sobota, 17 stycznia 2015

46. And you'd give anything to get what's fair, but fair ain't what you really need

 Ważna notka, a zwłaszcza dla Mary Jane. :)

-Jake, co to za pytanie! Oczywiście, przecież jesteśmy przyjaciółmi! - Odwróciłam do niego głowę, a na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. To ja tu się boję, że może on rzeczywiście coś do mnie poczuł, a tu się okazuję, że mu chodzi tylko o przyjaźń? - Jak możesz pytać o takie rzeczy! Nie powiem, narobiłeś mi niezłego stresa... - odetchnęłam, po czym uśmiechnęłam się szeroko.
-Czemu stresa?
-Mówi się dlaczego. - Poprawiłam go. Tak automatycznie. Uśmiechnął się pod nosem, jednak z niewiadomych powodów wciąż był spięty. Coś tu nie gra.
-No więc? - ponowił pytanie.
Słyszałam, że ponoć prawda jest najlepsza. A skoro już wiem, o co chodziło, to myślę, że mogę mu ją wyjawić. Uśmiechnęłam się lekko i przymknęłam lewe oko. Albo prawe. Nigdy nie jestem pewna, które to które.
-Nie śmiej się, ale przez chwilę myślałam, że może ty poczułeś do mnie coś więcej niż przyjaźń... - wyznałam. O dziwo już nie bałam się jego reakcji. Cały stres ze mnie uleciał. Wreszcie poczułam się jak ja. Prawdziwa ja.
Oczy chłopaka rozszerzyły się, na kilka sekund. Nigdy dotąd nie widziałam czegoś takiego. To w ogóle możliwe? Jake przygryzł dolną wargę, uśmiechając się przy tym. Następnie schylił głowę w dół.
-Na serio tak myślałaś? I dlatego się tak stresowałaś?
-Wiem, to było głupie... - westchnęłam, chowając twarz w dłoniach.
-Tak, to było głupie... - szepnął, jakby sam chciał się o tym zapewnić. Uderzyłam go w ramię powodując tym samym, że skierował na mnie swój wzrok.
-Przecież miałeś się nie śmiać! Przepraszam, ale mój umysł często mi płata figle i potem wymyślam takie różne rzeczy...


-Spoko, przecież rozumiem. - odparł, jakby chcąc zakończyć ten temat. A ja nie chciałam go drążyć. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, Jake ze spuszczoną głową wpatrywał się w podłogę, a ja wpatrywałam się w niego. Zastanawiałam się, nad czym myśli. Ciekawe, czy inni ludzie też mają takie pokręcone podświadomości, jak ja. Byłoby miło wiedzieć, że nie jest się jedynym.
-To... Co chciałbyś porobić? - zapytałam w końcu. Wprost roznosiła mnie dobra energia. Musiałam ją jakoś rozładować, a pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, była wielka poduszka, z symbolem hiszpańskiego klubu. Chwyciłam ją w obie ręce i klękając za Jakiem, z całej siły uderzyłam go w głowę.
-Ej! - oburzył się, kiedy odwrócił się w moją stronę. On stał, a ja wiłam się na jego łóżku niczym chora psychicznie. Do tego śmiałam się na pół miasta. Musiałam wyglądać wprost komicznie.
Ale, gdybyście widzieli jego minę, sądzę, że zareagowalibyście tak samo jak ja.
-Takie to zabawne? - zapytał.
-Jakby nie było zabawne, to bym się nie śmiała!
-No to zobaczymy. - Podjął się wyzwania, chwytając za poduszkę. Chciałam uciekać. Chciałam też znaleźć sobie jakąś broń. Chciałam się bronić. Ale najzwyczajniej w świecie, nie mogłam przestać się śmiać. Skończyło się to tym, że oberwałam po twarzy poduszką.
Jeden, dwa, trzy razy. O i jeszcze czwarty. Jak miło.
Pierzę sprawiło, że spojrzałam na chłopaka trzeźwiej. Stał na przeciwko mnie, bacznie obserwując moje ruchy. Ponownie klęknęłam, oceniając moją sytuację. Mogłam rzucić się na niego z poduszką, spróbować nad nim przeskoczyć i prawdopodobnie złamać sobie kręgosłup, lub przebiec mu pod nogami. Wybrałam tę najbardziej zboczoną opcję. Nim Jake się zorientował, co zamierzam zrobić, ja prześlizgnęłam się pod jego nogami, po czym na czworakach uciekłam z jego pokoju. Następnie prawie tracąc równowagę, podniosłam się z ziemi i pognałam gdzieś w głąb mieszkania.

*oczami Laury*

-Mogę Ci zadać jedno pytanie? - zapytałam się mojego chłopaka, kiedy wreszcie dotarliśmy na miejsce. Przypatrywałam się wielkim konstrukcjom, a zwłaszcza jednej, z którą wiązało się pewne wspomnienie. Wspomnienie, które kiedyś by mnie zawstydziło, ale teraz, na samą myśl o tym wydarzeniu, kąciki mych ust uniosły się ku górze.
-Już to zrobiłaś. - Zaśmiał się, a ja jedynie przewróciłam oczami. Głupia gra słówek. 
-Przecież wiesz, o co mi chodzi. - Sprzedałam mu kuksańca w bok. - Dlaczego wybrałeś to miejsce? - naprawdę byłam ciekawa. Miał tyle miejsc do wyboru. A on zabrał mnie do wesołego miasteczka. Nie to, że jestem zawiedziona, bo tak naprawdę to się cieszę. A zwłaszcza, że to tutaj pierwszy raz się pocałowaliśmy. Nie licząc chwil kręcenia Austina i Ally oraz tego na meczu koszykówki. Tutaj, na kole młyńskim, po raz pierwszy pocałowaliśmy się tak naprawdę. Byłam ciekawa, czy blondyn też o tym pamięta. 
-Wybrałem to miejsce, ponieważ to tutaj zdałem sobie sprawę z tego, co do Ciebie czuję. - Szepnął Ross, obejmując mnie od tyłu. Staliśmy tak chwilę, wpatrując się w widok tego miejsca. Roześmiane twarze, czy to rodzin, czy przyjaciół. Pary obejmujące się ciasno, jakby bali się, że coś ich rozdzieli. Beztrosko biegające dzieci. Dorośli, którzy z niedowierzaniem kręcą głową, widząc te małe urwisy. Przecież one tylko się bawią, nie rozumiem, jak można być złym na dziecko. Pracownicy ośrodka, z rękoma pełnymi roboty. I w tym całym zamieszaniu, ja i mój świat, do którego należy Ross. 
Czułam, jak chłopak chowa twarz w moich włosach, rozkoszując się ich zapachem. Tym samym oddech, który uciekał z jego, jak podejrzewam, uchylonych ust, muskał mój kark. Tak bardzo chciałam się teraz odwrócić i połączyć nasze usta. Ale muszę być silna. Sama postawiłam warunki, więc teraz muszę się ich trzymać. 
-A więc chodźmy. - Powiedziałam, odwracając się do chłopaka. Uśmiechnęłam się do niego i chwyciłam go za dłoń, następnie z powrotem się odwróciłam, ciągnąc go w stronę kolejki. O dziwo, nie była zbyt wielka. Już po kilku minutach staliśmy przy kasie, a Ross niczym prawdziwy gentleman zapłacił za nas oboje. Taki mały gest, a tak cieszy. 
-To gdzie idziemy najpierw? - zapytałam, nie kryjąc podniecenia. Może byłam trochę zbyt podekscytowana, ale każda normalna dziewczyna zachowywałaby się w ten sposób na swojej pierwszej randce z takim chłopakiem. 
-A gdzie masz ochotę iść? - zapytał, a mój wzrok od razu, niczym spuszczony ze smyczy, powędrował ku wielkiemu kołu, zwanemu Diabelskim Młynem. Ross, chyba to zauważył, gdyż dodał: - Tam idziemy na koniec. 
-Dlaczego?
-Bo najlepsze zostawia się na koniec. - Uśmiechnął się szeroko. 
-W takim razie, co powiesz na filiżanki? - zaproponowałam. Nie miał nic przeciwko. Już po chwili oboje siedzieliśmy w wielkiej szklance. Chłopak objął mnie, za co został obdarzony uśmiechem. 
Atrakcja ruszyła. Już po dwóch pełnych okrążeniach, dziękowałam niebiosom, że nie jadłam jeszcze obiadu. Inaczej na pewno w tempie ekspresowym by ze mnie wyszedł. Nie powiem, czułam, jak wzrasta we mnie adrenalina, ale poczucie bezpieczeństwa dawało mi ramię Rossa, które trzymało mnie przy nim. Kiedy spojrzałam ze strachem w oczach na chłopaka, ten zaczął się wygłupiać i robić głupie miny, które sprawiły, że już po chwili wybuchłam śmiechem. Nie umiałam się opanować, a blondyn, który również zaczął się śmiać wcale mi nie pomagał. Muszę przyznać, bawiłam się wspaniale! A zważywszy na to, że kiedy musieliśmy już wysiąść, to blondyn pokazał prowadzącemu tą atrakcję mężczyźnie język sądzę, iż mu też się to podobało. Następnym miejscem, które tym razem wybrał blondyn, była budka ze zdjęciami. Chcieliśmy jakoś upamiętnić te chwile. Na pierwszym zdjęciu oboje się uśmiechnęliśmy, na drugim natomiast, blondyn obdarzył mnie pocałunkiem w policzek. Na trzecim zdjęciu chłopak mnie objął, a ja ułożyłam z mych rąk serduszko, a na ostatnim każde z nas zrobiło jakąś głupią minę. Otrzymaliśmy dwie pary tych fotografii, tak więc każde z nas otrzymało jeden pasek. Później wybraliśmy się na statek. Oczywiście Ross zachęcał mnie, abym poszła z nim na sam tył tej ogromnej huśtawki, a kiedy się nie zgodziłam po prostu chwycił mnie w pasie i zaniósł do tego rzędu, do którego chciał. Krzyczeliśmy wniebogłosy, unosząc nasze ręce do góry. W pewnej chwili wiatr zawiał tak mocno, że moje włosy rwane były we wszystkie strony świata. Jedną z tych stron, okazała się buzia blondyna. Wybraliśmy się także na wodny rollercoaster, poszliśmy do domu strachu oraz jeździliśmy autkami. Na każdej z tych atrakcji bawiłam się naprawdę wspaniale!
W pewnej chwili, kiedy Ross kupił mi watę cukrową, poczułam się wręcz jak mała dziewczynka. Miło tak czasem przestać się wszystkim zamęczać, jak to mówią, wyłączyć myślenie i po prostu się dobrze bawić.
-Dajesz Lau, jeszcze trochę! - dopingował mnie Ross, kiedy z pistoletu na wodę celowałam w buzię clowna. W tym samym czasie, kiedy rozbrzmiał gong, ja dokończyłam swoje zadanie, tym samym wygrywając jakiś gwizdek, czy inny gadżet.
-Brawo! - zaklaskał Ross, przytulając się do mnie. Zaśmiałam się cicho.
-Nom. To co teraz? - spytałam, czując, jak rozpiera mnie wewnętrzna radość. Chłopak przewrócił oczami, lecz cały czas był uśmiechnięty.


-Jak to możliwe, że w takiej drobnej dziewczynie kryje się tyle energii?
-Nie moja wina, że tak wspaniale się bawię! - krzyknęłam ucieszona, rzucając się chłopakowi na szyję. Ten w odpowiedniej chwili mnie złapał, a ja objęłam go najmocniej jak mogłam, wtulając się w niego. 
Ale przecież to było zbyt piękne. Tą jakże magiczną chwilę zepsuł pewien warkot, dochodzący z wnętrza mojego ciała. Tak dokładniej, z żołądka. Tak dokładniej, byłam głodna. Ross odstawił mnie na ziemię, po czym spojrzał na mnie z jednym z tych swoich pięknych uśmiechów.
-Głodna?
-Trochę... - przyznałam mu rację. 
-To mam pomysł. Teraz, zaproszę Cię na romantyczny obiad, a później...
-A co z Diabelskim Młynem? - przerwałam mu, robiąc minę smutnego pieska. 
-Nie dałaś mi dokończyć. - Puścił mi oczko. - A po obiedzie zaliczymy tę atrakcję, co ty na to?
-Ale jak tu wrócimy? Można tak?
-Spokojnie, tak się składa, że w środku tego ośrodka jest bardzo fajna knajpka. 
-No to w takim razie ruszajmy. - Uśmiechnęłam się do niego. Już po chwili oboje zmierzaliśmy ramię w ramię w kierunku restauracji, w której zamierzaliśmy zjeść posiłek. 

*oczami Rydel*

-I tak to mniej więcej wygląda. - Zakończyłam moją historię. Patrzałam w oczy Vanessy, próbując się w nich odszukać czegokolwiek, jakiegoś znaku. Chciałam wiedzieć, co czuła. Chciałam móc ją wesprzeć, otrzeć łzy, bądź, jeśli zajdzie taka potrzeba, pomóc ukryć zwłoki. Nigdy nie chciałam, aby któreś z moich przyjaciół cierpiało, ale czułam, że robię źle, nie mówiąc Marano o tym, co widziałam. Ona uzna, co z tym zrobić. Ja nie chcę, żeby potem się zawiodła. Muszę przyznać, że kiedy wreszcie opowiedziałam Vanessie o Garrett'cie, poczułam się jakoś tak... lżej. I nie dlatego, że wreszcie się komuś wygadałam. Dlatego, że wiedziałam, iż nie oszukuję teraz mojej przyjaciółki, nie zatajam przed nią prawdy. 
-Ale jesteś pewna? - zapytała Van, przygryzając dolną wargę. Miała smutne spojrzenie. Nic więcej nie udało mi się wyczytać z jej twarzy. 
-Posłuchaj, Van. Może to nie jest to, co myślimy. Może to jego siostra, albo ktoś w tym rodzaju. Ale... Sądziłam, że powinnaś wiedzieć... - westchnęłam. Spojrzałam na swój talerz, na którym wciąż leżało pół kawałka mojego sernika. Nagle straciłam cały apetyt. 
-Kiedy Garrett przyszedł do mnie pewnego wieczoru - zaczęła mówić, schylając głowę w dół - co chwilę wychodził z pokoju i odbierał jakieś telefony. Po jednym z nich powiedział, że musi wracać do domu. To było tego samego dnia, kiedy widziałaś u niego tę dziewczynę. - Głos zaczął jej się łamać. Nie chciałam tego. Chwyciłam jej dłoń, która leżała na stole, powodując tym samym, że przyjaciółka spojrzała na mnie. Posłałam jej ciepły uśmiech i pogłaskałam wierzch jej dłoni. 
-Nie przejmuj się takim idiotą. Nie warto. 
-A wiesz co jest najgorsze? - spytała, lecz teraz nie była już smutna. Była zła. - Że podczas gdy ja myślałam, co będzie z naszym związkiem, kiedy on wyjedzie na te swoje lekarskie studia, on prawdopodobnie obściskiwał się z jakąś laską. Ugh! Jak mogłam być taka zaślepiona! - warknęła, po czym wyjęła dłoń z mojego uścisku i zaciskając ją w pięść walnęła nią o stół. Sprawiła tym, że większość klientów lokalu się na nas spojrzała. 
-Co zamierasz z tym zrobić? - zaciekawiłam się, ignorując pozostałych klientów. Najchętniej powiedziałabym im coś 'przyjemnego', ale uznajmy, że jestem kulturalna. 
-Spiorę go. - wzruszyła ramionami. 
-Ale tak od razu? Nie lepiej to wyjaśnić? - próbowałam jakoś wpłynąć na moją przyjaciółkę, jednak na próżno. Wiedziałam, jak wybuchowy temperament ma Vanessa. Była jak tykająca bomba - jeden zły ruch i wybuchnie. 
-Tu nie ma co wyjaśniać. Poza tym, ostatnio myślałam trochę na jego temat. Nie mogłabym być z kimś, kto nie lubi moich przyjaciół. Do tego w pewnym momencie zaczęłam myśleć nad tym, czy on w ogóle poważnie mnie traktuje. Bo z naszej ostatniej rozmowy wynika jasno, że myślał o nas jak o letnim romansie. - Powiedziała beznamiętnie. 
-Czekaj, Garrett nas nie lubił? - nie powiem, zabolało. 
-Nie przejmuj się Delly, to pacan. 
-Van, ja na Twoim miejscu nie załatwiałabym tak tego od razu. Poza tym, widziałaś się z nim dziś i wszystko było ok, co nie? - chciałam jakoś załagodzić tę sprawę, jednak chyba coś mi nie wyszło, gdyż Vanessa przewróciła oczami. 
-No spotkać to się mieliśmy. Jednak coś mu 'wypadło' i nie przyszedł. - Zrobiła cudzysłów w powietrzu. - Rydel, nawet nie wiesz, jak potrzebowałam kogoś, kto by mnie przytulił. Cały czas miałam przed sobą twarz Mai i może to żałosne, ale chciałam się komuś wyżalić. A on był zajęty. Rozumiesz to? Powiedziałam mu, że go potrzebuję, a on na to, że mam nie wydziwiać i że dam sobie radę. Byłam przybita. A teraz, słyszę od Ciebie, że ten drań mnie prawdopodobnie zdradza. Powiedz mi, co ty być zrobiła na moim miejscu?
-Kupiła sobie coś na uspokojenie? - powiedziałam pierwsze, co mi przyszło na myśl. Dziewczyna westchnęła cicho. 
-Może i masz rację. Poszłabyś mi zamówić jeszcze jedną herbatę? - zapytała dziewczyna, a ja uśmiechnęłam się lekko. 
-Oczywiście. - odparłam, podnosząc się z krzesełka. Wzięłam ze sobą portfel, po czym skierowałam się do lady, za którą stała kelnerka. Zamówiłam jedną zieloną herbatę, po czym zapłaciłam. 
Współczuję Vanessie. Garrett naprawdę wydawał się miły. No cóż... Widać pozory mylą. Nie rozumiem, jak można kogoś tak skrzywdzić? Albo kogoś okłamać? Ja bym tak nie potrafiła. Nie mówię, że nie zdarza mi się czasem jakieś drobne kłamstewko, czy przewinienie, bo idealna nie jestem. Ale żeby specjalnie kogoś tak ranić?
Kiedy niewiele starsza ode mnie kobieta podała mi moje zamówienie, podziękowałam jej z uśmiechem na ustach. Następnie odwróciłam się w kierunku stolika, przy którym jeszcze przed chwilą siedziała Vanessa. Ale teraz jej tam nie było. 
Kurde. Jak ja mogłam ją tak zostawić?
Nie myśląc nad tym dłużej, odstawiłam filiżankę z herbatą na pierwszy lepszy stolik, po czym poprawiając torebkę na moim ramieniu wybiegłam z kawiarni. Nie mogę czekać na taksówkę, ani autobus, a muszę działać. Postanowiłam, że najlepszym sposobem będzie mały sprint. Mając nadzieję, że dogonię Vanessę, szybkim tempem ruszyłam w kierunku domu sióstr Marano. W końcu Garrett to ich sąsiad, a jak podejrzewam, właśnie do niego udała się czarnowłosa. Minęłam kolejne skrzyżowanie, a Vanessy jak nie było, tak nie ma. Stanęłam na środku chodnika i poczęłam się rozglądać. Dostałam niezłej zadyszki od tego biegu mimo, iż nie mam najgorszej kondycji. Musiałam coś wymyślić. I to szybko. 
Wyciągnęłam z torebki telefon, wykręcając numer do Laury. Odczekałam kilka sygnałów, jednak odezwała się poczta. No tak. Mogłam się tego spodziewać. Przecież Lau ma obecnie randkę z moim młodszym braciszkiem, co oznacza, że żadne z nich nie odbierze. Wykręciłam do Veroniki, może chociaż ona jest w domu i powstrzyma Vanessę. Kto wie, do czego ta dziewczyna jest zdolna? Dla odmiany telefon Very albo był wyłączony, albo rozładowany. 
Pięknie.
Do Ell'a ani Rockyego nie zadzwonię, bo póki co jestem na nich zła. Jake ma za daleko. Cała nadzieja w Rikerze. Wybrałam numer do mojego brata, po czym zaczęłam się modlić w duchu, aby chociaż on odebrał. 
-Halo? - kiedy usłyszałam głos brata po drugiej stronie, spadł mi kamień serca. 
-Riker, czerwony alarm! Vanessa zamierza zabić Garretta!
-A co w tym złego? - braciszku, nie czas na żarty. 
-Ale Rik, ja mówię całkiem poważnie! Rusz swoje cztery litery z domu i jedź do niej, albo będziesz miał do czynienia ze mną! - warknęłam. 
-Dobra, nie gorączkuj się tak. Już jadę. Wiesz, że jeśli chodzi o Van, to ja zawsze pomogę. - Zakończył. Nie zdążyłam nic powiedzieć, gdyż blondyn się rozłączył. Odetchnęłam z ulgą. Co jak co, ale wolałabym się widywać z Vanessą w kawiarni niż w więzieniu. Chwyciłam się za biodro, po czym westchnęłam głośno. Chyba też powinnam tam dotrzeć.
Ruszyłam więc ponownie przed siebie, lecz tym razem po prostu przyśpieszyłam swój chód, zamiast biec. Teraz cała nadzieja w Rikerze.

*oczami Laury*

Siedziałam przy stoliku, oczekując na powrót Rossa. Chłopak poszedł po karty dań. Aby jakoś zabić mijający czas, zaczęłam się rozglądać po całym lokalu. Był on niewielki, ale przytulny. Cała restauracja miała kształt koła. Jej ściany, w kolorze ciepłego brązu miło komponowały się z pomarańczowymi i czerwonymi dodatkami. Po jednej stronie był bar, przy którym przyjmowane były zamówienia. To właśnie do niego udał się Ross, w celu przyniesienia nam menu. Na ścianach wisiały obrazy, namalowane w ciepłych barwach. Za pozostały wystrój wnętrza posłużyły szafki, na których stały różne rośliny, kartki oraz zdjęcia. Stolik, przy którym siedziałam wykonany był z drewna i leżał na nim czerwony obrus. Na jego środku stał niewielki wazonik, serwetki oraz przyprawy. Ogólnie, to sceneria tego miejsca wyglądała niczym wyciągnięta z jesiennego krajobrazu. 
-Przyjemnie tu. - Pochwaliłam to miejsce, kiedy dołączył do mnie blondyn, podając mi jedną kartę dań.
-Masz rację. - Powiedział, rozglądając się po całej knajpce. - Zaraz sprawdzimy, czy równie dobrze gotują. - Usiadł na swoim miejscu. Obydwoje otworzyliśmy nasze menu i rozpoczęliśmy czytanie. Na zupę nie miałam ochoty, więc od razu przewróciłam stronę na dania główne. Mimo, iż wiele potraw brzmiało smacznie, żadna nie przykuła mojej uwagi, zwłaszcza, że miałam ochotę na coś słodkiego. Znając życie, odnalazłam zakładkę z deserami. Jedną z pozycji były naleśniki. Osobiście tego nie rozumiem. Ja tą słodką potrawę traktuję, jak normalny obiad, a w prawie każdej restauracji jest ona wypisana w deserach. Jestem ciekawa, czy istnieją ludzie którzy po zjedzeniu sytego obiadu potrafią sobie zamówić naleśniki na deser. Uniosłam oczy znad karty, aby spojrzeć na blondyna. Wydawał się skupiony. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że nasze dłonie są złączone. Uśmiechnęłam się lekko i powróciłam do czytania. 


Po chwili pojawił się kelner i mogliśmy złożyć zamówienie. Kiedy z uśmiechem na twarzy odszedł od naszego stolika, oparłam się łokciami o stół i położyłam głowę na moich dłoniach. Westchnęłam cicho, wpatrując się w brązowe oczy mojego chłopaka, które ilustrowały mnie dokładnie.
-Czemu się uśmiechasz? - zapytał, widząc mój wyraz twarzy. 
-Jestem szczęśliwa. - Odparłam bez zastanowienia. - Najlepsza pierwsza randka na jakiej byłam. 
-Ona się jeszcze nie skończyła. - Blondyn poruszył brwiami, przybierając tę samą pozę co ja. Nasze twarze oddalone były od siebie o zaledwie kilka centymetrów. Nie rozumiem ludzi, którzy uważają okazywanie sobie publicznie uczuć za obleśne. Moim zdaniem, to słodkie. 
Chociaż nie. Pamiętam, jak kiedyś wybrałam się z Veroniką na koncert. Nie dość, że nie jestem zbytnio wysoką osobą i miałam ograniczone pole widzenia, to jeszcze gdzieś tak w połowie imprezy wepchnęła się przed nas jakaś para. Kiedy zaczęli się całować, o zgrozo, wyglądali, jakby zaraz mieli się pożreć. Pamiętam to dokładnie. I to było nie miłe wspomnienie. Ale trzymanie się za ręce, nawet kradzież jednego pocałunku nie jest czymś złym.
-Myślałam, że pójdziemy jeszcze tylko na ten Diabelski Młyn... - przekrzywiłam głowę w bok. 
-No co ty! Mamy cały dzień! Mogę Ci zagwarantować, że za wcześnie to ty do domu dziś nie wrócisz. - Uśmiechnął się chyrze. Muszę przyznać, że jakkolwiek tego nie robił, zawsze miałam nogi jak z waty. Ross ma naprawdę piękny uśmiech. Hipnotyzujący wręcz. 
-Kto powiedział, że w ogóle muszę wracać. - zaśmiałam się, a mój wzrok na ułamek sekundy powędrował na drzwi wejściowe. Stała w nich ładna dziewczyna, o specyficznej urodzie i brązowych włosach. Nie wiem dlaczego, ale od razu zaczęłam rozmyślać o Mai. Ciekawe, jak mija jej podróż? I czy myśli o nas? Za ile będzie lądować? Na pewno miło jej będzie zobaczyć się z rodziną, przecież ostatni raz widzieli się chyba w święta Bożego Narodzenia. A kiedy my się z nią zobaczymy? Może odwiedzimy ją za miesiąc? A może w ogóle nie znajdziemy czasu? W końcu za miesiąc wracamy na plan Austina i Ally. Tak bardzo chciałabym z nią teraz porozmawiać, spytać co u niej, czy się stresuje przed przesłuchaniem... Ale wiem, że nie mogę. Obiecała, że da znać, kiedy wyląduje i tylko znajdzie chwilkę czasu. Pozostaje mi czekać. Lecz, dlaczego ona musi być tak daleko... 
-W sumie, to nikt. - Odpowiedział mi Ross, a ja milczałam. Myślami byłam daleko stąd, przy mojej przyjaciółce. Po chwili podszedł do nas kelner, przynosząc nam nasze zamówienie. Wzięłam widelec do ręki i zaczęłam wpatrywać się w moje naleśniki z serem i truskawkami. Jak ja po tym nie będę o kilogram cięższa, to to będzie cud. 
-Smacznego. 
-Nawzajem. 
Posiłek spędziliśmy w ciszy. Widziałam, że Ross chciał coś mi powiedzieć, ale albo się bał, albo nie wiedział od czego zacząć. Po chwili wziął głębszy wdech. 
-Lau, co Cię trapi? Bo tak nagle posmutniałaś... Powiedziałem coś nie tak? - zmartwił się. 


-Nie, to nie Twoja wina. Ta randka jest wspaniała i ty jesteś... Po prostu najlepszy. Ale... Ja nie mogę przestać myśleć o Mai. Zawsze kiedy za kimś tęsknie, czuję się, jakbym straciła jakąś część ciała, jakąś cząstkę siebie, rozumiesz? - zapytałam. O dziwo pokiwał głową na tak. Nie chcę być dziewczynką, która użala się nad sobą. Nie chcę być słaba. Ale jestem tylko człowiekiem i mam uczucia. Moje serce nie jest z kamienia, więc gdy kogoś tracę, po prostu czuję ten ból. 
-Wiem, ja też za nią tęsknie. Ale spójrz na to z innej strony - próbował mnie pocieszyć. 
-A jest jakaś inna strona? - głos mi się załamał, chociaż tego nie chciałam. Dlaczego wciąż popełniam te same błędy?
-Lau, ona może teraz spełniać marzenia i nie zniknęła z naszego życia na zawsze. Nie myśl o tym, że nie będziesz się z nią widzieć przez 6 miesięcy. Myśl o tym, że już za pół roku się zobaczycie. 
-A to nie jest to samo?
-Nie. Wszystko zależy od podejścia. A teraz uśmiechnij się, bo nie kupię ci deseru. No już! I want to see you smile! - zaśpiewał na całą restaurację, a ja się zaśmiałam. Miałam w nosie, czy komuś przeszkadzamy. - No i o to chodzi! A teraz szerzej, no już, wiem, że potrafisz! - dopingował mnie Ross, a ja śmiałam się coraz głośniej. - No. Powiedzmy, że zasługujesz na shake'a. Na jaki smak masz ochotę? - spytał. 
-Waniliowy. 
-To poczekaj tu, a ja lecę nam zamówić po shake'u. - Powiedział, a już po chwili go nie było. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Mogłabym kolejny już dziś raz rozprawiać nad temat tego, jaki Ross jest wspaniały, ale chyba wyczerpał mi się limit słów, którymi mogłabym go określić. 
Czy gdy jesteśmy zakochani, zawsze się tak czujemy? Wyolbrzymiamy zalety, a ignorujemy wady? Chyba na tym polega miłość. Na akceptacji, zrozumieniu i wspólnym szczęściu. 
Miłość może ranić. Może prowadzić do żalu, łez, nieprzespanych nocy i kłótni. Do bólu.
Ale czasami, gdy odnajdziesz tę jedyną, odpowiednią osobę, to choćby świat stanął do góry nogami, ty nadal pozostajesz taki sam. A wiesz dlaczego? Bo wiesz, że jest tu ktoś, dla kogo warto się nie zmieniać. Bo on chcę Cię taką, jaką jesteś. To naprawdę wspaniałe uczucie, mieć świadomość, że ktoś taki jest, ktoś, kto będzie Cię wspierał, ktoś, kto będzie Cię kochał, nie ważne gdzie i kiedy. I że Cię nie opuści, aż do śmierci.

***

Bum! :D
A więc zacznijmy może od powodu, dla którego ta notka jest ważna. A więc ostatnio pisałam, że zbliża się pewna okrągła liczba w ilości komentarzy na blogu... Dokładniej chodziło o 1000 komentarzy. :) Postanowiłam, że osoba, której komentarz będzie tysięcznym, będzie miała możliwość przeczytania kolejnego rozdziału szybciej + pod kolejnymi 3 rozdziałami polecę jej bloga. :) A więc pod ostatnim rozdziałem pojawił się ten oto 1000 komentarz, a osobą, która go napisała, była właśnie Mary Jane (do nie dawna Patka Cher ^^). Gdybyś mogła mi w komentarzu napisać, czy pasowałoby Ci, żebym 47 rozdział wysłała Ci na maila, byłabym wdzięczna :)
Dobra! A więc jakże inteligentna MiLka ostatnio się zorientowała, że to już 46 rozdział *o* Nawet nie wiem, kiedy to zleciało... 
Oznajmiam Wam, że rozdział na moim drugim blogu pojawi się jutro. :D 
Kurde, jak ja słodzę tej Raurze. Ale co ja poradzę, chciałam ich związek pokazać w ten sposób. Zresztą, musi trochę poświecić słońce, zanim nadejdą burzowe chmury ;> 
Przypominam o ankiecie, znajdziecie ją po lewej stronie. (chyba lewej, mam słabą orientację). ^^
A co sądzicie o new wyglądzie bloga? Bo nie umiem się zdecydować i co chwilę zmieniam kolory... Ach, to niezdecydowanie. No cóż. Tak bywa. 
Życzę miłego weekendu ^^
~MiLka <3
OneRepublic - "Stop and Stare"



14 komentarzy:

  1. Super rozdział :**
    Czekam na next <333

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniały rozdział! Nie mogę się doczekać rozdziału tutaj i na drugim blogu c:
    Słodzisz, może trochę słodzisz, ale kto nie kocha miłości? Chyba tylko cholerny, pozbawiony uczuć pesymista. Matko, jak ja uwielbiam Veronicę! Czemu ona jest trochę podobna do mnie? :D
    Czekam c:

    OdpowiedzUsuń
  3. Mega Rozdział!!
    Cudny wygląd bloga, wszystko cudnie. Rozdział genialny i słodki. Nic więcej nie umiem powiedzieć ... <3 :D xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Super rozdział :)
    Może troszkę słodzisz, ale uwielbiam takie sceny <3
    Czekam na nexta z niecierpliwością ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej :D
    Rozdział po prostu cudowny. Słodka i szczęśliwa Raura wyrównała smutną wieść o zdradzie Van. Na serio takie harmonijne te twoje opowiadanie. Podoba mi się :)
    Riker poleciał do Van.. mam nadzieje że wysnuje się z tego pikantny wątek.. ;> Nie no.. chociażby jakieś takie zwierzenia w przyszłym rozdziale były by między nimi fajne :D Oczy Rossa są hipnatajzing!
    Jejku.. i ta końcówka. Te takie głębokie rozmyślania. Złote myśli są wszędzie dokoła mnie. :P Ale nie no. Naprawdę świetne to było. Masz talent laska.
    Gratulacje Dżejn :D
    Weny życzę i pozdrawiam:**

    OdpowiedzUsuń
  7. Jestem zdegustowana bo nic nowego w sprawie Jake'a i Very się nie wydarzyło -.-
    Nic
    Kurde
    Jedno
    Wielkie
    N
    I
    C

    Szlag by to trafił
    Jestem zła

    The End

    OdpowiedzUsuń
  8. Na samym wstępie chciałabym ochrzanić Ciacho, ekhem... No wiesz?! Gdybyś mi sprecyzowała, że chodzi o milkę, a nie milkę oreo, to bym poszukała tego hasła i weszła na bloggera-,- Ale za to robię ci krzywdę po godzinach;>
    Nom.
    Matulo, tak szczerze to wierzyłam i się napaliłam, że może cuś zaiskrzy między nimi, a Jake, że przyjaciele, nosz pufff, ale ja wyniuchałam, że on się spinał, jak o tym mówił, ale i tak wiem, że oni się kochają i niech walczy z Rikerem, bo Rikuś pasuje do Van, właśnie! Niech Van zabije Garretta i odkopie go i niech go sklonuje i znowu zabije i zakopie, bo na ot zasługuje, a Riker niech jej nie powstrzymuje przed tym, nom! Na koniec sobie zostawiłam Raurę:) Jak dla mnie nie jest przesłodzona i jest boska, takie to prawdziwe... ale ja i tak wiem, że to cisza przed burzą i zaraz będzie koniec sielanki Oo
    W nawiasie powiem, że lubię, jak u Ann tak u ciebie, że potraficie raz pisać o zabawne scenki, a potem takie poważne i znowu następne romantycze.. jeśli wiesz, o co mi chodzi:)
    No i jestem szoknięta, że Mary Jane jest 1000 komentarzem, to dla mnie zaszczyt. I oczywiście, że chcę rozdział 47 na pocztę, jeśli masz już napisany ;] Czuję się taka boska, że będę mogła go przeczytać first hyhyhy
    Ps. Za wszelkie głupoty w tym komie przepraszam, ale przy kawie i to z rana nie jestem w pełni poczytalna i to jeszcze w niedziele Oo
    Pozdrawiam, Pati:)

    OdpowiedzUsuń
  9. A więc wszystko od początku. Raura wcale nie jest przesłodzona...ona jest po prostu idealna. Innego określenia nie ma. Po prostu ona już taka musi być. Ale czemu na kurczaki ty mi tu pisejszyn że musi być słońce przed burzą hę?! A w mynia chcesz?! Bo tu w tym oto związku burzy ma nie być. Ja wiem że będą kompliejszyn przy tour itd...ale ma być perfect, czaisz bazę?!
    Nooo..wdech i wydech. A ty wiesz że jestem dumna z Van. No bo ona go away z kawiarni i prostu do Garetta...znaczy paszczura tak?! No bo jeśli to prawda i on zdradejszyn Van to lepiej niech się schowa...a Van+Rik zrobić mu BOOM BOOM...na pysiu. No bo wiesz Rikessa ma być together...co już pewnie wiesz...bo ja zawsze to pisze. Ale tak ma być. Sooo...Garret niech zginie śmiercią męczeńską a wszyscy będą happy a już na pewno ja.
    BTW...a Jake na pewno jest pewien...że myśli iż on plus Vera są tylko przyjaciółmi. Bo mi się nie wydaje. Oni są perfet couple together...więc oni muszą być razem. No bo to widać gołym okiem no przynajmniej moim...ale założę się że wszyscy czytelnicy są tego pewni.
    Rozdział jak zawsze jest the best. A co w nexcie chciałabym zobaczyć...pomyślmy. Ooo mam jak Van zabija padalca. Świetny pomysł. No okej może on nie jest w ogóle winny i jej nie zdradza...ale to nie zmienia faktu że chcę mordobicie...oj ta nie wyżyta Słodka.
    Czekam na nexta.
    Życzę weny.
    Buźka<3

    OdpowiedzUsuń
  10. A ja tam kocham słodkieee....a najbardziej Raure.
    Czekam
    Rozdział kocham.

    OdpowiedzUsuń
  11. Super Rozdzial:)
    czekam>3
    Pati♥

    OdpowiedzUsuń
  12. Wyczuwam niezłą rozróbę w związku z Van i Garrettem :D No przesłodzone, ale jak niedługo ma przyjść dramat, to trochę miłości nie zaszkodzi ^^ A kolor tła niezły, podoba mi się :D A co tam ! ;3 I jeszcze został ciąg dalszy randki Raury C: Także do następnego ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Riker! Nie jedź do niej! Niech go zakatrupi! Wiem że tego chcesz! Vera! Puknij ty się kobieto w czuprynę! On cie kochać! On = Jake! Ross! Weź ty przytul Laurę bo to takie urocze... Rydel! Lecisz, laska lecisz! Jak do galerii handlowej! Jak po pilota! Jak na obiad! 250km/h! Dasz rade! Aha. Zapomniałabym. Teraz się skapnęłam ze ty masz króla na profilowejszyn! Julek! Skarb mój! Leci maraton na nicku!!! Btw. Przepraszam za cały komentarz ja nie wiem co mi jest. Zamiast mówić to drze mordę na cały świat. Masakra. Rozdział genialny jest! Nie mogę i nie potrafię się doczekać nexta! Umrę! Z ciekawości!

    OdpowiedzUsuń