po drugie, na świecie żyje tyle robali, że gdyby utworzyły armię mogłyby pokonać wojsko ludzkie, a to byłaby zagłada ludzkości. Tak więc, kiedy ta mroczna chwila nadejdzie, wierzę, że wszystkie insekty, których nie zabiłam w przeszłości, oszczędzą mnie. Tak w ramach wdzięczności. 
Jeśli moje przemyślenia byłyby wyświetlane w telewizji, byłaby to najlepsza komedia psychologiczna na świecie. O ile istnieje taki gatunek. Zmieniam zdanie. To zły pomysł. Jeszcze trafiłabym do jakiegoś psychiatryka. A tam nie ma wi-fi. 
-Skoro to już sobie wyjaśniliśmy... - zaczął Ellington. 
-To idziemy na te lody? - dokończył za niego Rocky. Klony. Istne klony z kosmosu.
-Myślicie, że po tym co zrobiliście, dostaniecie lody? Jako jakąś nagrodę? - zapytał Riker, zakładając ręce na biodra. Co on moja matka? A nie. To przecież facet. Prędzej ojciec. Tyle, że mój tata nigdy nie robił mi wyrzutów. Zazwyczaj to on planował ze mną połowę genialnych akcji, które w większości przypadków kończyły się katastrofą. Moja mama wkurzała się na nas oboje, a sąsiedzi nas nie znosili. Może i nas nie znosili, ale za to jakże sławni byliśmy! Moje nazwisko było znane na całym osiedlu. Ach, cena sławy. Nie ważne jak zdobytej, czy poprzez osiągnięcia, czy poprzez zalanie domu sąsiadki, czy wrzucenie siostry do jej kominka. Ważne, że byłam sławna. I tylko to się liczy. W końcu, trzeba patrzeć na świat przez różowe okulary, nieprawdaż? A moje są tęczowe.
-Koleś, ty się nie zapominaj. Może jesteś starszy, ale nie na tyle, żeby prawić nam morały. - Zaśmiałam się. Blondyn obdarzył mnie wściekłym wzrokiem. Czy to było zbyt wredne? Chyba nie. Zresztą, czasami nie panuje nad moim wiecznie otwartym otworem gębowym i nie kontroluję tego, co mówię. To moi przyjaciele, powinni się już przyzwyczaić. - Oj no Riker nie wkurzaj się. Lepiej chodźmy na lody, poprawi Ci się humor. - Wzruszyłam ramionami.
-Ja Ci zaraz...
-Oj Riker, daj im spokój. Wiedzą, że zrobili źle, co nie? - zapytała Maia, na co nasza trójka zgodnie pokiwała głowami.
-Proponuję, abyśmy poszli do tej kawiarni i miło spędzili czas. - Uśmiechnęła się Laura.
-Powspominamy, pośmiejemy się, pogadamy...
-Dokładnie! - poparła Jake'a Vanessa.
-To jak będzie? - spytałam, wyczekująco patrząc na najstarszego blondyna. Uniósł oczy ku niebu, po czym spojrzał na nas zrezygnowany.
Wygięta dolna warga, wielkie oczy i głowa przekrzywiona w lewą stronę - mina na zbitego psiaka.
Podziałało. Na twarzy chłopaka zagościł szeroki uśmiech, po czym zaśmiał się cicho.
-No już dobrze... Przecież po to dziś tu jesteśmy. Trzeba świętować sukcesów Mai. - Powiedział. I to się nazywa praca zespołowa.
-To, że zaproponowano mi udział w castingu nie oznacza, że dostałam tę rolę. - Wtrąciła się Maia.
-Kij z tym dziewczyno! Każdy powód jest dobry, do zjedzenia lodów! - wykrzyknął uradowany Ellington, po czym bez żadnych ceregieli chwycił dziewczynę za rękę i pociągnął ją, biegnąc przed siebie. Ludzie, których mijał na chodniku mieli z lekka zdziwione twarze, ale kto by się tym przejmował?
-Ellington, kawiarnia jest w drugą stronę! - zawołałam, przykładając do ust obie dłonie i tworząc z nich naturalny megafon. Już po chwili koło całej naszej paczki przebiegł Ratliff, wciąż to ciągnąc Australijkę za dłoń. Wszyscy patrzyli, jak para znika za najbliższym zakrętem.
-Chłopie, czekaj na mnie! - zawołał Rocky, po czym rzucił się w pogoń za przyjacielem. Minutę później i on zniknął nam z oczu.
-Vera...
-Hmm?
-Ale wiesz, że Ell początkowo biegł w dobrym kierunku? - zapytała niepewnie Laura. Mogę się założyć, że na mojej twarzy pojawił się chytry uśmiech.
-Wiem, ale chcę zobaczyć jego reakcję, kiedy zorientuje się, że pobiegł w złą stronę. - Zaśmiałam się.
-Idiotka. - Podsumował Jake, mając kąciki wysoko uniesione do góry.
-I za to mnie kochacie! - wykrzyknęłam uradowana, posyłając wszystkim całusa w powietrzu. Następnie z rękoma uniesionymi do góry, ruszyłam w przeciwnym kierunku, niż pobiegli nasi dwaj przyjaciele, wraz z Maią.
Za kilka minut się zorientują. Mam przynajmniej nadzieję.
Mniejsza o to. Przynajmniej Maia będzie miała jakieś dodatkowe atrakcje przed wyjazdem.
Proste? Proste. Trzeba umieć tylko spojrzeć na tę sytuację z dobrego punktu widzenia.
A teraz, kierunek lodziarnia!

*oczami Laury*

-A pamiętacie jeden z naszych pierwszych wypadów na plażę? 
-No pewnie! Wszystko byłoby ok, gdybyśmy nie zakopali Laury w piasku i nie zapomnieli jej zabrać! 
-I tak wciąż uważam, że za jedne z lepszych momentów można uznać te spędzone w kinie. 
-Ach... Konkursy na rzucanie popcornem. Aż łezka w oku się kręci. - Ross wykonał teatralny gest dłoni. 
-A impreza urodzinowa Rydel?
-Do tego poterminowa. - Dodałam. 
-I jak mnie znaleźliście na dachu! 
-Pamiętam! Zwiedziliśmy wtedy pół miasta, próbując przypomnieć sobie cokolwiek z ostatniej nocy. 
-A pamiętacie, jak ten znany cyrk był w naszym mieście?
-Albo przesłuchania do Austina&Ally?
-Lub wszystkie imprezy! 
-Każda była wyjątkowa...
-Albo ta noc w domu starszej pani!
-To było potworne... - przeszedł mnie dreszcz na samo wspomnienie. 
-I zabawne. 
-O! A ja nie zapomnę naszych nocowań!
-I kąpieli w basenie!
-A wypadów do naszej ulubionej kręgielni? Któż o nich zapomni?
-Przez najbliższy okres na pewno wy musicie o nich zapomnieć, bądź znaleźć sobie nową kręgielnie. - Zaśmiała się Vanessa, mając na myśli Veronikę, Rockyego i Ellingtona.
-A pamiętacie, jak...
Od około pół godziny, wszyscy siedzieliśmy w małej, zwykłej kawiarence, znajdującej się w centrum miasta. Każdy z nas zamówił sobie jakiś deser, w większości przypadków były to lody, a kilka osób, w tym ja, wzięło sobie również kawę. Kiedy rozpoczęliśmy wspominać wszystkie chwile, jakie spędziliśmy ze sobą, jadaczki nam się nie zamykały. Zanim ktoś skończył mówić, kolejne dwie osoby wspominały coś innego. Przekrzykiwaliśmy się, wybuchaliśmy głośnym śmiechem, a od czasu do czasu rozkoszowaliśmy się smakiem pysznych deserów. Czasem, zauważałam ukradkowe spojrzenia kelnerek, bądź pozostałych klientów. Niektórzy kiwali głowami z pogardą, inni mówili coś do swoich towarzyszy, a jeszcze inni śmiali się bądź po prostu uśmiechali pod nosem. Może im przeszkadzaliśmy, może wręcz przeciwnie, ale nie zwracaliśmy na to uwagi. Może to zabrzmi dziecinnie, ale naprawdę po prostu cieszyliśmy się swoim towarzystwem, nie zważając na innych. Bo wszystko, co było wokół, traciło znaczenie. I za to kocham chwile spędzone z przyjaciółmi; nie ważne są miejsce, czas, luksusy, czy ograniczenia - ważni są ludzie. Ludzie, bez których po prostu nie moglibyśmy żyć. 
Powiało kiczem? Może. Ale takie są moje uczucia. I zdania nigdy nie zmienię. 
-Nawet nie wiecie, jak będę tęsknić za tymi naszymi wypadami. - Westchnęła cicho Maia, upijając łyk swojej kawy. Miałam ochotę rzucić się na nią, przytulić z całej siły, wykrzyczeć, że ja też ją kocham. Chciałam jej pokazać, jak bardzo jest dla mnie ważna. Niestety, uniemożliwiało mi to ramię Rossa, którym mnie obejmował i stół, który dzielił mnie i brunetkę. Zamiast tego, pokusiłam się jedynie o posłanie jej delikatnego uśmiechu. Nagle, poczułam jak ktoś dotyka mojego nosa, czymś zimnym. Zrobiłam zeza, zerkając na swój nos. Widniała na nim różowa plama, spowodowana maźnięciem mnie truskawkowymi lodami. Odwróciłam głowę w lewą stronę, zerkając na winowajcę spod przymrużonych powiek. Tak chcesz się bawić? - szepnęłam do Rossa. Na jego twarzy widniał głupkowaty uśmieszek. Muszę przyznać, wyglądał w nim całkiem uroczo. Nie zmieniło to jednak moich chęci, ku zemszczeniu się na chłopaku. Przejechałam opuszkiem palca po rancie mojego kubka od kawy, ściągając z niego trochę pianki. Następnie przyłożyłam dłoń do policzka blondyna. Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Nie trwał on jednak zbyt długo, gdyż Ross przysunąwszy się do mnie, otarł się swoją twarzą o mój polik. Tym samym spowodował, że i ja byłam brudna z kawowej pianki. 
-Głupek... - zaśmiałam się, wycierając twarz w serwetkę. 
-Ale Twój. - Odparł, splatając pod stołem nasze dłonie. 
Kątem oka zobaczyłam, jak Veronika rysuje w powietrzu wielkie serce. 
Muszę przyznać, ten blondyn sprawiał, że czułam się wyjątkowa. I szczęśliwa. Kto by pomyślał, że nasze losy tak się potoczą? 
Ludzie, przez lata próbowali stworzyć definicję słowa "miłość", czy to na podstawie obserwacji, książek naukowych, życiowych przeżyć, czy uczuć. Uważam, że jak dotąd nikomu się to nie udało. Według mnie, każdy odczuwa miłość na swój sposób, a każdy jest inny. Każdy inaczej ją interpretuje, inaczej rozumie, inaczej czuje, a jeszcze inaczej mówi o niej. Jedno wiem. Mimo wielu częstych komplikacji, złamanych serc, wylanych łez, wierzę, że gdy znajdziemy tę prawdziwą, jedyną miłość, da nam ona szczęście.
-Która godzina? - z zamyślenia wyrwał mnie głos Ratliffa. Spojrzałam na Rikera, który aktualnie wygiął się w tył po to, aby móc wyciągnąć telefon z kieszeni.
No tak. Przecież któż by w obecnych czasach nosił coś takiego na ręce, jak zegarek. Postęp technologii mnie czasem przeraża.
-Hmm... Po 20. - odpowiedział blondyn, chowając sprzęt z powrotem do kieszeni. Nawet nie zauważyłam, kiedy ten czas minął! Przecież przed chwilą była 14...
-Już tak późno?! - przestraszyła się Maia.
-Oj tam oj tam, noc jeszcze młoda... - przeciągnął się Jake, kładąc dłonie na karku.
-Wiem i ogromnie miło mi się z Wami siedzi, ale... Ale muszę się jeszcze spakować... - westchnęła dziewczyna.
-Co? - pisnęłam cicho. Nie chciałam się już żegnać z Maią. Ani dzisiaj, ani wcale. Widać los postanowił inaczej.
-Przykro mi... - westchnęła Australijka.
-Ty chyba nie myślisz, że wrócisz do domu sama! - oburzyła się Veronika. Nie znałam jej od dziś, aby nie wiedzieć, że ten uśmiech, w który była przyodziana, oznaczał jakiś plan. I już nie mogłam się doczekać jego przebiegu.
-Vera, też bym chciała, ale...
-Nie ma żadnego ale! - zaprotestowała brunetka. Bo gdy moja przyjaciółka się na coś uprze, to nie ma odwrotu.
-Veronika dobrze mówi. Jeśli nie możesz gdzieś z nami pójść, to my pójdziemy z Tobą do domu. - Podsumował Jake.
-I pomożemy Ci się spakować! - uradowałam się. - Z taką ilością ludzi, pójdzie Ci to kilka razy szybciej!
-A później jeszcze coś porobimy. - Rydel zaświeciły się oczy.
-Jeśli to nie będzie problem, zostaniemy u Ciebie na noc. - Uśmiechnęła się Vanessa.
-Spać i tak nie musisz, bo w samolocie będziesz miała na to wystarczająco dużo czasu. - Ratliff poruszył znacząco brwiami.
-W ten sposób, spędzisz z nami jeszcze więcej czasu! - podsumował mój chłopak.
-Pozostaje tylko kwestia, czy jeszcze nie masz nas dość. - Zaśmiał się Riker, po czym wszyscy spojrzeliśmy wyczekująco na dziewczynę. Przez chwilę miałam wrażenie, że oczy Mai zaszkliły się. Był to krótki moment. Przez te kilka sekund bałam się, że ona ma rzeczywiście dość, ale wtedy, kąciki jej ust uniosły się wysoko ku górze.
-Oczywiście, że się zgadzam! Jesteście najwspanialsi... - wzruszyła się.
Płakała. To były łzy szczęścia.
-My też Cię kochamy! - zawołał Rocky tak głośno, że jestem pewna, że dosłownie wszyscy klienci kawiarni nas usłyszeli. Poprawka. Cała obsługa. Nasza paczka była ostatnimi klientami. Mogę się założyć, że kelnerki właśnie w tej chwili przeklinają los za to, że trafili im się tak uparci ludzie i nie dość, że hałasują, to jeszcze siedzą im na głowie od kilku godzin.
-No to na co jeszcze czekamy? Ruszamy do Mai! - zaśmiałam się, na wpół chcąc ułatwić życie pracownicom kawiarni. Z drugiej strony, chciałam jak najszybciej znaleźć się wśród rzeczy Mai, wśród środowiska, w jakim na co dzień żyła, wśród jej zapachów, w jej domu. Obok niej. Żeby jak najlepiej na jak najdłużej ją zapamiętać. Może i trochę przesadzam, ale ja naprawdę będę za nią tęsknić. I po prostu nie wyobrażam sobie tych ostatnich dwóch dni inaczej, niż na pokazaniu naszej przyjaciółce, jak bardzo jest dla nas ważna.
Moje słowa podziałały. Wśród dzikich wrzasków i śmiechów wszyscy podnieśliśmy się z krzeseł. Zapięłam zamek w mojej bluzie. Nagle, poczułam jak ktoś splata moje palce z jego. Nie musiałam się odwracać, aby wiedzieć, kim był ten ktoś.
Ale i tak to zrobiłam. Blondyn wpatrywał się we mnie z lekkim uśmiechem na ustach. Kochałam jego uśmiech. Kochałam jego brązowe oczy, które dzisiaj miały kolor mlecznej czekolady. Kochałam jego palce, którymi gładził moją skórę. Kochałam jego głos - kiedy śpiewał, kiedy mówił, kiedy krzyczał. Kochałam jego oddech, który często łaskotał moją szyję. Kochałam jego zapach. Kochałam jego gesty. Kochałam jego usta, te ciepłe, wspaniałe wargi, do których zdążyłam przywyknąć. Kochałam go całego. Mogę to stwierdzić, to nie jest głupie zauroczenie. Ja naprawdę kocham tego chłopaka. Kocham, kocham, kocham. Mogę powtórzyć to jeszcze milion razy, a i tak nie straci wartości.
Kiedy zorientowałam się, że nasi przyjaciele już wyszli z lokalu, a ja wciąż stoję na środku kawiarni wlepiając ślepia w Rossa, poczułam, jak się rumienię. Spuściłam wzrok.
Mogę się założyć, że na mojej twarzy widniał głupkowaty uśmiech. Jestem tego pewna.
-O czym myślisz? - zapytał mnie. Och, gdybyś ty to wiedział.
-O Tobie. - Odpowiedziałam krótko, przygryzając dolną wargę. Lubiłam to robić.
-A dokładniej? - spytał. Jego ton głosu świadczył o tym, że nawet jeśli znał odpowiedź, to i tak chciał ją usłyszeć z moich ust. A ja uznałam to za słodkie.
-Kocham Cię. - Powiedziałam.
-Ja Ciebie też. Jeśli to sen, o zgrozo, niech nikt mnie nie budzi. - Zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam. Ku mojej radości, blondyn nachylił się do mnie, w celu złożenia na mych ustach pocałunku. Pocałunku, którego tak pragnęłam. Niestety nie dane nam było ugasić swych pragnień, gdyż koło siebie usłyszeliśmy ciche chrząknięcie. Spojrzałam za siebie. Pracownica kawiarni stała obok nas z miotłą, jak podejrzewam chcąc posprzątać, by móc spokojnie zamknąć lokal. A my jej w tym przeszkadzaliśmy.
-Już wychodzimy. - Speszyłam się, po czym pociągnęłam chłopaka za dłoń w kierunku wyjścia.
-A na przyszłość, proszę nie przerywać klientom w czułościach. Nie każdy będzie tak wyrozumiały jak my.
-Ross! - warknęłam, po czym zatrzasnęłam za nami drzwiczki od lokalu. Żałuję. Dałabym wszystko, aby zobaczyć minę kelnerki.
-No co? - spytał, ale się śmiał. Żartował. Uwielbiałam, gdy to robił.
-Pstro. Mogłeś się powstrzymać. - Dźgnęłam go w żebro.
-Mych uczuć do Ciebie nie da się powstrzymać! - szepnął, teatralnym głosem. Poczułam się jak główna bohaterka jakiejś opery mydlanej. Speszona, wpatrywałam się w swojego chłopaka, który jakże rozbawiony tą sytuacją postanowił kontynuować swój monolog:
-Kocham Cię, jak nie kochałem nikogo i nie wstydzę się tego! Mogę to wykrzyczeć, nawet tu i teraz.
-Dajesz. - zachichotałam cicho. Naprawdę chciałam to zobaczyć. Podczas gdy Ross nabierał powietrza do płuc, ja wyciągnęłam z kieszeni telefon, włączając funkcję: aparat. Blondyn odsunął się ode mnie na metr, po czym rozkładając szeroko ramiona, wykrzyknął:
-Kocham Laurę Marano!!! - mój palec zatrzymał kamerkę, a moja twarz powstrzymywała uśmiech. Z marnym skutkiem.
-Te, zakochańce, idziecie, czy nie? - usłyszałam czyiś krzyk. Zapewne Veroniki. Przyzwyczaiłam się do jej głosu. Nic nie mówiąc schowałam telefon do kieszeni spodni i podeszłam do Rossa. Jednocześnie wyciągnęliśmy ku sobie dłonie, które już po chwili trwały w mocnym uścisku. Nic nie mówiliśmy. Nie musieliśmy. Po prostu zrozumieliśmy się bez słów. Zgodnym krokiem pobiegliśmy w kierunku reszty naszych przyjaciół. Na naszych twarzach, wciąż widniał szeroki uśmiech.Osobiście uważam, że jest to najpiękniejszy ze wszystkich sposobów na pokazanie swojego szczęścia.

***

Bum!
O ile nie będę się zbytnio cackać z tą notką to zdążę przed 24 ;p 
A dlaczego mi na tym zależy? Bo dzisiaj mija pół roku odkąd założyłam tego bloga!
Mimo wszystko, jestem z siebie dumna. :) Cieszę się, że postanowiłam wstąpić w świat blogera. Można powiedzieć, że obecnie jestem od niego uzależniona ^^ 
Przede wszystkim dziękuje Wam, moi drodzy czytelnicy, bo to głównie dzięki Wam wytrwałam w tym wszystkim :3 <3 
Rozdział, mam nadzieję się podobał :) Końcówka taka lekka, ale miło mi się ją pisało ^^ Jeszcze kilka rozdziałów na spokojnie i zaczynam mieszać :D Mam nadzieję, że zaciekawi Was to, co planuję :)
Od razu zapowiadam, że w opowiadaniu często będzie się pojawiała perspektywa Veroniki, lubię pisać jej oczami ^^ A odpowiadając na Wasze pytanie: tak. Veronika jest postacią wzorowaną na kimś konkretnym. Można powiedzieć, że ta bohaterka jest połączeniem dwóch pewnych osób :3 
Rozdział na drugim blogu powinien się pojawić w czwartek, o ile dam radę go skończyć. Jeśli nie, to będzie w weekend za tydzień :)
Na dziś to tyle :) Życzę spokojnej nocy, bądź miłego dnia, w zależności od tego, kiedy to czytacie :3  
Bez odbioru.
~MiLka <3


9 komentarzy:

  1. Super rozdział :*
    Będę pierwsza czy też nie? xD
    Czekam na next <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnh rozdział! (^.^)

    OdpowiedzUsuń
  3. boski rozdział i czekam na nexta. :->

    OdpowiedzUsuń
  4. OMG super i czekam na next
    PS. Zapraszam tutaj www.raura-kinga-story.blogspot.com jakbys miala ochote zostawic po sobie slad ( czyt. Koma ) bylabym bardzo wdzieczna :-)
    Pozdrawiam
    Kinga
    :-*

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział :D Jeju to jak Laura i Ross traktują siebie nawzajem jest słodkie, ile bym oddała za kogoś takiego <3 Ell, Rocky i Vera znowu musieli coś zrobić, ahhh moje głupki XD Te wspomnienia były świetne, przypomniałam sobie wszystkie niezapomniane sytuacje z twojego opowiadania. Jeszcze tak dobrze pamiętam tą wizytę u starszej pani i wyłamanie drzwi XD No i oczywiście gratuluję, jesteś z nami już pół roku, cudowne pół roku :D Pisz tak dalej, bo jesteś w tym naprawdę świetna.
    Jeszcze raz rozdział cudny i czekam na next :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem taka dumna z mojej TWIN...zdolniara moja. Shit man...to już pół roku. Aż łezka się kręci w oku. I'm so proud...wiem powtarzam się ale tak po prostu jest. Brak słów...
    A teraz co. Oczywiście zabieram się do rozdziału....
    O MAJ GAT...kolejny raz I"M SO PROUD...the beściak kochana. Serio wszystko się tak łatwo i mile czyta. Jak zawsze.
    A tak w ogóle...to mam wont. Co to ma być za plagiat...'W trybie now'...normalnie szczyt. Jestem wzruszona. Normalnie TWIN...
    Nie no Vera swoimi przemyśleniami zwaliła mnie ze stołka. Serio przemyślenia o robactwie...strzeliło ci w dyńke?! Jak zawsze po tej bohaterce wali mi na mózg. Zdradź swojej TWIN kogo przedstawia ta postać. Tak więc wiesz co robić na GG c'nie?! Noooo.....
    Raura jest taka słodka...a ostatnia scenka zasłodziła mnie już totalnie. I tu uwaga nie przez czekoladę...ALARM...Słodka nie miała jeszcze czekolady w ustach...Kierunek półka ze słodyczami...BUHAHA...
    BTW...Maia wyjeżdża a ja walę takiego samego smutasa co Lau. No na fakcie...tak samo się przywiązałam do tego debila. Ja tu przeżywam rozdwojenie jaźni...dobra już bredzę.
    'Mamo jest czekolada?!'.....
    Ale akcja w kręgielni...MEGA. Tsa...te stawianie się ochroniarzowi...kocham tych debili. Ale jeszcze bardziej ciebie...bo tworzysz ten wspaniały blog.
    I znowu płaczę ze wzruszenia. Moja dziewczynka.
    Dobra ja idę szukać chusteczek i oczywiście chocolate...bo nie wyrabiam. A ty tu pisz mi nexta...i oczywiście oczekuję cię na GG...lasencjo ty moja...FIT GIRL...pamiętasz...?! Życzę weny. Buźka<3

    OdpowiedzUsuń
  7. Gratuluje bloga i rozdziału . Czytałam to o pierwszej w nocy na telefonie ... Chciałam Ci coś napisać , ale internety mulą . Jeszcze raz gratuluje . Nie umiem się doczekać next ... Normalnie kocham Cię za tego bloga ;*

    OdpowiedzUsuń
  8. Podczas czytania tak jakoś zaczęłam wyobrażać sobie jak cała paczka idzie sobie w ciemnościach i nagle słyszą za sobą jak Ross się drze xD cudowne. I ten ochroniarz z kręgielni.. Rozdział piękny, smutny i wesoły w jednym.
    I wiesz co? Tak jakoś ta Vera właśnie wpadła mi od razu do paczałek. Nie obraź się czy cuś.. ale ona właśnie jest taka.. inna..? Specyficzna..? Wyjątkowa..? sama nie wiem, ale w każdym razie wyróżnia się od pozostałych bohaterów.
    No i helloł!! Pół-rocznica!! To jest naprawdę cuś że wytrzymałaś z nami tutaj te..emm.. nie, nie powiem ci dokładnie ile dni, bo się pomylę xD (Mata mą słabością jest.) Ale pół roku! To jest coś! Szacun. :D Życzę Ci dalszej wytrwałości i weny.
    Pozdrawiam:**

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetny :)
    Końcówka taka słodka <3
    Czekam na next :D

    OdpowiedzUsuń